Z perspektywy Camerona
Stałem
tam jak kołek i gapiłem się na nią, seksownie wywijającą
tyłkiem. Po prostu sobie poszła! Ocknąłem się w końcu i
ruszyłem żeby ją dogonić, ale na korytarzu już jej nie było.
Zajrzałem do kuchni mając nadzieję, że tam ją zastanę. W końcu
wcześniej właśnie tam się wybierała.
- Była
tu Eva? - Zapytałem właściwie nikogo konkretnego, rozglądając
się po obszernym pomieszczeniu. Odpowiedziały mi przeczące
kręcenia głowami osób przyglądających mi się dziwnie.
Spojrzałem na siebie. Nie miałem koszulki i wyglądałem jak... Jak
po seksie.
Machnąłem
ręką i podszedłem do okna. Czarny Mustang Olafa, ojca
Christophera, stał przed bramą agencji, czekając aż ta się
otworzy. Po chwili z budynku wyszły dwie osoby. Chris, energicznie
unoszący dłonie tłumaczył coś Evie, która najwyraźniej w ogóle
się z nim nie zgadzała. Oboje wyglądali na szczerze poruszonych i
nie przerwali dyskusji nawet wchodząc do samochodu, który zaraz
potem wyjechał na ulicę. Za nim podążył biały motor, którym
kierował Amir. Kasandra siedziała przytulona do jego pleców.
Wszyscy, łącznie z Evą rozjeżdżali się do domów i pewnie część
z nich planowała długie urlopy, a ja stałem jak ostatni dureń i
gapiłem się na nich przez okno, swoją koszulkę nadal trzymając w
ręku. Dużo prościej byłoby się wymknąć i wyjechać na parę
tygodni, a później imprezować z Amirem wieczorami, a nocami kochać
się z Evą. I spać do południa, a może i dłużej.
Odwróciłem się i nie zwracając
w ogóle uwagi na otaczających mnie ludzi wyszedłem z kuchni,
zakładając na siebie koszulkę. Przecież sam tego chciałeś!
Powtarzałem sobie w myślach, ale to wcale niczego nie
ułatwiało.
Wszedłem
bez pukania do biura Farella bez słowa siadając obok braci. Xander
wypalał jednego papierosa za drugim a Domi wyglądał, jakby chciał
się rozpłakać. Nic dziwnego, słyszałem fragment jego pożegnania
z Nicholasem. Gdyby ktoś mi powiedział, że będą w stanie na sam
koniec się pokłócić, to w życiu bym nie uwierzył, ale naprawdę
tak było. Michael prowadził jakąś zażartą dyskusję z ciocią
Lucy. Spojrzałem na tatę. Przyglądał się całej naszej trojce z
jakimś tajemniczym uśmiechem. Siwe, przerzedzające się włosy i
drewniana, ręcznie rzeźbiona laska, z którą się nie rozstawał w
ogóle nie dodawały mu powagi.
- Nadal
stwierdzam, że to nieprawdopodobne, jak bardzo jesteście do siebie
podobni, jednocześnie będąc tak różnymi. - Powiedział, na co ja
mimowolnie wywróciłem oczami. Tekst słyszany od niego setki razy,
ale jednak coś w tym było.
Byliśmy
trojaczkami jednojajowymi. Identycznymi pod względem kodu
genetycznego i bardzo podobni fizycznie. Gdybyśmy chcieli, pewnie
moglibyśmy nawet robić podmiany tak jak w dzieciństwie, kiedy
prawie niczym się od siebie nie różniliśmy. Niektórzy bliźniacy
właśnie do tego dążą. Chcą być tacy sami myśląc, że przez
to będą ze sobą jeszcze bliżej. Osobiście uważam, że to
idiotyczne, bo to jest klonowanie siebie i pozbawianie własnej
osobowości. Głupota.
- Możemy
porozmawiać? - Zapytał nas w końcu, co zwróciło większą uwagę
cioci.
Przerwała
swoją kłótnię z Michaelem i popatrzyła na przyjaciela a potem na
nas.
Ciocia
Lucinda zawsze była dla mnie największym dowodem na to, że wiek to
tylko liczba. Mimo, że prawie dobijała sześćdziesiątki,
wyglądała co najmniej piętnaście lat młodziej, w mojej dość
krytycznej ocenie. Tym bardziej, że ubrana była w obcisłe spodnie,
szaro białe buty na koturnie Nike i granatową, męską koszulkę
tej samej marki, która odkrywała jej tatuaż w kształcie węża
oplatającego całą umięśnioną rękę. Czapka z Ciasteczkowym
Potworem udowadniała tylko ludziom, że tej kobiety nie należy brać
na poważnie.
- Ojciec
chce cię opieprzyć za ten żart ze śmiercią Xandera. Prawie nam
na zawał zszedł. - Zaśmiała się patrząc na obrażonego
mężczyznę. - No co, Marc? Nie ma się czego wstydzić, w twoim
wieku to normalne! - Poklepała go po ramieniu.
- Ja
mówię poważnie. Wasza stara ciotka i ja chcieliśmy z wami
zamienić słówko, sam na sam.
- Sam
jesteś starą ciotką. - Obruszyła się kobieta.
- Jeśli
chcecie, możecie porozmawiać tutaj. - Zaproponował ostrożnie
Michael. - Tylko nie mieszajcie mi w dokumentach. - Wskazał dłońmi
na swoje biurko.
- Zjemy
ci wszystkie ciasteczka - Zagroził tata.
