sobota, 31 stycznia 2015

Spotykając po latach ukochaną osobę człowiek nagle zdaje sobie sprawę, że jest mu ona całkowicie obca...

Z perspektywy Camerona
Wsiadłem do samochodu i przez chwilę jeszcze obserwowałem, jak czarna limuzyna wyjeżdża z posesji. W sumie to bez większych starań mógłbym odpalić silnik i wjechać w tył wrogiego pojazdu. Najwyżej trochę bym się pokaleczył. Nie mogłem sobie darować tego, że puszczam swoją kochaną Evę z tym psychopatą. Powinienem był wtedy już coś zrobić. Cokolwiek, byleby tylko ją przy sobie zatrzymać. A ja siedziałem i jak ostatni dureń wierzyłem, że wszystko pójdzie według planu. Popatrzyłem na Isobell która usiadła obok mnie i zdejmując kaptur z głowy również przyglądała się odjeżdżającemu samochodowi.
- Wszystko będzie dobrze. - Szepnęła, wsuwając swoja drżącą dłoń w moją.
- Chyba to ja powinienem cię o tym zapewniać, nie uważasz? - Spytałem patrząc na nią.
No właśnie. Prawie się nie znaliśmy. Właściwie to ten skurwiel spędził z nią więcej czasu niż ja. I zdawałem sobie sprawę, że z paru rzeczy będę musiał się przed nią ostro tłumaczyć. Ale była już przy mnie, a to najważniejsze.
- Ale ja w to wierzę, a ty nie. - Powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. - Dlaczego zmieniłeś dredy na to? - Zapytała mieniając temat. Ostrożnie wysunąłem swoją dłoń z jej i odpaliłem samochód.
- Pamiętasz moje dredy?
- Tego mopa nie da się zapomnieć. - Zaśmiała się słodko, na co ja tylko się skrzywiłem. moje dredy były cudowne. - Ale mimo wszystko nadal wyglądasz jak mój starszy brat. - Stwierdziła. - I nie wiem, czy powinnam się tym martwić, czy nie. - Mruknęła a ja dopiero wtedy zorientowałem się, że przecież ona może o niczym nie mieć pojęcia.
- Zack nie mówił ci...
- Że jestem mutantem? - Przerwała mi. - Wspomniał. Mówił też coś o tym, że jesteś mordercą i krzywdzisz ludzi. Że gdyby nie on to teraz byłabym martwa. - Wyszeptała chowając dłonie w rękawy bluzy. - Chciał, żebym to jego traktowała jak ojca. I pewnie tak by się stało, gdyby nie Kieran. On nigdy nie zwrócił się do Zacka tato. Koniec końcem ja też. Zwłaszcza, po przemianie Jasona. Kiedy pozwolił mu umrzeć. Jest potworem.
- A jeśli to co o mnie mówił, to nie do końca było kłamstwo? - Zapytałem przyglądając się szatynce. Myślałem, że zaraz na mnie naskoczy, ale ona uparcie milczała.
- Mordujesz ludzi? - popatrzyła na mnie ze łzami w oczach.
W tamtej chwili myślałem, że może nie powinienem jej mówić o tym wszystkim. Nie wtedy. Ale zasługiwała na prawdę. Nie mogłem pozwolić żeby uważała mnie za kogoś, kim na pewno nie byłem. Evę okłamywałem i źle na tym wyszedłem. I nawet, jeśli Isobell miała tylko trzynaście lat i wystarczająco przeszła, to powinna sama zadecydować, czy mnie akceptuje, czy nie. W sumie to podziwiam sam siebie, bo gdyby ta rozmowa miała miejsce kilka miesięcy wcześniej, to zapewne zmyśliłbym na poczekaniu jakąś historyjkę.
- Czasami. - Przyznałem.
- Więc czemu nie siedzisz w więzieniu?
- Bo uciekłem. - Mruknąłem zjeżdżając z głównej drogi. - Ale tam wrócę.
Przez kolejne kilkanaście minut żadne z nas nic nie powiedziało. Mógłbym się jakoś tłumaczyć, ale po co? Byłem potworem. Mordowałem. Ale nie wyobrażałem sobie, że przyznanie się do tego przed własną córką będzie takie trudne. Nie wiem, co w ogóle sobie wcześniej myślałem.
- Ale mnie nie skrzywdzisz, prawda? - Spytała ponownie wsuwając swoją dłoń w moją. Jako, że na drodze był słaby ruch, nie musiałem zbytnio się na niej skupiać.
- Może to zabrzmi banalnie, ale jesteś moją córką i cię kocham. Nigdy nie chciałem, żeby to wszystko cię spotkało. Przepraszam. - Powiedziałem.
W sumie samo Przepraszam niewiele dawało, biorąc pod uwagę że spierdoliłem jej życie. Z resztą nie jako pierwszej. Evie też. Tylko że ta druga miała na to jakiś wpływ. Sama wybrała, że chce ze mną być. Fakt, zależało mi na niej i chyba bym sobie coś zrobił, gdyby mnie zostawiła. Mało tego, szalałem na jej punkcie i kiedy tylko widziałem to podniecałem się jak nastolatek, ale to chyba dlatego, że była kompletnym przeciwieństwem mnie. Była dobra. Ale mimo wszystko sama wybrała. A Isobell była ze mną złączona niezależnie czy tego chciała, czy nie.
W sumie, jak tak teraz siedzę i o tym myślę, to jeszcze rok wstecz takie przeprosiny czy przyznanie się do winy nie przeszłoby mi przez gardło. Byłem wolny. Nie musiałem nikomu się tłumaczyć z tego, czemu się z kimś przespałem czy kogoś pobiłem. A teraz spowiadałem się trzynastolatce. Muszę koniecznie pogadać z Xanderem i Domim. Oni są bardziej doświadczeni w sprawach trwałych związków i wszystkiego, co się z tym wiąże.
- Wiem. Gdyby tak nie było, to nie ryzykowałbyś, żeby mnie odzyskać. Ale dla mnie to też trudne. Ja...Przez cały ten czas myślałam, że te wszystkie rzeczy, które mi opowiadał o tobie i te taśmy które nam puszczał były tylko po to, żebym cię znienawidziła. A jeśli to prawda, to ja jestem przerażona. -  Szepnęła patrząc mi w oczy ze łzami płynącymi po policzkach. Drżącą dłonią je otarła.
Zaparkowaliśmy przed agencją ale jakoś żadne z nas nie śpieszyło się, żeby wysiąść. Przysięgam, że to była jedna z najtrudniejszych rozmów w całym moim życiu. Zwykle nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie myślą. Ale o dziwo byłem przerażony tym, że mogłaby mnie odrzucić, co sądząc po jej minie było bardzo prawdopodobne.
- Domyślam się. - Przyznałem. - Idziemy? - Zapytałem wskazując brodą na Xandera, który najwyraźniej czekał na nas w drzwiach.
- Mam stracha. - Przyznała szatynka wychodząc z samochodu. - No wiesz. Z tego co wiem, to ostatnim razem tamci próbowali się mnie pozbyć.
- Mnie też. Ale strasznie nieudolnie im to wychodzi. - Wskazałem na siebie a mała parsknęła śmiechem.
- To nie jest zabawne. - Powiedziała w końcu. - Tym bardziej, że chyba właśnie idziemy do ich siedziby, no nie?
- Czysto teoretycznie. - Odparłem przepuszczając ja pierwszą w drzwiach.
- Co czysto teoretycznie? - Zainteresował się Xander idąc za mną. Z jednego z korytarzy wybiegła córka Codyego i szybko zaczęła machać ręką w stronę Isy.
- Pójdę z Abigail, dobrze? - Spytała patrząc na mnie. Pokiwałem głową a Isobell od razu rzuciła się w stronę szatynki i już po chwili obie zniknęły w jednym z korytarzy.
- Mówiliśmy właśnie, że ty tu rządzisz tylko czysto teoretycznie. W rzeczywistości nie masz nic do gadania. I możesz mi już oddać telefon. Nadal masz szlaban.
- Zabawne. - Odparł ze znudzeniem. - Nie mogę. Muszę jeszcze zadzwonić do Locki, bo mieliśmy pojawić się na ostatnim spotkaniu a je ominęliśmy i musi wysłać mi notatki, co postanowili w związku ze sprawą w Japonii. Niedługo początek sezonu a prawdopodobnie nie mamy wystarczająco dużo paliwa, żeby zaopatrywać wszystkie maszyny. Musisz się tym zająć, to twoja działka. - Pokazał palcem na moje czoło, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
- Zapasy paliwa starczą do połowy maja. Set obiecał coś załatwić. - Mruknąłem i widząc jego niepewną minę dodałem szybko: - Spokojnie. Powiedziałem mu, że żadna kradzież nie wchodzi w grę. - Wyciągnąłem ostrożnie telefon z jego dłoni. - Wszystko załatwione. A teraz ty mnie pociesz. - poprosiłem opierając głowę o jego ramię.
- Ja ciebie? Twoja dziewczyna przynajmniej nie zamyka ci drzwi przed nosem.
- Masz rację. Moja oddała się w ręce swojego ojca psychopaty. To dużo lepsze niż obrażenie się na cały świat i przesiadywanie w sypialni. - Mruknąłem sztucznie, ale po chwili zorientowałem się, że starszy naprawdę jest tym przybity. Niby wiedziałem, że chwilowo jego stosunki z Rocket są bardzo napięte, ale myślałem, że nie jest to aż takie poważne, a tymczasem on wydawał się naprawdę przejęty. - Ejj, nie chciałem. Ale to Rocket. Wiesz, że ostatnie, czym dziewczyna chciałaby się zajmować, to wychowywanie dzieci. Denerwuje się, kiedy się ją budzi przed południem, więc nie wyobrażam sobie, jak mogłaby wstawać kilkukrotnie w ciągu nocy, czy zmieniać pieluchy. - Zaśmiałem się wyobrażając sobie bratową podczas wykonywania ostatniej, z wymienionych przeze mnie czynności. Xander też się uśmiechnął, ale tak smutno, że sam sprawiał wrażenie małego, zawiedzionego dziecka. - I uwierz mi, że bez względu na to, jakie prowadzi się życie, to samemu trudno jest wychowywać dziecko. Zwłaszcza osobie takiej jak ona. Więc nie dziw się, że czuje się tym wszystkim przytłoczona.
- Ale przecież nie jest na sto procent powiedziane, że będzie sama. - Jeżeli plan Omega się uda, to będę mógł w tym uczestniczyć. Usłyszałem jego głos w swojej głowie.
