niedziela, 28 grudnia 2014

Nie wszys­tko jest stra­cone, choćby nawet wszys­tko na to wskazywało.

Z perspektywy Evy 
Zmęczona dotarłam jakimś cudem do kuchni i otworzyłam drzwi lodówki. Zaczęłam przeglądać półki i ze smutkiem stwierdziłam, że jeśli chcę zjeść coś treściwego to chyba nie zostaje mi nic poza zupą fasolową. Ohyda.
- Zamknij tę lodówkę, bo się wychładza. - Usłyszałam z tyłu czyjeś upomnienie. Odwróciłam się i zobaczyłam Tristana opierającego się o blat i pijącego sok pomarańczowy.
- Ale nie ma nic do jedzenia... - Mruknęłam nadąsana. Chłopak wydął wargi i niechętnie podszedł do lodówki.
- Może być jajecznica? - Spytał przeglądając zawartość. Pokiwałam głową biorąc jedno ciastko maślane z miseczki stojącej na stole. - Pamiętaj, że trzeba zrobić zakupy. - Mruknął pod nosem wyjmując małe pomidorki.
- O! Robisz żarcie? Ja też chcę! - Wykrzyknął Nicky, siadając obok mnie i przyciągając do siebie ciastka. - I jak mała, podobało się? - Spytał spoglądając na mnie z pełną buzią.
- Jak na pierwszy raz to nieźle jej szło. - Mruknął Amir który właśnie do nas dołączył. Oparł się rękoma na moich ramionach i wydmuchnął z ust dym z papierosa.
- Co jej tak dobrze szło? - Zapytał zaciekawiony Cami wchodząc i odpychając ode mnie Amira.
- Nie twoja sprawa! - Odpowiedzieliśmy zgodnie we troje. Cameron popatrzył podejrzliwie najpierw na mnie, potem na chłopaków.
- Tris, wiesz coś o tym? - Spytał szatyna, który w ciszy kroił cebulę.
- Szczerze, to chyba nawet nie chcę wiedzieć. - Mruknął z lekkim uśmieszkiem.
- Okej...Ale jeśli mi nie powiecie, co robiliście z Evą, to ja wam nie powiem, czego dowiedziałem się o Morenie i o naszym kochanym Trevorze! - Warkoczyk uśmiechnął się triumfalnie i wyciągnął na krześle naprzeciwko mnie.
- Niech Pomyślę... - Mruknęłam pod nosem bez cienia zainteresowania. - Moren jest chłopakiem Zacka? A właściwie mojego ojca? - Spytałam owijając sobie kosmyk włosów wokół palca. Chłopak zmarszczył brwi jakby nie spodziewał się, że będę o tym wiedziała.
- To jest główny temat rozmów od jakichś dobrych dwóch godzin! - wyjaśnił Amir, klepiąc warkoczyka pocieszająco.
- Ale pewnie nie wiecie, że...
- Że tą tajemniczą dziewczyną Trevora jest Layla? - Spytałam sprawdzając w lusterku czy tusz mi się nie rozmazał. Popatrzyłam na trzech chłopaków przyglądających mi się w osłupieniu.
- Skąd wiesz? - Wydusił z siebie w końcu Cameron. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Powiedziała mi, kiedy pilnowała mnie podczas przemiany, ale byłam zbyt zajęta tym bólem nie do wytrzymania, żeby się tym przejąć. A potem po prostu wypadło mi to z głowy. - Wywróciłam teatralnie oczami i ponownie popatrzyłam na chłopców. - No co się tak gapicie jak cielę na malowane wrota? To prawda. Z resztą z tego co wiem, to są razem już od dobrych dwóch lat. - Ponownie wzruszyłam ramionami.
- Ale przecież dwa lata temu to on był w więzieniu...
- Ale ty domyślny jesteś! - Przerwałam Amirowi pstrykając palcami. - A więc to magia... - Wzniosłam ręce do góry. Tristan podsunął nam wszystkim pod nosy talerze z jajecznicą a sam zaczął zmywać naczynia.
Siedzieliśmy tak przez jakieś pół godziny, w większości obgadując Trevora i Laylę a później śmiejąc się z Marshala i Morena. W międzyczasie przysiadł się do nas Robert a chłopaki śmiali się, że nie pasuje do naszego towarzystwa.
- Wybierasz się może do Los Angeles? - Spytał cami Roberta, po dłuższej chwili ciszy.
- A co? Już próbujesz się mnie pozbyć? - Spytał z uśmiechem blondyn.
- Mam sprawę do Lokiego... - Mruknął tajemniczo Cami z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, który nie wróżył nic dobrego.
- Mam się bać? - Spytał Brown znad talerza.
- Ty? Skądże! - Odparł uradowany Cami odnosząc naczynia do zlewu. - Inni niech się boją... - Mruknął w tej samej chwili, kiedy do kuchni wpadła jakaś zdyszana i wystraszona szatynka.
- Jest pilny telefon! Do Camerona! - wysapała łapiąc się za brzuch.
- Jeśli to takie pilne, to czemu ten ktoś nie dzwoni do mnie? - Spytał Warkoczyk jakby wcale się tym nie przejął.
- Ale to dzwoni Marshal! - odparła dziewczyna, odgarniając włosy z twarzy. Cami momentalnie spoważniał i przez chwilę patrzył na nią, jakby analizował jej słowa. - Dzwoni do biura pana Farella! - Krzyknęła ponaglając nas ruchem ręki. Cami zerwał się i pognał w stronę wskazaną przez dziewczynę a my bez słowa zrobiliśmy to samo. Na miejscu czekali już na nas Michael, Cody i Mia. Ta ostatnia nawet nie podniosła wzroku kiedy przyszliśmy, pochłonięta klikaniem w klawiaturę swojego laptopa.
-Chce z tobą rozmawiać. - Wyjaśnił szybko Michael, podsuwając mu biały telefon. Cameron popatrzył na wyświetlacz po czym cicho wziął krzesło i usiadł przy biurku, włączając tryb głośnomówiący.
Bałam się tej rozmowy bo wiedziałam, ile od niej zależy. Życie Isobell, Kierana i córki Codyego, a także tych dzieciaków które również były w rękach mojego ojca. Nigdy nie myślałam, że człowiek który za wszelką cenę unikał bezpośredniego kontaktu z Parkerami, teraz do nich dzwoni.
Do Biura weszli cicho Xander i Domein. Najstarszy z braci położył dłonie na ramionach Camerona a najmłodszy oparł się o biurko i patrzył na telefon.
- Czego chcesz? - Warknął oschle Cameron. Wywróciłam oczami. Nasz mistrz dyplomacji.
- Miło mi cię w końcu słyszeć... - odezwał się głos w słuchawce a mnie przeszły dreszcze. Poczułam jak ktoś łapie mnie lekko za ramiona.
- Będzie dobrze mała. - Szepnął mi do ucha Tristan. - Nie pozwolimy mu cię skrzywdzić. - Zapewnił. Nie wiem czemu, ale jakoś lżej mi było, kiedy to powiedział.
- Ja tam wolałbym, żebyśmy w końcu się spotkali. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Camerona. - Mógłbym ci własnoręcznie poderżnąć gardło...
-Nie dzwonię po to, żeby się z tobą droczyć. - Odpowiedział oschle Zack. Wyglądało na to, że słowa warkoczyka lekko wyprowadziły go z równowagi. - Masz coś, co należy do mnie... - Przełknęłam ślinę. Cam popatrzył na mnie przelotnie i rzucił od niechcenia do słuchawki:
-Nie wydaje mi się, żeby Evie jakoś specjalnie spieszyło się na spotkanie z tobą. - Mruknął Parker z cynicznym uśmiechem.
-Pogodziłem się z tym, że pewnie mi jej nie oddasz. Pocieszam się tym, że ja mam twoją córkę. A jeśli odziedziczy zdolności po tatusiu, to poniekąd jesteśmy kwita. - Oświadczył Zack. Patrzyłam jak wyraz twarzy Cama zmienia się z sekundy na sekundę. - Poza tym wy jesteście razem, prawda? Ty i Eva. Nie o takim chłopaku dla mojej córki marzyłem, ale może pozwolę sobie wybrać kogoś dla twojej? Mam kolegę, który gustuje w raczej młodych dziewczynkach. Ucieszyłby się z trzynastolatki. Co ty na to, żebym wysłał ci potem nagrania? Ponoć jesteś dobry w łóżku, może córeczka to też po tobie odziedziczyła? - Zaśmiał się kpiąco. Poczułam jakbym miała gulę w gardle. To co mówił było okropne i ohydne i spodziewałam się, że Cameron po usłyszeniu tego wpadnie w furię, ale on przysłuchiwał się temu ze stoickim spokojem.
-Jeśli chcesz odzyskać swojego kochasia żywego, to my chcemy w zamian Isobell, Kierana i Abigail. - Odpowiedział Cameron lodowatym tonem, patrząc przelotnie na Codyego. - W przeciwnym razie będziesz słyszał jak twoja suka zdycha, uprzednio zgwałcona przez tuzin niewyżytych facetów a uwierz, moi kumple nie pogardziliby taką śliczniutką buźką. - Uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie odważyłbyś się...
- Nie? A jaką gwarancję mam na to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę Isobell żywą? - Rzucił Parker do słuchawki, po czym dodał po chwili ciszy: - No właśnie! Żadną! Tak więc zróbmy uczciwą wymianę. Twoja suka za nasze dzieci. Ja już się pogodziłem z tym, że moja córka nie żyje. Ciekaw jestem natomiast, jak ty sobie poradzisz ze startą Jeana, skoro jest dla ciebie na tyle ważny, żebyś zdecydował się zadzwonić. - Mruknął sarkastycznie. Czekałam na odpowiedź mojego ojca, ze zdenerwowania przygryzając dolną wargę.
- Gdzie i Kiedy? - Odezwał się zirytowany Zack.
Odetchnęłam z ulgą, chociaż może jeszcze nie powinnam się cieszyć. Po prostu gdyby się nie zgodził, to zapewne stracilibyśmy jedyną możliwość odzyskania tych dzieciaków.