- Wybacz,
ale zdążyłam już zrobić to sama. - Ciocia pokazała mu pusta
miskę i wybuchła śmiechem.
Zupełnie
jak dzieci.
Michael
wyszedł, zabierając wcześniej puste kubki po kawie. Xander podążał
za nim wzrokiem a kiedy drzwi za mężczyzną się zamknęły, wstał
i skierował aparat swojego telefonu na biurko szefa agencji, jakby
chciał zrobić zdjęcie drewnianego mebla. Rozległo się pikanie a
później czerwone światło wylało się z urządzenia. Starszy
prześwietlił nim całe pomieszczenie aby upewnić się, czy nie ma
tam żadnych kamer i podsłuchów, a kiedy był już pewien, że jest
czysto, skinął głową patrząc w ekran urządzenia. Potem włączył
jakiś rockowy kawałek, którego w ogóle nie znałem.
- Tak
dla pewności. - Wyjaśnił widząc nasze miny.
Podszedł
do swojego ulubionego miejsca przy oknie i rozsuwając zasłonę
zaczął wyglądać na zewnątrz.
- Moglibyście
nam wyjaśnić, co tak właściwie planujecie? - Zapytała w końcu
ciocia.
Tata
jedynie siedział i opierając jedną rękę na swojej lasce, drugą
drapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Skąd
pomysł, że cokolwiek planujemy? - Odpowiedział pytaniem na pytanie
Xander, patrząc na ciocię z zaciekawieniem. Pod pewnymi względami
byli niemal identyczni.
- Ponieważ
zbyt dobrze was znam, żeby mieć pewność, że nie pozwolicie im
się uciszyć. Popraw mnie, jeśli się mylę. - Odparła patrząc na niego tak, jakby nas wcale z
nimi nie było. On jedynie uśmiechnął się i przegarnął ręką
włosy.
- Planujemy
wcielić w życie plan Omega. - Spojrzał an ciocię
niepewnie, mówiąc to.
Jak każdy z nas, liczył się ze
zdaniem Lucindy i naszego taty. Jakby nie było mieli większe
doświadczenie niż my i mimo że nasza trójka też nie była
początkującymi, to czuło się względem seniorów swego rodzaju
respekt i szacunek.
Ciocia
spojrzała na niego nie ukrywając zdziwienia i podziwu. Potem
przeniosła wzrok na swoje dłonie i uśmiechnęła się w
zamyśleniu.
- Chcecie
upiec dwie pieczenie na jednym ogniu... - Westchnęła kobieta z
ekscytacją.
- Nie
mów o jedzeniu. Zjadłaś sama wszystkie ciastka, a ja jestem
głodny. - Wtrącił tata naburmuszony. Lucy tylko wywróciła
błękitnymi oczami i powróciła wzrokiem do mojego starszego brata.
- Odpowiedniejszego
momentu na jego wdrożenie nie będzie. I poniekąd masz rację,
będzie to dla nas podwójna korzyść. - Xnader skinął głową,
nie patrząc na swoją rozmówczynię tylko za okno.
- Zdajecie
sobie sprawę, że to nie koniecznie musi się udać? - Zapytała
oglądając pomalowane na ciemnoniebiesko paznokcie. Starszy odwrócił
się i popatrzył na nią pustym wzrokiem, ponownie kiwając głową.
- Ryzyko
istnieje zawsze, mniejsze lub większe i wszyscy doskonale o tym
wiemy. A taka okazja może się nie powtórzyć. - Wzruszył
ramionami nadal wyglądając, jakby myślami był gdzieś indziej.
- Podziwiam
to, z jakim spokojem to mówisz. - Włączył się do rozmowy tata. -
Obaj wiemy, że Cameron potrafi się wyłączyć, ty już nie. A
Domi... - Popatrzył na młodszego z litością. - Ach...
Czarny
tylko zerknął na niego i nadąsany podsunął sobie kolana pod
brodę. Najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, za co nie można
było go winić. Prawdę mówiąc ja też najchętniej założyłbym
kaptur na głowę i ze swoim szkicownikiem zaszył się w jakiejś
norze.
- A
co zamierzacie zrobić z gangiem? Jest początek sezonu, niedługo
szczyt w Tokio, wasz teren nie może zostać teraz bez lidera. Zrobi
się wielki bałagan i chyba zdajecie sobie z tego sprawę, prawda? -
Dopytywała się kobieta, głaszcząc swój długi, blond warkocz.
Xander
na nią popatrzył z poważną miną, ale też iskierkami ekscytacji
w oczach. Nic dziwnego, zawsze jarały go takie eksperymenty.
- A
co, jeśli stworzylibyśmy nowy skład ekipy? Dali wykazać się
młodym? - Oczy cioci rozszerzyły się na te słowa. Popatrzyła na
tatę, ale on wyglądał na tak samo zaskoczonego jak ona. Kobieta
zapatrzyła się na dywan w tym samym zamyśleniu co kilka minut
wcześniej.
- Chcesz
zrealizować Omegę i jednocześnie stworzyć nowy gang, żeby
dać wszystkim fałszywą nadzieję, że rzeczywiście
odchodzicie... - Szepnęła z przejęciem, na co jej rozmówca tylko
pokiwał głową. - Genialne...
- Trevor
by nimi poprowadził. Co prawda Kierana i Evę nadal trzeba porządnie
wyszkolić, ale Tristan, Nicholas i Amir na pewno dadzą sobie
radę...
