niedziela, 22 lutego 2015

Roz­wiąza­nie prob­le­mu to tyl­ko kwes­tia czasu...

Z perspektywy Domeina
Przeciągnąłem się po raz kolejny i odwróciłem głowę w lewą stronę słysząc, że ktoś kładzie się obok mnie na łóżku.
- Wstawaj śpiąca królewno. - Mruknął Nicky z uśmiechem, dając mi całusa.
Wydałem z siebie jakiś dziwny pomruk, niezdolny do powiedzenia czegoś sensownego.
Odwróciłem się do niego tyłem i nakryłem kołdrą aż po sam nos. Już po chwili poczułem jego zimne palce na moich plecach co sprawiło, że mimowolnie się wzdrygnąłem. Chcąc nie chcąc podniosłem się do pozycji siedzącej, do pasa nadal przykryty kołdrą. Popatrzyłem na Nicholasa z irytacją, ale on tylko uśmiechał się szeroko, nic sobie nie robiąc z moich groźnych spojrzeń.
- Jesteś okropny. - Westchnąłem z rezygnacją. Wstałem i niemal od razu zgiąłem się w pół czując nieprzyjemne kłucie w kręgosłupie. - Chcę do domu... - Jęknąłem przechodząc do łazienki.
- A to dlaczego? - Zapytał udając zdziwionego i maszerując za mną. - Nie mów, że ci się tu nie podoba! - Zakpił z niemal dziecinnym uśmiechem.
- Samo mieszkanie jest małe, urządzone w złym guście a kurze ścierać można by było codziennie. W nocy jest okropnie duszno a jak otwiera się okno to natychmiast wlatują insekty gotowe cię pożreć żywcem. Łóżko jest małe i cholernie niewygodne i nabawię się przez nie problemów z kręgosłupem. - Wyliczałem na palcach, opierając się o umywalkę a on przysłuchiwał się temu z coraz większym rozbawieniem, przez co jeszcze bardziej się denerwowałem. - Nie śmiej się. Lepiej mnie na masaż do Bethany umów. - Odwróciłem się i popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze.
No tak. Brak jakiegokolwiek makijażu zakrywającego niedoskonałości na skórze, rozczochrane włosy i pieprzyk, a raczej malutka ciemna plameczka pod dolną wargą, którą jak najszybciej trzeba było czymś zakryć. Ileż to człowiek musi się namęczyć, żeby jakoś wyglądać?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żeby to były teraz jedyne twoje problemy. - Mruknął Nicky obejmując mnie w pasie i muskając ustami mój obojczyk.
- Czyli uważasz, że to nie jest ważne? - Zapytałem patrząc na niego z urazą. Pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył w stronę drzwi.
- Za pół godziny jest śniadanie. - Oznajmił na odchodne.
Od razu wszedłem pod prysznic. Pół godziny. Ciekaw jestem, jakim sposobem miałbym doprowadzić się do porządku w trzydzieści minut i móc się jeszcze pokazać tak ludziom? Sam prysznic, wysuszenie i ułożenie włosów, zatuszowanie tego, czego ludzie nie powinni oglądać zajmuje sporo czasu. Nie mowa już o wyborze ubrań, do których trzeba dopasować kolor lakieru do paznokci. Stanąłem przed szafą w której miałem zaledwie garstkę swoich rzeczy, bo więcej się w niej nie zmieściło. Właśnie. Zapomniałem poskarżyć się jeszcze, że nie mam tu prywatnej garderoby. Jak można tak żyć?
- Skończyłeś już? - Spytał Nicholas ponownie wchodząc do pokoju.
Nie odezwałem się, tylko pokazałem mu dwa wieszaki. Na jednym wisiała koszulka w czarno białą kratkę i dżinsowa kamizelka a na drugiej sweterek w wiśniowo białe paseczki. Przyglądał się im przez chwilę przygryzając kciuk, po czym małym palcem wskazał na sweterek. Wziąłem jeszcze z szafy czerwone rurki i czarne trampki i zacząłem się ubierać. Nicky wziął telefon i przez chwilę przyglądał mu się w skupieniu, po czym popatrzył na mnie z dziwną ekscytacją.
- Wiesz, jaki dziś dzień? - Zapytał.
- Szesnasty... - Powiedziałem bez namysłu. - Szesnasty! - Powtórzyłem zdając sobie sprawę co ma na myśli. - Zapomniałem! - Powiedzieliśmy w tej samej chwili.
- Chodź! Szybko! - Ponaglił mnie chłopak, ciągnąc w stronę drzwi. Nawet nie zdążyłem przejrzeć się w lustrze.
Szybko przeszliśmy korytarzem w stronę kuchni, ale większość osób, łącznie z Tristanem była w jadalni, więc Nicky szybko mnie tam zaciągnął.
- Ale... - Chciałem coś powiedzieć, bo zauważyłem, że jeden kosmyk włosów mi dziwnie odstaje, ale Nicku nie słuchał.
- Wszystkiego najlepszego! - Krzyknął rozkładając ręce na boki i bezceremonialnie pakując się Tristanowi na kolana, niczym dziecko Świętemu Mikołajowi w centrum handlowym. Ten tylko jęknął i wywrócił oczami. - Właściwie, to nie mam czego ci życzyć. Dziewczynę masz, samochód i dom masz...
- Nas masz! - Wciął się Chris który akurat wszedł do salonu, a zaraz za nim Xander i większość ekipy. No tak, chłopaki zwęszyli że się już obudziłem, więc pewnie zaraz zechcą wlepić mi jakąś robotę.
- Rzeczywiście, największy skarb... - Mruknął Tris wyraźnie rozbawiony. Przycupnąłem sobie na rogu sofy i przypatrywałem się wszystkiemu z boku, bo jakoś nie czułem większej potrzeby, żeby się udzielać..
- Nie mówiłeś, że masz urodziny! - Uśmiechnęła się Mia opierając się o stół stojący w kącie.
- Które? - Zainteresował się Lionel.
- Czterdzieste! - Oznajmił dobitnie Xander chowając do kieszeni swój telefon. - Też nie wiem, czego mam ci życzyć. - Stwierdził kładąc ręce na oparciu fotela, na którym siedział Tris. - Masz super pracę, szefa który toleruje twoją trzyletnią nieobecność... Szczerze mówiąc, to trochę nam będzie smutno, jak już cię wyślemy do domu spokojnej starości. - Zakpił.
- Jak to? - Zdziwiła się Mia. - Już chcecie się go pozbyć?
- W naszym fachu tak to działa. Jak stuknie ci czterdziestka to jesteś już albo martwy, albo ustawiony do końca życia. Emerytura. - Wyjaśnił starszy, mierzwiąc Tristanowi włosy.
W tamtej chwili w ogóle mu nie zazdrościłem. A jego urodziny się dopiero zaczęły.
