czwartek, 27 lutego 2014

No­we otocze­nie, no­we twarze, no­wi ludzie, no­wy świat, no­we za­sady, no­we cele...Tylko ja wciąż taka sama...

- Jak to dwie godziny chińskiego? - Spytałam oszołomiona, wyrywając Alex mój nowy plan lekcji. Spojrzałam na niego jeszcze raz, po czym ze złością zauważyłam, że zarówno w poniedziałek jak i w czwartek widnieją w nim zajęcia z języka chińskiego. - Powiedz mi proszę, że one są nieobowiązkowe... - Jęczałam siedząc w czymś w rodzaju sekretariatu, kiedy starsza pani podeszła do mnie z jeszcze jedną kartką. - Co to jest? - Spoglądałam to na wydruk, to na kobietę w oczekiwaniu odpowiedzi.
- To zajęcia dodatkowe, panno Cox. Jako, że przegapiła panienka całe półrocze nauki, to będzie je panienka odrabiała po zajęciach. - Powiedziała z uśmiechem, po czym odeszła z powrotem do biurka, poprawiając kocie okulary.
- Jest coś jeszcze, o czym powinnam wiedzieć? - Spytałam z sarkazmem, patrząc na brunetkę idącą obok mnie.
Dobra, fakt, znałam ją od zaledwie jednego dnia i mimo, że powalał mnie jej optymizm i to nienaturalnie pozytywne nastawienie do świata, to nie próbowała mnie zabić, otruć ani nic z tych rzeczy, więc chyba się mogłam powiedzieć, że ją polubiłam. Prawie całą noc spędziła na uświadamianiu mnie na tematy, o których zupełnie nie miałam pojęcia. Wiedzieliście, że Agencja funkcjonuje już od końca dziewiętnastego wieku? Ja nie miałam pojęcia. Oczywiście wielokrotnie ją przenosili. Aż do roku tysiąc dziewięćset dwudziestego trzeciego znajdowała się w Argentynie, potem przez kilkanaście lat w Kanadzie i teraz jest w Vegas.
- Oj, nie przesadzaj, będzie dobrze. Może dadzą ci jakichś ładnych nauczycieli? I zakochasz się w którymś i będziecie spotykać się w ukryciu, bo jest między wami za duża różnica wieku? To by było takie romantyczne... - Nie mówiłam, że nie cierpiałam jej pozytywizmu? Rozbrajał mnie. - Musimy zajść do biblioteki i zabrać twoje książki. Sporo ich będzie. I ćwiczenia. Będzie z tym trochę roboty... - Zamyśliła się na chwilę, po czym zawołała nagle do brunetki przyglądającej się właśnie czemuś w jednej z gablot wiszących na korytarzu. - Ami! Tutaj! - Zaczęła machać ręką w stronę dziewczyny, która słysząc to odwróciła się i otwierając szerzej oczy chyba ze zdziwienia, ruszyła szybko w naszą stronę. Szybko uściskała się z Alex po czym podeszła do mnie, wyciągając rękę na powitanie.
- Jestem Amelia, a ty zapewne Eva Cox, ta nowa, z Polski! - Powiedziała szybko. Świetnie, chyba już wszyscy mnie znali. A i zauważyliście? Wszyscy nazywali mnie Cox. Moje ciotki uznały, że lepiej będzie, jak przyjmę nazwisko matki. Nie protestowałam, bo w sumie Sobiecka miałam po facecie, który tylko udawał mojego ojca, więc... - Podobno sprowadzili Camerona Parkera z Los Angeles specjalnie po to, żeby pomógł cię odnaleźć. Słyszałam, że jest naprawdę przystojny! To prawda? -Spytała Amelia i obie z Alex zaczęły przypatrywać mi się wyczekując odpowiedzi. Zarumieniłam się, bo co miałam powiedzieć? Że się z nim całowałam? 
- No, nie wiem, czy to prawda... - Próbowałam się jakoś wybronić, bo dziewczyny najwyraźniej czekały na jakieś ciekawe wyznania z mojej strony. Zdecydowanie za krótko się znałyśmy, żebym im zdawała raporty z tego, co stało się między mną a nim tuż przed jego wyjazdem. - Poza tym, ja go prawie nie znam i...
- Nie męcz jej już, nie widzisz, ze dziewczyna i tak jest ledwo żywa?- Alex zaczęła ciągnąć mnie w stronę biblioteki. Ami wyglądając na nieco urażoną szła za nami, paplając dalej:
- No co? Tydzień mnie nie było i mam zaległości do nadrobienia. Próbuję się nieco rozeznać w sytuacji. Poza tym zerwałam z Jackobem i muszę sobie odbić. Ten chłopak jest strasznie drętwy. Poza tym w ogóle nie jest zboczony. Przecież każdy normalny nastolatek potrafi swobodnie rozmawiać na temat seksu. A on całowanie traktuje jak utratę dziewictwa. No proszę, ludzie, litości... - Skończyła, zwieszając ręce w geście bezradności. Uśmiechnęłam się, kierując się w stronę biblioteki znajdującej się na końcu tak zwanego piętra szkolnego.
W rzeczywistości był to korytarz w kształcie litery L w skład którego wchodziło czternaście pomieszczeń. Dziewięć sal lekcyjnych, w których na co dzień uczyło się ponad osiemdziesięciu uczniów podzielonych na sześć klas, pokój nauczycielski, biblioteka, toalety i archiwum. Piętro niżej była ogromna, doskonale wyposażona sala gimnastyczna, basen i siłownia, a wyżej pokoje uczniów i stołówka. Nauczyciele, czyli głównie agenci którzy nie są już w stanie brać udziału w akcjach w terenie (czytać tacy powyżej pięćdziesiątki) zamieszkiwali pokoje najwyżej. Siedemnaścioro, włączając w to sekretarkę, trenerów i bibliotekarkę. Oto całe skrzydło szkolne. Zwiedzałam je już chyba z dziesięć razy, bo Alex chciała się upewnić, że się nie zgubię. Dlaczego byłam traktowana jak pięciolatka?
