wtorek, 29 kwietnia 2014

Naj­większa wrażli­wość tkwi w bes­tii. Tyl­ko jak zna­leźć słaby pun­kt w tym twar­dym pancerzu?

 Obudziłam się kilka minut po siódmej rano, żeby wyjść z Luną na spacer. Luis powtarzał, że na razie trzeba często z nią wychodzić, żeby potem nie mieć niespodzianek. Wczoraj wieczorem dwa razy sam ją wziął, ale nalegał żebym dzisiaj ja to zrobiła. Szłam bocznym korytarzem, żeby żaden z uczniów mnie nie zauważył, bo zaczęły by się pytania, gdzie ostatnio byłam. Margaret postanowiła, że na razie będę miała indywidualne lekcje, żeby lepiej pojąć cały materiał. Zależało jej, żebym jak najlepiej zdała egzaminy, a muszę przyznać, że rozumiałam więcej, kiedy byłam tylko ja i nauczyciel. Kiedy czegoś nie umiałam, powtarzaliśmy materiał a na lekcjach z innymi uczniami nie miałabym takiej możliwości.
Było już po ósmej, kiedy weszłam do mieszkania. Luisa nie było, bo wyszedł już do pracy, a jedyną robotą Caleba i Bonnie było pilnowanie Cama. Czarnooki jeszcze spał, a blondyn był w łazience kiedy wkroczyłam do salonu. Rzeczywiście, po wczorajszym wieczorze wyglądał jak pobojowisko. Gdzieś o pierwszej w nocy chłopaki zaczęli rzucać się popcornem i wszędzie było go pełno. Cam zachowywał się normalnie, więc i ja udawałam, że nic się nie stało. W rzeczywistości jednak niepokoiła mnie ta jego chwilowa zmiana. Bonnie przechodziła co chwilę obok niego marudząc, żeby wstał.
- A która godzina? - Zapytał zaspany, podnosząc głowę.
- Dziewiąta trzydzieści. Wstawaj i rób śniadanie. - Próbowała ściągnąć z niego kołdrę, ale ten nakrył się nią na głowę.
- Przed południem jest jeszcze noc, nikt cię tego nie uczył? - Spytał, całkowicie się chowając.
Usiadłam na brzegu sofy. Po chwili poczułam jak coś łapie mnie za nogę. Parker pociągnął mnie do siebie zmuszając, żebym położyła się obok niego. Leżeliśmy twarzami do siebie. Miał zamknięte oczy, ale się uśmiechał. Wyglądał słodko. Może nie powinnam, ale pocałowałam go w czoło. Czułam ten silny zapach mięty. Dostawałam szału. 
- O matko, jeszcze ty? - warknęła zirytowana Bonnie, siłą zdzierając z nas kołdrę. Cami odruchowo się skulił.
- Zimno mi! - Zaczął zrzędzić, ale podniósł się i podreptał do kuchni.
Dużym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że Cam świetnie gotuje. No, może nie gotuje, ale robi pyszne naleśniki. Usiadłam przy stole w kuchni, kiedy zaczął stawiać na nim syrop, dżem, bitą śmietanę i sos czekoladowy. Obok na talerzyku były pokrojone banany, kilka truskawek i jagody. Nie wiem, skąd oni o tej porze roku wytrzasnęli jagody i truskawki, ale byłam im za to niezmiernie wdzięczna. Siedząca na przeciwko mnie Bonnie uśmiechnęła się, kiedy Cameron postawił przed nami dwa talerze, pełne puszystych naleśników.
- Smacznego. - Powiedział siadając obok nas i od razu nałożył sobie trzy. Też wzięłam jednego i wrzuciłam na niego kilka jagód, po czym polałam sosem czekoladowym.
Po śniadaniu Caleb poszedł zobaczyć jak się mają sprawy z Oustinem. Podobno się obudził, ale tylko na kilka minut. Chyba już z nim lepiej, skoro mówili coś o przesłuchaniu go.
- No, to co będziemy robić? - Spytałam Bonnie, kiedy Cam był w łazience. Zajęcia miałam dopiero o jedenastej, a nie chciałam nudzić się aż do tej pory.
- Na mnie nie patrz. - Mruknęła dziewczyna przeglądając jakiś magazyn sportowy. - Ja muszę skoczyć do sklepu po zakupy, bo Cam się skarży, że nic w lodówce nie ma.
- Bo to prawda! - Marudził ten, stając w drzwiach i wycierając twarz ręcznikiem.
- Dobra, dobra, ale jak ci kupię składniki, to zrobisz te bułeczki jagodowe co ostatnio? - Spytała wstając z fotela. Wzięła kurtkę i stanęła w drzwiach oczekując odpowiedzi. Cam tylko przewrócił oczami w ten śmieszny sposób i pokiwał głową.
- Wariatka.... - Westchnął siadając obok mnie na sofie, kiedy dziewczyna już wyszła.
Wzięłam na kolana Lunę, głaszcząc ją po karku. W nocy spała między Camem a Calebem, co wyglądało dosyć śmiesznie.
- Domein żyje, prawda? - Spytałam ostrożnie. Głowiłam się nad tym, odkąd tylko mi to powiedział. Spojrzałam na niego a on westchnął głośno, chowając twarz w dłoniach. Zaczęłam żałować, że w ogóle poruszyłam ten temat.
- Nikt nie może się o tym dowiedzieć... - Szepnął w końcu podnosząc na mnie wzrok. Pokiwałam głową, bo na nic więcej nie mogłam się zdobyć. - Mógł nas zabić, rozumiesz? - Spytał ciągle patrząc na mnie. Potem utkwił wzrok w jakimś punktem za oknem. - To było kilka miesięcy po tym, jak Xander pomógł mi uciec z więzienia. Byliśmy w jednym z naszych domów, na Florydzie. Ja, Xander, Rocket i Loca. Wpadli do domu w nocy. Chyba z trzydziestu agentów, pod dowództwem mojego młodszego brata. Kazaliśmy dziewczynom uciekać, a sami zostaliśmy. Wiesz, jakie to uczucie, kiedy klęczysz skuty przed osobą, z którą kiedyś byłeś bliżej niż z kimkolwiek innym, a ona teraz trzyma naładowany pistolet tuż przy twojej głowie? To był jeden z najbardziej upokarzających momentów w moim życiu. - Przymknął oczy i ponownie zakrył twarz dłońmi. - Samolot miał nas zabrać bezpośrednio do Vegas, gdzie ja i Xander mieliśmy stanąć przed radą. Mi może by się upiekło, ale on od razu odstałby karę śmierci. A Domein podszedł do nas i z tym swoim głupawym uśmieszkiem oświadczył, że zabiera nas do Rio, a tam czeka na nas samolot do Europy. - Zaśmiał się i spojrzał na mnie. Myślałam, że będzie smutny, ale on wyglądał jak po obejrzeniu dobrej komedii. - Zdałem sobie sprawę, że przyłączając się do Xandera zostawiłem Doma samego. Po śmierci mamy tata zabrał Ericę do siebie, potem ja odszedłem i on został zupełnie sam. Wyjechaliśmy potem do Europy na kilka tygodni, tylko we trzech. Dla agencji odegraliśmy scenkę zabójstwa Domeina. Oficjalna wersja jest taka, że wrzuciliśmy jego zwłoki do morza. - Zamyślił się na chwilę, po czym dodał: - Nikt nie wie, że Domi bierze udział praktycznie w każdej naszej akcji. Niektórzy uważają, że jestem głupi, że poświęciłem się dla Xandera. Nie masz rodzeństwa, więc masz prawo tego nie rozumieć. Ale moi bracia... Kocham ich. I nie boję się tego przyznać. I wiem, że im również na mnie zależy, a ludzie niech gadają, co chcą. Nawet nie wiesz, ile bym dał, żebyś mogła mnie poznać w innych okolicznościach. - Szepnął biorąc mnie na kolana. Siedząca na nich Luna zeskoczyła na podłogę i podreptała do kuchni. - Wiem, że po tym wszystkim, co ci Bonnie nagadała i w ogóle po tym, co słyszałaś na temat mój i Xandera, możesz się nas bać. I wcale nie mam ci tego za złe. Ale nie wszyscy są tacy, jakimi ich malują. - Skończył wtulając się w moje włosy. Zapadła długa chwila ciszy, ale chyba żadnemu z nas to nie przeszkadzało. W końcu zdobyłam się na zadanie jeszcze jednego pytania.