- Więc teoretycznie mógłbym się spakować, jechać do domu, włączyć sobie mecz i oglądać, popijając piwo. - Stwierdził Keynes odwracając głowę w stronę naszego lidera. - Tak miałoby wyglądać moje odejście? W takim razie równie dobrze mógłbym iść siedzieć. Poza tym ja tu robię za twój zdrowy rozsądek, którego ty nie masz. I pragnę przypomnieć ci, że dzisiejszy dzień jest ważny, nie tylko ze względu na moje urodziny. - Poinformował.
- Doprawdy? Nie przypominam sobie... - Zaczął Xander marszcząc brwi. W rzeczywistości doskonale wiedział, o co chodzi chłopakowi.
- Dzień wypłaty! - Zawołali Chris i Nicholas jednocześnie.
- Wieczorem, jak Loca przywiezie kasę. - Lider pokiwał głową z uśmiechem. - Doprawdy nie wiem, za co ja wam płacę. Powinniście teraz siedzieć razem z Cameronem i Amirem i szukać tego domu, w którym Zack przetrzymuje Evę a nie porozsadzaliście się po kanapach zadowoleni. Nie dałem wam urlopu! - Krzyknął poganiając wszystkich.
- Ktoś tu ma dzisiaj dobry humor... - Podsunąłem, doganiając starszego i idąc z nim w stronę sali w której Cami od tygodnia siedział i prawie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przeszukiwał mapy w poszukiwaniu posiadłości, o której wspominał Kieran.
Warkoczyk praktycznie nie spał, tylko ciągle ślęczał nad papierami w poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu obecności Marshala w tamtych okolicach, ale bez powodzenia. Dwa dni po wyjeździe Evy dostaliśmy wiadomość od Jeana w której pisał, że Zack rzeczywiście coś knuje i domek w lesie naprawdę istnieje, ale nie było żadnych konkretów poza potwierdzeniem przez chłopaka lokalizacji posiadłości. Mieliśmy pomysł, żeby wysłać tam kogoś, ale Groveland to mała miejscowość w której ludzie natychmiast zauważyliby obcych a gdyby Marshal się o tym dowiedział, Eva mogłaby mieć przez to kłopoty. Naprawdę nie wiem, czemu tyle zajmowało znalezienie budynku. Przecież to nie budka dla ptaków, nie da się go tak po prostu przeoczyć!
- Byliśmy dzisiaj rano z Rocky na USG i podglądaliśmy malucha i... - Westchnął mój brat i popatrzył w sufit. - Wiem, że nie powinienem tak się nakręcać, ale to silniejsze. Latami namawiałem ją na dziecko a teraz to się dzieje i to jest tak cholernie ekscytujące! Do tego jesteśmy coraz bliżej Marshala i jest nadzieja, że niedługo to wszystko się skończy. I wiem, że najtrudniejsze jeszcze przed nami ale ja już nawet jestem w stanie się temu poddać...Rozumiesz? - Zapytał z niemal dziecinnym uśmiechem. Wywróciłem oczami.
- Napaliłeś się jak szczerbaty na suchary. - Stwierdziłem ze znudzeniem. - Ja ci mówię, ty namów Farella, żeby ci pozwolił wziąć ze sobą do pudła z tonę podręczników dla młodych rodziców, to przynajmniej będziesz miał czym się zająć. - Mruknąłem przyglądając się szczęśliwemu jak dzieciak Xanderowi.
Chyba wcale mnie nie słuchał, bo szedł z tym głupkowatym uśmiechem, bardziej przypominając Nicholasa, niż siebie. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się cieszę szczęściem mojego brata. Nawet bardzo, ale dziecko w domu oznacza straszny bałagan a ja nienawidzę nieporządku. Musi być czysto i cicho. I dlatego wolę koty a właściwie moją Perełkę. To jest moje dziecko, które nie płacze w nocy, nie trzeba go przewijać i karmić co pięć minut i nosić godzinami na ręku, bo akurat ma taki kaprys. Mówiąc wprost nie przepadam za dziećmi. Nie mam nic do nich. Niech ludzie sobie je mają, nawet całymi gromadami, ale z daleka ode mnie. A potem dzieci troszkę podrastają i zaczynają zadawać mnóstwo pytań na najbardziej banalne tematy: A po co? A dlaczego? A jak to? No szału można dostać! A czasu na przeczytanie choćby książki to człowiek w ogóle nie znajdzie a nawet jakby znalazł, to zaraz: Poczytasz mi? Naprawdę. Ale kochałem Isobell. W końcu była moją bratanicą i naprawdę byłbym zwyrodnialcem, gdybym nic do niej nie czuł. Osobiście jednak wolę podziwianie z daleka. Pomagać przy przewijaniu na pewno nie zamierzam.
Weszliśmy do ogromnej sali pełnej komputerów i grzebiących przy nich osób, gdzie przy największym siedzieli Amir i Cameron z kubkami kawy w dłoniach i chyba trzema pustymi stojącymi obok. Warkoczyk gapił się w ekran przekrwionymi oczami i nawet nie zareagował, kiedy weszliśmy do środka.
- Coś nowego? - Zapytał Xander cicho a uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Cami pokręcił przecząco głową.
- To samo co i wczoraj i jeszcze wcześniej. Drzewa, krzaki kurwa, a budynków ani śladu. Czuję się, jakbym wciąż przeglądał ten sam fragment lasu.
- Jedyne, co nas niepokoi to ten obszar. - Wtrącił Amir jeżdżąc kursorem w kółko po ekranie. - To jest obecny wygląd drzew, a tutaj z dwutysięcznego dziesiątego roku. - Pokazał nam kartkę, którą potem przyłożył do ekranu. W miejscu, gdzie na papierze nie było drzew tylko widoczne przerzedzenie, na ekranie widniała gęstwina.
- To są aktualne mapy? Z teraz? - Zainteresował się Xander przyglądając uważniej zielonym plamom widniejącym na monitorze.
- Z teraz. Agencja ma własne satelity, które nadają obraz na żywo. - Cami podniósł głowę z biurka i popatrzył na nas widocznie zmęczony. - Żeby było ciekawiej, nieco dalej na wschód widnieje identyczna kopia tego miejsca. Amir, pokaż. - Zwrócił się do chłopaka. Ten zaczął naciskać odpowiednie klawisze na klawiaturze i po chwili pokazał nam obszar, o którym mówił warkoczyk.
- Wiem, że na ogół wszystko wydaje się takie samo, ale są pewne szczegóły, które się nie powtarzają. Tutaj natomiast... - Al-Kadi wziął następną kartkę i przyłożył ją obok ekranu, żebyśmy mogli mieć porównanie. -Tego nie ma. Grając w Znajdź pięć różnic nie zauważylibyśmy ani jednej.
- Sprawdzaliśmy to. - Przytaknął Cam. - Mieliśmy do was z tym przyjść, ale skoro jesteście...Coś tu jest nie tak. Musisz to sprawdzić.- Powiedział do Xandera.
- Okej...Tylko potrzebuję torby ze swoim sprzętem. Mogę już ją odzyskać? - Zapytał zamieniając się z Amirem na miejsca tak, że to Xand siedział teraz przed monitorem.
