Z perspektywy Domeina
Przeciągnąłem
się po raz kolejny i odwróciłem głowę w lewą stronę słysząc,
że ktoś kładzie się obok mnie na łóżku.
- Wstawaj
śpiąca królewno. - Mruknął Nicky z uśmiechem, dając mi całusa.
Wydałem
z siebie jakiś dziwny pomruk, niezdolny do powiedzenia czegoś
sensownego.
Odwróciłem
się do niego tyłem i nakryłem kołdrą aż po sam nos. Już po
chwili poczułem jego zimne palce na moich plecach co sprawiło, że
mimowolnie się wzdrygnąłem. Chcąc nie chcąc podniosłem się do
pozycji siedzącej, do pasa nadal przykryty kołdrą. Popatrzyłem na
Nicholasa z irytacją, ale on tylko uśmiechał się szeroko, nic
sobie nie robiąc z moich groźnych spojrzeń.
- Jesteś
okropny. - Westchnąłem z rezygnacją. Wstałem i niemal od razu
zgiąłem się w pół czując nieprzyjemne kłucie w kręgosłupie.
- Chcę do domu... - Jęknąłem przechodząc do łazienki.
- A to
dlaczego? - Zapytał udając zdziwionego i maszerując za mną. - Nie
mów, że ci się tu nie podoba! - Zakpił z niemal dziecinnym
uśmiechem.
- Samo
mieszkanie jest małe, urządzone w złym guście a kurze ścierać
można by było codziennie. W nocy jest okropnie duszno a jak otwiera
się okno to natychmiast wlatują insekty gotowe cię pożreć
żywcem. Łóżko jest małe i cholernie niewygodne i nabawię się
przez nie problemów z kręgosłupem. - Wyliczałem na palcach,
opierając się o umywalkę a on przysłuchiwał się temu z coraz
większym rozbawieniem, przez co jeszcze bardziej się denerwowałem.
- Nie śmiej się. Lepiej mnie na masaż do Bethany umów. -
Odwróciłem się i popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze.
No
tak. Brak jakiegokolwiek makijażu zakrywającego niedoskonałości
na skórze, rozczochrane włosy i pieprzyk, a raczej malutka ciemna
plameczka pod dolną wargą, którą jak najszybciej trzeba było
czymś zakryć. Ileż to człowiek musi się namęczyć, żeby jakoś
wyglądać?
- Nawet
nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żeby to były teraz jedyne twoje
problemy. - Mruknął Nicky obejmując mnie w pasie i muskając
ustami mój obojczyk.
- Czyli
uważasz, że to nie jest ważne? - Zapytałem patrząc na niego z
urazą. Pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył w stronę drzwi.
- Za
pół godziny jest śniadanie. - Oznajmił na odchodne.
Od
razu wszedłem pod prysznic. Pół godziny. Ciekaw jestem, jakim
sposobem miałbym doprowadzić się do porządku w trzydzieści minut
i móc się jeszcze pokazać tak ludziom? Sam prysznic, wysuszenie i
ułożenie włosów, zatuszowanie tego, czego ludzie nie powinni
oglądać zajmuje sporo czasu. Nie mowa już o wyborze ubrań, do których trzeba dopasować kolor lakieru do paznokci.
Stanąłem przed szafą w której miałem zaledwie garstkę swoich
rzeczy, bo więcej się w niej nie zmieściło. Właśnie.
Zapomniałem poskarżyć się jeszcze, że nie mam tu
prywatnej garderoby. Jak można tak żyć?
- Skończyłeś
już? - Spytał Nicholas ponownie wchodząc do pokoju.
Nie
odezwałem się, tylko pokazałem mu dwa wieszaki. Na jednym wisiała
koszulka w czarno białą kratkę i dżinsowa kamizelka a na drugiej
sweterek w wiśniowo białe paseczki. Przyglądał się im przez
chwilę przygryzając kciuk, po czym małym palcem wskazał na
sweterek. Wziąłem jeszcze z szafy czerwone rurki i czarne trampki i
zacząłem się ubierać. Nicky wziął telefon i przez chwilę
przyglądał mu się w skupieniu, po czym popatrzył na mnie z dziwną
ekscytacją.
