Z perspektywy Xandera
Otwieram
oczy żeby spojrzeć na zegarek wskazujący siódmą czternaście.
Przykrywam kołdrą Rocky, która nadal rozkrywa się w nocy niczym
małe dziecko. Ona mamrocze tylko coś pod nosem i przekręca się na
drugi bok. Odgarniam włosy z czoła i przyglądam się przez chwilę
swojej królowej. Organizm domaga się nikotyny, więc wyjmuje paczkę
Cameli i przyglądam się jej przez chwilę. Kolejny raz myślę o
zerwaniu z nałogiem, ale po minucie czy dwóch i tak wyciągam
papierosa. Podpalam jeden jego koniec, drugi wkładając do ust.
Otwieram okno bo wiem, jak Domein nie lubi kiedy palę w domu.
Opieram się o parapet i wyglądam przez okno. Duże boisko na którym
grałem w piłkę jako dziecko. Pozostałe dwa budynki należące do
agencji. Wszystko ogrodzone wysokim murem, zakrywanym przez rząd
starych drzew. W głowie majaczą mi sceny mojego dzieciństwa.
Dzieciństwa, które skończyło się stanowczo zbyt szybko. Wyrzucam
niedopałek przez okno i idę w stronę łazienki. Staję przed
lustrem i patrze na swoje odbicie. Wory pod oczami będące skutkiem
całonocnego przesiadywania przed komputerem. W połączeniu z
licznymi bliznami będącymi pamiątką po wypadku samochodowym dają
przykry widok. Wchodzę pod prysznic ze smutkiem patrząc na swoje
nagie ciało.
Przypominam
sobie scenę, w której lekarz mówi, że już nigdy nie będę
chodził. Odwiedziłem go po czterech latach spędzonych na
operacjach i rehabilitacji. Powiedział, że to cud. Że Bóg i
modlitwa sprawili, że znowu mogę chodzić. Nigdy nie modliłem się
do Boga. Nie wierzę w Boga. Wierzę w siebie i moich bliskich. I to
siła woli i ich pomoc sprawiły, że dzisiaj nie siedzę
sparaliżowany w łóżku, czekając aż mi ktoś łaskawie pomoże
się ubrać.
Wychodzę
spod prysznica i wycieram włosy ręcznikiem. Ubieram się w czarną
koszulkę i spodnie i wracam do pokoju po buty i laptopa.
Na
korytarzu mijam ludzi opłakujących swoich bliskich, którzy wczoraj
zginęli lub zostali ciężko ranni. Czuję się winny chociaż wiem,
że nie powinienem. Xandera Parkera nie stać na współczucie.
Morderca który zabija z zimną krwią nie ma pozytywnych emocji.
Kierują nim strach, ból i cierpienie innych, a nie empatia czy
współczucie. Uśmiecham się na tę myśl, wchodząc do kuchni.
Kilka sekund wystarcza, żebym rozpracował znajdujące się w niej
osoby. Dziwi mnie fakt, że wcale nie są zaniepokojone z powodu
mojego przybycia. Wręcz przeciwnie, widać na ich twarzach ulgę.
Szybko parzę sobie kawę i wychodzę do pustej jadalni. Siadam w
kącie i otwieram laptop. Moje małe okno na świat, pełne liczb,
kodów i mniej lub bardziej przydatnych informacji na temat
przyjaciół i wrogów. Czekam na przybycie Farella, którego
spodziewam się koło ósmej trzydzieści. Słyszę Camerona który
wchodzi do jadalni z talerzem kanapek i wielkim uśmiechem na ustach.
Odpowiadam mu tym samym, ale nie odrywam nawet wzroku od komputera.
Przegapię jedną cyfrę i ktoś może się zorientować, że grzebię
w policyjnej bazie danych. Kiedy w końcu otwieram foldery z
potrzebnymi mi informacjami, mogę na chwilę oderwać wzrok od
komputera.
Patrzę
w oczy młodszemu bratu czując, jak przyśpiesza mi serce. Przez
chwilę żaden z nas się nie odzywa a potem on splątuje swoje palce
z moimi. Czuję jak Domi zachodzi mnie od tyłu i przytula za szyję.