- Przyniosę ci ją. - Zaoferował Al-Kadi zanim wyszedł. Starszy zaczął stukać w klawisze i po chwili zamiast mapy na ekranie wyświetlały się najróżniejsze litery i cyfry na białym tle.
Popatrzyłem na Camerona. Nie trzeba było być geniuszem żeby stwierdzić, że cierpi. Zrobił to, czego przez ostatnie lata tak bardzo starał się uniknąć. Oddał Evę Marshalowi. Tak naprawdę to nie wiedzieliśmy nawet, czy mała jeszcze żyje. Dwa dni po jej wyjeździe Jean napisał nam w liście, że Zack chyba nie ma zamiaru jej skrzywdzić a przynajmniej na razie na to się nie zapowiada. Ale przez pięć dni sporo mogło się zmienić. Nikt z nas nie mógł jej ochronić i musiała polegać jedynie na sobie. A Cami chyba stracił już jakąkolwiek nadzieję, że odzyskamy ją całą i zdrową.
Przede mną stanął Amir z torbą podróżną w ręku, którą po chwili postawił na biurku.
- Ostrożniej! - Xander wzdrygnął się i natychmiast zaczął sprawdzać, czy nic się nie uszkodziło. - Co za brak poszanowania dla dóbr materialnych. - Zrzędził wyjmując sporych rozmiarów czarny laptop z logo Apple i stawiając go przed ekranem komputera. Zaraz wyjął jeszcze kilka kabli i jakąś małą, czarną skrzynkę i podłączył wszystko do siebie.
- Nie martw się Cami. Znajdziemy ich. - Spróbowałem pocieszyć brata, ale ten leżał na biurku z twarzą schowaną w dłoniach i nawet nie zareagował.
- Oby. - Westchnął Amir patrząc na chłopaka. - Dzisiejszej nocy nie spał w ogóle a co za tym idzie, ja także. To się odbije na naszej urodzie. - Jęknął przegarniając ręką włosy.
- To trzeba ci było iść spać i teraz nie wypominać... - Warknął Cam, podnosząc głowę z blatu.
- Teraz to słyszysz! Nie mogłem sobie pójść, bo jako twój najlepszy przyjaciel powinienem być z tobą w takich chwilach.
- I tak gadałeś tylko przez telefon. - Burknął znowu warkoczyk.
- Bo tatuś znowu chce mnie wydziedziczyć. Hajsam mówi, że staruszek powiedział ostatnio na rodzinnej kolacji, że prędzej powierzy swój majątek Zumiemu niż mi. - Wzruszył ramionami, na co Cameron tylko się zaśmiał.
- Na twoim miejscu nie byłbym zadowolony, że ojciec chce przekazać twoją część majątku jaszczurce. Poza tym on już nie raz cię tak straszył.
- Ale teraz chyba nie żartuje. Po tym, jak Hajsamowi urodziła się czwarta córka stwierdził, że ja też powinienem założyć rodzinę i póki nie przedstawię mu swojej kandydatki na żonę, nie dostanę z rodzinnego majątku ani dirhama*. No i oczywiście mam się ustatkować. - Amir zrobił cudzysłów w powietrzu a Cami ponownie parsknął śmiechem.
- I masz zamiar przedstawić mu Kasandrę? - Zapytał czerwony na twarzy. - A ona w ogóle wie, że jest twoją kandydatką na żonę? - Zakpił. Arab tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie wie. I wyśmiałaby mnie, gdybym zaproponował jej spotkanie z tatuśkiem. Oczywiście ja nie zamierzam do tego dopuścić. On rybaczki i koszulkę na krótki rękaw uważa za skąpy strój. Wolę nie myśleć, jakby na nią zareagował. - Wzdrygnął się patrząc gdzieś przed siebie.
- A znając życie Kass nie przebierałaby w słowach, gdyby ją obraził. Ty lepiej trzymaj ich jak najdalej od siebie. - Doradził warkoczyk.
- Bingo! - Przerwał im dyskusję Xander, podrywając się na krześle. Po chwili jednak pochylił się, jakby to, co zobaczył bardzo go zaniepokoiło. Ja rzecz jasna nadal nie widziałem niczego poza chińskimi znaczkami. - Powiedzcie Farellowi, że zwołuję oficjalne zebranie. Przekażcie mu, że znamy dokładne miejsce pobytu Marshala. - Oświadczył najwyraźniej zadowolony z siebie. Amir odwrócił się na pięcie i wyszedł a w ślad za nim ruszył Cam.
- Zakładam, że są jakieś kłopoty? - Zapytałem, bo kiedy tylko chłopaki opuścili salę, Xander znowu wydał się zmartwiony. Pokiwał tylko głową wyglądając, jakby nie rozumiał nic z tego co widzi na ekranie komputera. Zaczął kręcić przecząco głową.
- Szczerze? Po raz pierwszy w życiu siedzę przed komputerem i nie wiem, co mam zrobić. -  Westchnął łapiąc się dłońmi za skronie. W pierwszej chwili myślałem, że sobie ze mnie drwi ale po sekundzie zdałem sobie sprawę, że nie żartowałby w takiej sprawie.
- Aż tak źle? - Odruchowo złapałem się za szyję bo nagle poczułem, że nie mogę oddychać.
- Wręcz przeciwnie. To banalne. - Odparł starszy ze zmartwieniem.
Z wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami patrzyłem jak odłącza od tych wszystkich kabli swój laptop i pakując go do torby podróżnej wychodzi z pomieszczenia. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu nie wiedząc, co mu takiego chodzi po głowie. Mimo, że Xander to mój brat i dzielimy razem myśli, to czasami nawet ja nie potrafię go zrozumieć. A mówią, że to ja mam dziwny tok myślenia.
W końcu ruszyłem schodami w dół a potem skierowałem się w stronę sali obrad która powoli się zapełniała. Wcale mi się tam nie śpieszyło. Nie chciałem stawać oko w oko z ludźmi, z którymi kiedyś współpracowałem. Właściwie to nawet nie brakowało mi tego aż tak bardzo jak bym przypuszczał. Ale mimo wszystko byłem zdrajcą. Wszyscy myśleli, że zginąłem jako bohater, walcząc w słusznej sprawie. Tymczasem ja uciekłem. Czy żałuję? Wydaje mi się, że nie. Czasami myślę tylko co by było, gdybym wtedy nie dał się ponieść. Nie postawił wszystkiego na jedną kartę i nie uciekł do braci i Nicholasa. Byłbym teraz szczęśliwy? Na pewno samotny. W naszym otoczeniu mogłem malować paznokcie, chodzić w butach na nieprzyzwoicie wysokich koturnach i swobodnie wyrażać własne zdanie i nikt mnie za to nie krytykował. Nikt nie mówił mi, że jestem inny czy chory. Tam każdy wyrażał siebie na swój własny sposób i wszyscy to akceptowali. Pamiętam, że kiedy tylko przyjechałem do chłopaków, to przez pierwsze dni siedziałem w domu bojąc się, że mieszkańcy naszego osiedla zabiją mnie, kiedy tylko rozpoznają. W końcu nie bez powodu chronili się u mojego brata. Znajomymi chłopaków byli płatni zabójcy, hakerzy, handlarze narkotykami i to nie tacy podrzędni tylko ci, za których głowy jako glina dostałbym całe masy odznaczeń i awansów. A tam żyli sobie jakby nigdy nic, nie rzadko mając rodzinę. Wychodzili z psami na spacer i z dziećmi na plac zabaw jakby mieli zupełnie czyste sumienie. Ulice były czyste mimo, że nie było osób które bezpośrednio byłyby za to odpowiedzialne. Nigdzie nie było bezdomnych czy bezpańskich psów. Każdy miał dla siebie jakieś zajęcie i nikt nie skarżył się, że brakuje mu pieniędzy. Mój ojciec stworzył idealny świat, który mój brat potem ulepszył tak, żeby ludzie w nim żyjący mieli jak najlepiej. A ja pokochałem to miejsce i życie. I nie marzyło mi się wracać do agencji pełnej plotek, stereotypów i kategoryzowania względem pochodzenia czy stanu majątkowego. I jak tak teraz o tym myślę, to zastanawiam się, dlaczego ja byłem taki głupi i już wcześniej nie przeszedłem na tę ciemną stronę mocy? No dlaczego?
