Z perspektywy Evy
- Chanell...? - Zapytałam,
jakby nie było oczywiste, że to ona. Uśmiechnęła się cwaniacko
jakby była pewna swojej przewagi.
Owszem, wiedziałam, że
mnie nie lubi, ale nie myślałam, że dla zlikwidowania mnie jest w
stanie sprzymierzyć się z wrogiem. Przez głowę przemknęła mi
myśl, że może jest jedynie szpiegiem, ale wydało się to mało
prawdopodobne. Wydaje mi się, że nawet Xander nie mógłby wpaść
na pomysł, jak wysłać ją do Zacka tak, żeby dowiedziała się od
niego czegoś cennego i pozostała przy tym żywa.
- Chyba moja wizyta
zdziwiła ją jeszcze bardziej, niż przypuszczałam. - Zachichotała
dziewczyna.
- Chodźcie do biura. Nie
będziemy urządzać tu niepotrzebnych scen. - Warknął mój ojciec
rozglądając się po korytarzu.
Wydawało mi się, że
jego postawa trochę się zmieniła przez ten czas, kiedy siedziałam
w zamknięciu. Wydał się jakiś bardziej przygaszony, jakby jego
też przytłaczała cała ta sytuacja. Może w rzeczywistości wcale
nie chciał zabić Jaspera i zrobił to pod wpływem impulsu? Nie!
Chwila! Nie mogłam go bronić! Nie mogę tego robić nawet teraz, bo
przecież to było okrutne. To było po postu morderstwo i jeśli mój
ojciec tego żałował to tylko dlatego, że naprawdę ma jakieś
zaburzenia psychiczne.
Weszłam za nim do biura
podobnego, jak to na górze, mając na uwadze, że idzie za nami
dwóch jego osiłków. Pierwszym był ten podobny do Xandera, a
drugim jasny brunet, który nie wiadomo czemu wcześniej powiedział
do mnie, że mu przykro. Przecież był pracownikiem mojego ojca. I
pewnie podobnie jak on nie miał w sobie ani krzty litości, bo
przecież w innym wypadku nie stałby bezczynnie i próbował
powstrzymać Zacka przed zabiciem Jaspera.
- Chyba powinniśmy sobie
coś wyjaśnić. - Wyrwał mnie z zamyślenia głos Zacka siedzącego
już za biurkiem z dłońmi ułożonymi w wieżyczkę i
przyglądającego mi się z uwagą.
- Chyba nie musimy dodawać,
że nie opłaca się kłamać przy kimś, kto ma nadzwyczajny słuch
i będzie słyszał nawet minimalne zmiany w tonie twojego głosu,
kiedy mówisz. - Wyjaśniła Chanell zachodząc mojego ojca od tyłu
i kładąc mu dłonie na ramionach, uprzednio przejeżdżając nimi
delikatnie po jego twarzy.
- Mówię też o tobie.
Ostatnio nie kontaktujesz się ze mną zbyt często. - Zignorował
jej gest i uniósł wzrok tak, że teraz patrzył na nią, nie na
mnie.
- Bo nie mam żadnych
nowinek. Moi kochani bracia niemal wprowadzili się do agencji a do
mnie zwracają się tylko, kiedy trzeba nakarmić ich kundle, albo
podlać kwiatki w domu. Chociaż ostatnio Cami był na chwilę z tym dupkiem, Amirem. - Warknęła pod nosem z kwaśną miną. - Ale
nie zabawili tam długo. Wzięli tylko jakieś dokumenty i jednego z
tych kundli i pojechali z powrotem...
- I nie wypytałaś go o
nic? - Mężczyzna wstał a ja miałam dziwne wrażenie, że zaraz
znowu straci nad sobą kontrolę.
Zastanawiałam się, po co
mnie tu wezwali? Żebym była świadkiem ich kłótni? Czy żeby
Chanell mogła napawać się moją porażką? Zaczynała we mnie
wzbierać złość i zastanawiałam się co robić, żeby nie dać
tego po sobie poznać.