- Wiesz,
jaki dziś dzień? - Zapytał.
- Szesnasty...
- Powiedziałem bez namysłu. - Szesnasty! - Powtórzyłem zdając
sobie sprawę co ma na myśli. - Zapomniałem! - Powiedzieliśmy w
tej samej chwili.
- Chodź!
Szybko! - Ponaglił mnie chłopak, ciągnąc w stronę drzwi. Nawet
nie zdążyłem przejrzeć się w lustrze.
Szybko
przeszliśmy korytarzem w stronę kuchni, ale większość osób,
łącznie z Tristanem była w jadalni, więc Nicky szybko mnie tam
zaciągnął.
- Ale...
- Chciałem coś powiedzieć, bo zauważyłem, że jeden kosmyk
włosów mi dziwnie odstaje, ale Nicku nie słuchał.
- Wszystkiego
najlepszego! - Krzyknął rozkładając ręce na boki i
bezceremonialnie pakując się Tristanowi na kolana, niczym dziecko
Świętemu Mikołajowi w centrum handlowym. Ten tylko jęknął i
wywrócił oczami. - Właściwie, to nie mam czego ci życzyć.
Dziewczynę masz, samochód i dom masz...
- Nas
masz! - Wciął się Chris który akurat wszedł do salonu, a zaraz
za nim Xander i większość ekipy. No tak, chłopaki zwęszyli że się
już obudziłem, więc pewnie zaraz zechcą wlepić mi jakąś
robotę.
- Rzeczywiście,
największy skarb... - Mruknął Tris wyraźnie rozbawiony.
Przycupnąłem sobie na rogu sofy i przypatrywałem się wszystkiemu
z boku, bo jakoś nie czułem większej potrzeby, żeby się
udzielać..
- Nie
mówiłeś, że masz urodziny! - Uśmiechnęła się Mia opierając
się o stół stojący w kącie.
- Które?
- Zainteresował się Lionel.
- Czterdzieste!
- Oznajmił dobitnie Xander chowając do kieszeni swój telefon. - Też nie wiem, czego mam ci życzyć. - Stwierdził kładąc ręce na
oparciu fotela, na którym siedział Tris. - Masz super pracę,
szefa który toleruje twoją trzyletnią nieobecność... Szczerze
mówiąc, to trochę nam będzie smutno, jak już cię wyślemy do
domu spokojnej starości. - Zakpił.
- Jak
to? - Zdziwiła się Mia. - Już chcecie się go pozbyć?
- W
naszym fachu tak to działa. Jak stuknie ci czterdziestka to jesteś
już albo martwy, albo ustawiony do końca życia. Emerytura. -
Wyjaśnił starszy, mierzwiąc Tristanowi włosy.
W
tamtej chwili w ogóle mu nie zazdrościłem. A jego urodziny się
dopiero zaczęły.
- Więc
teoretycznie mógłbym się spakować, jechać do domu, włączyć
sobie mecz i oglądać, popijając piwo. - Stwierdził Keynes
odwracając głowę w stronę naszego lidera. - Tak miałoby wyglądać
moje odejście? W takim razie równie dobrze mógłbym iść
siedzieć. Poza tym ja tu robię za twój zdrowy rozsądek, którego
ty nie masz. I pragnę przypomnieć ci, że dzisiejszy dzień jest
ważny, nie tylko ze względu na moje urodziny. - Poinformował.
- Doprawdy?
Nie przypominam sobie... - Zaczął Xander marszcząc brwi. W
rzeczywistości doskonale wiedział, o co chodzi chłopakowi.
- Dzień
wypłaty! - Zawołali Chris i Nicholas jednocześnie.