- Jutro o północy na starym lotnisku w Los Angeles.
- Kiedy zabiliśmy tam Cornelię, lotnisko jeszcze funkcjonowało. - Nasz rozmówca zaśmiał się szaleńczo. - Hangar piąty, tak jak wtedy?
- Dokładnie. Nie spóźnij się. - Warknął chłodno, po czym się rozłączył. Patrzył przez chwilę na telefon, po czym rzucił nim o ścianę z taką siłą, że aparat rozpadł się na małe kawałeczki.
- Dzielny chłopak. - Stwierdził Xander, łapiąc brata za czoło i przyciągając do siebie.
Cameron odsunął się od niego i wstał, przenosząc swój wzrok na mnie. Jego oczy były całkowicie czarne, jak zwykle wtedy, gdy był wściekły. Warkoczyk przechylił głowę na bok i zrobił krok do przodu. Przez chwilę naprawdę przypominał bestię szykującą się do ataku. Może powinnam się go bać, kiedy był w takim stanie i pewnie jeszcze parę tygodni temu tak by właśnie było. Ale to był mój Cami, który w życiu nie zrobiłby mi krzywdy. Podeszłam do niego pewnie i ujęłam jego twarz w swoje dłonie, po czym przytuliłam go mocno, ani przez chwilę się nie wahając.
- Ja...Muszę... - Zaczął warczeć mi do ucha. Był całkowicie sztywny. Zaczął szybciej oddychać a zaraz potem wyrwał mi się i wybiegł na korytarz.
Popatrzyłam na pozostałych dwóch braci Parker, ale obaj wyglądali jakby nie wiedzieli, co trzeba robić. Wywróciłam oczami. Faceci...
Zaczęłam biec za Camem, ale był szybszy i zanim dopadłam do drzwi pokoju, on już zdążył je za sobą zamknąć. Zaczęłam walić w nie pięściami.
- Cam! - Wrzasnęłam. - Cam, do cholery jasnej, otwórz te kurewskie drzwi! - Wydzierałam się po trzech minutach, kiedy ręce już mnie zaczynały boleć. - Inaczej zawołam Tristana i on je wyważy, a szkoda by było wpędzać agencję w koszty! I tak już rozbiłeś telefon! - Krzyczałam dalej.
- Daj mi spokój! - Warknął chłopak. Oparłam się o drzwi i zaczęłam śmiać się głośno. Po chwili te gwałtownie się otworzyły a ja wpadłam do pokoju, lądując tyłkiem na podłodze. Warkoczyk zamknął je za sobą z hukiem i popatrzył na mnie zirytowany.
- Auć... - Mruknęłam masując dłonią obolałą po upadku część ciała, ale nadal nie przestając się śmiać.
- O co ci znowu chodzi? - Warknął.
- Bo zachowujesz się jak dziecko. - Odparłam. - A poza tym przypomniało mi się, jak to ja byłam obrażona na cały świat i to ty waliłeś pięściami w drzwi. A potem mnie pocałowałeś. - Skończyłam nadal się uśmiechając. Nie wyglądał już na takiego złego, chociaż najwyraźniej bardzo się starał.
- Czasami zupełnie cię nie rozumiem. - Przyznał siadając obok mnie i opierając się plecami o zamknięte drzwi.
- Jestem kobietą. Mnie nie trzeba rozumieć. Mnie trzeba kochać. - Mruknęłam uwodzicielsko i oboje zaczęliśmy się śmiać. Chwilę potem już siedziałam u niego na kolanach obejmując go i całując po szyi. - Co jest? - Spytałam w końcu, bo przez cały ten czas wydawał się jakiś nieobecny. Milczał jeszcze przez chwilę, zapatrzony w okno.
- Mam szansę ją odzyskać, rozumiesz? - Spytał przenosząc wzrok na mnie. - Przez tyle lat myślałem, że nie żyje a okazuje się, że to nieprawda... - Szepnął jakby sam do siebie.
- Co z tego? - Spytałam i zabrzmiało to chyba zbyt chłodno. Chłopak popatrzył na mnie ze zdziwieniem i jakby urażony.
- Jak to: co z tego?
- Na ile ją zyskasz? Parę dni, ewentualnie tygodni? Prędzej czy później dopadniecie Marshala a wtedy przyjdzie czas na drugą część umowy, czyli wsadzenie was za kratki. - Mówiłam urażona. - Pogodziłeś się z jej stratą bo myślałeś, że nie żyje. A teraz wiesz, ze jednak jest gdzieś tam i widzę, jak bardzo ci zależy na tym, żeby mieć ją z powrotem. Ale co z tego, skoro znowu ją zostawisz? Nas zostawisz... - Dokończyłam niemal bezgłośnie.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać. Przecież już od jakiegoś czasu wiedziałam o tym, że jak to wszystko się skończy to wpakują ich do więzienia, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, że to może wydarzyć się już całkiem niedługo.
- Robię to dla was. - Szepnął w końcu Cami, patrząc mi prosto w oczy. - Po to, żebyście nie musiały mieć takiego życia jak ja. Nawet nie wiesz, jak to jest. I mogę udawać, że to wszystko to zabawa, ale tak nie jest. Dlatego nie zostawiłem cię ze sobą, tylko wysłałem z Elizabeth do Polski. Dlatego o niczym nie wiedziałaś. Chciałem cię przed tym jakoś uchronić. I może teraz to wszystko jest dla ciebie nowe, ale gdybyś dorastała w naszym świecie, to teraz albo byłabyś w zakładzie poprawczym, albo razem z Isy i Kieranem. Byłabyś uciekinierem. - Popatrzył na mnie uśmiechając się smutno. - Owszem, życie jakie wiodę, a raczej wiodłem ma swoje dobre strony. Dzień zaczyna się o piętnastej a kończy o piątej nad ranem. Wieczne imprezy, wyścigi, adrenalina. Seks z kilkunastoma osobami naraz, gdzie budzisz się na poduszce zaplamionej czyjąś spermą, a ty nawet nie wiesz, czyją. Nawet nie pamiętasz, gdzie jesteś, bo tyle wypiłeś. Dla niektórych to obrzydliwe, ale ja właśnie tak żyłem. To była dla mnie rutyna! - Zaśmiał się, widząc moje zniesmaczenie.
- Nie masz żadnej choroby, no nie? - Spytałam nagle, przyprawiając go o jeszcze większy atak śmiechu.
-Nic mi na ten temat nie wiadomo. - Wydusił z siebie w końcu, po czym spoważniał i kontynuował: - Napad na bank albo konwój przewożący pieniądze? Pikuś. Taką akcję odpierdzielaliśmy średnio raz na miesiąc. I wszystko układa się zajebiście, dopóki czar nie pryska i nie budzisz się na sali sądowej, słysząc wyrok dożywocia. - Przerwał na chwilę i zamyślił się jakby zastanawiając, czy mówić dalej. - I wierz lub nie, ale za pierwszym kiedy już po rozprawie zamknęli mnie w celi, to płakałem. I gdyby nie Nicholas, to chyba bym się naprawdę załamał. Oddzielili mnie od Isobell i Xandera a w zamian dostałem Domeina, który...Z resztą szkoda gadać. - Przerwał. Coś sprawiało, że nie chciał poruszać tego tematu a ja sama nie byłam do końca pewna czy chcę o tym wiedzieć.
- Nie musisz mówić. - uśmiechnęłam się i ucałowałam go w czoło, ale on potrząsnął przecząco głową.
- Chcę, żebyś wiedziała, bo masz prawo znać moją przeszłość. Tylko po prostu na które tematy łatwiej, a na inne trudniej jest mi mówić. - Westchnął głośno, spoglądając za okno. - Każdy z nas trzech am inne zainteresowania. Xander to geniusz matematyczny i spec komputerowy. Ja osobiście wolę rysować. Szkicować, malować, interpretować czyjeś prace i zdecydowanie mam umysł humanisty. A Domi...On ma specyficzne zainteresowania, a mianowicie starożytne sztuki walki, oraz sposoby tortur. Kiedy przymknęli nas po raz pierwszy, mało kto wiedział, o wynikach mutacji. Jednym z nielicznych był właśnie Domein. I wyżywał się na mnie w każdy możliwy sposób. Jedynej rośliny, jakiej musisz się w życiu wystrzegać jest Australijska pokrzywa. Dla normalnych ludzi jest bardzo trująca i może nawet zabić, a nam jej jad wstrzykiwany w bardzo małych ilościach tylko blokuje zdolności i nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje. Potem jest trochę, jakby człowiek przyjął jakiś silny lek uspokajający. Domi wiedział, że za duża dawka powoduje silne skurcze mięśni, wymioty i bóle brzucha a mimo to podawał mi to prawie codziennie. Po jakimś czasie doszło do tego bicie i głodzenie. A wszystko po to, żebym wydał Xandera. Dopiero po dwóch miesiącach sobie darował i wypuścił mnie z izolatki. - Wzruszył ramionami i przytulił mnie mocniej. - Ale ja mu wybaczyłem. On to robił bo był na nas zły, że go zostawiliśmy. Nie mam do niego o to żalu. Poza tym przeprosił i wiem, że tego żałuje. - Spojrzał na mnie i uśmiechnął się radośnie. - Popsułem ci tym nastrój?
- Nie, skądże! - Odparłam sarkastycznie. - Ale to nie zmienia faktu że nie chcę, żeby mi cię zabrali.
- Prędzej czy później by nas usadzili. Albo zabili. A tak przynajmniej będę miał pewność, że tobie i Isobell nic się nie stanie. Że po załatwieniu nas, to wy nie staniecie się celem agencji. - Wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle. - Chyba idę spać. - Chwycił moją twarz w dłonie i pocałował przeciągle. - Wiesz...Twojemu tatusiowi chyba nie podoba się, że jesteśmy razem. - Stwierdził z kpiarskim uśmiechem.
- Czyli to tak jakby zakazana miłość? - Spytałam starając się, aby brzmieć poważnie. - Powinieneś się cieszyć. Ty lubisz robić to, czego ci zakazują. - Mruknęłam, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać. No właśnie. I ja niby miałabym się go bać?