- To, co się z tobą wczoraj stało... Jak powiedziałeś... - Nie umiałam ubrać tego w słowa, ale on chyba zrozumiał, o co mi chodzi.
- Masz czasami tak, że jeśli znasz kogoś dobrze, to wystarczy że na niego spojrzysz i wiesz, co chce ci powiedzieć? - Spytał przekręcając moją twarz tak, żeby mógł patrzeć mi w oczy. Pokiwałam głową, choć nie do końca wiedziałam, co chłopak ma na myśli. - Jesteśmy trojaczkami. Ja, Xander i Domein. Znamy się od zawsze. Nasze kłótnie nigdy nie trwają dłużej niż godzinę. Ale dzięki temu eksperymentowi, któremu poddali się nasi rodzice łączy nas coś jeszcze. - Urwał widząc, że nie wiele z tego rozumiem. - Kiedy są gdzieś w pobliżu ja... Słyszę ich myśli. Wiem, co akurat czują. Czasami to bywa pomocne, kiedy wiemy, że któryś z nas ma problem, kiedy jest zły czy smutny. Ale są też minusy takich zdolności. Na przykład kiedy jest się w intymnej sytuacji z dziewczyną, kiedy jest się podnieconym a dwie inne osoby siedzące w pokoju obok wiedzą, co w danej chwili odczuwasz. To czasami jest trochę krępujące... - Momentalnie się zarumieniłam, na co on tylko parsknął śmiechem i tym samym zarobił kuksańca w ramię. - Mogę to zablokować. Sprawić, że nie wiedzą, co akurat robię. Ale to wymaga skupienia i jest męczące, dlatego czasami po prostu nie zwracam na nich uwagi. Poza tym nie mamy przed sobą praktycznie żadnych tajemnic. - Dokończył nadal się śmiejąc. Chyba byłam bardziej zakłopotana tym faktem niż on sam.
- Teraz też ich słyszysz? - Spytałam w końcu, masując policzki z nadzieją, że przestanę wyglądać jak burak.
- To działa tylko, kiedy jesteśmy blisko siebie. Gdybym ich ciągle słyszał, prawdopodobnie już byłbym wolny. - Westchnął i rozłożył się na sofie, kładąc swoja głowę na moje kolana.
Nagle do mieszkania wszedł delikatnie zaczerwieniony Caleb. Spojrzał na nas i wziął z szafki czarną bluzę.
- Margaret się zgodziła. - Powiedział rzeczowo, biorąc butelkę wody i wypijając prawie całą jej zawartość.
- Na co? - Spytałam zdezorientowana. Jak zwykle nie byłam w temacie.
- Na to, żeby Parker wziął udział w przesłuchaniu Oustina. - Spojrzałam na Cama. Uśmiechnął się tylko złowrogo. W jego oczach dostrzegłam satysfakcję mieszającą się z złością. To nie wróżyło nic dobrego... 
Dobra, przyznam, że sama już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. W ten weekend napisałam już trzy rozdziały do przodu i pokręciłam wszystko jeszcze bardziej, ale mogę zdradzić, że trochę się namiesza w życiu naszej Evy i w jej związku z Camem. Ale póki co łapcie ten. Czy tylko ja mam wrażenie, ze Cam powoli zamienia się w superbohatera z komiksu? Masakra, ale cóż poradzić. Pozdrawiam :*
Sekretna 

wtorek, 22 kwietnia 2014

Poz­na­jesz człowieka i widzisz go tak jak on so­bie te­go życzy, do­piero po cza­sie uświada­miasz so­bie, że ob­darzyłeś sym­pa­tią ko­goś in­ne­go.

- Tu są tylko podstawowe informacje. - Mruknęła Bonnie pod nosem. - Tego samego można dowiedzieć się w szkolnym sekretariacie.
Siedzieliśmy w biurze Margaret, przeglądając teczki z papierami, które niechcący znalazłam w szafce Oustina. Podobno jeszcze się nie obudził po tym, jak Cam się z nim rozprawił. Czy to dziwne, że czułam ulgę z tego powodu? Bo tak właśnie było. W sumie mógłby się wcale nie obudzić. Pieprzony dupek. Cameron wysłał Lorę do domu, z jakąś głupią sprawą, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że zrobił to, bo zaczynała go irytować. Swoją drogą chyba ją polubiłam. Tylko z jej opowieści wynikało, że to właśnie z Chanell Cam jest najbardziej zżyty, a nie powiem, żeby mnie to specjalnie ucieszyło.
- A czego się spodziewałaś? Tylko Hana i Erica są karane. Reszta moich sióstr jest czysta. Co Zack mógłby w tym zapisać? Ale popatrz na inne. Moje, Tristana, Nicholasa... Z tego można by napisać nasze książki biograficzne. - Cam przeglądał akurat akta jakiegoś blondyna.
- Liczyłem. Kogoś brakuje... - Zaczął Caleb.
- Loca nie jest tu uwzględniona. - Odparł Cameron, kartkując jakiś notes. - Agencja nie ma żadnych jej dokumentów, Zack też. Nawet ja nie wiem, jak dziewczyna ma rzeczywiście na imię. - Czarnooki zatrzymał się na jednej z teczek i zaczął uważnie jej się przyglądać.
Przysunęłam się bliżej niego, zaglądając w papiery. Zdjęcie chłopaka łudząco podobnego do Cama, tyle że z inną fryzurą. Poza tym wydawał się delikatniejszy, jakby... Bardziej dziewczęcy. Czarna grzywka prawie całkowicie zakrywała mu prawe oko. Domein Kordian Parker. Wyczytałam pod nosem. Brat Camerona. Urodzony 29 czerwca 1976 roku w Colorado. Zmarł 12 marca 2006 roku w Las Vegas. Zdjęcie zakreślone było czerwonym krzyżykiem. Cameron przejrzał dokładny opis chłopaka, dużo dłuższy niż w przypadku tych, które przeglądaliśmy wcześniej. Przejechał palcem po zdjęciu, przechylając głowę na bok. Szczęka delikatnie mu drżała. Po chwili jakby oprzytomniał i odrzucił teczkę na biurko. Zauważył, że wszyscy obecni przyglądają się mu w milczeniu.
- Co? - Warknął rozeźlony, rozglądając się po zebranych. - Nie macie nic do roboty? - Jego chłodny ton przyprawił mnie o dreszcze. Spojrzał na mnie, ale prawie od razu odwrócił wzrok. - Idę po kawę. - Oznajmił, wychodząc z biura. Usłyszałam jak trzaska drzwiami.
- Nie rozumiem, jak może udawać, że nic się nie stało... - Westchnęła Bonnie po długiej chwili niezręcznej ciszy. - Przecież to jego brat. Ja za swoim nie przepadam, ale oszalałabym, gdyby coś mu się stało. A co dopiero stać i patrzeć jak umiera. Nie mogę sobie tego wyobrazić. - Rzekła, biorąc kolejną teczkę po czym zapisała coś w swoim notesie.
