wtorek, 30 czerwca 2015

"Wybacz, że nie płaczę, ale nie wierzę w to rozstanie."

Z perspektywy Evy 
Przekręcenie się na bok uniemożliwiło mi coś nieprzyjemnie wrzynającego mi się w skórę. Nieco za szybko podniosłam głowę i dopiero, kiedy obraz przestał zamazywać mi się przed oczami mogłam stwierdzić, że leżę przypięta pasami do łóżka szpitalnego. Nasuwało się tylko pytanie, co ja na nim do jasnej cholery robię?
Opadłam z powrotem na poduszkę zdając sobie sprawę, że próby oswobodzenia się raczej na nic się nie zdadzą. Usłyszałam otwierające się drzwi i po chwili stanął w nich nikt inny jak Christopher. Zaczął coś majstrować przy aparaturze stojącej obok mojego łóżka, kompletnie mnie ignorując.
-Mi też miło cię widzieć. - Zaczęłam, bo chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru odzywać się pierwszy. Popatrzył na mnie i powrócił o swojej poprzedniej czynności. - Mógłbyś mnie odpiąć? Byłabym bardzo wdzięczna. - Warknęłam przesłodzonym głosikiem. Uśmiechnął się z drwiną i ruszył w stronę drzwi. Zatrzasnął je za sobą, zanim zdążyłam go zwyzywać.
Jęknęłam w geście bezradności. Jak to w ogóle możliwe, że ten chłopak to mój brat? Koszmar.
Czułam, jakbym nie myła się z tydzień na dodatek pasy sprawiały wielki dyskomfort i przez moment naprawdę miałam ochotę zacząć krzyczeć. A kiedy do sali wszedł Trevor i zaczął bezwstydnie przyglądać się mi z przechyloną na bok głową przysięgam, że byłam bliska wybuchu.
- Jeżeli ty też masz zamiar mnie ignorować, to od razu możesz sobie iść. - Zaczęłam mierząc go wzrokiem.
- Nie zamierzam cię ignorować. Po prostu zastanawiam się, czy mnie nie zjesz, kiedy cię uwolnię. - Powiedział, a właściwie krzyknął uwalniając mi rękę.
- Nie musisz być tak głośno. Nie mam jeszcze problemów ze słuchem. - Skrzywiłam się bo blondyn naprawdę mógł zachowywać się ciszej.
- Przepraszam, ale to nie ja jestem tutaj problemem... - Uśmiechnął się jakoś dziwnie. Miałam jeszcze problem z kojarzeniem faktów, więc nie od razu zrozumiałam, o co mu chodzi. A zanim zdążyłam go o to wypytać, w drzwiach znowu zobaczyliśmy Chrisa.
- Kto ci do jasnej cholery pozwolił ją odpiąć, co? - Krzyczał, niezwykle głośno uderzając butami o podłogę. Odruchowo zatkałam uszy wolnymi już dłońmi. - Ona nas już dawno mogła pozabijać!
- Ale póki co obaj jeszcze żyjemy. I nie krzycz tak. - Bronił się Trevor nie wyglądając na zbytnio poruszonego.
- No właśnie, Chris. Wszystko jest pod kontrolą. - Dobiegł nas z wejścia głos Nicholasa, który pojawił się znikąd wraz z Xanderem, Tristanem i Cameronem wyglądającym jak kupka nieszczęścia.
Błękitnooki podszedł do mnie i pomógł zdjąć ręce z uszu, bo nieświadomie nadal je na nich trzymałam. Z delikatnym uśmiechem uniósł mój podbródek, przyglądając się uważnie mojej twarzy.
- No, młodzieży! Uciekać mi stąd... - Machnął Keynes ręką na Chrisa i Trevora, którzy posłusznie ruszyli ku wyjściu.
Oczywiście nie obyło się bez zaczepnych pomrukiwań mojego brata, ale w końcu on też opuścił salę, do końca będąc śledzonym wzrokiem przez Tristana. Ten wziął sobie krzesło i rozsiadł się w nim pod ścianą, podczas gdy Xander zajął miejsce pod oknem a Nicholas oparł się o moje łóżko z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Tylko Cam stał nie odzywając się ani słowem. Patrzył się na mnie jak zaczarowany a ja miałam wrażenie, że myślami jest zupełnie gdzie indziej.
- Stało się coś? - Zapytałam na co on się ocknął i przetarł twarz dłonią.
- Nic. Zamyśliłem się tylko. - Miałam ochotę go za to skrzyczeć.
Tak bardzo się za nim stęskniłam, a on myślał zupełnie o czymś innym. Gdyby nie obecność reszty chłopaków, prawdopodobnie zaczęłabym się z nim kłócić. W końcu usiadł tuż przy mnie i swoją bluzą okrył mnie po gołych plecach, siadając za mną tak, że mogłam się o niego oprzeć.
Posłałam chłopakom zniecierpliwione spojrzenie ale to najwyraźniej oni ode mnie żądali jakichś wyjaśnień.
- Jak samopoczucie? - Zagadnął w końcu Nicky z szerokim uśmiechem. Zagryzłam wargę udając, że się nad tym zastanawiam.
- Niech pomyślę... - Zaczęłam patrząc po kolei na chłopaków. - Siedzę w łóżku w samej bieliźnie w obecności czterech ponad dwadzieścia lat starszych ode mnie facetów. - Stwierdziłam w końcu siląc się na poważny ton. - Doprawdy, lepszej pobudki nie mogłam sobie wymarzyć. - Przeciągnęłam się zsuwając z siebie nieco bluzę, którą Cam natychmiast poprawił tak, żeby odsłaniała jak najmniej. Popatrzyłam na niego, ale on jako jedyny z całej naszej piątki w ogóle się nie uśmiechał. Zdecydowanie coś było nie tak nawet, jeśli nie chciał mi o tym powiedzieć. Było tylko kwestią czasu, zanim zdążę to od niego wyciągnąć.
- Wybacz. W innych okolicznościach najpierw pozwolilibyśmy ci się ubrać, ale sytuacja jest nadzwyczajna i musimy się śpieszyć. - Odezwał się Xander mocując się z oknem, które już po chwili było uchylone. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i włożył sobie jednego do ust, chowając resztę.
- Tu jest zakaz palenia. - Pouczył go Tristan, na co ten jedynie machnął ręką. - Mówię poważnie! Schowaj to gówno, bo sam ci je zabiorę. - Warknął. Parker wywrócił oczami, ale schował papierosa z powrotem i zamknął okno, po czym przeczesał ręką włosy. Dwukrotnie.
- Więc co jest takie ważne? - Zapytałam ignorując nerwowe zachowanie najstarszego Parkera. Tristan westchnął ciężko więc wywnioskowałam, że to on ma mówić.
- Musisz sobie przypomnieć, co ostatnio robiłaś. Bez tego nie będziemy w stanie zacząć treningu. - Oznajmił.
Zmarszczyłam brwi, bo do tej pory jakoś nie odczuwałam większej potrzeby, żeby cokolwiek sobie przypominać. Dopiero w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że przecież przez ostatnie dni byłam u mojego ojca. Chyba właśnie o to im chodziło. O to, co tam zaszło. Zaczęłam odtwarzać w pamięci wszystko to, co działo się ostatnio. Śmierć Jaspera, wizytę Chanell i kłótnię z moim ojcem pamiętałam doskonale. Późniejsze zamknięcie mnie w tym ciemnym pomieszczeniu też pamiętałam. Dopiero kiedy próbowałam sobie przypomnieć to wszystko, co działo się później, pojawił się problem. Kiedy Elliot zabrał mnie do tuneli a potem wręczył nóż. Spięłam się cała, kiedy przed oczami stanął mi widok mężczyzny z poderżniętym gardłem. Później jakoś wszystko zamazywało mi się przed oczami. Pamiętałam strzał oddany w stronę kolejnego mężczyzny i odgłosy jego spadania po schodach. Zduszone krzyki tego, którym bawiłam się, nie pozwalając mu umrzeć. Krew na moich rekach, tę ekscytację i radość, że mam nad kimś całkowita władzę. Te euforię kiedy patrzyłam, jak błaga mnie o litość.