- Połączenie
szaleństwa i niepokorności Chrisa z niesamowitymi zdolnościami Evy
i stoicyzmem jaki Kieran odziedziczył po Tristanie... - Kobieta
zaczęła przechadzać się po biurze, wyjmując cienkiego papierosa
i wkładając go do ust.- Z doświadczeniem i znajomością fachu
Locki. A to wszystko pod dowództwem zdecydowanego i zdolnego do
poświęceń Trevora. Szalone! - Wykrzyknęła z radością. - I
muszę ci przyznać, że nie myślałam o tym w ten sposób. -
Popatrzyła na Xandera z dumą, na co ten tylko się uśmiechnął.
- Wiem.
Bo nawet jeśli wrócimy, to przydadzą się jako odrębna drużyna.
- Jestem
z was dumna, chłopcy! - Orzekła radośnie, trącając tatę w
ramię. - No powiedz coś!
Tata
lustrował nas wzrokiem jednego po drugim aż w końcu uśmiechnął
się głupkowato.
- I
pomyśleć, że jeszcze niedawno byliście takimi malutkimi,
robiącymi w pieluchy bobasami...
- Tato!
- Upomnieliśmy go we trzech, ale jemu uśmiech nie schodził z ust.
- Wiesz
co, Marc? Najlepiej, żebyś ty się w ogóle nie odzywał... - Cmoknęła Lucy
z niesmakiem.
- Zostaje
jeszcze kwestia Isobell. - Wtrąciłem się po raz pierwszy do
rozmowy. - Chcę, żeby na razie zamieszkała z wami.
Ciocia
i tata tylko wymienili porozumiewawcze spojrzenia, niczym knujące
coś dzieci.
- Nie
ma sprawy! - Oznajmili z niepokojącymi uśmiechami. Spróbowałem to
zignorować i od razu udałem się na poszukiwania Isobell.
Jak
zwykle siedziała u Abigail. W sumie nie przeszkadzało mi to, bo to
nawet dobrze, że się zaprzyjaźniły, ale czy musiała to być
akurat córka Cody'ego? Litości...
Zapukałem
trzykrotnie i otworzył mi Franco pozbawiony koszulki i wycierający
ręcznikiem mokre włosy.
- Są
u Abi. - Poinformował wskazując głową na prawo. Kiwnąłem w
odpowiedzi i ruszyłem we wskazanym kierunku.
Zapukałem
do drzwi i wszedłem, a moim oczom ukazał się znajomy widok pokoju
nastolatki pełnego kosmetyków, porozrzucanych wszędzie ubrań i
innych damskich pierdół. Po środku tego wszystkiego na podłodze
siedziały Abigail i Isy, grające na konsoli. Towarzyszyła im
jakaś rudowłosa dziewczynka, której kompletnie nie kojarzyłem.
Dookoła porozrzucany był popcorn i paczki po chipsach.
- Co
tu robisz? - Zapytała niewinnie Isobell, rozglądając się po tym
całym bałaganie.
- Chciałbym
pogadać... - Popatrzyłem na zarumienioną Abigail. Zawsze tak
reagowała na mój widok.
Szatynka
zerknęła na rudowłosą a potem na mnie.
- To
my z Vivian pójdziemy się czegoś napić... - Zakomunikowała i
obie dziewczyny pośpiesznie wyszły, zamykając za sobą drzwi.
- Stało
się coś? - Isy rozsiadła się na łóżku stojącym pod ścianą i
nakazała ręką, bym zrobił to samo.
Miałem
mało czasu żeby jakoś prosto i z sensem wyjaśnić jej, że muszę
wyjechać i ją zostawić. Znowu. Niewątpliwie powinienem dostać
nagrodę za najlepszego ojca roku. Czujecie sarkazm?
- Chciałbym,
żebyś zamieszkała ze swoim dziadkiem. Przynajmniej na jakiś
czas...
- Idziesz
siedzieć, prawda? - Zapytała przerywając mi moją i tak dość
nieskładną wypowiedź. Spojrzała na mnie i widząc czyste
zszokowanie spuściła wzrok z powrotem na podłogę. - Nie mam już
czterech lat, tato. Doskonale widzę, co dzieje się dookoła mnie. -
Szepnęła smutno. Zapanowała między nami długa cisza, którą w
końcu to ja zdecydowałem się przerwać.
- Mogę
cię tylko przeprosić. - Rzekłem biorąc ją za rękę. - Mogę być
idealny w każdej kategorii, ale jako ojciec poległem po całości.
I za to cię przepraszam, Isobell. - Modliłem się, żeby się nie
rozpłakać.
To nie moja wina, że tak szybko
się rozklejałem w takich momentach. Tata twierdził, że to przez
moją artystyczną naturę natomiast ja, że to przez bzika na
punkcie romansów średniowiecznych. Kiedyś czytałem je masowo.
Tak, to zdecydowanie przez to.
Bałem
się spojrzeć jej w twarz, ale to było nieuniknione. Nigdy nie
zapomnę tego widoku. Jej rozpłakanej twarzyczki i tego, jak bardzo
starała się ukryć smutek. W tamtym momencie miałem się za
największego dupka świata, bo najprawdopodobniej nim właśnie
byłem.
Objąłem
ją niepewnie mając nadzieję, że mnie nie odtrąci. Odetchnąłem
z ulgą, kiedy ona również oplotła moją szyję swoimi chudymi
rękoma, wspinając mi się na kolana i mocząc koszulkę swoimi
łzami.