- Gdyby spróbował mu pomóc, Xander zabiłby i jego. - Powiedziała rzeczowo Mar, jakby była tego pewna. Caleb tylko uśmiechnął się pod nosem, jakby się z nią nie zgadzał.
Wyciągnęłam kolejną teczkę. Tak właściwie, to przeglądałam je bez powodu, bo i tak to Margaret i Bonnie notowały wszystko, co ich zdaniem mogło być istotne. Byłam trochę zmęczona i chciało mi się spać, ale przynajmniej udo już nie bolało tak bardzo, bo pielęgniarka dała mi jakieś tabletki przeciwbólowe. Otrzeźwiałam natychmiast, kiedy zobaczyłam napis na teczce. Xander Kordian Parker. Data i miejsce urodzenia te same co u Domeina i Camerona. Przyjrzałam się uśmiechniętemu chłopakowi na zdjęciu. W żadnym wypadku nie wyglądał jak morderca z piekła rodem, za którego wszyscy go uważali. Miał trochę jaśniejszą cerę niż Cam i dużo więcej kolczyków. Kilka w uchu, jeden w brwi i w nosie. Na twarzy kilkudniowy zarost, a rozpuszczone, blond włosy z kilkoma ciemnymi pasemkami sięgały mu do ramion. Miał śliczne, brązowe oczy, zupełnie jak jego młodsi bracia. Spojrzałam na tekst pod zdjęciem. Rodzice: Marcus Parker, Luiza Parker (Stine). Nazwisko mężczyzny podkreślono na czerwono. Miejsce zamieszkania: nieznane. Zaczęłam czytać najdłuższy fragment. Oprócz mnóstwa drobnych wykroczeń, takich jak pobicia czy przekroczenie prędkości było wiele innych, nieco poważniejszych. Udział w dwudziestu dwóch napadach na bank. Kradzież ciężarówek przewożących sportowe samochody. Udziały w kradzieżach cystern z paliwem. Nielegalne wyścigi samochodowe. A to tylko niektóre z wypisanych tam przestępstw. Pod spodem wypisane były imiona i nazwiska jego ofiar. W sumie trzysta cztery osoby. Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie chłopaka. To wydawało się śmieszne. Kryminaliści w filmach wyglądają zupełnie inaczej. On wyglądał na normalnego dwudziestolatka (choć przecież w rzeczywistości miał trzydzieści osiem lat, ale pomińmy to). Ale w sumie Cam też nie wyglądał na złoczyńcę. Dopiero w tej chwili zauważyłam, że stoi za mną z kubkiem kawy w ręku. Zawstydzona spojrzałam na niego z myślą, że zauważę złość, ale on wydawał się bardziej rozśmieszony niż rozdrażniony.
- Chyba czas kończyć na dziś. - Powiedziała Margaret patrząc na nas. - Eva musi odpocząć, ty też przecież całą noc nie spałeś. Sami to dokończymy. - Oznajmiła układając teczki na biurku.
- To ja idę do siebie. - Wstałam z krzesła i ruszyłam do drzwi, ale Cam pociągnął mnie w swoją stronę.
- Alex jest przekonana, że nie będzie cię jeszcze przez kilka dni. - Szepnął mi do ucha, patrząc na Caleba.
- Nie będzie u mnie nocować! - Zaprotestował blondyn. - Wystarczy że ty, Bonnie i Luis tam śpicie. Zrobicie mi bałagan! - Bronił się.
- Bałagan to tam był, jak przyjechałem. Ty pranie to chyba tylko przed świętami robisz. - Zaśmiał się Cam a Peters tylko się zarumienił. - Czyli postanowione. - Oznajmił, a Bonnie uśmiechnęła się zwycięsko.
- Czemu wyszliśmy wcześniej? - Marudziłam kiedy już weszliśmy do mieszkania Caleba. Przebrałam się w swoją piżamę którą przyniosła tu Bonnie i siedziałam na fotelu jedząc kanapkę, a Cam rozściełał łóżko. Obok, na podłodze leżał ogromny, miękki materac na którym mieli spać chłopaki. Czarnooki spojrzał na mnie, poprawiając poduszki.
- Bo następna teczka była moja. - Powiedział przechodząc do niewielkiej kuchni. Usłyszałam jak otwiera i zamyka szafki by po chwili wrócić do pokoju z kilkoma paczkami chipsów i butelką picia w ręku.
- Co w tym złego? Masz jakieś mroczne sekrety? - Spytałam głupio, bo po chwili zdałam sobie sprawę, że on ma tylko takie sekrety. Zaśmiał się, rozkładając się na materacu i szukając czegoś ciekawego w telewizji.
- Nie, skądże. Pytaj, o co chcesz. - Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Skończyłam jeść i położyłam się obok niego. Był w siwych dresach, bez koszulki. Miał śliczny kaloryfer, ale jeszcze mu tego nie powiedziałam.I w najbliższej przyszłości nie zamierzałam mówić.
- Więc o co? - Spytałam biorąc chipsa z paczki. Luna, która cały czas za mną chodziła, weszła teraz między mnie a niego. Tak, mój nowy piesek nazywa się Luna. Nikt nie miał innego pomysłu, więc zostało przy tym. W sumie, mi nawet się spodobało to imię. - Kiedy ja prawie nic o tobie nie wiem. -zwróciłam się do Cama.
- A co mam ci mówić, kiedy wszystko już ci Bonnie opowiedziała? - Zapytał, drażniąc się ze szczeniakiem, ale wyczułam w tym nutkę sarkazmu.
- Mówiła o tobie, przyznaję. Ale ja chcę żebyś sam mi o sobie opowiedział. - To chyba zabrzmiało nieco głupio, więc dodałam szybko: - Wiesz o mnie więcej niż ja sama, nie bądź wredny!
- Moje siostry już poznałaś. - Zaczął. - Przynajmniej część z nich. Każda ma jakąś dodatkową umiejętność, dzięki genom ojca .- Zamyślił się na chwil, a ja domyśliłam się, że chodziło o tę sprawę z eksperymentem, któremu poddali się nasi rodzice. - Lora ma świetny węch. - Uśmiechnęłam się mimowolnie. - Wiem, brzmi, jakbym opisywał ci zwierzę, ale to właśnie są nasze umiejętności. Ona ma wyczulony węch, Chanell podobnie jak Yumi i Hana ma świetny słuch. Patricia, której jeszcze nie poznałaś, ma bardzo ciekawą zdolność a mianowicie świetną pamięć. Zapamiętuje wszystko co usłyszy, przeczyta bądź zobaczy. Dlatego trzeba przy niej uważać na to, co się mówi. Layla jest bardzo giętka. W ciągu kilku dni opanowuje to, czego baletnice muszą uczyć się latami. Przydatna zdolność. Erica jest niezwykle silna a Angie... No cóż. U niej jeszcze nie uaktywniła się żadna umiejętność. Może dlatego, że jest niewiele starsza od ciebie. - Spojrzał na mnie, a ja nadal trawiłam to, co przed chwilą powiedział. - Tak czy owak, kiedy opuściłem agencję, Xander zabrał mnie do siebie. Widziałem go wtedy po raz pierwszy od kilku miesięcy. Wierz lub nie, ale po śmierci twojej matki chciałem popełnić samobójstwo i to tylko za jego sprawą tego nie zrobiłem. Dla mnie to wszystko było bez znaczenia. To on przekonał mnie, że jeśli odbiorę sobie życie, to skrzywdzę wiele osób. Erica była jeszcze mała, Hana, Yumi, Lora i Patricia też. Poza tym miałem ciebie. Xander niemal siłą wsadził mnie do samolotu i polecieliśmy do Polski. I kiedy cię zobaczyłem... Miałaś pięć miesięcy. Leżałaś w łóżeczku a we mnie coś się po prostu złamało. Byłem w stanie poświęcić wszystko, żeby ochronić cię przed Zackiem. Cały czas ktoś był niedaleko ciebie. Zwykle byli to ludzie z najbliższego otoczenia Xandera. Jego dziewczyna, czasami Loca, Tristan czy Nicholas. Ja śledziłem twojego ojca. To tchórz. Chowa się za swoimi ludźmi i to pewnie tylko dlatego jeszcze nie udało mi się go zabić. Właściwie, to wszyscy go ścigaliśmy. Ja, Xander, cała nasza ekipa. -Popatrzyłam na niego. On cały czas był w moim życiu, a ja niczego nie zauważyłam. Jak w jakimś filmie akcji, czy coś. - Tobie może się to wydawać okropne. To... Czym się zajmuję. Fakt, ma swoje minusy, jak wszystko. To, że trzeba stanąć oko w oko z kimś, kogo kiedyś znałeś i go zabić. Czy to, że nie masz wolnego i zawsze musisz być przygotowany na ewentualny nalot policji i praktycznie wszystko co robisz jest nielegalne. Ale jest też mnóstwo zabawy. Weekendowe wypady na Karaiby, poznawanie nowych ludzi... A jak chcesz się zabawić albo upić, to tylko w Zielonym Kocie. Albo można się ścigać. To świetna forma relaksu, chociaż niektórzy uważają, że to jeszcze bardziej stresujące... Ścigałaś się kiedyś? - Spytał a ja prychnęłam, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że mówi serio.