- O Boże... - Szepnęłam w końcu, przykładając sobie dłoń do ust.
Ten wybuch, o którym wspominał Nicholas. Podświadoma chęć mordowania, o której na samym początku mówił Xander. Spełniały się wszystkie najczarniejsze wizje a najgorsze było to, że właśnie tego chciałam. Chciałam zrobić komuś krzywdę ponownie. Stracić kontrolę i wyzbyć się tego... Jak to Cam określał? A tak... Człowieczeństwa.
Poczułam jak ktoś obejmuje mnie za szyję od tyłu i delikatnie całuje w policzek.
- Wszystko będzie dobrze. Nie dopuścimy do tego, żeby to się powtórzyło. - Szeptał mi do ucha Cami. I poniekąd chciałam, żeby to była prawda, ale ta druga część mnie buntowała się w każdy możliwy sposób.
- Zabiłam człowieka, Cam. - Powiedziałam lodowato, patrząc w jakiś punkt przede mną. - A wiesz, co jest najgorsze? - Zapytałam szukając go wzrokiem. Spojrzał na mnie oczekując odpowiedzi ale na pewno nie takiej, którą chwilę później ode mnie usłyszał: - Że ja niczego nie żałuję. I z chęcią bym to powtórzyła.
Cameron wyglądał, jakby właśnie zjadł coś co z pewnością się do zjedzenia nie nadawało. Popatrzył na brata, jednak ten nie wydawał się tym zaskoczony. Chłopaki zaczęli patrzeć jeden na drugiego z porozumiewawczymi uśmiechami. Prawdę mówiąc nie wiedziałam, czemu zdecydowałam się im to wyjawić, bo nagle uznałam, że powinnam zachować dla siebie tę ostatnią uwagę.
-Trzeba ją przewieść do rodziców. Jak najszybciej. - Stwierdził w końcu Tristan. - Musimy ogarnąć te jej zdolności i nieodpartą chęć mordu. Są już wyniki badań? - Zapytał Nicholasa który prawie się zapowietrzył z ekscytacji. Nie rozumiałam, jak chęć mordowania może być taka fascynująca.
- Tu są. - Bell wziął białą kopertę leżącą na stoliku i drżącą ręką zaczął ją otwierać. - Komórki nie reagują na szybką zmianę temperatury. Podczas utraty kontroli zauważalny wyostrzony słuch, wzrok i lepsza koordynacja ruchów. Do tego łączenie się myślami z innymi i przyśpieszona regeneracja. Sześć zdolności, według sześciu punktów przydzielonych jej przez Marshala. Jedyna rzecz, którą udało się ustalić jemu a nie udało się nam. Ale spokojnie, ja to nadrobię. To tylko kwestia czasu. - Stwierdził przyglądając mi się uważnie.
- Bardzo jest ze mną źle? - Zapytałam widząc miny pozostałych. Miałam dziwne wrażenie, że będę sprawiała same kłopoty. Znowu.
- Źle? - Xander popatrzył na mnie jakbym powiedziała coś niedorzecznego. - Rozkwitłaś, Evo. Stało się to, czego oczekiwaliśmy przez szesnaście lat. Teraz trzeba tylko cię nauczyć samokontroli.
- A co, jeśli się tego nie nauczę?
- Wtedy staniesz się prawdziwą bestią. Będziesz dokładnie taka, jaką chciał Cię widzieć twój ojciec.- Patrzył na mnie tym przeszywającym wzrokiem.
To, co mówił z jednej strony było fantastyczne, bo w końcu mogłam naprawdę stać się realnie niezależna, ale z drugiej było mnie przerażało i czułam, że nauka samokontroli wcale nie będzie prosta. Sama nie wiem, czy bardziej się bałam, czy cieszyłam.
- Moglibyście zostawić nas samych? - Zapytał wprost Cameron, wyrywając mnie tym z zamyślenia.
Xander kiwnął głową i mówiąc, że mamy tylko kilka minut wyszedł a za nim nie mówiąc ani słowa, chłopaki. Dopiero, kiedy zamykały się za nimi drzwi, usłyszałam jak szepczą do siebie coś z przejęciem. Nie musiałam być geniuszem żeby stwierdzić, że to o mnie najprawdopodobniej rozmawiają.
- Stało się coś? - Zapytałam w końcu Cama bo nareszcie mogłam skupić się tylko na nim. Wyglądał, jakby się miał zaraz rozpłakać a jego przygryzanie wargi w ogóle nie pomagało mi skupić swojej uwagi na problemie. Bo coś się stało. To było oczywiste.
- Chodzi o Chanell... - Zaczął w końcu a ja pokiwałam głową, bo reszty już się domyślałam. - Wiedziałaś, że ona... - Urwał.
Widziałam, ile kosztuje go, żeby się nie załamać. Kochał ją, a ona sprzymierzyła się z wrogiem. I to w jakim celu?
- Wiem, że kochała cię w sposób inny niż powinna. Ale nie mam o to do niej pretensji. - Zaczęłam bawić się jego warkoczykiem, ładując mu się na kolana.
- Zawsze mi się wydawało, że jestem tolerancyjny... - Szepnął mi do ucha. - Ale nie potrafię jej zrozumieć, naprawdę. I poniekąd czuję się winny, bo przecież mogłam się zorientować wcześniej. - Odwrócił twarz tak, żebym nie mogła zobaczyć jak wyciera łzy z oczu.
- Nie możesz się winić. Nikt nic nie zauważył. - Odwróciłam jego twarz w swoją stronę, chociaż usilnie się przed tym bronił. Był dużym chłopcem, który niepotrzebnie wstydził się łez. - Postawią jej jakieś zarzuty?
Zaprzeczył ruchem głowy i przez długi czas jedynie patrzył się w nasze splecione dłonie. Nie chciałam się odzywać, bo nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Oprócz banalnego: Wszystko się ułoży bo nic nie miało się ułożyć.
- Uznali, że jest niestabilna emocjonalnie i nie do końca świadoma tego, co robi. Tata załatwił jej już miejsce w jakimś prestiżowym ośrodku... - Przerwało mu pukanie w szybę. Xander stał po drugiej stronie przezroczystych drzwi i wskazywał palcem na zegarek dając nam do zrozumienia, że nie mamy czasu.
- Czyli co teraz?
- Teraz musisz złożyć zeznania i opisać wszystko od początku do końca, co wydarzyło się podczas twojego pobytu u Zacka. Nie pomijając tematu Chanell. - Stwierdził, wstając.
Tak też zrobiłam. Odbierając woje rzeczy od Rocket która czekała z nimi pod salą, poszłam prosto pod prysznic. Człowiek nie docenia tej przyjemności chyba, że kąpał się ostatni raz chyba z rok wcześniej. Ja tak właśnie się czułam, kiedy myłam włosy. I gdyby nie ciągłe ponaglanie przez Xandera zza drzwi łazienki, to chyba siedziałabym tam pół dnia.
Cameron nie był zachwycony faktem, że przesłuchiwać mnie ma dwójka jakichś obcych ludzi, ale niewiele miał w tej sprawie do powiedzenia, więc musiał się zgodzić. Stresował się tym chyba bardziej niż ja, bo zadecydował, że jeśli nie będzie przy tym obecny, nie dopuści żeby ktokolwiek ze mną rozmawiał. Mi było to obojętne, ale skoro on miał przez to poczuć się lepiej, to nie mogłam się nie zgodzić.