Nasze relacje nigdy nie były jak u innego rodzeństwa. Zawsze było
w tym coś intymnego, na co nie możemy pozwalać sobie przy innych.
Znamy swoje myśli, potrafimy porozumiewać się bez słów. Kocham
moich braci. Nic nie może się równać z uczuciem, które pojawia
się w moim sercu kiedy ta dwójka jest gdzieś w pobliżu.
Domi
siada na krześle obok a Cam zajmuje się jedzeniem kanapek i
proponuje, żebyśmy też zjedli. Domein odmawia, bo kolejny raz się
głodzi. Robi to, żeby Nicholas w końcu zaczął się odzywać. Ja,
ponieważ muszę zająć się kopiowaniem informacji.
Do
jadalni wchodzi Farell w towarzystwie Mii i Codyego. Franco uśmiecha
się do mnie z wyższością, jakby był pewien swojej przewagi.
Skończywszy pracę zamykam komputer i z miną pokerzysty przyglądam
się przybyłym. W drzwiach zbiera się kilka osób i patrzą na
członków mającego się zaraz odegrać przedstawienia.
-Cody
powiedział, że nie chcesz z nim współpracować...-Zaczyna Farell
a stojący za nim rudzielec uśmiecha się sarkastycznie.
-Dziwi
się pan że...-Wtrąca zirytowany Cameron ale uciszam go uniesieniem
dłoni. Chłopak mruczy coś pod nosem, ale nie dokańcza swojej
wypowiedzi.
Nie
patrzę na Michaela, tylko na Codyego, który jak ognia unika mojego
wzroku. Jest zwykłym tchórzem i gdybym miał charakter Camerona, to
pewnie wykrzyczałbym mu to w twarz. Jednak w przeciwieństwie do
mojego brata, lepiej umiem kontrolować swoje emocje i nie pokazuję
ich całemu światu.
-Po
rozmowie z Mią stwierdzam, że masz rację i odsuwam go od
sprawy...-Widzę jak uśmiech Codyego znika z jego twarzy, ustępując
miejsca zaskoczeniu i złości.
-Coś
ty mu nagadała?-Pyta Franco dumną z siebie dziewczynę, która stoi
z boku z założonymi na piersi rękoma.
-To,
co już dawno powinnam powiedzieć. I zapewne Lin potwierdzi moje
słowa jak tylko się obudzi. Jesteś zwykłym dupkiem.-Wyrzuca z
siebie dziewczyna a ja skrycie podziwiam jej postawę. Nie dość, że
od początku się nie wywyższała, to jeszcze była szczera i
naprawdę przydatna. Uśmiecham się do niej lekko, pokazując że
podoba mi się jej zachowanie.
Patrzę,
jak Cody podchodzi do niej i unosi rękę żeby ją skrzywdzić, ale
Domein w ostatniej chwili uderza go pięścią i twarz. Franco
zatacza się i patrzy z rządzą mordu w oczach na mojego młodszego
braciszka. Mam ochotę zabić go za to, że chce podnieść rękę na
czarnego ale wiem, że powinienem dać Domiemu się wykazać. Kiedy
rudzielec po raz kolejny próbuje uderzyć młodszego ten bez
zastanowienia posyła mu kopniaka z półobrotu i kolejnym ciosem
powala go na ziemię.
-Jak
cię ojciec w domu szacunku dla kobiet nie nauczył, to ja cię zaraz
nauczę...-Mruczy pod nosem do wijącego się z bólu Codyego, po
czym wyciera dłonie o spodnie i zakłada ręce na piersi, patrząc
na niego z góry.
-Tak
więc po namyśle i rozmowie z kilkoma osobami chce cię prosić,
żebyś to ty przy pomocy swoich braci poprowadził tę
sprawę.-Oświadcza Farell, czym w ogóle mnie nie zaskakuje. Wręcz
przeciwnie, myślałem wczoraj nad tym, czy zgodziłbym się
poprowadzić to sam. Nawet rozmawiałem o tym z młodszymi i
doszliśmy do wniosku że jak do tej pory Cody i tak był mało
przydatny.