- Żartujesz? Ja nawet samochodem nie umiem jeździć. - Odparłam. On tylko się zaśmiał.
- Ja swoje siostry uczyłem, kiedy miały po czternaście, piętnaście lat. Trochę później uczyły się jeździć motorem. - Westchnął. - Xander nie jest taki zły, jak o nim mówią. W końcu to mój brat, musi być świetny. - Uśmiechnął się szeroko i ja chcąc nie chcąc też się wyszczerzyłam. No ale z tym, że Xander jest taki świetny, to nie do końca się zgadzałam, zwłaszcza po przeczytaniu tych wszystkich ciekawostek na jego temat. - Może kiedyś go poznasz. Ma fioła na punkcie muzyki i komputerów. Polubiłabyś go. 
- A jakie macie zdolności... Ty i Xander? - Spytałam, bo to mnie zastanawiało. Starałam się naturalnie wypowiedzieć imię jego brata, ale chyba średnio mi się to udało, bo najzwyczajniej w świecie, facet mnie przerażał! 
- Mamy zdolności bliźniacze. Moje, Xandera i Domeina. Ja mam ich umiejętności a oni mają moje. - Zaczął przyglądając mi się uważnie. - Xander jest silny, Domein miał świetny słuch a ja... No cóż... Trudno to wyjaśnić. - Zaczął zataczać kółka ręką, jakby to miało w czymś pomóc. -potrafię... Wymuszać różne rzeczy na ludziach siłą umysłu.To zbyt skomplikowane, żeby ci to teraz wyjaśnić. Po prostu powtarzam to w myślach patrząc na te osobę, a ona chcąc nie chcąc musi zrobić to, co chcę. Rzadko tego używam, zwłaszcza teraz, bo moje umiejętności powinny być uśpione przez zastrzyki, które dostaję. - Pokazał małe ukłucie na ramieniu.
- Poważnie?  - Zdziwiłam się. - Jak wampir!- Pisnęłam z ekscytacją, na co on tylko przewrócił zabawnie oczami. - Chwila, moment... A po śmierci Domeina... - Zaczęłam ostrożnie wiedząc, że temat zmarłego brata go drażni. - Jego umiejętność się nie cofnęła? - Chłopak zaśmiał się, jakbym powiedziała coś bardzo śmiesznego.
- Sprytna jesteś. - Ton jego głosu się zmienił na chłodniejszy i trochę się odsunęłam widząc jak jego oczy ciemnieją. - Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, która o to pyta? - Nie odpowiedziałam. Wyglądał niepokojąco. Już nie tak ciepło jak zwykle. Jakby przez tę chwilę nie był sobą, a przynajmniej tą wersją, którą znam. Dreszcz mnie przeszedł. - Powiem tylko, że ciała mojego brata nie odnaleziono. Reszty historii domyśl się sama. - Szepnął mi do ucha, po czym ku mojemu zaskoczeniu musnął ustami moją szyję. Po chwili odsunął się ode mnie jakby przytomniejąc. - Wiem, co przed chwilą zobaczyłaś. Wyjaśnię ci to, ale nie teraz. - Pocałował mnie ponownie, tym razem w policzek, po czym spojrzał na drzwi. Sekundę później pojawiła się w nich Bonnie z reklamówką w ręku.
- Przyniosłam filmy! - Machnęła torbą z uśmiechem. Nie wiem, czemu, ale cieszyłam się, że nie jestem już z Cameronem sama.    
No i jest! Osobiście jestem z niego bardzo zadowolona, może pomijając długość. Zdecydowanie muszę nad tym  popracować, ale nie obiecuję, że następny będzie dużo krótszy. Co wy się pod ostatnim rozdziałem tak biednego Cama uczepiłyście? :P Owszem, on jest zboczony (choć może nie zawsze to widać) i taki będzie, poczekajcie jeszcze kilka rozdziałów. Ale od razu mówię, że jest wierny tylko Evie i żadnej zdrady nie będzie :P Ogółem zaplanowałam tu wątek miłości męsko-męskiej więc nie wiem, jak to przełkniecie :P No i co do jego zdolności...Mało prawdopodobne, ale kto mi zabroni trochę naginać fakty? No nic, pozdrawiam i całuję :*
Sekretna 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Nic nie zburzy miłości, gdy bu­dowa­na jest, na szczerości.

Obudził mnie okropny ból głowy. Otworzyłam na moment oczy, ale natychmiast je zamknęłam pod wpływem jasnego światła. Nie byłam w swoim pokoju, tego byłam pewna. Poruszyłam lekko głową. Nagle ktoś zaczął szeptać mi do ucha.
- Najwyższa pora się obudzić, nie sądzisz? Już i tak mają stracha, że coś ci się stało... - Przechyliłam głowę w lewo, powoli otwierając oczy. Zamrugałam kilkakrotnie. Warkoczyk siedział przy łóżku, trzymając mnie za rękę. Uśmiechnęłam się mimo silnego łupania w głowie. - Cześć, piękna. - Mruknął całując mnie w policzek. Ziewnęłam głośno, przykładając rękę do ust. Zabolało... Cholercia, zupełnie zapomniałam o wczorajszym incydencie. Podniosłam głowę. Na ramionach miałam opatrunki. - Nie ruszaj się za bardzo. Masz założone szwy i będzie trochę bolało.
- Cholercia... - Pisnęłam opadając z powrotem na poduszki. - Na długo odleciałam? - Spytałam przymykając oczy.
- Wszystkiego najlepszego, kotek... - Mruknął w odpowiedzi Cam, ponownie muskając mój policzek. Przysunęłam się do niego trochę. Zaczął całować mnie po szyi. Uśmiechnęłam się szeroko, całkowicie zapominając już o bólu głowy.
- Mam łaskotki... - Szepnęłam. Chłopak wstał i opierając się o łóżko, zaczął całować mnie w usta. Przejechałam kciukiem po jego policzku, odwzajemniając pocałunek.