- Jeśli się powiedzie, a sam powiedziałeś, że jest wyjątkowo ryzykowny. Coś pójdzie nie tak jak trzeba i wszystko zacznie się walić niczym klocki domino. A my nawet nie będziemy mieli na to wpływu. - Szepnąłem prawie niesłyszalnie, odwracając głowę w jego stronę. Korytarz był pusty, ale rozmawiać o tym tutaj było i tak ryzykownie.
- Ale przecież ona dochowa tajemnicy. Mógłbym jej powiedzieć...
- Nie. - Przerwałem mu stanowczo, unosząc dłoń. - Obaj wiemy, że równie dobrze moglibyśmy wtajemniczyć w plan całą ekipę, ale lepiej, jeśli wiemy o tym tylko my trzej. Nasze odejście musi być wiarygodne.
- On ma rację. - Usłyszałem za sobą głos Domeina. - Po prostu nie pozwól jej zrobić żadnej głupoty. I oswajaj się z myślą, że będziesz tatą. Ja na twoim miejscu już zacząłbym czytać te wszystkie książki...
- Mam nadzieję, że jako przykładny wujek będziesz zmieniał maluchowi pieluchy.- Zripostował starszy.
- Oczywiście, że nie. Cameron jest bardziej doświadczony, więc on będzie to robił. Kiedy dziecko będzie wymiotowało, to również na niego. Ja będę podziwiał z dystansu. - Odwrócił się w moją stronę i cmoknął, po czym razem z Xanderem zaczęli się głośno śmiać.
- Grabisz sobie, mały. - Warknąłem udając złego i jako pierwszy wszedłem do wyjątkowo zaludnionej kuchni.
Nie dało się nie zauważyć rozwścieczonej Rocket, która jak tylko zobaczyła za mną Xandera minęła mnie i zanim się zorientowałem stała już kilka centymetrów przed jego nosem z nieodgadnionym przeze mnie wyrazem twarzy. Starszy przełknął głośno ślinę, co przyprawiło mnie i Domiego o atak śmiechu. Prawda jest taka, że Rocky jako jedna z nielicznych wcale nie musiała się starać, żeby przerazić Xandera. Osobiście uważam, że to słodkie, na swój pokręcony sposób.
- Jesteście największymi debilami, jakich znam! - Oświadczyła przytulając go do siebie i patrząc na mnie przez ramię. - Nawet nie wiecie, jak się o was martwiłam.
- Nie jesteś już zła? - Wydukał mój brat, nieśmiało odwzajemniając uścisk.
- Jeszcze moment. Zaraz będę. A no właśnie. Co wam strzeliło do tych pustych łbów, żeby puszczać się tam tylko we trójkę?! Domein!
- Co ja? Na mnie nie patrz. Ja się nie puszczałem. - Bronił się młodszy, przerywając robienie kanapek.
- Myślałam, że z całej trójki to ty jesteś najmądrzejszy i wybijesz im z głów ten pomysł! Mogliście zginąć!
- Ale nie zginęliśmy! - Wtrąciłem się z szerokim uśmiechem.
- Mam to uważać za twój życiowy sukces? - Zapytała z sarkazmem, na co ja tylko zmarszczyłem brwi. No tak. Ze złą Rocket lepiej nie dyskutować.
- No właśnie... - Mruknął Xander łapiąc się dłońmi za skronie. - Możemy pogadać? - Zwrócił się do mnie i do Domeina, po czym popatrzył też na Michaela.
- Oczywiście. Za dziesięć minut u mnie? - Zaproponował Farell na co starszy tylko pokiwał głową i wyszedł bez słowa. Znajdź Isobell, Abigail i Kierana. Usłyszałem jego polecenie w myślach i podniosłem się z krzesła.
Wysłałem do Trisa wiadomość z informacją o zebraniu i ruszyłem do mieszkania Codyego, bo domyślałem się, że tam są obie dziewczyny. Zapukałem i po niecałych dziesięciu sekundach otworzył mi Franco z nienaturalnym dla niego szerokim uśmiechem.
- Jest zebranie w biurze Michaela. Xander chce, żeby dzieciaki też tam były. - Wyjaśniłem szybko, starając się ukryć zdziwienie, no bo...Cody i dobry humor? Coś nowego. Chłopak chciał najwyraźniej coś powiedzieć, ale za jego plecami pojawiła się znikąd Isy.
- Coś się stało? - Spytała widząc mój dziwny wyraz twarzy, który był reakcję na ten pieprzony uśmiech Codyego. Po prostu to było dziwne, w jego wykonaniu. Facet który zawsze ma jakieś problemy nagle nie przestaje się uśmiechać, niczym psychopata.
- Nic, tylko mamy mały problem. Mogę cię na chwilę porwać? - Spytałem i zostawiając Codyego w drzwiach mieszkania wyszedłem z uśmiechniętą szatynką na korytarz.
- Rozmawiałam z Abigail i...Mogę cię o coś spytać? - Stanęła naprzeciwko mnie i przyglądała mi się uważnie. Pokiwałem twierdząco głową.
- O co chcesz.
- Co z resztą? W sensie z pozostałymi. Nie zostawicie ich z Zackiem, prawda? - Zapytała z nadzieją. - Oni tam zginą... - Szepnęła.
- Po to wysłaliśmy tam Evę. Odzyskamy je. - Zapewniłem i nie wiem czemu, ale widząc jej wyraźne zmartwienie zapragnąłem ją przytulić, co zresztą po chwili uczyniłem. Bałem się, że mnie odepchnie, ale o dziwo objęła rękoma moją szyję. - Obiecuję, ze ich nie zostawimy.
- Dziękuję tato. - Szepnęła mi do ucha.
Zrobiło mi się jakoś tak dziwnie. Jakoś nigdy mnie nie ciągnęło, żeby założyć rodzinę, mieć żonę i gromadkę dzieci. To Xander był romantykiem i to on tak sobie wyobrażał swoją przyszłość. Ja byłem sam i było mi z tym dobrze. Tym bardziej, że chyba już nie wierzyłem, że jest mi pisane żyć długo i szczęśliwie. Wydawało mi się, że w moim przypadku byłoby to śmieszne. I chyba bym wyśmiał kogoś, kto powiedziałby mi że dwa tak banalne słowa uczynią mnie...Sam nie wiem. Szczęśliwym? Potrzebnym? Psychika mi szwankuje...
- Chodź już, bo się spóźnimy.
- No to co. Będziemy mieli wielkie wejście. - Oznajmiła radośnie.
Weszliśmy bez pukania ale na szczęście chyba jeszcze nie zaczęli. Swoją drogą byłem ciekawy, jaką to znowu kwestię mój braciszek chciał poruszyć, bo nie dopuszczał do swoich myśli ani mnie, ani Domeina.
- Nie owijając w bawełnę... - Zaczął mój brat podchodząc do okna i wyjmując papierosa z ust.- To uważam, że poszło nam zbyt gładko. Ja naprawdę myślałem, że będę miał co robić tej nocy, a tu nic...
- Bo plan był zupełnie inny. - Wtrącił Kieran. - Sam słyszałem, jak Zack mówi, że mają tam wysłać helikoptery. Plan popsuła Eva, która postanowiła tam przyjechać. Właściwie to sama jej obecność tam uratowała nam wszystkim życie. - Wzruszył niedbale ramionami.
- A to jest druga sprawa. Dlaczego mu tak cholernie zależy na Evie? Ja do tej pory myślałem, że dlatego, że ma tak potężne zdolności do rozwinięcia. Ale już nie ogarniam. No bo po co ryzykować wszystko dla jednej osoby, która na dodatek może być zdrajcą, skoro ma się inne, tak samo wartościowe jak ona. Gdyby była jedyna, to jeszcze bym zrozumiał. Ale nie jest. - Mówił sam do siebie przechadzając się po biurze. Farell z nikłym uśmiechem przysłuchiwał się jego monologowi, ale chyba nie chciał zabrać głosu, bo nawet nie poruszył się w swoim fotelu.
- Bo on nie ma takich osób jak ona. Jedyną zbliżoną zdolnościami do niej był Jason a on zmarł podczas przemiany. - Wyjaśnił brunet patrząc na Xandera.
- To nie możliwe. Podczas przemiany się nie umiera. Jest bolesna, ale nie śmiertelna. - Wtrąciłem.
To do siebie nie pasowało. Yumi bardzo ciężko przechodziła przemianę i naprawdę było z nią kiepsko, ale przeżyła. Do tej pory sądziliśmy, że to geny o tym decydują, podobnie jak o tym, jakie umiejętności się w człowieku rozwiną. Nie da się ukryć, że nadal byliśmy na etapie testów i domysłów, po przemianie zaledwie ponad dwudziestu osób.
- On zmarł. A Zack nawet nie próbował mu pomóc. Twierdził, że powinien być na tyle silny, żeby sam sobie poradzić.
- Ile Jason miał lat? - Zaciekawiłem się.
- Siedemnaście. - Odparł niemal od razu Kieran.- Zmarł miesiąc temu.- Zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Niemożliwe. Eva ma szesnaście, a to od niej się wszystko zaczęło. Chyba że...
- Chyba, że Zack kombinował z genami jeszcze będąc członkiem agencji. - Przerwał mi Xander po czym zaniósł się śmiechem. - Dlaczego mnie to nie dziwi. Więc lata dziewięćdziesiąt sześć, dziewięćdziesiąt siedem. Kto wtedy zajmował najważniejsze miejsce w agencji? - Zwrócił się do Michaela.
- Dean Cox. Margaret była jego prawą ręką a potem zajęła jego miejsce, kiedy został zastrzelony. -  Wyjaśnił. - I myślisz, że to może mieć coś wspólnego z Zackiem? - Zapytał mężczyzna.
- W jakich okolicznościach zginął ojciec Margaret? - Dopytywał dalej starszy.
- Zastrzelony przez płatnego zabójcę. - Podniosłem głowę bo zaczynałem powoli rozumieć, do czego zmierza mój brat. - Myślisz, że Margaret byłaby zdolna zlecić zabójstwo własnego ojca, żeby zająć najważniejsze w agencji miejsce? - Popatrzyłem na niego a ten tylko pokiwał głową w zamyśleniu. -  To by miało sens. Dostęp do wszystkich najważniejszych informacji. To wyjaśnia, dlaczego nie ścigała Zacka, tylko nas. Miała się nas pozbyć, żeby dotrzeć do Evy. A kiedy w żaden sposób nie mogła znaleźć jej sama, wtedy włączyła do tego mnie. I Magdaleine...To by wyjaśniało, czemu chciała zabić Evę. - Gadałem sam do siebie.
