sobota, 29 listopada 2014

To właśnie w oczach i w uśmie­chu za­pisa­na jest przeszłość...

 Siedziałam z Nicholasem w pokoju jego i Domeina już od ponad godziny, zastanawiając się, jak w końcu przestać czytać mu w myślach. Chłopak wyglądał na i rozbawionego i zirytowanego jednocześnie, ale nie skarżył się na to, co mu robię i wydawało mi się, że dla mnie to bardziej krępujące niż dla niego. Trzeba coś z tym zrobić. Słyszałam zamartwiający się głos w swojej głowie.
-No wiem!-Jęknęłam spoglądając na niego i jednocześnie leżąc wyciągnięta na czerwonej kanapie.
-Ale co wiesz?
-No, że coś z tym trzeba z zrobić...-Przechyliłam się i pogłaskałam rudego kota, który leżał na dywanie.-Przepraszam, naprawdę nie chcę tego robić!-Wróciłam wzrokiem z powrotem do chłopaka.
-Wiem, że nie chcesz. Nie kontrolujesz tego. Dzwoniłem do chłopaków, niedługo Cameron tu przyjedzie i jakoś spróbujemy to opanować.-Powiedział i wiedziałam, że mówi szczerze. Głównie dlatego, że zanim to wypowiedział, usłyszałam każde słowo w swojej głowie. Naprawdę zaczynałam rozumieć Camerona, kiedy mówił, że to potrafi wykończyć.-Wiesz, że ja też słyszę, o czym ty myślisz?-Spytał z szerokim uśmiechem a ja wytrzeszczyłam na niego oczy.
-Jak to?-Wydukałam niezdolna powiedzieć coś więcej.
-Martwisz się, że będę na ciebie zły.-Powiedział zgodnie z prawdą.-I współczujesz Cameronowi, że on musi znosić to cały czas.-Zamyślił się na chwilę.-I chyba mam już pewną teorię.-Mruknął wyciągając się w fotelu i przymykając oczy.-Ale ja naprawdę nie złoszczę się na ciebie. Wręcz przeciwnie, to fajnie móc się przekonać, jak trojaczki czują się na co dzień.-Westchnął w chwili, kiedy usłyszałam warkot silnika samochodowego.
Wybiegłam przed dom i niemal podskoczyłam widząc jak z auta wychodzi Cameron i Domein, obaj  z uśmiechami na twarzach. Warkoczyk podszedł do mnie i przytulił mocno, po czym chwycił za pośladki i podniósł do góry. Owinęłam się mu nogami dookoła bioder i pocałowałam długo, przymykając oczy. Mój piękny...Usłyszałam w głowie pomruk Nicholasa i odruchowo odwróciłam się w jego stronę. Stał i obejmował Domiego, patrząc mu prosto w oczy. Cami nie odezwał się do mnie, tylko wniósł do domu i skierował się tam, gdzie wcześniej czekaliśmy na niego z Nickym.
-Czyli czytasz w myślach, tak?-Spytał w końcu, kiedy już siedziałam wygodnie na jego kolanach w fotelu, a Domi i Nicholas wpatrywali się we mnie, moszcząc się na kanapie.
-Noo...Nicholasowi. I nie potrafię przestać.-Popatrzyłam na blondyna, czerwona jak burak.-Ale to niechcący było.-Szepnęłam przepraszająco.
-To nic złego.-Cami odgarnął mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Cieszyłam się, że jest ze mną. W końcu nikt chyba nie znał się tak dobrze jak on, na czytaniu ludziom w myślach.-Kiedy moje zdolności się uaktywniły, też nad tym nie panowałem. Z nami jest ten problem, że nasze umiejętności nie dotyczą tej fizycznej części, a umysłowej i że polega na łączeniu się z innymi ludźmi. Dlatego to trudniejsze. Trzeba uważać, żeby nie zrobić krzywdy temu, z kim jest się akurat połączonym. Ale dobrze będzie już nie być tym jedynym, który robi ludziom czary mary...-Zrobił palcami cudzysłów w powietrzu.
-Tylko ona nie robi ludziom czary mary...-Wciął się Nicholas , powtarzając gest Camerona.-Wasze zdolności są podobne, ale nie takie same.-Przysunął się na kanapie w naszą stronę, jakby chciał nam powierzyć jakiś sekret, po czym wskazał palcem na mnie.-Ty potrafisz łączyć się umysłem z drugą osobą, jednak nie potrafisz niczego na niej wymuszać czy odczytywać jej wspomnień, bez jej zgody. Osoba która jest w ten sposób z tobą połączona zachowuje trzeźwość umysłu i panuje nad nim. Cameron przeciwnie. Żeby dostać się do myśli drugiej osoby, musisz nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Wtedy może odczytywać jej zamiary, wspomnienia i uczucia i tylko on ma wpływ na to, co z niej wyciągnie i do czego ją zmusi. Jednak nie trwa to krócej niż kilka minut i nie potrafi być z nią w stałym połączeniu. Innymi słowy Eva potrafi z ludźmi robić to, co wy z Domeinem i Xanderem robicie sobie nawzajem przez cały czas. I nie musi utrzymywać kontaktu wzrokowego. Wystarczy jej obecność w pobliżu tej drugiej osoby i oczywiście jej zgoda na to.-Zakończył wykład z promiennym uśmiechem.
-Tylko że na razie nie potrafię zerwać tego całego połączenia z Nicholasem.-Mruknęłam pod nosem. Aż tak ci ze mną źle? Usłyszałam a Nicky zmarszczył wymownie brwi.-Nie, tylko to jest...Niestosowne.-Uśmiechnęłam się widząc minę Domiego i Cama.-Widzisz? Nie możemy im tego ciągle robić.
-Dlaczego? Oni to nam robią cały czas.-Poskarżył się a siedzący za nim Domein wywrócił oczami z drwiącym uśmiechem.
-A zdolności też mogę wtedy od kogoś czerpać?-Mruknęłam chociaż nie miałam wcale zamiaru powiedzieć tego na głos.-No wiecie...Tak, jak wy.­-Poparzyłam na braci.-Korzystacie wzajemnie ze swoich zdolności. A skoro jestem z Nicholasem połączona w taki sam sposób jak wy ze sobą, to powinnam też tak umieć...
-Gdyby tak było, potrzebowałabyś teraz okularów bo byłoby dla ciebie zbyt jasno...
-Ale u nas też nie od razu się to wykształciło. Przez większość czasu po prostu siedzieliśmy w swoich umysłach.-Przerwał Nicholasowi Cam, gestykulując przy tym tak, że mało brakowało a uderzył by mnie w łokieć.-Dopiero po kilku miesiącach się zorientowaliśmy, że potrafimy korzystać z nich nawzajem.-Popatrzył na Domeina, który jakby na znak zgody pokiwał głową.
-Czyli jaki jest plan?-Spytałam w końcu, po dłuższej chwili ciszy. Nicky sięgnął po ciastko i próbował zinterpretować to, co chwilę wcześniej powiedział Cam, zjadając kawałek. Mimo, że nie skarżył się na to nawet w myślach, łatwo dało się wyczuć, że jest głodny.
-Plan jest taki, że teraz spróbujemy jakoś was rozłączyć. To trudne, przynajmniej w przypadku nas trzech, ale ty powinnaś być do tego w jakiś sposób lepiej przystosowana...-Powiedział warkoczyk, patrząc mi prosto w oczy, co sprawiło, że nie tyle zwracałam uwagę na to co mówi, co podziwiałam jego teraz ciemnobrązowe tęczówki.
Dopiero niedawno zauważyłam, że lekko zmieniają kolor w zależności od nastroju chłopaka. Nie zawsze były czarne, jak myślałam na początku. Chociaż i ta czerń miała kilka znaczeń. Na przykład kiedy używał swoich zdolności, białka wręcz znikały i wyglądały jak ślepia jakiegoś demona. Albo jak był bardzo zdenerwowany, wtedy pojawiał się w nich taki niebezpieczny błysk, który jasno dawał do zrozumienia, że złą decyzją będzie wchodzenie z nim w jakiekolwiek dyskusje. A delikatne odcienie brązu pojawiały się kiedy był szczęśliwy. Na przykład jak Xander, czy Domein są blisko. Albo ja, ale nie wiem, czy po niecałych trzech miesiącach związku mogę znaczyć dla niego tyle, co bracia bliźniacy.
Zajęłam się tak marzeniem o tych jego oczkach, ze aż podskoczyłam, kiedy w jego kieszeni zabrzęczał telefon. Odebrał i słuchał przez chwilę, marszcząc brwi, aż w końcu uśmiechnął się cwaniacko.
-Dobrze. Zabierzemy Evę i Nicka i zaraz wracamy.-Urwał, a w słuchawce znowu usłyszałam czyjś, chyba damski głos.-Zajmij się wszystkim. Nie, starszego w to nie mieszaj. Powinniśmy być za jakieś trzy godziny.-Skończył i chwilę potem się rozłączył. Patrzył przez chwilę na ekran telefonu marszcząc brwi, ale schował go do kieszeni i zlustrował wzrokiem mnie i chłopaków.
-Jakieś postępy?-Spytał Domi cicho, z nutką nadziei. Cami pokiwał głową.
-Mana zgodziła się pomóc i udało jej się dodzwonić do Jeana. Jest z nim umówiona dziś wieczorem w klubie Albatros.-Mruknął, ale widać było, że nie jest przekonany co do tego pomysłu.-Musimy tam jechać. Spróbujemy was rozłączyć, ale nie mamy za dużo czasu, więc jeśli się nie uda, zabierzemy was w takim stanie.-Dokończył i posadził mnie tak, żeby było mi wygodniej. Wsłuchałam się w jego późniejsze słowa, które wypowiadał mi prosto do ucha, starając się jak najbardziej skupić, ale jego głos mnie po prostu rozbrajał.-Zamknijcie oboje oczy.-Nakazał cicho. Natychmiast zrobiłam, co kazał, ale ze skupienia wyrwał mnie rechot Nicholasa.
-To brzmi jakbyś miał nas hipnotyzować.-Pisnął trzymając się za brzuch i niemal kładąc na Domim, który uśmiechnął się pobłażliwie i pogłaskał go po złotych lokach.
-Bo to tak działa idioto!-Warknął Cami, próbując się opanować przed wybuchnięciem śmiechem.-Jeśli się na tym nie skupisz, to dupa! Nic się nie uda i będziecie tak tkwili. Mi to nie przeszkadza.-Rzucił w blondyna czerwoną, puchatą poduszką, kiedy ten próbował się opanować. W końcu usiadł po turecku i zamknął oczy. Zrobiłam to samo i kiedy Cami wziął głęboki oddech, żeby kontynuować, Nicky wydał z siebie jakiś niekontrolowany odgłos.
-Przepraszam! Chyba mam czkawkę!-Pisnął, ponownie wybuchając śmiechem. Cameron zaklął pod nosem, a Domi uspokajał cicho blondyna tłumacząc, że nie ma czasu na żarty. W końcu, kiedy Nicky wyszedł do kuchni żeby się napić, a potem wrócił nadal się szczerząc, usiadł i poważniejąc zamknął oczy.
-Możemy już kontynuować?-Spytał Cam patrząc na niego. Ten tylko uchylił jedno oko i pokiwał twierdząco głową, a kąciki jego ust zadrżały lekko.-Dobrze. Teraz oboje musicie się skupić jedynie na tym, żeby wypchnąć to drugie z waszych umysłów. Na spokojnie, pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy...
-I zwykle najbardziej boli...-Szepnął Nicky i nie trzeba było widzieć teraz jego miny żeby wiedzieć, że się uśmiecha. Cami tylko westchnął głośno, ale dalej już nikt się nie odezwał.