- Próbowałam, ale ten
pieprzony Arab mnie zbył. Uczepił się Cama i nie ma chwili, żebym
mogła pogadać z nim sam na sam. Co mam niby zrobić? Poza tym masz
chyba dość swoich piesków w agencji, dlaczego więc to ja mam
odwalać całą brudną robotę? - Zapytała ze złością.
Pomyślałam sobie że byłoby ciekawie, gdyby teraz nagle się na
siebie rzucili.
- Tymczasowo żaden z nich
nie jest na tyle blisko Parkerów, żeby znać ich plany, zwłaszcza
przy skrytości najstarszego z nich. Nie muszę chyba ci przypominać,
przez kogo zarówno Diana Thomson, jak i Dolan i Crawford siedzą w
więzieniach? Owszem, przez twojego kochanego braciszka. A
wystarczyłoby podsypać mu trutki do żarcia... To dla ciebie zbyt
skomplikowane?
- Pomagam ci z czystej
dobroci serca i gdybym chciała, już dawno mogłabym im powiedzieć,
gdzie jesteś i powtarzam ci po raz ostatni: Ze swoją córeczką rób
co chcesz, ale tylko pod warunkiem, że i ty i ona będziecie trzymać
się z dala od Camerona. Całą resztę możesz wybić, mnie to nie
przeszkadza. - Wycedziła przez zęby mierząc się wzrokiem z
mężczyzną.
- I co? Myślisz, że po
tym wszystkim Parker zacznie patrzeć na ciebie w inny sposób i
odjedziecie razem ku zachodzącemu słońcu? Jesteś śmieszna...
- Zamknij się! - Warknęła
policzkując go. - I nie zapominaj, z kim masz do czynienia. -
Ostrzegła kiedy wściekły odwrócił twarz z powrotem w jej stronę.
- A teraz powiedz mi, jak się jej pozbędziemy. - Wskazała na mnie.
A ja powoli zaczęłam
zastanawiać się nad tym, co przed chwilą powiedział Zack. O tym,
jak Cameron postrzega Chanell. Była jego siostrą i on sam przecież
przyznał, że jest jego oczkiem w głowie. Ale czy aby na pewno ona
patrzy na niego w ten sam sposób? Zaczęłam powoli analizować
wszystkie swoje spotkania z nią. Kiedy w hangarze patrzyła jak Cam
mnie przytula, albo wcześniej podczas pomagania w agencji. Może ona
po prostu była zazdrosna nie jako siostra, ale jako nieszczęśliwie
zakochana dziewczyna? Było to chore, przyznaję. Ale w tamtej chwili
zaczęłam też jej trochę współczuć, bo to nie jej wina, że
zakochała się we własnym bracie i pewnie sama wiedziała, że to
jest złe. To musiało być okropne, widzieć się z ukochaną osobą
każdego dnia i nie móc choćby spróbować zbliżyć się do niej
tak, jakby się chciało. Bo było to już nie tylko wbrew
jakiejkolwiek religii czy prawu, ale też wszelkim normom. Niestety,
moje współczucie względem Chanell zniknęło tak szybko, jak się
pojawiło i ponownie zastąpiła je złość.
- Co, mowę ci odebrało?
Po co polazłaś z Jasperem do centrum dowodzenia? - Warknął do
mnie Zack.
Chanell stała opierając
się o jego ramiona, jakby ich wcześniejsza wymiana zdań w ogóle
nie miała miejsca. Zastanowiłam się prze chwilę, czy powinnam
powiedzieć im prawdę. Nie byłam do końca pewna czy Chanell
rzeczywiście potrafiłaby wyczuć moje kłamstwo ale wolałam się
nie przekonywać tym bardziej że wiedziałam, do czego zdolni są
mutanci. Po chwili namysłu stwierdziłam jednak, że nie warto
zaprzątać sobie głowy choćby wymyślaniem kłamstwa zwłaszcza,
że dotarło do mnie, że już wcale nie boję się Zacka. Sama nie
wiem, ale przyszło to jakoś tak naturalnie. Owszem, był okrutny.
Mógł posunąć się do wszystkiego, byleby tylko osiągnąć swój
cel i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Byłam zdana na jego
łaskę i niełaskę i byłam tego świadoma. Ale pomimo tego
wszystkiego byłam w stanie wyznać całą prawdę.
