wtorek, 14 lipca 2015

Kiedy na początku wszys­tko wy­daje się banalne, na końcu zaw­sze po­jawiają się komplikacje...

Z perspektywy Camerona
Stałem tam jak kołek i gapiłem się na nią, seksownie wywijającą tyłkiem. Po prostu sobie poszła! Ocknąłem się w końcu i ruszyłem żeby ją dogonić, ale na korytarzu już jej nie było. Zajrzałem do kuchni mając nadzieję, że tam ją zastanę. W końcu wcześniej właśnie tam się wybierała.
- Była tu Eva? - Zapytałem właściwie nikogo konkretnego, rozglądając się po obszernym pomieszczeniu. Odpowiedziały mi przeczące kręcenia głowami osób przyglądających mi się dziwnie. Spojrzałem na siebie. Nie miałem koszulki i wyglądałem jak... Jak po seksie.
Machnąłem ręką i podszedłem do okna. Czarny Mustang Olafa, ojca Christophera, stał przed bramą agencji, czekając aż ta się otworzy. Po chwili z budynku wyszły dwie osoby. Chris, energicznie unoszący dłonie tłumaczył coś Evie, która najwyraźniej w ogóle się z nim nie zgadzała. Oboje wyglądali na szczerze poruszonych i nie przerwali dyskusji nawet wchodząc do samochodu, który zaraz potem wyjechał na ulicę. Za nim podążył biały motor, którym kierował Amir. Kasandra siedziała przytulona do jego pleców. Wszyscy, łącznie z Evą rozjeżdżali się do domów i pewnie część z nich planowała długie urlopy, a ja stałem jak ostatni dureń i gapiłem się na nich przez okno, swoją koszulkę nadal trzymając w ręku. Dużo prościej byłoby się wymknąć i wyjechać na parę tygodni, a później imprezować z Amirem wieczorami, a nocami kochać się z Evą. I spać do południa, a może i dłużej.
Odwróciłem się i nie zwracając w ogóle uwagi na otaczających mnie ludzi wyszedłem z kuchni, zakładając na siebie koszulkę. Przecież sam tego chciałeś! Powtarzałem sobie w myślach, ale to wcale niczego nie ułatwiało.
Wszedłem bez pukania do biura Farella bez słowa siadając obok braci. Xander wypalał jednego papierosa za drugim a Domi wyglądał, jakby chciał się rozpłakać. Nic dziwnego, słyszałem fragment jego pożegnania z Nicholasem. Gdyby ktoś mi powiedział, że będą w stanie na sam koniec się pokłócić, to w życiu bym nie uwierzył, ale naprawdę tak było. Michael prowadził jakąś zażartą dyskusję z ciocią Lucy. Spojrzałem na tatę. Przyglądał się całej naszej trojce z jakimś tajemniczym uśmiechem. Siwe, przerzedzające się włosy i drewniana, ręcznie rzeźbiona laska, z którą się nie rozstawał w ogóle nie dodawały mu powagi.
- Nadal stwierdzam, że to nieprawdopodobne, jak bardzo jesteście do siebie podobni, jednocześnie będąc tak różnymi. - Powiedział, na co ja mimowolnie wywróciłem oczami. Tekst słyszany od niego setki razy, ale jednak coś w tym było.
Byliśmy trojaczkami jednojajowymi. Identycznymi pod względem kodu genetycznego i bardzo podobni fizycznie. Gdybyśmy chcieli, pewnie moglibyśmy nawet robić podmiany tak jak w dzieciństwie, kiedy prawie niczym się od siebie nie różniliśmy. Niektórzy bliźniacy właśnie do tego dążą. Chcą być tacy sami myśląc, że przez to będą ze sobą jeszcze bliżej. Osobiście uważam, że to idiotyczne, bo to jest klonowanie siebie i pozbawianie własnej osobowości. Głupota.
- Możemy porozmawiać? - Zapytał nas w końcu, co zwróciło większą uwagę cioci.
Przerwała swoją kłótnię z Michaelem i popatrzyła na przyjaciela a potem na nas.
Ciocia Lucinda zawsze była dla mnie największym dowodem na to, że wiek to tylko liczba. Mimo, że prawie dobijała sześćdziesiątki, wyglądała co najmniej piętnaście lat młodziej, w mojej dość krytycznej ocenie. Tym bardziej, że ubrana była w obcisłe spodnie, szaro białe buty na koturnie Nike i granatową, męską koszulkę tej samej marki, która odkrywała jej tatuaż w kształcie węża oplatającego całą umięśnioną rękę. Czapka z Ciasteczkowym Potworem udowadniała tylko ludziom, że tej kobiety nie należy brać na poważnie.
- Ojciec chce cię opieprzyć za ten żart ze śmiercią Xandera. Prawie nam na zawał zszedł. - Zaśmiała się patrząc na obrażonego mężczyznę. - No co, Marc? Nie ma się czego wstydzić, w twoim wieku to normalne! - Poklepała go po ramieniu.
- Ja mówię poważnie. Wasza stara ciotka i ja chcieliśmy z wami zamienić słówko, sam na sam.
- Sam jesteś starą ciotką. - Obruszyła się kobieta.
- Jeśli chcecie, możecie porozmawiać tutaj. - Zaproponował ostrożnie Michael. - Tylko nie mieszajcie mi w dokumentach. - Wskazał dłońmi na swoje biurko.