- Wolne? - Wyrwał mnie z zamyślenia głos mojego chłopaka, który wskazał miejsce obok mnie i nie czekając na odpowiedź rozsiadł się wygodnie.
Wzdrygnąłem się i dreszcz przeszedł mi po plecach. Wystraszył mnie. Zdałem sobie sprawę, że siedzę obok Xandera w sali obrad i chyba odpłynąłem na parę minut bo zarówno bracia, jak i Nicky patrzą na mnie niepewnie. Chwyciłem dłoń blondyna.
- Odpłynąłem na chwilę. - Wyjaśniłem cicho.
Xander rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, że wszyscy już są. Chyba doliczył się wszystkich dwudziestu czterech osób, które miały się zjawić, bo otworzył laptopa i zaczął stukać w klawiaturę. Najpierw to było naturalne, ale po dwóch czy trzech minutach zaczęło być niezręcznie, kiedy wszyscy czekali aż cokolwiek powie, a on nadal grzebał w urządzeniu. Odkaszlnąłem głośno dając mu do zrozumienia, że najwyższa pora zaczynać.
- Chwila. Ładuje się. - Mruknął pod nosem.
Rzeczywiście, po niespełna minucie na dużym ekranie wiszącym za naszymi plecami pokazała się mapa, którą wcześniej oglądaliśmy w centrum dowodzenia. Starszy zerknął jeszcze raz na monitor laptopa po czym wyjął z kieszeni paczkę Cameli i wyjąwszy jednego papierosa podpalił go i zaczął przechadzać się po sali.
- Pozwolicie, że daruję sobie wyjaśnianie, po co to spotkanie. Wiemy, gdzie jest Marshal. Ktoś włamał się do centrum dowodzenia nad waszymi satelitami i wyjątkowo tym kimś nie byłem ja. -  Wskazał na siebie ręką a w sali rozległo się kilka zduszonych chichotów. - Ten ktoś wkleił w mapy fałszywy obraz, który ma zamazać to, co w rzeczywistości znajduje się w tym miejscu.- Wskazał palcem na wiszący ekran. - Czyli w tym przypadku posiadłość Zacka. I tu pojawia się problem...
- Przepraszam... - Wtrąciła ciemnowłosa kobieta siedząca obok Kasandry. - A czy nie możesz tego po prostu jakoś odblokować? - Zapytała wskazując dłonią na monitor. Xander tylko uśmiechnął się wydmuchując dym z papierosa.
- Do tego zmierzam. - Pstryknął palcami. - Zabezpieczenia są banalnie proste do złamania, ale o to właśnie może Zackowi chodzić. - Przerwał i zaczął przechadzać się po sali, gdzie panowałaby idealna cisza, gdyby nie jego kroki i cichy szum włączonych maszyn.
- Chyba nie bardzo rozumiemy... - Wtrącił Michael podnosząc długopis do góry. Xander popatrzył na niego i zwiesił ramiona.
- Chodzi o to... - Zaczął znowu, tym razem siadając już przy stole. - Że to bomba. Zack zadał sobie tyle trudu żeby włamać się do waszego systemu i zmienić mapy, ale zabezpieczenia są tak nieudane, że mógłbym w kilka minut je złamać. A dlaczego? Ponieważ Zack tylko na to czeka. Jeśli zacznę grzebać, natychmiast się o tym dowie. A wtedy będzie już oczywiste, że wiemy gdzie się znajduje.- Skończył kładąc ręce na stole. - Teraz to już jasne?
- A nie możemy po prostu użyć innej satelity? - Wtrącił jakiś gość po lewej. Kojarzyłem go chyba z działu ochrony, ale nie dam głowy uciąć.
- Można, ale nie mamy pewności, czy inne także nie są... Zainfekowane. Jeśli tak, to Zack także wtedy dowie się, że coś knujemy.
- A droga? - Wciął się Lin siedzący chyba najdalej. - Skoro jest dom, to musi być i droga. A tu jej nie ma... - Machnął ręką. Starszy popatrzył na niego i przechylił głowę, jakby wcześniej coś takiego mu nie przyszło do głowy.
- Nie wpadłem na to. - Przyznał odwracając się przodem do ekranu. - A to prawda...
- Możliwe, że poruszają się tunelami. - Wciął się Cami. Do tej pory myślałem, że śpi, bo głowę trzymał na stole i nakrywał się na nią dłońmi. - A jeśli tak, to można użyć filtra czułego na zmianę temperatury. Wtedy będziemy wiedzieli, jeśli ktoś będzie jechał do posiadłości, albo z niej wyjeżdżał i dotrzemy do wylotu tuneli. Ale nie słuchajcie mnie. Ja śpię. - Mruknął nadal nie podnosząc głowy.
- Cameron, ty jesteś geniuszem! - Westchnął z podziwem Xander i zaczął grzebać w swoim niezastąpionym czarnym cudeńku.
- No ja wiem! - Poderwał się z miejsca Cam. - Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego...- Popatrzył na mnie ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Wydawał się kompletnie nieobecny.
- Czyli jaki jest oficjalny plan? - Zapytał Cody, który do tej pory był wyjątkowo milczący.
- Musimy przyjrzeć się tej posiadłości, ale bez udziału kamer, samochodów i w ogóle ludzi. Przecież to środek lasu o powierzchni kilkuset hektarów. Żaden wędrowiec by się tam nie zapuszczał.
- Więc wykorzystajmy Rosę. - Wtrącił znowu warkoczyk. Wydawał się jakiś bardziej ożywiony. - Jak wtedy w dwutysięcznym dziewiątym.
- Co to Rosa? - Dopytała się Mia.
- Nie co, tylko kto? Dog Niemiecki. Patrolował już nie jeden teren. Przyczepimy jej kamerę do obroży, nadajnik i słuchawkę do ucha. Poradzi sobie. - Odparł Cam.