- Poprosimy wszystkie książki i ćwiczenia z tej listy. - Powiedziała dziewczyna kładąc na biurku bibliotekarki druczek który dostałyśmy w sekretariacie. Kobieta zerknęła na nas, po czym mamrocząc coś pod nosem zaczęła wyjmować potrzebne podręczniki, a mnie przeraziła ich grubość. Co więcej, podała też ołówki, długopisy, zeszyty i teczki. Jednym słowem, wszystko, co tylko było potrzebne.
- Podręczniki proszę podpisać ołówkiem i zwrócić wraz z końcem roku. - Powiedziała oschle kobieta, patrząc na mnie złowrogo.
- Na pewno nie będę tu zbyt często zaglądać. - Stwierdziłam, gdy tylko stamtąd wyszłyśmy. Ami odetchnęła ciężko, niosąc moje podręczniki, których wszystkie trzy miałyśmy na rękach całe stosy.
- No coś ty! Dorothea najwyraźniej cię polubiła. Ani razu nie użyła zwrotu "bezczelny bachorze". To dobry znak. - Mruknęła wyglądając zza książkę. - Matko, jakie to ciężkie... Ej! Mark, Luke... Będziecie się tak gapić w nieskończoność, czy pomożecie nam z tym? - Zawołała w stronę dwóch blondynów stojących przy oknie, którzy jak na rozkaz wzięli od nas prawie wszystkie książki. Zauważyłam, że obaj przyglądają mi się ukradkiem, uśmiechając się pod nosem. Stwierdziłam, że nie cierpię być nowa w szkole.
Alex otworzyła drzwi do naszego pokoju nakazując gestem ręki żeby chłopaki położyli książki na moim łóżku. Zaraz potem mamrocząc coś do nich wypchnęła dwóch blondynów z pokoju.
- Faceci są tacy słodcy. Myślą, że jak tylko zrobią coś dla ładnej dziewczyny to ona natychmiast się w nich zakocha. To takie naiwne... - Zaczęła śmiać się Ami, siadając na krześle obrotowym w kącie pokoju.
- Padam... - Mruknęłam siadając przy łóżku. Jedyne na co miałam ochotę, to długi, gorący prysznic i porządna dawka snu. - Chyba się położę. - Szepnęłam niewyraźnie.
- Muszę cię zasmucić skarbie, ale nie będziesz miała takiej okazji. - Zaczęła Alex przeglądając jakąś kartkę.
- Jak to? - Spojrzałam na nią prawie nieprzytomna. Mogłabym się przespać nawet tej podłodze. Tak, to nawet dobry pomysł. Tu jest całkiem wygodnie...
- O trzynastej zaczynasz trzygodzinny trening z Oustinem Dolanem. Potem masz półgodzinną przerwę i do dwudziestej pierwszej prywatny wykład z panią Lucindą Vergas o historii Stanów Zjednoczonych. - Powiedziała zmartwiona. Chwila... Moment! Jaki wykład? Spojrzałam na nią z przerażeniem w oczach. Nie mogli przecież całego mojego wolnego czasu przeznaczyć na naukę i nadrabianie poprzedniego półrocza... Nie mogli, prawda?
- To będzie długi dzień, słońce. - Mruknęła Ami rozciągając się na krześle.
Podsumowując: W ciągu zaledwie tygodnia moje życie wywróciło się do góry nogami. Mój ojciec okazał się być wynajętym aktorem, ciotka miała romans z kolesiem, który chciał mnie zabić i w końcu sama próbowała się mnie pozbyć, przy czym została zabita przez Parkera. Do tego okazało się, że mój wybawiciel to przestępca, ja jestem wynikiem jakiegoś eksperymentu naukowego, a teraz ludzie z Agencji, której rzekomo byłam częścią, chcieli zamęczyć mnie, zawalając nauką.   
I wiecie co? W tym właśnie momencie sobie pomyślałam że brakuje tu tylko Cama, który by mnie przytulił, a ja tak w sumie to mogłabym teraz zasnąć wtulona w niego. I nawet bym nie zwracała uwagi na to, że to kryminalista zabijający z zimną krwią. To zabrzmiało, jakbym sama była kimś podobnym do niego. Głupie, nie? Ale chyba właśnie zdałam sobie z czegoś sprawę. Ja wcale nie chciałam o nim zapomnieć. Mało tego, chciałam, żeby zależało mu na mnie chociaż w połowie tak, jak mi w tamtym momencie zależało na nim.  
Kochane czytelniczki! Nie chciałam tego pisać, bo są osoby, które komentują moją pracę zawsze, bez względu na to, czy bardziej mi się udał rozdział, czy mniej. Ale jest kilkanaście obserwatorów, do tego osoby które informuję a od których wcale nie dostaję komentarzy. Więc pod dzisiejszym postem bardzo chciałabym prosić o szczere komentarze od wszystkich, którzy to czytają. Macie sporo czasu, bo aż do 10 marca, bo wtedy pojawi się kolejny rozdział. Bo póki co nie wiem, czy jest sens w ogóle to pisać...Dajcie mi motywację :)  I jeszcze jedno. Mam zaległości, co do czytania waszych blogów, ale naprawdę nadrobię to przez ten tydzień, obiecuję :) Robiłam porządki w spamie, ale reklam czytelniczek starałam się nie usuwać. Jeśli jednak usunęłam komentarz którejś z was, zachęcam do zostawienia go tam ponownie, bo najpewniej był to przypadek. Pozdrawiam :*
Sekretna 