- Czy ty jej robisz usta usta? - Dobiegł nas czyjś chichot z końca sali. Cam odsunął się ode mnie i z wielkim uśmiechem odwrócił się do naszego gościa.
- Mi też miło cię widzieć, siostrzyczko! - Krzyknął, kiedy niewysoka dziewczyna podbiegła i rzuciła mu się w ramiona. - To jest Lora. - Zwrócił się w moją stronę a dziewczyna zaśmiała się przytulając mocniej do Parkera.
- Tak, jestem! - Odparła brunetka, wyciągając do mnie rękę na powitanie. Uśmiechnęłam się podnosząc głowę nieco wyżej, bo do sali weszła Bonnie i również uściskała się z Lorą. - Przybywam z zamówieniem, tak, jak prosiłeś. - Powiedziała brunetka wręczając Camowi ogromną torbę i wychodząc na chwilę.
Spojrzałam na niego ale on tylko wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Bonnie. Super. Znowu coś, o czym ja nie mam zielonego pojęcia. Jak zawsze. Po chwili Lora weszła do sali, trzymając w ramionach małą, czarną, kudłatą kulkę. Otworzyłam szerzej oczy, kiedy niosła wiercącego się szczeniaka i położyła na kołdrze obok mnie.
- Jak już wspomniałem, wszystkiego najlepszego, kotek... - Powiedział czarnooki, całując mnie w policzek. - W normalnych okolicznościach dostałabyś samochód, ale nie udało mi się namówić Margaret, więc... - Nie dokończył, patrząc na szczeniaka bawiącego się moją dłonią. - A wy dwie możecie już sobie iść. Dziękujemy. - Zwrócił się do dziewczyn, które chyba nigdzie się nie wybierały.
- Ja zostaję tu aż do wieczora! - Zaczęła Lora, wypinając język w stronę Cama. - I zdążę opowiedzieć Evie o wszystkich twoich wtopach, zobaczysz! - Zagroziła.
- Nie, ty właśnie sobie idziesz... Bonnie, powiedz jej, że ona właśnie sobie idzie! - Poprosił z nutką rezygnacji w głosie.
- Na razie oboje wychodzicie. Młoda musi się przebrać i wtedy sobie pogadacie. - Rzuciła do nich blondynka, wskazując na drzwi.
- Jak to? I żadnych badań, nic? Przecież on jej mógł coś poważnego zrobić, nie wiem... - Zaczął panikować Parker, patrząc z wyrzutem na Bonnie, a Lora parsknęła śmiechem.
- Oj, oj! Mój braciszek zaczął się kimś przejmować! Kimś poza sobą! - Zadrwiła dziewczyna, targając mu włosy. - Naprawdę kochany, jestem w stanie powiedzieć, że te więzienie naprawdę w jakiś dziwny sposób pozytywnie na ciebie wpłynęło. - Śmiała się dalej, a chłopak spojrzał na nią z leniwym uśmiechem, po czym wstał, zarzucając ją sobie przez ramię. Brunetka zaczęła piszczeć jeszcze bardziej i wierzgać się na wszystkie strony.
- Pogadamy sobie na korytarzu... - Mruknął ostrzegawczo, nie robiąc sobie nic z jej prób uwolnienia się z jego uścisku.
Blondynka pomogła mi wydostać się się z łóżka i otworzyła drzwi do małej łazienki. Samo odświeżenie się i ubranie, przy tych szwach było dosyć trudne. Na prawym ramieniu miałam ich trzy, na lewym dwa i cztery na udzie, które mimo tabletek przeciwbólowych cholernie bolało, kiedy chodziłam. Po upływie pół godziny nareszcie wyglądałam i czułam się jak człowiek. Wyszłam z łazienki z radością zauważając szczeniaka bawiącego się pod łóżkiem szpitalnym. Schyliłam się głaszcząc go po głowie. Mały od razu zaczął bawić się moją ręką. Chyba lepszego prezentu nie mogłam sobie wymarzyć. Zastanawiało mnie, jaka to rasa. Chciałam spytać o to później Cama. Właśnie wzięłam szczeniaka na ręce, kiedy z korytarza dobiegły mnie czyjeś krzyki. Szybko ruszyłam w tamtą stronę.
- Nic więcej nie powiesz! - Mówił Cameron w stronę roześmianej Lory.
- Właśnie, że powiem! - Pisnęła ta chowając się za Calebem. - Na przykład jak niechcący założyłeś moją koszulkę i potem narzekałeś, że się chyba skurczyła w praniu... - Mówiła, kiedy czarnooki próbował zakryć jej usta ręką
- Miałem kaca! Cud, że w ogóle coś na siebie założyłem! - Próbował się tłumaczyć.
- No właśnie! A jak cię nakryłam w łóżku z tamtym kole...
- Ucisz się! - Przerwał jej roześmiany, zakładając jej swoją bluzę na głowę.
- Z jakim kolesiem? - Przerwał im nagle Luis siedzący na jednym z krzeseł stojących na korytarzu. - Ty jesteś homo?
- Nie, jestem biseksualny. - Odrzekł Cam, pozwalając siostrze się uwolnić. -To wygodne, zwłaszcza, jak jest się w pace. - Wzruszył ramionami.
- To nie jest normalne! - Oburzył się Evans. - Ja przy tobie prysznic brałem!
- Spokojnie... Ty akurat mi się nie podobasz... - Powiedział podchodząc do mnie, podczas gdy Lora starała się poprawić rozczochrane włosy.
- Niby dlaczego? - Skrzywił się blondyn, na co siedzący obok Caleb tylko się zaśmiał.
- Bo gdyby tak było, to już wtedy bym cię przeleciał... - Odparł obojętnie Cam, oblizując usta językiem. Średnio podobało mi się to, co mówił, ale darowałam sobie uwagi. Chłopak zaszedł mnie od tyłu i wtulił się w moje wilgotne jeszcze włosy. - Idziemy. Muszę odespać. - Zarządził, ruszając korytarzem i zmuszając mnie, bym zrobiła to samo. Szczeniak którego niosłam na ręku wiercił się, liżąc mnie w policzek.
- Musimy pogadać... - Rzuciłam do niego w końcu, a on odetchnął głęboko.
- Dobra, poczekaj... - Jęknął, jakby wiedział, o czym chcę z nim pomówić. Podszedł do Caleba, szepcząc mu coś na ucho.
- No, okej, masz... - Blondyn wyciągnął w jego kierunku pęk kluczy, po czym zabrał je z powrotem. -A co wy chcecie tam robić? - Spytał z niepokojem.
- Chcę ją zgwałcić. - Odciął się Parker wyrywając mu klucze. - A kiedy będziesz spał, to przyjdę i zgwałcę też ciebie. - Dokończył wypinając mu język. Peters tylko przewrócił oczami, ruszając za resztą.
Zostaliśmy sami. Czarnooki wziął mnie za rękę i poprowadził jednym z korytarzy w stronę mieszkania Caleba. Zauważyłam, że wszędzie kręci się mnóstwo osób. I bynajmniej nie byli to uczniowie, tylko uzbrojeni agenci. Pomyślałam, że to pewnie właśnie ze względu na Cama, ale nic nie mówiłam. On zdaje się, też nic sobie nie robił z ich obecności. Otworzył drzwi, wpuszczając mnie przodem. Weszłam do niedużego salonu, w którym panował dużo większy porządek niż kiedy byłam tu ostatnim razem. Usiadłam na białej sofie, a czarna kulka natychmiast położyła się na plecy, domagając się pieszczot.
- Suczka teriera rosyjskiego. Jak dorośnie, będzie całkiem duża. - Oznajmił, siadając obok mnie.
- Jak duża? - Spytałam patrząc, jak piesek bawi się jego dłonią.