Takim sposobem wylądowaliśmy w małym pokoiku, w którym chyba miała panować przyjemna atmosfera, ale wcale tak nie było. Amber, czyli około trzydziestoletnia kobieta z którą miałam rozmawiać o ostatnich wydarzeniach wydawała się miła, ale już po kilku minutach stwierdziłam, że jest po prostu sztuczna. Siedzący obok niej Igor nie mówił natomiast nic, tylko notował. Opowiedziałam im wszystko. Od zwyczajów w domu i braku dostępu do internetu, przez indywidualne nauczanie dzieci, kończąc na zamordowaniu Jaspera i moją rozmową z Chanell. Nie chciałam wspominać o takich szczegółach jak ładne części ciała u Camerona, ale Amber była bardziej dociekliwa niż sądziłam. Skończyło się na tym, że moja rozmówczyni wyglądała jakby połknęła owada, Cam zasłaniał usta dłonią żeby powstrzymać wybuch śmiechu, a Igor patrzył na mnie, jakby mi nagle trzecie oko wyrosło. A przecież on tylko robił notatki!
- Więc twoim zdaniem Elliot ci pomógł? - Zapytała kobieta przeglądając swoje papiery. Zaczynało mnie powoli męczyć to, że potrafiła jedno pytanie zadawać na dziesięć różnych sposobów.
- Tak. Twierdzę, że mi pomógł. Od początku różnił się od pozostałych. Jakby jako jedyny wcale nie chciał zrobić mi krzywdy. - Powiedziałam twardo, tracąc powoli cierpliwość.
- Tak, żeby potem zabawić się gdzieś w kącie... - Wtrącił Cam, oglądając swoje paznokcie. Szlag mnie powoli trafiał...
- Nie każdy samiec myśli tylko o jednym. - Popatrzyłam na niego z ironią, a on podniósł na mnie zaskoczony wzrok.
- Mam to rozumieć jako cios w moją męskość?
- Rozum to sobie jak chcesz. - Odparłam obojętnie. Tak jak mówiłam, szlag mnie trafiał.
Oczywiście Amber miała jeszcze mnóstwo pytań a ja powoli robiłam się nimi znudzona. No bo ileż można powtarzać w kółko tę samą historię? W końcu zaczęłam być naprawdę złośliwa, opisując dosłownie wszystko łącznie z tym, w jakich kubkach Zack pił kawę jakiego dnia i chyba to ją zniechęciło.
- Chcę zobaczyć się z Elliotem. - Powiedziałam jak tylko wyszliśmy z tego „przytulnego” pokoiku.
- Nie ma mowy. - Reakcja Camerona była do przewidzenia. Jak zawsze. Wywróciłam oczami doprowadzając go powoli do szału. - Nie dość ci już towarzystwa takich jak on?
- No ty mi się jeszcze nie znudziłeś... - Mruknęłam obejmując go za szyję z bezczelnym uśmiechem. Musiał się zgodzić. Nie było innej opcji.
- Jeżeli spróbuje ci coś zrobić, to osobiście odstrzelę mu jaja...
- Tak, tak. - Szłam już w stronę naszego tymczasowego mieszkania. - Załatw to dla mnie.
W naszym pokoju normalnie panował ten rodzaj bałaganu, gdzie każda rzecz ma swoje miejsce. Na przykład ubrania Camerona i Nicholasa leżały porozrzucane wszędzie i jedynym sposobem żeby przekonać się, czy są świeże, było sprawdzenie zapachu i stopnia pogniecenia. Na samym początku biedny Domein próbował to jakoś ogarnąć i upychał ciuchy po wszystkich szafkach, ale w końcu poddał się stwierdzając, że jest zbyt mało miejsca. Pranie robili Cam na zmianę z Xanderem, więc kiedy nie wiedziałam, czy któreś z moich ubrań jest prane, czy też nie, po prostu wrzucałam je do kosza z brudami. Może to wredne, bo dostarczałam tym biedakom jeszcze więcej pracy, ale jeśli chodzi o porządki domowe, to rozleniwiłam się przez ostatni czas.
Tak więc kiedy weszłam do środka i zobaczyłam idealny porządek stwierdziłam, że podczas mojej nieobecności naprawdę sporo musiało się pozmieniać. Dywany były wyniesione, mieszkanie wywietrzone, podłoga wyraźnie umyta bo nie było śladów wylanego lakieru do paznokci Domeina tuż przy stoliku, a przy wejściu do łazienki stały cztery walizki najwyraźniej czekające na wyniesienie.
- A co tu się tak właściwie wyprawia? - Zapytałam chcąc wejść do środka, ale Domi powstrzymał mnie w ostatniej chwili.
- Nie brudź mi podłogi. Jest sprzątanie, bo w końcu zaraz wyjeżdżacie. Rocket cię już spakowała, bo musiałem tu ogarnąć... - Zakomunikował chłopak w gumowych rękawiczkach.
- Robert cię do niego zaprowadzi, ale ostrzegam, że nie ręczę za siebie jeśli ten gnojek coś ci zrobi... - Oświadczył wchodzący na „czystą podłogę” Domeina Cameron, przez co najwyraźniej naraził się bratu.
- Czyli widzisz? Możesz iść. - Czarny zbył mnie machnięciem ręki, po czym wskazał na warkoczyka - A ty bierz te walizy i zanieś je do samochodu. I wynocha z mojej czystej podłogi! - Krzyknął, a ja powoli zaczęłam się wycofywać, zostawiając biednego Cama w jego łapskach.
Robert czekał już na mnie na korytarzu i bez słowa ruszył w nieznanym mi kierunku.
- Dlaczego chcesz się z nim spotkać? - Zapytał w końcu, przeciągając swoją kartą po czytniku otwierającym drzwi.
- Sama nie wiem. Będzie sądzony tak, jak pozostali? - Zapytałam. Z jakiegoś względu ten chłopak obchodził mnie bardziej niż inni mimo, że pracował dla mojego ojca. Możliwe, że gdyby nie on, byłabym już martwa.
- Możliwe, że zastosują wobec niego jakieś środki łagodzące. Cameron mi powiedział, co ten człowiek dla ciebie zrobił, ale jeden dobry uczynek nie zmaże tych wszystkich złych, więc nie nastawiałbym się na wiele. - Stwierdził tak po prostu, otwierając kolejne drzwi, tym razem za pomocą normalnego klucza.
Znaleźliśmy się w tej samej sali, w której zza lustra weneckiego można było oglądać przebieg przesłuchania. Robert podszedł do kolejnych drzwi przez które wchodziło się ko kolejnej sali i popatrzył na mnie uważnie.
- Jestem tutaj cały czas. Widzę was, ale nie słyszę, jednak gdybym był zaniepokojony tym, co tam się dzieje, będę interweniował, rozumiesz? - Pokiwałam głową ze znudzeniem. - Masz dziesięć minut. - Oznajmił otwierając drzwi
Właściwie nie miałam żadnego konkretnego planu ani niczego, co koniecznie chciałabym mu powiedzieć. Po prostu wiedziałam, że muszę się z nim spotkać nawet, jeśli Cameron i wszyscy inni byli temu przeciwni. Chociażby po to, żeby się dowiedzieć, dlaczego postanowił mi pomóc.
Miał blond włosy w nieładzie i zielone oczy. Nie dałabym mu więcej niż dwadzieścia lat ale to pewnie przez niemal dziecinny typ urody. Tacy ludzie nawet w wieku trzydziestu lat będą wyglądać młodzieńczo.
- Mam nadzieję, że nie przyszłaś tutaj jako kolejna miła pani chcąca mnie przesłuchać. Naprawdę to już się robi nudne. - Powiedział na wstępie, siedząc przy długim stoliku, który poza dwoma krzesłami był jedynym meblem w pomieszczeniu.
- Chwilowo mam dość takich pań. - Usiadłam na drugim krześle przyglądając mu się bez krępacji, ponieważ on robił dokładnie to samo.
- Myślałem, że Cameron Parker będzie trzymał swoją dziewczynę z dala od nich. - Stwierdził z rozbrajającym uśmiechem. - Nie wiem, czy wiesz, ale twój ojciec nie pochwala tego związku. - Rzekł siląc się na poważny ton, na co ja zareagowałam głośnym cmoknięciem.