- Wrócę
do ciebie. - Obiecałem szeptem. - Nie wiem kiedy, ale wrócę. I nie
ważne, co będę musiał przez to zrobić. Nie zostawię cię po raz
kolejny. - Mówiłem cicho dalej, głaszcząc ją po włosach i
próbując przez to uspokoić zarówno ją jak i samego siebie.
-Kocham
cię, tato. - Wyszeptała mi do ucha a ja po raz kolejny poczułem to
przyjemne ciepło w całym ciele.
- Ja
ciebie też, Isy. - Zapewniłem. Wiedząc, że nie mamy dużo czasu
uwolniłem ją ze swojego uścisku i kciukami wytarłem jej łzy z
oczu. - Chodź już.
Wstaliśmy
i zanim wyszliśmy, Isobell oczywiście musiała pożegnać się z
koleżankami, przez co ta mała rudowłosa aż się popłakała.
Wziąłem Isy za rękę i ruszyliśmy oboje schodami w dół, żeby
po kilku minutach krążenia po labiryncie jakim była agencja,
znaleźć się na zewnątrz.
Już
z daleka słychać było głos cioci po raz kolejny dyskutującej z
Michaelem. Tata co chwile się wtrącał, ale ona tylko zbywała go
machnięciem ręki, tupiąc przy tym nogą. Xander stał między nimi
niczym ostatnia sierota, nie wiedząc kompletnie, co ma zrobić.
- Z
góry uprzedzam, że nie odpowiadam za żadne urazy psychiczne,
jakich możesz się nabawić podczas swojego pobytu u nich. -
Zastrzegłem wskazując palcem na uczestników odgrywającego się
przedstawienia. Isy tylko zachichotała w odpowiedzi, i mocno
ściskając moją dłoń podeszła do zebranych.
To
była ta chwila, którą próbowałem odwlec jak najbardziej. Ale ona
musiała nastąpić prędzej czy później. Podczas gdy Eva w ogóle
nie uwierzyła w nasze odejście, Isobell najwyraźniej nie mogła
pojąć, że ja naprawdę mogę wrócić. I tak źle i tak niedobrze.
Wiem tylko, że mimo iż Isy nie była już małym dzieckiem i na
pewno na takie nie wyglądała, to przez długi czas nie mogła się
ode mnie oderwać. W końcu wsiadła do kabrioletu taty a ja jedyne
co mogłem zrobić to pokazać jej ręką żeby zapięła pas, bo
najwyraźniej z tego wszystkiego o tym zapomniała i patrzeć jak
odjeżdża. Nie mogłem zmusić się choćby do najsłabszego
uśmiechu który miałby świadczyć, że wszystko jest w porządku.
Wpatrywałem się w zamykającą się bramę jeszcze długo po tym,
jak samochód taty wyjechał na ulicę.
- Musimy
porozmawiać. - Wyrwał mnie z zamyślenia Farell. Powoli odwróciłem
głowę w jego stronę, nadal będąc tylko w połowie świadomym, co
się dzieje. Miałem ochotę się położyć i umrzeć. Gdyby tylko
to było takie proste.
Xander
który właśnie miał iść z powrotem do budynku agencji, odwrócił
się zaciekawiony. Domi po prostu stał wpatrzony gdzieś w
przestrzeń a jego wyjątkowo będące w nieładzie włosy okropnie
mierzwił wiatr. Z niesamowicie bladą skórą, swoją nienaturalną
chudością i dłońmi schowanymi w rękawy swetra wyglądał niczym
upiór.
- Stało
się coś? - Zapytał cicho starszy, widząc zmartwienie na twarzy
Michaela. Z pewnością nie miał dobrych wieści. Pokiwał głową i
wolnym krokiem ruszył w stronę schodów i głównego wejścia do
budynku, aby wydłużyć nam drogę.
- Rada
się domaga, żeby Cameron był sądzony osobno. - Wyjaśnił, a
idący za mną Xander aż przystanął. Spojrzałem na niego ale
wyglądał, jakby dostał wytrzeszczu.
- Przecież
rada została rozwiązana. - Stwierdził, kiedy już był w stanie
spokojnie mówić.
- Tak,
ponieważ zabiliście większość jej członków. I w agencji już
taka nie istnieje, aczkolwiek zanim podjęliśmy z wami współpracę
zwołana została komisja specjalnie z myślą o was. I dwóch z
sześciu jej członków ma poważne zastrzeżenia względem Camerona.
- Mówił spoglądając na mnie w trakcie otwierania dwuskrzydłowych
drzwi prowadzących do środka budynku.
- Przepraszam
bardzo, ale niby jakie mają do mnie zastrzeżenia, co? Przecież
przez większość czasu byłem grzeczny! - Oburzyłem się, ale
Farell popatrzył tylko na mnie z dezaprobatą.
- No
właśnie, Cameron. Przez większość czasu. McClain z którym
wdałeś się niedawno w dyskusję jest wręcz oburzony twoim
zachowaniem, podobnie jak Charlie Hudson, który dowiedział się o
twoim wyskoku kiedy chciałeś ratować brata. - Tłumaczył a ja
mimowolnie wywróciłem oczami, za co mój kochany starszy braciszek
spiorunował mnie wzrokiem.
- Przepraszam,
ale myślałem, że on tam płonie! Skąd miałem wiedzieć, że
wylazł jakąś dziurą?- Ironizowałem.