- Około pięćdziesięciu kilogramów. Ale nie martw się. Nie będzie sprawiała problemów. Jakby co, to ktoś ci pomoże. Szkolą tutaj psy tropiące, dla Agencji. - Powiedział, po czym rozsiadł się wygodniej na sofie i spojrzał na mnie. - Chciałaś pogadać... - Zaczął niepewnie. - I ja już chyba wiem, o czym. Bonnie ci powiedziała? - Spytał odwracając moją głowę w swoją stronę. Szczeniak zeskoczył z moich kolan i pobiegł gryźć dywan. Usiadłam po turecku i pokiwałam głową.
- Powiedziała... Sporo. - Nie wiedziałam, jak to ująć. - O tobie i twoich braciach. Ale ja bym chciała usłyszeć to od ciebie. - Spojrzałam na niego. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
- A nie odrzucisz mnie? - Spytał po długiej chwili milczenia. - Jeśli ci powiem, że jestem mordercą? Kryminalistą, złodziejem i oszustem. Skazańcem. - Urwał, jakby mówienie tego go bolało. - I że według wyroku sądu nigdy nie wyjdę na wolność. I że jestem tu z tobą nielegalnie i jeśli naczelnik więzienia, w którym odsiaduję wyrok, dowie się o moim wybryku z Dolanem, to prawdopodobnie będę sądzony ponownie, a wtedy skażą mnie na śmierć. - Znieruchomiałam na te słowa. A on mówił dalej, patrząc na mnie tym swoim przeszywającym wzrokiem. Wydawał się jednocześnie zły i smutny. - Jeśli zaczniesz mną gardzić, nie zdziwię się. Ale nie żałuję. Nie żałuję tych wszystkich osób, które zabiłem. Zasługiwały na to i w większości nie były lepsze ode mnie. I tych wszystkich złych rzeczy które robiłem. I gdybym mógł cofnąć czas, prawdopodobnie nic bym w swoim życiu nie zmienił. Łącznie, z decyzją o pomocy w odnalezieniu ciebie. - Spojrzał na mnie ze łzami w oczach, ale szybko je wytarł. - Od chwili, kiedy Caleb przyszedł do mnie na widzenie z wieścią, że Zack wpadł na twój trop. Od początku wiedziałem, że jeśli reszta członków rady dowie się, że opuściłem zakład karny, nie odpuści mi. Ale warto było zaryzykować. I jestem gotowy ponieść tego konsekwencje. Bo oni prędzej czy później się dowiedzą, że tu byłem. - Skończył, patrząc już nie na mnie, a gdzieś za okno. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć.
Milczeliśmy tak przez dłuższą chwilę, a on odsunął się lekko ode mnie. W końcu pokiwał głową i zaciskając pięści wstał powoli, zostawiając klucze od mieszkania na szklanym stoliku. Był już przy drzwiach i otworzył je, kiedy stanęłam mu na drodze i machnięciem je zamknęłam, przysuwając go do siebie. Pocałowałam go mocno. Chyba był tym trochę zaskoczony, ale po chwili oddał pocałunek, kładąc ręce na moim tyłku, po czym podniósł mnie do góry i przeniósł z powrotem na sofę. Siedziałam na jego kolanach pozwalając, by całował mnie po szyi. Starannie omijał bolące mnie po wczorajszym incydencie miejsca. Miałam ciarki na plecach. I ten zapach mięty... Doprowadzał mnie do szaleństwa! Chyba wiedział, jak daleko może się posunąć. Bo nie zamierzałam mu pozwolić na zbyt wiele. Mimo wszystko, za krótko się znaliśmy. Wtuliłam się w niego, kiedy nagle usłyszałam jego cichy szept.
- Chyba nasz nowy kolega dawno nie był na spacerze. - Zachichotał, a ja poczułam jego ciepły oddech na mojej szyi. Odwróciłam się i westchnęłam głośno widząc ciemną plamę na kawowym dywanie.
- Caleb się bardzo wścieknie? - Spytałam patrząc na szczeniaka, który słodko spał przy fotelu.
- Może... Ale tym będziemy martwić się potem. - Szepnął, wędrując ustami po moim dekolcie. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.  
Wiem, rozdział miał pojawić się w sobotę, ale już nie wyrabiam. I do tego Komp się psuje...Masakra. Przesłodzony? Nic nie poradzę, to przez Cama :P Poza tym rozdział straszliwie długi, ale jakoś sam mi taki wyszedł :D A tak wygląda szczeniak Evy. Klik Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale postaram się dodać go zgodnie z terminem. I byłabym wdzięczna, gdyby każdy kto to czyta, zostawił po sobie jakiś komentarz. Pozdrawiam :*
Sekretna 

wtorek, 8 kwietnia 2014

Kiedy raz poz­na się smak bez­pie­czeństwa w ra­mionach ukocha­nej oso­by, to chce się tam wra­cać już za każdym razem.

Jęknęłam cicho, po czym opadłam ciężko na matę. Miałam już kompletnie dość tego, jak Oustin się na mnie wyżywa. Od tygodnia codziennie miałam z nim treningi i to mnie już wykańczało. Cierpiałam tak za każdym razem, kiedy się spóźniłam. On twierdził tylko, że to ma nauczyć mnie odporności na ból. Spoko, gdyby nie to, że miałam zakwasy po tym, jak znów kazał mi biegać prawie dziesięć kilometrów. Jeszcze dwa miesiące temu nie było by to dla mnie wyzwaniem, ale miałam przecież drobną przerwę i mój organizm odzwyczaił się już od ćwiczeń fizycznych.
- Masz dość? - Spytał zadowolony, podając mi rękę. - Na dzisiaj chyba koniec. Leć się przebrać. -Oznajmił, patrząc w stronę szatni. Bez słowa odwróciłam się, starając zachować równowagę, bo jeszcze trochę kręciło mi się w głowie.
Byłam zmęczona i jedyne czego chciałam, to położyć się w swoim łóżku i zasnąć, nie martwiąc się, że jutro znowu będę musiała to znosić. Bo tylko soboty i niedziele miałam wolne od tego tyrana. Zauważyłam, że facet traktował tak surowo tylko mnie, bo kiedy przychodziłyśmy na zajęcia całą grupą, to był całkiem znośny. Poruszyłam z nim któregoś dnia ten temat, ale zbył mnie mówiąc, że powinnam być lepsza od nich, bo w końcu jestem taka wyjątkowa. Wychodząc z pod prysznica pomyślałam przelotnie o Calebie, do którego w zeszły poniedziałek przyjechało dwóch mężczyzn w garniturach i przesiedzieli u niego cały dzień. Bonnie wyjaśniła mi potem, że byli to wysłannicy przewodniczącego rady, który kazał przeszukać mieszkanie blondyna i go przesłuchać. Od wczoraj w ogóle nie widziałam, żeby Cal gdzieś się kręcił. Elizabeth wyjechała gdzieś i nawet się ze mną nie pożegnała. No bo i po co? W końcu ja tylko przez kilkanaście lat myślałam, że jestem jej dzieckiem. Było mi smutno bo zanim wyjechała, chwilami wydawało mi się, że w ogóle ją nie obchodzę. Nie pojmowałam toku myślenia tej kobiety. Ale zauważyłam, że ja nie pojmuję wielu rzeczy. Na przykład nadal nie rozumiałam, po co tamten facet zabił Dorotheę i wstrzyknął jej substancję paraliżującą. I jakim cudem nikt go jeszcze nie znalazł? W końcu w takim miejscu powinno się taką sprawę załatwić od razu.