- Zjemy ci wszystkie ciasteczka - Zagroził tata.
- Wybacz, ale zdążyłam już zrobić to sama. - Ciocia pokazała mu pusta miskę i wybuchła śmiechem.
Zupełnie jak dzieci.
Michael wyszedł, zabierając wcześniej puste kubki po kawie. Xander podążał za nim wzrokiem a kiedy drzwi za mężczyzną się zamknęły, wstał i skierował aparat swojego telefonu na biurko szefa agencji, jakby chciał zrobić zdjęcie drewnianego mebla. Rozległo się pikanie a później czerwone światło wylało się z urządzenia. Starszy prześwietlił nim całe pomieszczenie aby upewnić się, czy nie ma tam żadnych kamer i podsłuchów, a kiedy był już pewien, że jest czysto, skinął głową patrząc w ekran urządzenia. Potem włączył jakiś rockowy kawałek, którego w ogóle nie znałem.
- Tak dla pewności. - Wyjaśnił widząc nasze miny.
Podszedł do swojego ulubionego miejsca przy oknie i rozsuwając zasłonę zaczął wyglądać na zewnątrz.
-  Moglibyście nam wyjaśnić, co tak właściwie planujecie? - Zapytała w końcu ciocia.
Tata jedynie siedział i opierając jedną rękę na swojej lasce, drugą drapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Skąd pomysł, że cokolwiek planujemy? - Odpowiedział pytaniem na pytanie Xander, patrząc na ciocię z zaciekawieniem. Pod pewnymi względami byli niemal identyczni.
- Ponieważ zbyt dobrze was znam, żeby mieć pewność, że nie pozwolicie im się uciszyć. Popraw mnie, jeśli się mylę. - Odparła patrząc na niego tak, jakby nas wcale z nimi nie było. On jedynie uśmiechnął się i przegarnął ręką włosy.
- Planujemy wcielić w życie plan Omega. - Spojrzał an ciocię niepewnie, mówiąc to.
Jak każdy z nas, liczył się ze zdaniem Lucindy i naszego taty. Jakby nie było mieli większe doświadczenie niż my i mimo że nasza trójka też nie była początkującymi, to czuło się względem seniorów swego rodzaju respekt i szacunek.
Ciocia spojrzała na niego nie ukrywając zdziwienia i podziwu. Potem przeniosła wzrok na swoje dłonie i uśmiechnęła się w zamyśleniu.
- Chcecie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu... - Westchnęła kobieta z ekscytacją.
- Nie mów o jedzeniu. Zjadłaś sama wszystkie ciastka, a ja jestem głodny. - Wtrącił tata naburmuszony. Lucy tylko wywróciła błękitnymi oczami i powróciła wzrokiem do mojego starszego brata.
- Odpowiedniejszego momentu na jego wdrożenie nie będzie. I poniekąd masz rację, będzie to dla nas podwójna korzyść. - Xnader skinął głową, nie patrząc na swoją rozmówczynię tylko za okno.
- Zdajecie sobie sprawę, że to nie koniecznie musi się udać? - Zapytała oglądając pomalowane na ciemnoniebiesko paznokcie. Starszy odwrócił się i popatrzył na nią pustym wzrokiem, ponownie kiwając głową.
- Ryzyko istnieje zawsze, mniejsze lub większe i wszyscy doskonale o tym wiemy. A taka okazja może się nie powtórzyć. - Wzruszył ramionami nadal wyglądając, jakby myślami był gdzieś indziej.
- Podziwiam to, z jakim spokojem to mówisz. - Włączył się do rozmowy tata. - Obaj wiemy, że Cameron potrafi się wyłączyć, ty już nie. A Domi... - Popatrzył na młodszego z litością. - Ach...
Czarny tylko zerknął na niego i nadąsany podsunął sobie kolana pod brodę. Najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, za co nie można było go winić. Prawdę mówiąc ja też najchętniej założyłbym kaptur na głowę i ze swoim szkicownikiem zaszył się w jakiejś norze.
- A co zamierzacie zrobić z gangiem? Jest początek sezonu, niedługo szczyt w Tokio, wasz teren nie może zostać teraz bez lidera. Zrobi się wielki bałagan i chyba zdajecie sobie z tego sprawę, prawda? - Dopytywała się kobieta, głaszcząc swój długi, blond warkocz.
Xander na nią popatrzył z poważną miną, ale też iskierkami ekscytacji w oczach. Nic dziwnego, zawsze jarały go takie eksperymenty.
- A co, jeśli stworzylibyśmy nowy skład ekipy? Dali wykazać się młodym? - Oczy cioci rozszerzyły się na te słowa. Popatrzyła na tatę, ale on wyglądał na tak samo zaskoczonego jak ona. Kobieta zapatrzyła się na dywan w tym samym zamyśleniu co kilka minut wcześniej.
- Chcesz zrealizować Omegę i jednocześnie stworzyć nowy gang, żeby dać wszystkim fałszywą nadzieję, że rzeczywiście odchodzicie... - Szepnęła z przejęciem, na co jej rozmówca tylko pokiwał głową. - Genialne...
- Trevor by nimi poprowadził. Co prawda Kierana i Evę nadal trzeba porządnie wyszkolić, ale Tristan, Nicholas i Amir na pewno dadzą sobie radę...