Starałam się zrobić tak, jak kazał Cameron. Odsunęłam wszystkie inne myśli na bok i starałam się skupić na wypchnięciu Nicka ze swojego umysłu. Na początku nic się nie działo i już miałam powiedzieć, że to nie działa, kiedy poczułam coś, jakby kopnięcie prądem. Słyszałam myśli Nicholasa. O tym, że Domein wygląda cudnie w nowych rurkach. Słyszałam jak rozmawia z Cameronem o mnie, ale nie wiedziałam, gdzie są. Pomożesz Margaret? Xander nie będzie zadowolony... Mówił Bell, najwyraźniej zmartwiony. Trzeba powiedzieć Kasandrze, żeby poinformowała Parkera. Amir, kiedy się z nią spotkasz? Ściszony głos chłopaka. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie to może być, aż doszłam do wniosku, ze to było pewnie tuż przed odnalezieniem mnie, kiedy chłopaki byli jeszcze w więzieniu w Los Angeles.
Ponowny wstrząs. Jakbym spadała, aż w końcu uderzyła o ziemię. Tym razem widzę, co się dzieje. Nicholas i Domien mierzący się wzrokiem. Chcecie, żeby was zabili, tak? Głos czarnego, nie kryjący urazy. Patrzy prosto w oczy blondyna , jakby szukał w nich odpowiedzi na swoje pytanie. Chcę, żebyś o tym wiedział. Jeśli mam wybierać między śmiercią a więzieniem, wybieram to pierwsze. Odpowiedz padająca z ust błękitnookiego. Czyli jednak to, co jest między nami nic dla ciebie nie znaczy? Szepcze Parker, ocierając łzy. Ja nic dla ciebie nie znaczę... Dodaje niemal niesłyszalnie. Czuje się nieswojo, będąc tam, a jednocześnie wiem, że mam za mało sił, żeby odejść. Znaczysz Domein. Zdecydowanie za dużo znaczysz. I dlatego nie mogę pociągnąć cię za sobą. Wybacz... Mówi Bell, przykładając usta do skroni Domeina.
Kolejny wstrząs. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Przynajmniej ta niematerialna ja, która teraz znajduje się w wielkim pokoju, wysokim na dwa piętra, z błękitnym łożem z baldachimem stojącym na środku. O parapet opiera się kobieta około czterdziestki. Promienie słońca padają tak, że ze swoimi złotymi, rozpuszczonymi lokami i jasnoniebieskimi oczami wygląda jak anioł. Drzwi do pokoju otwierają się, i wchodzi Nicholas. Niesie w ręku torbę, którą puszcza, kiedy tylko dostrzega kobietę i podbiega do niej. Przytula ją z szerokim uśmiechem a ona w pewnym momencie łapie jego twarz w dłonie i przygląda jej się badawczo. Myślałam, że cię więcej nie zobaczę. Mówi, a po jej policzkach płyną łzy. Oj, mamuś... Chłopak całuje ją w czoło a potem w obie dłonie. Jestem twoim synem...To chyba oczywiste, że trzeba czegoś więcej niż kraty i kilku strażników, żeby mnie powstrzymać. Mówi, a uśmiech ani na chwilę nie schodzi z jego ust. Po chwili ona też ukazuje swoje białe zęby w promiennym uśmiechu i po raz kolejny mocno przytula chłopaka.
Uderzenie. Czuję się już wyczerpana, ale znowu coś przykuwa moją uwagę. Nicholas, stojący tyłem do lustra i przyglądający się swoim plecom, na których jest mnóstwo siniaków i zadrapań. Wygląda na trochę młodszego. Do głowy mi przychodzi, że to wydarzenie mogło mieć miejsce pięć lat temu, albo dwadzieścia, biorąc pod uwagę fakt, że chłopak starzeje się wolniej. Wzdycha głośno, kiedy słychać otwierające się drzwi, które chwilę potem ktoś z hukiem zamyka. Dobrze, że już jesteś. Odzywa się brodaty mężczyzna koło trzydziestki, podchodząc do chłopaka. Obraca go przodem do lustra. Ociera się brodą o szyję chłopaka i nagle do głowy mi przychodzi, że to musi być ten nauczyciel z poprawczaka, o którym Nicholas wspomniał ostatnio. Na klatce piersiowej nastolatka widać takie same zadrapania, siniaki i zaczerwienienia. Blondyn patrzy na swoje odbicie w lustrze i przechyla lekko szyję, kiedy brodacz zaczyna go po niej całować. Dlaczego cię wczoraj nie było? Pyta odrywając się na chwilę od jego szyi. Źle się czułem... odpowiada Nicholas i widzę, że ma gęsią skórkę. Starszy mężczyzna odwraca go przodem do siebie i przez chwilę patrzy prosto w oczy, a na jego twarzy powoli maluje się diaboliczny uśmiech. Gładzi kciukiem policzek błękitnookiego a po chwili uderza go z całej siły otwartą dłonią. Dlaczego kłamiesz? Pyta jadowicie, nie kryjąc wściekłości. Nastolatek pochyla głowę i rozmasowuje policzek. Mowę ci kurwa odebrało? Jeśli ci mówię, że chcę cię widzieć, to masz być bez względu na to, jak się czujesz! Krzyczy, chwytając chłopaka za podbródek. Patrzy mu w oczy a nastolatek wygląda tak, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Jak mały bezbronny zwierzak wiedzący, że jego los jest przesądzony. Wiesz, co teraz będzie, prawda? Pyta mężczyzna wyjmując pasek ze spodni. W tamtej chwili chcę uciec. Nie chcę widzieć, co będzie z nim robił, ale nie mogę. Pomimo starań jestem obok i patrzę, jak blondyn klęka i opiera się o łóżko stojące pod ścianą, a stojący nad nim mężczyzna raz za razem uderza go skórzanym paskiem po plecach. Chłopak łapie głośno powietrze i krzyczy raz czy dwa, ale to nie powstrzymuje mężczyzny. Na plecach nastolatka pojawia się coraz więcej czerwonych śladów. W końcu brodacz podnosi go za włosy tak, ze ich spojrzenia ponownie się krzyżują. Po policzkach Nicka spływają łzy a on sam pojękuje cicho z bólu. Następnym razem przyjdziesz, prawda? Pyta trzydziestolatek a on kiwa posłusznie głową. Dobrze. A teraz podziękuj mi ślicznie za to, że nie byłem dla ciebie za bardzo surowy. Mówi niemal z dumą. Zdejmuje prążkowaną marynarkę i rzuca ją na łóżko. Blondyn przełyka głośno ślinę i przygryzając dolną wargę powoli zaczyna rozpinać nauczycielowi rozporek od spodni...
-Eva!-Usłyszałam odbijający się echem głos Camerona w uszach. Otworzyłam oczy, ale widziałam chłopaka jak przez mgłę.
-Niedobrze mi...-Wydusiłam z siebie, a on niemal natychmiast wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki do której prowadziły białe drzwi w rogu pokoju chłopaków. Posadził mnie na podłodze, tuż przy toalecie a sam klęknął obok, związując mi włosy tak, żeby nie opadały mi na twarz. Przez kilka minut naprawdę myślałam, że zwrócę, ale po chwili mój oddech się uspokoił, a potem w głowie przestało mi aż tak szumieć.
-Już dobrze?-Spytał, decydując się w końcu, żeby mnie przytulić.-Popracujemy nad tym, opanujemy to jakoś...-Pocieszał całując mnie w czoło-Na pewno nie będziesz wymiotować?-Zapytał jeszcze, odrywając się ode mnie i przyglądając zapewne bladej jak ściana twarzy. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
-Chyba nie...-Wymamrotałam niezbyt pewnie.-Nie będę.-Poprawiłam się.-Możemy jechać, jeśli pomożesz mi jakoś dojść do samochodu.-Mruknęłam odwracając się i w tej samej chwili spostrzegłam, że w drzwiach stoi blady jak ściana Nicholas, który przygląda mi się z przerażeniem.
I co wy na to? Mi się osobiście podoba, chyba wszystko ujęłam tak, jak to sobie zaplanowałam. Rozdziału następnego niestety jeszcze nie napisałam, ale postaram się dodać w następny weekend. W ogóle to ostatnio nie mam chęci żeby za cokolwiek się wziąć, mam jeszcze dwa blogi do przeczytania w całości a po prostu nie mam czasu...ale nic, ściskam i zapraszam do czytania :*  
  

sobota, 22 listopada 2014

Ten moment, kiedy nie musisz udawać. Kiedy możesz sprawiać innym ból i być po prostu sobą...

 Z perspektywy Camerona
-To nie działa! Ona albo nic nie wie, albo jest tak uparta że i tak nic nie powie.-Warknął Cody wychodząc z sali przesłuchań, w której zostawił siedzącą na krześle, zirytowaną Manę.
-Mówiłem już, że mogę ją jakoś zmusić, żeby nam pomogła.-Mruknąłem właściwie do nikogo konkretnego. Chciało mi się spać. Siedzieliśmy już pół dnia gapiąc się na kobietę zza lustra weneckiego.
-Wiemy Cameron, ale nie można wszystkiego załatwiać na skróty za pomocą twoich zdolności.-Powiedział Michael biorąc mnie za ramię.-Chodźcie, trzeba się zastanowić nad jakimś rozwiązaniem.
Poszliśmy do kuchni gdzie Hana właśnie robiła nam kawę. Szczerze to miałem ochotę zasnąć i spać trzy dni. Zobaczyłem jak do kuchni wchodzi Lin z zabandażowaną ręką i widocznym opatrunkiem pod koszulką.
-Żyjesz?-Spytałem widząc jego podkrążone oczy. Uśmiechnął się słabo i usiadł przy stole, nalewając sobie wcześniej szklankę wody.
-Dopiero dzisiaj mnie wypuścili ze skrzydła szpitalnego. Czuję się jakby walec po mnie przejechał.-Poskarżył się.-Jak sprawa?
-Mamy upartą paniusię, która za żadne skarby nie chce nic powiedzieć.-Mruknął Xander wpatrując się tępo w kubek z kawą.
-I nie możesz jej zrobić tego swojego czary mary?-Japończyk machnął zdrową ręką i pstryknął palcami.
-Dzieci! W życiu nie można zawsze iść na skróty. Poza tym Cameron jest zmęczony a ona także jest pod wpływem tego środka który blokuje jego czary mary...
-To nie jest czary mary!-Przerwałem Farellowi nie kryjąc urażenia. Michael tylko popatrzył na mnie z uśmiechem, wyjmując ze swojej szklanki torebeczkę z herbatą i wyrzucając ją do śmietnika.
-Dobrze już! Dobrze!-Powiedział unosząc jedną rękę w obronnym geście.-Więc poza...Użyciem zdolności Camerona, macie jakiś pomysł, jak można by do niej dotrzeć?
-A może użyjemy starych, sprawdzonych sposobów?-Zapytał cicho Domein. Wszyscy popatrzyli na niego czekając na dalsze wyjaśnienia.
-Masz coś konkretnego na myśli?-Farell przechylił głowę i popatrzył na czarnego.
-Mana to silną kobieta, która doskonale wie, że za dużo jej zrobić nie możemy, bo nie mamy na nią nic poza tym, że spotykała się z Jeanem w klubie co jest uwiecznione na tylko jednym zdjęciu, niewiadomego pochodzenia. Ona nie boi się o to, że ją przymkniemy, bo nawet nie mamy, za co. Ale jest ładna. Poza tym próżna i bardzo pewna siebie, co można spostrzec od razu. A w jej zawodzie jakby nie było uroda odgrywa ważną rolę...Ona się boi szpetoty.-Powiedział wyjmując zza spodni połyskujący sztylet z jego inicjałami. Zaczął obracać go lekko w ręku i uśmiechnął się jakby podziwiał prawdziwe dzieło sztuki.-Więc może to powinniśmy zrobić?
-Chcesz ją oszpecić?-Cody wytrzeszczył oczy a ja mało co nie wyplułem kawy którą chwilę wcześniej wziąłem do ust.-To pogwałcenie praw człowieka! Tak nie można!
-Wyjątkowo się z nim zgadzam.-Przyznał Xander niechętnie.-To zły pomysł.