- Tatuś ma specyficzny charakter. A ja lubię się buntować. - Odparłam nawijając włosy na palec niczym mała dziewczynka i przyprawiając Elliota o atak szczerego śmiechu, upodabniający go nieco do Nicholasa. - Przyszłam, żeby ci podziękować. - Momentalnie przestał się śmiać i popatrzył na mnie jakbym powiedziała coś kompletnie niedorzecznego. - Za to, że mi pomogłeś. I chciałabym się dowiedzieć, czemu tak właściwie to zrobiłeś? - Spojrzałam na swoje dłonie, bo nagle zrobiło mi się głupio. Robert miał rację. Niby czemu Elliot miałby mi się z czegokolwiek tłumaczyć?
- Ty chcesz wiedzieć, czy ci po drugiej stronie lustra? - Zapytał kładąc na stół spięte kajdankami dłonie, na które mimowolnie spojrzałam.
Przeniosłam wzrok na jego twarz, ale on patrzył się w stronę drzwi i lustra weneckiego. Cały jego dobry humor momentalnie się ulotnił
- Ja chcę wiedzieć. - Powiedziałam a Elliot przeniósł wzrok na mnie. Wytrzymałam jego spojrzenie, co wcale nie było proste.
- Łatwa robota, dobra płaca. Wiedziałem, że to co robi twój ojciec nie jest do końca legalne, ale dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, co on rzeczywiście knuje, a wtedy było już za późno, żeby się wycofać. Sprowadzał na świat kolejne dzieci i mówił o tobie jak o jakimś bożku. Dla tych dzieciaków byłaś niczym Chrystus Zbawiciel. Odmiana losu. A gdybyś wtedy pojechała z Samuelem, nikt by cię nie znalazł. I nie pomogłyby nawet znajomości Parkera. Po prostu zrobiłem to, co należało. - Mówił patrząc tępo w blat stołu, po czym spojrzał na mnie przygryzając wargę jakby się wstydził.
- Ale wiedziałeś, że przez to ty pójdziesz siedzieć. - Stwierdziłam w końcu słysząc trzykrotne pukanie do drzwi będące chyba oznaką, że czas nam się kończy.
- Ryzyko zawodowe. - Wzruszył ramionami na powrót przywołując uśmiech na usta. Nagle z niewiadomych przyczyn zrobiło mi się go bardzo szkoda. W gruncie rzeczy nie wydawał się złym człowiekiem, tylko wplątał się w niewłaściwe towarzystwo.
Usłyszałam jak drzwi się otwierają i nie musiałam patrzeć na Roberta żeby wiedzieć, że jest zły. Spojrzałam jednak na niego przez ramię. Odsunął się na bok i ręką wskazywał wyjście, zaciskając wargi ze złości. Wstałam, uśmiechając się do niego promiennie i zanim wyszłam odwróciłam się jeszcze do Elliota, przykładając dłoń do ust i posyłając mu całusa.
- Jesteś prawie tak dziecinna, Jak Cameron. - Poinformował mnie na wstępie.
Zignorowałam jego uwagę. W tamtej chwili wydawało mi się, że nic nie jest w stanie zepsuć mu nastroju. To dziwne, bo byłam w jakimś rodzaju śpiączki, wcześniej zabijając trzy osoby a jedyne, o czym myślałam, to że mi się nudzi. Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu przyjęłam wieść o śmierci tych osób obojętnie, co z jednej strony mnie przerażało, ale z drugiej wydawało się naturalne. Czasu nie cofniemy, a przecież oni chcieli mnie skrzywdzić. Tak to sobie tłumaczyłam i nie widziałam w swoich czynach nic złego. Z perspektywy czasu jednak stwierdzam, że moje zachowanie nie było ani trochę naturalne.
Miałam iść coś przekąsić, ale ktoś złapał mnie za ramię. Zaskoczona odwróciłam się i uśmiechnęłam widząc Cama.
- Nie pożegnasz się ze mną? - Zapytał zanim wpił się w moje usta. On tak genialnie całował. A ja na śmierć zapomniałam o tym, że w końcu mamy się rozstać. Byłam tak pochłonięta innymi sprawami, że nawet tekst Domeina o tym, że wyjeżdżamy nie wydał mi się podejrzany.
Cami zaciągnął mnie w jakiś ciemny zakamarek i unieruchomił ręce nad głową, trzymając je za nadgarstki. Przyciskał mnie swoim ciałem do ściany, całując we wszystkie możliwe miejsca, do których tylko był w stanie sięgnąć.
- To ma być pożegnanie? - Zapytałam wypuszczając głośno powietrze. - Bo moim zdaniem, zmierzamy tylko do jednego. - Popatrzyliśmy na siebie kiedy oderwał się ode mnie.
W ostatnim czasie w ogóle nie mieliśmy dla siebie czasu, więc naprawdę miałam na niego ochotę. A on wpatrywał się we mnie swoimi wtedy ciemnobrązowymi oczami z pożądaniem, które doprowadzało mnie do szaleństwa. Oboje tego chcieliśmy. Nawet, jeśli mieliśmy mało czasu a chwila i miejsce były najmniej odpowiednie.
- I chcesz się kochać tutaj? - Zapytał cicho, rozglądając się dookoła z łobuzerskim uśmiechem. Pokiwałam głową, a on powrócił do obsypywania mnie pocałunkami. Nie pozostawałam mu dłużna, wsuwając dłonie pod koszulkę i dotykając umięśnionego torsu.
Nie mieliśmy stuprocentowej pewności, że nie zostaniemy nakryci, ale to chyba jeszcze bardziej nas ekscytowało. Niczym dwójka licealistów w szkolnej toalecie. Zachichotałam na tę myśl.
- Żyj tak jakby jutra miało nie być a każdy seks przeżywaj jak pierwszy. - Wymruczał mi do ucha, rozpinając spodnie i zsuwając mi je niemal do kostek. - I znajdź kobietę, która będzie godziła się na twoje szaleńcze propozycje. - Dokończył patrząc mi prosto w oczy, z rozbrajającym uśmiechem małego chłopca, który właśnie chce napsocić.
Złączył nasze usta w powolnym pocałunku, który mógłby trwać i trwać a pode mną ugięły się nogi i jęknęłam cicho, nie myśląc zupełnie o tym, że ktoś może nas nakryć. Cami powoli zsunął ze mnie bokserkę pozostawiając mnie w samej bieliźnie a potem zrzucił z siebie koszulkę która dołączyła do reszty naszej garderoby na podłodze. Uwolnił moje piersi z biustonosza i zaczął je pieścić, ściskając mnie jednocześnie za pośladki. Rozpięłam mu luźne spodnie które same się z niego zsunęły. On pozbył się już dolnej części mojej bielizny i stałam przed nim zupełnie naga, przyciskana do zimnej ściany. Ale to nie chłód wywoływał dreszcze na mojej skórze. Mimowolnie spojrzałam w stronę wąskiego, ciemnego korytarzyka który dzielił nas od monitorowanej części budynku.
- Jeśli ktoś będzie szedł usłyszę to i będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, żeby doprowadzić się do porządku. - Szepnął widząc moją minę. Mimo wszystko nie chciałam żeby ktoś nas nakrył, ale chwilami zapomniałam o jego wyostrzonym słuchu, który teraz i ja posiadałam.
Jego bokserki nie stanowiły dla nas problemu przez długi czas i moment później poczułam go w sobie, odchylając głowę do tyłu.
Jestem pewna, że tak wspaniale mogło być mi tylko z Cameronem. Ludzie postrzegali go jako kogoś nieokrzesanego, w ogóle nie zwracając uwagi na jego pozytywne cechy. A prawda była taka, że on bał się pokazać się od tej dobrej strony, bo ktoś mógłby się zorientować, że ten bezwzględny bandzior jednak ma serce.
Oddychałam głośno bawiąc się jego warkoczykiem. Zdecydowanie wolałam wyprawiać takie harce w łóżku, bo jednak lepiej było przytulać się do niego w miękkiej pościeli, niż na podłodze. Miał rumieńce na twarzy i przyglądał mi się zagryzając wargę. Zaczęłam powoli się ubierać, obserwując go kątem oka. Jakoś nie mogłam wytrzymać tego, w jaki sposób na mnie patrzył.