- Wieczorem,
jak Loca przywiezie kasę. - Lider pokiwał głową z uśmiechem. -
Doprawdy nie wiem, za co ja wam płacę. Powinniście teraz siedzieć
razem z Cameronem i Amirem i szukać tego domu, w którym Zack
przetrzymuje Evę a nie porozsadzaliście się po kanapach
zadowoleni. Nie dałem wam urlopu! - Krzyknął poganiając
wszystkich.
- Ktoś
tu ma dzisiaj dobry humor... - Podsunąłem, doganiając starszego i
idąc z nim w stronę sali w której Cami od tygodnia siedział i
prawie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przeszukiwał mapy
w poszukiwaniu posiadłości, o której wspominał Kieran.
Warkoczyk
praktycznie nie spał, tylko ciągle ślęczał nad papierami w
poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu obecności Marshala w
tamtych okolicach, ale bez powodzenia. Dwa dni po wyjeździe Evy
dostaliśmy wiadomość od Jeana w której pisał, że Zack
rzeczywiście coś knuje i domek w lesie naprawdę istnieje, ale nie
było żadnych konkretów poza potwierdzeniem przez chłopaka
lokalizacji posiadłości. Mieliśmy pomysł, żeby wysłać tam
kogoś, ale Groveland to mała miejscowość w której ludzie
natychmiast zauważyliby obcych a gdyby Marshal się o tym
dowiedział, Eva mogłaby mieć przez to kłopoty. Naprawdę nie
wiem, czemu tyle zajmowało znalezienie budynku. Przecież to nie
budka dla ptaków, nie da się go tak po prostu przeoczyć!
- Byliśmy
dzisiaj rano z Rocky na USG i podglądaliśmy malucha i... -
Westchnął mój brat i popatrzył w sufit. - Wiem, że nie
powinienem tak się nakręcać, ale to silniejsze. Latami namawiałem
ją na dziecko a teraz to się dzieje i to jest tak cholernie
ekscytujące! Do tego jesteśmy coraz bliżej Marshala i jest
nadzieja, że niedługo to wszystko się skończy. I wiem, że
najtrudniejsze jeszcze przed nami ale ja już nawet jestem w stanie
się temu poddać...Rozumiesz? - Zapytał z niemal dziecinnym
uśmiechem. Wywróciłem oczami.
- Napaliłeś
się jak szczerbaty na suchary. - Stwierdziłem ze znudzeniem. - Ja
ci mówię, ty namów Farella, żeby ci pozwolił wziąć ze sobą do
pudła z tonę podręczników dla młodych rodziców, to przynajmniej
będziesz miał czym się zająć. - Mruknąłem przyglądając się
szczęśliwemu jak dzieciak Xanderowi.
Chyba
wcale mnie nie słuchał, bo szedł z tym głupkowatym uśmiechem,
bardziej przypominając Nicholasa, niż siebie. Nie zrozumcie mnie
źle. Ja się cieszę szczęściem mojego brata. Nawet bardzo, ale
dziecko w domu oznacza straszny bałagan a ja nienawidzę
nieporządku. Musi być czysto i cicho. I dlatego wolę koty a
właściwie moją Perełkę. To jest moje dziecko, które nie płacze
w nocy, nie trzeba go przewijać i karmić co pięć minut i nosić
godzinami na ręku, bo akurat ma taki kaprys. Mówiąc wprost nie przepadam za dziećmi. Nie mam nic do nich. Niech ludzie sobie je mają,
nawet całymi gromadami, ale z daleka ode mnie. A potem dzieci
troszkę podrastają i zaczynają zadawać mnóstwo pytań na
najbardziej banalne tematy: A po co? A dlaczego? A jak to? No
szału można dostać! A czasu na przeczytanie choćby książki to
człowiek w ogóle nie znajdzie a nawet jakby znalazł, to zaraz:
Poczytasz mi? Naprawdę. Ale kochałem Isobell. W końcu była
moją bratanicą i naprawdę byłbym zwyrodnialcem, gdybym nic do
niej nie czuł. Osobiście jednak wolę podziwianie z daleka.