- Czyli co? Zostawiamy wszystko w rękach psa? - Zakpił Cody.
- Możemy też doczepić ci rogi i wysłać ciebie jako łosia. - Powiedział Xander nie odrywając wzroku od laptopa. Kilka osób zaczęło się szczerze śmiać, a Franco założył ręce na piersi i wyglądał jak obrażone małe dziecko.
- Świetnie. Czyli kiedy ruszamy na Marshala? - Zapytał Amir klaszcząc w dłonie.
- Póki co wszyscy mają się przygotować. A jeśli wszystko pójdzie według planu, to za trzydzieści godzin z Zacka i jego planów nie zostanie nawet śladu. - Stwierdził starszy zamykając laptopa.
Wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc, więc ja również wstałem i natychmiast tego pożałowałem, bo coś ponownie zakuło mnie w kręgosłupie. Świetnie! Niewyspany, obolały a do tego z masą roboty na głowie. Czego można chcieć więcej? 

*Dirham - waluta Zjednoczonych Emiratów Arabskich czyli państwa, z którego pochodzi Amir. 
Jestem! Rozdział spóźniony, ale chyba teraz będę dodawała rozdziały rzadziej niż co tydzień ze względu na masę innych obowiązków. Mamy trochę więcej Domeina i jestem bardzo ciekawa, co o nim myślicie, bo wydaje mi się, że trochę pomijam go w opowiadaniu. Może to ze względu na to, że to bardzo specyficzna postać i być może nie każdemu odpowiada. Na pewno bardzo różni się od braci.  
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że na blogu jakaś 1/4 rozdziałów jest praktycznie niepotrzebna i nic nie wnosząca do opowiadania. Nawet nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest. I zaczynam się poważnie zastanawiać, czy pisanie drugiej części to jednak dobry pomysł. A mam mało czasu do namysłu, bo jak zapewne się domyślacie, wszystko niebawem się rozwiąże. Mam pomysł na drugą część i mogę zapewnić, że będzie bardziej dopracowana niż ta. No bo co tu dużo mówić...Początek tej historii nie jest powalający. Ale na razie nic nie zdradzam :) 
Do następnego :* 

niedziela, 8 lutego 2015

A co, jeżeli rzeczy­wis­tość tak nap­rawdę jest iluzją i nic nie is­tnieje?

Z perspektywy Evy
Nie spałam prawie całą noc, ale to nawet i dobrze, bo miałam przez to czas na przemyślenie sobie paru rzeczy. Stwierdziłam też, że chyba Cameron miał rację i nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z moim ojcem. Ale tak czy owak już byłam w jego łapskach, więc należało chociaż spróbować doprowadzić to wszystko do końca. Wstałam z łóżka i wzięłam z krzesła swoje wczorajsze ubrania i ruszyłam na korytarz w celu znalezienia łazienki. Uświadomiłam sobie coś strasznego, a mianowicie, że nie mam nawet bielizny na zmianę. Moja sytuacja stawała się z minuty na minutę coraz gorsza. Jedyna łazienka jaką znalazłam była zajęta więc musiałam czekać jak idiotka na korytarzu licząc na to, że w końcu się zwolni. Po kilku minutach w pośpiechu wyszła z niej Vivian i widząc mnie zerknęła na zegarek i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie mamy czasu. - Powiedziała tylko, po czym pociągnęła mnie za rękę, niemal wrzucając do pokoju moje ubrania. Zbiegłam za nią po schodach i stanęłyśmy w progu kuchni w chwili, kiedy Zack wychodził akurat z piwnicy.
- Dlaczego jesteś jeszcze w piżamie? - Zapytał z wyraźną irytacją.
- Bo dopiero wstałam. - Odparłam obojętnie. Vivian ścisnęła mocniej moją rękę i kiedy Marshal otworzył usta, żeby coś powiedzieć, dodała szybko:
- Zapomniałam jej obudzić. Przepraszam. - Szepnęła ze skruchą. Mężczyzna popatrzył na nią karcącym wzrokiem i wskazał stół.
- U nas śniadania są punktualnie o ósmej. Przyzwyczajaj się. - Rzekł i widać było po nim, że jest na mnie zły.
Za co? Bo spóźniłam się o te pół minuty i jestem tylko w koszulce i spodenkach które znalazłam w szafie Isobell? Chciałam coś powiedzieć, ale nastolatka stojąca obok mnie widząc moją minę ponownie ścisnęła moją dłoń. Popatrzyłam na nią ale ona się odwróciła i niemal pociągnęła mnie w stronę stołu, na którym już czekały gotowe owsianka i sok. Usiadłam obok Vivian i zabrałam się za zjadanie swojej porcji. Próbowałam nie zwracać uwagi na to, że mój ojczulek cały czas bacznie mnie obserwuje. Myślałam, że już nikt nic nie powie, aż w końcu odezwała się Vivian, cichutkim głosem:
- Wypuścisz dziś Jaspera?
- Nie zasłużył sobie. - Odparł chłodno Zack, przerywając na moment jedzenie.
- Obiecałeś mu. - Zauważyła nieśmiało rudowłosa, na co Zack tylko się zaśmiał.
- Jesteś najbardziej naiwną osobą jaką znam, skoro wierzysz we wszystko, co ci się powie. - Warknął do niej. - A poza tym jak się je, to się nie mówi. Kończ śniadanie. - Dokończył i wstał od stołu, nawet po sobie nie sprzątając. - Byłbym zapomniał! - Odwrócił się do nas, zanim otworzył drzwi do piwnicy. - Vivian, oprowadź Evę po domu i wszystko jej pokaż. - Zwrócił się do dziewczyny, po czym wskazał na mnie palcem. - Będę chciał porozmawiać z tobą po obiedzie. - Zakomunikował i nie wiem czemu, ale wyczułam w tym nutkę groźby.
Zignorowałam ją jednak i wróciłam do jedzenia śniadania. Udawałam, że nie interesuje mnie to, jak wpisuje jakiś kod w klawiaturkę przy drzwiach a kiedy lampka nad nimi zapala się na zielono, wchodzi do środka. Kiedy już prawie skończyłam jeść, po schodach zeszła starsza kobieta trzymając na rękach jakieś dziecko. Aż się wzdrygnęłam z zaskoczenia, kiedy rudowłosa poderwała się z krzesła i pobiegła w stronę malucha.
- Dzień dobry Evo. - Przywitała się ze mną starsza pani. - Jestem Harriet.
Miała na oko z sześćdziesiąt pięć lat, siwiejące, kręcone włosy i okulary w złotych oprawkach zsunięte na czubek nosa. uśmiechała się do mnie miło, ale coś mnie niepokoiło w tym, jak na mnie patrzyła. Niepewnie odwzajemniłam uścisk jej dłoni.
- Harriet jest jedną z naszych dwóch opiekunek. - Wyjaśniła mi natychmiast Vivian. - A to Olivier. - Pokazała na blondyna trzymanego na rękach przez starszą panią.