Wstałam z jego kolan i przeciągnęłam się, po czym wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- Powiesz mi w końcu, co robiłaś z chłopakami? - Spytał łapiąc moją rękę i podnosząc się z ziemi.
- Może kiedyś.... - Mruknęłam chichocząc. Popatrzył na mnie marszcząc brwi. - Idź spać. -Poleciłam dając mu szybkiego całusa w policzek i wyszłam z pokoju.
Ruszyłam korytarzem w stronę kuchni, ale ktoś złapał mnie od tyłu i zanim zdążyłam wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, zatkał mi usta ręką. Odruchowo uderzyłam napastnika w twarz, zanim zdążył zareagować. Chłopak puścił mnie i złapał się za policzek.
- Kurwa... - Warknął. Zanim zdążyłam się zorientować, przy chłopaku pojawiła się znajoma szatynka.
- Alex? - Spytałam zdziwiona. Dziewczyna wyszczerzyła się i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, wzięła mnie pod rękę i zaczęła prowadzić jednym z wąskich korytarzy.
- Dziewczyno! Nawet nie wiesz, ile plotek o tobie krąży! Musisz nam się koniecznie wyspowiadać ze wszystkiego! - Gadała jak katarynka, podczas gdy ja kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.
- Ej, wy! Nie szlajać się po korytarzach, tylko marsz do świetlicy! -Warknęła jakaś starsza kobieta, która z niewyobrażalną prędkością kierowała się w naszą stronę. Prowadząca mnie brunetka jeszcze bardziej przyśpieszyła i już po chwili pchnęła jakieś wielkie drzwi i niemal wepchnęła mnie do dużego pomieszczenia, gdzie na dwóch kanapach i na dywanie siedziało kilkanaście dziewczyn. - Patrzcie, kogo znalazłam! - Krzyknęła Alex, podnosząc moją rękę do góry.
Chyba byłam zbyt zaskoczona, żeby jakoś sensownie się zachować, więc po prostu grzecznie dałam się posadzić na kanapie, tuż obok Amelii, która patrzyła na mnie z ciekawością. Wszystkie osoby które poznałam przez te kilka tygodni, kiedy uczyłam się w agencji, teraz siedziały i przyglądały mi się badawczo.
- O co chodzi? - Spytałam zdezorientowana. Ami popatrzyła na mnie jak na kompletną idiotkę i zaczęła śmiać się głośno.
- Nie udawaj, że nie wiesz! Podobno spotykasz się z Parkerem, prawda? - Zapytała łapiąc mnie za rękę. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy patrzyli na mnie jak na kosmitę.
- No tak, ale...
- Mówiłam! Mówiłam, że to prawda! - Krzyknęła rozradowana Alex i zaraz potem zaczęły z innymi dziewczynami snuć domysły na temat naszego związku. Jakoś wcale nie miałam ochoty ich słuchać.
- Jest sadystą? - Spytała w końcu Jakaś dziewczyna o blond włosach.
- Co? Nie! - Zaprzeczyłam natychmiast. - Słuchajcie, ja mam masę roboty, więc muszę już chyba iść... - Podniosłam się, ale czyjaś ręka natychmiast pociągnęła mnie z powrotem w dół.
- Nic z tego, mała. Opiekunowie pilnują korytarzy. Jeśli wyglądasz na uczennicę, to cię nie wypuszczą. - Poinformowała mnie wspaniałomyślnie Amelia. Wyjęłam telefon i bez namysłu wystukałam na klawiaturze krótką wiadomość: Dopadli mnie! Pomocy! Po czym wysłałam ją do Xandera. Po chwili z uśmiechem na ustach mogłam odczytać odpowiedź: Gdzie?
Czy to prawda, że jak już przeszłaś przemianę, to też masz super moce, jak oni? - Dopytywała się Alex, wyrywając mnie z zamyślenia. W części szkolnej, w świetlicy. Odpisałam chłopakowi, po czym podniosłam wzrok na brunetkę.
- Nie mamy żadnych super mocy. - Warknęłam zirytowana. - To są normalni ludzie, a nie jakieś wybryki natury które umieją latać lub żywią się krwią. Litości... - Popatrzyłam na dziewczyny, które wyglądały jakbym je śmiertelnie uraziła.
- Dajcie jej spokój. Poleciała na kasę i pewnie teraz liczy na to, że jak już go przymkną, to odziedziczy wielki majątek rodzinki Parkerów. Ciekawa jestem, czy w ogóle zawahałaś się pójść z nim do łóżka, co? - Spytała Natasha Palmer, która do tej pory milczała, piłując paznokcie. Dziewczyny spoglądały to na mnie, to na nią, jakby oczekiwały jakiejś wielkiej katastrofy. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale byłam tak wkurwiona, że nawet nie wiedziałam, co zrobić, żeby nie wybuchnąć. - Co? Masz tak ubogi słownik, że nawet nie umiesz się obronić? Zakpiła. 
- Mój słownik jest na tyle opasły, że gdybym cię nim pierdolnęła, to z krzesła byś spadła. - Warknęłam wyprowadzona z równowagi.
- Nadal jesteś pewna, że potrzebujesz pomocy? - W drzwiach stanął Xander i opierając się o futrynę przyglądał się całemu zajściu. - Bo moim zdaniem świetnie sobie radzisz. - Uśmiechnął się łobuzersko. Dziewczyny jak na komendę zaczęły się na niego gapić jak w obrazek a ja wywróciłam tylko teatralnie oczami, co ostatnimi czasy robiłam coraz częściej.
- Nie mam ochoty na żarty. - Mruknęłam wstając. - Poza tym musimy pogadać. Siema. - Rzuciłam niedbale w stronę zawiedzionych dziewczyn i minęłam chłopaka w drzwiach.
- O czym? - Spytał nie kryjąc zaciekawienia.
- O tym, że z tego co powiedział Moren, to Zack ma siedmioro dzieci, a Cameron wspomniał tylko o trójce. Czyli mam rozumieć, że tamte nas nie obchodzą i je zostawimy? - Zapytałam czekając, aż chłopak otworzy drzwi za pomocą karty i kodu.
- Oczywiście, że nie. Ale na tym polegają negocjacje. Moren, za nasze dzieciaki. Gdybyśmy zażyczyli sobie wszystkiego, wtedy prawdopodobnie Zack by się nie zgodził, a wtedy stracilibyśmy jedyną szansę. Tamte też ocalimy, ale trzeba coś wymyślić...
- A gdybym miała pomysł? - Spytałam. Chłopak stanął jak wryty i wolno obrócił się w moją stronę. Przyglądał mi się przez chwile z przechyloną na bok głową a ja znowu miałam to głupie wrażenie, że przewierca mnie wzrokiem ma wylot.
- Co proponujesz? - Spytał cicho, rozglądając się dookoła.

- Najprościej? Uratowanie tych dzieciaków i zgarnięcie mojego tatusia za jednym podejściem...
Witam kochane po świętach , z dwoma kilogramami więcej, ale co tam! Jak szaleć, to szaleć! :* 
Z małym opóźnieniem, ale jest kolejny rozdział. Postanowiłam, że będę je teraz dodawała trochę rzadziej, głównie dlatego, że jest sporo osób które są dopiero w trakcie nadrabiania. Myślałam nad tym, czy by nie zrobić streszczenia, ale ze wszystkich możliwych prac pisemnych, to zawsze szło mi najgorzej i boję się, że mogłabym w nim pominąć te najważniejsze fakty, dlatego prawdopodobnie się tego nie podejmę. 
Tak czy owak, zawczasu chciałabym Życzyć wszystkim udanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku! :*   

sobota, 20 grudnia 2014

Małe ta­jem­ni­ce rodzą wiel­kie kłamstwa...

Z perspektywy Camerona
Stałem za szybą obserwując, jak lekarz sprawdza coś na aparaturze do której podłączono Trevora. Pół godziny wcześniej przywieźli go z sali operacyjnej, po ponad trzygodzinnym zabiegu. Jego rany, w przeciwieństwie do Mii, którą kula drasnęła o brzuch, były poważniejsze. Chociaż tak w sumie, to czemu się dziwić? Z jednej strony podziwiałem go za to, że odważył się na ten manewr wiedząc, jak cholernie jest niebezpieczny a z drugiej miałem ochotę iść i wytargać go za uszy jak małego dzieciaka. Owszem, wykonywaliśmy go wcześniej parę razy, ale po wypadku Xandera został nieodwołalnie zabroniony właśnie ze względu na to, jak bardzo jest niebezpieczny. Ale najwyraźniej dla niektórych mówić dziesięć razy to za mało.
-Pieprzony dureń...-Warknąłem pod nosem wiedząc, że chłopak i tak mnie nie usłyszy. Z sali wyszedł postawny lekarz, który wcześniej go operował i stanął za mną, przyglądając się Trevorovi z uśmiechem.
-Może i dureń, ale wyjątkowo szczęśliwy.-Mruknął niskim głosem, sprawdzając coś w swoich notatkach.
-Wyliże się?-Spytałem spoglądając na doktora kątem oka. Starszy by mnie zamordował gdyby się o tym dowiedział. Miałem w końcu wszystkiego pilnować. Chociaż w sumie...Jemu zdarzały się gorsze potknięcia.
-Powinien.-Mruknął w zamyśleniu mężczyzna.-Miał trzy złamane żebra, uszkodzone prawe płuco  i poważne złamanie obojczyka. Do tego drobne poparzenia na plecach i niegroźny uraz żołądka. Ludzie po takich wypadkach wracają prosto do kostnicy.-Powiedział w chwili, kiedy na korytarz wbiegła Layla, o mało nie potrącając przy tym kobiety niosącej tacę z lekami do sali obok.
-Gdzie on jest...O Boże!-Stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła łóżko za szybą. Podeszła do szkła i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
-Layla...-Szepnąłem powoli się do niej zbliżając, ale dziewczyna odepchnęła mnie i popatrzyła ze łzami w oczach.
-Dlaczego do tego dopuściłeś?-Spytała przez zaciśnięte zęby. Wywróciłem oczami i założyłem ręce na piersi.-Do jasnej cholery, dlaczego?!-Krzyknęła, a jej głos rozniósł się echem po pustym korytarzu.