Pomagać przy przewijaniu na pewno nie zamierzam.
Weszliśmy
do ogromnej sali pełnej komputerów i grzebiących przy nich osób, gdzie przy największym
siedzieli Amir i Cameron z kubkami kawy w dłoniach i chyba trzema
pustymi stojącymi obok. Warkoczyk gapił się w ekran przekrwionymi
oczami i nawet nie zareagował, kiedy weszliśmy do środka.
- Coś
nowego? - Zapytał Xander cicho a uśmiech momentalnie zniknął z
jego twarzy. Cami pokręcił przecząco głową.
- To
samo co i wczoraj i jeszcze wcześniej. Drzewa, krzaki kurwa, a
budynków ani śladu. Czuję się, jakbym wciąż przeglądał ten
sam fragment lasu.
- Jedyne,
co nas niepokoi to ten obszar. - Wtrącił Amir jeżdżąc kursorem w
kółko po ekranie. - To jest obecny wygląd drzew, a tutaj z
dwutysięcznego dziesiątego roku. - Pokazał nam kartkę, którą
potem przyłożył do ekranu. W miejscu, gdzie na papierze nie było
drzew tylko widoczne przerzedzenie, na ekranie widniała gęstwina.
- To
są aktualne mapy? Z teraz? - Zainteresował się Xander przyglądając
uważniej zielonym plamom widniejącym na monitorze.
- Z
teraz. Agencja ma własne satelity, które nadają obraz na żywo. -
Cami podniósł głowę z biurka i popatrzył na nas widocznie
zmęczony. - Żeby było ciekawiej, nieco dalej na wschód widnieje
identyczna kopia tego miejsca. Amir, pokaż. - Zwrócił się do
chłopaka. Ten zaczął naciskać odpowiednie klawisze na klawiaturze
i po chwili pokazał nam obszar, o którym mówił warkoczyk.
- Wiem,
że na ogół wszystko wydaje się takie samo, ale są pewne
szczegóły, które się nie powtarzają. Tutaj natomiast... -
Al-Kadi wziął następną kartkę i przyłożył ją obok ekranu,
żebyśmy mogli mieć porównanie. -Tego nie ma. Grając w Znajdź
pięć różnic nie zauważylibyśmy ani jednej.
- Sprawdzaliśmy
to. - Przytaknął Cam. - Mieliśmy do was z tym przyjść, ale skoro
jesteście...Coś tu jest nie tak. Musisz to sprawdzić.- Powiedział
do Xandera.
- Okej...Tylko
potrzebuję torby ze swoim sprzętem. Mogę już ją odzyskać? -
Zapytał zamieniając się z Amirem na miejsca tak, że to Xand
siedział teraz przed monitorem.
- Przyniosę
ci ją. - Zaoferował Al-Kadi zanim wyszedł. Starszy zaczął stukać
w klawisze i po chwili zamiast mapy na ekranie wyświetlały się
najróżniejsze litery i cyfry na białym tle.
Popatrzyłem
na Camerona. Nie trzeba było być geniuszem żeby stwierdzić, że
cierpi. Zrobił to, czego przez ostatnie lata tak bardzo starał się
uniknąć. Oddał Evę Marshalowi. Tak naprawdę to nie wiedzieliśmy
nawet, czy mała jeszcze żyje. Dwa dni po jej wyjeździe Jean
napisał nam w liście, że Zack chyba nie ma zamiaru jej skrzywdzić a przynajmniej na razie na to się nie zapowiada. Ale przez pięć
dni sporo mogło się zmienić. Nikt z nas nie mógł jej ochronić i
musiała polegać jedynie na sobie. A Cami chyba stracił już
jakąkolwiek nadzieję, że odzyskamy ją całą i zdrową.
Przede
mną stanął Amir z torbą podróżną w ręku, którą po chwili
postawił na biurku.