-Jakby nie było przez parę lat pracowałem w agencji i wiem sporo, na temat prawa. I wiem, że wykonywanie egzekucji na dzieciach oraz torturowanie więźniów też jest wbrew temu prawu. Ale zdaje sobie też sprawę, że w sytuacjach ekstremalnych, kiedy liczy się dobro wielu osób, cel uświęca środki.-Popatrzył na mnie a potem na Xandera. Starszy patrzył się na niego z dumą.-W tym przypadku chodzi o dobro co najmniej kilkorga dzieci które są na łasce niepoczytalnego mężczyzny, który zagraża nie tylko im, ale i nam.-Skierował ostrze sztyletu w stronę brzucha Lina.-Możemy więc chyba uznać to za sytuację ekstremalną, prawda?-Spytał tym samym słodkim i cichym głosem co na początku. Było coś niepokojącego w jego spojrzeniu. Ja sam nigdy nie byłem do końca pewny, czy podoba mi się to jego alter ego, czy nie.
-Nie możesz zrobić z niej kaleki.-Oświadczył Farell, skupiony na mieszaniu herbaty.-Wiesz o tym, prawda?
-Wiem, kiedy i do czego mogę się posunąć.-Oświadczył patrząc prosto w oczy Michaela.
-Zgadzam się na to niechętnie i nie każ mi tego później żałować.-Powiedział Farell grobowym tonem i widać było, że pie pochwala takiego rozwiązania sytuacji. 
-Doskonale...-Mruknął młody jakby sam do siebie i wstał od stołu. Szybko dopiłem kawę i razem z pozostałymi ruszyłem za nim.
Przyglądałem się jak wchodzi do sali przesłuchań a na twarzy siedzącej w niej kobiety powoli pojawia się zdziwienie pomieszane z irytacją.
-Dlaczego wczoraj widziałam faceta który wygląda prawie tak samo, jak ty?-Spytała niby od niechcenia, ale było w tym trochę ciekawości. Uważnie obserwowała jak czarny rozsiada się w krześle naprzeciwko niej.
-Co wiesz o Jeanie Morenie?-Spytał otwierając ciemnozieloną teczkę i całkowicie ignorując jej pytanie.
-Zadałam ci pytanie!-Niemal wrzasnęła. Domi otworzył szerzej oczy i popatrzył na nią.
-Doprawdy, głuchy jeszcze nie jestem. Możesz mówić nieco ciszej.-Odparł z sarkastycznym uśmiechem.-Ten facet to mój brat. Czy taka odpowiedź cię zadowala?-Patrzył na nią i biła od niego niezwykła pewność siebie. Widać było, że jest w swoim żywiole, w co zresztą nie wątpiłem.-Co wiesz o Jeanie Morenie?-Ponowił pytanie nadal nie spuszczając z niej wzroku. Kobieta zaśmiała się szaleńczo i opadła wygodniej na krzesło, odchylając głowę do góry i patrząc w sufit.
-Po pierwsze, to nic nie wiem na jego temat. Póki mi płaci, reszta mnie nie obchodzi. Po drugie, gówno wam pomogę, bo gówno na mnie macie.-Syknęła jadowicie i tym razem to Domi zaśmiał się serdecznie. Wstał i wziął jakiś świstek z teczki, oraz nie pokazując go kobiecie usiadł na stole mając jej twarz niezwykle blisko swojej.
-Po pierwsze, to nie radziłbym ci używać wobec mnie takiego tonu, bo mogę zrobić się nieprzyjemny. A po drugie, to mylisz się myśląc, że nic na ciebie nie mamy.-Pokazał jej kartkę, która do tej pory trzymał poza jej polem widzenia.-To jest jedno, z wielu zdjęć, które posiadamy. Są też nagrania i świadkowie, którzy widzieli cię w towarzystwie Morena i Marshala. I śmiemy podejrzewać, że możesz być ich wspólniczką, a ty milcząc utwierdzasz nas w tym przekonaniu.-dokończył twardo, patrząc jej prosto w oczy i uśmiechając się przy tym szyderczo.
Wszyscy obserwowaliśmy jak jej mina stopniowo się zmienia, kiedy dochodziła do niej myśl, że naprawdę może mieć kłopoty i teraz na twarzy Azjatki zostały tylko strzępy dawnej pewności siebie.
-Powtarzam po raz enty, mam mu tylko towarzyszyć w klubach!-Krzyknęła wściekła, ale Domi nadal pozostawał niewzruszony.
-Dobrze. Skoro nie wiedziałaś, że pracujesz dla przestępcy, którego poszukujemy, to nie będziesz miała nic przeciwko, żeby nam pomóc, prawda?-Spytał prostując się i przegarniając ręką włosy.
-Jesteś popieprzony, jeśli myślisz, że po tym, jak wyciągnęliście mnie z domu w środku nocy i przetrzymujecie tutaj w niegodnych warunkach w czymkolwiek wam pomogę!-Wycedziła a na jej twarz powoli wracała ta sama jadowitość, co wcześniej.
-Widzisz...Ja zazwyczaj jestem bardzo opanowany i trudno mnie zdenerwować...-Zaczął wyjmując z kieszeni drugie kajdanki. Przykuł jej ręce do oparcia krzesła i uśmiechnął się sarkastycznie.-Jednak irytują mnie osoby, które nawet kiedy wiedzą, że poniosły sromotną klęskę, próbują zgrywać ważne, wiesz?-Mówił wyjmując sztylet. Patrzył, to na jego ostrze, to na zdezorientowaną dziewczynę.-Więcej pokory. Chociaż odrobinkę.-Poprosił przejeżdżając sztyletem po jej dekolcie, jednak nie kalecząc jej.-To jak, pomożesz nam, Mana?
-Nie możesz zrobić mi krzywdy...-Pisnęła łamiącym się głosem. 
Obserwowałem całe zajście z niepokojem, bo zawsze mnie zadziwiało to, jakie Domi miał podejście do ludzi. Chyba nie było osoby, która oparłaby się jego metodom. Oprócz mnie, rzecz jasna. Ale ja sporo za to zapłaciłem. i ktoś taki jak Mana z pewnością nie dałby rady.
-Nie byłbym tego taki pewien...-Mruknął czarny otwierając jej dłoń i kreśląc X na wewnętrznej jej części. Kobieta syknęła głośno i chwilę potem z jej dłoni spadła pierwsza kropla krwi, a potem następna.-Gdzie teraz...?-Szepnął Domi tak cicho, że ledwo było go słychać w głośniku. Zaczął wędrować ostrzem w górę po jej dłoni aż dotarł do przedramienia, gdzie nakreślił linię długości kilkunastu centymetrów.
-Przestań!-Kobieta załkała, z przerażeniem patrząc na skaleczenie z którego spływała stróżka krwi.-Błagam...-Szepnęła, kiedy sztylet wędrował dalej w stronę jej twarzy.
-pomożesz nam, Mana?-Spytał ponownie, zatrzymując sztylet na jej brodzie. Dziewczyna delikatnie pokiwała głową.
-Pomogę...-Szepnęła.-Pomogę wam, tylko nie rób mi krzywdy!
-Dobrze...-Mruknął najwyraźniej usatysfakcjonowany.-Ale jeśli nawalisz, to będę się z tobą bawił dotąd, aż będę miał pewność, że nikt nigdy na ciebie nie spojrzy, nie czując odrazy, rozumiesz?-Spytał patrząc jej prosto w zapłakane oczy.
-Tak...-Pisnęła niemal niesłyszalnie, po czym kolejny raz zaniosła się płaczem.
Domi wytarł sztylet o jej spodenki, po czym upewniwszy się, że nie ma na nim już śladu krwi, schował go z powrotem do pokrowca. Wstał ze stołu i wsunął zdjęcie z powrotem do teczki, po czym wyszedł z sali przesłuchań i uśmiechnął się zwycięsko.
-Mógłbym to robić codziennie.-Westchnął najwyraźniej niezmiernie z siebie zadowolony.
-Zdecydowanie wolę swoje sposoby załatwiania takich spraw...-Mruknąłem nadal patrząc na kobietę za szybą.
-Przecież przepraszałem cię już za tamto...-Mruknął Domi momentalnie poważniejąc.-Nadal się na mnie złościsz?
-Nie, Domi, nie złoszczę.-Odwróciłem się i stanąłem naprzeciwko niego.-Wiesz przecież.-Przyciągnąłem go do siebie i zmierzwiłem czarną czuprynę, kiedy wychodziliśmy z sali.
-Co teraz?-Spytał Cody idący z przodu. Chyba po tym, jak Michael z nim pogadał, Franco nieco zluzował i już nie zachowuje się jak pępek świata. Przynajmniej przez większość czasu.
-Umówmy ją z Jeanem w tym klubie.-Zaproponowałem.-I wyślijmy tam kogoś. Jak tylko nadarzy się okazja, zgarniemy Morena.-Wzruszyłem ramionami.-Co ty na to?-Spojrzałem na Xandera który szedł na samym końcu, jakby nieobecny.-Słuchasz mnie?
-Co?-Podniósł głowę a wszyscy jak na komendę obrócili głowę w jego stronę.
-Masz w tej chwili iść spać!-Zażądałem patrząc, jak siada na kanapie w salonie i stara się nie zasnąć. Popatrzył na mnie jak małe dziecko, które dostaje ochrzan od rodzica.
-Nie mogę teraz, czekam aż Mia prześle mi...
-Nie obchodzi mnie, na co czekasz!-Wyrwałem mu z reki telefon, który właśnie wyjął z kieszeni.-Konfiskuję ci laptopa, telefon, odtwarzacz z muzyką, słuchawki i wszystkie urządzenia elektroniczne jakie tylko posiadasz. Do odwołania.-Warknąłem. Starszy przeniósł wzrok na Domiego, ale ten tylko założył ręce na piersi na znak, ze całkowicie mnie popiera.
-Nie będę mógł pracować bez laptopa...-Mruknął błagalnie w stronę Farella.
-W takim stanie też nam nie pomożesz...-Michael podszedł i położył mu dłonie na ramionach.-Wyśpij się porządnie. Chłopaki poradzą sobie jakoś bez ciebie. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
-Chodź!-Ponagliłem go, kiedy wstawał z ociąganiem z kanapy. Ruszył wolno w kierunku pokoju, który tymczasowo zajmowaliśmy, drapiąc się lewą dłonią po karku. Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju, a ja wyjąłem z szafy czarną torbę podróżną.-Nie żartowałem z tą elektroniką. Dawaj tu wszystko.
Patrzyłem jak wstaje i podchodzi do biurka, z którego zdejmuje laptopa i odłącza ładowarkę od prądu, a potem delikatnie i z widocznym bólem wkłada je do torby.
-Wiesz, że robisz mi tym krzywdę?-Powiedział patrząc najpierw na dno torby, a potem na mnie.
-Wiem, że nie pomożesz nam, jeśli będziesz zasypiał na stojąco, a teraz jesteś wyczerpany. No dalej, zapasowy laptop też. I ładowarkę od telefonu, piórnik z płytami, wszystkie karty i pendrive.-Zażądałem i patrzyłem, jak starszy krząta się po pokoju, przynosząc to, o co go prosiłem.-Odtwarzacz i słuchawki. Te duże też.-Popatrzył na mnie jakby chcąc coś dodać, ale zagryzł wargę i wyjął z szafki nocnej czerwono czarne słuchawki nauszne, które kupił w zeszłym tygodniu.-Kostkę Rubika i podręcznik od matematyki, który trzymasz pod poduszką...
-Miały być tylko urządzenia elektroniczne...-Warknął mierząc się ze mną wzrokiem.
-Obaj wiemy, że to będzie pierwszym, czym się zajmiesz jak tylko stąd wyjdę.-Uśmiechnąłem się i kiwnąłem zachęcająco głową.-Kalkulator też, jeśli masz. I twoje notatniki...
-Może chcesz też zegarek?-Spytał sarkastycznie wskazując na biurko. Sięgnąłem po niego i wrzuciłem do reszty rzeczy. Warknął coś pod nosem i przyniósł podręcznik z najtrudniejszymi zadaniami matematycznymi i czerwony zeszyt, a potem trzy duże, grube notesy z mnóstwem zakładek i dolepianych karteczek.-Jeśli to wpadnie w niepowołane ręce...