-A
czy twoi ludzie ufają mi na tyle, żebym mógł to zrobić?-Odzywam
się po raz pierwszy tego dnia. Mój głos jest dziwnie ochrypły,
jak codziennie rano. Nie patrzę na Michaela, tylko na grupę
przyglądających się nam osób. Farell odwraca się w ich stronę i
przygląda im przez chwilę, po czym powraca do mnie. Otwiera usta
żeby coś powiedzieć, ale ubiega go kobieta wyłaniająca sie z
grupy.
-Nie
ufam ci...-Wyznaje z odwagą a ja tylko dzięki sile woli nie
otwieram ust ze zdziwienia.-Przez ciebie straciłam męża...-Jej
ręce zaczynają się trząść, ale mimo to nadal na mnie patrzy, za
co ją szczerze podziwiam.-Ale wczoraj gdyby nie twój brat,
zginęłaby moja córka...-Jej wzrok wędruje na chwilę w stronę
Camerona.-I nie wiem, co mam o was myśleć. Ale wiem, że jesteś
jedyną osobą, która ma możliwość rozpracowania Marshala i zniszczenia go. I ufam że go dopadniecie.-Po jej policzku spływa
samotna łza a ja mam szczerą ochotę ja przytulić.
Nie
wiem, czemu. Nie powinno tak się dziać. Moje emocje powinny być
takie, jak wyraz twarzy. Obojętne. Ale obojętność jest tym, do
czego mi teraz daleko. Zdaję sobie sprawę, że zaczyna mi zależeć
na życiu tych ludzi. Najchętniej uderzyłbym się za to. Nie
powinno tak być. Człowiek który okazuje emocje, którym kierują
pozytywne uczucia, to człowiek przewidywalny. Łatwo go rozpracować
a przez to zniszczyć. A ja jestem niezniszczalny. Nieprzewidywalny.
I czego by nie powiedzieli, to umysł, inteligencja i silna wola są
moimi mocnymi stronami. Właśnie przez to zaszedłem tak daleko, a
każdy agent w stanach zjednoczonych zna nazwisko Parker.
Zdaje
sobie sprawę że już od minuty stoję na środku jadalni, w której
wszyscy skupiają wzrok na mnie, czekając aż podejmę decyzję.
Kiwam lekko głową i pozwalam sobie na delikatny uśmiech chociaż
wiem, że nie powinienem.
-Póki
Marshal nie zostanie schwytany, żadnemu członkowi agencji nie
spadnie z naszego powodu włos z głowy. Zrozumiano?-Pytam słabym
głosem chociaż wiem, jaka będzie odpowiedź.
-Tak
jest szefunciu...-Mówi Cam w imieniu wszystkich i daje mi całusa w
policzek. Mam ochotę go skarcić za to, że zrobił to w
towarzystwie tylu osób ale nie potrafię się do tego zmusić.
Kolejna moja słabość, zwana potocznie braterską miłością.
Biorę
laptop ze stołu i wolnym krokiem udaję się z powrotem do pokoju.
Osuwam się na podłogę i chowam twarz w dłoniach. Przytłacza mnie
to wszystko. Ta odpowiedzialność za czyjeś życie. Ale taka jest
cena bycia na szczycie. Bo wbrew pozorom ja jestem na szczycie.
Chociaż niektórzy twierdzą, że bardziej stoczyć się nie można.
Nie prawda. Mam swoje zdanie na ten temat i nie będę o tym
dyskutował bo wiem, że to i tak nie ma sensu. Nigdy nie narzucałem
nikomu swojego zdania. Uciekłem z więzienia w wieku dwudziestu lat,
skracając tym samym swoją odsiadkę z dziesięcioletniej, na tylko
dwuletnią. Dwa razy pomogłem bratu uciec z więzienia i niezliczoną
ilość razy wykiwałem agentów. Dostanie się do policyjnej bazy
danych, czy nawet dokumentów agencji jest dla mnie proste niczym
wiązanie sznurowadeł. Mówią, że to geniusz. Bo tak nazwali mnie
kiedy miałem piętnaście lat. Rzekomo ja i moi bracia mamy dużo
wyższy iloraz inteligencji niż inni. Może i tak. I to jest
najgorsze. I myślę nad tym już od kilku dni.