- Nie tak wyobrażałem sobie to pożegnanie. - Rzekł w końcu, kiedy rzuciłam w niego jego koszulką.
- Ja też nie. Mogłeś jednak znaleźć nam jakieś milsze miejsce. - Cmoknęłam w jego stronę z przekąsem.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. - Zirytował się od razu, podnosząc się do pozycji stojącej, przez co miałam przez moment świetną okazję oglądania jego seksownego ciała.
Zapiął swoje spodnie i złapał mnie za ręce. Jego dotyk nadal przyprawiał mnie o dreszcze. Pocałowałam go lekko i schyliłam się po sweterek.
- Bo to nie było pożegnanie, Cameron. I oboje doskonale o tym wiemy. - Popatrzyłam na niego z wyższością. - Więc jedź tam, odpocznij sobie i wracaj. - Odwróciłam się poprawiając włosy. - I nie uprzykrzaj za bardzo życia tamtejszym strażnikom. Wystarczy, że ci z Los Angeles cię nie lubią. - Zostawiłam go całkowicie skołowanego i zaskoczonego. Wtedy miałam już pewność, że wróci.   
Są wakacje, a ja kompletnie na nic nie mam czasu! I jeszcze rozdział jest okropnie długi, a miał być jeszcze dłuższy! Drugą część, pisaną przez Camerona wstawię pewnie w piątek lub sobotę. Wiem, że krótki odstęp czasu, ale i rozdział będzie dużo krótszy od tego. Bo jest już gotowy, i biorę się za pisanie epilogu.  I tak możecie mnie zamordować, bo przecież ten miał być ostatni. Ale w końcu obiecałam wam krwawą scenę! No bo ta część w ogóle mi się nie podoba, włączając w to końcową scenę. Ale to dlatego, że gotowy rozdział usunęła mi młodsza siostra i musiałam go odtwarzać, a jak wiadomo, to nigdy nie wychodzi tak samo. I pewnie teraz już większość z was nie wierzy w to rozstanie Cama i Evy, ale ja was jeszcze zaskoczę! Wspominałam coś o krwawej scenie? :P
I w ogóle to tutaj jest poruszane tyle tematów... Chanell, Elliot, nowe zdolności Evy, i to wszystko na raz więc nie zdziwię się, jeśli ktoś się pogubi, chociaż starałam się to napisać jakoś z sensem.  
Lecę już nadrabiać u was! Buziaki :* 

niedziela, 14 czerwca 2015

Dopiero podczas tragedii ludzie zdają sobie sprawę, jak wiele mieli do stracenia.

"Nadal poszukiwani są Tristan Keynes, Nicholas Bell oraz Xander Parker, którzy w zeszły czwartek uciekli z więzienia w..." nie dokończył dziennikarz w radiu, gdyż w odbiornik z wielkim impetem uderzył kubek po kawie. Chwilę później rozległ się przeraźliwy huk, kiedy oba przedmioty spadały na podłogę. Blondynka odsunęła od siebie talerz z niedojedzoną kanapką i westchnęła ciężko. Spojrzała na telewizor wiedząc, że jeśli tylko go włączy, na którymś kanale na pewno będą nadawać tę samą informację. Usłyszała czyjeś kroki na schodach a potem głośne parsknięcie.
- Nie będę tego sprzątał. - Poinformował ją stający w drzwiach niski blondyn w czarnej koszuli i spodniach od garnituru.
Wziął stojącą na szafce butelkę i upił z niej kilka łyków wody, po czym zmierzwił włosy swojej młodszej siostrze. Był jedyną osobą, która nie skreśliła jej i dała dach nad głową po wyjściu z poprawczaka.
- Daruj sobie, Paul... - Warknęła rozeźlona dziewczyna w jego stronę.
Doceniała jego starania, ale nie miała nastroju na żarty. Nie potrafiła cieszyć się wolnością jak należy, podczas gdy tak ważne dla niej osoby były w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Chłopak jakby zrozumiał, o co jej chodzi i objął ją ramieniem.
- Zapomnij o nim, Rocky. Dopiero zaczęłaś nowe życie, a doskonale wiesz, że on nie jest w stanie zapewnić ci bezpiecznej przyszłości. - Szepnął głaszcząc ją po włosach. Dziewczyna próbowała go odepchnąć, co jednak było trudniejsze, niż się wydawało. - Nie chcę nigdy ciebie z nim widzieć! - Paul podniósł głos, tracąc cierpliwość. - To nie jest już ten sam facet, którego znałaś. Oboje skończylibyście w jakichś slumsach nafaszerowani narkotykami, o ile nie sprzedałby cię wcześniej do jakiegoś burdelu! - Krzyczał, kiedy dziewczyna zdążyła się już wyrwać i pokonywała kolejne schodki chcąc dostać się do swojego pokoju i odciąć od świata. - Przykro mi Rocket, ale taka jest prawda! - Usłyszała jeszcze, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Rzuciła się na łóżko i zaczęła wylewać z siebie potoki łez. Nienawidziła użalania się nad sobą, ale to było jedyne, co przychodziło jej do głowy. Nie wierzyła bratu. Może była naiwna, ale nadal widziała w tym chłopaku kogoś więcej, niż nieudacznika, za którego mieli go wszyscy dookoła. Za zagrożenie.
Usłyszała stukanie pierwszych kropel deszczu o okna i podniosła się, uświadamiając sobie, że nie może spędzić całego dnia płacząc w poduszkę. Otarła oczy rękawami cienkiego sweterka który akurat miała na sobie i rozejrzała się po pokoju, w którym zdążyła już się trochę urządzić. Jej uwagę przyciągnęła czyjaś sylwetka stojąca na balkonie, doskonale widoczna przez okno. W pierwszej chwili jedyne, co przyszło jej do głowy, to uciekać. Jak najszybciej i jak najdalej. Dopiero, kiedy zaczęła dostrzegać szczegóły, zerwała się żeby otworzyć drzwi.
Była pewna, że wyglądał inaczej, kiedy ostatni raz go widziała. Wydawał się jej jeszcze wyższy i mężniejszy, niż wcześniej. W czarnych dżinsach i skórzanej, opiętej kurtce ociekającej deszczem był spełnieniem jej najśmielszych snów. Przyglądał się jej, jakby chciał przewidzieć reakcję dziewczyny, jednak tego co powiedziała, z pewnością się nie spodziewał.
- Nikt ci nie wytłumaczył, do czego służy dzwonek do drzwi? - Rzuciła jakby nie widzieli się jedynie przez weekend, lecz było to pierwszym, co przyszło jej na myśl.
Patrzyła, jak na jego twarzy pojawia się coraz szerszy uśmiech. Nie powinna z nim rozmawiać. Nie powinna wpuszczać go do domu. Nie powinna pozwalać, żeby ją objął, a potem pocałował. Ale na wszystko to się godziła. Był zbiegiem, niebezpiecznym przestępcą. Był jej księciem z bajki.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłem. - Wyszeptał odrywając się na chwilę od jej ust. Ujął jej twarz w dłonie i doprowadził do rumieńców, niemal przeszywając wzrokiem na wylot. Odwrócił głowę i rozluźnił uścisk, jakby zdał sobie sprawę, ze robi coś zabronionego. - Boże... - Wyrwało się z jego rozchylonych ust. Po tak długim czasie rozłąki nie był w stanie panować nad sobą tak, jakby tego chciał. Miał jej powiedzieć że ją kocha, ale musi odejść, a tymczasem pozwalał sobie na chwilę słabości, jeszcze bardziej krzywdząc ich oboje.
- Zostań ze mną. - Szepnęła błagalnie domyślając się, co chłopak chce zrobić. Nie zamierzała mu na to pozwolić. Nie chciała, żeby znowu odszedł, zostawiając ją samą, ze złamanym sercem.
- Oni mnie szukają, Rocket. - Odparł szeptem, wracając wzrokiem z powrotem do niej. - Szukają mnie wszędzie i jeszcze przez długi czas nie dadzą mi spokoju.