-Nie musisz się o nic martwić-Mruknąłem wkładając je na sam spód torby i wyłączając telefon, ze zdjęciem Rocky na tapecie.-A teraz jeszcze papierosy.
-Co?-Odwrócił się gwałtownie i popatrzył z autentyczną złością.-Nie dość ci? Nie oddam fajek...
-Owszem, oddasz.-Powiedziałem otwierając szafę i przeglądając ubrania w poszukiwaniu papierosów.-Teraz mnie przeklinasz, ale to dla twojego dobra. Im szybciej się odzwyczaisz, tym lepiej dla ciebie.
-Och...I akurat teraz cię wzięło na wyciąganie mnie z moich nałogów, tak?-Warknął z sarkazmem.-Teraz, kiedy mamy najwięcej roboty?
-Nie!-Odciąłem się, odwracając w jego stronę.-Teraz, bo jest z tobą coraz gorzej. Nie jesz, nie śpisz, na siłowni czy basenie kiedy ostatnio byłeś? Albo choćby pobiegać? Palisz trzy paczki dziennie, a co za tym idzie masz słabszą kondycję. Przebiegłbyś sprintem dziesięć kilometrów? W życiu! Dobrze wiesz, że zdolności nie załatwią za ciebie całej sprawy...
-Są w dolnej szufladzie...-Mruknął patrząc na mnie z rezygnacją. Podszedłem do stojącej przy biurku komody i wyjąłem trzy kartony Cameli. Starszy obracał w dłoniach otwartą paczką z sześcioma papierosami w środku. Wyciągnąłem rękę a on podał mi je i przyglądał się jak zapinam prawie pełną torbę.
-Potrzebuję jeszcze klucza od pokoju...-Wskazał palcem na szafkę nocną a ja podszedłem i wyciągnąłem z niej pojedynczy kluczyk.-Nie masz zapasowego?
-Rocky ma, a przyjedzie dopiero jutro rano...-Mruknął pocierając dłonie.
-Bardzo bym nie chciał, żeby te drzwi jakimś dziwnym sposobem się otworzyły, dlatego Radża będzie cię pilnował. Wiesz, że on nie pozwoli ci wyjść, prawda?-Spytałem patrząc na kota, który leżał grzecznie przy drzwiach. Starszy pokiwał tylko głową ze zrozumieniem.
Wziąłem torbę i ruszyłem do drzwi. Odprowadzał mnie wzrokiem, jakbym wyrządzał mu najgorszą krzywdę i wiedziałem, że tak właśnie robię. I nawet jeśli wyszedłem przez to na ostatniego dupka to było warto, bo jemu taka przerwa była potrzebna. 
-Wpadnij do mnie potem...-Usłyszałem, zanim przekręciłem klucz w zamku.
-Pilnuj wujka i nie pozwalaj mu wychodzić z pokoju, zrozumiano?-Spytałem głaszcząc Radżę po łbie. Usłyszałem w odpowiedzi głośne warknięcie i mogłem mieć tylko nadzieję, że to oznacza zgodę.  
Wszedłem do pokoju Amira i Kasandry który znajdował się na przeciwko naszego i zostawiłem torbę w szafce w łazience pilnując, żeby Xander nie mógł dostać się do mojego umysłu.
-Gdzie wszyscy?-Spytałem jakąś brunetkę jedząca samotnie w kuchni.
-Twój brat i reszta poszli do konferencyjnej.-Odparła zakrywając usta dłonią.-Ale do tej mniejszej.
Kiwnąłem głową i od razu tam poszedłem. Na miejscu byłem ostatni, więc kiedy otworzyłem drzwi, wzrok wszystkich automatycznie powędrował na mnie.
-Gdzie Xander?-Padło od razu pytanie ze strony Roberta, którego nie wiedzieć czemu postanowili włączyć do sprawy. Nelson oczywiście nie miał nic przeciwko.
-Też się cieszę, że cię widzę.-Uśmiechnąłem się i zająłem miejsce obok Domeina.-Xander ma szlaban i przez najbliższe dni nie będzie za bardzo udzielał się w sprawie.-Zakomunikowałem wyniośle, a co najmniej połowa zebranych popatrzyła na mnie jak na kompletnego idiotę.
-Ale on prowadzi tą sprawę...-Zaczęła Mia marszcząc brwi
-Mój brat został przeze mnie ubezwłasnowolniony i żadne wiadomości, telefony, czy co tam innego do niego nie dociera.-Powiedziałem spod przymkniętych powiek.-Kto się chce z nim skontaktować, musi to uzgodnić ze mną. A i Domi, nie dopuszczaj go do siebie.-Pstryknąłem w stronę młodego.
-Aha, świetnie, czyli kto poprowadzi sprawę?-Wtrącił Cody nie kryjąc złości. Wywróciłem oczami i popatrzyłem po zebranych...
-Wypadnie na mnie, no nie?-Mruknąłem, właściwie nie kierując swoich słów do nikogo konkretnego.
-Ty masz tym pokierować?-Prychnął Franco.-On nic na ten temat nie wie!-Zwrócił się do Michaela, który do tej pory przysłuchiwał się nam z dziwnym uśmiechem.
-Wiem tyle samo, co i pozostała dwójka.-Wskazałem palcem na czarnego.-Tyle tylko, że Domi woli trzymać się w cieniu, a ja jestem zbyt leniwy, żeby zająć się tym sam. Ale jeśli trzeba, poświęcę się...Znajcie moje dobre serce. Poza tym To Xander urodził się pierwszy, niech to więc na niego spada cała odpowiedzialność jak coś się spieprzy...
-Okej, bo nie ma czasu. Co robimy z tą całą Meną...
-Maną.-poprawił Mię Cody.
-Tak. Co robimy z Maną?
-Plan jest prosty. Umówimy ją z Jeanem w tym klubie, a na miejsce wyślemy Codyego, Amira i Kasandrę.-Wskazałem całą trójkę po kolei palcem.-Sam bym pojechał, ale ktoś się starszym zająć musi. Jak dobrze pójdzie to zgarniemy Morena a od niego do Zacka już niedaleko.
-Rozmawiałem już z Chrisem i powiedział, że dadzą radę do jutra zrobić te małe fiolki z kwasem żrącym.-Domi oparł się o stół i zaczął rozmasowywać ręce.-No wiecie, przecież obiecałem Manie, że jeśli nie pomoże, to jej uroda na tym ucierpi. Przypniemy jej te fiolki, które otworzymy automatycznie, jeśli dziewczyna spróbuje uciec. Wyżrą jej trochę skóry, nic wielkiego.-Dodał, kiedy zorientował się, że nikt nie wie, o czym mówi. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i już miałem coś dodać, kiedy do sali wbiegła Hana, wyciągając telefon w moja stronę.
-Cam?-Spytała a w jej głosie słychać było narastającą ekscytację.-Nicholas dzwonił...Eva czyta w myślach...  
jak się podoba rozdział? Więc, głównym moim celem było tutaj pokazanie, że Domein nie jest aż taki święty, jakby się wydawało. Miałam na początku te scenę zrobić ostrzejszą, ale chyba i ta może być :)
A no i pod poprzednim rozdziałem padło pytanie, czy planuję drugą część. No cóż...mam sporo pomysłów na nowe opowiadania, ale nie wiem, czy udałby mi się zrezygnować z tego. mam pomysł na drugą część, ale nie wiem, czy opłaca się pisać coś dla czterech czy pięciu czytelników. jeśli będę widziała, że tak jak teraz praktycznie nikt tego nie czyta, to chyba sobie daruję :) 
tak czy owak następny rozdział 28 listopada. 
Pozdrawiam :* 

wtorek, 11 listopada 2014

Każdy ma swoją his­to­rię życia,która go ukształtowała.

Z perspektywy Evy
Weszłam do kuchni rozciągając się i ziewając jednocześnie. Przy niedużym stole siedział Nicholas i obracając w dłoniach biały kubek patrzył się za okno. Nalałam sobie soku pomarańczowego i usiadłam naprzeciwko niego.
-Co tak wcześnie?-Spytał sięgając po rogalika z półmiska stojącego przed nim. Podsunął mi lekko naczynie.
-Myślałam, że Cameron już wrócił...-Wymamrotałam odsuwając od siebie szklankę z sokiem i rozkładając się na stole.
-Wrócił, ale do Vegas. Dzwonił dwie godziny temu...Powiedziałem, że śpisz.
-Czemu wyglądasz jakbyś nie spał przez całą noc?-Spytałam patrząc w jego podkrążone oczy. Wyglądał jeszcze bledziej niż zwykle. Przeczesał palcami blond loki i uśmiechnął się, ponownie spoglądając za okno.
-Bo tak właśnie było. I po części to twoja wina.-Wskazał na mnie palcem.
-Aż tak głośno chrapię?-Zażartowałam. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej ukazując śnieżno białe zęby.
-Tym się nie martw.-Powiedział i dodał, poważniejąc nieco:-Ile Cameron powiedział ci na twój temat?
-Jak to ile?
-Chodzi mi o to, co ci powiedział o przemianie...-Zapatrzył się w kubek który nadal nerwowo obracał w rękach.-Miał sam ci o tym opowiedzieć, ale zatrzymali go w agencji...Mogę ci coś pokazać?-Popatrzył na mnie wyczekująco. Pokiwałam głową a on niemal od razu wstał od stołu, biorąc swój kubek i moją pustą szklankę i odstawiając do zlewu.
Przeszliśmy szybko do części należącej do niego i Domiego. Chłopak podszedł do lustra zajmującego większą część jednej ze ścian i pchnął je lekko a ono obróciło się, ukazując ciemny korytarz. Blondyn zapalił światło i przepuścił mnie przodem a sam zamknął za nami ukryte przejście. Zaczęłam ostrożnie schodzić po schodach, ale zatrzymałam się widząc rozwidlenie.
-Gdzie tak właściwie prowadzi ten korytarz?-Spytałam rozglądając się dookoła.
-Nie wiesz o nich?-Spytał Nicky parząc na mnie z niedowierzaniem. Zaprzeczyłam ruchem głowy.-Cameron ci nie powiedział...Nic dziwnego. On myśli tylko o jednym.-Pokręcił głową z uśmiechem.-Czyli teoretycznie ty nie wiesz nic o historii tego miejsca i rodziny Parkerów?-Spytał.
-Nie wiem...Cholera, Nicholas, gdzie ty mnie prowadzisz?-Spytałam pocierając dłońmi ramiona. Było tu zimniej niż na górze.
-Te korytarze są rozprowadzone po całej działce i zostały wykopane na początku dwudziestego wieku, jeszcze przez dziadka chłopaków, zaraz po powstaniu tu pierwszych domów. To taka droga ucieczki, w razie gdyby agencja nie dotrzymała umowy o azylach dla nas.-Wytłumaczył zarzucając mi swojA bluzę na ramiona.-Lubisz historię?
-Zależy, czy jest ciekawa.-Powiedziałam idąc za nim. Wkrótce doszliśmy do metalowych drzwi które chłopak otworzył za pomocą kodu.
-Myślę, że ta ci się spodoba.-Przepuścił mnie pierwszą do czegoś przypominającego wielkie archiwum. Wskazał starą, zniszczoną sofę, na której zaraz potem usiadłam patrząc, jak chłopak nastawia wodę w czajniku elektrycznym i wyjmuje dwa kubki.-Słodzisz?-Spytał robiąc herbatę. Pokręciłam przecząco głową. Przyniósł ją na ławę stojącą przy sofie i podszedł do jednego ze starych regałów.-Zwykle to Domi tu urzęduje...Ja wolę swoje laboratorium. Ale gdzieś powinien tu być...-Mówił w zamyśleniu.
-Czego tak szukasz?-Spytałam otulając się szczelniej bluzą.
