Z perspektywy Evy
Zmęczona dotarłam jakimś cudem do kuchni i otworzyłam drzwi
lodówki. Zaczęłam przeglądać półki i ze smutkiem stwierdziłam,
że jeśli chcę zjeść coś treściwego to chyba nie zostaje mi
nic poza zupą fasolową. Ohyda.
- Zamknij tę lodówkę, bo się wychładza. - Usłyszałam z tyłu
czyjeś upomnienie. Odwróciłam się i zobaczyłam Tristana
opierającego się o blat i pijącego sok pomarańczowy.
- Ale nie ma nic do jedzenia... - Mruknęłam nadąsana. Chłopak wydął
wargi i niechętnie podszedł do lodówki.
- Może być jajecznica? - Spytał przeglądając zawartość.
Pokiwałam głową biorąc jedno ciastko maślane z miseczki stojącej
na stole. - Pamiętaj, że trzeba zrobić zakupy. - Mruknął pod
nosem wyjmując małe pomidorki.
- O! Robisz żarcie? Ja też chcę! - Wykrzyknął Nicky, siadając
obok mnie i przyciągając do siebie ciastka. - I jak mała, podobało
się? - Spytał spoglądając na mnie z pełną buzią.
- Jak na pierwszy raz to nieźle jej szło. - Mruknął Amir który
właśnie do nas dołączył. Oparł się rękoma na moich
ramionach i wydmuchnął z ust dym z papierosa.
- Co jej tak dobrze szło? - Zapytał zaciekawiony Cami wchodząc i
odpychając ode mnie Amira.
- Nie twoja sprawa! - Odpowiedzieliśmy zgodnie we troje. Cameron
popatrzył podejrzliwie najpierw na mnie, potem na chłopaków.
- Tris, wiesz coś o tym? - Spytał szatyna, który w ciszy kroił
cebulę.
- Szczerze, to chyba nawet nie chcę wiedzieć. - Mruknął z lekkim
uśmieszkiem.
- Okej...Ale jeśli mi nie powiecie, co robiliście z Evą, to ja wam
nie powiem, czego dowiedziałem się o Morenie i o naszym kochanym
Trevorze! - Warkoczyk uśmiechnął się triumfalnie i wyciągnął na
krześle naprzeciwko mnie.
- Niech Pomyślę... - Mruknęłam pod nosem bez cienia
zainteresowania. - Moren jest chłopakiem Zacka? A właściwie mojego
ojca? - Spytałam owijając sobie kosmyk włosów wokół palca.
Chłopak zmarszczył brwi jakby nie spodziewał się, że będę o
tym wiedziała.
- To jest główny temat rozmów od jakichś dobrych dwóch
godzin! - wyjaśnił Amir, klepiąc warkoczyka pocieszająco.
- Ale pewnie nie wiecie, że...
- Że tą tajemniczą dziewczyną Trevora jest Layla? - Spytałam
sprawdzając w lusterku czy tusz mi się nie rozmazał. Popatrzyłam
na trzech chłopaków przyglądających mi się w osłupieniu.
- Skąd wiesz? - Wydusił z siebie w końcu Cameron. Wzruszyłam tylko
ramionami.
- Powiedziała mi, kiedy pilnowała mnie podczas przemiany, ale byłam
zbyt zajęta tym bólem nie do wytrzymania, żeby się tym przejąć.
A potem po prostu wypadło mi to z głowy. - Wywróciłam teatralnie
oczami i ponownie popatrzyłam na chłopców. - No co się tak gapicie jak cielę na malowane wrota? To
prawda. Z resztą z tego co wiem, to są razem już od dobrych dwóch
lat. - Ponownie wzruszyłam ramionami.
- Ale przecież dwa lata temu to on był w więzieniu...
- Ale ty domyślny jesteś! - Przerwałam Amirowi pstrykając palcami. - A
więc to magia... - Wzniosłam ręce do góry. Tristan podsunął nam
wszystkim pod nosy talerze z jajecznicą a sam zaczął zmywać naczynia.
Siedzieliśmy tak przez jakieś pół godziny, w większości
obgadując Trevora i Laylę a później śmiejąc się z Marshala i
Morena. W międzyczasie przysiadł się do nas Robert a chłopaki
śmiali się, że nie pasuje do naszego towarzystwa.