Nie często miałam do czynienia z tak małymi dziećmi, więc nie wiedziałam jak zachować się w stosunku do chłopca.
- Przypilnujcie go a ja sprzątnę po śniadaniu. - Zarządziła Harriet, wręczając mi malucha na ręce. Natychmiast oddałam go Vivian, na co ta tylko się zaśmiała.
- Oli ma już dwa latka i nie jest aż taki kruchy, jak mogłoby się wydawać. - Powiedziała całując malca w czoło. - Chodź, pokażę ci Jeszcze Oscara i Aquę. - Oświadczyła i pomaszerowała na górę.
Chcąc nie chcąc poszłam za nią. Otworzyła drzwi do małego pokoiku o żółtych ścianach. Było tam dużo barwniej niż w pomieszczeniu, które ja zajmowałam. W rogu stał wielki kosz z zabawkami a obok niego, na miękkim dywanie siedział wielki, pluszowy miś. Przy przeciwnej ścianie ustawione były dwa łóżeczka dziecięce. W jednym dzielnie stał mały chłopczyk o identycznym wyglądzie jak Olivier. Aż parę razy przetarłam oczy ze zdziwienia. Nie trudno było się domyślić, że są bliźniakami. W sumie Cam, Xander i Domi też nimi byli, ale wbrew pozorom bardzo się różnili. Każdy miał inny styl, różny charakter i sposób bycia. Przy takich małych dzieciach tych różnic nie było widać. Vivian posadziła Oliviera na dywanie a ten od razu zaczął wspinać się na pluszowego misia, mówiąc przy tym coś niezrozumiale. Potem wyjęła drugiego malca, zapewne Oscara i posadziła go obok brata.
- To twoi bracia? - Zagadnęłam siadając obok chłopców.
- Przyrodni. Są zmutowani, jak my.
- A gdzie jest ich matka? - Zapytałam niby od niechcenia, ukradkiem obserwując reakcję dziewczyny. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pokoju.
- Nie żyje. Poświęciła swoje życie dla nich, tak jak twoja dla ciebie. - Dobiegł mnie chłodny głos Harriet. Kobieta podeszła do chłopców trzymając w dłoniach sporą miseczkę z jakąś białą papką. Usiadła na dywanie i zaczęła karmić chłopców na zmianę łyżeczką. - Na przyszłość takie pytania zadawaj mnie, bądź swojemu ojcu. - Zakomunikowała patrząc na mnie z tym niebezpiecznym błyskiem w oku. Jak zwykła starsza pani może być aż tak przerażająca? No ja się pytam, jak?
- Przepraszam. Rzeczywiście nie powinny mnie interesować takie sprawy. - Skłamałam.
Wcale nie czułam się zawstydzona, wręcz przeciwnie. Teraz już wiedziałam, że w tym domu należy siedzieć cicho i trzymać dziób na kłódkę. Biedna Vivian chyba też była tego świadoma. I coś mi mówiło, że Harriet wie więcej, niż powinna jako zwykła niania.
- Chodź, pokażę ci Aquę. - Rudowłosa pociągnęła mnie za rękę.
- Tylko bądźcie cicho. Mała ostatnio jest niespokojna. - Powiedziała Harriet, nienaturalnie słodkim głosem. Szczerze mówiąc to bałam się zostawiać ją samą z bliźniakami. To jakby Powierzyć dwie małe myszki wygłodniałej kocicy.
Weszłyśmy do kolejnego pokoju, bardzo podobnego do poprzedniego. Różnica polegała tylko na tym, że zamiast żółtych ścian, te były jasnoniebieskie a zamiast kosza z zabawkami w rogu stał bujany fotel w którym siedziała kobieta wyglądem w niczym nie przypominająca Harriet. Czarne włosy związane miała w warkocz i gdyby nie liczne zmarszczki i odznaczające się siwe odrosty dałabym jej maksymalnie czterdzieści lat. Popatrzyła na nas dużymi, brązowymi oczami i uśmiechnęła się, pokazując białe zęby. Chyba wyglądała tak młodo właśnie przez ten uśmiech i przepiękne oczy. Przyłożyła palec wskazujący do ust dając nam znak, żebyśmy były cicho, a potem machnęła ręką abyśmy do niej podeszły. Na rękach trzymała małe dziecko i mimo, że mój ojciec wspomniał coś o tym, że ma już dwa tygodnie, to miałam wrażenie, że maluch dopiero się urodził. Był słodki.
- To jest właśnie Aqua. - Wyjaśniła cichutko Vivian, głaszcząc kruszynę po zaciśniętej w pięść dłoni. - A to nasza druga opiekunka, Michelle. - Przedstawiła mi starszą kobietę.
- Miło mi cię poznać. - Odparła wyciągając dłoń, którą bez namysłu uścisnęłam.
W przeciwieństwie do Harriet, Michelle wyglądała całkowicie niegroźnie, ale postanowiłam nie dać się zwieść. Skoro jedna z nich wiedziała, że opiekuje się małymi mutantami, pewnie druga też była we wszystko wtajemniczona.
- Kiedy się obudzi? - Zapytała rudowłosa, z podziwem przypatrując się dziewczynce.
- Nie wiem, dopiero zasnęła. Pół nocy nie spała. Zawołam was. - Zapewniła kobieta. Dziewczyna pokiwała głową i popatrzyła na mnie.
- Chodź, mamy jeszcze cały dom do zwiedzenia.
Cały dom okazał się niedużym salonem z telewizorem plazmowym i sporą kolekcją filmów oraz biblioteką ze stojącymi w niej dwoma komputerami i dwa nieduże pomieszczenia w których odbywały się lekcje z prywatnymi nauczycielami. Szczerze mówiąc to nic nie przykuło zbytnio mojej uwagi, dopóki nie dotarłyśmy do komputerów.
- Możemy wchodzić na wszystkie strony, jakie tylko nam się podobają? - Zapytałam przyglądając się urządzeniu.
To do siebie nie pasowało. Z jednej strony dom w lesie i całkowita izolacja od reszty świata, a z drugiej komputer umożliwiający, a przynajmniej ułatwiający ucieczkę z tego miejsca.
- Nie ma internetu, ale w szafce jest sporo gier. Poza tym mają zainstalowane encyklopedie więc służą jako pomoc w odrabianiu lekcji. - Wzruszyła ramionami. - Chłopcy zwykle spędzali na nich czas. Ja wolę czytać. - Wskazała na wielki regał zapełniony książkami.
- A Isobell? - Zapytałam. - Przyjaźniłaś się z nią?
- Oczywiście. Ale ona wolała rysować. Od zawsze miała talent. Powinnaś obejrzeć jej prace. Miała całe tony rysunków. Najczęściej rysowała takiego chłopaka z dredami. Mówiła, że to jej ojciec.- Uśmiechnęła się jeżdżąc palcem po grzbietach książek.
- A twoi rodzice? - Szepnęłam.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła jakby się bała, że toś może nas usłyszeć i wróciła do przeglądania książek. Po chwili zrzuciła kilka z nich i natychmiast uklękła, żeby je pozbierać. Pochyliłam się, żeby jej pomóc.