-Tego!-Wykrzyknął uradowany, wyjmując starą, wielką książkę i zdmuchując z niej kurz.-A oto fragment historii.-Położył ją na ławie przede mną i usiadł obok. Otworzył książkę na pierwszej stronie.-to zdjęcie z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku. Po lewej jest ojciec trojaczków i moja mama, Lucinda.-Pokazał na postać w kapturze z blond grzywką.
Osoba na zdjęciu miała szerokie ramiona, czarne spodnie dresowe i męskie buty. Patrzyła w obiektyw z drwiącym uśmiechem. 
-Ona nie wygląda jak kobieta...-Przyznałam na co Nicky tylko się roześmiał.
-Masz rację, nie wygląda. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że to kobieta. Gdyby wiedzieli, nie przyjęliby jej do gangu. Była pierwszą kobietą a zarazem liderem a wszyscy dowiedzieli się, że jest dziewczyną dopiero, kiedy zaszła w ciążę.-Zaśmiał się ponownie.-Dalej Olaf Jankins, ojciec Christophera i Izaak Keynes, tata Tristana.-popatrzyłam najpierw na Mulata z kręconymi, ciemnymi włosami a potem na dobrze zbudowanego bruneta z butelką piwa w ręku.- No i bliźniacy Bradd i Luke Hael.-Wskazał na stojących obok siebie dwóch blondynów w takich samych bluzach i spodniach.- Dzielili się wszystkim, nawet kobietami. I stąd matką Bonnie i Trevora jest jedna kobieta. Bradd, ojciec Bonnie i ich matka zginęli podczas nalotu agentów na ich dom, a Luke prawdopodobnie odsiaduje w jakimś rządowym więzieniu.-Przerwał na chwilę i popatrzył na mnie.-Od ludzi na tym zdjęciu zaczyna się historia.  Podczas jednego z ich pierwszych napadów aresztowano wszystkich oprócz Bradda. Normalnych ludzi nie wykorzystywali do ego typu eksperymentów, ale przestępców już tak. Po czterech miesiącach mojej matce jakoś udało się wydostać z więzienia, a potem razem z Braddem  odbiła resztę ekipy, ale było już za późno. Substancja była w ich organizmach. Potem urodził się Tristan, a Marcus...On był podobny do Camerona. Wierzył w miłość na jedną noc. Tylko którejś nocy się przeliczył, kiedy zabawiał się z Luizą Stine, młodą agentką, która zaszła z nim w ciążę. Wziął z nią ślub i zaczął pracować dla agencji. Był na warunkowym i musiał sporo się natrudzić, żeby nie iść siedzieć. Kiedy tylko próbował się jej sprzeciwić od razu groziła, że odbierze mu prawa do opieki nad dziećmi. Potem urodziła się jeszcze Ericka. Kiedy Xander miał trzynaście lat odkrył, że Luiza zdradza męża i o nie z jednym mężczyzną, a z kilkoma i w obawie że wszystko się wyda a ona wyjdzie na pospolitą dziwkę, wysyła go do poprawczaka. Bo to było prawdziwym powodem posłania go tam. Nie bijatyki, bo z tym nie miał większych problemów. Po prostu wykorzystała okazję, żeby pozbyć się go...
-Tak po prostu?-Spytałam zdziwiona. Do tej pory słuchałam opowieści z zapartym tchem, ale to po prostu niedorzeczne.-Żadna matka która kocha swoje dziecko nie robi czegoś takiego...
-Ale ona wcale nie kochała chłopaków. Właściwie to Marcus zapewniał im jedyną opiekę. Siedział z nimi w domu i pomagał w lekcjach a ona spełniała się zawodowo. Kiedy dowiedział się, że chce posłać Xandera do poprawczaka, powiedział, że odejdzie razem z nim. Wiedziała, że wtedy będzie miała podwójny problem. Pierwszy, bo zostanie sama z pozostałą trójką dzieci a drugi, bo Marcus wróci do swoich, a to oznaczałoby reaktywację starej ekipy i nowe problemy.-Chłopak uśmiechnął się i przewrócił kilka kartek.-I tu zaczyna się najciekawsza część historii, bo pojawiam się mały ja.-Powiedział pokazując zdjęcie przedstawiające dwóch uśmiechniętych chłopców. Blondyna z burzą loków i drugiego, nieco starszego, patrzącego się w obiektyw bruneta z piegami na nosie.-Miałem dwanaście lat, a Tris piętnaście. Obaj się tutaj wychowaliśmy. Na tym...Osiedlu. Mama nigdy nie zmuszała mnie do robienia tego, co ona. Wręcz przeciwnie, chciała, żebym się stad wyniósł jak tylko będę mógł. Ale to wchodzi w krew...Możesz nazwać to patologią, ale ja tak nie uważam.-Powiedział zwracając się w moją stronę.-Ja żyłem tutaj, wiedziałem, co znaczy zabijać, kraść...Omijać zasady. Xander nie. Pamiętam, jak wujek go pierwszy raz przyprowadził...Niczego nie rozumiał. Tristana złapali parę miesięcy wcześniej za posiadanie broni. A potem mnie też złapali chyba za pobicie. A jak już się zorientowali, czyim jestem synem, to nie było mowy, że mnie wypuszczą.-Mówił z śmiechem, jakby wspominał jakąś dobrą imprezę.-To przerażenie, kiedy pierwszy raz cię przesłuchują...Stałem przed sądem cztery razy, z czego w dwóch ostatnich razach słyszałem wyrok dożywocia. Za czwartym razem człowiek po prostu siedzi i modli się, żeby nie pęknąć śmiechem, bo trochę głupio tak przed wszystkimi.-Westchnął głośno.
-No racja. To taka świetna zabawa...-Mruknęłam wywracając oczami, a jego śmiech jeszcze bardziej się wzmógł.
-Ale to poważnie było śmieszne! Ale wróćmy do historii. W poprawczaku Xander poznał Rocket. Właściwie to dziewczyna pojawiła się znikąd. Ale była wygadana, ładna i inteligentna. No i Xander wymiękł. A tak właściwie, to tam nie było aż tak źle. Wszyscy wiedzieli kim jesteśmy, zawsze tak było, że pochodzenie o nas świadczyło. Teraz też ludzie chcą nas znać tylko ze względu na nasze pozycje, ciebie też.-Wskazał na mnie palcem.-Teoretycznie wszystko szło dobrze, dopóki u Tristana nie zaczęła się przemiana. Było z nim źle, wezwali jego matkę, bo ojciec był poszukiwany przez policję. Miał młodszą siostrę, Emily. Wybudził się i wpadł w szał, jak każdy podczas przemiany. Tyle, że to był pierwszy przypadek i nikt nie wiedział, czemu tak się dzieje. Z tego co wiem, to pielęgniarka znalazła go klęczącego przy Emily. Uderzał jej głową o ścianę do tej pory, aż przestała się ruszać. Przynajmniej tak wynika z akt. Nigdy nie poruszył ze mną tego tematu, chociaż jesteśmy właściwie jak bracia.-Skończył szepcząc. Po raz pierwszy wyglądał na smutnego, a taka mina kompletnie do niego nie pasowała.
-Nie musisz dalej mówić...-Szepnęłam kładąc mu głowę na ramieniu.
-Obiecałem, że opowiem ci całą historię. A w każdej zdarzają się też te przykre sceny, bez tego byłoby nudno, nie uważasz?-Zapytał nadal ze smutkiem w głosie, ale kąciki jego ust ponownie nieco się uniosły.
-Więc kontynuuj, proszę.
-Po tym incydencie nie było już mowy o powrocie na wolność, zwłaszcza, ze miał już siedemnaście lat i mógł być sądzony jak dorosły. Zostaliśmy ja, Xander i Rocky. Potem powtórka z rozrywki. Xander źle się czuje, wszystko go boli i ciągle wymiotuje. Potem zrobiło się mu lepiej, więc przywieźli go z powrotem, miał tylko jeszcze przez parę dni nie chodzić na zajęcia. I pewnie gdyby pani Marrwel wtedy nie zareagowała, to skończyłoby się kolejną katastrofą i zabiłby tamtego chłopaka. Byłem przy tym, jak go zabierali i nie mogłem pojąć, co musiało strzelić mu do łba, żeby coś takiego zrobić. A potem sam zrobiłem coś podobnego...-Odchrząknął i  złożył dłonie w wieżyczkę, po czym przytknął je do ust.-Przez dwa lata byłem w dość specyficznym związku z nauczycielem łaciny...
-Poważnie?-Przerwałam mu marszcząc brwi.-Z nauczycielem? Nie uważasz, że to niewłaściwe...
-To ty jesteś w związku z kryminalistą, który bez problemu mógłby być twoim ojcem.-Pisnął w napadzie śmiechu. Otworzyłam usta żeby powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, ale zaraz je zamknęłam, bo właściwie to nawet nie wiedziałam, jak mogłabym się obronić.
-Kontynuuj, proszę.-Powiedziałam w końcu, a on po raz kolejny zaniósł się szczerym śmiechem.
-Tak czy owak jest to związek, którego nie chciałbym powtarzać. I nie muszę ci chyba mówić, jak się człowiek czuje podczas przemiany, a on chciał, żebym mimo wszystko do niego wtedy przyszedł. I...Nawet nie wiesz, jaka to ulga, jak w fazie złości możesz komuś naprawdę zrobić krzywdę. Tym bardziej, jeśli nie darzysz tego kogoś sympatią...
-Czyli byłeś z nim i nic do niego nie czułeś?-Popatrzyłam na niego nie kryjąc zdziwienia. Dla mnie wydawało się to chore.
-Żywiłem do niego pewne uczucia, ale z pewnością nie były one pozytywne. Mówiłem już, że bym tego nie powtórzył. Tak czy owak ty tego nie przeszłaś, dlatego twoje zdolności nie uaktywniły się od razu. Ale widzisz...My skrzywdziliśmy innych ludzi podczas przemiany, ale potem dużo łatwiej nam szło opanowywanie zdolności. Ty będziesz je mogła opanować w pełni dopiero, jak wyładujesz się na kimś.-Powiedział obserwując moją reakcję. Na początku nie doszło do mnie, o czym on dokładnie mówi. Dopiero po chwili zdałam sobie z tego sprawę.
-To znaczy, że żeby w pełni rozwinąć swoje zdolności muszę...Kogoś zabić?-Dokończyłam pytanie niemal szepcząc. Odstawiłam na ławę kubek z herbatą i nagle poczułam, że w pomieszczeniu jest okropnie duszno. Nicholas złapał mnie za ramię i ułożył wygodniej na sofie.
-Nie jest powiedziane, że koniecznie musisz kogoś zabić. Prawdopodobnie będziesz w takiej furii, że nie będziesz panować nad tym, co się z tobą dzieje. Ale to się prędzej czy później wydarzy...-Powiedział dotykając dłonią mojego czoła i czule gładząc po policzku.-Wiem, że wydaje ci się to straszne, i poniekąd takie jest. Ale to nieuniknione i po prostu uznaliśmy, że powinnaś wiedzieć. A Cameron nie ma ostatnio czasu na takie opowieści...Chodź, powinniśmy już iść...
-Stój!-Złapałam go za ramię, zanim zdążył wstać.-Przerwałeś w dość smutnej chwili...A ja chcę wiedzieć, co było dalej.-Spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba słabo mi to wyszło.
-Jesteś pewna, że po tym chcesz usłyszeć resztę?-Poparzył na mnie trochę zdziwiony.
-Nadal nie wiem, skąd wzięli się Loca, Erica, Amir, Kasandra, Chris, Trevor, Hana, Caleb, No i oczywiście Cam i Domi.-Wyliczałam na palcach, ożywiając się nieco. Starałam się za wszelka cenę odsunąć od siebie myśli o tym, czego przed chwilą się dowiedziałam. Potem przemyślę to wszystko na spokojnie. 