- Ostrożniej! -
Xander wzdrygnął się i natychmiast zaczął sprawdzać, czy nic
się nie uszkodziło. - Co za brak poszanowania dla dóbr
materialnych. - Zrzędził wyjmując sporych rozmiarów czarny laptop
z logo Apple i stawiając go przed ekranem komputera. Zaraz wyjął
jeszcze kilka kabli i jakąś małą, czarną skrzynkę i podłączył
wszystko do siebie.
- Nie
martw się Cami. Znajdziemy ich. - Spróbowałem pocieszyć brata, ale
ten leżał na biurku z twarzą schowaną w dłoniach i nawet nie
zareagował.
- Oby. -
Westchnął Amir patrząc na chłopaka. - Dzisiejszej nocy nie spał w
ogóle a co za tym idzie, ja także. To się odbije na naszej
urodzie. - Jęknął przegarniając ręką włosy.
- To
trzeba ci było iść spać i teraz nie wypominać... - Warknął Cam,
podnosząc głowę z blatu.
- Teraz
to słyszysz! Nie mogłem sobie pójść, bo jako twój najlepszy
przyjaciel powinienem być z tobą w takich chwilach.
- I
tak gadałeś tylko przez telefon. - Burknął znowu warkoczyk.
- Bo
tatuś znowu chce mnie wydziedziczyć. Hajsam mówi, że staruszek
powiedział ostatnio na rodzinnej kolacji, że prędzej powierzy swój
majątek Zumiemu niż mi. - Wzruszył ramionami, na co Cameron tylko
się zaśmiał.
- Na
twoim miejscu nie byłbym zadowolony, że ojciec chce przekazać
twoją część majątku jaszczurce. Poza tym on już nie raz cię
tak straszył.
- Ale
teraz chyba nie żartuje. Po tym, jak Hajsamowi urodziła się
czwarta córka stwierdził, że ja też powinienem założyć rodzinę
i póki nie przedstawię mu swojej kandydatki na żonę, nie dostanę
z rodzinnego majątku ani dirhama*. No i oczywiście mam się
ustatkować. - Amir zrobił cudzysłów w powietrzu a Cami ponownie
parsknął śmiechem.
- I
masz zamiar przedstawić mu Kasandrę? - Zapytał czerwony na
twarzy. - A ona w ogóle wie, że jest twoją kandydatką na żonę? -
Zakpił. Arab tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się
łobuzersko.
- Nie
wie. I wyśmiałaby mnie, gdybym zaproponował jej spotkanie z
tatuśkiem. Oczywiście ja nie zamierzam do tego dopuścić. On
rybaczki i koszulkę na krótki rękaw uważa za skąpy strój. Wolę
nie myśleć, jakby na nią zareagował. - Wzdrygnął się patrząc
gdzieś przed siebie.
- A
znając życie Kass nie przebierałaby w słowach, gdyby ją obraził.
Ty lepiej trzymaj ich jak najdalej od siebie. - Doradził warkoczyk.
- Bingo! -
Przerwał im dyskusję Xander, podrywając się na krześle. Po
chwili jednak pochylił się, jakby to, co zobaczył bardzo go
zaniepokoiło. Ja rzecz jasna nadal nie widziałem niczego poza
chińskimi znaczkami. - Powiedzcie Farellowi, że zwołuję oficjalne
zebranie. Przekażcie mu, że znamy dokładne miejsce pobytu
Marshala. - Oświadczył najwyraźniej zadowolony z siebie. Amir
odwrócił się na pięcie i wyszedł a w ślad za nim ruszył Cam.
- Zakładam,
że są jakieś kłopoty? - Zapytałem, bo kiedy tylko chłopaki
opuścili salę, Xander znowu wydał się zmartwiony. Pokiwał tylko
głową wyglądając, jakby nie rozumiał nic z tego co widzi na
ekranie komputera. Zaczął kręcić przecząco głową.
- Szczerze?
Po raz pierwszy w życiu siedzę przed komputerem i nie wiem, co mam
zrobić. - Westchnął łapiąc się dłońmi za skronie. W pierwszej
chwili myślałem, że sobie ze mnie drwi ale po sekundzie zdałem
sobie sprawę, że nie żartowałby w takiej sprawie.