- No właśnie tego nam nie wyjaśnia. - Odezwał się Xander. Popatrzyłem na niego jak na idiotę dziwiąc się, że on jeszcze nic nie kapuje. - Co tak patrzysz? W kwestii serialowych intryg agencyjnych jestem nowicjuszem. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
- Pomyśl. - Westchnąłem. - Magdaleine przyjechała do Polski trzy tygodnie przed nami, kiedy już wszyscy wiedzieli, gdzie jest Eva. Podczas gdy Elizabeth i Cornelia trzymały się razem, Margaret i Maggie wolały swoje towarzystwo. Obie miały nie równo pod sufitem. I obie pracowały z Zackiem.
- I myślisz, że pozwoliłyby mu wykończyć własną siostrę? - Wtrącił się Michael, nerwowo obracając długopis w dłoniach.
- Skoro były w stanie zabić własnego ojca dla władzy, to do wszystkiego mogły się posunąć. Kiedy Zack dowiedział się, co naopowiadałem Evie i że mała prawdopodobnie nie będzie chciała się do niego przyłączyć a przeciwnie: odwróci się od niego i będzie stanowiła zagrożenie,  postanowił jej też się pozbyć. Na jej miejsce miał Jasona, ale kiedy ten nie przeszedł przemiany, Marshal wrócił do punktu wyjścia. Znowu potrzebował Evy i stąd te późniejsze akcje. - Wzruszyłem ramionami. -  Mówicie mi geniuszu. - Uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Geniuszu: - Zwrócił się do mnie Cody. - A jak wyjaśnisz, że podczas twojego przesłuchania Margaret w ogóle nie wspomniała o współpracy z Zackiem? - Uśmiechnął się drwiąco.
- I tu jest pies pogrzebany, bo nie mam zielonego pojęcia. - Stwierdziłem nie mogąc się powstrzymać przed uśmiechem.
- A ja chyba mam. - Wtrącił się Chris, do tej pory siedzący w kącie z papierosem w ustach. - Dziwka miała wypadek w dwutysięcznym drugim i straciła pamięć. Część odzyskała, ale niektóre wspomnienia nie powróciły. Pewnie potem Magdaleine znowu przekonała ją do planów Zacka. -  Warknął oschle i zaśmiał się kpiąco.
- Gdzie obecnie jest Margaret? - Zapytał Xander stojąc twarzą do okna.
- W więzieniu niedaleko Seattle. - Powiedział w zamyśleniu Farell. - I zanim zapytasz: tak, złapano mordercę Deana, ale nie wiem, gdzie w tej chwili jest. Poproszę archiwistkę o poszukanie dokumentów z tej sprawy. Będziesz je miał najpóźniej wieczorem. - Powiedział patrząc na starszego. Ten tylko pokiwał głową.
Ziewnąłem przeciągle. Miałem nadzieje, że już niedługo będę mógł się położyć i chociaż spróbować zasnąć, bo nie wiem, czy myśli o Evie by mi na to pozwoliły.
- A gdzie Mia? - zapytał jeszcze. - Miała śledzić Zacka.
- A po co go śledzić? - Wtrącił Kieran. - Ja wiem, gdzie on jest. Niedaleko Groveland, w lesie. Tam nas przetrzymywał, więc pewnie i Evę tam wywiózł. - Uśmiechnął się krzywo. - Mogę wam pokazać, gdzie dokładnie to jest. - Dokończył.
Zaniemówiłem. Może jeszcze nie wszystko stracone i jednak uda nam się odzyskać Evę w jednym kawałku i to żywą? Jedno jest pewne. W najbliższym czasie na pewno spać nie będę.  
na zdjęciu chyba Kieran. Wiem, wygląda staro jak na szesnastolatka, ale nic nie poradzę, że właśnie tak go sobie wyobraziłam :P I możecie mnie zabić za jakość rozdziału, ale wyjątkowo trudno mi się go pisało i jestem pewna, że nic lepszego bym nie wymyśliła. Osobiście jestem zdania, że to chyba jeden z najgorszych rozdziałów napisanych przeze mnie w ostatnim czasie, ale nie chciałam już przedłużać, a i tak jakoś musiałabym powyższe sceny opisać. 
Jakby ktoś nie kojarzył, to Magdaleine była ciotką Evy, która na samym początku próbowała ją zabić, ale Cami ją zastrzelił :P A i pojawia się wzmianka o planie Omega. Co myślicie? Miałam nic nie zdradzać, ale tak jakoś wyszło w praniu. najwyżej nie będzie niespodzianki. A może jednak będzie? Sama nie wiem, jak zakończyć opowiadanie :D  
PS. Nie sprawdziłam błędów. Zrobię to w wolnej chwili :) 

sobota, 17 stycznia 2015

Widząc prze­paść przed sobą brniemy upar­cie przed siebie z nadzieją, że coś po drodze się zmieni za­nim doj­dziemy do ce­lu, który może nas zgubić.

Z perspektywy Evy
Siedzieliśmy przy stole w kuchni i jakoś wyjątkowo nikt nie miał nic do powiedzenia. Atmosfera była napięta już nie tylko ze względu na to, że niedługo mieliśmy spotkać się z moim ojcem, ale też dlatego, że Rocky dowiedziała się, że jest w siódmym tygodniu ciąży i zamknęła się w sypialni, nie chcąc nikogo do siebie wpuszczać. Xander dwa razy próbował z nią porozmawiać, ale za każdym razem wychodził i miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Teraz siedział obracając w dłoniach kubek z kawą i wyglądał jak kupka nieszczęścia.
- Pora się zbierać. - Przerwał w końcu ciszę Cody, spoglądając na zegarek.
Popatrzyłam kątem oka na Cama, który swoją drogą też nie wyglądał najlepiej. Nie dziwię mu się, ja też się cholernie bałam, ale to mnie chciał mój ojciec i to ja miałam największe szanse pomóc tym dzieciakom. Wiedziałam, czym ryzykuję. Wiedziałam też, że mój ojciec to psychopata i w ostateczności może nie cofnąć się przed niczym, ale ktoś musiał narazić swoje życie i wypadało, żebym zrobiła to ja, jako jego córka, niż pozwoliła ginąć i cierpieć ludziom, którzy nie mieli z nim nic wspólnego.
- Nie musisz jechać. - Rzekł do Xandera Michael, kładąc mu rękę na ramieniu. - Ktoś inny pojedzie za ciebie. - Niemal poprosił. Parker wolno pokręcił przecząco głową.
- Nie trzeba. Dam sobie radę. - Odpowiedział chłodno.
Poznałam go już na tyle, żeby wiedzieć, że w takich sytuacjach Parker na bok odkłada swoje problemy i uczucia, a przybiera maskę tego zimnego drania, za którego wszyscy go uważają. Właściwie, to się sprawdza, ale myślę, że czasami lepiej wybuchnąć, niż dusić to wszystko w sobie, co chłopak miał w zwyczaju robić.
- Nadal nie uważam, żeby było rozsądne jechać tam tylko w piątkę. - Farell nadal przyglądał się Xanderowi uważnie, ale chłopak najwyraźniej nie zamierzał ustąpić. - Jeśli to pułapka, to nie macie szans. - Mówił, najwyraźniej starając się przemówić najstarszemu Parkerowi do rozsądku.
- Jeśli zabralibyśmy zbyt dużo ludzi, to nie tylko zdenerwowalibyśmy Marshala, ale także pokazalibyśmy, że rzeczywiście się go boimy, a tej satysfakcji mu nie dam. Poza tym to my ze wszystkich tu obecnych powinniśmy najbardziej się narażać. To uczciwe. - Wyjaśnił chłopak patrząc na swoich braci.
Przyznam szczerze, że na początku plan wydawał mi się jasny i prosty, ale im bliżej tego wszystkiego, tym większe miałam wątpliwości. Oczywiście nie miałam zamiaru się wycofać, choć pewnie nikt nie miałby mi tego za złe. Ale udowodniłabym, że jestem słaba, a tego nie chciałam robić. Nie chciałam znowu pokazywać, że jestem tym najsłabszym ogniwem, którym trzeba się ciągle przejmować i obchodzić się jak z jajkiem.
- Po prostu nie chcę, żeby coś wam się stało. - Odrzekł z wyraźną rezygnacją w głosie Farell, zwracając się do mijającego go Parkera. - Wszystkim. - Zaakcentował ostatnie słowo. Xander zatrzymał się i odwrócił powoli w jego stronę. Przyglądał mu się chwilę, po czym przegarnął ręką rozpuszczone, sięgające do ramion włosy.
- Jeśli jedynym sposobem, żebyście się tak nie martwili jest przydzielenie wam jakiegoś zajęcia, to chyba nie mam wyboru. - Popatrzył po zebranych. Szczerze, to chyba nikt nie miał zamiaru puszczać tam chłopaków a ja zastanawiałam się, dlaczego. W końcu agencji nie powinno za bardzo zależeć na tym, czy wrócą żywi. - Monitorujcie stare lotnisko i okolice. Będziecie śledzić auto Zacka i poinformujecie nas, jeśli coś będzie nie tak. Dodatkowo przesłuchajcie mężczyznę, którego zgarnęliśmy razem z Jeanem i użyjcie wszelkich możliwych środków, żeby się dowiedzieć czy cokolwiek wie. Na rano chcę mieć nagrania i wyniki przesłuchania. - Pstryknął palcami i uniósł palec wskazujący do góry.  
- Zrobi się. - Odparł Farell z uśmiechem.
Wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia zaraz za Cameronem. Na zewnątrz wyjątkowo wiało i mimo że miałam na sobie bluzę z kapturem, to i tak było mi zimno. Wsiadłam do samochodu Cama i zapięłam pas, czekając na chłopaka.
- Może ty chcesz poprowadzić? - Zapytał z wyraźną kpiną.
- Nie mam nastroju do żartów. - Odburknęłam wyciągając się w siedzeniu.
- No racja, przepraszam. - Mruknął. Nie powiem, zdziwiło mnie to trochę, bo Cam nie miał w zwyczaju przepraszać, zwłaszcza za taką błahostkę. - Czemu tak na mnie patrzysz? - Spytał spoglądając na mnie kątem oka. Przyłapałam się na tym, że gapię się na niego jak kompletna idiotka.
- Nic, zamyśliłam się. - Mruknęłam i przez kolejne kilkanaście minut jechaliśmy w takiej dziwnej, niezręcznej ciszy.
- Posłuchaj... - Zaczęliśmy oboje i zamilkliśmy na chwilę.
- Ty mów. - Odezwał się w końcu.
- Nie, ty. - Powiedziałam zwracając głowę w jego kierunku. Kolejną chwilę się nie odzywał a ja miałam tylko nadzieję, że nie dojdzie między nami teraz do żadnej kłótni.