-Nikt go do tego nie zmuszał.-Starałem się brzmieć pewnie, ale prawdę mówiąc sam martwiłem się o chłopaka.-Sam to zrobił wiedząc, jakie to niebezpieczne, ale nic mu nie będzie.-Zapewniłem. Moje  siostry chwilami są nie do zniesienia. Kto ma młodsze rodzeństwo, ten zrozumie.
Dziewczyna popatrzyła ponownie w stronę Trevora i zaczęła ocierać łzy z policzków. Objąłem ją pozwalając, żeby płakała a jej tusz do rzęs brudził mi nową koszulkę, ale od czego są bracia, no nie? Podniosłem głowę kiedy zobaczyłem Chrisa wyłaniającego się zza drzwi.
-Przyniosłem kawę i pączki!-Zakomunikował wesoło. Oboje z małą popatrzyliśmy na niego jak na kompletnego idiotę.-No, w końcu mamy tu czekać, aż ten twój Romeo się obudzi, no nie?-Spytał, wręczając dziewczynie kubki z kawą i przysuwając z drugiego końca korytarza dwa krzesła.-A ty już możesz iść.-Machnął ręką w moją stronę.-Jakby co, to ja będę pocieszał. Albo reanimował. Albo dobijał. Coś będę robił.-Zapewnił wesoło. Wywróciłem oczami. Jakoś wcale nie marzyło mi się zostawić Layli samej w towarzystwie Chrisa, ale za bardzo nie miałem wyjścia.
Właściwie to nie wiedziałem do końca, co teraz robić. Czy iść i wszystko opowiedzieć starszemu, bo bez wątpienia powinien o tym wiedzieć, czy raczej od razu iść do tego całego Morena. Nicholas był pewien, że ktoś taki jak Jean nie mógłby być wspólnikiem Marshala. Koniec końcem wybrałem się do biura Luisa bo głównie on był odpowiedzialny za więźniów transportowanych do i z agencji oraz tych przebywających w areszcie. Zastałem chłopaka z telefonem przy uchu, zapisującego coś na kartce wiszącej nad biurkiem. Czyli robota, która czekałaby mnie, gdybym został w agencji. Ślęczenie całymi dniami w papierach i pilnowanie, żeby taki Amir siedział cicho w swojej celi w Los Angeles. Jeszcze czego. Usiadłem naprzeciwko biurka czekając, aż chłopak skończy rozmowę o jakimś przeniesieniu, czy coś. Z ciekawości sięgnąłem po pierwszą teczkę z jego biurka i z radością odkryłem, że dotyczy ona nikogo innego jak Oustina Dolana, którego skazano na dożywocie za podwójne morderstwo, zdradę agencji i ujawnianie tajnych informacji. Agencja bardzo nie lubi jak się ją zdradza. Wiem z doświadczenia. Szybko przejrzałem pierwszą stronę i odwróciłem na drugą, gdzie widniał podpis Michaela Farella oraz decyzja, że Oustin wyrok odsiedzi w Los Angeles. W sumie można było się tego spodziewać. To najbliższe więzienie należące do agencji i zwykle tam usadzają tych, którzy mogą się jeszcze kiedyś na coś przydać. Pewnie po skończeniu szopki z Marshalem nie będę miał co marzyć o powrocie tam. Odłożyłem teczkę i spojrzałem na Luisa, który właśnie skończył swoją rozmowę i wyglądał na trochę przybitego.
-Potrzebuję Morena w sali przesłuchań za godzinę.-Zakomunikowałem poprawiając kaptur bluzy.
-Cody już go przesłuchiwał. Mamy całą dokumentację.-Wstał i wyciągnął z szafki brązową teczkę, po czym rzucił ją na biurko.-Nieskazitelne papiery. Dwadzieścia dwa lata, student medycyny. Uczył się w prywatnych szkołach, zawsze ze świetnymi wynikami. Jedynak, a jego rodzice byli prawnikami. Matka zmarła trzy lata temu i od tamtego czasu nie utrzymuje kontaktów z ojcem. Przeprowadził się do mieszkania, które kobieta zostawiła mu w spadku razem ze sporą ilością gotówki.-Wyrecytował rozsiadając się w czarnym, skórzanym fotelu z filiżanką kawy w dłoni.-Kawy?
-Nie chcę, piłem już.-Westchnąłem bawiąc się kolczykiem w wardze.-Skąd macie te informacje?
-Sam nam to wszystko wyśpiewał!-Chłopak uśmiechnął się triumfalnie.-Cody tylko zadawał pytania, a Suzzy nie nadążała notować. Poza tym wszystko jest na nagraniach. Ten chłopak się boi i to widać już na pierwszy rzut oka. Sam się przekonasz, jak z nim pogadasz. Poza tym zachowuje się, jakby nie miał nic do ukrycia. Nie bądź dla niego zbyt ostry.-Poprosił. Popatrzyłem na niego, starając się przybrać minę niewinnego dziecka.
-Ja miałbym być za ostry? Za kogo ty mnie uważasz? Każdy wie, że jestem uosobieniem spokoju i dobroci!-Zacząłem teatralnie owijać sobie jeden warkoczyk wokół palca. Wziąłem teczkę i bez pożegnania wyszedłem z ciasnego biura.
Po drodze zaszedłem do kuchni żeby coś przekąsić a przy okazji wziąłem herbatę i talerz kanapek z rzodkiewką i twarożkiem, czyli ulubione śniadanie Xandera. W końcu był na mnie obrażony, trzeba go było jakoś do siebie przekonać. Radża spał sobie grzecznie pod drzwiami jego pokoju i dopiero, kiedy trochę za głośno zamknąłem za sobą drzwi, podniósł swój wielki łeb i zaczął uderzać ogonem o ziemię. Evy nie widziałem przez całą noc i poranek i szczerze mówiąc nie orientowałem się, gdzie akurat jest. Napisała mi tylko wiadomość: Uczę się korzystać z nowych zabawek. Wolę nie wiedzieć, co to oznacza.
Ostrożnie zapukałem do drzwi, ale oczywiście nikt nie raczył odpowiedzieć, więc przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do środka. Starszy siedział po turecku na podłodze, wyglądając przez drzwi balkonowe. Postawiłem tacę z jedzeniem na biurku a on zachowywał się jakby nadal mnie z nim nie było.
-Na co patrzysz?-Spytałem udając, że w ogóle nie rusza mnie jego obojętność. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał, więc podszedłem bliżej i zacząłem mierzwić mu włosy.
-Wyjdź. Stąd.-Warknął przez zaciśnięte zęby. No racja. Takiej reakcji można się było spodziewać.
-Nie odezwałeś się więc uznałem, że mogę wejść.-Powiedziałem wzruszając ramionami. Odwrócił powoli głowę w moją stronę i przechyliwszy ją na bok, przyglądał mi się uważnie.
-Po co mam ci na to pozwalać, skoro i tak wchodzisz i wychodzisz, kiedy ci się to tylko podoba?-Zapytał, wyglądając przy tym jak małe dziecko, które pyta dorosłego o coś na pozór oczywistego.
Usiadłem obok niego i zacząłem gapić się tępo w jeden punkt przed sobą. Wiedziałem, jak bardzo go krzywdzę. Sam fakt, że zabrałem papierosy osobie która normalnie pali trzy paczki dziennie, to już problem.
-Próbuję ci jakoś pomóc.-Szepnąłem zmuszając się do tego, żeby popatrzyć w jego przekrwione oczy. Miał niezwykle bladą cerę i wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Do tego włosy w okropnym nieładzie i ten smutek wymalowany w oczach patrzących na mnie w ten dziecinny sposób. Nigdy nie mogłem tego znieść. Wszyscy widzieli w nim potwora, zabijającego z zimną krwią. Bezuczuciową bestię. A on był po prostu zagubiony. I fakt, to dzięki niemu po śmierci Cornelii jakoś się pozbierałem, ale zazwyczaj to nie on opiekował się mną i Domim, a my nim. Miewał lepsze dni, kiedy potrafił usiąść i pograć z nami w karty, gadając o głupotach, ale to rzadkość. A ostatnie wydarzenia pewnie jeszcze bardziej go przytłoczyły.
-Myślałem o tym.-Powiedział w końcu tak cicho, że mimo wyostrzonego słuchu i tak ledwo go usłyszałem.-Ja tak nie potrafię, Cami. Nie chcę.-Zwrócił się do mnie. Przez pierwszą chwilę nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi.-Ci ludzie mi zaufali. A ja nie rozumiem, jak można zaufać komuś, kto zabił ci przyjaciół lub najbliższą rodzinę? To tak, jakbyś ty sprzymierzył się z Zackiem! To niemożliwe!-Krzyknął przeczesując włosy w niemal szaleńczy sposób.-To nielogiczne! Ja nie mogę...Nie potrafię zrozumieć! A co, jeśli znowu nawalę? Jeśli nie zapewnię im należytej ochrony i znowu będą przeze mnie cierpieć? I znowu ich zawiodę? Michaela, Mię, nawet Codyego! Ja nie chcę zrobić im krzywdy...-Szepnął z przeszklonymi od łez oczami. Uśmiechnąłem się lekko, bo cóż miałem innego zrobić? Mój kochany braciszek, który zawsze wszystkim się tak cholernie przejmuje.
-Może oni w ciebie wierzą...-Podsunąłem mu do ucha.-Może dają ci szansę to naprawić? Obaj wiemy, od którego z naszej dwójki to wszystko się zaczęło...-Szepnąłem. W sumie nasza przeszłość teraz już nie robiła większej różnicy, ale nigdy mu nie zapomnę tego, co wtedy zrobił.
-Nie mów tak!-Przerwał mi mierząc mnie surowym wzrokiem.-To ja jestem najstarszy i powinienem brać za was odpowiedzialność. A wtedy was nie dopilnowałem...To moja wina.