- Wybierasz się może do Los Angeles? - Spytał cami Roberta, po
dłuższej chwili ciszy.
- A co? Już próbujesz się mnie pozbyć? - Spytał z uśmiechem
blondyn.
- Mam sprawę do Lokiego... - Mruknął tajemniczo Cami z tym swoim
łobuzerskim uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego.
- Mam się bać? - Spytał Brown znad talerza.
- Ty? Skądże! - Odparł uradowany Cami odnosząc naczynia do
zlewu. - Inni niech się boją... - Mruknął w tej samej chwili, kiedy
do kuchni wpadła jakaś zdyszana i wystraszona szatynka.
- Jest pilny telefon! Do Camerona! - wysapała łapiąc się za brzuch.
- Jeśli
to takie pilne, to czemu ten ktoś nie dzwoni do mnie? - Spytał
Warkoczyk jakby wcale się tym nie przejął.
- Ale to dzwoni Marshal! - odparła dziewczyna, odgarniając włosy z
twarzy. Cami momentalnie spoważniał i przez chwilę patrzył na
nią, jakby analizował jej słowa. - Dzwoni do biura pana
Farella! - Krzyknęła ponaglając nas ruchem ręki. Cami zerwał się
i pognał w stronę wskazaną przez dziewczynę a my bez słowa
zrobiliśmy to samo. Na miejscu czekali już na nas Michael, Cody i
Mia. Ta ostatnia nawet nie podniosła wzroku kiedy przyszliśmy,
pochłonięta klikaniem w klawiaturę swojego laptopa.
-Chce z tobą rozmawiać. - Wyjaśnił szybko Michael, podsuwając mu
biały telefon. Cameron popatrzył na wyświetlacz po czym cicho
wziął krzesło i usiadł przy biurku, włączając tryb
głośnomówiący.
Bałam się tej rozmowy bo wiedziałam, ile od niej zależy. Życie
Isobell, Kierana i córki Codyego, a także tych dzieciaków które
również były w rękach mojego ojca. Nigdy nie myślałam, że
człowiek który za wszelką cenę unikał bezpośredniego kontaktu z
Parkerami, teraz do nich dzwoni.
Do Biura weszli cicho Xander i Domein. Najstarszy z braci położył
dłonie na ramionach Camerona a najmłodszy oparł się o biurko i
patrzył na telefon.
- Czego chcesz? - Warknął oschle Cameron. Wywróciłam oczami. Nasz
mistrz dyplomacji.
- Miło mi cię w końcu słyszeć... - odezwał się głos w słuchawce
a mnie przeszły dreszcze. Poczułam jak ktoś łapie mnie lekko za
ramiona.
- Będzie dobrze mała. - Szepnął mi do ucha Tristan. - Nie pozwolimy mu
cię skrzywdzić. - Zapewnił. Nie wiem czemu, ale jakoś lżej mi
było, kiedy to powiedział.
- Ja tam wolałbym, żebyśmy w końcu się spotkali. - Z zamyślenia
wyrwał mnie głos Camerona. - Mógłbym ci własnoręcznie poderżnąć
gardło...
-Nie dzwonię po to, żeby się z tobą droczyć. - Odpowiedział
oschle Zack. Wyglądało na to, że słowa warkoczyka lekko
wyprowadziły go z równowagi. - Masz coś, co należy do
mnie... - Przełknęłam ślinę. Cam popatrzył na mnie przelotnie i
rzucił od niechcenia do słuchawki:
-Nie wydaje mi się, żeby Evie jakoś specjalnie spieszyło się na
spotkanie z tobą. - Mruknął Parker z cynicznym uśmiechem.
-Pogodziłem się z tym, że pewnie mi jej nie oddasz. Pocieszam się
tym, że ja mam twoją córkę. A jeśli odziedziczy zdolności po
tatusiu, to poniekąd jesteśmy kwita. - Oświadczył Zack. Patrzyłam
jak wyraz twarzy Cama zmienia się z sekundy na sekundę. - Poza tym wy
jesteście razem, prawda? Ty i Eva. Nie o takim chłopaku dla mojej
córki marzyłem, ale może pozwolę sobie wybrać kogoś dla twojej?