- Więc czemu uciekłeś? - Krzyknęła łamiącym się głosem. Zaraz skarciła się za to w myślach. To logiczne. Dla wolności.
- Bo ja umierałem, Rocky... - Szepnął przyglądając się jej z miną winowajcy. - Umierałem bez ciebie każdego dnia od nowa i myślałem... Myślałem, że robię to dla nas, ale teraz widzę, że to było dla mnie. Że to ja nie mogłem żyć bez ciebie, a nie na odwrót. I przepraszam. Przepraszam, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Chodzi o to... - Motał się coraz bardziej nie wiedząc, jak ma ująć w słowa to, co ma na myśli.
- Nie odchodź... - Szepnęła. - Nie obchodzi mnie, że cię szukają. Ja w ciebie wierzę. - Desperacko próbowała go zatrzymać.
Patrzył na nią jakby kłócił się sam ze sobą i w rzeczywistości tak właśnie było. Gdyby z nim poszła mogliby być razem. Wbrew pozorom dla kogoś takiego jak on były jeszcze bezpieczne miejsca. Ale na jak długo? Prędzej czy później trzeba będzie zmierzyć się z brutalną rzeczywistością, w której nie chciał widzieć swojej królowej.
- Nawet, jeśli będzie niebezpiecznie? Jeśli mnie złapią... Wiesz, że jeśli tak się stanie, to nie oszczędzą nikogo, kto jest ze mną. Nie chcę dla ciebie takiej przyszłości...
- Więc musisz robić wszystko, żeby tak się nie stało. Pokaż wszystkim, że mylili się co do ciebie. A ja będę z tobą.
- Na zawsze? - Zapytał niczym dziecko, przyciągając ją bliżej do siebie. Położyła dłoń na jego piersi a drugą odgarnęła mokre włosy spadające mu na oczy.
- Na zawsze...

Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej i przymknęłam oczy, czując zawroty głowy. Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę łazienki. Spojrzałam w lustro na swoją zmęczoną twarz którą po chwili przemyłam zimną wodą, zmywając ostatnie ślady zaschłych łez. Jedynych i ostatnich, jakie wylałam po stracie Xandera. To było oczywiste. Zaletą bycia dziewczyną lidera jednego z największych gangów w Stanach były pieniądze, luksus, oraz niewątpliwie szacunek u innych, ale przecież należy liczyć się też z tymi ciemnymi stronami. Że czasami trzeba pociągnąć za spust. Nauczyć się w pół minuty pakować to, co ma wystarczyć na kilkutygodniową ucieczkę przed policją. Przywyknąć do tego, że śmierć staje się codziennością. Że końcu dopada jedyną osobę, jaka ci w życiu pozostała.
Wyprostowałam się i ponownie zerknęłam na swoje odbicie, podciągając koszulkę do góry. Dziewiąty tydzień. Jak stwierdziła doktor Monsen, stworek znajdujący się we mnie ma już ponad dwa centymetry i powoli zaczyna przypominać miniaturkę człowieka. Poza dziwnym uczuciem, że we mnie znajduje się jakaś inna istota, nie zauważyłam żadnych większych zmian. Mój brzuch też wyglądał jak zwykle mimo że przytyłam prawie dwa kilogramy. W sumie myślę, że było to bardziej wynikiem mojego całkowitego już odstawienia papierosów, przez co częściej sięgałam po coś do jedzenia.
Uśmiechnęłam się pod nosem. To dziwne, bo na początku byłam przerażona wizją mnie z ciążowym brzuszkiem, albo z dzieckiem. Ale widok tak zadowolonego Xandera, który co chwilę spoglądał w kierunku mojego brzucha chyba przynajmniej częściowo przekonał mnie, że to nie koniec świata. Póki on był ze mną. A jeśli miałam go stracić i zostać sama, to wcale nie uśmiechało mi się to całe macierzyństwo. Ale było już za późno. Co prawda miałam numer do lekarza, który za nic nie znaczącą dla mnie sumę pomógłby mi pozbyć się dziecka i kiedy tylko Cameron powiedział mi o śmierci Xandera to taka opcja wydała mi się najwłaściwsza, ale przecież nie wolno mi było tego zrobić. Poza tym Xnader chyba umarłby z rozpaczy i na pewno nigdy mi nie wybaczył, gdybym to zrobiła. Chyba powinnam nauczyć się kochać to coś. Tego kogoś. To wydawało mi się najwłaściwsze. I nie powinnam dawać mu już od początku złego przykładu, całkowicie się załamując. Nawet, jeśli to tak bardzo bolało.
Zrzuciłam z siebie rozciągniętą koszulkę i związałam włosy w koński ogon, po czym udałam się z powrotem do pokoju, żeby poszukać w szafie czegoś do ubrania. Wybrałam czarne szorty z ćwiekami i pasujący do nich top moro, odsłaniający tatuaż w kształcie nutki przy pępku. Na to zarzuciłam jeszcze czarny żakiet i wyglądałam jak normalna Rocket. Nie smutna, cierpiąca, rozdarta wewnątrz. Westchnęłam głośno i uśmiechnęłam się sztucznie do lustra. Z tym uśmiechem było najgorzej, bo za nim nie przepadałam. Ale była to jedyna możliwość żeby trzymać ludzi na dystans.
Zabrałam z szafki telefon i wyszłam z pokoju. W małym korytarzyku spał Radża i na mój widok jedynie leniwie zamruczał. Nie myślałam, że po wyjściu na zewnątrz będzie mi aż tak źle. Ludzie mijali mnie i patrzyli jakby było im niezmiernie przykro. Jedna kobieta nawet podeszła do mnie i powiedziała że wie, jak mi ciężko, bo ona też straciła męża i musiała sama wychowywać dziecko. Gówno prawda. Gdyby rzeczywiście wiedziała przez co przechodzę, to nie wygadywałaby takich bzdur. Ale ja oczywiście zacisnęłam tylko mocniej zęby, przywołałam swój znienawidzony uśmiech i ruszyłam dalej mając nadzieję, że w kuchni nie spotkam nikogo, kto chciałby powiedzieć mi coś podobnego. Rzeczywiście, nie mówili. Co nie zmieniało faktu, że czułam się jak ofiara losu. Nienawidziłam takiego uczucia. Nie chciałam, żeby ludziom było mnie żal. Byłam do jasnej cholery Rocket Hill! A mimo wszystko kiedy już nalałam sobie wody w szklankę, zrobiłam ledwie łyk i poczułam, że za kolejnym chyba się udławię. Miałam wrażenie, że połamię sobie zęby od ich zaciskania. Wstałam od stołu z chęcią odstawienia reszty do zlewu i powrotu do pokoju bo doszłam do wniosku, że marnym pomysłem było w ogóle z niego wychodzenie. Po prostu miałam tego dość. Myślałam, że wylałam już wszystkie łzy, ale najwyraźniej tak nie było.
Z dłońmi zaciśniętymi w pięści wymaszerowałam z kuchni tak pochłonięta własnymi myślami, że niechcący zderzyłam się z kimś, kto akurat wchodził, a właściwie wbiegał do pomieszczenia. Już chciałam opieprzyć daną osobę, że to nie jest autostrada, żeby tak zapierdzielać, oraz posłać jej wiązankę epitetów, ale zmiękłam w jednej chwili. Powinnam w tamtym momencie chcieć zamordować Camerona za to, co powiedział a Nicholasa zaraz potem, że potwierdził te wszystkie kłamstwa. Powinnam, ale na tę chwilę zapomniałam o całym świecie patrząc mu w oczy. Chciałam mu tyle powiedzieć... Że go kocham, że za nim tęskniłam, że cierpiałam, że nigdy więcej nie pozwolę mu już tak ryzykować. Zamiast tego po prostu rzuciłam mu się na szyję z obawą, że zaraz zniknie albo to ja się obudzę.
- Myślałam, że nie żyjesz... - Szepnęłam, jakby to nie było oczywiste.