No
dobra, tylko zachowywałem się jakby jego słowa nie robiły na mnie
większego wrażenia. W rzeczywistości byłem przerażony, bo nie
uśmiechało mi się spędzić reszty życia w więzieniu tylko
dlatego, że im teraz zechciało się sądzić mnie oddzielnie, co w
rzeczywistości oznaczało spory problem w realizacji Omegi.
- Przecież
ten proces to i tak tylko formalność, tak? - Zapytał Xander. Jakoś
wyjątkowo jego maska rozpłynęła się w powietrzu. - Nie rozdzielą
nas, prawda? - Zapytał. Tym razem to on wyglądał jak kłębek
nerwów.
- Rozdzielą.
- Odezwał się do tej pory milczący Domi. - Po to były panu
pozytywne opinie na nasz temat, prawda? Wsadzenie nas trzech było
nieuniknione, ale nie chciał pan, żeby nas rozdzielono. Dla naszego
dobra. Ale oni to zrobią. - Wyjaśniał grobowym tonem, wpatrując
się w podłogę.
Michael
tylko pokiwał głową zwężając usta w wąską kreskę, jakby był
bardzo zmęczony.
- Przykro
mi, chłopcy. - Szepnął mężczyzna stając przed drzwiami swojego
gabinetu. - Pierwszy proces zacznie się równo w południe, więc
macie jeszcze chwilę. Jak skończycie, to czekam u siebie. - Wskazał
głową drzwi, nie patrząc na mnie tylko na chłopaków i wślizgnął
się do środka, zostawiając nas samych na korytarzu.
Xander
patrzył za nim a kiedy tylko się zorientował, że oprócz kamer
monitoringowych nikt więcej nas nie obserwuje, założył ręce na
głowę i zaczął chodzić od jednej ściany do drugiej, mamrocząc
coś pod nosem. Nie, nie, nie, nie, nie! To było jedyne, co słyszałem w swojej głowie i naprawdę ciężko mi
stwierdzić, czy mówił to któryś z moich braci, czy to ja sam
powtarzałem to w kółko. Chociaż sądząc po minie chłopaków, to
ja przyjąłem tą wieść chyba najspokojniej.
- Uspokój
się w końcu. - Upomniałem Xandera chłodno. był cały czerwony na
twarzy i dyszał ciężko. Zachowywał się niczym rozszalałe
zwierzę co było do niego zupełnie niepodobne.
- Uspokoić
się?- Wysyczał podchodząc do mnie z jakimś niebezpiecznym
błyskiem w oku sprawiającym, że zacząłem się go nieco obawiać.
- Mogą cię wsadzić. Po raz pierwszy naprawdę mogą i nic nie będę
mógł zrobić, rozumiesz? - Zapytał łapiąc mnie za włosy i
pociągając do tyłu. Po chwili cofnął się i z szaleństwem w
oczach popatrzył na swoje dłonie. - Tracę kontrolę, Cami. I ta
sytuacja w ogóle mi się nie podoba. - Szepnął osuwając się na
ziemię i chowając twarz w dłoniach.
- Wszystko
będzie w porządku. - Zapewnił go Domi, klękając tuż obok niego.
- Komisja zapewne zarządzi odizolowanie Camerona od nas, ale tylko
częściowo. Pewnie umieszczą go tylko w innym sektorze. - Mówił
uspokajającym tonem młody. To nie przeszkadza aż tak bardzo w
realizacji Omegi. Dodał w myślach. Xand podniósł głowę i
popatrzył na niego nieufnie jakby się bał, że tamten go uderzy.
- Skąd
masz tę pewność? - Zapytał szeptem.
- Bo
jeszcze kiedy byłem członkiem agencji, stosowali podobne
rozwiązania. Mówię ci, poradzimy sobie z tym. - Uśmiechnął się
pokrzepiająco. - No ogarnij się i chodź już. Nie możemy kazać
na siebie czekać. - Rzekł z nonszalancją, podciągając rękawy
sweterka aż do łokci.
Xander
wstał powoli i podszedł do mnie. Trzęsąca się dłonią zaczął
bawić się jednym z moich warkoczyków, jednocześnie przyglądając
mu się z zafascynowaniem.
- Nie
oddam im ciebie, rozumiesz? - Zapytał cicho, nie przerywając zabawy
moimi włosami. - Pozabijam ich wszystkich, jeśli zajdzie taka
potrzeba, a nie oddam. - Ostrzegł przenosząc wzrok na mnie.
Niepewnie
pokiwałem głową nie wiedząc, co dalej robić. To nie było typowe
dla mojego brata zachowanie, a w jego oczach dostrzegłem coś na
kształt obłędu. Uśmiechnął się diabelsko i zamknął oczy. A
ja czekałem, aż coś powie. Cokolwiek, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że wszystko z nim w porządku. On jednak odwrócił się tylko i dał
znak Domeinowi, żeby otworzył mu drzwi. Młodszy bez słowa to
uczynił a kiedy mój starszy braciszek odwrócił się żeby
spojrzeć na mnie po raz ostatni, wyraz jego twarzy nie wyrażał
kompletnie nic. Żadnego smutku, szaleństwa czy bólu z powodu
rozstania. Niczym kamień.
Przeniosłem
wzrok na Domeina, który trzymał otwarte na oścież drzwi jakby
czekał, że i ja wejdę. Kłamałeś w tej sprawie z komisją,
prawda? Zapytałem w myślach pilnując, żeby Xnader nie mógł
niczego usłyszeć. Trudno było być połączonym z jednym a
jednocześnie powstrzymywać myśli przed dotarciem do drugiego.