- Byłam ciekawa, czy
trzymasz tam coś wartego uwagi. - Odparłam obojętnie, gratulując
sobie w duchu opanowania. W sumie całkiem nieźle mi szło. Może
kiedyś będę potrafiła być aż tak oschła jak Xander?
- Nie powinno cię
obchodzić to, co tam trzymam. Nie mieliście prawa tam być! -
Warknął uderzając pięścią w biurko tak mocno, że stojący na
nim kubek podskoczył i wylało się z niego trochę jakiegoś płynu.
- A ty masz prawo gwałcić
nastolatki i wykorzystywać dzieci do realizacji swoich szaleńczych
planów? Miałeś prawo zabijać Jaspera, szantażować Dianę i
porywać moją matkę? Niby kto dał ci to gówniane prawo? -
Zapytałam nad wyraz opanowanym tonem, patrząc mu prosto w oczy.
Byłam całkowicie gotowa
na to, że w każdej chwili może mi zrobić krzywdę. Nazwijcie to
głupotą, lub odwagą. Jak chcecie.
- Czyli ma rozumieć, że
jednak od początku byłaś szpiegiem? - Zapytał wstając i jeżąc
się niczym dzikie zwierzę szykujące się do ataku.
- Może szpieg to za dużo
powiedziane. - Udałam, że się zamyśliłam. - Miałam po prostu
zrobić rozeznanie w terenie. - Wzruszyłam ramionami zakładając
ręce na piersi.
- Jesteś zwykłą
małoletnią szmatą, która poleciała na ładne oczy mojego brata. -
Zakpiła Chanell, ale ja nie pozostałam jej dłużna.
- Ma bardzo ładne oczy,
prawda? I inne części ciała również, ale tobie nie dane będzie
się o tym przekonać, nieprawdaż? - Zdawałam sobie sprawę, że to
okrucieństwo atakować jej najczulszy punkt, ale nie mogłam się
powstrzymać a poza tym ona też nie zostawiała na mnie suchej
nitki.
- Ty mała wywłoko! - Krzyknęła ruszając pędem w moją stronę z chęcią
spoliczkowania mnie.
Chwyciłam ją za
nadgarstek tuż przed tym, jak mnie uderzyła i wykręciłam jej rękę
tak, jak uczył mnie Amir. Nawet nie wiedziałam, że tak dobrze mi
to wyjdzie, ale zrobiłam to automatycznie. Mężczyźni pracujący
dla mojego ojca natychmiast zareagowali, próbując mnie obezwładnić.
Tego z kucykiem uderzyłam kolanem w krocze, czego w ogóle się nie
spodziewał i z sykiem zgiął się w pół. Chanell aż wrzasnęła,
ponieważ dalej ją unieruchamiałam, przyciskając twarz dziewczyny
do ziemi. Niestety nie poradziłam sobie z szatynem który złapał
mnie i próbował odciągnąć od blondynki. Kopnęłam ją jeszcze w
brzuch, zanim chłopak zdążył mnie od niej odciągnąć, choć mam
wrażenie, że nie było to zbyt dotkliwe. Dziewczyna wstała
chwiejąc się lekko i popatrzyła na mnie z rządzą mordu w oczach.
Uśmiechnęłam się zdając sobie sprawę, że najwyraźniej nie
tylko ja mam ochotę na więcej.
- Przepraszam, mówiłaś
coś? - Zapytałam z sarkazmem patrząc, jak ociera twarz.
Nie wiem, co mnie napadło.
Powinnam zamknąć dziób na kłódkę i grzecznie potakiwać, bo nie
miałam najmniejszych szans, a przynajmniej tak mi się wtedy
wydawało. Bo w końcu oni chcieli się mnie pozbyć. Chanell była
gotowa znowu mnie uderzyć, ale do pomieszczenia wpadł zdyszany
doktor Pattison. Prawie w ogóle nie przypominał siebie, w do połowy
rozpiętej koszuli, bez butów i z rozczochranymi włosami.
- Ten bachor coś
spieprzył! - Wydyszał z siebie, patrząc na Zacka.