piątek, 21 lutego 2014

Za­kaza­na miłość jest na­jok­rutniej­sza, bo mi­mo iż spra­wia naj­większą roz­kosz, da­je naj­więcej bólu...

Z perspektywy Camerona
Szedłem korytarzem, mijając znajomych mi ludzi, którzy zapewne zastanawiali się, gdzie podziewałem się przez ostatnie dni. To dziwne, że wróciłem tam dopiero niecałe trzy godziny temu, a czułem jakbym nigdzie nie wyjeżdżał. Jakbym był tam od zawsze, a poprzednie dwa tygodnie w ogóle nie miały miejsca. Widząc, że w moim małym świecie wszystko jest praktycznie tak, jak to zostawiłem, skierowałem się od razu do celi sto siedemnastej. Już z odległości kilku metrów słyszałem dochodzące stamtąd odgłosy kłócących się ze sobą dwóch chłopaków. Z uśmiechem na ustach stanąłem w progu i nie odzywając się przysłuchiwałem się kłótni.
- Ale z ciebie jest dekiel! - Wymachiwał rękoma błękitnooki blondyn w stronę dwa razy większego od niego bruneta. Tamten siedział pod ścianą i z uśmiechem patrzył na współwięźnia.
- Czyli jednak mamy ze sobą coś wspólnego. Kto by pomyślał... - Odezwał się w końcu niskim, zachrypłym głosem. Blondyn poczerwieniał na twarzy i zaczął jeszcze energiczniej machać rękoma.
- Czemu ja się w ogóle do ciebie odzywam? Ty jesteś tylko bezmózgim pustakiem, nie potrafiącym zliczyć do pięciu. - Szalał ze złości błękitnooki.
Było powszechnie wiadome, że Tristan Keynes mimo, że wyglądał na bezmózgiego mięśniaka, sprawiającego wrażenie trochę zacofanego ze względu na to, jak rzadko się odzywał, w rzeczywistości był nie dość, że inteligentnym to jeszcze przyjacielskim i naprawdę łagodnym facetem. Chyba, że ktoś go nieźle wkurzył. Wtedy mogły być z tego poważne kłopoty.
- Ze względu na to, że z zasady w dyskusję z głupszymi nie wchodzę, daruję ci tę obelgę i udam że twoja bezsensowna wypowiedź w ogóle nie miała miejsca. - Powiedział brunet spokojnie, podnosząc się z pod ściany. Wtedy ja stojący w progu nie wytrzymałem i zacząłem śmiać się głośno, zwracając tym na siebie uwagę kilku chłopaków przechodzących akurat korytarzem.
- Potraficie człowiekowi poprawić humor, nie ma co! - Powiedziałem siadając na pryczy obok Nicholasa, który już mniej czerwony, próbował się jakoś uspokoić.
- I jak tam, książę? Smok pokonany, księżniczka uratowana? - Spytał Tristan opierając się o ścianę.
- Ten debil za dużo książek dla dzieci się naczytał. Cam, powiedz mu, żeby więcej nie czytał tych durnot! - Mruknął Nicky, zdejmując koszulkę. Z uśmiechem na ustach przewróciłem oczami ku niezadowoleniu blondyna.
- Gdzie Amir? - Spytałem w końcu, żeby przerwać tą ich bezsensowną sprzeczkę zapewne o jakąś błahostkę, z resztą jak zawsze. - Nie było go w sto dziewiątce.
- Oficjalnie jest w izolatce za pobicie się z Maxwellem. Nieoficjalnie, czyli po naszemu, jest właśnie w objęciach kochanej Kasandry. Romans więźnia ze strażniczką. A na dodatek, siostrą pieprzonej pani naczelnik. Można by z tego niezły romans machnąć, jak się patrzy. Ciekaw jestem, jak długo to potrwa. - Mruknął pod nosem Nicholas, oglądając swoje jak zawsze nieskazitelne, zadbane paznokcie.
- Obstawiałem miesiąc, aż jednemu się znudzi. I nadal nie mogę rozgryźć, czy to ona bawi się nim, czy on nią. - Mruknął jakby sam do siebie brunet.
- Nie możesz tego rozgryźć, bo masz mózg wielkości orzeszka laskowego. Proste! - Dogryzł mu Nick. Aż trudno było sobie wyobrazić, jak ta dwójka mogła dzielić ze sobą ciasną celę przez trzy lata, nie  robiąc sobie przy tym żadnej krzywdy. To musiała być prawdziwa przyjaźń. Albo i nie. W każdym razie zarówno mnie, jak i wszystkich dookoła zawsze śmieszyły te ich bezpodstawne oskarżenia rzucane w swoją stronę i ciągłe kłótnie.
- Może oni się wcale nie bawią. - Wyszeptałem, mając nadzieje, że chłopaki tego nie usłyszą, ale jak na komendę zwrócili głowy w moją stronę, zapominając chwilowo i trwającej właśnie między nimi kłótni. Rozmarzony położyłem się na niewygodnej pryczy z wzrokiem wbitym w sufit. Nie trudno było się domyślić o czym, a raczej o kim w tej chwili myślałem. Moje zachowanie nie umknęło rzecz jasna chłopakom. 
- Powiedz mi jeszcze, że się z nią przespałeś, a będę wniebowzięty! - Pisnął m do ucha uśmiechnięty Nick. Rozdrażniony przez to, że dałem się przyłapać, walnąłem go ręką w ramię.
- Ona ma dopiero szesnaście lat, kretynie! - Mruknąłem ponuro, zasłaniając twarz rękami.
- Słyszałeś Tris? Szesnaście lat... Czyli, że pewnie jeszcze jest dziewicą... - Wyszczerzył się blondyn i gdyby nie to, że był moim kumplem, to zapewne bym go teraz pobił.
Nie chciałem, żeby ktoś mówił tak o Evie. Do wczoraj wmawiałem sobie, że to, co do niej czuje to tylko troska ze względu na jej matkę. Teraz myślałem, że byłem po prostu głupi. Czułem coś do niej, chociaż wiedziałem, że to co miedzy nami zaszło, nie miało prawa mieć miejsca. To idiotyzm. Mógłbyś być jej ojcem, kretynie! Skarciłem samego siebie w myślach. Nie mogłem pozwolić, żeby to co do niej czułem, trwało dalej. To złe. Cornelia chciała, żebym chronił małą. A ja tymczasem robiłem nadzieję sobie i jej. To wszystko takie...
-Ej, Romeo! Nie słyszysz, co się do ciebie mówi? Dzwonek był, już dwudziesta, zaraz liczenie. Diana się wścieknie, jak zastanie cię tutaj, a nie chcesz chyba popsuć humoru naszej i tak już nie do zniesienia pani naczelnik. - Mówił z uśmiechem na ustach Nick.
Wstałem, po czym wyszedłem z celi, nadal myślami będąc gdzie indziej. A konkretnie z wysoką brunetką, imieniem Eva. Już nawet nie zwracałem uwagi na dwóch chłopaków, ponownie sprzeczających się o coś w swojej celi. Musiałem wyciągnąć ją z Agencji. Ale najpierw to mój brat musiał pomóc mi, wydostać się na wolność...


Dobra, przyznaję się, myślałam, ze dzisiaj jest 20 i zapomniałam o tym rozdziale. Miałam dodać taki jak zawsze, ale poprzedni schrzaniłam, wiem bo ogólnie ostatnio nic się nie dzieje u naszej kochanej Evy, więc... No. Więc dodałam pisany z perspektywy Cama, bo ostatnio za nim tęsknię a poza tym znalazłam tę super fotkę Toma xD Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu, bo jeśli tak, to mam pomysł na więcej. (Liczę na komentarze a zwłaszcza od obserwatorów, sporo was jest, a komentarzy prawie od nikogo nie widzę, naprawdę mi na nich zależy) Chociaż nie powinnam go dodawać, bo to w końcu ma być dziennik Evy, ale kto bogatemu zabroni? Wbijajcie na drugiego bloga klik i komentujcie prolog, najpóźniej w niedzielę pojawi się pierwszy rozdział :) Do następnego :*
Sekretna

niedziela, 16 lutego 2014

Od­reago­wanie od sza­rej rzeczy­wis­tości pot­rzeb­ne jest cza­sem każdemu.