- Nie chcę, żebyś tam jechała. - Wydusił z siebie wreszcie, patrząc na mnie zamiast na drogę. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale on kontynuował: - Znam Marshala trochę dłużej niż ty i wiem, do czego ten facet jest zdolny. Mam złe przeczucia i już żałuję, że ci na to pozwoliłem, więc proszę cię, wycofaj się. - Szepnął przewiercając mnie tymi swoimi czekoladowymi ślepiami. - Masz rację, traktowałem cię jak dziecko ale staram się chronić za wszelką cenę, więc jeśli chcesz, to wrócimy do agencji i nauczę cię czego tylko będziesz chciała. Tylko odpuść teraz... - Mówił Obserwując teraz to, co dzieje się na drodze.
- Nie mogę, Cami. - Powiedziałam w końcu ostrożnie, biorąc go za rękę. Westchnął głośno i przez chwilę myślałam, że skończy ten temat, ale on najwyraźniej nie zamierzał łatwo ustępować.
-Zabrał mi już Cornelię. Zabrał Isobell. A teraz ma zabrać i ciebie. Będę cię błagał, jeśli będzie trzeba. Będę się płaszczył i zrobię wszystko, co tylko chcesz...
- Więc mi zaufaj.- Przerwałam mu, mocniej ściskając jego rękę. Zaparkowaliśmy między jakimiś starymi budynkami co prawdopodobnie znaczyło, że jesteśmy na miejscu. Weszłam mu na kolana starając się, żeby nie przycisnąć żadnego z licznych przycisków znajdujących się przy siedzeniu kierowcy. Patrzyłam na tę jego zbolałą minę i naprawdę było mi go żal, ale nie mogłam zrezygnować. - Szanuję ciebie i twoje decyzje, więc ty uszanuj moje. - Szepnęłam mu do ucha.
Ujął moją twarz w dłonie i przypatrywał się przez chwilę. Musnął lekko moje usta swoimi a mi przeszedł dreszcz po plecach.
- Mam ochotę wziąć cię tu i teraz. - Mruknął przeciągle. Zaczął całować mnie po szyi i rozpinać moją bluzę, pod którą miałam tylko cieniutką koszulkę na ramiączka.
- Nie mamy czasu... - Udało mi się wydusić, zachowując resztkę trzeźwości umysłu. Zatrzymał się gwałtownie i przez chwilę tkwił z twarzą przystawioną do mojej ręki. Ponownie popatrzył mi w oczy, seksownie poruszając przy tym swoim srebrnym kolczykiem w wardze.
- Jak pomyślę, że zaraz mamy odegrać kłótnię, to normalnie szlag mnie trafia... - Zamruczał przymykając oczy. - Ale pamiętaj, że cokolwiek bym nie mówił, to nie jest prawda. Rozumiemy się? - Spytał a ja pokiwałam głową energicznie.
- A po wszystkim będzie czas dla nas. - Cmoknęłam go w nos i wyszłam z samochodu. Westchnął ciężko i po chwili zrobił to samo. Chciałam wziąć go za rękę ale wiedziałam, że mamy udawać pokłóconych, więc zachowałam bezpieczny dystans.
Weszliśmy do wielkiego, starego hangaru, nadającego się do miejsca kręcenia jakiegoś horroru. Metalowe schody anty pożarowe, przypominające te w pokoju Camerona, tyle, że bardziej zaniedbane prowadziły na coś w rodzaju balkonu, na który nie odważyłabym się wejść ze strachu, przed zawaleniem się całej konstrukcji. Wiatr uderzał o blachę a gdzieś w oddali coś skrzypiało i naprawdę o niebo lepiej czułabym się, gdybym mogła choć na chwilę przytulić się do Cama. Chłopak stał oparty o jedną ze ścian z papierosem w ustach. Palił tylko jak był zły, albo z nerwów, więc zdecydowanie nie wszystko było jeszcze z nim w porządku. Posłałam mu delikatny uśmiech a on po chwili go odwzajemnił, więc nieco mi ulżyło. Xander rozmawiał o czymś z Jeanem przy jednym z jakichś starych zbiorników na paliwo. Ja stałam nieco na uboczu, ale taka była moja rola.
- Jadą. - Odezwał się w końcu Cami.
Jakąś minutę później i ja usłyszałam warkot silnika a potem do hangaru przez wielkie drzwi wjechała długa limuzyna. Cami parsknął śmiechem a ja miałam ochotę zrobić to samo, ale mi niestety nie wypadało, więc musiałam się jakoś powstrzymać. Z samochodu wysiadł ciemnowłosy mężczyzna koło czterdziestki. Na jego twarzy widniał kpiarski uśmiech. Zlustrował wzrokiem wszystkich obecnych, na dłuższą chwilę zatrzymując się na Jeanie i Cameronie. Mnie prawie całkowicie zlekceważył, co muszę przyznać, że cholernie mnie zirytowało.

-Szczerze powiedziawszy, to miałem nadzieję, że teraz, kiedy postanowiliście sprzymierzyć się z agencją, będziecie mieli ze sobą większą obstawę, a tu proszę. Zaskoczyliście mnie. - Powiedział, po czym zaśmiał się szyderczo.
- Zawiedziony? - Zakpił Cam wyjmując papierosa z ust. - Gdzie dzieciaki? - Zapytał zmieniając nagle ton na chłodny i rzeczowy.
- Bezpieczne. - Zapewnił, klepiąc drzwi limuzyny. - Możecie mi oddać Jeana. - W tym momencie to Cam parsknął śmiechem i złapał się za brzuch.
- Najpierw chcemy zobaczyć, że cała trójka jest cała i zdrowa. - Zażądał w końcu, kiedy już był w stanie mówić normalnym tonem. Zack zacisnął pięści i z wyraźną niechęcią otworzył drzwi auta.
- Wysiadać. - Polecił nie zaglądając do środka.
Z niemałą ciekawością czekałam na moment, w którym pierwsza osoba wysiądzie z auta. Chwilę później szczęka mi opadła, kiedy zobaczyłam wysokiego bruneta w obcisłej, białej koszuli która ślicznie kontrastowała z jego ciemną karnacją. Do tej pory nazywałam ich tak jak wszyscy, czyli dzieciaki, a on wyglądał, jakby był starszy ode mnie. Uśmiechnął się krzywo, rozglądając się dookoła i stanął obok limuzyny, z której powoli wyłaniała się drobna, błękitnooka brunetka. W przeciwieństwie do chłopaka ta wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. Brunet przygarnął ją do siebie i zaczął mówić coś do ucha. Trzecia wysiadła wysoka mulatka niezwykle podobna do dziewczynki ze zdjęcia, które widziałam u Camerona. Widząc warkoczyka od razu rzuciła się w jego stronę, ale Zack w ostatniej chwili złapał ją za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, wyciągając jednocześnie rewolwer zza ciemnej kurtki.
- Idźcie. - Wycedził w stronę bruneta. Ten ruszył wolno w stronę Xandera, trzymając jednocześnie za rękę trzęsącą się błękitnooką. - A teraz Jean. Ale już! - Krzyknął Marshal a jego głos rozniósł się echem po hangarze. Najstarszy Parker machnął niedbale głową a Moren ruszył w stronę Zacka. Stanął naprzeciwko niego i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Miałam tylko nadzieję, że nic się nie wyda, bo inaczej byłby po nas. - Wsiadaj. - Nakazał chłopakowi, ale nie było w jego tonie ani grama nienawiści, która pojawiała się, kiedy zwracał się do dzieci. Mówił to bardziej z troską, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że o dziwo naprawdę zależy mu na Jeanie.
- Puść ją. - Nakazał spokojnie, ale stanowczo Cameron, patrząc na dziewczynę. Gdybym nie wiedziała, to w życiu nie pomyślałabym, że Isobell ma tylko trzynaście lat.
-Czy nie uważasz, że byłoby zbyt nudno, gdybym tak po prostu ci ją oddał? - Zaśmiał się Zack, przykładając mulatce lufę do skroni.
- Uważam, że byłoby uczciwie. - Usłyszałam głos Domeina dochodzący z metalowego balkonu.
Chłopak wyłonił się z cienia, trzymając w dłoni spory karabin. Zack odwrócił się zaskoczony w jego stronę, a dziewczyna wykorzystała chwilę jego nieuwagi i wyrwała się, biegnąc do Cama. Marshal popatrzył za nią, czerwieniąc się z wściekłości.
- Jeszcze tego pożałujesz, Parker! - Warknął ostrzegawczo.
- Nie martw się. W zamian zwracamy ci twoją zgubę. - Warkoczyk wskazał na mnie głową.- Uznałem, że dwa miesiące z jedną panienką to za dużo jak dla mnie. - Cmoknął z wyraźnym niesmakiem, po czym wziął papieros do ust.
Zack patrzył przez chwilę to na niego, to na mnie i widać było, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli.
- Tak, na pewno. - Mruknęłam pod nosem. - Przyznaj, że nie podoba ci się to, że nie piszczę na twój widok i nie rozbieram się, kiedy tylko skiniesz palcem. - Popatrzyłam na niego wyzywająco i założyłam ręce na piersi. - A poza tym ty nawet nie dałeś mi wyboru. To, że ktoś zrobił coś, przez co ucierpiała twoja męska duma nie znaczy, że cały świat od razu ma go za to nienawidzić. - Wypaliłam. Oboje wiedzieliśmy, że mam teraz na myśli morderstwo mojej matki, ale miałam być wiarygodna, więc musiało go to dotknąć.
- A ja ci powtarzam, że będziesz tego żałowała. - Warknął przymykając powieki. - To nie jest dobry człowiek.
- Mało prawdopodobne, żeby był gorszy od ciebie! - Wypaliłam. Spojrzałam kątem oka na Zacka, który wyglądał naprawdę na zdezorientowanego. Zaczynała mi się podobać ta zabawa. - Wielki Cameron Parker, który własnej córki upilnować nie umie. - Zaśmiałam się patrząc z pogardą na niego i Isobell, po czym szybkim krokiem ruszyłam w stronę mojego kochanego tatusia.
Chciałam go minąć i wsiąść do samochodu, ale złapał mnie mocno za rękę. Ostatkiem sił powstrzymałam się, żeby nie syknąć z bólu.
- Nie powiedziałem, że zgadzam się, żebyś ze mną pojechała. - Warknął do mnie oschle.