-To nie ty pobiłeś tamtego chłopaka, tylko ja.-Wskazałem na siebie jakbym chciał mu to wszystko przypomnieć chociaż prawda była taka, że dla nas obydwóch to nie był łatwy temat.-To nie ty powinieneś wtedy oberwać od matki i wyjechać z tatą, tylko ja! I to nie ty powinieneś przechodzić przemianę w poprawczaku, tylko ja!-Krzyknąłem, tracąc na chwilę panowanie nad sobą.-Jeśli ktoś tu jest niegodny zaufania, to tą osobą jestem ja i moje mroczne alter ego, przez które gdyby nie wy, to dawno już byłbym trupem!-Dokończyłem starając się jako tako nad sobą panować. Nie lubiłem unosić się przy bliźniakach.
-Ty nie jesteś zły, Cami...
-A może ty jesteś?-Przerwałem mu śmiejąc się głośno.-Ty, który wzruszasz się na Mustangu z dzikiej Doliny i Królu lwie? Ty, który zawsze chciałeś nazwać swoją córkę Mikeyla tylko dlatego, że od tego jest skrót Miki a ty uwielbiasz myszkę Miki? Ty, który widząc, że ktoś wyrzucił na chodnik dwa kilkudniowe szczeniaki wziąłeś je do domu i karmiłeś butelką co trzy godziny, nawet w nocy?-Wyrzucałem z siebie patrząc jak starszy bawi się kosmykiem włosów, z rumieńcami na twarzy.-Gdybym mógł to uwierz, że zamieniłbym się z tobą, bo w całym tym towarzystwie to ja jestem aroganckim chujem zasługującym na to, co najgorsze, nie ty.-Wskazałem w jego stronę.
Zamknijcie w końcu mordy! Usłyszałem w głowie rozdrażniony głos Domeina i obaj ze starszym obejrzeliśmy się za siebie. W drzwiach stał Michael Farrel przypatrujący się nam z wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami. Momentalnie poczułem jak robi mi się słabo. Zupełnie, jakby grunt osuwał mi się spod stóp. Obok niego pojawił się Domi z wściekłością wymalowaną w oczach.
-Zapomniałeś zamknąć drzwi do pokoju...-Warknął, zaciskając pięści.
Farell wyglądał jakby zupełnie nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Ja zresztą czułem się podobnie. Ciekaw tylko byłem, jak długo przysłuchiwał się naszej rozmowie. Spuściłem wzrok, po czym sięgnąłem po brązową teczkę z informacjami o Morenie i minąłem Michaela w drzwiach mając nadzieję, że nikt więcej nie słyszał naszej rozmowy, ale oczywiście to było by zbyt piękne. Cody, Mia, Luis i Tristan stali w drzwiach i gapili się na mnie, jakby oczekiwali jakichś wyjaśnień.
-Moren czeka w sali przesłuchań...-Wydukał Luis wyglądając przy tym jak wystraszona szara myszka. Rzuciłem mu chłodne spojrzenie a chłopak skulił się jeszcze bardziej.
Wparowałem do małego pomieszczenia skąd można było obserwować przebieg przesłuchania i zamknąłem drzwi na klucz. Byłem wkurwiony. Już nie zdenerwowany, ale naprawdę wkurwiony i czułem, że jeśli w takim stanie wszedłbym do sali przesłuchań to zamordowałbym Morena za jedno złe słowo, a wtedy pozbylibyśmy się jedynego punktu zaczepienia. Osunąłem się na ziemię, uderzając się w twarz papierową teczką. Ani Michael, ani nikt inny nie powinien słyszeć tej rozmowy. Ale prawda była taka, że w całej naszej trójce to ja, a właściwie moje alter ego stanowiło problem. Domeina trudno zdenerwować, natomiast Xander zbyt dobrze nad sobą panuje i nawet jeśli rzeczywiście coś jest nie tak, to potrafi się jakoś zachować. To ja od zawsze miałem niewyparzony język i pakowałem się przez to w kłopoty. To ja byłem w stanie zabić faceta tylko dlatego, że zwrócił mi uwagę, że podrywam jego laskę. Podobała mi się. I tak się z nią przespałem. Fakt, nasłuchałem się potem od braci trochę na temat samokontroli, ale to nic nie dało. A jeśli tamten drugi ja też się wkurwił, to były poważniejsze problemy.
Zdjąłem bluzę i przewiesiłem ją przez stojące w kącie krzesło, bo nagle zrobiło mi się cholernie duszno. Popatrzyłem na chłopaka za szybą. Luis miał rację. On w żadnym wypadku nie przypominał złego bandyty. W czarnej koszuli i białych spodniach od garnituru, oraz ze zmierzwionymi, czarnymi włosami bardziej pasował na nastolatka wyciągniętego właśnie z balu maturalnego. Przypominał mi kogoś...Jakby mnie? Przed oczami momentalnie pojawiło mi się wspomnienie przedstawiające moją rozmowę z Domim pierwszy raz, kiedy mnie aresztowali. Fakt, cholernie się wtedy denerwowałem a najgorsze było to, że własny brat chciał mnie wsadzić za kratki. Naprawdę chyba jedna z najczarniejszych wizji.
Ogarnąłem się i wszedłem do sali w której stał tylko mały stół i dwa krzesła, w czym jedno zajęte przez wystraszonego Jeana. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy. Nawet się nie pilnował, a to znaczy, że nie mógł wiedzieć o moich zdolnościach. Inaczej zapewne unikałby mojego wzroku. Najbardziej zdziwił mnie fakt, że on był zupełnie czysty. Żadnych tajemnic. On się po prostu bał bo nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Ale niewątpliwie miał coś wspólnego z Marshalem. Inaczej Loki nie wskazałby go. Kto jak kto, ale loczek zawsze ma sprawdzone informacje.
Rzuciłem teczkę na stół i otworzyłem ją na pierwszej stronie.
-Tamten facet już mnie...
-Cameron.-Powiedziałem krótko, wyciągając rękę w jego stronę, którą uściskał po chwili wahania.-A ty jesteś Jean, tak?-Spytałem głupio, jakby to nie było oczywiste. Brunet odpowiedział skinieniem głowy.
-Co ja tu robię?-Spytał rozglądając się po sali.-Oskarżacie mnie o coś?
-A jest o co?-Odpowiedziałem pytaniem na pytanie, rozsiadając się wygodniej w plastikowym krzesełku.
-Hazard jest dozwolony w Vegas...-Mruknął patrząc na mnie.-Nie zrobiłem nic złego.
-A skąd znasz Zacka Marshala?-Zainteresowałem się, przyglądając się jego reakcji. Zmarszczył brwi jakby się zastanawiał, po co mi te informacje.
-Czego od niego chcecie?
-Powiem ci, jeśli będziesz starał się nam pomóc.-Mruknąłem. Zaczynałem się powoli nudzić. Myślałem, że okaże się jednak bandytą i będę mógł skopać mu tyłek, a tu nic.-To jak?-Spytałem. Przez chwilę wyglądał jakby kłócił się sam ze sobą, ale w końcu nabrał powietrza i cicho wydusił z siebie:
-Zack to mój chłopak. Powiedz, że nie ma kłopotów.-Wyszeptał patrząc na mnie niepewnie. Parsknąłem śmiechem. Zdawałem sobie sprawę, że to było nie na miejscu, ale nie mogłem się powstrzymać. Śmiałem się tak głośno, że zaczęły boleć mnie policzki a w oczach stanęły łzy. Niedorzeczność. W życiu bym nie pomyślał, że Zack może być bi albo homo.-Rzeczywiście, bardzo śmieszne. Odpowiesz na moje pytanie?-Popatrzyłem na zirytowanego Jeana, który założył nogę na nogę i przyglądał mi się z wyczekiwaniem.
-Przepraszam...-Wydusiłem z siebie, starając się przywrócić do porządku.-Chodzi o to, że...Nie myślałem, że Zack jest gejem, to mnie trochę...Zaskoczyło.-Mówiłem wycierając łzy z oczu i starając się powstrzymać uśmiech.
-Jest biseksualny, jeśli musisz wiedzieć. I spotykamy się od dziesięciu miesięcy.-Zakomunikował z kwaśną miną.
-I jesteś z nim wiedząc, kim on jest?-Spytałem bo Jean zachowywał się, jakby mówił o czymś naturalnym. No wiecie, jego hobby to torturowanie dzieci. Czymś się trzeba zająć, no nie?
-Jak to?-Zmarszczył brwi patrząc na mnie jak na debila.-Jest inwestorem. I odziedziczył spadek po stryju, który był jego jedyną rodziną. Co w tym złego?-Spytał. Wytrzeszczyłem oczy i teraz dopiero musiałem wyglądać, jak kompletny dureń.
-I powiedz mi jeszcze, że zabrał cie do swojego domu i przedstawił gromadce swoich kochanych dzieci, co?-Wrzasnąłem. Dobra, wyprowadził mnie z równowagi. Albo Jean jest tak dobrym aktorem, ze nawet ja się na nim nie poznałem, albo jest niezwykle naiwny. Nie wiem, co gorsze.
-Ma siedmioro, adoptowanych. I tak, zabrał mnie do domu i przedstawił im.-Powiedział pewnie. Naprawdę, ten gość był chyba jeszcze głupszy, niż mi się zdawało.
-On je porwał i przetrzymuje tam wbrew ich woli!-Krzyknąłem podrywając się z miejsca.-Nie wiem, co ci nagadał, ale Marshal to nic nie warty sukinsyn, którego zabiję, jeśli dorwę w swoje łapska!-Wydarłem się. Miałem wrażenie, że cała agencja to słyszy, ale nie bardzo mnie to obchodziło. Jak on mógł wygadywać takie bzdury?
-Chyba sobie kpisz!-Jean zmrużył oczy najwyraźniej nie wierząc mi ani trochę.-To wy zabiliście moich ochroniarzy, potem przywieźliście mnie tutaj i nawet nie chcecie powiedzieć, o co wam chodzi! To mi należą się jakieś wyjaśnienia!-Uniósł się. Przez chwile w ogóle nie przypominał tego wystraszonego chłopca, którym wydawał się na początku.