- Aż
tak źle? - Odruchowo złapałem się za szyję bo nagle poczułem, że
nie mogę oddychać.
- Wręcz
przeciwnie. To banalne. - Odparł starszy ze zmartwieniem.
Z
wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami patrzyłem jak odłącza od tych
wszystkich kabli swój laptop i pakując go do torby podróżnej
wychodzi z pomieszczenia. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu nie
wiedząc, co mu takiego chodzi po głowie. Mimo, że Xander to mój
brat i dzielimy razem myśli, to czasami nawet ja nie potrafię go
zrozumieć. A mówią, że to ja mam dziwny tok myślenia.
W
końcu ruszyłem schodami w dół a potem skierowałem się w stronę
sali obrad która powoli się zapełniała. Wcale mi się tam nie
śpieszyło. Nie chciałem stawać oko w oko z ludźmi, z którymi
kiedyś współpracowałem. Właściwie to nawet nie brakowało mi
tego aż tak bardzo jak bym przypuszczał. Ale mimo wszystko byłem
zdrajcą. Wszyscy myśleli, że zginąłem jako bohater, walcząc w
słusznej sprawie. Tymczasem ja uciekłem. Czy żałuję? Wydaje mi
się, że nie. Czasami myślę tylko co by było, gdybym wtedy nie
dał się ponieść. Nie postawił wszystkiego na jedną kartę i nie
uciekł do braci i Nicholasa. Byłbym teraz szczęśliwy? Na pewno
samotny. W naszym otoczeniu mogłem malować paznokcie, chodzić w
butach na nieprzyzwoicie wysokich koturnach i swobodnie wyrażać
własne zdanie i nikt mnie za to nie krytykował. Nikt nie mówił
mi, że jestem inny czy chory. Tam każdy wyrażał siebie na swój
własny sposób i wszyscy to akceptowali. Pamiętam, że kiedy tylko
przyjechałem do chłopaków, to przez pierwsze dni siedziałem w
domu bojąc się, że mieszkańcy naszego osiedla zabiją mnie, kiedy
tylko rozpoznają. W końcu nie bez powodu chronili się u mojego
brata. Znajomymi chłopaków byli płatni zabójcy, hakerzy,
handlarze narkotykami i to nie tacy podrzędni tylko ci, za których
głowy jako glina dostałbym całe masy odznaczeń i awansów. A tam
żyli sobie jakby nigdy nic, nie rzadko mając rodzinę. Wychodzili z
psami na spacer i z dziećmi na plac zabaw jakby mieli zupełnie
czyste sumienie. Ulice były czyste mimo, że nie było osób które
bezpośrednio byłyby za to odpowiedzialne. Nigdzie nie było
bezdomnych czy bezpańskich psów. Każdy miał dla siebie jakieś
zajęcie i nikt nie skarżył się, że brakuje mu pieniędzy. Mój
ojciec stworzył idealny świat, który mój brat potem ulepszył
tak, żeby ludzie w nim żyjący mieli jak najlepiej. A ja pokochałem
to miejsce i życie. I nie marzyło mi się wracać do agencji pełnej plotek, stereotypów i kategoryzowania względem pochodzenia
czy stanu majątkowego. I jak tak teraz o tym myślę, to zastanawiam
się, dlaczego ja byłem taki głupi i już wcześniej nie
przeszedłem na tę ciemną stronę mocy? No dlaczego?
- Wolne? -
Wyrwał mnie z zamyślenia głos mojego chłopaka, który wskazał
miejsce obok mnie i nie czekając na odpowiedź rozsiadł się
wygodnie.
Wzdrygnąłem
się i dreszcz przeszedł mi po plecach. Wystraszył mnie. Zdałem
sobie sprawę, że siedzę obok Xandera w sali obrad i chyba
odpłynąłem na parę minut bo zarówno bracia, jak i Nicky patrzą
na mnie niepewnie. Chwyciłem dłoń blondyna.