- To jest obrzydliwe! - Poskarżyłam się Bonnie, przełykając jej "rosół" jeśli tak to w ogóle można było nazwać. On był Żółty! A fakt, że pływała w nim marchewka nie znaczył jeszcze, że dało się to zjeść.
Za chwilę miałyśmy iść na zakupy i przyrzekłam sobie, że jeśli starczy nam czasu, koniecznie pójdziemy na pizzę. I wielkie lody. Czekoladowe! Tak, to był bardzo dobry pomysł. Jeśli miałam już iść na te zakupy, na które prawdę powiedziawszy w ogóle nie miałam ochoty, to zdecydowanie trzeba było choć trochę z tego skorzystać.  
- Nie marudź, wczoraj przyniosłam ci pomidorową, ale spałaś jak przyszłam. Wysypiaj się, bo jak zacznie się szkoła to będziesz funkcjonowała tylko dzięki kofeinie. Mówię ci. Jest cholernie ciężko, znaczy na początku, bo potem idzie się przyzwyczaić. - Pomidorowa? W wydaniu kochanej Bonnie? Dziękuje, wolę głodować.
Grzebiąc w zupie natrafiłam na pojedynczą nitkę makaronu. To jak wygrać na loterii. Odsunęłam od siebie prawie pełen talerz i wstałam z krzesła.
- Nie będę marudzić, jak w końcu wyjdziemy. - Rzuciłam w jej stronę, zakładając kurtkę.
Po godzinie stałyśmy w drzwiach wielkiego centrum handlowego. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak pesymistycznie nastawiona do zakupów. Chociaż musiałam odreagować, zwłaszcza po wczorajszych wiadomościach a taki wypad świetnie się do tego nadawał. I powiedziałam sobie, że zapomnę o Cameronie i tym, co mi powiedział. Tylko, że miałam głupie wrażenie, że jeszcze go spotkam. I to nie raz. Wiecie, kobieca intuicja.
 Przechodziłyśmy właśnie obok sklepu zoologicznego, kiedy zobaczyłam za jedną z szyb kojec ze szczeniakami, chyba labradorami. Trzy jasne i jeden ciemny.
- Jakie one śliczne! - Wyrwało mi się, kiedy tylko je zobaczyłam. Bonnie spojrzała na mnie dziwnie, podchodząc bliżej. - No zobacz tylko... - Pisnęłam gapiąc się, jak śpią w kojcu.
- To tylko szczeniaki, chodź dalej. - Pociągnęła mnie blondynka w stronę sklepów z odzieżą.
- Jak to tylko szczeniaki? Są słodkie! - Marudziłam, z bólem serca oddalając się od maluchów.
Zawsze chciałam mieć psa, ale rodzice nigdy się nie zgadzali. Kiedyś miałam tylko chomika, którego dostałam na piąte urodziny, ale kilka lat później kiedy przyszłam ze szkoły już go nie było. Mama powiedziała, że uciekł. Teraz się domyślałam, że pewnie to nie do końca była prawda.
Zdjęłam z wieszaka kolejną parę spodni i zarzuciłam sobie na ramię. Szczęście, że znałam swój rozmiar i nie musiałam przymierzać każdej pary. To by zajęło wieczność. Nie zrozumcie mnie źle, lubię szwendać się po sklepach i wydawać niepotrzebnie kasę, ale przymierzać nie bardzo. Tym bardziej, kiedy w ogóle nie miałam ochoty na to wszystko. Chociaż muszę przyznać, że po jakimś czasie przynajmniej w małym stopniu zaczęło mi to sprawiać przyjemność.  
- Musimy kupić ci jeszcze jakieś sukienki. Będą ci potrzebne. - Mruknęła pod nosem moja towarzyszka, płacąc przy kasie.
- Po co? Nie wybieram się chyba nigdzie, prawda? - Spytałam, szczerze zaniepokojona. Czego jak czego, ale sukienek nienawidziłam ani kupować, ani nosić. Zawsze mi się wydawało, że albo wyglądam w nich przesadnie elegancko, albo niczym średniowieczna księżna. 
- Musisz tą przymierzyć! - Wrzasnęła Hael na cały sklep, a sprzedawczyni spojrzała na nas z niepokojem. - Będzie na tobie świetnie wyglądać! - Mówiła dalej z zachwytem, podając mi czerwoną sukienkę z szerokim pasem w talii i czarną kokardą na boku.
- Czuję się jak muchomor... - Narzekałam, wychodząc z przymierzalni. W międzyczasie blondynka przyniosła mi jeszcze czarne rzymianki na wysokich obcasach. Pomyślałam przelotnie,  że gdyby mnie kumple ze szkoły widzieli, to by mnie wyśmiali. No właśnie, stara szkoła. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Ciekawa byłam, czy jeszcze kiedyś zobaczę się z Klaudią, albo znajomymi z treningów siatkówki. 
- Tak, bierzemy ją. I jeszcze tę masz! - Dziewczyna podała mi błękitną, letnią sukienkę w kwiaty. Bez ramiączek. Nie muszę chyba wspominać, że nie byłam nią zachwycona? Ale jako, że sama nie jestem dobra w doborze ubrań, zdałam się na wniebowziętą blondynę, która biegała po całym sklepie, oglądając już kolejne kreacje w które zapewne chciała mnie wcisnąć.
- Padam na pysk... - Wyrwało mi się, kiedy siedziałyśmy w barze, czekając na zamówioną przed chwilą pizzę.
Kupiłyśmy dziewięć par spodni, kilkanaście bluzek i koszulek, chyba trzy bluzy, dwa gorsety w których się zakochałam, dwie pary trampek, adidasy, śliczne fioletowo szare jordany które błagały, żebym je wzięła, czarne szpilki i szare balerinki. Do tego dwie sukienki, torebkę (która zapewne będzie leżała niepotrzebna w szafie) biały plecak marynarski w brązowe groszki, czarno białą torbę Nike, kilka par spodenek i dresów. Nie zapominając oczywiście o koszulach, brązowej skórzanej kurtce i dwóch dżinsowych. No i bieliźnie, kolczykach i całej masie kosmetyków. I słodkiej piżamce z krówką. Nie mogłam jej się oprzeć.
- Daj spokój, to jeszcze nic! Jak byłam mała, przyjeżdżałam tu z Laylą w każde wakacje, a Cam zabierał nas na zakupy. Łaziłyśmy całymi dniami po sklepach, a jak nam się zaczynało nudzić, to Parker zabierał nas na takie wielkie desery lodowe, i nigdy nie mogłyśmy ich zjeść w całości. Miałam wtedy osiem czy dziewięć lat. Potem w domu moja mama krzyczała na niego, że nas rozpieszcza i karmi słodyczami. A on robił minę zbitego psa i twierdził, że to my go namówiłyśmy! - Zaczęła śmieć się moja towarzyszka. Naprawdę, jeszcze nie widziałam jej takiej zadowolonej. Aż zaczęło być trochę dziwnie, patrząc na nią, taką rozradowaną. - I jak wieczorami grali w karty a Xander już wstawiony chodził bez koszulki i śpiewał stare piosenki. Rocky darła się wtedy na niego i mówiła, że on nie ma za grosz talentu, ale jemu to nie bardzo przeszkadzało, bo darł się jeszcze głośniej. Parker ma ładny głos, ale jak jest trzeźwy. Po pijaku okropnie zawodzi. Kiedyś Cam nagrał go na dyktafon i puścił mu nagranie następnego dnia. Od tamtej pory Xander przestał pić. Zarzekł się i powiedział że nie będzie niszczył sobie swoich cennych strun głosowych. - Śmiała się dalej, a ja słuchając jej opowieści w pewnym momencie, sama zaczęłam się uśmiechać. Chociaż prawdę mówiąc nie rozumiałam, jak może tak na niego narzekać, a później nagle zmieniać zdanie i z beztroską wspominać dawne czasy. 
Po zjedzeniu ogromnej pizzy, nad którą naprawdę się namęczyłyśmy, ruszyłyśmy w drogę powrotną. Pod budynkiem Agencji, stało kilkanaście samochodów. Dużo więcej, niż kiedy wychodziłyśmy.
- O co z tym chodzi? - Wskazałam na zaparkowane auta, w większości czarne i wyglądające na bardzo drogie.
- Część nauczycieli i uczniów przyjeżdża już dzisiaj. Reszta dojedzie aż w poniedziałek. - Powiedziała blondynka, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Cholercia, uczniowie? Zapomniałaś debilko, że to szkoła? Nie jesteś tu jedyna! Skarciłam samą siebie. Trochę się zestresowałam, bo w końcu był środek roku szkolnego, a ja byłam nowa. 
- No wchodź! - Obudził mnie z zamyśleń głos dziewczyny, otwierającej nogą drzwi, bo obie ręce miała zajęte trzymając torby z zakupami. Weszłam do środka i ruszyłam znajomym mi już korytarzem, kierując się w stronę swojego pokoju. Zauważyłam, że budynek nie był tak opustoszały jak wcześniej. Gdzieniegdzie stały grupki nastolatków, dyskutujących o czymś zawzięcie. Cichli, gapiąc się na mnie kiedy ich mijałam. Czułam, jakbym na czole miałam napisane, że jestem nowa.
 Weszłam do swojego pokoju, zapominając, że drzwi powinny być zamknięte. W środku na łóżku siedziała jakaś brunetka, wypakowując rzeczy z torby. Zauważywszy mnie wstała i rzuciła się w ramiona jakby zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę.
- Jestem Alex, twoja współlokatorka! - A, spoko, myślałam... Chwila, moment... Jaka współlokatorka?