- To po co mnie do kurwy nędzy wywoziliście z Polski a potem kłóciliście jak małe dzieci o zabawkę, skoro żadnemu z was na mnie tak naprawdę nie zależy?! - Wrzasnęłam mu prosto w twarz, wyrywając rękę z jego uścisku. - Może sobie to wyjaśnimy, skoro już wszyscy tu jesteśmy! - Darłam się dalej. Ojczulek wyglądał, jakby kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Gdybym wiedział, że jesteś taka sama jak on, to już dawno bym sobie odpuścił. - Warknął Cami i zabrzmiał, jakby był śmiertelnie urażony.
Mierzyłam się wzrokiem z ojcem nie zamierzając ustąpić. Bałam się go jak cholera, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać, co chyba całkiem nieźle mi wychodziło. Wyglądał, jakby kłócił się sam ze sobą. Nie dziwiłam mu się. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jestem szpiegiem. Miałam tylko nadzieję, że jest na tyle głupi żeby stwierdzić, że tak nie jest.
- Wsiadaj. - Warknął w końcu niechętnie.
Twarz miałam poważną, ale w duchu skakałam z radości jak mała dziewczynka. Udało się, udało się, udało się! Usiadłam na siedzeniu naprzeciwko Jeana który trzymał w dłoni lampkę z czerwonym winem. Uśmiechnął się lekko widząc moją minę. Wiedziałam, że to dopiero początek początku i daleka droga do tego, żeby triumfować, ale nie mogłam się powstrzymać. Po kilku minutach do środka wszedł Zack i usiadł obok Morena, który nie pytając o zdanie nalał mu wina. Mój ojciec patrzył na niego przez chwilę w skupieniu a potem przejechał kciukiem po policzku.
- Nie zrobili ci krzywdy? - Zapytał z troską a ja o mało nie parsknęłam śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.
Marshal zbliżył się do Jeana, jakby chciał go pocałować, ale ten przyłożył mu otwartą dłoń do klatki piersiowej i odsunął od siebie, odwracając jednocześnie od niego twarz.
- Nie zrobili, ale to nie znaczy, że nie mam ci za złe tego, że mnie okłamywałeś. - Powiedział z wyraźnym wyrzutem. - Mówisz, że ci na mnie zależy, a jednocześnie zatajasz przede mną kim tak naprawdę jesteś i uświadamia mnie o tym dopiero jakiś gostek w przyluźnych spodniach. - Zwrócił się w stronę mężczyzny.
- Jean... - Zaczął czule Zack zwracając twarz chłopaka w swoją stronę, ale ten tylko wywrócił oczami. - Ile razy mam ci mówić, że nie lubię, kiedy tak robisz?- Spytał go z wyraźną irytacją, wskazując palcami na jego oczy.
- A ile razy ja mam ci powtarzać, żebyś nie próbował mnie wychowywać? - Odciął mu się Moren, odwracając się w stronę okna.
Szczerze powiem, że mnie zadziwiał. W agencji ciągle wyglądał jakby miał zemdleć, a przy Zacku stawał się taki pewny siebie.
- Dobrze, przepraszam. Wrócimy do tego w domu. - Mruknął ze skruchą Marshal.
Spuścił wzrok i przez chwilę jedynym co zakłócało ciszę był cichy odgłos silnika i muzyka wydobywająca się z głośników. Po chwili mój ojciec popatrzył na mnie z ciekawością i czymś jeszcze, czego nie umiałam wyczytać z jego oczu.
- Więc mam wierzyć, że postanowiłaś opuścić Parkera i jego gang... - W tym momencie zrobił cudzysłów w powietrzu. - Tylko po to, żeby przyłączyć się do mnie? - Spytał z wyraźnym niedowierzaniem.
Szczerze mówiąc, to nie łudziłam się, że od razu mi uwierzy i weźmie mnie w ramiona. Wręcz przeciwnie i dlatego przygotowałam sobie odpowiedź na to i podobne pytania.
- Zabrali mnie z miejsca które uważałam za dom i wywieźli na drugi koniec świata. Od samego początku wpajali mi, że to ty jesteś tym złym. Nie dostałam wyboru, a chyba mam do tego prawo. Poznałam ich, teraz chcę poznać ciebie. Bo skoro przez te wszystkie lata mnie szukałeś, to chyba jednak ci na mnie trochę zależało. - Powiedziałam spuszczając wzrok i skubiąc nerwowo wargę.
Och...Zdecydowanie powinnam zostać aktorką. Może to są moje kolejne zdolności?
- A co ci takiego Parker o mnie opowiedział? - Zapytał ze szczerą ciekawością.
Siedzący obok niego Jean wyglądał jakby był zapatrzony w jakiś punkt za nami ale ja wiedziałam, że chłonie każde wypowiadane przez nas słowo. Westchnęłam, myśląc szybko o tym, co powinnam mu powiedzieć, a czego nie.
- Powiedział że porwałeś i zgwałciłeś moją matkę a jego dziewczynę oraz, że się nad nią znęcałeś. -  Powiedziałam w końcu, przybierając możliwie smutny ton.
- Z tym znęcaniem się to nie była do końca prawda. - Powiedział z diabolicznym uśmiechem, który sprawiał, że po moim ciele mimowolnie przechodziły dreszcze. - To ty ją wyniszczałaś. - Powiedział i widząc zdumienie na mojej twarzy wyjaśnił szybko: - Podałem jej bardzo dużą dawkę substancji powodującej mutację. To ty rozwijając się w niej, wyniszczałaś jej organizm. Ode mnie dostawała wszystko, czego tylko zapragnęła, ponieważ ją kochałem. Ale z czasem zaczęła słabnąć i wyraźnie się postarzała. W wieku nieco ponad dwudziestu lat wyglądała jakby była po czterdziestce. Przyśpieszony proces starzenia się nie stanął wraz z twoimi narodzinami, gdyż substancja w jakiś sposób jej zaszkodziła. Umarłaby ze starości zanim zdążyłabyś nauczyć się mówić.- Powiedział.
Szczerze, to Cameron nic mi o tym nie wspominał. Mówił tylko, że była schorowana i miała depresję, ale nie napomknął ani słowa o tym, że wyglądała po prostu staro.
- Więc czemu ją zabiłeś? - Spytałam starając się nie dać po sobie poznać, że bardzo zabolały mnie jego słowa.
- Twoja matka poświęciła życie tworząc wraz ze mną coś pięknego. - Wyjaśnił z przejęciem. - Jesteś numerem sześć, Eva. Śmiertelnie niebezpieczną bronią. Z pomocą twoją i twojego przybranego rodzeństwa jesteśmy w stanie uczynić świat lepszym. Pozbyć się ludzi takich jak Parker, którzy utrudniają tylko życie reszcie społeczeństwa. - Mówił przypominając mi szaleńca z jakiegoś filmu.
Dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że to jest rzeczywiście niepoczytalny człowiek, ślepo zapatrzony w swoją ideę. Przekonywałam się na własnej skórze, przed kim ostrzegał mnie Cami i zaczynałam powoli żałować, że jednak nie odpuściłam. Ale teraz nie pozostawało mi nic innego, jak tylko brnąć dalej w to bagno.
- Mógłbyś to jakoś konkretniej wyjaśnić? - Poprosiłam starając się jakoś opanować rosnący niepokój.
- Oprócz ciebie w moim domu jest jeszcze piątka dzieci. Najmłodsza dziewczynka ma dwa tygodnie. A już za trzy miesiące Monica urodzi kolejną. Miałem też w planach zapłodnić Abigail, ale twój chłoptaś nieco pokrzyżował mi plany. - Rzekł z wyraźną złością.
Zapłodnić? On o nich mówił jak o jakichś zwierzętach hodowlanych! Przyrzekam, że w tamtej chwili miałam ochotę zwrócić obiad. To było obrzydliwe. Mój ojciec był obrzydliwy i nawet Jean odwrócił się w jego stronę zaniepokojony. Ale w sumie to logiczne. Do tej pory nie zastanawiałam się, po co mu córka Codyego, skoro nie ma żadnych zdolności, ale teraz już wszystko jasne.
- Wiesz, że to jest wbrew prawu? - Zapytał tylko Moren, spoglądając na swojego partnera. Ten tylko zaśmiał się i odchylił głowę na bok.
-To, że zabili ci ochroniarzy i aresztowali bez nakazu też było wbrew prawu. - Odciął się Zack. - Poza tym cel uświęca środki. 
W tym momencie auto stanęło a chwilę później drzwi otworzył jakiś mięśniak w obcisłej skórzanej kurtce i w okularach przeciwsłonecznych mimo, że był środek nocy.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pana. - Oznajmił nie zaglądając do środka. Zack uśmiechnął się triumfalnie i popatrzył na mnie a potem na Jeana.
- Dlaczego tu przyjechaliśmy? - Spytał zdezorientowany chłopak, wyglądając na zewnątrz. -  Wcześniej mnie tu nie przywoziłeś. - Dodał z wyrzutem.
- Oboje powinniście znać prawdę. - Przyznał niechętnie ojczulek, pozwalając, żebym wysiadła pierwsza.
Rozejrzałam się dookoła. Było ciemno i wiał wiatr, ale od razu dało się zauważyć, że znajdujemy się w środku lasu. Drzewa rosnące dookoła machały się na boki a ja stałam przed domem z drewnianych bali, do którego prowadziły kamienne schody. Jakiś mięśniak otworzył nam drzwi i zaraz za tak samo zdezorientowanym jak ja Jeanem, weszłam do środka. Zack zamienił z osiłkiem kilka słów i wszedł za nami do domu.
- Vivian! - Krzyknął głośno, a ja z zaskoczenia aż się wzdrygnęłam.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, w drzwiach pojawiła się niska dziewczyna o nienaturalnie rudym kolorze włosów, wręcz pomarańczowym. Była w długich spodniach i koszulce od piżam, z misiem na brzuchu.
- Dobry wieczór. - Przywitała się i skłoniła lekko. Popatrzyła na Zacka z niepewnością.
- Zaprowadź Evę do pokoju Isobell. - Nakazał chłodno.
Dziewczyna skinęła głową i bez słowa ruszyła w głąb korytarza. Szłam za nią po drewnianych schodach mijając kolejne pokoje. W jednym, do którego drzwi były otwarte, jakaś kobieta przewijała właśnie małe dziecko a obok w łóżeczku nieporadnie stało drugie.
- Tutaj. - Szepnęła dziewczyna otwierając drzwi do pokoju na końcu korytarza.
Zatkało mnie. Nie wiem, co mogłabym o nim powiedzieć oprócz tego, ze jest prosty. W rogu stało jednoosobowe łóżko zasłane białą pościelą naprzeciwko którego znajdowało się biurko i szafa z ciemnego drewna. Na wprost od drzwi było wąskie okno z żółtą roletą, która była chyba jedyną kolorowa rzeczą w całym pokoju. Na biurku stała czarna lampka nocna i porozrzucane było kilka zeszytów.