Mam kolegę, który gustuje w raczej młodych dziewczynkach.
Ucieszyłby się z trzynastolatki. Co ty na to, żebym wysłał ci
potem nagrania? Ponoć jesteś dobry w łóżku, może córeczka to
też po tobie odziedziczyła? - Zaśmiał się kpiąco. Poczułam
jakbym miała gulę w gardle. To co mówił było okropne i ohydne i
spodziewałam się, że Cameron po usłyszeniu tego wpadnie w furię,
ale on przysłuchiwał się temu ze stoickim spokojem.
-Jeśli chcesz odzyskać swojego kochasia żywego, to my chcemy w
zamian Isobell, Kierana i Abigail. - Odpowiedział Cameron lodowatym
tonem, patrząc przelotnie na Codyego. - W przeciwnym razie będziesz
słyszał jak twoja suka zdycha, uprzednio zgwałcona przez tuzin
niewyżytych facetów a uwierz, moi kumple nie pogardziliby taką
śliczniutką buźką. - Uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie odważyłbyś się...
- Nie? A jaką gwarancję mam na to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę
Isobell żywą? - Rzucił Parker do słuchawki, po czym dodał po
chwili ciszy: - No właśnie! Żadną! Tak więc zróbmy uczciwą
wymianę. Twoja suka za nasze dzieci. Ja już się pogodziłem z tym,
że moja córka nie żyje. Ciekaw jestem natomiast, jak ty sobie
poradzisz ze startą Jeana, skoro jest dla ciebie na tyle ważny,
żebyś zdecydował się zadzwonić. - Mruknął sarkastycznie.
Czekałam na odpowiedź mojego ojca, ze zdenerwowania przygryzając
dolną wargę.
- Gdzie i Kiedy? - Odezwał się zirytowany Zack.
Odetchnęłam z ulgą, chociaż może jeszcze nie powinnam się
cieszyć. Po prostu gdyby się nie zgodził, to zapewne stracilibyśmy
jedyną możliwość odzyskania tych dzieciaków.
- Jutro o północy na starym lotnisku w Los Angeles.
- Kiedy zabiliśmy tam Cornelię, lotnisko jeszcze funkcjonowało. - Nasz
rozmówca zaśmiał się szaleńczo. - Hangar piąty, tak jak wtedy?
- Dokładnie. Nie spóźnij się. - Warknął chłodno, po czym się
rozłączył. Patrzył przez chwilę na telefon, po czym rzucił nim
o ścianę z taką siłą, że aparat rozpadł się na małe
kawałeczki.
- Dzielny chłopak. - Stwierdził Xander, łapiąc brata za czoło i
przyciągając do siebie.
Cameron odsunął się od niego i wstał, przenosząc swój wzrok na
mnie. Jego oczy były całkowicie czarne, jak zwykle wtedy, gdy był
wściekły. Warkoczyk przechylił głowę na bok i zrobił krok do
przodu. Przez chwilę naprawdę przypominał bestię szykującą się
do ataku. Może powinnam się go bać, kiedy był w takim stanie i
pewnie jeszcze parę tygodni temu tak by właśnie było. Ale to był
mój Cami, który w życiu nie zrobiłby mi krzywdy. Podeszłam do
niego pewnie i ujęłam jego twarz w swoje dłonie, po czym
przytuliłam go mocno, ani przez chwilę się nie wahając.
- Ja...Muszę... - Zaczął warczeć mi do ucha. Był całkowicie
sztywny. Zaczął szybciej oddychać a zaraz potem wyrwał mi się i
wybiegł na korytarz.
Popatrzyłam na pozostałych dwóch braci Parker, ale obaj wyglądali
jakby nie wiedzieli, co trzeba robić. Wywróciłam oczami. Faceci...
Zaczęłam biec za Camem, ale był szybszy i zanim dopadłam do drzwi
pokoju, on już zdążył je za sobą zamknąć. Zaczęłam walić w
nie pięściami.