- Odpłynąłem
na chwilę. - Wyjaśniłem cicho.
Xander
rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, że wszyscy już są.
Chyba doliczył się wszystkich dwudziestu czterech osób, które
miały się zjawić, bo otworzył laptopa i zaczął stukać w
klawiaturę. Najpierw to było naturalne, ale po dwóch czy trzech
minutach zaczęło być niezręcznie, kiedy wszyscy czekali aż
cokolwiek powie, a on nadal grzebał w urządzeniu. Odkaszlnąłem
głośno dając mu do zrozumienia, że najwyższa pora zaczynać.
- Chwila.
Ładuje się. - Mruknął pod nosem.
Rzeczywiście,
po niespełna minucie na dużym ekranie wiszącym za naszymi plecami
pokazała się mapa, którą wcześniej oglądaliśmy w centrum
dowodzenia. Starszy zerknął jeszcze raz na monitor laptopa po czym
wyjął z kieszeni paczkę Cameli i wyjąwszy jednego
papierosa podpalił go i zaczął przechadzać się po sali.
- Pozwolicie,
że daruję sobie wyjaśnianie, po co to spotkanie. Wiemy, gdzie jest
Marshal. Ktoś włamał się do centrum dowodzenia nad waszymi
satelitami i wyjątkowo tym kimś nie byłem ja. - Wskazał na siebie
ręką a w sali rozległo się kilka zduszonych chichotów. - Ten ktoś
wkleił w mapy fałszywy obraz, który ma zamazać to, co w
rzeczywistości znajduje się w tym miejscu.- Wskazał palcem na
wiszący ekran. - Czyli w tym przypadku posiadłość Zacka. I tu
pojawia się problem...
- Przepraszam... - Wtrąciła
ciemnowłosa kobieta siedząca obok Kasandry. - A czy nie możesz tego
po prostu jakoś odblokować? - Zapytała wskazując dłonią na
monitor. Xander tylko uśmiechnął się wydmuchując dym z
papierosa.
- Do
tego zmierzam. - Pstryknął palcami. - Zabezpieczenia są banalnie
proste do złamania, ale o to właśnie może Zackowi chodzić. -
Przerwał i zaczął przechadzać się po sali, gdzie panowałaby
idealna cisza, gdyby nie jego kroki i cichy szum włączonych maszyn.
- Chyba
nie bardzo rozumiemy... - Wtrącił Michael podnosząc długopis do
góry. Xander popatrzył na niego i zwiesił ramiona.
- Chodzi
o to... - Zaczął znowu, tym razem siadając już przy stole. - Że to
bomba. Zack zadał sobie tyle trudu żeby włamać się do waszego
systemu i zmienić mapy, ale zabezpieczenia są tak nieudane, że
mógłbym w kilka minut je złamać. A dlaczego? Ponieważ Zack tylko
na to czeka. Jeśli zacznę grzebać, natychmiast się o tym
dowie. A wtedy będzie już oczywiste, że wiemy gdzie się
znajduje.- Skończył kładąc ręce na stole. - Teraz to już jasne?
- A
nie możemy po prostu użyć innej satelity? - Wtrącił jakiś gość
po lewej. Kojarzyłem go chyba z działu ochrony, ale nie dam głowy
uciąć.
- Można,
ale nie mamy pewności, czy inne także nie są... Zainfekowane. Jeśli
tak, to Zack także wtedy dowie się, że coś knujemy.
- A
droga? - Wciął się Lin siedzący chyba najdalej. - Skoro jest dom,
to musi być i droga. A tu jej nie ma... - Machnął ręką. Starszy
popatrzył na niego i przechylił głowę, jakby wcześniej coś
takiego mu nie przyszło do głowy.
- Nie
wpadłem na to. - Przyznał odwracając się przodem do ekranu. - A to
prawda...