- Połączenie szaleństwa i niepokorności Chrisa z niesamowitymi zdolnościami Evy i stoicyzmem jaki Kieran odziedziczył po Tristanie... - Kobieta zaczęła przechadzać się po biurze, wyjmując cienkiego papierosa i wkładając go do ust.- Z doświadczeniem i znajomością fachu Locki. A to wszystko pod dowództwem zdecydowanego i zdolnego do poświęceń Trevora. Szalone! - Wykrzyknęła z radością. - I muszę ci przyznać, że nie myślałam o tym w ten sposób. - Popatrzyła na Xandera z dumą, na co ten tylko się uśmiechnął.
- Wiem. Bo nawet jeśli wrócimy, to przydadzą się jako odrębna drużyna.
- Jestem z was dumna, chłopcy! - Orzekła radośnie, trącając tatę w ramię. - No powiedz coś!
Tata lustrował nas wzrokiem jednego po drugim aż w końcu uśmiechnął się głupkowato.
- I pomyśleć, że jeszcze niedawno byliście takimi malutkimi, robiącymi w pieluchy bobasami...
- Tato! - Upomnieliśmy go we trzech, ale jemu uśmiech nie schodził z ust.
- Wiesz co, Marc? Najlepiej, żebyś ty się w ogóle nie odzywał... - Cmoknęła Lucy z niesmakiem.
- Zostaje jeszcze kwestia Isobell. - Wtrąciłem się po raz pierwszy do rozmowy. - Chcę, żeby na razie zamieszkała z wami.
Ciocia i tata tylko wymienili porozumiewawcze spojrzenia, niczym knujące coś dzieci.
- Nie ma sprawy! - Oznajmili z niepokojącymi uśmiechami. Spróbowałem to zignorować i od razu udałem się na poszukiwania Isobell.
Jak zwykle siedziała u Abigail. W sumie nie przeszkadzało mi to, bo to nawet dobrze, że się zaprzyjaźniły, ale czy musiała to być akurat córka Cody'ego? Litości...
Zapukałem trzykrotnie i otworzył mi Franco pozbawiony koszulki i wycierający ręcznikiem mokre włosy.
- Są u Abi. - Poinformował wskazując głową na prawo. Kiwnąłem w odpowiedzi i ruszyłem we wskazanym kierunku.
Zapukałem do drzwi i wszedłem, a moim oczom ukazał się znajomy widok pokoju nastolatki pełnego kosmetyków, porozrzucanych wszędzie ubrań i innych damskich pierdół. Po środku tego wszystkiego na podłodze siedziały Abigail i Isy, grające na konsoli. Towarzyszyła im jakaś rudowłosa dziewczynka, której kompletnie nie kojarzyłem. Dookoła porozrzucany był popcorn i paczki po chipsach.
- Co tu robisz? - Zapytała niewinnie Isobell, rozglądając się po tym całym bałaganie.
- Chciałbym pogadać... - Popatrzyłem na zarumienioną Abigail. Zawsze tak reagowała na mój widok.
Szatynka zerknęła na rudowłosą a potem na mnie.
- To my z Vivian pójdziemy się czegoś napić... - Zakomunikowała i obie dziewczyny pośpiesznie wyszły, zamykając za sobą drzwi.
- Stało się coś? - Isy rozsiadła się na łóżku stojącym pod ścianą i nakazała ręką, bym zrobił to samo.
Miałem mało czasu żeby jakoś prosto i z sensem wyjaśnić jej, że muszę wyjechać i ją zostawić. Znowu. Niewątpliwie powinienem dostać nagrodę za najlepszego ojca roku. Czujecie sarkazm?
- Chciałbym, żebyś zamieszkała ze swoim dziadkiem. Przynajmniej na jakiś czas...
- Idziesz siedzieć, prawda? - Zapytała przerywając mi moją i tak dość nieskładną wypowiedź. Spojrzała na mnie i widząc czyste zszokowanie spuściła wzrok z powrotem na podłogę. - Nie mam już czterech lat, tato. Doskonale widzę, co dzieje się dookoła mnie. - Szepnęła smutno. Zapanowała między nami długa cisza, którą w końcu to ja zdecydowałem się przerwać.
- Mogę cię tylko przeprosić. - Rzekłem biorąc ją za rękę. - Mogę być idealny w każdej kategorii, ale jako ojciec poległem po całości. I za to cię przepraszam, Isobell. - Modliłem się, żeby się nie rozpłakać.
To nie moja wina, że tak szybko się rozklejałem w takich momentach. Tata twierdził, że to przez moją artystyczną naturę natomiast ja, że to przez bzika na punkcie romansów średniowiecznych. Kiedyś czytałem je masowo. Tak, to zdecydowanie przez to.
Bałem się spojrzeć jej w twarz, ale to było nieuniknione. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Jej rozpłakanej twarzyczki i tego, jak bardzo starała się ukryć smutek. W tamtym momencie miałem się za największego dupka świata, bo najprawdopodobniej nim właśnie byłem.
Objąłem ją niepewnie mając nadzieję, że mnie nie odtrąci. Odetchnąłem z ulgą, kiedy ona również oplotła moją szyję swoimi chudymi rękoma, wspinając mi się na kolana i mocząc koszulkę swoimi łzami.