- Jasper? - Zdziwił się
mój ojciec. - Więc to napraw!
- Nie mogę. - Mężczyzna
złapał się za brzuch. Powstrzymałam się przed stwierdzeniem, że
chyba słabo u niego z kondycją. - Już jest za późno. Mało tego,
z kamer w mieście wiemy, że jadą w naszą stronę trzy opancerzone
wozy i będą tu za niecałe dziesięć minut. Musimy się wynosić!
- Wykrztusił.
Przez chwilę nikt się
nie odzywał i ciszę przerywało jedynie tykanie zegara wiszącego na
ścianie. Popatrzyłam na Zacka. Jego twarz co chwilę przybierała
inne kolory i przez moment wydawało mi się, że zwymiotuje. Chyba
po raz pierwszy wydawał się i wściekły i przerażony
jednocześnie. W końcu popatrzył na mnie tak lodowato, że miałam
ochotę zacząć krzyczeć. Przeraził mnie samym spojrzeniem i do
teraz bez trudu potrafię odtworzyć w myślach tę chwilę. Jakby to
przeze mnie całe plany jego życia legły w gruzach.
-Elliocie? - Wypowiedział
drżącym głosem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to
imię chłopaka, który mnie trzyma.- Zaprowadź Evę do tuneli i
poleć dla Samuela, żeby przygotował samochód. - Powiedział nadal
świdrując mnie wzrokiem.
Chłopak tylko skinął
głową i ruszył ze mną w stronę wyjścia. Mocno trzymał mnie za
ramię a ja z trudem dotrzymywałam mu kroku.
-To nie jest odpowiednia
pora na maraton. - Zauważyłam złośliwie.
Posłał mi
zniecierpliwione spojrzenie, ale zwolnił nieco. Zaczęliśmy znowu
schodzić po chodach a ja zastanawiałam się, gdzie tak właściwie
idziemy? Do kopalni?
Związał mi ręce za plecami jakimś sznurem i polecił postawnemu łysolowi imieniem Sam,
żeby odpalił samochód. Obrócił mnie przodem do siebie i popatrzył
prosto w oczy, jednocześnie wysuwając ze swojej kieszeni i
wręczając mi nóż. Przyłożył sobie palec wskazujący do ust i
popatrzył kątem oka na chłopaka siedzącego w samochodzie i otworzył drzwi,
żebym weszła do środka.
- Tylko nie próbuj żadnych
głupstw. - Upomniał mnie surowo, po czym zatrzasnął drzwi i
wyszedł.
Sam siedział z przodu i
nawet na mnie nie spojrzał, jakby mnie tam nie było. Zaczęłam
rozcinać sznur pilnując przy tym, żeby nie zwrócić na siebie
uwagi mężczyzny. W końcu poczułam, że uścisk staje się
luźniejszy i ścisnęłam mocniej narzędzie zbrodni, którą miałam
popełnić. Odczekałam chwilę i upewniwszy się, że Samuel
bardziej jest skupiony na swoim telefonie niż na mnie, wbiłam nóż
w jego szyję. Nie wymagało to dużego wysiłku bo siedział na
miejscu kierowcy a ja zaraz za nim. Szybkim ruchem wyjęłam ostrze
na co mężczyzna zareagował przeraźliwym wyciem. Otworzył drzwi i
niemal wypadł na zewnątrz, więc ja też szybko wysiadłam z auta.