Młodszy
nadal nie odrywał ode mnie wzroku, ale na jego twarz wpełzł jakiś
smutny uśmiech. Kłamałem. Przyznał. Ale obaj wiemy, że
to było dla niego potrzebne. Pokiwałem głową nie wiedząc, co
dodać. Jego trzeba pilnować przed nim samym. I prosiłbym cię,
żebyś nie zrzucał tego obowiązku na mnie na zbyt długo. To
męczące. Stwierdził jakbym powierzał mu opiekę nad stadem
rozwrzeszczanych dzieci. Do zobaczenia, braciszku. Rzucił na
koniec i zniknął za drzwiami.
Oparłem
się o ścianę i cmoknąłem z niesmakiem. Sprawy zaczynały się
powoli komplikować. I sądząc po reakcji Xandera, nie był
przygotowany na taki obrót spraw. Co dziwne, bo on zwykle bierze pod
uwagę wszystkie możliwości. A mnie oczekiwały dwie panie, których
bez względu na wszystko nie mogłem zawieść.
- Nie
przeszkadzam? - Usłyszałem Roberta, na którego prawdę mówiąc
nie miałem nawet ochoty patrzeć. Po raz kolejny z moich ust
wydobyło się tylko głośne cmoknięcie. - Chyba nie masz zamiaru
tak tutaj siedzieć? - Zapytał przekrzywiając głowę z jakimś
dziwnym uśmiechem.
- A
masz lepszy pomysł? - Zapytałem tonem który świadczył o tym, że
nie mam nastroju do rozmów.
Blondyn
kiwnął głową i nakazał ruchem dłoni, żebym poszedł za nim. Z
tymczasowego braku innego zajęcia postanowiłem że jednak to
zrobię, chociaż wolałbym te swoje ostatnie chwile wolności
spędzić z kimś innym, o ile te kilka godzin w agencji mogłem
jeszcze nazwać wolnością.
Weszliśmy
do niedużego mieszkania mieszczącego się piętro niżej od tego,
które my zajmowaliśmy.
- To
twoje? - Zapytałem widząc zdjęcia rodzinne na ścianach i
komodzie. W przeciwieństwie do naszego, gdzie od razu można było
się zorientować, że jest to tylko tymczasowe lokum, jego było w
pełni urządzone, jednak z pewnością nie przez młodego mężczyznę.
- Mieszkasz z mamą?- Zakpiłem.
- Nie?
- Bardziej zapytał niż stwierdził chłopak. - Z okazji dwudziestej
piątej rocznicy ślubu rodzice wybrali się w podróż dookoła
świata. Mieszkanie będzie puste jeszcze przez co najmniej trzy
tygodnie. - Wyjaśnił przynosząc z kuchni dwie szklanki z kostkami
lodu w środku. Postawił je na drewnianym stoliku i podszedł do
szafki, którą po chwili otworzył ukazując sporą kolekcję
alkoholi.
W
przeciwieństwie do Xandera czy Domiego ja nigdy nie byłem znawcą
mocnych trunków, bo po prostu za nimi nie przepadałem. I mimo
swojej niechęci do Browna byłem mu wdzięczny, że nie prawił mi
żadnych kazań i darował sobie te wszystkie głupie teksty. Po
prostu siedzieliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu sącząc whiskey
i o dziwo nie było mi wcale niezręcznie. W międzyczasie podszedłem
do okna i przez chwilę przypatrywałem się dwóm opancerzonym wozom
stojącym na parkingu, blisko wejścia głównego do agencji.
Musiałem jednak wrócić do stolika, bo magiczny napój w mojej
szklance się kończył, a kiedy wróciłem pod okno znowu, jednego z
nich już nie było a brama wyjazdowa zaczynała się zamykać. To
mnie chyba jeszcze bardziej dobiło. Mimo wszystko.
Zazwyczaj,
kiedy ludzie słyszą przeraźliwie głośne wycie syren, wpadają w
panikę, zaczynają krzyczeć albo próbują jakoś reagować. My z
Robertem w pierwszej chwili nie zrobiliśmy nic. Po prostu
siedzieliśmy wpatrzeni w siebie, ignorując alarm.
- Przypomnij
mi, co to oznacza? - Zapytałem odstawiając szklankę na stolik.
Mój towarzysz wstał i podszedł
na chwilę do drugiego pokoju, po czym wrócił trzymając ze sobą
dwa pistolety i zapasowe magazynki. Dostałem też idealnie ostry nóż
w pokrowcu i prawdę powiedziawszy nie mogłem doczekać się, kiedy
będę mógł go użyć. Pod tym względem byłem niczym pies, który
widząc rzucaną piłkę od razu rusza by ją przynieść. Mogłem
być oazą spokoju, ale jeśli ktoś pokazywał mi broń, ożywiałem
się natychmiastowo.
- Mamy
gości. - Oznajmił blondyn wychodząc pierwszy na zewnątrz, gdzie
biegali uzbrojeni agenci.
Usłyszałem
coś, jakby zgrzyt. Bardzo niemiły zgrzyt, który ani trochę mi się
nie spodobał.
- Marshal.
- Syknąłem. Nie panowałem nad tym, to było silniejsze.
Biegiem
ruszyłem do miejsca, gdzie mieściły się cele, ale drzwi
prowadzące do środka były wyrwane z zawiasów. A miały specjalne
wzmocnienia! W środku pełno było dymu ale od razu można było
spostrzec, że drzwi do dwóch cel również zostały usunięte.