- Możliwe,
że poruszają się tunelami. - Wciął się Cami. Do tej pory
myślałem, że śpi, bo głowę trzymał na stole i nakrywał się na
nią dłońmi. - A jeśli tak, to można użyć filtra czułego na
zmianę temperatury. Wtedy będziemy wiedzieli, jeśli ktoś będzie
jechał do posiadłości, albo z niej wyjeżdżał i dotrzemy do
wylotu tuneli. Ale nie słuchajcie mnie. Ja śpię. - Mruknął nadal
nie podnosząc głowy.
- Cameron,
ty jesteś geniuszem! - Westchnął z podziwem Xander i zaczął
grzebać w swoim niezastąpionym czarnym cudeńku.
- No
ja wiem! - Poderwał się z miejsca Cam. - Tylko jeszcze nie wiem,
dlaczego...- Popatrzył na mnie ale ja tylko wzruszyłem ramionami.
Wydawał się kompletnie nieobecny.
- Czyli
jaki jest oficjalny plan? - Zapytał Cody, który do tej pory był
wyjątkowo milczący.
- Musimy
przyjrzeć się tej posiadłości, ale bez udziału kamer, samochodów
i w ogóle ludzi. Przecież to środek lasu o powierzchni
kilkuset hektarów. Żaden wędrowiec by się tam nie zapuszczał.
- Więc
wykorzystajmy Rosę. - Wtrącił znowu warkoczyk. Wydawał się jakiś
bardziej ożywiony. - Jak wtedy w dwutysięcznym dziewiątym.
- Co
to Rosa? - Dopytała się Mia.
- Nie
co, tylko kto? Dog Niemiecki. Patrolował już nie jeden teren.
Przyczepimy jej kamerę do obroży, nadajnik i słuchawkę do ucha.
Poradzi sobie. - Odparł Cam.
- Czyli
co? Zostawiamy wszystko w rękach psa? - Zakpił Cody.
- Możemy
też doczepić ci rogi i wysłać ciebie jako łosia. - Powiedział
Xander nie odrywając wzroku od laptopa. Kilka osób zaczęło się
szczerze śmiać, a Franco założył ręce na piersi i wyglądał
jak obrażone małe dziecko.
- Świetnie.
Czyli kiedy ruszamy na Marshala? - Zapytał Amir klaszcząc w dłonie.
- Póki
co wszyscy mają się przygotować. A jeśli wszystko pójdzie według
planu, to za trzydzieści godzin z Zacka i jego planów nie zostanie
nawet śladu. - Stwierdził starszy zamykając laptopa.
Wszyscy
zaczęli podnosić się z miejsc, więc ja również wstałem i
natychmiast tego pożałowałem, bo coś ponownie zakuło mnie w kręgosłupie.
Świetnie! Niewyspany, obolały a do tego z masą roboty na głowie. Czego można chcieć więcej?
*Dirham - waluta Zjednoczonych Emiratów Arabskich czyli państwa, z którego pochodzi Amir.
*Dirham - waluta Zjednoczonych Emiratów Arabskich czyli państwa, z którego pochodzi Amir.
Jestem! Rozdział spóźniony, ale chyba teraz będę dodawała rozdziały rzadziej niż co tydzień ze względu na masę innych obowiązków. Mamy trochę więcej Domeina i jestem bardzo ciekawa, co o nim myślicie, bo wydaje mi się, że trochę pomijam go w opowiadaniu. Może to ze względu na to, że to bardzo specyficzna postać i być może nie każdemu odpowiada. Na pewno bardzo różni się od braci.
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że na blogu jakaś 1/4 rozdziałów jest praktycznie niepotrzebna i nic nie wnosząca do opowiadania. Nawet nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest. I zaczynam się poważnie zastanawiać, czy pisanie drugiej części to jednak dobry pomysł. A mam mało czasu do namysłu, bo jak zapewne się domyślacie, wszystko niebawem się rozwiąże. Mam pomysł na drugą część i mogę zapewnić, że będzie bardziej dopracowana niż ta. No bo co tu dużo mówić...Początek tej historii nie jest powalający. Ale na razie nic nie zdradzam :)
Do następnego :*