-To ja ci teraz co nieco wyjaśnię.-Syknąłem powstrzymując się przed wybuchem.-Znajdujemy się w tajnej agencji która ma za zadanie pozbywać się tych najbardziej niebezpiecznych przestępców. Twój kochaś to największy skurwiel jakiego znam! Większy nawet ode mnie, a to nie świadczy o nim dobrze. On wykorzystuje te dzieci. Ma między innymi moją córkę i jeśli nie pomożesz nam w jakiś magiczny sposób go schwytać, to własnoręcznie poderżnę ci gardło.-Zagroziłem. Moren wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć i przez chwilę myślałem, że rzeczywiście to zrobi.
-Nie wierzę...-Wydusił w końcu. Wstałem i wyszedłem z pomieszczenia po kartotekę Marshala, która leżała na biurku w pomieszczeniu obok. Wróciłem i wyjąłem z niej zdjęcie tej obrzydliwej gęby, pokazując je Jeanowi.
-To twój kochaś?-Spytałem. Pokiwał głową wystraszony. Rzuciłem je na stół i wyjąłem zdjęcie Kierana, kiedy miał niecałe siedem lat.-Kojarzysz tego chłopca? Ma teraz szesnaście lat i od dwutysięcznego piątego roku jest na łasce tego popierdoleńca!-Wrzasnąłem. Nie chciałem być aż taki ostry, ale to było silniejsze.
-To Kieran...-Moren wziął zdjęcie do ręki i przyglądał mu się jakby w transie.-Najstarszy z dzieciaków Zacka...
-A to nie koniec!-Krzyknąłem unosząc do góry palec wskazujący i kartkując jednocześnie kartotekę Marshala.-To jest moja córka, Isy...
-Isobell?-Spytał niemal wyrywając mi kartkę z ręki. Wziął ją w trzęsące się dłonie i patrzył przez chwilę.
-Tak. I córka Codyego. Faceta, który cię wcześniej przesłuchiwał. Wszystkie te dzieciaki są w śmiertelnym niebezpieczeństwie i nie wiem, co ci ten sukinsyn nagadał, ale zapewne było to stekiem kłamstw wyssanych z palca. Teraz mi wierzysz?-Spytałem.
Chłopak przechylił głowę i blady jak ściana patrzył na mnie przez chwilę, po czym bezwładnie osunął się na ziemię. No kurwa!
na górze zdjęcie Morena :) Powiem szczerze, że nie tak wyobrażałam sobie Jeana, ale niech będzie :P Rozdział trochę spóźniony, ale mam ambitne plany napisać w przerwę świąteczną wszystkie rozdziały które jeszcze zostały do końca. Nie wiem dokładnie, ile ich będzie ale myślę, że zmieszczę się w granicy dziesięciu, więc długo już was męczyć nie będę :) Nadal nic nie postanowiłam w kwestii drugiej części. Wim tylko, że na pewno ją napiszę, bo ostatnio stwierdziłam, że nie byłabym w stanie tak po prostu zostawić tej historii. Część już się wypowiedziała, że jednak chcecie standardową drugą część, ale sama nie wiem...Jak zwykle jestem niezdecydowana i pewnie wszystko będę postanawiać na ostatnią chwilę. No nic. uciekam :) 
Zapomniałabym! jako, że następny rozdział ukaże się prawdopodobnie aż przed sylwestrem, chciałabym wszystkim życzyć wesołych świąt! Bogatego mikołaja, dużo radości, szczęścia i oczywiście miłości :) No i rzecz jasna mandarynek i śniegu!
Całusy :* 



niedziela, 7 grudnia 2014

To podniesiona adrenalina ukazuje nam szaleństwo i radość, ale także ból i gorycz, starannie zapisane w uroki życia.

Z perspektywy Nicholasa

Od ponad godziny jechaliśmy z Domeinem w całkowitym milczeniu, co normalnie nie byłoby niezręczne, ale teraz wydawało mi się bardzo nieodpowiednie. Po raz trzeci zacząłem szukać w schowku czegoś do jedzenia. Burczało mi w brzuchu i nie jadłem nic od ponad trzech godzin. Rozejrzałem się po samochodzie i nie znalazłszy nic czym mógłbym zapełnić żołądek, ponownie zatopiłem się w fotel.

-Powiesz mi w końcu, co cię gryzie?-Usłyszałem niepewny głos Domiego.
Spojrzałem na niego ale on zapatrzony był w jezdnię. Normalnie to ja powinienem prowadzić, ale dzisiaj chyba nie byłbym w stanie skupić się na drodze. Eva nie powinna tego widzieć. I mimo że byłem pewny że nikomu nie wygada tego, co zobaczyła, to gdzieś w środku cholernie się o to bałem. Usłyszałem głośne kaszlnięcie czarnego i wiedziałem, że czeka na moją odpowiedź.
-Nic mi nie jest.-Powiedziałem starając się, żeby mój głos zabrzmiał naturalnie.-Po prostu to całe rozłączanie się z Evą trochę mnie zmęczyło. Wszystko w porządku.-Zapewniłem. Domi uśmiechnął się pod nosem i już wiedziałem, że mi nie wierzy. Zawsze potrafił dostrzec czyjeś kłamstwo.
-Nie musisz mnie okłamywać. Jeśli nie chcesz, po prostu mi nie mów.-Wzruszył ramionami ale ja wiedziałem, że jest na mnie zły.
Nie lubił, kiedy o czymś mu nie mówiłem. Westchnąłem głośno i przez następne kilka minut znowu zapanowała między nami cisza. Domein wjechał na parking przed budynkiem agencji i wysiadł bez słowa, trzaskając drzwiami. Także wysiadłem z auta i natknąłem się na jego chłodne spojrzenie. Zawsze jak tak na mnie patrzył to robiło mi się sucho w ustach. Domi od zawsze był humorzasty i potrafił dopiąć swego. Tupnął nóżką i koniec końcem zawsze ulegałem mu pod każdym względem. A żeby było śmieszniej, to i tak zawsze przy tym sprawiał wrażenie niewinnej dziewicy i każdy się dziwił, jak ten cichy, zagubiony chłopiec mógłby zrobić coś złego?
Nie spuszczał ze mnie wzroku, kiedy szedłem w jego stronę. Zarzuciłem mu ręce na szyję, ale on nadal pozostał niewzruszony.
-Mam drobne powody do zmartwień, ale z pewnością nie są to sprawy aż takiej wagi, żebym musiał cię w nie mieszać.-Mówiłem cicho, starannie dobierając słowa, żeby do niczego się nie przyczepił. Nadal nie wyglądał na zadowolonego, ale jego wyraz twarzy nieco złagodniał a ja w duchu odetchnąłem z ulgą.-Powiem ci, jeśli naprawdę zajdzie taka potrzeba. A póki co się nie zamartwiaj, bo ci się zmarszczki na ślicznej twarzyczce zrobią.-Dałem mu całusa w nos i uśmiechnąłem się szeroko. Wywrócił oczami i na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Uff...Ciężko uwierzyć, jak ja się czasami musiałem przy nim nagimnastykować. Ale czego się dla miłości nie robi, no nie?
Pierwszym moim celem po wejściu do budynku stała się kuchnia. Normalnie czułem jak mój brzuch domaga się jedzenia. Oczy rozszerzyły mi się jeszcze bardziej, kiedy w kuchni dostrzegłem Tristana wyjmującego z piekarnika lazanię ze szpinakiem i stawiającej ją obok dwóch pozostałych. Wyjąłem z szafki talerz, ale zanim zdążyłem się obejrzeć w kuchni była już cała chmara ludzi. Amir, Trevor, Chris, Hana i Caleb. A potem przyszli jeszcze Cam i Eva, no i Domi.
-Ty nakładasz sobie ostatni.-Usłyszałem głos Trisa i nie musiałem się do niego odwracać, żeby widzieć, że mówi do mnie.
-Jestem głodny!-Poskarżyłem się, ale on tylko się zaśmiał.
-jak zawsze. I zawsze jak nakładasz sobie pierwszy, to dla innych nie starcza. Znasz zasady.-Warknął z miną pokerzysty. 
Owszem, był moim najlepszym kumplem, ale chwilami, to mnie tak denerwował, że miałem ochotę go poćwiartować. No ale cóż ja mogę...Czekałem sobie cierpliwie, aż wszyscy już usiądą przy stole i kiedy na ostatnim talerzu zostało już tylko pół lazanii, sięgnąłem po widelec.
Dobra, względnie się najadłem. Co nie zmienia faktu, że kiedy godzinę później wchodziliśmy do konferencyjnej, to ja znowu mógłbym już coś przekąsić. Według ustaleń plan był taki, że równo o dwudziestej trzeciej Mana miała spotkać się z Jeanem w jakimś klubie Albatros. No poważnie, kto temu lokalowi dał taką nazwę? Jeśli to nie jest klub miłośników ptaków, to musi być koszmarne miejsce. Tak czy owak w środku mieli być z nią Amir i Mia. Natomiast ja, Kasandra, Cody i Trevor obserwować teren z zewnątrz. Jedyny problem był taki, że mieli tam cholernie dobrą ochronę i prawdopodobnie kilkoro z pracowników lokalu to tak naprawdę ludzie Marshala.
Kiedy już właściwie wszystko zostało ustalone i mogliśmy się rozejść poszedłem do swojego pokoju. Czekała nas pracowita noc a ja nie potrafię działać, jak oczy mi się zamykają od braku snu. Co prawda długo i tak bym się nie zdrzemnął, ale godzinkę czy dwie...Zawsze to już coś.
Przy drzwiach do pokoju Xandera leżał Radża, który kiedy tylko mnie zobaczył zaczął mruczeć radośnie. Podrapałem go pod szyją i wyciągnąłem się na łóżku. Ktoś był w łazience i myślałem, że to Xander bierze prysznic, ale po kilku minutach wyszła z niej Eva w krótkich spodenkach i długiej koszulce sięgającej jej prawie do kolan. Nie wiem czemu, ale od razu odeszła mi ochota na spanie. Żadne z nas się do siebie nie odezwało a ja...Ja czułem się niekomfortowo w jej towarzystwie, co dziwne, bo jeszcze niedawno świetnie mi się z nią gadało. Wiedziałem, że sama nie poruszy tego tematu chociażby ze względu na to, że to moja prywatna sprawa i w duchu jej za to dziękowałem, ale dałbym sobie rękę uciąć, że teraz dręczy ją mnóstwo pytań. Spojrzałem na nią kątem oka, ale ona w skupieniu piłowała paznokcie. Nie mogąc dłużej wytrzymać zerwałem się do pozycji siedzącej tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie.