Chyba nie trafiłam go dość celnie, bo żył i najwyraźniej
próbował wyciągnąć broń ze spodni. Wiedziałam, że muszę
natychmiast podjąć decyzję. Czy go dobić, czy zabrać broń i
uciec ryzykując tym, że wezwie pomoc i wszyscy zorientują się
jeszcze szybciej, co zrobiłam. Teraz wydaje mi się to okropne, ale
wtedy było oczywiste, że muszę się go pozbyć. Ścisnęłam
mocniej swoją broń i zrobiłam krok w stronę mężczyzny, który
chyba domyślał się, co zamierzam zrobić. Próbował się bronić,
ale był zbyt słaby. Krew zaplamiła już znaczną część jego
białego podkoszulka i podłogę. Wyciągnął ku mnie broń, ale
zrobił to już chyba nie do końca świadomy, bo z łatwością
przygniotłam mu rękę do ziemi tak, że strzelił dwa razy w koło
samochodu. Poderżnęłam mu gardło. Oczywiście nie miałam wprawy,
więc nie wyszło to tak wdzięcznie, jak na filmach. Teraz tego
żałuję, bo gdybym zrobiła to bardziej umiejętnie, to może nie
cierpiałby aż tak bardzo. Klęknęłam przy nim i patrzyłam na
martwe już ciało, zastanawiając się, czy nie powinnam czuć się
okropnie, po odebraniu komuś życia. Problem polegał na tym, że
było wręcz przeciwnie. Tak, jakbym zrobiła coś, o czym od zawsze
podświadomie marzyłam, tylko się bałam. Miałam na rękach krew
mężczyzny, który z pewnością nie był niewinny, ale nie
zasługiwał również na taki koniec, a mimo wszystko czułam się
spełniona. Chyba traciłam kontrolę.
Nie wiem, jak długo
klęczałam nad ciałem Samuela, ale ocknęłam się dopiero, kiedy
gdzieś na górze rozległ się niesamowity huk. Wyjęłam z dłoni trupa Sig-Sauer P226. Jak udało mi się rozpoznać broń? Amir był
bardzo dobrze zorientowany w tym temacie i kiedy jeszcze w agencji
połączyłam się z nim umysłem, przekazał mi sporo swojej wiedzy.
Może to dlatego tak doskonale wiedziałam, co powinnam dalej robić.
Odbezpieczyłam broń i
starając się zachować jak największą ciszę zaczęłam wspinać
się po schodach na górę. Już po kilku sekundach zdążyłam się
zorientować, że niepotrzebnie jestem cicho, ponieważ zewsząd
słychać było strzały i wycie syren policyjnych. Wyszłam na
korytarz piwnicy, gdzie nikogo nie było i spróbowałam przypomnieć
sobie, którędy Jasper mnie tu przyprowadził. Podziemie było chyba
jeszcze większe, niż sam dom, a dodatkowo nie było światła i
wszędzie panowały egipskie ciemności. Coraz trudniej mi było
oddychać i dopiero po jakimś czasie zaczęłam się domyślać,
czym to mogło być spowodowane. Na górze wybuchł pożar. Musiałam
się jak najszybciej wydostać z tej pieprzonej piwnicy. Dopadłam do
drzwi ale były zamknięte. Waliłam w nie pięściami, ale traciłam
siły. Z każdym wdechem było mi coraz ciężej aż w końcu opadłam
na ziemię a z oczu zaczęły cieknąć mi łzy. Chyba dopiero w
tamtej chwili zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem bezsilna.
Mogłabym wystrzelać cały magazynek, ale drzwi były zbyt mocne,
żeby tego nie wytrzymać.
Ktoś szedł w moją
stronę po schodach. Najwyraźniej zwrócił uwagę na hałas, jaki
robiłam siłując się z drzwiami. Wydało mi się, że są to nawet
dwie osoby. Nie miałam pewności, ale coś mi mówiło, że nie jest
to ktoś, kto mógłby mi pomóc.
- Jesteś jednak. -
Usłyszałam kpiący głos przed sobą.
Przywykłam już do
ciemności, więc widziałam jako takie kontury obu mężczyzn. I tak
jak przypuszczałam, nie przybyli, żeby mnie uratować. Jedyne, co
mogłam zrobić, to wycelować w jednego z nich i oddać dwa strzały.
Słyszałam, jak jego ciało spada po schodach. Nacisnęłam spust
ponownie, chcąc pozbawić życia kolejnego napastnika, ale nic nie
usłyszałam. Nacisnęłam kolejny raz a strzał znowu się nie rozległ.
Chłopak stojący przede mną wykorzystał to i natychmiast wyrwał
mi broń z ręki, wykręcając boleśnie nadgarstek. Potem „pomógł”
mi wstać, ciągnąc do góry za włosy i zmusił do ponownego
zejścia po schodach w dół. Zaśmiał się, kiedy mijaliśmy po
drodze jego kompana, którego najwyraźniej udało mi się
zastrzelić, pomimo ciemności i wykończenia. Parę razy się
potknęłam i pewnie gdyby nie to, że mężczyzna trzymał mnie
mocno za włosy to bym spadła.