- Cam! - Wrzasnęłam. - Cam, do cholery jasnej, otwórz te kurewskie
drzwi! - Wydzierałam się po trzech minutach, kiedy ręce już mnie
zaczynały boleć. - Inaczej zawołam Tristana i on je wyważy, a
szkoda by było wpędzać agencję w koszty! I tak już rozbiłeś
telefon! - Krzyczałam dalej.
- Daj mi spokój! - Warknął chłopak. Oparłam się o drzwi i zaczęłam
śmiać się głośno. Po chwili te gwałtownie się otworzyły a ja
wpadłam do pokoju, lądując tyłkiem na podłodze. Warkoczyk
zamknął je za sobą z hukiem i popatrzył na mnie zirytowany.
- Auć... - Mruknęłam masując dłonią obolałą po upadku część
ciała, ale nadal nie przestając się śmiać.
- O co ci znowu chodzi? - Warknął.
- Bo zachowujesz się jak dziecko. - Odparłam. - A poza tym przypomniało
mi się, jak to ja byłam obrażona na cały świat i to ty waliłeś
pięściami w drzwi. A potem mnie pocałowałeś. - Skończyłam nadal
się uśmiechając. Nie wyglądał już na takiego złego, chociaż
najwyraźniej bardzo się starał.
- Czasami zupełnie cię nie rozumiem. - Przyznał siadając obok mnie i
opierając się plecami o zamknięte drzwi.
- Jestem kobietą. Mnie nie trzeba rozumieć. Mnie trzeba kochać. -
Mruknęłam uwodzicielsko i oboje zaczęliśmy się śmiać. Chwilę
potem już siedziałam u niego na kolanach obejmując go i całując
po szyi. - Co jest? - Spytałam w końcu, bo przez cały ten czas
wydawał się jakiś nieobecny. Milczał jeszcze przez chwilę,
zapatrzony w okno.
- Mam szansę ją odzyskać, rozumiesz? - Spytał przenosząc wzrok na
mnie. - Przez tyle lat myślałem, że nie żyje a okazuje się, że
to nieprawda... - Szepnął jakby sam do siebie.
- Co z tego? - Spytałam i zabrzmiało to chyba zbyt chłodno. Chłopak
popatrzył na mnie ze zdziwieniem i jakby urażony.
- Jak to: co z tego?
- Na ile ją zyskasz? Parę dni, ewentualnie tygodni? Prędzej czy
później dopadniecie Marshala a wtedy przyjdzie czas na drugą część
umowy, czyli wsadzenie was za kratki. - Mówiłam urażona. - Pogodziłeś
się z jej stratą bo myślałeś, że nie żyje. A teraz wiesz, ze
jednak jest gdzieś tam i widzę, jak bardzo ci zależy na tym, żeby
mieć ją z powrotem. Ale co z tego, skoro znowu ją zostawisz? Nas
zostawisz... - Dokończyłam niemal bezgłośnie.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać.
Przecież już od jakiegoś czasu wiedziałam o tym, że jak to
wszystko się skończy to wpakują ich do więzienia, ale chyba nie
zdawałam sobie sprawy, że to może wydarzyć się już całkiem
niedługo.
- Robię to dla was. - Szepnął w końcu Cami, patrząc mi prosto w
oczy. - Po to, żebyście nie musiały mieć takiego życia jak ja.
Nawet nie wiesz, jak to jest. I mogę udawać, że to wszystko to
zabawa, ale tak nie jest. Dlatego nie zostawiłem cię ze sobą,
tylko wysłałem z Elizabeth do Polski. Dlatego o niczym nie
wiedziałaś. Chciałem cię przed tym jakoś uchronić. I może
teraz to wszystko jest dla ciebie nowe, ale gdybyś dorastała w
naszym świecie, to teraz albo byłabyś w zakładzie poprawczym,
albo razem z Isy i Kieranem. Byłabyś uciekinierem. - Popatrzył na
mnie uśmiechając się smutno. - Owszem, życie jakie wiodę, a
raczej wiodłem ma swoje dobre strony. Dzień zaczyna się o
piętnastej a kończy o piątej nad ranem. Wieczne imprezy, wyścigi,
adrenalina. Seks z kilkunastoma osobami naraz, gdzie budzisz się na
poduszce zaplamionej czyjąś spermą, a ty nawet nie wiesz, czyją.