Bo
jeśli przeciętnego człowieka wpakują do więzienia, to nie
pozostaje mu nic innego jak tylko odsiedzieć wyrok do końca. Myśli,
że stamtąd nie ma wyjścia. Ja zauważam niedociągnięcia. Luki w
systemie i potencjalne drogi ucieczki. I teraz miałbym przesiedzieć
w takim miejscu resztę swojego życia. To jakby położyć przed
dzieckiem cukierek i zabronić mu go zjeść. Śmieszne.
-Farell
kazał ci przekazać, że chce z tobą porozmawiać...-Zawiadamia
mnie Rocky, ale milknie kiedy tylko widzi w jakim jestem stanie.
Podchodzi
do mnie i zdejmuje dłonie z twarzy. Przez chwilę patrzy mi prosto w
oczy a ja wiem, że jako jedna z nielicznych potrafi mnie
rozpracować. Nie muszę jej nic mówić, żeby w kilka sekund pojęła
co mnie dręczy. Odgarnia mi włosy z czoła i przytula do siebie
mocno. Ściskam ją niczym małe dziecko i tkwimy tak przez jakiś
czas. Mógłbym obejmować ją tak godzinami. Kocham moją królową.
Odsuwa się ode mnie powoli i całuje mnie w czoło. Wiem. Wiem, że
muszę wstać, opanować się, wrócić tam i udawać tego twardego,
aroganckiego dupka za którego wszyscy mnie uważają. Kiwam głową
i uśmiecham się na znak, że już wszystko w porządku. Przegarniam
ręką włosy wychodząc na korytarz i ponownie przybieram obojętny
wyraz twarzy. Wchodzimy z resztą ekipy do sali obrad i zajmujemy
swoje miejsca. Zauważam Codyego który siada po prawej Farella.
Patrzy na mnie ze szczerą nienawiścią co mnie po prostu śmieszy.
Dostrzegam w rogu Camerona rozmawiającego przez telefon,
prawdopodobnie z Elizabeth albo naszym ojcem. Kiedy kończy rozmowę
i siada obok mnie a wszystkie miejsca za okrągłym stołem są już
zajęte, zapada prawie idealna cisza. Wszyscy skupiają swój wzrok
na mnie a ja mimowolnie zaczynam się stresować. Wyjmuję papierosy
i w pośpiechu zapalam jednego. Zaciągam się dymem i wzdycham
głośno.
-Więc,
jakie masz plany, geniuszu?-Pyta z sarkazmem i złością Franco, na
co Cam wybucha śmiechem.
-Na
pewno bardziej ambitne, niż siedzenie na dupie przez dwa dni i
wydawanie bezsensownych poleceń...-Wypala młodszy. Cody zakłada
ręce na piersi i unosi podbródek niczym obrażone dziecko.
-Trzeba
przesłuchać Allana i może po raz kolejny Oustina...-Zaczynam,
gapiąc się w sufit. To dużo ciekawsze niż widok kilkunastu tępo
wpatrzonych we mnie osób.-Zajmiemy się tym z Camem i Domim. Można
też złożyć wizytę Margaret i Dianie...Zakładam, że są w
areszcie?-Zwracam się do Michaela. Mężczyzna kiwa głową.-Dobrze,
Caleb i Amir z nimi porozmawiają. Jeśli nie będą chciały
współpracować, Cameron wyciągnie z nich co trzeba.-Nie muszę
patrzeć na brata, żeby wiedzieć, że na jego twarzy pojawia się
cwaniacki uśmieszek. Cieszy się jak dziecko, o czym ja doskonale
wiem.-Tu jest szkoła, więc zajęcia trzeba tymczasowo odwołać. W
razie kolejnego ataku nie możemy narażać dzieciaków...