Dopiero wtedy poczułam ogarniającą całe moje ciało słabość. Jakby uleciały ze mnie resztki sił. Gardziłam słabością, ale w tamtej chwili właśnie taka pragnęłam się czuć. Krucha i bezbronna, ochraniana przez mojego wymarzonego księcia z bajki. Jedynym powodem, dla którego nadal choć trochę próbowałam nad sobą panować, byli otaczający nas ludzie. Było niedzielne popołudnie, a co za tym szło, zdecydowane przeludnienie w agencji. Pociągnęłam głośno nosem starając się jednocześnie zatamować napływające do oczu łzy. Xander cofnął sie trochę i popatrzył na mnie a ja nie potrafiłam odczytać kompletnie nic z wyrazu jego twarzy.
- Nigdy nie wolno ci płakać z mojego powodu, słyszysz? - Ujął moją twarz w dłonie i otarł kciukami łzy z policzków. - Jesteś moja, nie możesz być nieszczęśliwa. - Szepnął wtulając się w moje włosy.
- Ale ja jestem szczęśliwa. - Powiedziałam tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć. - I wkurwiona. - Dokończyłam już głośniej. Odsunął się ode mnie a ja wytarłam dłońmi twarz, na dobre pozbywając się łez i smutku.
- W to akurat nie wątpię. - Odparł uśmiechając się szeroko.
- Więc mam rozumieć, że przygotowałeś sobie jakąś wiarygodną wymówkę, tak? - Zapytałam ciągnąc go za sobą do salonu i sadzając na fotelu. Nie muszę chyba dodawać, że nie tylko ja byłam ciekawa, co Parker ma na swoje wytłumaczenie, bo dookoła nas uformowała się już spora grupka ciekawskich, w tym Domein i Cameron, którzy patrzyli na brata z chęcią mordu w oczach.
- Zacznijmy może najpierw od tego, czemu nagle wszyscy zaczęli myśleć, że nie żyję, co? - Zapytał rozglądając się dookoła.
- Się pytasz, dlaczego? - Wybuchł nieoczekiwanie Cody. - Ten dom się zawalił i płonął, a tylko ty z niego nie wyszedłeś! No i dzwonili powiedzieć, że znaleźli zwłoki kogoś z tatuażem na dłoni, podobnym do twojego!
- No tak... Doszło do strzelaniny... Zabiłem go. - Wzruszył ramionami Parker. - Dlaczego to cię tak obchodzi? - Spojrzał na Franca, podobnie jak reszta, która zaciekawiona była jego nagłym wybuchem.
- A czy to istotne? Gadaj lepiej, gdzie byłeś! - Zażądał.
Założyłam nogę na nogę zwracając tym samym na siebie uwagę Xandera i dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie tylko Cody tutaj oczekuje jakichś wyjaśnień. Nasz lider w końcu westchnął i wywrócił oczami niczym małe dziecko, któremu się czegoś zabrania. Zdecydowanie nie czuł się komfortowo, ale o to właśnie chodziło.
- Zaczęło się od tego... - Podjął w końcu. - Że kiedy z Chrsiem szukaliśmy pomieszczenia, w którym miała przebywać ta dziewczyna, przypadkowo natknęliśmy się na jakieś centrum dowodzenia, czy coś... - Wzruszył ramionami niedbale. - Christopher poszedł dalej a ja nie mogłem chociaż na chwilę tam nie zostać żeby przekonać się, czy nie znajdę czegoś ciekawego. Żaden z komputerów nie chciał odpalić, bo przecież nie było prądu, więc zacząłem przekopywać się przez sterty dokumentów w których nie było praktycznie nic, czego już bym nie wiedział. I kiedy wreszcie natknąłem się na jakieś dziwne akta ludzi, których w życiu nie widziałem, w progu stanął ten chłopak z tatuażem. Zaczęliśmy się szarpać, ale w końcu zadźgałem go jego własnym nożem. Tyle, że on nie był sam, bo razem z nim był jakiś facet, który uciekł jak tylko się zorientował, że ten drugi nie żyje. Więc ruszyłem za nim. Nawet nie wiedziałem, że ten dom się zawalił. Musiało mnie już tam nie być. - Ponownie wzruszył ramionami.
Jako że mnie tam nie było, to nie wiedziałam, co się działo. Mimo wszystko takie wytłumaczenie mnie nie zadowalało. Chłopaków chyba też nie, bo nie wydawali się zbytnio przekonani wyjaśnieniami brata.
- I którędy niby stamtąd wyszedłeś, co? - Zainteresował się Cam, wyraźnie poirytowany.
- No... Tunelami. - Stwierdził Xand.
- Ale one były zasypane. - Wtrącił siedzący na oparciu sofy Amir i spojrzał na szefa z ironicznym uśmiechem.
- Były, ale ten facet je wysadził. Chyba z godzinę go ganiałem, bo w przeciwieństwie do niego nie znałem w ogóle tych tuneli i koniec końcem jak już go dopadłem i znalazłem wyjście, to okazało się, że jesteśmy w samym sercu jakiejś dzikiej puszczy pełnej robali i dzięciołów. Z żadnym z chłopaków nie mogłem złapać kontaktu a w tym lesie nie było zasięgu! Byłem już wykończony, jak w końcu znalazłem ścieżkę i wlokąc za sobą tego faceta doszedłem do jakiegoś miasta. No i jak już w końcu znalazłem zasięg, to bateria mi się wyczerpała. Nie miałem kasy, a przecież nie mogłem w takim stanie iść szukać pomocy, bo wyglądałem okropnie! Poza tym ciekaw jestem jakby ludzie reagowali, jakby widzieli że mam ze sobą ledwo przytomnego, związanego sześćdziesięciolatka. - Westchnął patrząc na nas jakby oczekiwał odpowiedzi. - No i w końcu ukradłem samochód jakiejś Carren, która jest wielką miłośniczką country, czyli jedynego gatunku muzyki, której nie jestem w stanie przełknąć. No i trzeba było jeszcze jakoś dotrzeć tutaj, a tym gratem to naprawdę nie było proste zadanie. Tylko cudem nie skończyło nam się paliwo i nie zatrzymał żaden patrol. - Zakończył patrząc gdzieś na dywan i kręcąc głową z niedowierzaniem.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Xander walczył w jakiejś dziczy o przetrwanie podczas gdy my wszyscy mazaliśmy się myśląc, że nie żyje. Nicholas chyba myślał o tym samym, bo w jednej chwili ku niezrozumieniu innych, oboje parsknęliśmy szczerym śmiechem. Mój wzmógł się jeszcze bardziej, kiedy słyszałam jak Bell charakterystycznie chrumka, chowając czerwoną jak burak twarz w dłonie, co znowu przyprawiło pozostałych o uśmiechy.
- Bo tam było pełno dzięciołów... - Pisnął błękitnooki, kiedy przez chwilę mógł złapać oddech.
- No bo było... Wszędzie stukały! - Oburzył się Parker z uśmiechem. - Znaczy, że się nie gniewasz? - Zapytał z nadzieją, na co ja pokręciłam głową, wycierając łzy, które tym razem były wynikiem radości.
- Nie, nie... I tak masz przejebane, słonko... - Wydusiłam z siebie na co entuzjazm mojego Xandera trochę osłabł. Chyba chciał coś powiedzieć, ale rozległo się trzaskanie drzwiami i do pomieszczenia wparował Chris z jakimś świstkiem w ręku.
- Przyszedłem wam tylko powiedzieć, że ta skwarka w kostnicy to nie Xander, także wstrzymujemy imprezę pogrzebową. - Oznajmił z tym charakterystycznym dla siebie sarkazmem.
- Wiemy już, cześć, Chris. - Parker podniósł dwa palce do góry.
- No, to po co ja zostawiałem resztę swoich skwarek, co? One tam się domagają mojego zainteresowania! - Warknął i ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał się w pół kroku. - Pewnie to już też wiecie, ale Farell rozmawia właśnie przed agencją z moim tatusiem i wujkiem Marcusem. No i nieodłącznie z ciocią Lucy! - Rzucił jeszcze już zza drzwi.