- Wrócę do ciebie. - Obiecałem szeptem. - Nie wiem kiedy, ale wrócę. I nie ważne, co będę musiał przez to zrobić. Nie zostawię cię po raz kolejny. - Mówiłem cicho dalej, głaszcząc ją po włosach i próbując przez to uspokoić zarówno ją jak i samego siebie.
-Kocham cię, tato. - Wyszeptała mi do ucha a ja po raz kolejny poczułem to przyjemne ciepło w całym ciele.
- Ja ciebie też, Isy. - Zapewniłem. Wiedząc, że nie mamy dużo czasu uwolniłem ją ze swojego uścisku i kciukami wytarłem jej łzy z oczu. - Chodź już.
Wstaliśmy i zanim wyszliśmy, Isobell oczywiście musiała pożegnać się z koleżankami, przez co ta mała rudowłosa aż się popłakała. Wziąłem Isy za rękę i ruszyliśmy oboje schodami w dół, żeby po kilku minutach krążenia po labiryncie jakim była agencja, znaleźć się na zewnątrz.
Już z daleka słychać było głos cioci po raz kolejny dyskutującej z Michaelem. Tata co chwile się wtrącał, ale ona tylko zbywała go machnięciem ręki, tupiąc przy tym nogą. Xander stał między nimi niczym ostatnia sierota, nie wiedząc kompletnie, co ma zrobić.
- Z góry uprzedzam, że nie odpowiadam za żadne urazy psychiczne, jakich możesz się nabawić podczas swojego pobytu u nich. - Zastrzegłem wskazując palcem na uczestników odgrywającego się przedstawienia. Isy tylko zachichotała w odpowiedzi, i mocno ściskając moją dłoń podeszła do zebranych.
To była ta chwila, którą próbowałem odwlec jak najbardziej. Ale ona musiała nastąpić prędzej czy później. Podczas gdy Eva w ogóle nie uwierzyła w nasze odejście, Isobell najwyraźniej nie mogła pojąć, że ja naprawdę mogę wrócić. I tak źle i tak niedobrze. Wiem tylko, że mimo iż Isy nie była już małym dzieckiem i na pewno na takie nie wyglądała, to przez długi czas nie mogła się ode mnie oderwać. W końcu wsiadła do kabrioletu taty a ja jedyne co mogłem zrobić to pokazać jej ręką żeby zapięła pas, bo najwyraźniej z tego wszystkiego o tym zapomniała i patrzeć jak odjeżdża. Nie mogłem zmusić się choćby do najsłabszego uśmiechu który miałby świadczyć, że wszystko jest w porządku. Wpatrywałem się w zamykającą się bramę jeszcze długo po tym, jak samochód taty wyjechał na ulicę.
- Musimy porozmawiać. - Wyrwał mnie z zamyślenia Farell. Powoli odwróciłem głowę w jego stronę, nadal będąc tylko w połowie świadomym, co się dzieje. Miałem ochotę się położyć i umrzeć. Gdyby tylko to było takie proste.
Xander który właśnie miał iść z powrotem do budynku agencji, odwrócił się zaciekawiony. Domi po prostu stał wpatrzony gdzieś w przestrzeń a jego wyjątkowo będące w nieładzie włosy okropnie mierzwił wiatr. Z niesamowicie bladą skórą, swoją nienaturalną chudością i dłońmi schowanymi w rękawy swetra wyglądał niczym upiór.
- Stało się coś? - Zapytał cicho starszy, widząc zmartwienie na twarzy Michaela. Z pewnością nie miał dobrych wieści. Pokiwał głową i wolnym krokiem ruszył w stronę schodów i głównego wejścia do budynku, aby wydłużyć nam drogę.
- Rada się domaga, żeby Cameron był sądzony osobno. - Wyjaśnił, a idący za mną Xander aż przystanął. Spojrzałem na niego ale wyglądał, jakby dostał wytrzeszczu.
- Przecież rada została rozwiązana. - Stwierdził, kiedy już był w stanie spokojnie mówić.
- Tak, ponieważ zabiliście większość jej członków. I w agencji już taka nie istnieje, aczkolwiek zanim podjęliśmy z wami współpracę zwołana została komisja specjalnie z myślą o was. I dwóch z sześciu jej członków ma poważne zastrzeżenia względem Camerona. - Mówił spoglądając na mnie w trakcie otwierania dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do środka budynku.
- Przepraszam bardzo, ale niby jakie mają do mnie zastrzeżenia, co? Przecież przez większość czasu byłem grzeczny! - Oburzyłem się, ale Farell popatrzył tylko na mnie z dezaprobatą.
- No właśnie, Cameron. Przez większość czasu. McClain z którym wdałeś się niedawno w dyskusję jest wręcz oburzony twoim zachowaniem, podobnie jak Charlie Hudson, który dowiedział się o twoim wyskoku kiedy chciałeś ratować brata. - Tłumaczył a ja mimowolnie wywróciłem oczami, za co mój kochany starszy braciszek spiorunował mnie wzrokiem.
- Przepraszam, ale myślałem, że on tam płonie! Skąd miałem wiedzieć, że wylazł jakąś dziurą?- Ironizowałem.