Weszłam do szatni i otworzyłam swoją szafkę, biorąc z niej ręcznik i czyste ubrania. Spojrzałam na kalendarz wiszący na ścianie. Jutro moje szesnaste urodziny. Świetnie. Zawsze "rodzice" powtarzali mi, że jak skończę szesnastkę to kupią mi psa. I nie mogłam się już doczekać, ale to już chyba nie było aktualne, więc nie miałam z czego się cieszyć. Zatrzasnęłam metalowe drzwiczki i ruszyłam pustym korytarzem w stronę prysznica, kiedy zauważyłam kartkę wystającą z jednej z szafek. Rozejrzałam się dookoła, ale tak jak przypuszczałam, oprócz mnie w szatni nikogo nie było. Wiedziałam, że nie powinnam, ale coś podkusiło mnie, żeby zobaczyć, co jest na kartce. Wyjęłam ją ostrożnie, cały czas rozglądając się na boki. Samo nazwisko wywołało u mnie lekki szok.
Angelina Parker. Urodzona 15 maja 1997 roku w Anglii. Obok wydrukowane było zdjęcie uśmiechniętej, drobnej szatynki o wielkich, błękitnych oczach. Dalej było jeszcze ciekawiej. Rodzice: Marcus Parker, Alice Mickelson. Nie karana. Miejsce zamieszkania - Baltimore w stanie Maryland Nazwisko ojca podkreślone było na czerwono.
Spojrzałam z niepokojem na szafkę. Po co komuś informacje o siostrze Cama? Spróbowałam otworzyć drzwiczki, ale tak jak podejrzewałam, były zamknięte. Wyjęłam z włosów wsuwkę i spróbowałam je otworzyć. Na filmach wydaje się to dużo prostsze. Po kilkunastu nieudanych próbach zamek w końcu ustąpił. Chwilę zwlekałam z otworzeniem drzwiczek, a kiedy to zrobiłam z szafki wypadły dwie puste strzykawki. Spojrzałam na nie, po czym przeniosłam wzrok na brązową, grubą teczkę i sporych wielkości nóż, które leżały w środku.
- Nie ładnie tak szperać w cudzych rzeczach, nie sądzisz? - Dobiegł mnie czyjś głos z końca korytarza. Szybko się odwróciłam, przełykając nerwowo ślinę. Idący w moją stronę mężczyzna zaśmiał się szyderczo. - I co? Znalazłaś to, czego szukałaś? - Spytał Oustin, stając przede mną. W jednej chwili wszystko do mnie dotarło.
- To ty zabiłeś Dorotheę i tamtego faceta! - Krzyknęłam oskarżycielsko, ale ten zakrył mi szybko usta ręką.
- I zdradzę ci, że to nie ostatnie osoby, które mam zamiar zabić... - Szepnął do mnie, wyjmując z szafki nóż. Ten sam, z którym kilka dni temu widziałam go w bibliotece.
Wyrwałam się szybko mężczyźnie i zaczęłam biec w stronę sali gimnastycznej, ale on złapał mnie w połowie drogi i ponownie przygniótł do szafek, przykładając mi ostrze do szyi. Po chwili przełożył nóż na moje ramię i poczułam pieczenie, a zaraz potem kilka kropel krwi upadło na ziemię
- Jesteś urocza... - Mruknął, zlizując krew z rany, która bolała coraz bardziej. - A skoro już muszę cię zabić, to najpierw mogę się z tobą trochę pobawić. - Wysyczał oglądając mnie od dołu do góry, aby po chwili zatrzymać się na mojej szyi. 
Zaczęłam się wyrywać, ale mężczyzna był o wiele silniejszy ode mnie. Przyłożył mi nóż do lewego ramienia, robiąc takie samo nacięcie jak na prawym. Zabolało. Łzy spływały mi po policzkach, co najwyraźniej sprawiało mu radość, bo z uśmiechem na ustach przejechał ostrzem po moim udzie.
- Twój ojciec byłby na mnie zły, gdyby wiedział, co z tobą wyprawiam. - Szepnął do mnie, muskając moje ucho. Starałam się odsunąć od niego jak najdalej, ale nie wiele to dało. - Ale w końcu i tak miałem cię zlikwidować. Więc to chyba ode mnie zależy, jak to... - Nie dokończył, bo w tej chwili z za rogu wypadł wściekły Cameron, powalając Dolana na ziemię i wyrywając mu nóż, który wpadł prosto w ręce zdyszanej Bonnie. 
Osunęłam się na ziemię, jak przez mgłę widząc to, co działo się przed moimi oczami. Mój trener leżący na podłodze, okładający go pięściami Cam i Caleb próbujący ich rozdzielić. Parker tak mocno go bił, że ten nawet nie próbował już się bronić.
- Zostaw go w końcu! - Usłyszałam krzyk blondyna, odpychającego Cama od Dolana.
Czarnooki podniósł swojego przeciwnika za koszulę, po czym dosłownie rzucił nim o ścianę. Rozejrzał się po wszystkich dookoła z gniewem w oczach, i wziął mnie na ręce, odpychając przytrzymująca mnie Bonnie. Wtuliłam się w niego, przymykając oczy. Zdawałam sobie sprawę, że krwawię i plamię jego bluzę, ale w tej chwili nie bardzo mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, że jest.
- Już wszystko dobrze... - Szepnął mi do ucha, całując delikatnie w policzek.
Ten rozdział nieoficjalnie nazywa się : "Wielki powrót Camerona" :P Miałam na niego pomysł już od dawna, ale jakoś nie bardzo szło mi napisanie go, i chyba nie wyszło mi tak, jak chciałam, ale cóż...Nareszcie akcja zaczyna toczyć się tak, jak ja tego chciałam i teraz powinno być już z górki :P Biedna Eva, współczuję jej... Naprawdę ma dziewczyna pecha w życiu...Ale teraz chyba może być już tylko lepiej. Czekam na wasze szczere opinie, i pozdrawiam :*

piątek, 4 kwietnia 2014

Ar­tystą jest tyl­ko ten, kto z roz­wiąza­nia pot­ra­fi uczy­nić zagadkę.

Jak dobrze obudzić się w niedzielne popołudnie i poczuć... No właśnie. Poczuć ból każdego mięśnia jaki tylko istnieje.  Spóźniłam się pięć minut. Tylko tyle, ale wystarczająco, żeby można było mnie opieprzyć i kazać przebiec sześć kilometrów jak to zrobił Oustin. A potem jeszcze samoobrona. Kiedyś uwielbiałam zajęcia sportowe. Ale zmieniłam zdanie. To koszmar. 
Jeszcze nie do końca przytomna spojrzałam na Alex, która siedziała już przed laptopem, chichocząc cicho.
- Obudziłam cię? - Spytała odwracając się do mnie z wielkim uśmiechem na ustach. Opadłam z powrotem na poduszki, przymykając oczy.
- Niee... - Jęknęłam przeciągle, co dziewczyna chyba uznała za bardzo śmieszne, bo ponownie zaczęła się śmiać jak wariatka. - Co ci tak do śmiechu? - Spytałam nie rozumiejąc jej entuzjazmu. Chociaż ona zawsze taka była. Cegła mogła by jej spaść na głowę, a ona i tak uznała by to za powód do radości.
- Lionel Russo bardzo chciałby cię poznać... - Pisnęła, ponownie wlepiając oczy w monitor.
- Co!? - Poderwałam się natychmiast z łóżka, wywołując kolejną falę śmiechu mojej współlokatorki.
- Poważnie. Piszę teraz z Ami, a ona chwilowo spotyka się z jego najlepszym kumplem, który powiedział, że Lin chciałby zabrać cię na bal w przyszłym miesiącu. - Alex spojrzała na mnie jakby oczekiwała, że zacznę piszczeć z radości.