Przełknąłem nerwowo ślinę widząc chłopaka który właśnie był
obezwładniany przez dwóch mężczyzn w kominiarkach. Postawili go
na nogi a ja mogłem się przekonać, że jest to ten typek, do
którego z jakichś przyczyn miała słabość moja kochana Eva.
Zignorowałem go i zacząłem błądzić wzrokiem po pomieszczeniach.
- Przyszli
go odbić. - Usłyszałem za sobą jego głos. Agenci właśnie mieli
go wyprowadzić, jednak ja dałem im znak ręką, żeby zaczekali.
Popatrzył na nich a potem z powrotem na mnie i kontynuował: -
Cztery potworki Zacka. Ale to bestie, nie dasz im sam rady.
- Najemnicy?
- Zdziwiłem się, na co on pokręcił przecząco głową.
- Mutanci.
- Odparł. - Są nieobliczalni. - Spojrzałem w podłogę. Xander
powinien tu być i mi pomóc! To on jest od myślenia, ja od
wykonywania jego poleceń!
Chwila
na skupienie i zastanowienie się. Byli jeszcze w budynku, to mogłem
stwierdzić od razu. I kiedy tylko do moich uszu dotarł znajomy
odgłos helikopterów wiedziałem, że będą się kierowali na dach.
Podobnie jak my, kiedy uciekaliśmy stąd kilka miesięcy temu. Po
drodze minąłem kilku agentów siłujących się z kilkukrotnie
postrzelonym chłopakiem, który mimo śmiertelnych ram
postrzałowych próbował wyrwać się i walczyć. Już to dało mi
sporo do myślenia. Najwyraźniej Elliot wcale nie żartował mówiąc,
że to bestie.
Krętymi
schodami anty pożarowymi dopadłem w końcu do drzwi prowadzących
na dach, ale byłoby zbyt pięknie, jeśli mógłbym od razu iść
rozprawić się z Zackiem tak, jak należało to zrobić na początku.
- Wybierasz
się gdzieś? - Wysyczał ktoś za mną. Odwróciłem się powoli
stając twarzą w twarz z wysoką blondynką przypatrującą mi się
z istną rządzą mordu w oczach.
Nigdy
bym nie pomyślał, że człowiek może wyglądać tak dziko nawet
bez szponów i potarganych włosów. Jeżeli ja też wyglądałem
podobnie podczas swojej utraty kontroli, to dziwię się chłopakom,
że chcieli mieszkać ze mną w jednym domu.
Dziewczyna
rzuciła się na mnie uderzając na oślep, jak szalona. Nie wiem,
jakie miała umiejętności, ale na moje szczęście nie była zbyt
silna. Za to ilość ciosów jakie mi zadawała była wręcz
porażająca. Najpierw w całym tym szoku po prostu się broniłem,
dopiero po chwili zacząłem oddawać ciosy pilnując, by nie zostać
zrzuconym ze schodów, co ta usilnie próbowała zrobić. W końcu
dostałem się również do swojego noża, czego dziewczyna nie
zauważyła i dźgnąłem ją nim w brzuch. Zaskoczona popatrzyła na
mnie czarnymi jak węgle oczami a potem na ranę, z której wyjąłem
ostrze. Przerzuciłem ją przez barierkę a ta sturlała się po
schodach, krzycząc jak opętana.
Na
zewnątrz pełno już było agentów i wszędzie słychać było
wytarzały. Helikopter wiszący w powietrzu przyjmował całe serie
pocisków i była to tylko kwestia czasu, zanim spadnie na ziemię.
Młody chłopak, zapewne jeden z mutantów wierzgał się na
wszystkie strony i warczał, leżąc na ziemi. Cały był ubrudzony
krwią i nie miał jednego palca u ręki a mimo to nie pozwalał do
siebie podejść ludziom, którzy chyba chcieli mu pomóc. Czwarty i
ostatni z piesków Marshala trwał wiernie przy swoim panu, który
obecnie rozpaczliwie szukał drogi ucieczki. Przy sobie trzymał
jakąś nastolatkę i po chwili zdałem sobie sprawę, że doskonale
znam tę dziewczynę. Abigail.
Zapłakana
próbowała nakłonić go, żeby ją puścił, co skutkowało
szeregiem obelg z jego strony. Nakazał coś swojemu mutantowi a ten
kiwnąwszy głową ruszył w moją stronę. Wyciągnąłem broń,
żeby sprzedać temu czemuś parę kulek, ale powstrzymał mnie
znajomy głos:
- Mam
lepszy pomysł. - Szepnął do mnie Robert który nie wiadomo skąd
wziął się tuż za moimi plecami z czymś przypominającym strzelbę
Za pomocą jednego, nawet nie tak
bardzo głośnego wystrzału strzykawka wbiła się w szyję
chłopaka, który zaraz potem zaczął się krztusić i kaszleć, po
czym tak po prostu osunął się na ziemię. Spojrzałem na Browna
ale ten tylko wzruszył ramionami ze zwycięskim uśmiechem, który
zszedł z jego twarzy kiedy tylko spojrzał na to, co działo się
przed nami. Podążyłem jego śladem i zobaczyłem chmarę ludzi w
kominiarkach, celujących w Zacka który stał na skraju budynku,
trzymając Abigail i przykładając jej broń do skroni. Przez chwilę
mierzyłem się wzrokiem z Marshalem. Widziałem, jak pomimo swojego
nieuchronnego upadku starał się wyglądać na niewzruszonego, co
średnio mu się udawało. Wskazał mnie brodą nakazując przyjść
do siebie. Powinienem strzelić mu w głowę, ale ze względu na
Abigail to było niemożliwe.