Nawet nie pamiętasz, gdzie jesteś, bo tyle wypiłeś. Dla
niektórych to obrzydliwe, ale ja właśnie tak żyłem. To była dla
mnie rutyna! - Zaśmiał się, widząc moje zniesmaczenie.
- Nie masz żadnej choroby, no nie? - Spytałam nagle, przyprawiając go
o jeszcze większy atak śmiechu.
-Nic mi na ten temat nie wiadomo. - Wydusił z siebie w końcu, po
czym spoważniał i kontynuował: - Napad na bank albo konwój
przewożący pieniądze? Pikuś. Taką akcję odpierdzielaliśmy
średnio raz na miesiąc. I wszystko układa się zajebiście, dopóki
czar nie pryska i nie budzisz się na sali sądowej, słysząc wyrok
dożywocia. - Przerwał na chwilę i zamyślił się jakby
zastanawiając, czy mówić dalej. - I wierz lub nie, ale za
pierwszym kiedy już po rozprawie zamknęli mnie w celi, to płakałem.
I gdyby nie Nicholas, to chyba bym się naprawdę załamał.
Oddzielili mnie od Isobell i Xandera a w zamian dostałem Domeina,
który...Z resztą szkoda gadać. - Przerwał. Coś sprawiało, że nie
chciał poruszać tego tematu a ja sama nie byłam do końca pewna
czy chcę o tym wiedzieć.
- Nie musisz mówić. - uśmiechnęłam się i ucałowałam go w
czoło, ale on potrząsnął przecząco głową.
- Chcę, żebyś wiedziała, bo masz prawo znać moją przeszłość.
Tylko po prostu na które tematy łatwiej, a na inne trudniej jest mi
mówić. - Westchnął głośno, spoglądając za okno. - Każdy z nas
trzech am inne zainteresowania. Xander to geniusz matematyczny i spec
komputerowy. Ja osobiście wolę rysować. Szkicować, malować,
interpretować czyjeś prace i zdecydowanie mam umysł humanisty. A
Domi...On ma specyficzne zainteresowania, a mianowicie starożytne
sztuki walki, oraz sposoby tortur. Kiedy przymknęli nas po raz
pierwszy, mało kto wiedział, o wynikach mutacji. Jednym z
nielicznych był właśnie Domein. I wyżywał się na mnie w każdy
możliwy sposób. Jedynej rośliny, jakiej musisz się w życiu
wystrzegać jest Australijska pokrzywa. Dla normalnych ludzi jest
bardzo trująca i może nawet zabić, a nam jej jad wstrzykiwany w
bardzo małych ilościach tylko blokuje zdolności i nikt nie wie,
dlaczego tak się dzieje. Potem jest trochę, jakby człowiek przyjął
jakiś silny lek uspokajający. Domi wiedział, że za duża dawka
powoduje silne skurcze mięśni, wymioty i bóle brzucha a mimo to
podawał mi to prawie codziennie. Po jakimś czasie doszło do tego
bicie i głodzenie. A wszystko po to, żebym wydał Xandera. Dopiero
po dwóch miesiącach sobie darował i wypuścił mnie z
izolatki. - Wzruszył ramionami i przytulił mnie mocniej. - Ale ja mu
wybaczyłem. On to robił bo był na nas zły, że go zostawiliśmy.
Nie mam do niego o to żalu. Poza tym przeprosił i wiem, że tego
żałuje. - Spojrzał na mnie i uśmiechnął się radośnie. -
Popsułem ci tym nastrój?
- Nie, skądże! - Odparłam sarkastycznie. - Ale to nie zmienia faktu że
nie chcę, żeby mi cię zabrali.
- Prędzej czy później by nas usadzili. Albo zabili. A tak
przynajmniej będę miał pewność, że tobie i Isobell nic się nie
stanie. Że po załatwieniu nas, to wy nie staniecie się celem
agencji. - Wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle. - Chyba idę
spać. - Chwycił moją twarz w dłonie i pocałował przeciągle. -
Wiesz...Twojemu tatusiowi chyba nie podoba się, że jesteśmy
razem. - Stwierdził z kpiarskim uśmiechem.