No, to jestem z nowym rozdziałem. Wiem, wydaje się niedokończony, ale znudziło mi się już opisywani jak to nasza kochana Eva wstaje, zasypia i takie duperele. Mam nowy szablon! jestem taka happy i w ogóle, że nareszcie go dostałam. Podoba mi się, chociaż wyobrażałam go sobie nieco inaczej. Za pomoc we wstawieniu dziękuję dziewczynom z  http://aquasenshi.blogspot.com/. I jest jeszcze jedna sprawa, mianowicie ruszyłam z nowym blogiem, który współtworzę razem z Karolina S i chciałam was na niego serdecznie zaprosić klik  Jest to opowiadanie fantasy, nieco inne niż to. Można również przenieść się na niego za pomocą zakładki "drugi blog" pojawił się na nim już prolog i strona z postaciami. Będę bardzo wdzięczna za komentarze i szczerą opinię.  Pozdrawiam :*
Sekretna

sobota, 8 lutego 2014

Ciężko jest ko­muś zaufać na ty­le, by mógł mieć przed Tobą tajemnice.

 Obudziłam się późnym popołudniem. Zawsze lubiłam dużo spać, ale zdecydowanie przesadzałam. Może dlatego, że sen był w stanie uwolnić mnie od myśli o ostatnich wydarzeniach.
Na łóżku na przeciwko mnie spała Bonnie. Cicho wymknęłam się do łazienki, z zamiarem wzięcia długiego, gorącego prysznica. Kiedy wróciłam do pokoju, blondynka kończyła właśnie słać moje łóżko.
- To jak? Zapiekanka, czy tosty? - Spytała patrząc jak rozczesuję mokre włosy.
- Zdecydowanie tosty. Mój żołądek mógłby nie wytrzymać kolejnego spotkania z twoją zapiekanką. - Uśmiechnęłam się słabo, a Bonnie wypięła mi język.
- Ciesz się, bo mogli ci przydzielić Caleba jako ochroniarza, a on nawet wody zagotować nie umie. I tak ci się poszczęściło. - Wyjęła z szafy luźną bluzę i założyła na siebie.
- Tak właściwie, to o co chodzi z nim i z Cameronem? Myślałam, że się kumplują, ale sądząc po tym... - Nie wiedziałam, jak to nazwać. Kłótnia? O mało co się nie pobili. A najgorsze, że ja byłam na linii ognia.
- Bo kiedyś tak było. Po tym, jak brat Camerona wylądował w poprawczaku, Cam i Caleb byli najlepszymi kumplami. Przynajmniej z tego, co wiem. Ale potem Peters zaczął bawić się narkotykami. Jego rodzice byli jednymi z najlepszych agentów, więc taki syn hańbił dobre imię rodziny. No i wywalili go z domu, a on skończył w jakiejś melinie. To Cameron wyciągnął go z nałogu a trzeba przyznać, że z chłopakiem było nie najlepiej. Agenci aresztowali Caleba w dwutysięcznym dziesiątym roku. Zgodził się na współpracę. Miał pomóc schwytać członków gangu Camerona, a właściwie to gangu jego brata. I się udało. Znaczy... W połowie, bo część uciekła. - Dokończyła siadając obok mnie przy łóżku i przeczesując ręką włosy.
- A tak właściwie, to za co go aresztowali? - To pytanie nie dawało mi spokoju. Przecież Cam nie mógłby zrobić czegoś naprawdę złego.
- Myślałam, że ci powiedział, skoro nosisz jego naszyjnik. - Spojrzała na moją bluzkę, pod którą schowany był srebrny wisiorek od Cama.
- Skąd wiesz, że to od niego? - Odruchowo złapałam za zawieszkę. 
- Mój tata był przyjacielem ojca Camerona. Kiedy agenci wpadli do naszego domu, doszło do strzelaniny. Miałam wtedy niecałe czternaście lat. Zastrzelili tatę na moich oczach, a mama zmarła w drodze do szpitala. Mój brat miał wtedy prawie dziewiętnaście lat i poszedł siedzieć za działania terrorystyczne i współpracę z Parkerem. A właściwie braćmi Parker. - Wstała i zapatrzyła się w widoki za oknem. Domyślałam się, że wspomnienia rodziny bolały ją. A myślałam, że to ja mam pecha. Chciałabym trzymać się tak dobrze, jak ona, ale za każdym razem jak zaczynałam to sobie wpajać, mimowolnie przypominały mi się ostatnie zdarzenia. - Ja jako jedyna dostałam wybór. Agencja albo zakład poprawczy. Wtedy i jedno i drugie wydawało się beznadziejną opcją. Ale wiedziałam dużo na temat tego, co robił mój ojciec, więc mogłam się przydać. Nie żałuję wyboru. Bycie agentem, to służba. Robota dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie często ma się okazję wyjechać do rodziny czy odwiedzić znajomych. Mi wystarczy kilka minut w miesiącu, na widzenie z bratem. Poza tym nic mnie nie rozprasza, więc mogę skupić się na pracy. - Skończyła nadal przyglądając się czemuś na podwórku. A ja, co miałam powiedzieć? Przykro mi? Przecież to oczywiste, że nie zazdrościłam jej tego, co przeszła.
- Czyli, że dobrze znasz Camerona? - Spytałam po kilku minutach niezręcznego milczenia.
- Nie tak dobrze jego, jak Laylę, jego siostrę. Bawiłyśmy się razem, jak byłyśmy małe. Czasami jeszcze z Angie, najmłodszą z sióstr Parker.
- To ile Cam ma rodzeństwa? - Spytałam, bo co chwile dowiadywałam się o kimś nowym. Ja zawsze chciałam mieć rodzeństwo, ale rodzice się nigdy nie zgadzali. Teraz już było jasne, dlaczego. 
- Miał dwóch braci i z tego co wiem to osiem młodszych sióstr. Jego młodszy brat, Domein, zginął kilka lat temu. Co ciekawe, każda z jego sióstr oprócz najstarszej ma inną matkę. Layla jest w połowie Polką, a matka Angie była chyba z Francji. No wiesz, ojciec Cama uwielbia podróżować. - Spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Obrotny tatuś. - Przyznałam.