- To pokój Isobell? - Zapytałam jak głupia, bo jakoś nie chciało mi się wierzyć, że dziewczyna spędziła tam kilka ostatnich lat. Przypomniało mi się jak Cami pokazał mi mój pokój u niego w domu i po raz kolejny stwierdziłam, że następnym razem powinnam dłużej się zastanowić, zanim wpakuję się w takie gówno.
- Tata stawia na minimalizm. - Oświadczyła dziewczyna i widząc mój niepokój dodała natychmiast: -  Przyzwyczaisz się. Nie jest tak źle. - Uśmiechnęła się sztucznie. W ogóle mnie tym nie przekonała i widać było, że sama tak nie uważa. - Jutro przyjdę posprzątać jej rzeczy a zaraz przyniosę ci jakieś ciuchy do spania. - Wyjaśniła szybko, po czym zniknęła za drzwiami.
Westchnęłam cicho i podeszłam do okna mając nadzieję, że chociaż widoki są ciekawe, ale nie zauważyłam nic poza drzewami. Zrezygnowana opadłam na podłogę pod oknem i podsunęłam nogi pod brodę. A mogłam zostać w agencji i zostawić Marshala Camowi i reszcie. Ale nie! Bo ja muszę być zawsze ta najmądrzejsza i jak ktoś mnie grzecznie prosi, żebym czegoś nie robiła, to do mnie nie dociera! Głupia Eva! Głupia, głupia!
Witam :) Więc tak: Gif jest z Zackiem a zdjęcie z Isobell. Tak naprawdę to na początku nie tak wyobrażałam sobie Isy, ale Zendaya jest taka ładna, że nie mogłam nie przydzielić jej jakiejś ważniejszej roli :P
A co do rozdziału: Pewnie każdy spodziewał się strzelanin, krzyków i tym podobnych, a tu jak widać całkiem spokojnie się obyło. No i jak wam się podoba postać Zacka? Wiem, że po jednym rozdziale z jego udziałem trudno coś stwierdzić, ale chciałabym wiedzieć, jakie zrobił na was pierwsze wrażenie.
następny rozdział prawdopodobnie dopiero, kiedy będę miała ferie, czyli po następnym weekendzie.
Pozdrawiam :*    
  

poniedziałek, 5 stycznia 2015

"Jeżeli we mnie wie­rzysz wiem, że mi się uda bo czu­ję two­je wsparcie. Jeżeli nie wierzysz też wiem, że się uda bo muszę ci to przecież udowodnić."

Z perspektywy Rocket 
Chyba wszystkich poza mną zaskoczył plan Evy. Osobiście podejrzewałam, że dziewczyna będzie zdolna do takiego posunięcia. Siedzący naprzeciwko nas Cody gapił się na nią z uchylonymi ustami, a Xander wyglądał jakby dokładnie analizował każde wypowiedziane przez szatynkę słowo. Siedzący za biurkiem Farell złożył dłonie w wieżyczkę i przymknął oczy.
- I co wy na to? - Spytała w końcu niepewnie.
- Nie będziemy cię narażać. Nie mam mowy! - Warknął Cody rozeźlony.
- Aha, świetnie! Xander, powiedz, że to dobry pomysł! - Poprosiła Eva, przenosząc wzrok na chłopaka. Ten nadal wpatrzony w podłogę, zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie lubię zgadzać się z Codym, ale teraz muszę. Nie możemy narażać cię na takie niebezpieczeństwo. - Stwierdził spoglądając na dziewczynę. Eva przeniosła wzrok na mnie, jakby szukała we mnie wsparcia.
- A ja tam uważam, że młoda mogłaby sobie poradzić. - Powiedziałam stanowczo, tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych. - No co tak patrzycie? Skazujecie ją na porażkę tylko dlatego, że jest niedoświadczona. A prawda jest taka, że ona ma największe szanse w zdemaskowaniu swojego ojca. Jeśli Jean nam pomoże, rzecz jasna. - Popatrzyłam wymownie na Xandera.
Prawda była taka, że jeśli ja byłabym w tej kwestii nieugięta i obstawałabym za małą, to on koniec końcem też by uległ. Z naszej dwójki zawsze to ja byłam tą, która pakowała nas w kłopoty. On miał za zadanie nas z nich później wyciągać.
- Nawet jeśli byśmy się na to zgodzili, to mamy zaledwie trzydzieści godzin, żeby namówić na to Morena, obmyślić szczegółowy plan, oraz wtajemniczyć we wszystko Evę. - Zaczął wyliczać na palcach, spoglądając to na mnie, to na szatynkę.
- Zapomniałeś o Cameronie. - Odezwał się Farell, biorąc cygaro do ust. - Nie myślę, żeby był optymistycznie nastawiony do tego pomysłu. A nie zrobilibyśmy tego bez jego zgody, bo wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby się zdenerwował.
- No właśnie. Cameron. Z nim też trzeba to jakoś obgadać, co zapewne nie będzie łatwe. - Westchnął Xand.
- Ja mogę to zrobić. - Zaoferowała się Eva. - Jeśli zgodzicie się na ten plan, pogadam z Morenem i Cameronowi też wszystko wyjaśnię.
- No właśnie! A ja pomogę! - Dodałam dobitnie.
- Czemu wy się tak na to uparłyście? - Spytał Cody, patrząc na nas z irytacją.
- Dlatego, że mojemu ojcu chodzi też w dużym stopniu o mnie. Zwłaszcza, kiedy odda nam trójkę z siedmiorga dzieci, na których mu tak cholernie zależy. - Wyjaśniała, a ja co chwilę kiwałam głową na znak, że całkowicie się z nią zgadzam. - A poza tym jestem jego córką, więc prawdopodobieństwo że mnie skrzywdzi czy w ostateczności zabije jest dużo mniejsze, niż gdyby spotkało to przypadkową osobę. - Wzruszyła ramionami. Byłam z niej niemal dumna, kiedy z taką odwagą tym mówiła, chociaż może mojego udziału w tym nie było.
- Jeżeli przekonacie Morena i Camerona w ciągu godziny, to może to przemyślimy. - Mruknął Xander, patrząc na nas ze złośliwym uśmiechem. Patrzyłam jak entuzjazm Evy momentalnie się ulatnia. Wstałam i stanęłam naprzeciwko chłopaka, mierząc się z nim wzrokiem.
- Wiesz co Parker? Normalnie powiedziałbym, że to nie możliwe, ale specjalnie dajesz nam tak mało czasu, więc udowodnię ci, że jednak można to zrobić.
- Doprawdy? Idziesz w zakład, że chociaż jeden z nich się nie zgodzi? - Spytał z kpiną. Podświadomie zdawałam sobie sprawę z tego, że specjalnie mnie prowokuje, żeby się dowiedzieć, czy uda mi się to zrobić, ale nie mogłam mu tego darować.
- Umowa stoi. - Uścisnęłam mu rękę. - Co możesz mi zaoferować, jeśli wygram? - Uniosłam do góry jedną brew i przejechałam językiem po górnej wardze, lustrując Xandera od dołu do góry.
- Co zechcesz. - Mruknął uwodzicielsko. Nie powiem, trochę mnie tym zdziwił, bo Parker rzadko okazuje takie uczucia przy ludziach, ale nie interesowało mnie to w tamtej chwili. Ruszyłam w stronę drzwi, a Eva zaraz za mną.
- Zakładam, że to mi przypada to trudniejsze zadanie, czyli przekonanie Camerona? - Mruknęła pod nosem. - Nie zdziw się, jeśli usłyszysz krzyki i wycie syren. - Powiedziała skręcając w odpowiedni korytarz.
Bez zbędnego pukania weszłam do biura Luisa i korzystając z okazji że go nie ma, nalałam sobie wody w szklankę i usiadłam za jego biurkiem, zakładając nogi na stół i prezentując moje nowe, czarne koturny. Chłopak wszedł po około dwóch minutach i przez chwilę patrzył na mnie dziwnie.
- Oczywiście, rozgość się. - Powiedział w końcu, nie żałując sobie sarkazmu.
- Taki mam zamiar. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Muszę pomówić z Morenem. I to szybko.
- Możesz tylko w obecności psychologa...
- Nie ma na to czasu. - Przerwałam mu, ziewając. - Daj mi klucze od jego celi, z resztą poradzę sobie sama. Mogę też zrobić to w bardziej niekonwencjonalny sposób i zakraść się tam, znokautować strażnika, po czym zabrać mu klucze i w ten sposób z nim pogadać. Jak wolisz. - Wzruszyłam niedbale ramionami, strzepując z dżinsowych szortów nieistniejący pyłek. Blondyn patrzył na mnie przez chwilę, jakby kłócił się sam ze sobą i grymas jego twarzy przyprawił mnie o atak śmiechu.
- No dobra... - Rzekł w końcu z rezygnacją. - Ale szybko i bez stresu. I mam nadzieję, że Farell o tym wie. - Popatrzył na mnie podejrzliwie. Pokiwałam energicznie głową a ten sięgnął do gablotki i wyjął z niej odpowiedni klucz.
- Spokojna twoja rozczochrana! Ciotka Rocky jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiła! - Oznajmiłam głośno, z szerokim uśmiechem. - Znaczy, prawie nikomu. - Dodałam już ciszej, wymykając się na korytarz.
Znalezienie Morena było nie lada wyzwaniem biorąc pod uwagę, że budynek agencji jest wielki, a ja jakoś nie bardzo się jeszcze w nim odnajdywałam. Ale dobra, nie takie rzeczy się robiło. Zeszłam do piwnic, gdzie śmierdziało wilgocią i natychmiast natknęłam się na osiłka, rodem jakiegoś marnego filmu akcji.
- Mogę w czymś pomóc? - Zapytał, chociaż pytanie brzmiało tak naprawdę: Po coś ty tu przylazła, kobieto?! Nienawidzę takich gości. Nicky by powiedział, że w takim przypadku należy udawać zimną sukę i pokazać mięśniakowi, gdzie jego miejsce.
- Chcę porozmawiać z Jeanem Morenem. - Warknęłam chłodno do osiłka, ale ten ani drgnął.
- Nie mogę pani wpuścić. Proszę wyjść. - Odrzekł grzecznie, aczkolwiek stanowczo. Ja z natury jestem grzeczną dziewczynką, tylko łatwo się wkurwiam.
- Możesz dać sobie spokój. Nie przyszłam się tu kłócić... - Warknęłam mijając gościa, ale ten złapał mnie za ramię.