- Wiesz co? Oboje tu
zdechniemy, albo znajdą nas wcześniej i mnie zabiją. Więc czemu
miałbym odmówić sobie przyjemności wzięcia cię tu i teraz, co, lala? - Wydyszał mi prosto do ucha, kiedy już zeszliśmy na
dół, próbując przy tym pocałować, ale odepchnęłam go z cichym
jękiem.
Chciało mi się spać i
nawet jego groźba gwałtu nie była w stanie mnie obudzić. Powoli
osuwałam się na ziemię mimo, że jeszcze mnie przytrzymywał.
Oddychał tuż przy mojej szyi i nakierował moją dłoń na swoje
krocze. Po raz ostatni podjęłam desperacką próbę ucieczki, która
oczywiście skończyła się moją porażką. Łzy leciały mi
ciurkiem po policzkach a ja nawet nie próbowałam ich już
powstrzymywać. Powoli chyba godziłam się z tym, że tak jak
powiedział, oboje tu zdechniemy.
I wtedy stanął mi przed
oczami Jasper, tuż przed swoją śmiercią. Podziwiałam, z jaką
godnością to wszystko przyjął. A potem pomyślałam o tym, że
gdyby mi się coś stało, to Cameron obwiniałby o to siebie i
znając życie, to mógłby zrobić coś bardzo głupiego.
Zebrałam w sobie
wszystkie siły. Nie wiem, skąd się wzięły, ale jeszcze nigdy się
tak nie czułam. Mimo skrajnego wyczerpania otworzyłam oczy a moje
dłonie w mgnieniu oka znalazły się na szyi napastnika. Zaczęłam
go dusić, ale chociaż był silniejszy ode mnie to i jemu dawał się
we znaki trujący dym, więc był nieco osłabiony. Nie wiem, skąd w jego dłoni wziął się nóż, którym najwyraźniej chciał mnie dźgnąć. W normalnych okolicznościach pewnie nie byłabym w stanie mu tego uniemożliwić, ale w tamtej chwili wszystko stawało się inne. Dźwięki dochodzące z góry wydawały się jeszcze głośniejsze i wszystko nagle stało się wyraźniejsze, jakbym w ogóle nie potrzebowała światła, żeby doskonale wszystko widzieć. Z jednej strony przytłaczało mnie to, że nagle wszystko jest bardziej intensywne a z drugiej dodawało sił i rozdrażniało sprawiając, że pokonanie dużo większego przeciwnika wydało się błahostką. Nakierowałam dłoń napastnika na swoją twarz i zmusiłam, żeby wbił sobie nóż w policzek. Potem wyciągnęłam go raptownie sprawiając, że mężczyzna rozerwał sobie pół twarzy. Z jego gardła wydobył się przeraźliwy wrzask, co dla mnie było niczym muzyka. Uśmiechnęłam się sama do siebie i trzymając w ręku ostre narzędzie ponownie ruszyłam na przeciwnika, chcąc zmasakrować mu całe ciało tak, jak zrobiłam to z twarzą. Chyba traciłam kontrolę, bo nie pamiętam niczego, co działo się później.
Taak! Nawet sobie nie wyobrażacie, jak ja czekałam, żeby opublikować ten rozdział! Co prawda na początku końcówka miała być trochę inna, ale uznałam, że tak będzie lepiej. Właściwie to nie wiem, co mam tu jeszcze napisać poza tym, że niezmiernie mnie interesuje, co myślicie na temat Chanell, bo chyba o zachowaniu Evy nie muszę wspominać. No i Elliot. Jak myślicie, co nim kierowało, że postanowił pomóc Evie? Bardzo mnie ciekawi, co o nim sądzicie i mogę już teraz zdradzić, że później będzie dość ważną postacią.
No i komentujcie, bo chyba mam wenę i może jeszcze dzisiaj naskrobię coś na następny rozdział!
Buziaki! :*