-Po kolei mała, nie rozpędzaj się tak.-Zaśmiał się i usiadł na sofie po turecku, centralnie naprzeciwko mnie.-Tak czy owak za napaść na opiekuna, który agenci odczytali jako próbę ucieczki, miałem przekichane. Nie wiem, czy pan Michael, który był wtedy dyrektorem poprawczaka się za mną wstawił, ale trafiłem do tego samego więzienia i na ten sam blok co chłopaki. Xander oczywiście przeżywał katusze, bo po pierwsze był z dala od Rocket, a po drugie, nie mógł sobie darować tego, co zrobił. Miał jakieś ciche dni, do nikogo się nie odzywał i okropnie zmarniał. Aż w końcu przyszedł do niego Cameron na widzenie i wyjaśnił, że przeszedł coś podobnego i gdyby nie pomoc Marcusa to źle by się to skończyło i chyba wiedzą, dlaczego zaczęliśmy się tak zachowywać. U mnie wykształcił się lepszy wzrok. W nocy widzę tak dobrze jak w dzień, a na słońce nie mogę wychodzić bez soczewek albo przyciemnianych okularów. I ta cała historia którą potem nam opowiedział Xander trzymała się kupy. Oczywiście Tristan był do tego sceptycznie nastawiony, a jeszcze bardziej, kiedy się dowiedział, że Parker chce spieprzyć. Osobiście uważałem, że to samobójstwo, ale Xander miał rzekomo wszystko zaplanowane. I Rzeczywiście, po niecałym roku mojej odsiadki wyprowadził nas stamtąd. Nie wiem, jakim cudem to wszystko zaplanował, ale to było szaleństwo, bo byliśmy sto trzydzieści kilometrów od najbliższego azylu i wszyscy nas szukali. I wtedy pojawił się książę z bajki...
-Domein?-Niemal pisnęłam podniecona.
-Nie! Cameron!-Nicky zaśmiał się i przegarnął włosy ręką.-Domein był śmiertelnie obrażony na Xandera, odkąd ten pobił tamtego chłopaka w poprawczaku, a jak się dowiedział, że uciekł z więzienia to już w ogóle nie było mowy o żadnym sojuszu.
-Chwila, ale skąd tam się wziął Cameron?
-No właśnie to jest najdziwniejsze, bo on stał oparty o samochód niecałe pół kilometra od więzienia, a jak Xander go zapytał, skąd się tam wziął, to odpowiedział, że coś kazało mu tam przyjechać. Oddał nam samochód i powiedział, że nas nie wyda. Wiesz, że dopiero jak zajechaliśmy do domu, gdzie kompletnie nikt nas się nie spodziewał, a ja położyłem się w swoim własnym łóżku w swoim własnym pokoju to zrozumiałem, że gdyby nie Cami to by nas wtedy złapali bez większego problemu. I Xander chyba też to wiedział. Oczywiście wszyscy trzej dostaliśmy porządny opieprz od naszych rodziców, ale to już się nie liczyło. Potem zaczęliśmy pomagać w przemianach innym. Moja mama postanowiła w końcu odejść na emeryturę i niby to ja powinienem po niej zostać liderem, ale jakoś nie specjalnie mi się to marzyło. A Xander ma wrodzone zdolności przywódcze, więc jakoś tak samo wyszło, że to on nami pokierował. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczniemy się dawać wszystkim we znaki, nawet bardziej niż poprzednicy. We czwórkę, bo w międzyczasie Rocket i Xander się zeszli. Kiedy Marcus powiedział nam o śmierci Cornelii i podejrzeniach, że Cameron maczał w tym palce nie trzeba było nam dwa razy powtarzać. Od razu zdecydowaliśmy się mu pomóc. Jemu w przeciwieństwie do Xandera nie trzeba było dwa razy powtarzać, że trzeba kogoś sprzątnąć. Nienawidził agencji za to, że chcieli go wrobić. I wyszło na jaw że potrafią z Xanderem łączyć myśli. Potem przyłączył się Caleb, którego Cami wyciągnął z nałogu. Też był mutantem, ze strony ojca, który jako jeden z nielicznych agentów dobrowolnie zgodził się wziąć udział w eksperymencie. Cami szalał. Nie było nocy, żeby nie sprowadzał do domu jakichś dziewczyn. Co gorsza on je zwodził w wyniku czego dochodziło nawet do samobójstw. Aż w końcu, w dwutysięcznym pierwszym roku pewna milutka Afroamerykanka przyszła do Zielonego Kota, położyła na stole zdjęcia z USG i powiedziała, że to jego dziecko i żeby dał jej kasę na aborcję. Myśleliśmy wtedy, że zacznie kręcić, albo wyśmieje tę kobietę, ale on podszedł do sprawy nad wyraz poważnie, wcale jak nie on. Powiedział, że jeśli po urodzeniu dziecka rzeczywiście okaże się, że jest jego, to weźmie je na siebie...
-I było?-Przerwałam mu przyłapując się na tym, że trzymam ręce zaciśnięte w pięści.-To była Isobell, prawda?
-Tak. W sierpniu tego samego roku przyszła na świat dwa tygodnie przed czasem. Szczerze, to nikt z nas się nie spodziewał, że będzie taki odpowiedzialny. Zmienił się przy niej, nie do poznania. A potem Xander miał wypadek samochodowy i się załamał. Operowali go najlepsi lekarze z całego świata których opłacał Marcus, ale i tak miał marne szanse na wyjście z tego cało. Cameron miał więc na głowie dziecko, poszukiwanego przez agencję brata który był w okropnym stanie zarówno psychicznym, jak i fizycznym i jeszcze sprawy, którymi normalnie zajmował się starszy. W dwutysięcznym trzecim, kiedy byliśmy w Nowym Jorku agencja zrobiła nalot na nasz apartament. Ktoś musiał zostać, wypadło więc na mnie i Camerona, a dziewczyny i Tris pomogli Xanderowi. Obaj dostaliśmy dożywocie z możliwością warunkowego wyjścia po dwudziestu pięciu latach. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Domein uwziął się na Cameronie i nie dawał mu żyć. Był wtedy zastępcą naczelnika i zdecydowanie na zbyt wiele sobie pozwalał. Ale był uroczy...A ja się zakochałem.-dokończył rozmarzonym głosem, z głupawym uśmiechem na twarzy.
-Tak od razu?-Pstryknęłam palcami teatralnie.
-Gdzie tam od razu! Cholernie się panoszył. I oczywiście nie przyznawał się do tego, że jest gejem. Do czasu...-Mruknął pod nosem z wymownym uśmieszkiem, jakby przypominając sobie jakąś bardzo ciekawą scenę, o której oczywiście mi nie wspomniał.-Tak czy owak w więzieniu wylądowaliśmy w jednej celi z Amirem. Po tym, jak kilkakrotnie doszło między nimi do rękoczynów normalnie miałem dość. Ciągle uprzykrzali sobie życie, a co za tym idzie, mi też...
-Ale oni się chyba przyjaźnią...-Uniosłam jedną brew patrząc na chłopaka, który po raz enty dzisiejszego dnia posłał mi promienny uśmiech.
-Teraz tak, ale oni sobie zdali z tego sprawę dopiero jak Amir wyszedł na warunkowym i Cami został sam. Swoją drogą Al-kadi też rozwalił system, kradnąc wóz naczelnika sprzed budynku. W międzyczasie w ekipie pojawiła się też Loca. Po prostu przyszła raz jako znajoma Rocky i tak już została. No i Hana zaczęła spotykać się z Calebem a Erica z Tristanem. A potem, w styczniu dwutysięcznego piątego Xander po nas przyszedł. Tak szczerze to chyba żaden z nas dwóch się nie łudził, że wyzdrowieje na tyle, żeby móc nas jeszcze odbić.
-A Domein?-Przerwałam mu znowu.-Postawił się braciom?
-Domein doskonale wiedział, że chcemy uciec. Powiedziałem mu cztery dni po tym, jak Xander się z nami skontaktował i powiedział, że po nas przyjdą. Wiedziałem, że ani Xander, ani Cameron nie zrobiliby mu krzywdy, gdyby doszło do bezpośredniego starcia.
-Mógł im przeszkodzić...-Szepnęłam jakby sama do siebie. Kiedy to opowiadał to wszystko brzmiało jak oderwane od rzeczywistości, ale to się wydarzyło naprawdę i najlepsze było w tym wszystkim to, że oni byli tego częścią.
-Ale tego nie zrobił. Wziął urlop dwa dni przed całym zajściem. A ja myślałem, że go straciłem...Dwa miesiące później byliśmy na zakupach, kiedy nas znaleźli. Wzięli Cama i dzieciaki którzy akurat stali przed sklepem. Nie mam dzieci, więc nie wiem, jak się wtedy czuł, ale nie chcę nigdy się dowiadywać. Nawet, jeśli było to kłamstwo i one jednak żyją. Co innego, kiedy sam żegnasz się ze światem. W naszym zawodzie to norma, że są sytuacje bardzo niebezpieczne. Ale co innego, kiedy żegnasz dziecko, które niczemu nie zawiniło...-Urwał i popatrzył na moje zaszklone oczy.
-Widzisz, jak ty na mnie działasz, facet?-Spytałam wycierając oczy i starając się uśmiechnąć.
-Och...Miło mi.-Skinął głową i teatralnie zakręcił sobie jeden lok dookoła palca, uśmiechając się do mnie.-Pamiętaj mała, że nie warto płakać nad przeszłością, bo wystarczająco dużo złego wydarzy się jeszcze w przyszłości. Cameron nie przesiedział w areszcie nawet jednego dnia, bo wparowaliśmy tam tego samego wieczoru. Ale było już za późno. Dzieciaków nie było. Wpadliśmy wtedy w szał, pamiętam, że wszystkich wtedy wymordowaliśmy. A Cameron siedział jak małe dziecko i nie był w stanie zrobić kompletnie nic. Potem przez trzy miesiące do nikogo się nie odzywał, nawet do Xandera. Dopóki ten nie przyprowadził mu człowieka, który wstrzyknął truciznę dzieciakom. Cameron go zahipnotyzował i kazał w dość brutalny sposób popełnić samobójstwo. Najgorsze w hipnozie Cama jest to, że człowiek ma świadomość, co ze sobą robi, odczuwa ból i strach, ale nie może zrobić nic, żeby przestać...
-Jak marionetka.-Przerwałam mu przyglądając się własnym dłoniom. Zdecydowanie nie chciałabym widzieć Cama tak wściekłego.
-Dokładnie. Prawie godzinę męczył faceta, zanim pozwolił mu umrzeć. Sam miałem dość tego widoku, a nie jedno w życiu widziałem. Tak czy owak po rzekomej śmierci Isy i Kierana wrócił stary Cameron z tym, że stał się chamski i wredny i tylko Xander miał nad nim jako taką kontrolę. Poza nim niczyje słowa nie były w stanie do niego trafić. I tak mamy rok dwutysięczny szósty, kiedy Cam, Xander, Loca i Rocket są w Bostonie, na urlopie. W nocy Xander dostaje cynk że agenci się do niego wybierają, ale jest już za późno, żeby wszyscy mogli uciec. Rocket i Loca zabierają motory, a bliźniaki zostają aresztowani przez nikogo innego jak Domiego. W samolocie który miał ich przetransportować do Vegas Domein zabił wszystkich agentów i zaszantażował załogę tak, że zboczyli z kursu i wylądowali na innym lotnisku. Tam stał już samolot którym mieli lecieć do Rio. Domein na początku nie chciał brać udziału w naszych akcjach, więc upozorowaliśmy jego śmierć, żeby nie był poszukiwany. Potem w klubie chłopaki poznali Kasandrę która pracowała tam jako tancerka. Cam pomógł jej wygrzebać się z nałogu. Trevora i jego ojca aresztowali pięć lat temu, zabijając przy tym jego wuja i matkę. Resztę historii chyba znasz.
-Nie do końca. Bo niby wiem, jak to było z późniejszym aresztowaniem was i tą współpracą Caleba z agencją, ale nadal nie wiem, skąd wziął się Chris...