Pociągnęłam jego rękę, czego ten w ogóle się nie spodziewał, po czym wykręciłam mu ją na plecach i podstawiłam nogę, żeby się przewrócił, jednak facet był ode mnie silniejszy, jak na szanującego się osiłka przystało, więc pchnęłam go tylko na ścianę, w którą ten uderzył głową. Nie na tyle mocno, żeby mu się coś stało, ale wystarczająco, aby go na chwilę zamroczyło. I wtedy, bez zbędnych komplikacji powaliłam go na ziemię. Szybko odpięłam mu pas z bronią i odrzuciłam go na bok, wyjmując wcześniej kajdanki. Skułam mu ręce na plecach, jedną obręcz przekładając przez pręty drzwi jednej z cel tak, żeby nie mógł wstać. Osiłek zaczął mamrotać coś pod nosem, czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował.
- Na przyszłość wiedz, że ja grzecznie proszę tylko raz! - Warknęłam i poprawiając kołnierzyki i rękawy czerwonej koszuli, ruszyłam w stronę celi, w której miał znajdować się Jean.
Brunet siedział po turecku na pryczy i przyglądał mi się badawczo. Chyba słyszał, jak rozprawiam się z tamtym gościem, bo minę miał, jakby chciał zwymiotować.
- Ej, ale nie zemdlejesz mi tu. No nie? - Spytałam uśmiechając się w możliwie przyjacielski sposób.
- Tamto było niechcący... - Mruknął obserwując mnie, kiedy zamykałam za sobą drzwi i siadałam obok niego. Kiwnęłam głową.
- Jutro wracasz do Zacka. Robimy wymianę. - Powiedziałam patrząc przed siebie i bawiąc się złotym pierścionkiem, który dostałam od Xandera na ostatnie urodziny.
- Ale ja nie wiem, czy po tym, co usłyszałem na jego temat, chcę jeszcze do niego wracać. Jak tak teraz siedzę i o tym myślę, to było sporo okazji, żebym mógł zacząć się czegoś domyślać, ale ja po prostu nie chciałem. To, że dzieci nigdy nie wychodziły poza teren domu, że nie chodziły do szkoły, ani nawet do sklepu po zakupy. Że zawsze były takie jakby dziwne i milczące. Sztuczne. Wszechobecna ochrona i monitoring, oraz ciągłe telefony i wyjazdy, rzekomo w sprawach służbowych. - Wymieniał, rąbiąc palcami cudzysłów w powietrzu. - To jest jakiś chory człowiek i ja się boję do niego wracać. Tym bardziej, że teraz już o wszystkim wiem. Myślisz, że mógłby zabić mnie przez to, że poznałem jego tajemnicę? - Spytał spoglądając na mnie ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Myślę, że zależy mu na tobie, skoro zdecydował się na tę wymianę. - Przyznałam kiwając głową. - Każdy ma w sobie jakąś cząstkę dobra, ale Marshal zrobił już tyle złych rzeczy, że musi ponieść konsekwencje. - Powiedziałam. W rzeczywistości sama nie byłam wiele lepsza, ale nie o mnie teraz mówiliśmy. - Ale jeśli chcesz, możesz pomóc nam w uporaniu się z nim. - Popatrzyłam na chłopaka z nadzieją, że to zrobi.
Właściwie, to on i Eva byli naszą jedyną nadzieją i nie wiem, czemu Xander i reszta tak obstawali za tym, żeby tego nie robić. Fakt, było to cholernie ryzykowne, ale cała sprawa mogłaby się dzięki temu rozwiązać.
- Jak? - Zapytał po kilku długich minutach ciszy. - Nawet nie umiem strzelać. Nie miałbym z nim żadnych szans. - Szepnął. Popatrzyłam na niego szukając jakiejkolwiek oznaki, że próbuje się wymigać, ale on zarumienił się tylko i skubał nerwowo palcami materiał koszulki, w którą był ubrany.
- Marshalowi zależy na Evie. Jego biologicznej córce. Podczas wymiany zgłosi się z chęcią przyłączenia się do ojca. A ty udasz, że nadal zależy ci na Zacku i pomożesz nam zlokalizować miejsce, w którym trzyma te dzieci. Wtedy wkroczymy i go dopadniemy. - Przedstawiłam mocno skróconą wersję naszego planu. Chłopak analizował przez chwile moje słowa, po czym westchnął ciężko.
- Czyli miałbym udawać, że nie przejąłem się tym, że porywa dzieci?
- Tak, ale nie może to wyjść sztucznie. Po prostu nie możesz teraz się z nim rozstać i jednocześnie musisz jak najwięcej dowiedzieć się o jego planach. - Wyjaśniłam cicho, chociaż tak właściwie, to wcale nie było to potrzebne. Chłopak schował twarz w dłoniach i przez chwilę naprawdę było mi go żal. No bo serio, on się nie prosił o to całe gówno, a przez Zacka ma teraz przekichane. - To jak, pomożesz nam? - Złapałam go lekko za ramię, próbując dać do zrozumienia, że nie jestem mu wrogiem. Pokiwał głową wycierając łzy z oczu.
- Pomogę. - Wydusił z siebie prawie niesłyszalnie.
- To dobrze, bo mamy bardzo mało czasu. - Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi, ale z końca korytarza dobiegł mnie jakiś dziwny dźwięk, a potem wiązanka przekleństw.
- Ty go tak załatwiłaś? - Spytał Cam wskazując na osiłka, nad którym już klęczał zmartwiony Luis.
- Sam się prosił. - Powiedziałam natychmiast, uśmiechając się do warkoczyka, który minął mnie bez słowa i szedł do Jeana. - I jak? - Spytałam idącą za nim Evę.
- Względnie dobrze, bo obyło się bez rękoczynów, ale Cami chce sam się przekonać, czy Jean nie ma złych zamiarów. - Wskazała palcem na Parkera, który wyglądał jakby mierzył się wzrokiem z Morenem. W rzeczywistości czytał mu w myślach i nie wiem, czy Jean był tego w ogóle świadomy.
- Ujmijmy, że nie ma złych zamiarów, ale... - Nie zdążył dokończyć, bo Eva już ruszyła w stronę wyjścia. Niemal biegiem poszliśmy za nią, żeby przekonać się, gdzie idzie.
- Jean nam pomoże! - Oznajmiła, bez pukania wchodząc do gabinetu Farella, w którym w dalszym ciągu przebywali Cody i Xander, ale pojawili się też Domi, Amir, Tris i Nicholas.
- Chwila! Nie powiedziałem, że skoro nie ma złych zamiarów, to pozwolę ci na ten szaleńczy pomysł. - Zaraz za nią wpadł Cameron, niemal przepychając mnie w drzwiach. - Nie zrobisz tego. To zbyt duże ryzyko. - Powiedział twardo i widać było, że nie zamierza o tym dyskutować.
- A tak dla jasności: nie pozwalasz mi, bo to zbyt niebezpieczne, czy nie pozwalasz mi, bo to ja mam jechać do Zacka? - Zapytała, patrząc ze złością na Parkera. Świetnie. Czyli jednak będzie kłótnia. Usiadłam na kolanach u Tristana, żeby wszystko lepiej widzieć.
- Nie pozwalam ci, bo to zbyt niebezpieczne i dlatego, że to właśnie ty miałabyś tam jechać. -  Odpowiedział Cam, zakładając ręce na piersi.
- Czemu wy wszyscy z góry myślicie, że mi się nie uda? - Krzyknęła z wyrzutem.
- Bo nie masz nawet podstawowego przeszkolenia. Masz szesnaście lat do cholery i nie wywieziemy cię Bóg wie gdzie, z tym psychopatą! - Wrzasnął Cam zaciskając pięści. Widać było, że powstrzymuje się, żeby na dobre nie wybuchnąć.
- Nie zapominaj, że mówisz o moim tatusiu. - Zakpiła Eva oglądając paznokcie. - A poza tym jak mam cokolwiek umieć, skoro niczego mnie nie uczycie? No prawie niczego, a zwłaszcza ty! -  Wytknęła mu, wskazując go palcem. - Sam mówiłeś, że twoje siostry były w moim wieku jak uczyłeś je prowadzić!
- Ale ty nie...
- Mam rozumieć, że jestem jakaś niedorozwinięta, czy po prostu nie chcesz? - Spytała chłodno.
- Robi się coraz ciekawiej. - Mruknęłam do Tristana, na co ten tylko się zaśmiał. Cami zaklął głośno i usiadł na krześle pod ścianą, chowając twarz w dłoniach.
- Naprawdę nie chcę się z tobą kłócić... - Warknął w końcu.
- To się nie kłóć. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, siadając na oparciu sofy, zaraz obok Amira. - A zaskoczę cię, jak ci powiem, że przez ostatnie dni ćwiczyłam i opanowałam te całe czytanie w myślach i przyśpieszoną regenerację też? - Zaciekawiła się. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc szok malujący się na twarzy warkoczyka.
- Jak to? - Wydukał w końcu.
- Tak to. - Wtrącił się Amir. - Nie mieliśmy z Nickym co robić, więc pomyśleliśmy, że trochę pomożemy małej i się udało. Poza tym dzisiaj rano uczyliśmy ją prowadzić i całkiem nieźle jej szło. -  Powiedział spoglądając ukradkiem na Nicholasa.
- Eva ma zdolność przyśpieszonej regeneracji, ale może ją kontrolować. - Wyjaśnił Bell, pochylając się na sofie. - To od niej zależy, jak szybko wyleczy ranę i czy w ogóle. Do tego czytanie w myślach, w którego okiełznaniu pomagał nam Toby, bo akurat nie miał co robić. I jakby nie było, z tymi dwiema umiejętnościami Eva już nie jest taka bezbronna. - Powiedział z uśmiechem nie schodzącym mu z twarzy.
- A żeby było jeszcze ciekawiej, to będąc z kimś złączona umysłem, mogę pozyskiwać od niego wiedzę tak, jak przegrywa się film z komputera na płytę. - Dodała Eva, patrząc gdzieś za okno.
- Fakt, że jest to czysta teoria i trzeba nauczyć ją jeszcze korzystać z tej wiedzy w praktyce, ale to w dużej mierze pomaga. - Nicky wyjął paczkę papierosów i miał zapalić jednego, ale Domi mu je zabrał i schował sobie do kieszeni. Blondyn wywrócił z niezadowoleniem oczami, ale kontynuował: - Od Amira pozyskała wiedzę na temat broni palnej i umie już ją rozróżniać i nazywać, ale trzeba nauczyć ją strzelać. Połowa roboty jest wykonana, więc nie wiem, w czym widzicie taki problem. - Skończył. Cam patrzył z niedowierzaniem to na Evę, to na chłopaków i gdybym nie przyłapała ich wczoraj na jednym z tych treningów, to pewnie sama byłabym tym zdziwiona.