W
innych okolicznościach czułbym się jak Bóg, kiedy tłum
rozchodził się na boki, abym mógł przejść, jednak wtedy wcale
nie było mi do śmiechu. Zbyt dobrze znałem tego skurwiela żeby
wiedzieć, że nie cofnie się przed niczym zwłaszcza, że i tak już
przegrał. Zatrzymałem się dosłownie kilka metrów przed nim,
patrząc jednak na dziewczynę której broda drżała ze strachu a po
policzkach potokami płynęły łzy.
- Wyjmij
i odbezpiecz broń. - Wydał mi polecenie Zack. Popatrzyłem na
niego z wyższością, ociągając się z wykonaniem żądanych przez
niego czynności. - I przyłóż ją sobie do skroni, ale już!
- Rozumiem,
że mogę nie być idealnym kandydatem na męża dla Evy, ale żeby od razu aż tak?
- Zakpiłem z drwiącym uśmiechem, przed którym nie mogłem się
powstrzymać. Rozległo się ciche kliknięcie oznaczające gotowość
broni do użytku.
- Jeśli
nie strzelisz, ja zabiję ją, zrozumiałeś? - Krzyknął. - Zajebię
ją tak samo, jak zrobiłem to z Cornelią! - Wrzasnął szaleńczo.
Zabolało. Nawet bardziej, niż myślałem. Poczułem delikatne
łaskotanie lufy pistoletu nad uchem. Wystarczyło pociągnąć za
spust. - Teraz Cameron. Nie każ nam czekać... - Szepnął ze
zwycięskim uśmiechem. Niedoczekanie. - Liczę do trzech i
jeśli tego nie zrobisz, to przysięgam, że...
- Teraz
to ty mnie słuchaj. - Zażądałem zaczynając swoja zabawę. -
Odbezpiecz broń i przyłóż ją sobie do skroni. - Swoją zabawkę
opuściłem lufą do ziemi. Szczerze mnie to bawiło. To, jak
próbował z tym walczyć. I słuszne, bo gdyby postarał się trochę
bardziej, to nie byłbym w stanie nic mu zrobić. Musiał sobie
wstrzyknąć naprawdę dużo tego badziewia blokującego moje
zdolności. I biedak łudził się, że tym mnie powstrzyma. - Nawet nie
próbuj czegokolwiek powiedzieć. - Dodałem widząc że próbuje do
mnie przemówić.
Napawałem
się widokiem jego klęski, bo w końcu na to czekałem przez te
wszystkie lata. I nawet już miałem sobie darować i oddać go w
niezawodne ręce sprawiedliwości. Nie spodziewałem się jednak, że będzie
jeszcze taka świetna okazja do obserwowania jego upadku.
- Ale... -
Wysapał siłując się ze swoja ręką, jakby to ktoś kazał mu do
siebie celować. Poniekąd przecież właśnie tak było.
Zaczęło
mi się kręcić w głowie a z nosa powoli ściekać krew, co
oznaczało, że wkrótce naprawdę stracę nad nim kontrolę. A
szkoda, można by się jeszcze tak wymyślnie pobawić. Cmoknąłem z
niesmakiem.
- Zastrzel się. - Poleciłem pstrykając palcami.
W
sekundę później rozległ się huk a Zack zachwiał się
niebezpiecznie i runął w dół, chcąc zabrać ze sobą Abigail,
jednak dopadłem do niej szybciej i złapałem za bluzę, nie
pozwalając spaść. Dziewczyna przyległa do mnie, zanosząc się
szlochem. Spojrzałem w dół, gdzie sześć pięter niżej na
chodniku, w kałuży krwi leżał Zack Marshal, a właściwie to, co
z niego zostało. Połamany z powodu upadku i z raną postrzałową w
głowie, którą sam sobie zadał. Miałem naprawdę dość tego
dnia. Ale jedyne dobra wiadomość była taka, że to już koniec.
Tak po prostu.
Prawdę mówiąc, to nawet nie wiem, co mam tutaj napisać. Dałam zdjęcie Marshala (Evansa) bo jakoś mi tu pasowało. Wygląda na to, że Cami nareszcie się go pozbył. I wiem też, że nadal zostaje sporo niewiadomych, ale wszystko się wyjaśni w epilogu. Chociaż nie wiem, czy uda mi się ująć to tak, jakbym chciała. Nie mam talentu do zakończeń :P Muszę przyznać, że jakoś wyjątkowo opornie szło mi pisanie tego rozdziału. Na początku miał być dużo krótszy ale postanowiłam go trochę wydłużyć i "wzbogacić" o niektóre sceny. Mamy trochę więcej an temat tajemniczego planu chłopaków, chociaż tak właściwie to i tak nic nie wiadomo xD I chciałabym wiedzieć, jak sądzicie: upiecze się temu naszemu Cameronowi, czy nareszcie będzie miał to, na co (zdaniem niektórych) zasłużył? no i zachowanie Xandera... Uważam, że popsułam te postać. Na początku miał być traki trochę oderwany od rzeczywistości, a teraz czuję, że stał się wręcz pospolity. Nie podoba mi się to i nie wiem, czy będę potrafiła to jakoś naprawić.
A co do drugiej części to będzie, na pewno. A prolog pojawi się tego samego dnia, co zakończenie, czyli za jakieś dziesięć dni.
Buźki :*