- A wracając do twojego pytania, za co aresztowali Cama, to długo by wymieniać. Ostatnio trochę się tym interesowałam, skoro razem pracowaliśmy nad twoim odnalezieniem. Cameron ma starszego brata bliźniaka, Xandera. Tak właściwie, to Cameronowi groziła kara śmierci, ale rada agencji zadecydowała, że bardziej przyda się żywy. Myślą, że Xander przyjdzie z pomocą młodszemu bratu i spróbuje go odbić. Bo w tym wszystkim chodzi o niego, nie o Cama. Bo starszy Parker jest o wiele niebezpieczniejszy od młodszego. - Widząc, że niczego nie kapuję, zamyśliła się na chwilę, po czym zaczęła opowiadać: - Kiedy chłopaki mieli po trzynaście lat, z Xanderem zaczęły się kłopoty. Chłopak miał problemy w szkole, ciągle brał udział w bójkach i pyskował nauczycielom. A w tym wszystkim miał niesamowite oparcie ze strony młodszych braci. Byli nierozłączni. I po tym, jak Xander bardzo mocno pobił starszego od siebie chłopaka, matka chłopaków postanowiła wysłać go do szkoły dla trudnej młodzieży, ponieważ rzekomo miał zły wpływ na braci. Ojciec trojaczków był temu przeciwny. Do tego stopnia obstawał za synem, że zostawił z tego powodu swoją żonę i trójkę pozostałych dzieci. Matka Camerona zmarła trzy lata później, na misji we Włoszech. Chłopaki zostali sami, z ośmioletnią wówczas Ericą. Skończyli szkołę ze świetnymi wynikami i byli doskonałymi agentami. Jednymi z najlepszych. Aż do porwania twojej matki. Cam zaczął działać na własną rękę, a potem kiedy tak naprawdę wywiózł ją do Europy, agencji podał fałszywe informacje, że ją porwał i zabił, żeby jej nie szukali. Prawdy dowiedzieliśmy się dopiero niedawno. Został wspólnikiem swojego brata który już wtedy był poszukiwany. Domein  postawił sobie za główny cel aresztowanie ich obu. - Dziewczyna nabrała powietrza, i zamyśliła się na chwilę, oblizując usta językiem. Domyślałam się, że zmierza do tej najtrudniejszej części. Nie myliłam się, bo to, o czym po chwili zaczęła mówić, całkowicie mnie dobiło. - W dwutysięcznym trzecim roku aresztował Camerona po raz pierwszy. Nikt nie mógł uwierzyć, że przyłączył się do brata. Dostał na starcie dwadzieścia pięć lat za trzy zabójstwa, nielegalne wyścigi samochodowe i posiadanie broni bez zezwolenia, oraz kradzieże i tym podobne. Dwa lata później Xander pomógł mu uciec. W dwutysięcznym szóstym obaj bracia zostają aresztowani przez Domeina, ale zabijają go w samolocie, który miał ich przetransportować do aresztu. W dwutysięcznym jedenastym roku agencja zrobiła nalot na jeden z ulubionych klubów nocnych Xandera. Byli pewni, że uda im się go aresztować. Z kamer monitoringowych wiedzieli nawet, jak wyglądał i w co był ubrany. Więc go szukali. Problem w tym, że Cameron zamienił się z nim kurtką, a w kapturze nie było widać twarzy ani koloru włosów. Wykiwali agencję. Wszyscy ruszyli w pościg za Camem a Xander miał wystarczająco czasu na ucieczkę. - Że niby miałam jej w to uwierzyć? Gdybym nie widziała na własne oczy, że zabił moją ciotkę, nie pomyślałabym nawet, że mógłby kogoś skrzywdzić! Przecież gdyby był taki niebezpieczny to nie powierzaliby mu sprawy tak ważnej jak znalezienie mnie, prawda?
Byłam blada jak ściana, kiedy przypomniałam się wieczny niepokój Caleba, jego pytania, czy Parker nic mi nie zrobił i słowa skierowane do Bonnie o tym, że musi się go jak najszybciej pozbyć. To nabierało sensu a kiedy wzięłam jeszcze pod uwagę, że podczas ostatnich dni  miało miejsce wiele nieprawdopodobnych zdarzeń, stawało się jeszcze bardziej wiarygodne.  Co ja sobie, cholera, myślałam? Że to książę na białym rumaku? 
- Czemu Cam miałby udawać swojego brata? - Spytałam po chwili, drżącą ręką przeczesując włosy.
- Bo Xandera od razu skazaliby na śmierć. Agencja jest w stu procentach tajna. W radzie zasiada pięć osób i to oni sądzą. Nie ma wyznaczonego terminu za kilka miesięcy i robienia z tego wielkiego wydarzenia jak to jest w przypadku jawnych spraw. Jeżeli skazują kogoś na śmierć to osoba ma co najwyżej dwa dni. Zwykle załatwiają to kulką w głowę. Tak niehumanitarnie. Xander to dupek. Wiedział, czym ryzykuje jego brat. A Cam nie chciał śmierci bliźniaka, więc sam dał się złapać. Jemu darowali. Razem z nim złapali trzech innych wspólników Parkera. Wszyscy dostali dożywocie w tajnym więzieniu agencji. W przypadku Parkera dożywocie to trochę dużo, bo starzeje się wolniej i będzie żył dłużej. Szczerze, to trochę mu współczuję. - Dziewczyna przegarnęła ręką włosy, po czym wstała i wzięła tacę po wcześniejszym posiłku. - To ja skoczę po coś do żarcia, i za kilka minut wracam. - Powiedziała jakby nigdy nic i  wyszła z pokoju.
Jakoś mi nagle odechciało się jeść. Zwinęłam się w kłębek na łóżku, i zaczęłam płakać. Nie mogłam w żaden sposób powstrzymać łez, które napływały mi do oczu. Miałam wszystkiego dosyć. Najbliższe mi osoby okazały się zdrajcami a chłopak, któremu zawdzięczałam życie, był kryminalistą.  Zależy mi na tobie. Tak, kurwa. Zależało mu. Jakoś tego nie widziałam. Ciekawa byłam, jak miał zamiar mnie chronić, kiedy całe życie miał spędzić w więzieniu! W co ty się znowu wpakowałaś, Eva? Usta mnie zapiekły, na wspomnienie tamtego pocałunku. Moje życie było do dupy. Ja sama byłam kurwa do dupy.   