No dobra, tylko zachowywałem się jakby jego słowa nie robiły na mnie większego wrażenia. W rzeczywistości byłem przerażony, bo nie uśmiechało mi się spędzić reszty życia w więzieniu tylko dlatego, że im teraz zechciało się sądzić mnie oddzielnie, co w rzeczywistości oznaczało spory problem w realizacji Omegi.
- Przecież ten proces to i tak tylko formalność, tak? - Zapytał Xander. Jakoś wyjątkowo jego maska rozpłynęła się w powietrzu. - Nie rozdzielą nas, prawda? - Zapytał. Tym razem to on wyglądał jak kłębek nerwów.
- Rozdzielą. - Odezwał się do tej pory milczący Domi. - Po to były panu pozytywne opinie na nasz temat, prawda? Wsadzenie nas trzech było nieuniknione, ale nie chciał pan, żeby nas rozdzielono. Dla naszego dobra. Ale oni to zrobią. - Wyjaśniał grobowym tonem, wpatrując się w podłogę.
Michael tylko pokiwał głową zwężając usta w wąską kreskę, jakby był bardzo zmęczony.
- Przykro mi, chłopcy. - Szepnął mężczyzna stając przed drzwiami swojego gabinetu. - Pierwszy proces zacznie się równo w południe, więc macie jeszcze chwilę. Jak skończycie, to czekam u siebie. - Wskazał głową drzwi, nie patrząc na mnie tylko na chłopaków i wślizgnął się do środka, zostawiając nas samych na korytarzu.
Xander patrzył za nim a kiedy tylko się zorientował, że oprócz kamer monitoringowych nikt więcej nas nie obserwuje, założył ręce na głowę i zaczął chodzić od jednej ściany do drugiej, mamrocząc coś pod nosem. Nie, nie, nie, nie, nie! To było jedyne, co słyszałem w swojej głowie i naprawdę ciężko mi stwierdzić, czy mówił to któryś z moich braci, czy to ja sam powtarzałem to w kółko. Chociaż sądząc po minie chłopaków, to ja przyjąłem tą wieść chyba najspokojniej.
- Uspokój się w końcu. - Upomniałem Xandera chłodno. był cały czerwony na twarzy i dyszał ciężko. Zachowywał się niczym rozszalałe zwierzę co było do niego zupełnie niepodobne.
- Uspokoić się?- Wysyczał podchodząc do mnie z jakimś niebezpiecznym błyskiem w oku sprawiającym, że zacząłem się go nieco obawiać. - Mogą cię wsadzić. Po raz pierwszy naprawdę mogą i nic nie będę mógł zrobić, rozumiesz? - Zapytał łapiąc mnie za włosy i pociągając do tyłu. Po chwili cofnął się i z szaleństwem w oczach popatrzył na swoje dłonie. - Tracę kontrolę, Cami. I ta sytuacja w ogóle mi się nie podoba. - Szepnął osuwając się na ziemię i chowając twarz w dłoniach.
- Wszystko będzie w porządku. - Zapewnił go Domi, klękając tuż obok niego. - Komisja zapewne zarządzi odizolowanie Camerona od nas, ale tylko częściowo. Pewnie umieszczą go tylko w innym sektorze. - Mówił uspokajającym tonem młody. To nie przeszkadza aż tak bardzo w realizacji Omegi. Dodał w myślach. Xand podniósł głowę i popatrzył na niego nieufnie jakby się bał, że tamten go uderzy.
- Skąd masz tę pewność? - Zapytał szeptem.
- Bo jeszcze kiedy byłem członkiem agencji, stosowali podobne rozwiązania. Mówię ci, poradzimy sobie z tym. - Uśmiechnął się pokrzepiająco. - No ogarnij się i chodź już. Nie możemy kazać na siebie czekać. - Rzekł z nonszalancją, podciągając rękawy sweterka aż do łokci.
Xander wstał powoli i podszedł do mnie. Trzęsąca się dłonią zaczął bawić się jednym z moich warkoczyków, jednocześnie przyglądając mu się z zafascynowaniem.
- Nie oddam im ciebie, rozumiesz? - Zapytał cicho, nie przerywając zabawy moimi włosami. - Pozabijam ich wszystkich, jeśli zajdzie taka potrzeba, a nie oddam. - Ostrzegł przenosząc wzrok na mnie.
Niepewnie pokiwałem głową nie wiedząc, co dalej robić. To nie było typowe dla mojego brata zachowanie, a w jego oczach dostrzegłem coś na kształt obłędu. Uśmiechnął się diabelsko i zamknął oczy. A ja czekałem, aż coś powie. Cokolwiek, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że wszystko z nim w porządku. On jednak odwrócił się tylko i dał znak Domeinowi, żeby otworzył mu drzwi. Młodszy bez słowa to uczynił a kiedy mój starszy braciszek odwrócił się żeby spojrzeć na mnie po raz ostatni, wyraz jego twarzy nie wyrażał kompletnie nic. Żadnego smutku, szaleństwa czy bólu z powodu rozstania. Niczym kamień.
Przeniosłem wzrok na Domeina, który trzymał otwarte na oścież drzwi jakby czekał, że i ja wejdę. Kłamałeś w tej sprawie z komisją, prawda? Zapytałem w myślach pilnując, żeby Xnader nie mógł niczego usłyszeć. Trudno było być połączonym z jednym a jednocześnie powstrzymywać myśli przed dotarciem do drugiego.