- Czyli to tak jakby zakazana miłość? - Spytałam starając się, aby
brzmieć poważnie. - Powinieneś się cieszyć. Ty lubisz robić to,
czego ci zakazują. - Mruknęłam, po czym oboje zaczęliśmy się
śmiać. No właśnie. I ja niby miałabym się go bać?
Wstałam z jego kolan i przeciągnęłam się, po czym wyciągnęłam
rękę w jego stronę.
- Powiesz mi w końcu, co robiłaś z chłopakami? - Spytał łapiąc
moją rękę i podnosząc się z ziemi.
- Może kiedyś.... - Mruknęłam chichocząc. Popatrzył na mnie
marszcząc brwi. - Idź spać. -Poleciłam dając mu szybkiego całusa
w policzek i wyszłam z pokoju.
Ruszyłam korytarzem w stronę kuchni, ale ktoś złapał mnie od
tyłu i zanim zdążyłam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk,
zatkał mi usta ręką. Odruchowo uderzyłam napastnika w twarz,
zanim zdążył zareagować. Chłopak puścił mnie i złapał się
za policzek.
- Kurwa... - Warknął. Zanim zdążyłam się zorientować, przy
chłopaku pojawiła się znajoma szatynka.
- Alex? - Spytałam zdziwiona. Dziewczyna wyszczerzyła się i zanim
zdążyłam jakkolwiek zareagować, wzięła mnie pod rękę i
zaczęła prowadzić jednym z wąskich korytarzy.
- Dziewczyno! Nawet nie wiesz, ile plotek o tobie krąży! Musisz nam
się koniecznie wyspowiadać ze wszystkiego! - Gadała jak katarynka,
podczas gdy ja kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Ej, wy! Nie szlajać się po korytarzach, tylko marsz do świetlicy!
-Warknęła jakaś starsza kobieta, która z niewyobrażalną
prędkością kierowała się w naszą stronę. Prowadząca mnie
brunetka jeszcze bardziej przyśpieszyła i już po chwili pchnęła
jakieś wielkie drzwi i niemal wepchnęła mnie do dużego
pomieszczenia, gdzie na dwóch kanapach i na dywanie siedziało
kilkanaście dziewczyn. - Patrzcie, kogo znalazłam! - Krzyknęła Alex,
podnosząc moją rękę do góry.
Chyba byłam zbyt zaskoczona, żeby jakoś sensownie się zachować,
więc po prostu grzecznie dałam się posadzić na kanapie, tuż obok
Amelii, która patrzyła na mnie z ciekawością. Wszystkie osoby
które poznałam przez te kilka tygodni, kiedy uczyłam się w
agencji, teraz siedziały i przyglądały mi się badawczo.
- O co chodzi? - Spytałam zdezorientowana. Ami popatrzyła na mnie jak
na kompletną idiotkę i zaczęła śmiać się głośno.
- Nie udawaj, że nie wiesz! Podobno spotykasz się z Parkerem,
prawda? - Zapytała łapiąc mnie za rękę. Rozejrzałam się
dookoła. Wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitę.
- No tak, ale...
- Mówiłam! Mówiłam, że to prawda! - Krzyknęła rozradowana Alex i
zaraz potem zaczęły z innymi dziewczynami snuć domysły na temat
naszego związku. Jakoś wcale nie miałam ochoty ich słuchać.
- Jest sadystą? - Spytała w końcu Jakaś dziewczyna o blond włosach.
- Co? Nie! - Zaprzeczyłam natychmiast. - Słuchajcie, ja mam masę
roboty, więc muszę już chyba iść... - Podniosłam się, ale
czyjaś ręka natychmiast pociągnęła mnie z powrotem w dół.
- Nic z tego, mała. Opiekunowie pilnują korytarzy. Jeśli wyglądasz
na uczennicę, to cię nie wypuszczą. - Poinformowała mnie
wspaniałomyślnie Amelia. Wyjęłam telefon i bez namysłu
wystukałam na klawiaturze krótką wiadomość: Dopadli mnie!
Pomocy! Po czym wysłałam ją do Xandera. Po chwili z uśmiechem
na ustach mogłam odczytać odpowiedź: Gdzie?