-Coś się stało?-Zapytała zaskoczona, odrywając się od piłowania paznokci. Przez chwilę żałowałem, że w ogóle przychodziłem do tego pokoju, ale rozmowa i tak by nas nie ominęła.
-Musimy porozmawiać o tym, co dzisiaj zobaczyłaś...-Zacząłem niepewnie. Dziewczyna odłożyła pilniczek na szafkę i popatrzyła na mnie, przygryzając wargę.
-Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć.-Zaczęła cicho, nie spuszczając ze mnie wzroku.-Nie powinnam tego widzieć, nie panowałam nad tym, ale mimo wszystko bardzo cię za wszystko przepraszam.-Westchnąłem głośno i przeczesałem ręką włosy.
-I nie chcesz żadnych wyjaśnień?-Mruknąłem unosząc jedną brew.
-W innych okolicznościach na pewno bym chciała, bo to, co zobaczyłam wydawało co najmniej chore, ale to ja weszłam z butami do twojego mózgu, więc nie mam prawa ich od ciebie oczekiwać...
-Chwila!-Przerwałem jej.-W żadnym wypadku nie możesz tak myśleć. To nie była wina Richarda, ja sam chciałem, żeby to ze mną robił.-Zacząłem. Ona najwyraźniej nie rozumiała, a ja nie mogłem pozwolić, żeby obwiniała o wszystko Richa.-Wydawało mi się, że tak jest dobrze, że tak musi być...
-Doprawdy?-Tym razem to ona mi przerwała i chyba była trochę zirytowana moja odpowiedzią, czemu wcale się jej nie dziwiłem. Z Domeinem było tak samo, kiedy mu o tym wspomniałem.-Czyli ty jesteś masochistą?-Spytała siadając po turecku. Super. Czyli jednak będą wyznania. A mogłem nie drążyć tematu.
-Nie jestem masochistą.-Odpowiedziałem nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem, który sam cisnął mi się na usta.-Po prostu byłem młody, Richard wpajał mi że tak powinno być. Najpierw mówił, że mu na mnie zależy a potem robił co chciał i traktował jak najgorszą szmatę. Żyłem z przekonaniem, że tak powinno być i tak jest dobrze. Pewnie gdybym zbuntował się już na początku, to do niczego podobnego by nie doszło. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem, że to nie jest zwykła uległość a po prostu strach.-Westchnąłem głośno mając nadzieję, że dziewczyna chociaż połowicznie rozumie, co chcę jej przekazać.-To co widziałaś...To było nasze ostatnie spotkanie. Wtedy mu powiedziałem, że nie chcę tego dłużej ciągnąć. A on odmówił. Stwierdził, że już za późno, żebym mógł się wycofać. Wtedy go pobiłem. To był chwilowy przypływ siły bo jak teraz o tym myślę, to nie wiem, jakim cudem dałem radę go tak urządzić. Ale wtedy sprawiało mi to satysfakcję. Rozumiesz?
-Mniej więcej.-Przytaknęła błądząc wzrokiem po pokoju.-Nadal uważam, że to chore, ale nie wnikam w to, kto z kim jakie ma układy.-Wywróciła oczami i popatrzyła na mnie. I chyba chciała coś jeszcze dodać, ale drzwi do pokoju raptownie się otworzyły.
-No, tu jesteś!-Usłyszałem szorstki jak zawsze głos Christophera.-Idziesz, czy nie?-Warknął oschle.
Kocham tego chłopaka. On zawsze jest tak optymistycznie do wszystkich nastawiony. Uśmiechnąłem się przepraszająco do Evy i zgarniając swoje ciuchy z szafki, poszedłem do łazienki się przebrać.
Nie wiedzieć czemu, nagle wszyscy zaczęli być czymś zajęci. Mieliśmy tylko zgarnąć jakiegoś faceta, nie organizowaliśmy zamachu na prezydenta.
-Mógłbyś zacząć pomagać, a nie siedzisz i się gapisz!-Skarcił mnie Cody kiedy stałem oparty o drzwi magazynu z bronią. Zacząłem śmiać się głośno bo bawiła mnie jego postawa. Próbował ukryć to, jak bardzo się denerwuje.
-Stary...Spokojnie jak na wojnie! Przeżywasz, jakbyś pierwszy raz okresu dostał.-Parsknąłem wyjmując z jego drżących dłoni pistolet i dwa magazynki. Cody westchnął głośno, opierając się dłońmi o jedną z półek i przymknął oczy.
-Marshal ma moją córkę i zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo powodzenie tej akcji zależy od tego, czy ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę.-Powiedział spoglądając na mnie.
No fakt, nie pomyślałem o tym. Facet wyglądał na szczerze przygnębionego i nie wiem czemu, ale zacząłem mu naprawdę współczuć. Niby mieliśmy na pieńku, ale nie aż tak, no nie?
-O powodzenie akcji się nie martw. Mamy w końcu asa w rękawie, no nie?-Spytałem biorąc z półek potrzebne mi akcesoria, czyli cztery srebrne sztylety, które parę dni temu z nudów porządnie naostrzyłem. Najdłuższy schowałem do pokrowca ukrytego za paskiem, jeden w kurtkę, kolejny w buta i w nogawkę spodni. No i oczywiście niezawodny glock w wewnętrzną kieszeń kurtki oraz trzy maleństwa, które po prostu uwielbiam. Po wcześniejszym nałożeniu czarnych, skórzanych rękawiczek schowałem do kieszeni samurajskie shurikeny z ośmioma ostrzami, które wcześniej spryskane były trucizną. Broń na pozór nie groźna, ale po odpowiednich treningach może być naprawdę przydatna.
Odwróciłem się w stronę Codyego, który czekał na mnie w drzwiach.
-Niby co jest tym asem?-Spytał wyglądając na nieco zbitego z tropu.
-Nie co, a kto!-Poprawiłem go unosząc do góry palec wskazujący.-Mamy przecież mnie.-Uśmiechnąłem się szeroko, mijając go w drzwiach.
Tuż przed wyjściem każdy dostał słuchawkę do ucha dzięki czemu mogliśmy swobodnie komunikować się między sobą.
-Amir i Mia wejdą do środka.-Zaczął Cam patrząc na każdego po kolei.-Trevor jego węch i Kasandra obserwują teren z dołu, a Nicholas, jego wzrok i Cody mają miejsca na budynku obok.
Tak w sumie to całą tę współpracę z agencją gorzej sobie wyobrażałem. Na pewno nie myślałem, że będę jechał samochodem z wrogiem i obaj podśpiewywać będziemy Anybody seen my baby, Rolling Stonesów. Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy pod blok, z którego mieliśmy obserwować, co dzieje się w klubie. Szybko weszliśmy po schodach trzypiętrowego budynku i usadowiliśmy się tak, żeby móc obserwować jak największą część klubu. Od razu stwierdziłem, że nie jest w moich klimatach. Dwupiętrowy budynek z wielkim ogrodem na tyłach, parkingiem i wszędzie kręcącymi się ochroniarzami w smokingach. Wiecie, lokal tego rodzaju, do którego możesz nie wchodzić jeśli nie masz na sobie drogiego garnituru i co najmniej kilku tysięcy w portfelu. Zdecydowanie wolę nasze kluby. Owszem, w domu zawsze miałem to, o co poprosiłem, ale mama wpajała mi przy tym, że nie można ludzi kategoryzować tylko ze względu na to, co mają w portfelach.
-Czekaj, to on?-Wyrwał mnie z zamyśleń głos Amira w słuchawce.-Cholernie młody jest.
-Widzimy go na jednej z kamer.-Odezwał się Lin, który wraz z Cameronem, Domeinem i resztą obserwowali wszystko z agencji.-Ale Mana go wskazała, to musi być ten.
-Czyli teraz czekamy, aż wyjdą na zewnątrz, tak?-Spytał Amir niepewnie.
Nie zwróciłem uwagi na odpowiedź, bo w tej samej chwili ktoś przystawił mi lufę do głowy. Cody siedzący obok mnie napiął się cały i popatrzył na mnie kątem oka, a ja zdmuchnąłem niesforny loczek z czoła.
-Ręce do góry!-Usłyszałem polecenie jakiegoś czarnoskórego faceta. Zrobiłem to o co prosi, odwracając się jednocześnie w jego stronę.-Nie próbujcie żadnych sztuczek!-Rzucił ostrzegawczo. Wywróciłem oczami. Niedoczekanie.
-Mamy tu tego blondaska od Parkera.-Warknął do telefonu drugi, nieco niższy osiłek.
-Nicholas, miło mi.-Uśmiechnąłem się promiennie w ich stronę, kiedy jeden zaszedł mnie z tyłu, żeby skuć mi ręce. 
Murzyn w dość brutalny sposób pomógł mi wstać i zaczął mnie przeszukiwać. Zanim jednak zdążył zająć się tylnymi kieszeniami spodni, dyskretnie wyjąłem z jednej z nich malutki shuriken i zacisnąłem dłoń. Zaletą tych z ośmioma ostrzami jest to, że są stosunkowo cienkie i przy odpowiednich umiejętnościach i doświadczeniu można z nich zrobić bardzo dobry użytek w różnych czynnościach. Na przykład rozkuciu kajdanek, co zrobiłem zaraz po tym, jak mięśniak wyjął z moich spodni ostatni sztylet. Pociągnął mnie za sobą, kierując się w stronę schodów. Zatrzymałem się gwałtownie i trzymając lewą obręcz kajdanek w prawej dłoni dźgnąłem nią mięśniaka prosto w oko, za które ten zaraz się złapał, tracąc na chwilę kontrolę nad sytuacją. Korzystając z okazji wyrwałem z jego ręki czarny rewolwer i strzeliłem do drugiego mężczyzny, który właśnie wyprowadzał Codyego na klatkę schodową. Na szczęście Franco z resztą poradził sobie sam, powalając większego przeciwnika. Ze mną natomiast było gorzej, bo czarnoskóry zdążył już się nieco ogarnąć i ściskał moją szyję swoją wielką łapą tak, że nie mogłem oddychać. Resztkami sił przejechałem mu trzymanym do tej pory w lewej ręce shurikenem wzdłuż szyi. Niemal od razu mnie puścił a jego ciało zaczęło trząść się w konwulsjach. Zamachnąłem się i kopniakiem pchnąłem go na schody, z których spadł, uderzając głową w ścianę. Obserwowałem to przez chwilę, masując obolałą szyję. Przydusił mnie skurwiel. Zbiegłem za nim po schodach i zabrałem swoje zabawki patrząc, jak jego ciało powoli przestaje dygotać.