Młodszy nadal nie odrywał ode mnie wzroku, ale na jego twarz wpełzł jakiś smutny uśmiech. Kłamałem. Przyznał. Ale obaj wiemy, że to było dla niego potrzebne. Pokiwałem głową nie wiedząc, co dodać. Jego trzeba pilnować przed nim samym. I prosiłbym cię, żebyś nie zrzucał tego obowiązku na mnie na zbyt długo. To męczące. Stwierdził jakbym powierzał mu opiekę nad stadem rozwrzeszczanych dzieci. Do zobaczenia, braciszku. Rzucił na koniec i zniknął za drzwiami.
Oparłem się o ścianę i cmoknąłem z niesmakiem. Sprawy zaczynały się powoli komplikować. I sądząc po reakcji Xandera, nie był przygotowany na taki obrót spraw. Co dziwne, bo on zwykle bierze pod uwagę wszystkie możliwości. A mnie oczekiwały dwie panie, których bez względu na wszystko nie mogłem zawieść.
- Nie przeszkadzam? - Usłyszałem Roberta, na którego prawdę mówiąc nie miałem nawet ochoty patrzeć. Po raz kolejny z moich ust wydobyło się tylko głośne cmoknięcie. - Chyba nie masz zamiaru tak tutaj siedzieć? - Zapytał przekrzywiając głowę z jakimś dziwnym uśmiechem.
- A masz lepszy pomysł? - Zapytałem tonem który świadczył o tym, że nie mam nastroju do rozmów.
Blondyn kiwnął głową i nakazał ruchem dłoni, żebym poszedł za nim. Z tymczasowego braku innego zajęcia postanowiłem że jednak to zrobię, chociaż wolałbym te swoje ostatnie chwile wolności spędzić z kimś innym, o ile te kilka godzin w agencji mogłem jeszcze nazwać wolnością.
Weszliśmy do niedużego mieszkania mieszczącego się piętro niżej od tego, które my zajmowaliśmy.
- To twoje? - Zapytałem widząc zdjęcia rodzinne na ścianach i komodzie. W przeciwieństwie do naszego, gdzie od razu można było się zorientować, że jest to tylko tymczasowe lokum, jego było w pełni urządzone, jednak z pewnością nie przez młodego mężczyznę. - Mieszkasz z mamą?- Zakpiłem.
- Nie? - Bardziej zapytał niż stwierdził chłopak. - Z okazji dwudziestej piątej rocznicy ślubu rodzice wybrali się w podróż dookoła świata. Mieszkanie będzie puste jeszcze przez co najmniej trzy tygodnie. - Wyjaśnił przynosząc z kuchni dwie szklanki z kostkami lodu w środku. Postawił je na drewnianym stoliku i podszedł do szafki, którą po chwili otworzył ukazując sporą kolekcję alkoholi.
W przeciwieństwie do Xandera czy Domiego ja nigdy nie byłem znawcą mocnych trunków, bo po prostu za nimi nie przepadałem. I mimo swojej niechęci do Browna byłem mu wdzięczny, że nie prawił mi żadnych kazań i darował sobie te wszystkie głupie teksty. Po prostu siedzieliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu sącząc whiskey i o dziwo nie było mi wcale niezręcznie. W międzyczasie podszedłem do okna i przez chwilę przypatrywałem się dwóm opancerzonym wozom stojącym na parkingu, blisko wejścia głównego do agencji. Musiałem jednak wrócić do stolika, bo magiczny napój w mojej szklance się kończył, a kiedy wróciłem pod okno znowu, jednego z nich już nie było a brama wyjazdowa zaczynała się zamykać. To mnie chyba jeszcze bardziej dobiło. Mimo wszystko.
Zazwyczaj, kiedy ludzie słyszą przeraźliwie głośne wycie syren, wpadają w panikę, zaczynają krzyczeć albo próbują jakoś reagować. My z Robertem w pierwszej chwili nie zrobiliśmy nic. Po prostu siedzieliśmy wpatrzeni w siebie, ignorując alarm.
- Przypomnij mi, co to oznacza? - Zapytałem odstawiając szklankę na stolik.
Mój towarzysz wstał i podszedł na chwilę do drugiego pokoju, po czym wrócił trzymając ze sobą dwa pistolety i zapasowe magazynki. Dostałem też idealnie ostry nóż w pokrowcu i prawdę powiedziawszy nie mogłem doczekać się, kiedy będę mógł go użyć. Pod tym względem byłem niczym pies, który widząc rzucaną piłkę od razu rusza by ją przynieść. Mogłem być oazą spokoju, ale jeśli ktoś pokazywał mi broń, ożywiałem się natychmiastowo.
- Mamy gości. - Oznajmił blondyn wychodząc pierwszy na zewnątrz, gdzie biegali uzbrojeni agenci.
Usłyszałem coś, jakby zgrzyt. Bardzo niemiły zgrzyt, który ani trochę mi się nie spodobał.
- Marshal. - Syknąłem. Nie panowałem nad tym, to było silniejsze.
Biegiem ruszyłem do miejsca, gdzie mieściły się cele, ale drzwi prowadzące do środka były wyrwane z zawiasów. A miały specjalne wzmocnienia! W środku pełno było dymu ale od razu można było spostrzec, że drzwi do dwóch cel również zostały usunięte. Przełknąłem nerwowo ślinę widząc chłopaka który właśnie był obezwładniany przez dwóch mężczyzn w kominiarkach. Postawili go na nogi a ja mogłem się przekonać, że jest to ten typek, do którego z jakichś przyczyn miała słabość moja kochana Eva. Zignorowałem go i zacząłem błądzić wzrokiem po pomieszczeniach.