- Ale to Japończyk. W dodatku zachowuje się jak dzieciak... - Zaczęłam narzekać, przypomniawszy sobie, jak puszczał samolociki na lekcji matematyki.
- Ale pochodzi z jednej z najzamożniejszych i najstarszych rodzin agentów w historii i dlatego każda dziewczyna chciałaby, żeby to właśnie z nią poszedł na bal. - Przerwała, po czym widząc moją niezbyt entuzjastyczna minę kontynuowała: - I jeśli ty z nim nie pójdziesz, zrobi to Natasha. A to najwredniejsza suka w tej budzie, więc zrób wszystkim przysługę, i zgódź się, kiedy cię zaprosi.
- Skoro jest taki popularny, to czemu chce wybrać się na bal akurat ze mną? - Spytałam podchodząc ostrożnie do szafy, bo każdy ruch bolał jak diabli.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Podobasz się mu, podobnie jak większości chłopaków ze szkoły. - Urwała na chwilę. - Fakt, nie ma ich wielu, ale w większości to ciacha, w dodatku szczególnie uzdolnieni. - Skończyła, jakby nie rozumiejąc, czemu nie jara mnie ten zaszczyt.
- Mniejsza z tym. Do balu jeszcze mnóstwo czasu, więc nie zajmujmy się tym teraz. - Ucięłam krótko, zamykając się w łazience.
Czułam się o niebo lepiej, po wzięciu długiego, gorącego prysznica. Nałożyłam odżywkę na włosy i ubrałam w jasne dżinsy i siwo czarną koszulkę z myszką miki. Do tego podstawowy makijaż oraz trampki, i musiałam przyznać, że wyglądam niczego sobie. Kiedy weszłam do pokoju, Alex już nie było. Darowałam sobie zejście na obiad, bo właściwie nie byłam głodna. Ruszyłam prosto do biura Margaret, bo chciałam się dowiedzieć, czy są już wyniki badań dziewczyn. Idąc korytarzem cały czas oglądałam się na boki, wypatrując mężczyzny w płaszczu. Powoli chyba popadałam w paranoję. I chociaż doskonale wiedziałam, że  nie mogę wszędzie widzieć zagrożenia, to strach był silniejszy. To idiotyczne.
Zapukałam do drzwi, żeby chwilę potem usłyszeć znajome mruknięcie, które było równoznaczne z Proszę. Otworzyłam drzwi, żeby zobaczyć siedzących w środku Caleba, Bonnie, Margaret oraz Laylę i Chanell.
- Widzę, że chociaż jedna z nas się wyspała. - Mruknęła blondi, bawiąc się swoim kolczykiem. Zignorowałam ją, siadając obok Bonnie, która wyglądała jakby nie spała całą noc.
- Mamy wyniki badań... - Mruknął pod nosem Cal, przeglądając papiery. - Naprawdę nie mam pojęcia, po co ktoś miałby wstrzykiwać ofiarom substancję paraliżującą... - Powiedział jakby do siebie. Czyli o to chodziło. W życiu bym się nie domyśliła, ale pomińmy to. W końcu ja jestem tylko dzieckiem, no nie?
- Za to ja mam pojęcie, że jesteśmy już spóźnione. W życiu nie zdążę przygotować się na dzisiejszą imprezę, jeśli za godzinę nie będę w domu. - Marudziła Chanell.
- No, skoro już nie jesteśmy potrzebne, to chyba się pożegnamy... - Zaczęła Layla, podnosząc się z krzesła.
- Serdecznie dziękuję wam za pomoc. - Powiedziała oficjalnie Margaret, również podnosząc się z krzesła i ściskając rękę brunetki.
- Nie ma za co. Nie zrobiłyśmy tego dla pani, tylko na prośbę Camerona. - powiedziała dziewczyna, kierując się w stronę drzwi.
- Czego nie robi się dla rodziny, prawda Caleb? - Zwróciła się oschle Chanell do blondyna. - Ty dużo wiesz na ten temat. - Dokończyła, wychodząc na korytarz. Bonnie bez słowa wyszła za dziewczynami, zostawiając tylko naszą trójkę.
- Myślisz to samo, co ja? - Spytał po chwili blondyn, spoglądając porozumiewawczo w stronę mojej ciotki.
- Środek silnie toksyczny. Nawet gdyby ofiara się nie wykrwawiła, to i tak wkrótce by zmarła. Maksymalnie po piętnastu minutach. - Powiedziała rzeczowo, po czym zaczęła sprawdzać coś w komputerze.
- Coś mi tu nie gra... - Mruknął Cal, dalej grzebiąc w papierach.
- To niech zacznie. Musimy jak najszybciej się dowiedzieć, po co sprawca wstrzyknął to ofiarom. - Wcięła się Bonnie stając w drzwiach. - Bo póki co, tutaj nie jest bezpiecznie.
- Więc może odwołacie lekcje? - Spytałam ostrożnie Mar, która tylko uśmiechnęła się pod nosem.
- Lekcje będą odbywały się normalnie, ale wzmocnimy ochronę. Odwołując zajęcia, dalibyśmy uczniom powody do niepokoju, a tego trzeba starać się uniknąć. - Powiedziała spoglądając na mnie znad okularów. Zmarszczyłam brwi, zakładając ręce na piersi. - Trzeba mieć na uwadze to, że skoro chciał probówek, to możesz być jego kolejnym celem. - Oświadczyła, przygryzając wargę i dalej mi się przyglądając.
- Czyli co? Teraz oprócz was będzie mnie pilnował jeszcze cały oddział innych agentów? - Spytałam zirytowana.
- Czasami lepiej postawić na jednego, dobrego ochroniarza... - Podsunęła Bonnie spoglądając na Caleba.
- Nie ma mowy! - Krzyknął oburzony. - Już i tak raz go tu sprowadziliśmy. Nie będę robił tego po raz drugi. Poza tym, nawet nie wiesz, jak ciężko jest w ogóle zorganizować jego przyjazd tutaj! - Powiedział patrząc na dziewczynę. Ta jednak machnęła tylko ręką, uśmiechając się złośliwie.
- Na szczęście, to nie ty tu rządzisz... - Zwróciła się do niego, spoglądając błagalnie na Margaret.
Miałam szczerą nadzieję, że rudowłosa jej ulegnie. Czułam ciarki na plecach na samą myśl o tym, że Cam miałby ponownie pojawić się w Agencji. Poza tym czułabym się o wiele bezpieczniej, gdyby on był gdzieś w pobliżu. Myśląc o tym, pogładziłam delikatnie wisiorek z jego inicjałami, wiszący na mojej szyi. Chwilami całkowicie o nim zapominałam.
- Zobaczę, co da się zrobić, ale sama wiesz, ile to kosztuje czasu i cierpliwości... - Powiedziała odwracając wzrok od blondynki. Zauważyłam jednak na jej twarzy cień uśmiechu, ale trwało to nie dłużej niż sekundę.
Ja osobiście w środku skakałam z radości, ale oczywiście nie dałam tego po sobie poznać. Co innego Bonnie. Szczerzyła się, jak Alex dziś rano. Co ich wszystkich napadło na ten śmiech? Ale darowałam sobie uwagi. No, bo w końcu też już chciałam go zobaczyć. I zdrowo opieprzyć za parę spraw. Może nareszcie będę miała okazję?
Późno, ale jest. Obiecałam trochę akcji, ale nie miałam kompletnie pomysłu na ten rozdział i wczoraj wieczorem go kończyłam. Na następny już pomysł jest, ale brakuje czasu, mam nadzieję, że się wyrobie :P Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :)
Sekretna