- To nie miejsce ani pora na takie rozmowy. - Wyszeptała, spoglądając na mnie. Udałam, że nic nie słyszałam i szybko pomogłam jej pozbierać książki i poustawiać je na półkach. Cały ten czas byłam jeszcze w ubraniach, w których spałam, więc stwierdziłyśmy, że żeby nie denerwować Zacka, znajdziemy mi coś do przebrania. Szczęście, że Isobell była wysoka, bo inaczej chyba nie znalazłybyśmy niczego, co by na mnie pasowało. Na obiad zeszłam już w koszulce na ramiączka i narzuconej na nią bluzie, oraz krótkich spodenkach. Zack widząc moje nagie nogi natychmiast zarządził, że wieczorem Harriet ma pozwolić mi zamówić sobie jakieś ciuchy w internecie. Obiad podobnie jak śniadanie, jedliśmy w prawie całkowitym milczeniu. To było dla mnie dziwne, bo z Parkerami nie można było się skupić na jedzeniu, bo każdy miał coś do powiedzenia. Kiedy człowiek przez pięć minut się nie uśmiechał, zaraz uznawali, że coś jest nie tak. Tutaj uśmiech był czymś nienaturalnym. Miałam dziwne wrażenie, jakby wszystko co się dzieje, to było tylko złudzenie.
- Musimy porozmawiać. - Odezwał się w końcu Marshal, wstając od stołu.
Podali na obiad królika a ja przez prawie godzinę musiałam się męczyć i wdychać zapach tego mięsa. Na szczęście ktoś pomyślał i o mnie i nie musiałam zjadać biednego zwierzątka. Wstałam i ruszyłam za ojczulkiem w stronę schodów. Otworzył pierwsze drzwi po prawej i zaprosił mnie do niewielkiego pomieszczenia, służącego chyba za jego gabinet. W środku stało jedynie duże biurko a za nim wisiały półki na których poustawiane były kolorowe segregatory.
- Usiądź. - Usłyszałam za sobą głos Zacka. Zajęłam krzesło przy biurku, a po drugiej stronie po chwili spoczął mój ojciec. - Jak ci się podoba dom? - Zagadnął z niepokojącym uśmiechem. Ten człowiek mnie naprawdę niepokoił. Raz był uśmiechnięty i zadowolony, a za chwilę wyglądał, jakby gotów był zamordować za jeden zły ruch.
- Jest spoko. - Kiwnęłam głową rozglądając się po pomieszczeniu. - Trochę odludne miejsce, ale może być. - Wzruszyłam ramionami widząc, że oczekuje jakiejś konkretniejszej odpowiedzi.
- Jest odludne, ale to konieczność. To dobra kryjówka, której nie mógłbym zapewnić dzieciom w centrum jakiegoś dużego miasta. - Powiedział przewiercając mnie wzrokiem. - Przeszłaś już przemianę, Evo? - Zmienił nagle temat.
- Tak. - Odparłam zgodnie z prawdą. W tej akurat kwestii nie musiałam go oszukiwać. Z resztą i tak pewnie już dowiedział się o tym, ze swoich źródeł.
- Znakomicie! A czy wykształciły się już w tobie jakieś zdolności? - Wypytywał dalej, wyraźnie się ożywiając.
- Jeszcze nie. Nicholas mówił mi, że ujawnią się dopiero po moim napadzie agresji. - Skłamałam.
Aż dziwię się sobie, że tak naturalnie mi to przychodziło. Kiedyś nie umiałam kłamać i mama zawsze mnie na tym przyłapywała. Albo w takim razie moje zdolności aktorskie znacznie się polepszyły, albo Marshal był cholernie naiwny. Ale nawet nie próbował ukryć, jak bardzo zawiodłam go tą odpowiedzią.
- W takim razie spotkasz się teraz z panią Wilson, a potem z doktorem Pattisonem. - Oznajmił wracając do swojego oficjalnego tonu. Czegóż mogłam się więcej spodziewać?
Nie chciałam się z nim spoufalać, bo doskonale wiedziałam, jaki z niego podły drań, ale liczyłam, że chociaż on będzie próbował nawiązać ze mną jakąś bliższą relację. W końcu byłam jego córką, a on z każdą chwilą udowadniał mi coraz bardziej, że interesuje się mną tylko ze względu na to, że jestem mutantem. Mimo wszystko zrobiło mi się przykro, kiedy tak po prostu mnie odprawił.
Pani Wilson okazała się trzydziestoletnią blondynką, z którą miałam mieć większość zajęć. Zadawała mi masę pytań dotyczących szkoły i nie była zadowolona, kiedy jej powiedziałam, że od trzech miesięcy nie uczęszczam regularnie na żadne zajęcia. Kiedy to usłyszała, od razu zaczęła wertować swoje notatki a potem wyszła i wróciła po dziesięciu minutach z plikiem kartek w ręku. Na każdej z nich była lista tematów z danego przedmiotu i miałam za zadanie zaznaczyć, które z nich już przerabiałam. Arkusz z matematyki zostawiłam prawie całkowicie pusty. Po prawie dwóch godzinach pani Wilson stwierdziła że to wszystko, co chciała wiedzieć, a na jutro przygotuje mi testy z tematów, które zaznaczyłam, że umiem. Jakoś nie bardzo mnie tym pocieszyła. Byłam już wykończona, a musiałam jeszcze spotkać się z tym całym doktorem Pattisonem, o którym wspomniał mój ojciec.
Wcześniej wyobrażałam sobie go jako garbatego staruszka z siwymi, osmalonymi włosami sterczącymi na wszystkie strony świata i grubymi okularami na nosie. Połowicznie miałam rację, bo okulary miał, podobnie jak siwe włosy, ale był bardzo zadbany i na pewno się nie garbił. Co więcej, był bardzo miły, co mnie trochę zdziwiło. Zdradził mi nawet, że jest wieloletnim przyjacielem i wspólnikiem mojego ojca i że wszyscy bardzo oczekiwali na moje przybycie. Normalnie jakbym była Świętym Mikołajem. Pobrał mi próbki śliny oraz krew, co było zdecydowanie najgorszym momentem naszego spotkania. Nie wiedziałam, co mam o nim myśleć, bo wydawał się wyjątkowo normalny, porównując go do Harriet czy samego Zacka. Na koniec powiedział, że jeśli miałabym jakiekolwiek pytania co do przemiany, to mogę śmiało go pytać. Na początku tyko się uśmiechnęłam i miałam już wyjść, kiedy coś przyszło mi do głowy:
- Czy będąc mutantem, po moim wybuchu będę pragnęła krzywdzić innych? - Zapytałam. Doskonale znałam odpowiedź, ale chciałam poznać zdanie mężczyzny.