Więc, rozdział dodaję, macie tutaj dla odmiany Bonnie. Taak, kochana Eva znowu ma doła. muszę koniecznie coś zrobić, żeby ją z tego wyciągnąć. Opuściłyście się z komentarzami, i jest mi troszkę smutno, bo chciałabym, żeby przy każdym z rozdziałów chociaż ta magiczna liczba 10 się pojawiła. Rozpis, kiedy ukażą się kolejne rozdziały macie w zakładce "Rozdziały". Pozdrawiam :*
Sekretna 

niedziela, 2 lutego 2014

To zadzi­wiające jak nasze sa­mopoczu­cie może za­leżeć od blis­kich nam osób.

Od pół godziny nie spałam, a właściwie nie mogłam spać, bo mama, Margaret i Bonnie dobijały się do pokoju. Nie było najgorzej, bo jeszcze nie wyważyły drzwi. Zresztą, i tak byłam zamknięta w łazience. Nie wiem, na jak długo odleciałam, ale okropnie bolał mnie kręgosłup. Po głowie ciągle krążyło mi to, co wcześniej powiedział Cameron. Kobieta, która mnie wychowała, nie była moją matką. A ja jestem wynikiem jakiegoś eksperymentu. No i mój biologiczny ojciec mnie szuka. Wyśmienicie. Szczerze, to myślałam już o tym, żeby się pociąć. Ale co by to dało? Dowiodło by tylko, że jestem zakompleksioną, bezrozumną małolatą, nie radzącą sobie z własnym życiem. Nie chciałam taka być. Chciałam pokazać wszystkim, że jestem w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. Tylko że za każdym razem, kiedy już myślałam, że najgorsze za mną, działa się kolejna tragedia. I do tego Cam... Chodził z moją matką! Ciekawa byłam, ile miał lat. Pewnie dużo więcej ode mnie.
 Znowu usłyszałam pukanie do drzwi. Tym razem cichsze, delikatniejsze. Więc nagle postanowiły być delikatne. Super. Jakbym usłyszała Kochanie otwórz, tu mama! to chyba bym zwymiotowała.
- Eva! Zlituj się, jest szósta rano, ludzie chcą spać, więc z łaski swojej otwórz te drzwi. - Stanowczy głos Camerona. Świetnie. Jeszcze jego do mnie przywiało. Weszłam do pokoju i usiadłam pod drzwiami. - Cholera, no! Jak się nie wyśpię, to będę brzydki, naprawdę chcesz się teraz nade mną znęcać? - Spytał już nieco weselszym tonem.
- Za to co zrobiłeś, tak! Chcę! - Wrzasnęłam waląc pięścią w drzwi tak, że aż mnie ręka rozbolała.
- A co ja takiego zrobiłem? Powiedziałem Ci prawdę, tak, jak chciałaś! - Słyszałam jak osuwa się na ziemię i siada pod drzwiami. Mogłam się wcale nie odzywać.
- Najwyraźniej nie wszystko mi jeszcze wyjaśniłeś, bo nadal mam miliony pytań. - Powiedziałam już nieco bardziej opanowana.
- Otwórz drzwi, to odpowiem na wszystkie, o ile będę w stanie. - Przyznaję, był przekonywujący. I nie wiem czemu, ale wstałam i przekręciłam klucz w zamku. Otworzyłam drzwi i oparłam się o futrynę, zagradzając wejście do pokoju.
- Doprawdy? - Stanęłam na przeciwko niego i zanim zdążyłam zareagować przykuł kajdankami swoją rękę do mojej. - Co ty do cholery wyrabiasz? - Wrzasnęłam, a echo rozniosło się po pustym korytarzu.
- Czyste środki bezpieczeństwa. - Mruknął z uśmiechem.
- W tej chwili to zdejmij! - Krzyknęłam. Czułam, jak robię się czerwona ze złości.
- Sorry, ale nie dam rady. Nie mam klucza. - Powiedział z jeszcze większym uśmiechem. No, wtedy już kipiałam ze złości. Po co, ja głupia, w ogóle wyłaziłam z tej łazienki? Trzeba było mi tam siedzieć!
Słysząc czyjeś kroki, szarpnęłam szybko ręką, ciągnąc za sobą Camerona. Przekręciłam klucz w zamku i znowu znalazłam się w swoim pokoju. Ale do jasnej cholery, nie sama. A on oparł się o drzwi najwyraźniej zadowolony z siebie.
- Co się tak szczerzysz? Zadowolony z siebie jesteś? - Spytałam patrząc na niego groźnie.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Odciął się ten z tym swoim głupawym uśmieszkiem.
- Cam, gdzie ty jesteś? - Usłyszałam głos Caleba za drzwiami.
- Tutaj, z Evą! - Krzyknął czarnowłosy, przystawiając ucho do drzwi.
- Jeżeli to mnie miało uspokoić, to osiągnąłeś odwrotny efekt. W tej chwili wyłaź! Ale już! - Wrzasnął tamten spanikowany, waląc pięściami w drzwi.
- Nikt tu nie wejdzie, ani nikt stąd nie wyjdzie, dopóki Cam nie wyjaśni mi wszystkiego po kolei. - Wcięłam się, a Caleb ponownie zaczął bić biedne drzwi. Pewnie też miały już tego wszystkiego dosyć.
- Myślisz, że zostawię cię z nim samą? - Wrzasnął po chwili.
- Owszem, ponieważ doskonale wiesz o tym, że jej nie skrzywdzę. A poza tym myślisz, że jak mnie do siebie przekonasz, to będziesz miał jakiekolwiek szanse u mojej kochanej siostrzyczki. - Mruknął Cam z tajemniczym uśmiechem na twarzy, który szczerze mówiąc się mi nie podobał.
- Skąd o tym wiesz? - Powiedział po chwili ciszy blondyn, już bardziej opanowany.
- Już dawno cię rozpracowałem, Cal. Może i nasza przyjaźń nic dla Ciebie nie znaczyła, ale obaj wiemy, że nigdy nie przestałeś kochać Hany. To proste. - Dokończył, ale uśmiech zniknął z jego twarzy. Jakby bolało go to, co mówił.
- Zrozum kretynie, że ja to wszystko robiłem dla Ciebie! - Wrzasnął tamten zza drzwi, a Cam w jednej chwili przekręcił kluczyk w zamku, i nie patrząc na mnie, stanął oko w oko z blondynem. - Gdybym wtedy im nie pomógł, już byś nie żył! Kiedy to w końcu do Ciebie dotrze?
- Wolałbym zdechnąć, niż gnić przez ostatnie trzy lata w pudle. Gdybyś był prawdziwym przyjacielem, to...
- To co? Dałbym cię zabić? Zawsze próbowałem cię chronić! To ja namówiłem Margaret, żebyś mógł pomóc w odszukaniu Evy. To dzięki mnie teraz jesteś tu, a nie w celi, gdzie z resztą powinieneś być. - Dokończył Caleb, patrząc Camowi prosto w oczy.
- I co? Mam z tego powodu być ci, kurwa, wdzięczny? Tego chcesz? Nie zapominaj, że zanim mnie spotkałeś, byłeś zwykłym ćpunem, którego rodzice postanowili się pozbyć, bo przynosił wstyd rodzinie. To dzięki mnie wyszedłeś na prostą. Dałem ci dom i prawdziwą rodzinę, której ty nigdy nie miałeś! - Stałam za Camem, modląc się w duchu, żeby nie wybuchł. Czarnooki z trudem panował nad złością. - Nie nienawidziłem cię za to, jakiego dokonałeś wyboru. Ale Hana? Nawet nie wiesz, jak przeżywała to, że nas zdradziłeś. A ja przyrzekłem sobie, że ci tego nie daruję. Nie daruję ci tego, że rozkochałeś ją w sobie, a potem porzuciłeś, jak jakąś rzecz. Jednego dnia jesteśmy całą paczką w klubie... Tak, w Zielonym Kocie. Pamiętasz ten wieczór? Ja, ty, Hana, Tristan, Nicky, Rocket, Xander, Loca i Erica. I cała masa znajomych, gratulujących nam powodzenia ostatniej akcji. Musiałeś wyjść, pogadać z kumplem. Nie wiem, jakim cudem Xanderowi i dziewczynom udało się uciec, ale chwała im za to. I miesiąc później, kiedy nas już skazali. Przyszedłeś do mnie na widzenie, jakby nigdy nic, tłumacząc wszystko...
- No właśnie! - Przerwał mu Caleb, wyglądając, jakby Cam właśnie go uderzył. Zauważyłam, że blondyn w oczach miał łzy, co muszę przyznać trochę mnie zdziwiło. - Pamiętasz jak wtedy do Ciebie przyszedłem? Rzuciłeś się na mnie. Mogłeś mnie wtedy zabić, zanim cię odciągnęli. Więc dlaczego mi darowałeś? - Spytał, patrząc Cameronowi prosto w oczy. Czarnooki utkwił wzrok w podłodze, po czym przeczesał ręką włosy.