-No tak! Zapomniałem. Twój brat jako jedyny w całości przeszedł przemianę w agencji, ale nie potrafili potem sobie z nim poradzić, więc pod pretekstem nieobliczalności i w zastraszającym tempie rozwijającej się choroby psychicznej wysłali go do szpitala psychiatrycznego. Pół roku temu wydostał go stamtąd Xander.-Powiedział najwyraźniej bardzo zadowolony.- To chyba tyle, w bardzo ukróconej wersji. I czy ci się to podoba, czy nie, to ty teraz też jesteś częścią tej historii.
-A jakie jest jej zakończenie?-Spytałam najwyraźniej zbijając go z tropu.-Chodzi o bohaterów. Wszyscy kończą szczęśliwie?-Przechyliłam głowę. Chyba w końcu zrozumiał, o co mi chodzi, bo przestał się uśmiechać i popatrzył na swoje dłonie.

-Historia byłaby nudna, gdyby dla wszystkich skończyła się szczęśliwie, prawda?-Spytał.-Zbyt przewidywalna. Ktoś umrze, ktoś ucierpi, ktoś dostanie drugą szansę.-Dokończył ze smutkiem i popatrzył na mnie ze łzami w błękitnych oczach.-Ale możemy mieć też nadzieję na zwrot akcji i zmianę biegu wydarzeń, prawda?-Spróbował się uśmiechnąć ale kąciki ust mu drżały.-Chodź, idziemy. Domi pewnie już nas szuka.-Podał mi rękę i pomógł wstać. Ruszyłam za nim długim korytarzem. Wtedy marzyłam, żeby ta historia miała jednak szczęśliwe zakończenie.
rozdział co prawda z perspektywy Evy, ale zdjęcie pod spodem Nicholasa, bo moim zdaniem to do niego należy rozdział. Podoba wam się postać? Ja osobiście go uwielbiam, w przyszłości w ogóle chciałabym napisać rozdział z jego punktu widzenia. Co wy na to? 
Nie miałam ostatnio dostępu do internetu, stąd taka długa przerwa, ale następny rozdział prawdopodobnie 21 lub 22 listopada. Chyba nadrobiłam już większość zaległości, jeśli nie-pisać. Ostatnio strasznie mi zmalała ilość komentarzy, ale to chyba dlatego, że część czytelniczek zawiesiła swoje blogi albo nie ma z nimi kontaktu. A chyba nie opłaca się już szukać nowych, bo pewnie nikomu nie chciałoby się nadrabiać ponad 40 rozdziałów. Tak czy owak zbliżamy się powoli do końca historii. Patrzyłam ostatnio na pierwsze rozdziały tego opowiadania i cóż...Gdybym teraz miała je zaczynać, zrobiłabym parę rzeczy inaczej. I w sumie to opowiadanie mogłoby się już skończyć, ale ja mam tak, że jeśli przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł, to koniecznie muszę go zrealizować, i dlatego trochę się to przedłuża. Tak czy owak nie będę was już długo męczyć :D Jak dobrze pójdzie i wena dopisze, a internet będzie współpracował, to wyrobię się w mniej więcej 15 rozdziałach :)  
Ale nic, uciekam już, czekam na komentarze, nawet te od anonimów, bo teraz to naprawdę potrzebuję porządnej motywacji, żeby nie tracić czasu na głupoty, tylko przysiąść i napisać resztę historii :D  
Ściskam :* 

sobota, 1 listopada 2014

Są wy­bory ko­nie­czne, których nikt nie zrozumie…

Z perspektywy Camerona
Siedziałem na przeciwko mojego braciszka już od piętnastu minut ze śmiertelnym znudzeniem przypatrując się jego poczynaniom. Aż mnie palce świerzbiły, żeby  go teraz naszkicować, z podkrążonymi oczami, funkcjonującego tylko dzięki kawie i napojom energetycznym.
-Długo mam jeszcze czekać?-Spytałem w końcu patrząc jak odstawia kolejny pusty kubek.-Która to kawa?
-Druga.-Odparł bez namysłu.
Nie trzeba było być geniuszem żeby domyślić się, że kłamie. Zmarniał ostatnio. A to pewnie dlatego, że odpuścił sobie siłownię, wszystkie wyjścia i imprezy. Właściwie to siedział tylko przed komputerem i nawet nie wiem, kiedy ostatnio porządnie się przespał.
-Kłamiesz...-Mruknąłem zirytowany.-Potrzebujesz odpoczynku.
-Odpocznę, kiedy to wszystko się skończy.-Odparł zamykając komputer. Do stołu podszedł Mike z grubą teczką pod pachą i kubkiem kawy w ręku.
-Teraz mam chwilę, o co chodzi?-Spytał jakby już wcześniej rozmawiał ze starszym. Xander popatrzył najpierw na mnie a potem na niego a ja od razu się domyśliłem, że ma wobec mnie jakieś większe plany.
-Ktoś musi jechać do tej kobiety...Many.-Zaczął biorąc głęboki wdech.-Nie wyślemy tam całego oddziału antyterrorystycznego, bo przyglądałem się okolicy i samemu domowi w którym mieszka i nie wydaje mi się, żeby była szczególnie niebezpieczna. Rozmawiałem z Michaelem i obaj stwierdziliśmy, że najlepiej będzie żeby pojechały tam dwie osoby. Jedną będziesz ty...-Wskazał mnie palcem i uśmiechnął się niewinnie. Wywróciłem oczami i cmoknąłem złośliwie w jego stronę.-A drugą ktoś z agencji. Zanim przyślą go z Vegas minie parę godzin a nam zależy na czasie...Mówiąc krótko potrzebujemy kogoś, kto mógłby jechać z Cameronem.-Popatrzył na Mike a ten nie wiadomo czemu od razu przeniósł wzrok na mnie.
-Zakładam, że Andrew odpada?-Spytał z uśmiechem a ja dosłownie zaniemówiłem. I tak miałem zły dzień, a wszyscy za główny cel obrali sobie dobicie mnie. jak nic moja uroda na tym ucierpi...
-Może weźmy jego, Dianę i Marshala i zróbmy ognisko?-Zaproponowałem sarkastycznie.-Będziemy piec pianki i opowiadać sobie o starych dobrych czasach...-Założyłem kaptur na głowę i oparłem się czołem o blat stołu.-Dobijcie mnie.
-Nie teraz kotek. Jak skończymy robotę...-Mruknął Xander a ja usłyszałem w głowie jego głośny śmiech.
-Robert z tobą pojedzie.-Zakomunikował Nelson wstając.-Ja mam za dużo na głowie. A i Xander...Prześpij się. Nie wyglądasz najlepiej...-Mruknął wychodząc. Wskazałem za nim ręką, równocześnie patrząc na brata.
-Widzisz? Nawet on zauważył że coś jest nie tak...Odpuść sobie trochę.
-Zbieraj się.-Warknął starszy ponownie otwierając komputer.-Zaraz ruszacie.-Powiedział w chwili kiedy do pokoju wszedł Robert. Wstałem i upewniwszy się, że mam w kieszeni kluczyki do samochodu, ruszyłem w kierunku wyjścia.
-Mógłbym się dowiedzieć, gdzie konkretnie jedziemy?-Spytał Robert kiedy wyjeżdżaliśmy z podziemnego parkingu. Szczerze mówiąc to trochę działało mi na nerwy, że to właśnie on ze mną jechał. Wolałbym żeby to była Mia albo Lin, ale ta pierwsza była potrzebna mojemu bratu a ten drugi nadal niezdolny do takich wypadów.
-Mamy jechać do San Diego sprawdzić niejaką Manę Aoki, która może nas doprowadzić do Marshala.-Zacząłem wyjaśniać wyjeżdżając na ulicę. Chłopak westchnął głośno.-Równie dobrze mogę sam to załatwić więc jeśli pojechanie tam to dla ciebie taki problem, to możesz jeszcze wysiąść...-Warknąłem zirytowany, patrząc na niego kątem oka. Korzystając z okazji, że o drugiej w nocy na ulicach Los Angeles ruch jest niewielki nie zwalniałem poniżej setki nawet na światłach.
-Musisz być taki ostry?-Naskoczył na mnie blondyn.-Al-Kadi mówi, że się nie staramy, ale uwierz mi, że ja osobiście usiłuję jakoś nad sobą panować. Ty też dla odmiany byś mógł...
-Wybacz, że nie jestem względem ciebie jakoś szczególnie optymistycznie nastawiony!-Odparłem sarkastycznie. Robert tylko się zaśmiał, a ja zacisnąłem dłonie mocniej na kierownicy.
-Naprawdę ja myślałem, że ten twój sarkazm to jest taka maska ochronna na czas pobytu w więzieniu, ale ty naprawdę taki jesteś!-Parsknął.-Wiesz co? Współczuję osobom, które muszą cię znosić na co dzień. Tę twoją opryskliwość i...
-W ogóle mnie nie znasz!-Niemal krzyknąłem jeszcze bardziej przyśpieszając. Zdecydowanie to nie był mój dobry dzień.
-A jak niby ktokolwiek miałby cię poznać, skoro wszystkich od siebie odpychasz?-Spytał a ja odwróciłem głowę w jego stronę.-Patrz na drogę!-Dodał szybko.
-Tak jest dziadku...-Wróciłem wzrokiem z powrotem na jezdnię.-Kiedy ludzie się poznają, ujawniają przed sobą swoje słabości...Dlatego lepiej trzymać się na dystans...-Mruknąłem bardziej do siebie niż do niego.-Tym bardziej, że niedługo to się skończy i wszystko znowu wróci do normy. Na tym polega nasza umowa.
-A gdyby anulować umowę?-Spytał po dłuższej chwili ciszy.
-Kpisz ze mnie?-Spytałem między jednym napadem śmiechu a drugim. To by mogło być ciekawe.
-Pytam całkowicie poważnie.-Odparł urażony.-Myślisz, że mógłbyś wrócić do tego co było kiedyś, gdyby ktoś dał ci czystą kartę?-Zapytał. Zastanawiałem się przez chwilę.-Ej, mieliśmy jechać do San Diego!-Powiedział w chwili, kiedy wjechałem na podjazd naszego domu, teraz z każdej strony oświetlonego dziesiątkami lamp.
-Muszę wziąć coś z domu.-Powiedziałem.-Trochę mi zejdzie, więc...Chodź, jak chcesz.-Zaproponowałem modląc się w duchu, żeby odmówił. Teoretycznie jakbym wpuścił go tylko na korytarz, czy do kuchni, to nic by się nie stało, ale...Przerażał mnie fakt, że ktoś obcy może tam wejść.
-Miałbym odmówić wycieczki po twierdzy Parkerów?-Spytał, spoglądając na dom z cwaniackim uśmiechem.-Chętnie napiję się kawy.-Minął mnie i ruszył przodem. Bliski spoliczkowania za to siebie samego ruszyłem wolno za nim, wyobrażając sobie minę Xandera, kiedy się dowie, że go tu wpuściłem.
-Trzeba wpisać kod...-Mruknąłem rozbawiony widząc, jak Robert mocuje się z klamką. Odwrócił się kiedy wystukiwałem na wyświetlaczu dwanaście cyfr po czym przycisnąłem do czytnika kciuk. Drzwi ustąpiły i otworzyły się automatycznie, pozwalając nam wejść do środka
-To wy...-Mruknęła Eva schodząc po schodach w mojej koszulce która sięgała jej prawie do kolan.
-Och...Spodziewałaś się kogoś innego?-Spytałem obejmując ją i wtulając w jeszcze wilgotne włosy. Popatrzyła na mnie i wywróciła oczami.
-Może...-Powiedziała przygryzając wargę.-Ile mamy czasu?
-Nie dużo...-Westchnąłem z rezygnacją, obserwując przy tym jej minę. Zdecydowanie nie była zadowolona z mojej odpowiedzi.-Ale jak wrócę, to znajdę parę minut...
-To jedź już!-Klepnęła mnie w pośladki.-Musimy jakoś spożytkować nadmiar mojej energii...-Szepnęła mi cicho i dała szybkiego całusa. Nie sposób opisać jak jej słowa na mnie podziałały. Co dziwne, bo mnie zwykle trudno podniecić, a ona robiła to chyba nawet nieświadomie.