- Czy to prawda, że jak już przeszłaś przemianę, to też
masz super moce, jak oni? - Dopytywała się Alex, wyrywając mnie z
zamyślenia. W części szkolnej, w świetlicy. Odpisałam
chłopakowi, po czym podniosłam wzrok na brunetkę.
- Nie mamy żadnych super mocy. - Warknęłam zirytowana. - To są
normalni ludzie, a nie jakieś wybryki natury które umieją latać lub żywią się krwią. Litości... - Popatrzyłam na dziewczyny, które
wyglądały jakbym je śmiertelnie uraziła.
- Dajcie jej spokój. Poleciała na kasę i pewnie teraz liczy na to,
że jak już go przymkną, to odziedziczy wielki majątek rodzinki
Parkerów. Ciekawa jestem, czy w ogóle zawahałaś się pójść z
nim do łóżka, co? - Spytała Natasha Palmer, która do tej pory
milczała, piłując paznokcie. Dziewczyny spoglądały to na mnie,
to na nią, jakby oczekiwały jakiejś wielkiej katastrofy.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale byłam tak wkurwiona,
że nawet nie wiedziałam, co zrobić, żeby nie wybuchnąć. - Co?
Masz tak ubogi słownik, że nawet nie umiesz się obronić? Zakpiła.
- Mój słownik jest na tyle opasły, że gdybym cię nim pierdolnęła,
to z krzesła byś spadła. - Warknęłam wyprowadzona z równowagi.
- Nadal jesteś pewna, że potrzebujesz pomocy? - W drzwiach stanął
Xander i opierając się o futrynę przyglądał się całemu
zajściu. - Bo moim zdaniem świetnie sobie radzisz. - Uśmiechnął się
łobuzersko. Dziewczyny jak na komendę zaczęły się na niego
gapić jak w obrazek a ja wywróciłam tylko teatralnie oczami, co
ostatnimi czasy robiłam coraz częściej.
- Nie mam ochoty na żarty. - Mruknęłam wstając. - Poza tym musimy
pogadać. Siema. - Rzuciłam niedbale w stronę zawiedzionych dziewczyn
i minęłam chłopaka w drzwiach.
- O czym? - Spytał nie kryjąc zaciekawienia.
- O tym, że z tego co powiedział Moren, to Zack ma siedmioro dzieci,
a Cameron wspomniał tylko o trójce. Czyli mam rozumieć, że tamte
nas nie obchodzą i je zostawimy? - Zapytałam czekając, aż chłopak
otworzy drzwi za pomocą karty i kodu.
- Oczywiście, że nie. Ale na tym polegają negocjacje. Moren, za
nasze dzieciaki. Gdybyśmy zażyczyli sobie wszystkiego, wtedy
prawdopodobnie Zack by się nie zgodził, a wtedy stracilibyśmy jedyną
szansę. Tamte też ocalimy, ale trzeba coś wymyślić...
- A gdybym miała pomysł? - Spytałam. Chłopak stanął jak wryty i
wolno obrócił się w moją stronę. Przyglądał mi się przez
chwile z przechyloną na bok głową a ja znowu miałam to głupie
wrażenie, że przewierca mnie wzrokiem ma wylot.
- Co proponujesz? - Spytał cicho, rozglądając się dookoła.
- Najprościej? Uratowanie tych dzieciaków i zgarnięcie mojego
tatusia za jednym podejściem...
Witam kochane po świętach , z dwoma kilogramami więcej, ale co tam! Jak szaleć, to szaleć! :*
Z małym opóźnieniem, ale jest kolejny rozdział. Postanowiłam, że będę je teraz dodawała trochę rzadziej, głównie dlatego, że jest sporo osób które są dopiero w trakcie nadrabiania. Myślałam nad tym, czy by nie zrobić streszczenia, ale ze wszystkich możliwych prac pisemnych, to zawsze szło mi najgorzej i boję się, że mogłabym w nim pominąć te najważniejsze fakty, dlatego prawdopodobnie się tego nie podejmę.
Tak czy owak, zawczasu chciałabym Życzyć wszystkim udanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku! :*