-Ale
to się odbije na ich ocenach!-Przerywa mi oburzona kobieta siedząca
obok Kasandry. Widząc moje zainteresowanie kontynuuje-Ja rozumiem
zagrożenie, ale trzecioklasiści mają za trzy miesiące egzaminy.
Nie mogą teraz przerwać nauki.-Mówi patrząc na mnie.No
tak...Kolejny problem wagi państwowej. Wzdycham głośno.
-Zakładam,
że jest pani dyrektorką szkoły...-Kobieta kiwa głową i patrzy na
mnie oczekując dalszych wyjaśnień.-Powinna być pani przygotowana
na takie okoliczności. Jeśli jednak pani się upiera, można
zostawić uczniów w agencji, ale robi to pani na własną
odpowiedzialność. W budynku powinny zostać tylko te osoby, które
są kompletnie wyszkolone i na coś się przydadzą. Zostawianie
nastolatków to niepotrzebne narażanie ich życia...-Tłumaczę jej
jak małemu dziecku. Wydaje mi się, że nigdy nie zrozumiem toku
myślenia niektórych ludzi. Kobieta kiwa głową ze zrozumieniem i
nie dodaje nic więcej.
-To
wszystko?-Pyta Farell. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez cały
czas przygląda mi się uważnie.
-Trzeba
jeszcze sprawdzić magazyny z bronią. Nicky, Chris...To wasza
robota.- Spoglądam kątem oka na chłopaków.-I zapomniałbym.
Trevor, porozmawiaj z siostrą. Nawet nieświadomie może coś
wiedzieć.-Dodaję i wstaję, uważając rozmowę za zakończoną.
Wychodzę z pomieszczenia jako pierwszy a zaraz za mną rusza cała
reszta.
Na
korytarzu dopada mnie Cami i oświadcza, że Eva jest w śpiączce i
jak tylko się obudzi, nasz ojciec ją tu przywiezie. Młodszy cieszy
się przy tym jak dziecko, więc na mojej twarzy też wykwita
uśmiech. Zmienił się. Chociaż nie, źle to ujmuję. Eva go
zmieniła. I pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo. Zanim
się do siebie zbliżyli Cameron był prawdziwym dupkiem. Nie
dbającym ani o siebie, ani o innych. Nie zależało mu na niczym,
nawet na życiu. Uważał, że nie ma dla kogo żyć. Że jeśli mi
by się coś stało, to ktoś by za mną płakał, a on jest sam.
Zawsze z Domim mu wmawialiśmy, że ma nas dwóch, że dla nas jest
najważniejszy, ale jego to nie obchodziło. Teraz taki nie jest.
Częściej się uśmiecha i zaczął się przejmować. Domyślam się,
ile kosztowała go taka zmiana i jestem z niego naprawdę dumny.
Chociaż może to nie takie dobre. Bo gdyby nie zakochał się w
Evie, teraz nie byłoby mu tak ciężko. Już raz stracił swoją
miłość. A teraz będzie musiał stracić ją ponownie i domyślam
się, jak bardzo będzie to przeżywał. Chciałbym mu tego
oszczędzić, ale nie potrafię. Bo są rzeczy, z którymi musi sobie
sam poradzić.
Siadam
przy stole i jem zupę którą ugotowała Hana. Nawet nie zwracam
uwagi na smak. Odstawiam talerz do zlewu i idę w stronę "naszego"
mieszkania. Czuję się tu obco i wiem, że mnie tu nie chcą. Część
z nich podjęła współpracę z nami ze względu na to, ze pozbędą
się przez to Marshala a część, bo ja i młodsi się poddamy i
będą mieli nas z głowy. Bo tak to właśnie działa. Jesteśmy dla
nich tylko problemem, z którym w żaden inny sposób nie można
sobie poradzić. Dlatego najlepiej zamknąć nas w klatkach bez
dostępu do świata zewnętrznego. Bo tak właśnie się stanie.