- Może dlatego... Że ona wciąż coś do ciebie czuje. I gdybym Cię wtedy zabił, to ona by mi tego nigdy nie wybaczyła... Ale nie dopuszczę do tego, żebyś znowu ją skrzywdził. I jeżeli ty też coś do niej czujesz, to zostawisz przynajmniej ją w spokoju. - Powiedział cicho, jakby do siebie, po czym spojrzał ponownie na blondyna. Caleb długo wpatrywał się w podłogę, aż w końcu podniósł wzrok na mnie, kompletnie ignorując ciemnowłosego. 
- Macie pół godziny. A jutro rano przysyłają po ciebie samolot. Wracasz do Los Angeles. To był mój błąd, że w ogóle cię w to zamieszałem. A tę rozmowę możemy uznać za zakończoną. - Powiedział oficjalnym tonem Caleb, rozkuwając nas, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę końca korytarza.
Cameron zamknął drzwi, po czym osunął się na podłogę, opierając głowę o ścianę. A ja? Kompletnie nie wiedziałam, co mam zrobić. Więc po prostu usiadłam obok, przysuwając się do niego. Może powinnam się go bać, ale wcale tak nie było. Wręcz przeciwnie. Właściwie, to był jedyną osobą, która starała się być ze mną szczera. I może powinnam go winić za ten cały pieprznik w moim życiu, ale on przecież tylko chciał mi pomóc.
- No, to co chcesz wiedzieć, piękna? - Odwrócił twarz w moją stronę. Miał śliczne, czarne oczy. Pomyślałam... A z resztą, nie ważne, co wtedy pomyślałam. Miałam mało czasu, a mnóstwo pytań.
- Po pierwsze, ile tak właściwie ty masz lat? - To było pierwsze, co mi przyszło na myśl.
- Od razu takie trudne? - Spytał z udawanym wyrzutem.
- Powiedziałeś, że w miarę możliwości odpowiesz na wszystkie. A to chyba cię nie przerasta?
- Mam trzydzieści osiem lat. A właściwie skończę, w czerwcu. Młodo wyglądam, jak na swój wiek, prawda? - Spytał z chytrym uśmieszkiem.
- Czyli ja też będę tak wyglądała za dwadzieścia lat? - Spytałam zdziwiona, bo po prostu mnie zatkało. Nie wyglądał nawet na dwadzieścia pięć, nie mowa o prawie czterdziestu. - I takie pytanko, które nie daje mi spokoju. Dlaczego tak właściwie, ja... My jesteśmy tacy wyjątkowi? - Dokończyłam, a Cam wyglądał, jakby czekał na to pytanie.
- Mówiłem już, że mamy wyostrzone zmysły. Naukowcy, którzy eksperymentowali na naszych rodzicach, wykorzystywali geny zwierząt. To uaktywnia się w wieku kilkunastu lat, w późnym okresie dojrzewania. Za jakiś czas ty też przez to przejdziesz. - Widząc, że nie wiele rozumiem, mówił dalej: - Za kilka miesięcy zacznie się u ciebie przemiana po której niektóre rzeczy będziesz w stanie robić lepiej i szybciej niż inni. Caleb na przykład, potrafi dłużej niż inni wstrzymywać powietrze i doskonale pływa, oraz jest bardziej odporny na zimno. Mój przyjaciel, Tristan, jest dużo silniejszy, od przeciętnego człowieka. Moja siostra Hana, ma świetny słuch. Ty też w czymś bedziesz wyjątkowa. To kwestia czasu. - Spojrzał na mnie, jakby chcąc coś dodać, ale się powstrzymał.
- Jak u wampirów? - Spytałam , bo zaczynało mi się to podobać.
- Za dużo książek fantasy się naczytałaś. Mimo wszystko, nie musimy pić krwi i nie boimy się promieni słońca. No i nasze umiejętności nie są aż tak bardzo rozwinięte. - Powiedział z uśmiechem na twarzy, na co odpowiedziałam tym samym, ale spoważniałam, przypominając sobie coś, o co bardzo chciałam go spytać.
- Czemu ja dla agencji jestem taka cenna i co oni teraz właściwie chcą ze mną robić? - Spojrzałam na niego, a on uniósł głowę, i popatrzył w sufit.
- Będą próbowali wyszkolić cię najlepiej, jak to tylko możliwe. Tylko, że agencja nie przewiduje tego, że Zack, czyli twój biologiczny ojciec, wszędzie ma swoich szpiegów. - Powiedział cicho, patrząc na mnie. - Nie martw się. Przewidziałem to, że nie będą mnie tu wiecznie trzymać i wcześniej czy później wrócę do Los Angeles. - Spojrzał mi prosto w oczy, a jego usta były dosłownie centymetr od moich tak, że czułam jego oddech na swojej skórze. - Pamiętaj. W agencji są moi ludzie, którzy mają za zadanie oddać za ciebie życie, w razie konieczności. Musisz tylko mi zaufać. Nigdy nie zostawiłem i nigdy nie zostawię cię samej. Przysięgałem to twojej matce i przysięgam to tobie. Wyciągnę cię stąd.- Powiedział tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. - Zależy mi na tobie. -Dokończył.
Patrzyłam na jego usta, które po wypowiedzeniu tych słów delikatnie dotknęły moich. Cam położył mi rękę na plecach, i przyciągnął mnie mocniej do siebie. Całował mnie delikatnie, jakby bał się, że będę kazała mu przestać. Ale ja wcale nie miałam takiego zamiaru. Nie wiem, czemu, ale odwzajemniłam pocałunek, siadając na jego kolanach. W pewnym momencie przestał i spojrzał na mnie z miną winowajcy.
- Eva, nie powinniśmy... To... - Urwał, jakby nie wiedząc, co powiedzieć. Nie, Eva. Nie zarumienisz się właśnie teraz. Pomyślałam.
- Po prostu mnie nie zostawiaj. Chociaż ty bądź prawdziwy i mnie nie zostawiaj... - Pocałowałam go mocniej.
 Usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Cholera, tak szybko? Cam odsunął się ode mnie, z przepraszającym uśmiechem, po czym podniósł się i podał mi rękę, a ja zrobiłam to samo.
- Przepraszam, piękna. - Powiedział cicho, i ucałował mnie w czoło. - wrócę po Ciebie, obiecuję. -Szepnął, wręczając mi coś do ręki. Zacisnęłam ją mocno.
Cameron otworzył drzwi, za którymi stał Caleb i dwóch znajomych mi już mężczyzn, w czarnych strojach. Cameron wyszedł z pokoju, a jeden z nich skuł go, i wraz z drugim bez słowa poprowadził korytarzem.
- Mam nadzieję, że nic ci nie zrobił? - Spytał Caleb, przyglądając mi się uważnie.
- Nie, oczywiście, że nie. - Słabo się uśmiechnęłam. - Wyjaśnił mi niektóre kwestie i to wszystko. Sorry, ale mam ochotę pobyć sama, także... - Spojrzałam na niego wymownie mając nadzieję, że zrozumie aluzję.
- Dobrze, Bonnie niedługo przyjdzie. Wyśpij się, bo jutro rano chyba wybieracie się na zakupy. - Mruknął niewyraźnie, ruszając w stronę wyjścia.
Zamknęłam drzwi za sobą, przypominając sobie słowa Camerona. Zależy mi na tobie. Jak to pięknie brzmiało w jego ustach. Rozprostowałam dłoń, w której trzymałam... Srebrny wisiorek w kształcie prostokąta, z napisem VIP i ozdobnymi znaczkami. Na odwrocie natomiast widniały inicjały C.K.P  Poszłam do łazienki i nie zastanawiając się, zapięłam go sobie na szyi. Był śliczny. Prawie niewidoczny. Z uśmiechem na ustach poszłam do łóżka i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona. Zasnęłam, bawiąc się małym wisiorkiem.
 Za dłuuugi... Wiem, czytam w komentarzach, że te dłuższe są lepsze, ale ja was nie chcę na śmierć zanudzić. W tym rozdziale nie wiele się dzieje, Cam chyba od nas odchodzi moje drogie, ja osobiście smutam, nie wiem jak wy. :P Z komentarzami nie było źle, więc jestem usatysfakcjonowana, trzymajcie tak dalej. I chciała bym serio przeprosić za ten błąd ortograficzny, który wkradł się do poprzedniego rozdziału. Mój mózg nie chce pracować po godzinie dwudziestej drugiej. :P Następny rozdział 7/8 luty. ( o ile nie opuścicie się z komentarzami).Pozdrawiam:*
Sekretna