- Czyli mam rozumieć, że zrobiliście to wszystko bez niczyjej wiedzy? - Spytał w końcu nie kryjąc urazy. Biedny Cami. O wszystkim dowiaduje się na końcu. Chociaż w sumie, Xander też nic nie wiedział.
- Miała być niespodzianka, ale jak już musisz wiedzieć... - Eva wzruszyła ramionami. - To jak? - Cami popatrzył po wszystkich i westchnął głośno. Wiedziałam, że kłóci się sam ze sobą, bo z jednej strony była na to gotowa, ale z drugiej cholernie się o nią bał. I słusznie. Ona pewnie też się bała, ale była do tego zdolna i należało dać jej spróbować.
-Może ty coś powiesz? - Warknął w końcu w stronę Xandera, który do tej pory stał oparty o parapet i w milczeniu wpatrywał się w widoki za oknem.
-A co mam powiedzieć? Jest gotowa, czy nam się to podoba, czy nie. Jeśli jej nie pozwolisz, to tylko dlatego, że się boisz, co jest zrozumiałe. - Wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę brata, posyłając mu delikatny uśmiech.- Ale może to i racja, że lepszej szansy nie będzie. - Wpatrywaliśmy się wszyscy w Camerona. Nasz lider wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że to od niego wszystko zależy, ale warkoczyk potrząsnął głową i westchnął głośno.
- Ja tego nie powiem. - Rzekł w końcu młodszy z braci. - Nie powiem, bo nie będę brał odpowiedzialności za to, co się później stanie.
- W takim razie zróbmy inaczej. - Xander uśmiechnął się i wydmuchnął z ust dym z papierosa. Rano zabrał mi całą paczkę, a przecież on nawet nie lubi tych smakowych. - Postanowiłem, że jednak pozwalam zrealizować ten pomysł, ale pod warunkiem, że udowodnicie, że Eva potrafi w pełni korzystać ze swoich zdolności, nie robiąc nikomu krzywdy. - Zadecydował nasz lider, patrząc na Evę z ciekawskim uśmiechem.
Nie musiał nikomu mówić, że ta dziewczyna go interesowała. Już od dawna niecierpliwił się na jej przemianę i nawet był trochę zawiedziony, kiedy jego ojciec przysłał opis jej przebiegu i nie wynikało z niego nic nadzwyczajnego, wręcz przeciwnie. U niej odbyło się to niemal nieodczuwalnie, więc teraz czekał zapewne na jej wielki wybuch.
Do wieczora wszyscy byli niezwykle zajęci a ja nie miałam co ze sobą zrobić, więc stwierdziłam, że zajrzę do Nicholasa. Siedział w zbrojowni i czyścił jeden z karabinów.
- Czy tylko ja mam ochotę wyskoczyć gdzieś do klubu? - Zapytałam siadając obok niego. Chłopak obdarzył mnie jednym z tych swoich szerokich uśmiechów, i spojrzał znad karabinu.
- Nawet nie wiesz, jak ja się stęskniłem za naszymi imprezami. - Stwierdził biorąc do ręki pełny magazynek. - Nawet w sumie mógłbym się upić.
- Przecież ty nie umiesz pić! - Pisnęłam parskając śmiechem. - Masz za słabą głowę!
- No wiem, ale mnie to dobija. Ciągle myślę o tym, jak Domi mógłby poradzić sobie w pace. I to jest tak cholernie przygnębiające...
- Wiesz, że jako drugie połówki powinniśmy być na to przygotowani. - Przerwałam mu wyjmując paczkę truskawkowych papierosów i częstując chłopaka, ale ten odmówił.
- Wiem, ale to i tak jest trudne...
-Po prostu nie myśl o tym na razie. Inaczej nożna zmarszczek dostać. - Uśmiechnęłam się, ale w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu. Blondyn miał rację.  
Wyjęłam jednego i już miałam go podpalić, kiedy poczułam coś, jakby skurcz w okolicy brzucha. Syknęłam głośno i zgięłam się w pół, ale ułamek sekundy później Nicky kucał już przy mnie, ze zmartwieniem mi się przyglądając.
- Co jest? - Zapytał zaniepokojony, biorąc mnie pod ramię. Zaczęło kręcić mi się w głowie a chłopak westchnął i wziął mnie na ręce. - Idziemy do lekarza, maleńka. - Szepnął mi do ucha, wynosząc mnie z sali.
Nie wiedziałam, gdzie znajduje się część szpitalna, ale chłopak najwyraźniej tak, bo szybko mnie tam zaniósł, zatrzymując się tylko, żeby otworzyć drzwi. Szczerze, to naprawdę byłam zdziwiona tym, jak dużo siły jest w tym cherlawym ciałku. Chciałam mu to powiedzieć, ale siedziałam cicho, bo nawet oddychanie sprawiało mi dyskomfort. Brzuch już tak nie bolał, ale nadal wszystko rozmazywało mi się przed oczami. Posadził mnie na jakimś krześle w korytarzu i lekko zdyszany kucnął obok, odgarniając mi włosy z czoła.
- Dasz radę tu chwilę na mnie poczekać? - Zapytał przyglądając się mojej zapewne bladej jak ściana twarzy. Pokiwałam głową, więc zostawił mnie i gdzieś pobiegł, pewnie po lekarza. Usiadłam prosto, chcąc jakoś odzyskać ostrość widzenia, ale było to niemożliwe. Po chwili usłyszałam kroki i moment później obok mnie pojawiła się niska kobieta w kocich okularach, przyglądająca mi się badawczo.
- Możesz wstać? - Zapytała. Pokiwałam głową, chociaż oczywiście bez niczyjej pomocy było to niemożliwe.
Nicky pomógł mi przejść do gabinetu kobiety, która szła pierwsza, otwierając przed nami drzwi. Posadził mnie na łóżku, które stało pod ścianą a sam usiadł obok, nie puszczając mojej ręki. Dopiero po chwili się ocknął i oznajmił, że poczeka na korytarzu. Kobieta popatrzyła za nim znad okularów i spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem.
- Kręci ci się w głowie? - Zapytała uważnie mi się przyglądając.
Nigdy nie lubiłam chodzić do lekarzy, ale przyznaję, że wyjątkowo ta kobieta nie robiła na mnie nieprzyjemnego wrażenia.
- Trochę. - Przyznałam. - I boli mnie brzuch. - Lekarka nakazała, żebym zdjęła koszulę.
- Nie jesteś na nic chora, ani uczulona? - Zapytała podchodząc do biurka i zapisując coś w notatkach.
-Nie. - powiedziałam kładąc koszulę obok siebie.
- Miałaś ostatnio jaki wypadek, albo jesteś od czegoś uzależniona?- Pytała nie patrząc na mnie.
-Palę papierosy, ale rzadko. Ostatnio się biłam, ale nic mi potem nie było. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Już dawno planowałam rzucić palenie, ale jak na razie udało mi się tylko je ograniczyć. Kobieta podeszła ze stetoskopem i zaczęła mnie osłuchiwać, co nie należało do najprzyjemniejszych przeżyć. Kiedy zjechała niżej, do brzucha, uśmiechnęła się zwycięsko i popatrzyła na mnie.
- Chyba znamy już przyczynę twoich problemów. - Oznajmiła, po czym zapisała coś w swoich notatkach i powiedziała, że mogę już się ubrać.
Założyłam koszulę i zaczęłam powoli zapinać guziki, patrząc na drzwi, w których chwilę wcześniej zniknęła lekarka. Po chwili pojawiła się z nico wyższą i młodszą blondynką, również ubraną w biały fartuch. Wręczyła jej swoje notatki.
- Doktor Monsen wykona ci wszystkie niezbędne badania. - Powiedziała, a radosny uśmiech nie schodził jej z ust. Trochę mnie to zaniepokoiło.
- Jak to, coś ze mną nie tak? - Spytałam kobietę, kiedy blondynka pomagała mi wstać. W sumie, nie było już to konieczne, bo mogłam sama chodzić, ale chyba robiła to dla większego bezpieczeństwa.
- Prawdopodobnie nie ma żadnych powodów do zmartwień. - Odpowiedziała przesadnie słodkim głosem. - Zrobimy tylko USG. - Oznajmiła uruchamiając jakąś aparaturę, po czym nakazała żebym zdjęła koszulę i położyła się wygodnie. Rozległo się pukanie do drzwi a chwilę potem wszedł Xander, wyraźnie zmartwiony.
- Nicholas mówił, że coś jest nie tak... - Powiedział podchodząc do mnie zdenerwowany i nie zwracając w ogóle uwagi na doktor Monsen.
- Moim zdaniem to typowe objawy. Trochę bardziej nasilone, ale typowe. - Powiedziała kobieta podchodząc do mnie i smarując mój brzuch czymś zimnym.
- Objawy czego? - Zapytaliśmy niemal jednocześnie. On ze strachem, ja bardziej z wyrzutem, bo zaczynał mnie już drażnić ten przesłodzony ton i wyraz twarzy lekarki.
- Och...to wy jeszcze nic nie wiecie! - Krzyknęła uradowana dziewczyna. W tamtej chwili miałam ochotę podejść i ją udusić. - Jesteś w ciąży. - Wyjaśniła przesuwając po moim brzuchu jakimś urządzeniem i jednocześnie wskazując małą, czarną plamkę na monitorze zawieszonym obok. Przełknęłam ślinę i popatrzyłam na Xandera, który jak zahipnotyzowany gapił się w mały punkcik na ekranie. Co ja takiego narobiłam?
Ta dam! Rocket jest w ciąży! Stwierdziłam, że mało jej w opowiadaniu i dlatego rozdział jest właśnie z jej perspektywy. W tej części miała już być wymiana z Zackiem, ale oczywiście jak to ja mam w zwyczaju, musiałam przedłużyć, więc rozdział jest nudny jak flaki z olejem. W ogóle to nie jestem z niego zadowolona, chyba dlatego, że przeważają dialogi, ale w następnym jest już lepiej.
 Mam w planach "zrobić dziecko" jeszcze jednej parze, ale nie będę zdradzała, której. Dowiecie się w następnych rozdziałach. Jednocześnie muszę dbać o to, żeby nie było zbyt słodko, bo póki co tak właśnie jest, więc walnę pewnie jakąś tragedię. Nie wiem tylko jeszcze, kto zginie, ale mogę zapewnić, że do zakończenia ubędzie kilku bohaterów. 
Całusy :*