Włamałem się ostatnio do bazy danych agencji. Czego to człowiek z
nudów nie zrobi...Tak czy inaczej przyglądałem się bliżej
zakładom karnym podlegającym agencji i są dwie możliwości. San
Antonio w Teksasie albo Richmond w Wirginii. Osobiście wolałbym
Richmond. Odsiadywały tam takie osobistości jak Mark Butler czy
Josh Marvin. Pierwszego aresztowali w pięćdziesiątym dziewiątym,
drugiego w osiemdziesiątym piątym. Obaj nieźle namieszali i przez
długi czas mieli pod sobą wszystkie większe gangi w całej
Kalifornii, Nevadzie i Nowym Jorku. Po schwytaniu Marvina pojawił
się kolejny powód do zmartwień. Xander Parker. Może to nieskromne
z mojej strony, że stawiam się na równi z nimi, ale tak właśnie
jest. Więc trzeba mnie powstrzymać. Jeśli miałbym wybierać
między spędzeniem reszty życia w więzieniu a śmiercią, nawet
najbardziej bolesną to z pewnością wybrałbym to drugie. Bo nie
boję się śmierci. To byłoby głupstwo zważywszy na liczbę osób
którym odebrałem życie. Wyszedłbym na tchórza. Agenci nie są aż
tak głupi i doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dlatego
pozostawią mnie przy życiu. Kilkukrotnie zastanawiałem się co w
moim przypadku oznacza słowo dożywocie. Na pewno dłużej, niż u
przeciętnych ludzi, bo starzeję się wolniej. I nie jestem do końca
pewny, ale podejrzewam że to zdecydowanie za długo jak dla mnie. I
boję się, że prędzej czy później popełnię jakieś głupstwo.
Jak zawsze. Bo z doświadczenia wiem, że człowiekowi w zamknięciu
przychodzą różne, często głupie pomysły do głowy.
Słyszę
głośny śmiech Rocky, która stoi tuż za mną. Domyślam się,
czemu jest taka rozbawiona. Właśnie zauważyła mnie, siedzącego
przy biurku przed zamkniętym laptopem i gapiącego się na ścianę.
Też się uśmiecham i odwracam się na krześle obracanym. Siada mi
okrakiem na kolanach i patrzy prosto w oczy. Ciągle sobie powtarzam,
że robię to dla niej. Że dam się skuć i poniżyć po to, żeby
jej wykroczenia zostały zapomniane i w końcu mogła mieć normalne
życie. Żeby mogła ułożyć je sobie z normalnym facetem i być z
nim w normalnym związku. Mieć dzieci i nie bać się, że agencja
je powybija bo mają w sobie zmutowane geny. Tylko dlatego robię to
wszystko.
Pozwalam
jej żeby zdjęła mi koszulkę i powoli przenoszę ją na łóżko.
Zdaje sobie sprawę, że to najmniej odpowiednie miejsce i pora, na
poddanie się naszym erotycznym zachciankom, ale ulegam kiedy tylko
jej dłoń wędruje w kierunku mojego rozporka. Chcę mieć ją tylko
dla siebie chociaż wiem, że niedługo stracę ją na zawsze. Czuję
żal i smutek i karcę się za to w myślach, bo wiem, że beze mnie
będzie jej lepiej. Ale bez względu na wszystko, dla mnie zawsze
będzie moją królową.
rozdział z dedykacją dla Fly away. Właściwie to gdyby nie jej nalegania, to rozdział z perspektywy Xandera prawdopodobnie nigdy by nie powstał :*
Są dwie możliwości. Albo ten rozdział jest świetny, albo koszmarny. Więc ocenę pozostawiam wam. Miał być jutro, ale nie będę miała dostępu do internetu, a nie chciałam znowu dodawać z opóźnieniem. Przyznam, ze niezwykle przyjemnie mi się go pisało, ale bałam się publikowania go. I prawdopodobnie więcej z jego perspektywy nie będzie. i może nie wnosi za dużo do całej opowieści, ale tu chodziło o ukazanie jego przemyśleń i myślę, że to akurat mi się udało :)
Czekam na wasze opinie :*