- Ja rozumiem, że sporo mnie ominęło, ale co tutaj nasz tatuś robi? - Xander najwyraźniej niczego nie rozumiał.
- Przyjechał po Chanell, no i po ciebie. - Mruknął pod nosem Cam wstając i przeciągając się. - Ale skoro żyjesz, to tylko po Chanell.
- A co tu robi Chanell?
- Prawdopodobnie sprawia kłopoty... - Warkoczyk ruszył przodem a za nim Domi i rozradowany Nicholas. Reszta też jakoś zaczęła się rozchodzić i w końcu tylko ja i Xander zostaliśmy na swoich miejscach, wpatrując się w siebie nawzajem.
Wstałam i powoli podeszłam do chłopaka, po czym usiadłam mu na kolanach. Pochylił się nade mną chcąc pocałować, ale odsunęłam się trochę, uniemożliwiając mu to.
- Musisz się wykąpać. - Szepnęłam na co on tylko się uśmiechnął i podniósł się, biorąc mnie na ręce. Rzeczywiście nie pachniał fiołkami, ale jakoś wyjątkowo nie zwracałam na to uwagi.
Posadził mnie na szafce obok umywalki a sam zdjął z siebie ubranie, wkładając je do kosza na pranie. Cały czas bezwstydnie mu się przyglądałam, po raz enty oglądając jego tatuaże na przeróżnych częściach ciała. Mimo swoich zdolności nie był tak umięśniony jak Cami, ale dla mnie był perfekcyjny. Zawsze się dziwiłam, że ktoś taki jak on, mógł chcieć kogoś takiego jak ja. Rozumiałam to, kiedy jeszcze byliśmy młodzi, ale z jego pozycją lidera mógłby mieć każdą laskę, dużo młodszą ode mnie.
- Dlaczego tak patrzysz? - Spytał podchodząc do mnie całkiem nagi. Uśmiechnęłam się zwycięsko widząc ogromne rumieńce na jego twarzy. Zarzuciłam mu ręce na ramiona.
- Zgubiłeś kolczyk z lewego sutka. - poinformowałam go. Spojrzał we wskazane miejsce i jęknął głośno, przytulając się do mnie.
- To był mój ulubiony... - Westchnął a ja w geście pocieszenie pogłaskałam go po głowie, nie mogąc jednak powstrzymać się przed wywróceniem oczami w geście dezaprobaty.
- Kupimy ci nowy. - Szepnęłam bezskutecznie próbując przybrać poważny ton. Zaczął coś mruczeć mi do ucha a potem całować po szyi. Domyśliłam się, o co mu chodzi, kiedy spróbował pozbyć się mojego żakietu, więc szybko się wywinęłam. Popatrzył na mnie kompletnie zaskoczony. - Nic z tego, kiciu. Masz się wykąpać, a poza tym dalej jestem zła. Szlaban na seks do odwołania. - Oznajmiłam, po czym wyszłam, zamykając za sobą drzwi, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć.
Rzuciłam się na łóżko chichocząc niczym małolata. Byłam tak szczęśliwa, że Xander jednak żyje, a jednocześnie rozbawiona tą swoją paniką, ale nigdy nie chciałabym przeżywać tych kilkunastu godzin na nowo. W takich sytuacjach ludzie zaczynają naprawdę doceniać to, co mają. Co nie oznaczało jednak, że zamierzałam zbytnio rozczulać się nad moim kochanym mężczyzną.
Wzięłam z szafki jego Iphone'a i podłączyłam do ładowarki. Ściągnęłam z siebie żakiet i wyciągnęłam się wygodniej na łóżku. Musiałam przysnąć, bo ocknęłam się dopiero, kiedy Xander w samych bokserkach ładował się obok mnie pod kołdrę. Przysunął się do mojego brzucha a ja wywróciłam oczami bezradnie, bo ostatnio robił to coraz częściej.
- Jak ją nazwiemy? - Zapytał przykładając nos do mojego brzucha.
- Skąd pewność, że to będzie ona, a nie on? - Zapytałam unosząc do góry jedną brew.
- Nie wiem.- Wzruszył ramionami. - I prawdę powiedziawszy jest mi to bez znaczenia. Ale jeśli to będzie dziewczynka, to chce, żeby miała na imię Mickeyla. A na drugie Paivi. - Stwierdził nie odrywając wzroku od mojego brzuszka, przez co zaczynałam się powoli irytować.
-Dlaczego Paivi?
-Bo Paivi to dzień, a dni tworzą życie. - Odparł z uśmiechem.
- A jeśli to będzie chłopiec? - Udałam , że nie zwróciłam uwagi na jego wcześniejszą wypowiedź.
- To nie wiem. Ty coś wymyśl. - Popatrzył na mnie.
- Nie wiem. Nie potrafię wymyślić tego teraz. - Zaśmiałam się, jednak on jakby posmutniał.
- Właściwie... Może to i lepiej. - Szepnął w końcu. - Im więcej będę wiedział o tym dziecku, tym trudniej będzie mi potem się z nim rozstać i zapomnieć. - Wyznał i było w tym tyle smutku i bólu, o ile nie byłabym nawet w stanie go podejrzewać.
- Więc chrzań to. Chrzań to, Xander, i ucieknij. Weź chłopaków i skontaktuj się z Maxem, on was ukryje. Potem wrócicie, jak sprawa przycichnie...
- Chciałbym. - Przerwał mi zapatrzony w jakiś punkt za oknem. - Ale to nie jest wyjście. Ucieczka byłaby oszustwem i oznaką tchórzostwa. Nie jestem tchórzem i nie będę kłamał. Dałem słowo Michaelowi i go dotrzymam. Poza tym jeśli my trzej byśmy uciekli, to rozpętałaby się prawdziwa wojna i nikt nie byłby bezpieczny, zwłaszcza ty. - Popatrzył na mnie.
 Miał trochę racji. Nie można było sprowadzać dziecka w sam środek burzy, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed lat.
Zamrugałam kilkakrotnie, żeby nie zobaczył jak łzy zbierają mi się w oczach. Po raz kolejny tego dnia. Mazałam się niczym mała dziewczynka, ale usprawiedliwiałam się ciążą i wahaniem nastrojów. Mi można.
- Chciałabym móc zdjąć z ciebie ten ciężar. - Szepnęłam a on tylko się uśmiechnął.
- Za dużo się mną przejmujesz, królowo. - Odparł kładąc głowę na poduszce. - Poza tym zawsze mogą wystąpić nieprzewidziane sytuacje, mieszające trochę w historii. - Mruknął ospale i odwrócił się do mnie plecami, kończąc tym samym temat.
Mogłam wtedy zacząć go wypytywać, co ma na myśli, ale pewnie i tak by mi nie powiedział. Zamiast tego po prostu przysunęłam się do niego bliżej i zaczęłam masować swój płaski brzuszek.
- Widzisz, Mickey? Twój tatuś jest dziwny. Ale nie martw się. Przynajmniej mamusia jest normalna.
Posłałam chłopakowi mordercze spojrzenie, kiedy zaczął się serdecznie śmiać, ale oczywiście tego nie widział. Nachyliłam się więc tylko nad nim i zaczęłam całować po odkrytej części ręki. Niby powiedziałam mu o tym całym szlabanie, ale kto by się tam tym przejmował? 
Miałam dodać rano, ale nie miałam internetu. Mam u was zaległości i nie obiecuję, że przed czwartkiem je nadrobię, bo mam ostatnie cztery dni na poprawę matematyki, inaczej zamiast zaczynać nowego bloga, w wakacje będę jeździła na korki, żeby w sierpniu móc zaliczyć matematykę. I tak zrobię to później niż przypuszczałam, bo ten rozdział musiałam rozdzielić na dwie części, inaczej wyszedłby dwa razy dłuższy. No i do kolejnej części nie pasowałaby już perspektywa Rocket. Tak w ogóle czy tylko ja mam wrażenie, że wyszedł przesłodzony? Ale nie martwcie się. jeszcze wam zaserwuję trochę krwi przed końcówką ;) 
Całusy :*