-Przepraszam, ale ja naprawdę chcę się napić kawy...-Dobiegł mnie z tyłu głos Roberta. Przygryzłem wargę patrząc kątem oka na niechcianego gościa który przyglądał się nam z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Miałem ochotę go tak porządnie pieprznąć za to, że popsuł taką chwilę, ale Eva w porę zareagowała.
-Chodź!-Minęła mnie i pociągnęła go za rękę w stronę schodów.-A my wrócimy do tego tematu później!-Rzuciła przez ramię.
Wszedłem do swojego pokoju z głupawym uśmiechem na ustach i od razu spostrzegłem Radżę leżącego tuż pod drzwiami i uderzającego ogonem o podłogę. Zerwał się z miejsca jak tylko mnie zobaczył i niemal przewrócił, ocierając się o mnie swoim wielkim cielskiem. Tak w sumie to zamiast rozwiązywać sprawy agencji to powinienem zająć się sobą i zwierzakami, bo teraz, to już praktycznie nie mogę nazywać ich swoimi. W większości opiekowały się nimi Loca i Layla.
Zrzuciłem z siebie koszulkę i wszedłszy do łazienki popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Niech ludzie gadają co chcą, ja uważam, że jestem piękny. Już nie tylko przystojny ale po prostu idealnie piękny. Zanim ktoś spyta, to tak! Poniekąd jestem w sobie zakochany. I właściwie to nawet się z tym nie kryję. No bo czemu ludzie mieliby nie wiedzieć, że jestem cudowny?
Przejechałem palcem po ranie jaką zafundowała mi ostatnio ta laska przysłana przez Marshala. Niby wszystko ładnie się goiło, ale i tak byłem przerażony tym, że mój śliczny brzuszek mogłaby szpecić jakakolwiek blizna.
Wziąłem szybki prysznic i owinięty tylko ręcznikiem w pasie wszedłem po metalowych schodach na górną część mojego pokoju w celu wybrania sobie jakichś ubrań. Ubierałem się słysząc za sobą ciche pomrukiwanie lygrysa. Wiedział, że gdzieś się wybieram i najwyraźniej chciał iść ze mną.
-Ciekawe, czy wujek Robcio boi się dużych kotków, co?-Spytałem targając go za wielki łeb. Odpowiedział mi cichym warknięciem a ja nie miałem sumienia, żeby go tak tu zostawić.-Ale masz być grzeczny.-Powiedziałem schodząc z powrotem na dół. Miałem już wychodzić, kiedy do pokoju cicho wsunął cię Nicholas.
-Masz chwilę?-Spytał rozglądając się po pokoju. Nie czekając na odpowiedź rozsiadł się na łóżku i zaczął wyjmować z teczki którą ze sobą przyniósł, jakieś papiery i mi je pokazywać.-pobrałem Evie krew i próbki naskórka i trochę poeksperymentowałem i...Krótko mówiąc dziewczyna jest naprawdę ciekawa.-Powiedział patrząc to na mnie, to w papiery. Otworzyłem stojącą na szafce puszkę Red Bulla i pociągnąłem sporego łyka.
-Nie bardzo rozumiem...Jest z nią coś nie tak?-Spytałem zaniepokojony.
Wszyscy wiedzieli, że na Evę trzeba uważać bo to, że bez większych problemów przeszła przemianę nie znaczy, że teraz już będzie z górki. Wręcz przeciwnie, bo teraz trzeba nauczyć ja kontrolować zdolności i przede wszystkim panować nad sobą, jeśli miała zostać w agencji i nikomu przy tym nie zrobić krzywdy.
-Prostymi słowami powiem tak: jeśli ktoś uciąłby jej rękę, to by nie odrosła jak ogon u jaszczurki. Ale gdyby doszło do otwartego złamania to prawdopodobnie bez niczyjej pomocy kość zrosłaby się w ciągu maksymalnie kilku godzin.-Powiedział szczerząc się co akurat u Nicholasa było częste.-Jej komórki niezwykle szybko się regenerują. Nie znaczy to, że można do niej strzelać aż będzie podziurawiona jak ser szwajcarski bo prawdopodobnie umrze, jak każdy, ale nie stanie się to w wyniku ran postrzałowych a z wyczerpania, gdyż taka regeneracja to jednak spora utrata energii w organizmie.-Mówił głaszcząc Radżę po brzuchu i dalej przyglądając się papierom.-Innymi słowy trafiła ci się laska nie do zdarcia.-Uśmiechnął się jeszcze szerzej. A ja rzuciłem w niego leżącą na podłodze piszczącą zabawką któregoś ze zwierzaków.
-Nie pozwalaj sobie.-Skarciłem go słysząc jego głośny chichot.
-Chyba sprostasz zadaniu, co?-Spytał podnosząc na chwilę głowę i po raz kolejny zanosząc się śmiechem.-Jakby co to mogę powiedzieć chłopakom żeby ci pomogli!
-Mam rozumieć, że ty sobie z Domim radzisz świetnie?-Przekręciłem głowę a on w jednej sekundzie znieruchomiał i zaczął mruczeć zupełnie jak Radża kilka minut wcześniej.
-On jest cholernie niewyżyty...-Mruknął przyciskając twarz do poduszki. Po czym złapał się za brzuch.-A ja teraz cholernie głodny. Nie jadłem nic od dwóch godzin i burczy mi w brzuchu!-poskarżył się wstając i zbierając porozrzucane kartki.-A wracając do Evy, to prawdopodobnie coś się jeszcze u niej rozwinie...Hormony jej szaleją i trzeba mieć ją non stop na oku. Ona jeszcze...
-Nie!-Uciąłem krótko.-I nie możemy do tego dopuścić.
-Wiem stary...Ale to będzie trudne, zważywszy na jej charakterek, nie sądzisz?-Spytał stojąc już w drzwiach.-Powinieneś z nią pogadać. Lepiej, żeby o wszystkim dowiedziała się od ciebie niż potem panikowała nie wiedząc, co się dzieje.-Powiedział patrząc na mnie i wyszedł. Stałem przez chwilę zastanawiając się nad jego słowami po czym słysząc wołanie z korytarza dopiłem szybko napój i wrzuciłem puszkę do kosza.
-Co to jest?-Spytał Robert patrząc na Radżę, czołgającego się za mną śmiesznie po podłodze.
-To jest Radża. Nudzi mu się, więc jedzie z nami.-Mruknąłem idąc w stronę garaży i zostawiając zszokowanego blondyna za sobą. Obszedłem dookoła wszystkie wozy i podszedłem do gablotki, żeby wyciągnąć z niej kluczyki do czarnego Jeepa. Otworzyłem tylne drzwi a do auta natychmiast wskoczył lygrys i wsiadłem za kierownicę.-Tak.-Powiedziałem wyjeżdżając na podjazd.
-Co tak?-Robert zmarszczył brwi a ja wywróciłem oczami.
-Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak.-Powtórzyłem i widząc jak blondyn marszczy brwi dodałem szybko:-Pytałeś, czy byłbym w stanie wrócić do tego, co było kiedyś. Ze statusu uciekiniera do agenta. Możliwe, że tak, ale tylko gdybyśmy postanowili to wszyscy trzej. Gdyby chociaż jeden z nas się nie zgodził, nie zrobiłbym tego. Bo uwierz mi, że fakt, że poluje na ciebie twój własny brat bliźniak nie jest przyjemny.-Niemal wyszeptałem i powiedziałem coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewał.-Nigdy nie chciałem takiego życia. Ale mając dwadzieścia dwa lata nie chciałem iść do więzienia na resztę życia za coś, czego nie zrobiłem. A tak przynajmniej jestem z braćmi. I cokolwiek by się nie wydarzyło, zostanę z nimi do końca.

-Masz broń?-Zapytałem stając na ulicy na przeciwko małego domku jednorodzinnego.
-Desert eagle.-Powiedział odsuwając bluzę.-Przecież mamy tylko ją aresztować, tak?
-Przezorny zawsze ubezpieczony.-Wyjąłem ze schowka glocka osiemnaście i sprawdziłem magazynek. Wyszedłem z samochodu i zamknąłem za sobą drzwi, po czym wypuściłem Radżę.-Zostań.-Szepnąłem głaszcząc go po łbie. Kot zaczął mruczeć, ale po chwili położył się przy kole samochodu.
-Kto będzie rozmawiał?-Spytał Robert idąc przede mną.
-A kto ma odznakę?-Odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Chłopak westchnął głośno i zadzwonił do drzwi. Przez dłuższy czas nikt nie otwierał i dopiero kiedy zadzwonił po raz drugi, w oknie na górze zaświeciło się światło. Po niecałej minucie drzwi otworzyła wysoka Azjatka, otulająca się czarnym prześwitującym szlafrokiem.
-Czego chcecie?-Rzuciła opryskliwie, mierząc nas dwóch wzrokiem.
-Jesteśmy znajomymi Jeana, ale ostatnio straciliśmy z nim kontakt...Mogłaby pani pomóc nam się z nim jakoś skontaktować?-Spytał uprzejmie Robert nie zwracając uwagi na pogardliwą minę Azjatki.
-Towarzyszę mu tylko w trakcie gry w karty, nie jestem jego sekretarką!-Oburzyła się.-I proszę mnie więcej nie nachodzić!-Dokończyła chcąc zatrzasnąć nam drzwi przed nosami, ale wysunąłem przed siebie stopę, skutecznie jej to uniemożliwiając.-Jeżeli mnie nie zostawicie, zadzwonię po policję!
-Chyba nie będzie takiej potrzeby.-Oświadczył Robert wyjmując z za koszulki odznakę i pokazując ją kobiecie.-Agent Robert Brown, zechce pani z nami?-Spytał oficjalnie i nie czekając na zgodę ruszył w kierunku drzwi.
-Aresztujecie mnie?-Popatrzyła na nas zdziwiona.-Nic nie zrobiłam, nie możecie!-Patrzyła na mnie z nienawiścią wymalowaną na twarzy.-Jestem w piżamie!-Zakomunikowała w końcu kiedy Robert ją skuł i prowadził w kierunku samochodu, tłumacząc że ma prawo zachować milczenie i takie tam bzdety, które słyszałem dziesiątki razy.
-Spokojnie, Radża ma gęste futerko to cię ogrzeje.-Mruknąłem widząc kota czekającego na nas tuż przy wozie. Wskoczył do jeepa kiedy tylko otworzyłem drzwi gotowy do zabawy z kobietą która niemal płakała siadając obok niego i nie wiem, czy z odrazy czy ze strachu.-Zapewniam że jest tak spokojny, jak i jego właściciel.-Powiedziałem do niej wsiadając za kierownicę
-I to mnie właśnie martwi...-Mruknął Brown siadając na miejscu pasażera.
-No coś ty! On cię polubił!-Popatrzyłem w lusterko i na kota który łasił się do Azjatki i mruczał niczym mały kociak.-Chociaż w sumie czemu się dziwić...On kompletnie nie zna się na ludziach...
-Zamknij się i jedź już!-Skarcił mnie trącając w ramię.
Uśmiechnąłem się tylko pod nosem, ale zanim dojechaliśmy do Los Angeles straciłem cały dobry humor bo siedząca za mną Mana co chwilę wybuchała szaleńczym płaczem a Robert chyba starał się tłumić ten odgłos śpiewając głośno piosenki puszczane w radiu...  

I znowu przychodzę późno z rozdziałem, a obiecywałam poprawę...chociaż nie było aż tak długiej przerwy, jak ostatnio :) ale chyba powoli wraca mi wena i nie jest już tak źle jak jeszcze 2 tygodnie temu, a to chyba dobry znak :D mam u was zaległości, ale nadrobię je jeszcze w ten weekend, obiecuję :) A co do rozdziału to jeśli ktoś spodziewał się jakiejś większej akcji, to będzie zawiedziony...ale już niedługo coś wymyślę, możecie być tego pewne :) A i przepraszam za ewentualne błędy, rozdział sprawdzałam na szybko.
pozdrawiam :*