- Przyszli go odbić. - Usłyszałem za sobą jego głos. Agenci właśnie mieli go wyprowadzić, jednak ja dałem im znak ręką, żeby zaczekali. Popatrzył na nich a potem z powrotem na mnie i kontynuował: - Cztery potworki Zacka. Ale to bestie, nie dasz im sam rady.
- Najemnicy? - Zdziwiłem się, na co on pokręcił przecząco głową.
- Mutanci. - Odparł. - Są nieobliczalni. - Spojrzałem w podłogę. Xander powinien tu być i mi pomóc! To on jest od myślenia, ja od wykonywania jego poleceń!
Chwila na skupienie i zastanowienie się. Byli jeszcze w budynku, to mogłem stwierdzić od razu. I kiedy tylko do moich uszu dotarł znajomy odgłos helikopterów wiedziałem, że będą się kierowali na dach. Podobnie jak my, kiedy uciekaliśmy stąd kilka miesięcy temu. Po drodze minąłem kilku agentów siłujących się z kilkukrotnie postrzelonym chłopakiem, który mimo śmiertelnych ram postrzałowych próbował wyrwać się i walczyć. Już to dało mi sporo do myślenia. Najwyraźniej Elliot wcale nie żartował mówiąc, że to bestie.
Krętymi schodami anty pożarowymi dopadłem w końcu do drzwi prowadzących na dach, ale byłoby zbyt pięknie, jeśli mógłbym od razu iść rozprawić się z Zackiem tak, jak należało to zrobić na początku.
- Wybierasz się gdzieś? - Wysyczał ktoś za mną. Odwróciłem się powoli stając twarzą w twarz z wysoką blondynką przypatrującą mi się z istną rządzą mordu w oczach.
Nigdy bym nie pomyślał, że człowiek może wyglądać tak dziko nawet bez szponów i potarganych włosów. Jeżeli ja też wyglądałem podobnie podczas swojej utraty kontroli, to dziwię się chłopakom, że chcieli mieszkać ze mną w jednym domu.
Dziewczyna rzuciła się na mnie uderzając na oślep, jak szalona. Nie wiem, jakie miała umiejętności, ale na moje szczęście nie była zbyt silna. Za to ilość ciosów jakie mi zadawała była wręcz porażająca. Najpierw w całym tym szoku po prostu się broniłem, dopiero po chwili zacząłem oddawać ciosy pilnując, by nie zostać zrzuconym ze schodów, co ta usilnie próbowała zrobić. W końcu dostałem się również do swojego noża, czego dziewczyna nie zauważyła i dźgnąłem ją nim w brzuch. Zaskoczona popatrzyła na mnie czarnymi jak węgle oczami a potem na ranę, z której wyjąłem ostrze. Przerzuciłem ją przez barierkę a ta sturlała się po schodach, krzycząc jak opętana.
Na zewnątrz pełno już było agentów i wszędzie słychać było wytarzały. Helikopter wiszący w powietrzu przyjmował całe serie pocisków i była to tylko kwestia czasu, zanim spadnie na ziemię. Młody chłopak, zapewne jeden z mutantów wierzgał się na wszystkie strony i warczał, leżąc na ziemi. Cały był ubrudzony krwią i nie miał jednego palca u ręki a mimo to nie pozwalał do siebie podejść ludziom, którzy chyba chcieli mu pomóc. Czwarty i ostatni z piesków Marshala trwał wiernie przy swoim panu, który obecnie rozpaczliwie szukał drogi ucieczki. Przy sobie trzymał jakąś nastolatkę i po chwili zdałem sobie sprawę, że doskonale znam tę dziewczynę. Abigail.
Zapłakana próbowała nakłonić go, żeby ją puścił, co skutkowało szeregiem obelg z jego strony. Nakazał coś swojemu mutantowi a ten kiwnąwszy głową ruszył w moją stronę. Wyciągnąłem broń, żeby sprzedać temu czemuś parę kulek, ale powstrzymał mnie znajomy głos:
- Mam lepszy pomysł. - Szepnął do mnie Robert który nie wiadomo skąd wziął się tuż za moimi plecami z czymś przypominającym strzelbę
Za pomocą jednego, nawet nie tak bardzo głośnego wystrzału strzykawka wbiła się w szyję chłopaka, który zaraz potem zaczął się krztusić i kaszleć, po czym tak po prostu osunął się na ziemię. Spojrzałem na Browna ale ten tylko wzruszył ramionami ze zwycięskim uśmiechem, który zszedł z jego twarzy kiedy tylko spojrzał na to, co działo się przed nami. Podążyłem jego śladem i zobaczyłem chmarę ludzi w kominiarkach, celujących w Zacka który stał na skraju budynku, trzymając Abigail i przykładając jej broń do skroni. Przez chwilę mierzyłem się wzrokiem z Marshalem. Widziałem, jak pomimo swojego nieuchronnego upadku starał się wyglądać na niewzruszonego, co średnio mu się udawało. Wskazał mnie brodą nakazując przyjść do siebie. Powinienem strzelić mu w głowę, ale ze względu na Abigail to było niemożliwe.