-Co mu zrobiłeś?-Spytał zdyszany Cody, który jakimś sposobem już zdążył się wyswobodzić z kajdanek.
-Cyjanowodór.-Wyjaśniłem krótko, pokazując shuriken.-Cholernie toksyczny.-Mruknąłem mijając go i kierując się z powrotem na dach.
-Co tam się u cholery działo?-Wrzasnął Cam, kiedy tylko przyłożyłem do ucha słuchawkę, która do tej pory leżała na betonie.
-Drobne komplikacje. Chyba nas zwęszyli.-Mruknąłem przeczesując ręką włosy.
-Co ty nie powiesz?-Warknął.-Jean z obstawą uciekają na północ, w kierunku centrum handlowego. Nasi siedzą im na ogonie, ale przyda im się wsparcie.
-Okej, robi się.-Westchnąłem biegnąc w stronę kolejnego budynku.
Zawsze lubiłem bieganie po blokach. Z góry miasto nocą wygląda zupełnie inaczej i podczas gdy inni wolą ganiać się zatłoczonymi nawet o północy chodnikami Vegas, to ja zawsze lubiłem wycieczki na wysokościach. Wskoczyłem na kolejny blok mieszkalny i rozejrzałem się dookoła. Na przeciwko nas znajdowało się niedawno wybudowane centrum handlowe, naprzeciwko którego na pustym parkingu samotnie stał czarny Jaguar. Chwilę potem zauważyłem grupę biegnącą w jego kierunku z kolesiem w białym garniturze pośrodku. Nakazując Codyemu, żeby został i atakował z góry, sam zeskoczyłem na czyjś balkon i zacząłem zsuwać się w dół. Po chwili lekko zdyszany dobiegłem do śmietników i trzymając w prawej dłoni swojego glocka, a w lewej ten rewolwer, który podkradłem tamtemu mięśniakowi, wyskoczyłem między czarny samochód a biegnącą w jego stronę grupę. Dosłownie ułamek sekundy później z dachu na którym wcześniej stałem, wystrzelono kilkanaście pocisków w stronę czarnego jaguara. Już miałem strzelić w stronę mięśniaka, który celował we mnie z pistoletu, ale ktoś mnie ubiegł i mężczyzna, podobnie jak trzech innych osunął się na ziemię.
-To nie fair! Ja chciałem!-Poskarżyłem się w stronę Trevora, który biegł w naszą stronę ze zwycięskim uśmiechem na ustach. Na parkingu został tylko ciemnowłosy chłopak w białym garniturze, patrzący się to na mnie, to na Treva ze strachem.
-Czego ode mnie chcecie?-Krzyknął drżącym głosem. No, może ja specjalistą nie jestem, ale na jakiegoś mega gangstera to on mi nie wyglądał. Będzie faza, jak się okaże, że goniliśmy nie za tym co trzeba. Chociaż...Miny Camerona to bym wtedy nie chciał widzieć.
-Jean Moren?-Spytała Mia wyłaniając się zza Jaguara, który teraz wyglądał jak po wojnie. Obok stała Kasandra trzymając lufę przy skroni ostatniego osiłka, który został przy życiu. Przyjrzałem się chłopakowi. Pokiwał głową ostrożnie i przegarnął dłonią kruczoczarne włosy.
-Pójdziesz z nami.-Oświadczył Cody, zeskakując ze śmietnika i idąc w stronę Jeana. Ten zaczął cofać się odruchowo, dopóki nie dotknął plecami ogrodzenia z siatki.
-Niby gdzie?-Spytał cicho. Stałem z rękoma skrzyżowanymi na piersi, patrząc na Morena.
-Myślisz to samo co ja?-Spytałem Trevora, ale ten tylko się uśmiechnął i pokręcił głową.
-Wspólnikiem Marshala to on raczej nie jest.-Westchnął.
Ruszyliśmy w stronę wiśniowego Mustanga w którym siedział Amir. Zamknąłem tylne drzwi samochodu po tym, jak Cody usadził w nim skutego i nic nie rozumiejącego Jeana. W sumie to  szkoda mi było tego chłopaka. Trochę przybity byłem, bo myślałem, że naprawdę uda nam się dopaść Marshala i w końcu pozbędziemy się kłopotu. Bo Cami na pewno oszczędzać go nie będzie, przynajmniej dopóki się nie upewni, że ten rzeczywiście nic nie wie.
Wsiadłem do samochodu i odetchnąłem z ulgą. Naprawdę nie lubię jak wszystko idzie gładko, ale zbędnych komplikacji też nie znoszę. W drodze powrotnej nie odzywaliśmy się do siebie z Codym, ale jakoś nie było to uciążliwe. Każdy myślał o swoich sprawach i tak było dobrze. Z zamyśleń wybudził mnie dopiero głos Amira dochodzący z głośników.
-Mamy ogon. Czarny Jaguar, taki sam jak ten pod centrum handlowym.
-Gdzie jesteście?-Spytałem w tej samej chwili co Trevor. Spojrzałem odruchowo w lusterko wsteczne.
-Wyjeżdżamy z Brooks Ave, jedziemy w stronę drogi głównej.-Zakomunikował. Skręciłem w boczną ulicę, skracając sobie drogę.
-Kretynie, to jest jednokierunkowa!-Warknął Cody, zapinając pasy, kiedy w naszym kierunku jechało drugie auto. Wywróciłem oczami.
-A czy ja jadę w dwóch kierunkach?-Spytałem nawet nie starając się wyminąć samochodu jadącego z naprzeciwka. Wjechałem na główną drogę i już po chwili zauważyłem czarnego jaguara, doganiającego Mustanga Amira.
-Nie możecie dopuścić do tego, żeby go odbili!-Warknął Cam w głośnikach.
-Miło, że postanowiłeś się odezwać.-Mruknął Trevor nie żałując sobie sarkazmu.-Niedługo kończą się zabudowania, tam to rozegramy. A póki co muszę oddać komuś Mię.
-Okej, biorę ją.-Mruknąłem jadąc prosto na ciężarówkę, której kierowca najwyraźniej nie był zadowolony, że wjechałem na jego pas. 
Podjechałem najbliżej jak się tylko dało auta Trevora, ale ponad sto trzydzieści kilometrów na godzinę z jazdą pod prąd, to trochę dużo nawet jak na moje możliwości. Ale spokojnie, nie z takich opresji się wychodziło cało. Otworzyłem szybę i wyciągnąłem rękę, żeby złapać dziewczynę, kiedy będzie przechodziła. I w momencie kiedy już miałem ją chwycić, rozległy się strzały dobiegające z tyłu. Chwilę potem rozległ się huk i jedna z szyb rozpryskała się na kawałeczki. Pomyślałem przelotnie, że Domi nie będzie zadowolony, kiedy wrócę w samochodzie podziurawionym jak ser szwajcarski.
-Nie dam rady!-Krzyknęła Mia patrząc za siebie.
-Spokojnie, Nie patrz na to!-Upomniałem ją, patrząc na nią przelotnie.
Dziewczyna chwyciła moją rękę i wysunęła się z auta Trevora. Pomagałem jej wejść do samochodu, podczas gdy Cody rozprawiał się z autem z tyłu, przestrzeliwując mu koła. Kiedy dziewczyna siedziała już na moich kolanach, poczułem coś ciepłego na koszulce.
-Krwawisz!-Krzyknął Zdenerwowany Cody, biorąc ją na swoje siedzenie. Dziewczyna trzęsła się i miała łzy w oczach, czemu się wcale nie dziwiłem. Zapewne nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
-Za dziesięć minut będziemy w agencji. Uciskajcie czymś tę ranę!-Poleciłem patrząc na drogę. To co rozgrywało się przede mną stanowczo można porównać do jakiejś sceny z filmu akcji. Amir w samochodzie z licznymi śladami po kulach oraz Trevor jadący prosto na czarnego Jaguara.-Trev, co ty do cholery robisz?-Wrzasnąłem obserwując poczynania blondyna.
-To, co trzeba!-Odparł.
To było jak powtórka z rozrywki, bo już kiedyś widziałem podobny manewr tyle, że w wykonaniu Xandera. Warto dodać, że nie wyszło mu to na dobre i kolejne kilka lat spędził na wózku inwalidzkim. Ostatnie co widziałem przed wielkim wybuchem to auto Trevora, które z wielkim impetem wjechało w czarnego jaguara. Potem już wszędzie był ogień.
Dobra, nie wiem, czemu tekst się tak wyświetla, ale jak się dowiem, to obiecuję, że to zmienię. Rozdział pisany i dodawany na szybko, więc zapewne jest masa błędów, za co bardzo przepraszam.  jest trochę akcji (z naciskiem na trochę, marne trochę) ale spokojnie, tragedia też będzie :) 
Ogółem to bardzo chciałabym wiedzieć, co sądzicie na temat Nicholasa. miałam zamiar dać mu w tym opowiadaniu trochę większą rolę i może jeszcze zdążę przed zakończeniem :) 
Co do części drugiej, to mam dwa pomysły. Albo zrobić taką tradycyjną drugą część, czyli to, co wydarzyło się po teraźniejszych wydarzeniach, albo to, co wydarzyło się przed wplątaniem się w to wszystko Evy, czyli przygody naszych trojaczków z przeszłości. Co wy na to? Bo ja nie mogę się zdecydować :P