- Jeśli pytasz mnie, czy Cameron Parker zabija ludzi dlatego, że jest mutantem, to odpowiedź brzmi: Nie. - Odpowiedział patrząc na mnie i uśmiechając się ciepło. - Cameron Parker zabija, bo tak został wychowany. Jego ojciec był przestępcą, podobnie jak większość rodziny. To, że prędzej czy później trafi za kratki było tylko kwestią czasu. Jego córkę też czeka to samo. Dzięki ludziom takim jak ty pozbędziemy się defektów takich, jak oni. - Mówił, dalej się uśmiechając.
Tym tylko mi udowodnił, że nic nie wie na temat przemiany. Cameron nie był zły sam w sobie. On po prostu się mścił. A mutanci po przemianie, kiedy już ich zdolności w pełni się uaktywnią podświadomie pragną krwi. Nie jedzą mięsa, ale przyjemność sprawia im zadawanie bólu. Może rzeczywiście są jak zwierzęta, ale to właśnie ludzie tacy jak mój ojciec, czy doktor Pattison ich takimi uczynili. A teraz zamiast pomóc, próbują wytępić. To tak, jakby szkolili psy do walk, a potem mieli pretensje, że są agresywne.
Pożegnałam się grzecznie z doktorem i wyszłam z biblioteki, w której odbywała się nasza rozmowa. Przegapiła mnie kolacja, ale nie byłam głodna. Bardziej ciekawa tego, co ma mi do powiedzenia Vivian, bo przez cały dzień chodziło mi to po głowie. Jakby wiedziała, po co zadaję jej te wszystkie pytania. Nie musiałam długo szukać rudowłosej, bo zastałam ją krzątającą się po moim pokoju.
- Jesteś już! Przepraszam, że bez pukania, ale chciałam tylko pozbierać rzeczy Isobell. - Tłumaczyła się, wskazując na pudło pełne zeszytów i książek.
- I tak nie mam tu żadnych swoich rzeczy. - Stwierdziłam, pomagając jej w wyjmowaniu z szafek kolejnych przedmiotów. - Możemy porozmawiać? - Zapytałam w końcu.
Nie wiedziałam, jak mam się zachować w stosunku do dziewczyny. Wydawała się w porządku, ale zdawałam sobie sprawę, że dla niej to Zack jest ojcem i pewnie jeśli jej opowiem, po co przybyłam, to natychmiast mu na mnie doniesie. Jednak wiedziałam, że ona niewątpliwie coś podejrzewa, tylko nie miałam pojęcia, jak mam się zabrać do wydobycia z niej jakichkolwiek informacji. Na szczęście ona sama przyszła mi z pomocą.
- Nie możesz tak otwarcie o tym mówić! - Upomniała mnie surowo, zamykając drzwi a uprzednio wyglądając na korytarz. Włączyła radio stojące na jednej z półek na tyle głośno, żeby jego odgłos tłumił nasze szepty. - W domu są kamery i podsłuchy. Tylko w łazience i sypialniach ich nie ma. -  Powiadomiła mnie, siadając na łózko i zmuszając, żebym zrobiła to samo. - Wiem, po co przyjechałaś. I oni też to podejrzewają, dlatego są w stosunku do ciebie tacy uprzedzeni. Dlatego musisz przestać zadawać tyle pytań. Węszysz, a on tego nie lubi.
- Masz na myśli...
- Naszego ojca. - Przerwała mi. - Pytałaś o moich rodziców. Też jestem córką Zacka, a moja matka nie żyje. Sprowadza tu młode dziewczyny, których zadaniem jest jedynie urodzić kolejne dziecko. Potem je zabija. Byłoby nas więcej, gdyby nie kilka nieudanych prób i poronień. Wszystko robi w piwnicy, a tam nie pozwala nam wchodzić. Jasper i Kieran włamali się tam parę razy...
- Kto to Jasper? - Zapytałam starając się przyswoić wszystko to, co dziewczyna mi mówi.
- To mój starszy, a twój młodszy brat. Chociaż nie jestem pewna, czy nie jest synem któregoś z ochroniarzy. Ojciec często wypomina mu, że nie jest jego dzieckiem. - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. - Jakieś dwa tygodnie temu Kieran i Jasper włamali się do piwnicy i zaczęli grzebać w papierach Zacka. Strasznie się na nich zdenerwował i obu zamknął gdzieś na dole. Kierana widziałam potem tylko, kiedy stąd wyjeżdżali, razem z Isobell. - Dokończyła, bawiąc się kosmykiem włosów i nadal nerwowo rozglądając po pokoju.
- Czyli wy...
- Wiemy doskonale, jakie nasz ojciec ma co do nas plany, chociaż on osobiście nigdy nam ich nie zdradzał. Ja też nie chciałam w nie wierzyć, dopóki Jason nie zmarł podczas przemiany. Wszyscy patrzyliśmy jak umiera, a kiedy Kieran chciał mu pomóc, Zack kazał swoim ludziom go pobić. -  Szepnęła patrząc mi prosto w oczy. Coraz bardziej zaczynałam się bać i zastanawiałam się, po jaką cholerę ja dałam się w to wplątać?
- Musimy się stąd jakoś wydostać. - Mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.
- Wiem, ale to nie będzie takie proste. Harret, Michelle, Doktor Pattison i ta nieznośna Wilson...Wszyscy z nim współpracują. Samego domu strzeże pięciu goryli. Potrzebujemy kogoś z zewnątrz. - Powiedziała wyglądając przez okno. - Tak czy owak jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, to koniecznie musisz porozmawiać z Jasperem. On wie na ten temat dużo więcej, niż ja. - Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo drzwi się otworzyły i do środka wparował Jean.
- Wpadłem powiedzieć do widzenia. - Oświadczył. Chyba zobaczył niepokój na mojej twarzy, bo dodał zaraz: - Obaj z Zackiem uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli przemyślę sobie to wszystko. Mam w okolicy znajomego, więc będę do was wpadał. - Oznajmił podchodząc i ni z tego, ni z owego przytulając mnie na pożegnanie. - Nie martw się, powiadomię tego gostka w przyluźnych spodniach, gdzie ma nas szukać. - Szepnął mi do ucha, po czym machnął jeszcze Vivian i wyszedł. Rudowłosa patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi, po czym zaczęła śmiać się głośno.
- On jest dziwny. - Stwierdziła w końcu, zbierając pudła z rzeczami Isobell.
No cóż, nie zamierzałam się z nią o to sprzeczać. Miałam tyko nadzieję, że Zack nie namącił mu w głowie i Jean rzeczywiście powiadomi Cama, gdzie ma nas szukać.
Witam :) Więc tak: ten rozdział podoba mi się dużo bardziej niż poprzedni, ale nadal nie jestem pewna, czy wszystko jest tak, jak powinno. Mam u niektórych zaległości, ale nadrobię to pewnie jeszcze dzisiaj. I przez najbliższy tydzień nie będę miała dostępu do komputera, więc jeśli pojawią się jakieś nowe rozdziały, to skomentuję je aż w weekend. Nie wiem też, kiedy pojawi się kolejny rozdział ale mogę was zapewnić, że już niedługo koniec. Znając życie i tak będę przedłużać jak tylko się da, ale wytrzymajcie ze mną jeszcze trochę :)