W innych okolicznościach czułbym się jak Bóg, kiedy tłum rozchodził się na boki, abym mógł przejść, jednak wtedy wcale nie było mi do śmiechu. Zbyt dobrze znałem tego skurwiela żeby wiedzieć, że nie cofnie się przed niczym zwłaszcza, że i tak już przegrał. Zatrzymałem się dosłownie kilka metrów przed nim, patrząc jednak na dziewczynę której broda drżała ze strachu a po policzkach potokami płynęły łzy.
- Wyjmij i odbezpiecz broń. - Wydał mi polecenie Zack. Popatrzyłem na niego z wyższością, ociągając się z wykonaniem żądanych przez niego czynności. - I przyłóż ją sobie do skroni, ale już!
- Rozumiem, że mogę nie być idealnym kandydatem na męża dla Evy, ale żeby od razu aż tak? - Zakpiłem z drwiącym uśmiechem, przed którym nie mogłem się powstrzymać. Rozległo się ciche kliknięcie oznaczające gotowość broni do użytku.
- Jeśli nie strzelisz, ja zabiję ją, zrozumiałeś? - Krzyknął. - Zajebię ją tak samo, jak zrobiłem to z Cornelią! - Wrzasnął szaleńczo. Zabolało. Nawet bardziej, niż myślałem. Poczułem delikatne łaskotanie lufy pistoletu nad uchem. Wystarczyło pociągnąć za spust. - Teraz Cameron. Nie każ nam czekać... - Szepnął ze zwycięskim uśmiechem. Niedoczekanie. - Liczę do trzech i jeśli tego nie zrobisz, to przysięgam, że...
- Teraz to ty mnie słuchaj. - Zażądałem zaczynając swoja zabawę. - Odbezpiecz broń i przyłóż ją sobie do skroni. - Swoją zabawkę opuściłem lufą do ziemi. Szczerze mnie to bawiło. To, jak próbował z tym walczyć. I słuszne, bo gdyby postarał się trochę bardziej, to nie byłbym w stanie nic mu zrobić. Musiał sobie wstrzyknąć naprawdę dużo tego badziewia blokującego moje zdolności. I biedak łudził się, że tym mnie powstrzyma. - Nawet nie próbuj czegokolwiek powiedzieć. - Dodałem widząc że próbuje do mnie przemówić.
Napawałem się widokiem jego klęski, bo w końcu na to czekałem przez te wszystkie lata. I nawet już miałem sobie darować i oddać go w niezawodne ręce sprawiedliwości. Nie spodziewałem się jednak, że będzie jeszcze taka świetna okazja do obserwowania jego upadku.
- Ale... - Wysapał siłując się ze swoja ręką, jakby to ktoś kazał mu do siebie celować. Poniekąd przecież właśnie tak było.
Zaczęło mi się kręcić w głowie a z nosa powoli ściekać krew, co oznaczało, że wkrótce naprawdę stracę nad nim kontrolę. A szkoda, można by się jeszcze tak wymyślnie pobawić. Cmoknąłem z niesmakiem. 
- Zastrzel się. - Poleciłem pstrykając palcami.
W sekundę później rozległ się huk a Zack zachwiał się niebezpiecznie i runął w dół, chcąc zabrać ze sobą Abigail, jednak dopadłem do niej szybciej i złapałem za bluzę, nie pozwalając spaść. Dziewczyna przyległa do mnie, zanosząc się szlochem. Spojrzałem w dół, gdzie sześć pięter niżej na chodniku, w kałuży krwi leżał Zack Marshal, a właściwie to, co z niego zostało. Połamany z powodu upadku i z raną postrzałową w głowie, którą sam sobie zadał. Miałem naprawdę dość tego dnia. Ale jedyne dobra wiadomość była taka, że to już koniec. Tak po prostu. 
Prawdę mówiąc, to nawet nie wiem, co mam tutaj napisać. Dałam zdjęcie Marshala (Evansa) bo jakoś mi tu pasowało. Wygląda na to, że Cami nareszcie się go pozbył. I wiem też, że nadal zostaje sporo niewiadomych, ale wszystko się wyjaśni w epilogu. Chociaż nie wiem, czy uda mi się ująć to tak, jakbym chciała. Nie mam talentu do zakończeń :P Muszę przyznać, że jakoś wyjątkowo opornie szło mi pisanie tego rozdziału. Na początku miał być dużo krótszy ale postanowiłam go trochę wydłużyć i "wzbogacić" o niektóre sceny. Mamy trochę więcej an temat tajemniczego planu chłopaków, chociaż tak właściwie to i tak nic nie wiadomo xD  I chciałabym wiedzieć, jak sądzicie: upiecze się temu naszemu Cameronowi, czy nareszcie będzie miał to, na co (zdaniem niektórych) zasłużył? no i zachowanie Xandera... Uważam, że popsułam te postać. Na początku miał być traki trochę oderwany od rzeczywistości, a teraz czuję, że stał się wręcz pospolity. Nie podoba mi się to i nie wiem, czy będę potrafiła to jakoś naprawić. 
A co do drugiej części to będzie, na pewno. A prolog pojawi się tego samego dnia, co zakończenie, czyli za jakieś dziesięć dni.
Buźki :*