środa, 26 marca 2014

To uczu­cie, kiedy bra­kuje Ci ko­goś, ko­go nig­dy nie miałaś.

- To jest niemożliwe... - Szeptał co chwilę Caleb chodząc w kółko po biurze. - Tylko ja i Cameron wiedzieliśmy o skrytce, a skoro on jest w więzieniu a ja tutaj, więc to jest po prostu niemożliwe...
- Skup się! To jest poważna sprawa! Jesteś pewny, że nikomu tego nie mówiliście? - Spytała stanowczo Margaret zza biurka.
Siedzieliśmy tak już od dobrych dwóch godzin, zastanawiając się, kto to mógł zrobić i czekając na przyjazd sióstr Cama, które miały się niedługo pojawić.
- Kiedy ani ja, ani on nikomu nie mówiliśmy! To by było zbyt ryzykowne... Cholera! - Wrzasnął uderzając pięścią w ścianę.
- Wiesz, że skoro jego tu nie było to automatycznie stajesz się jedynym podejrzanym? A biorąc pod uwagę, że byłeś wcześniej karany, to możesz za to nieźle oberwać? - Spytała Rudowłosa bawiąc się długopisem.
 Elizabeth wyszła gdzieś kilka minut temu a Bonnie przeglądała jakieś papiery w zamyśleniu. Ja osobiście zasypiałam na krześle, ale coś czułam, że w najbliższych godzinach nie dane mi będzie się przespać. No, ale co zrobić? Po prostu z mostu się rzucić i tyle.
- Myślisz, że nie wpadło mi to do głowy? Tyle, że ja wtedy byłem u siebie, czego kamery potwierdzić nie mogą, bo zostały wyłączone. A nikogo ze mną nie było. - Mruknął zrezygnowany blondyn, siadając pod ścianą.
- Ale tamten facet miał ciemne włosy, już to mówiłam. - Wcięłam się, ziewając.
- Rada może uznać, że było ciemno, a poza tym ty byłaś zestresowana i mogłaś tego nie odróżnić. - Powiedział Caleb chowając twarz w dłoniach. Rozległo się głośne pukanie po czym do biura weszła niewysoka brunetka.
- Przyjechały te dziewczyny... Mamy je wpuścić? - Spytała cieniutkim głosem patrząc w stronę Mar.
- Tak, zaproście je, zaraz przyjdziemy.- Odpowiedziała kobieta zanim brunetka zdążyła zniknąć za drzwiami. Tak właściwie, to trochę bałam się spotkania z nimi. Jakby nie było, to siostry nie tylko Camerona, ale i Xandera.
Dziewczyny czekały już na korytarzu, kiedy tam przyszliśmy. Pierwsza w oczy rzucała się blondynka z kolczykiem w nosie, kłócąca się z kimś przez telefon. Chyba nawet nas nie zauważyła, tak bardzo pochłonięta była rozmową. Druga, niewysoka brunetka w okularach szybko ruszyła w naszą stronę. Bonnie natychmiast podbiegła, żeby się z nią uściskać.
- To jest Layla, a tamta z tyłu to Chanell. - Przedstawiła nas sobie młoda agentka, wskazując na odwróconą do nas tyłem blondynkę. Szatynka przyjrzała mi się dokładnie, po czym ku mojemu zaskoczeniu uścisnęła mnie mocno.
- Ty musisz być Eva! - Powiedziała mi do ucha radośnie, po czym odsunęła się nieco. - Nie mogłam się doczekać, aż cię poznam. Chanell, chodź tutaj! - Krzyknęła w stronę siostry. Dziewczyna odwróciła się w naszą stronę a jej wzrok spoczął na mnie. Przewróciła oczami i rozłączyła się bez pożegnania.
- Ooo, to ty jesteś nową zabawką mojego braciszka? - Spytała ze złośliwym uśmieszkiem, po czym zaczęła przechadzać się dookoła mnie. Od razu poczułam do niej ogromną niechęć. - Przyznam, że tym razem Cami się nie popisał...
- Skończ! - Przerwała jej Layla, patrząc groźnie na dziewczynę, która tylko wzruszyła ramionami.
- Naprawdę... Ja rozumiem, że po trzech latach w pudle, to człowiek nie jest zbyt wybredny, ale żeby coś takiego... Sama przyznaj...
- Powiedziałam, skończ! - Krzyknęła brunetka, podchodząc do siostry jakby chcąc jej coś zrobić. - To jest córka Cornelii. Ma wisiorek Cama, co oznacza, że mamy ją chronić jak swoją, więc daruj sobie zgryźliwe uwagi. - Powiedziała ostrzegawczo, po czym spojrzała na mnie. Byłam czerwona ze złości. Że niby ta blondi była lepsza ode mnie? No proszę, ja przynajmniej potrafię jakoś zachować się w obcym towarzystwie.
- Dobra, jak sobie chcesz. - Mruknęła Chanell odwracając się od nas jak obrażone dziecko.
- Szopki skończone? Możemy przejść do tych ważniejszych spraw? - Wciął się Caleb stojący pod ścianą. Layla bez słowa spojrzała na chłopaka, ale widać było, że nie podoba jej się jego obecność tu.
- Tak. Czym prędzej zaczniemy, tym szybciej skończymy. - Powiedziała w końcu zdając sobie chyba sprawę, że chłopak nic sobie nie robi z jej ostrzegawczych spojrzeń, które co chwilę mu posyłała. Chanell nie odezwała się już wcale, tylko co chwilę spoglądała na mnie z pogardą, kiedy szliśmy w stronę laboratorium. Nie wiem czemu, ale strasznie drażniła mnie jej obecność tutaj.
- Wiem, co myślisz. - Szepnęła mi nagle do ucha Layla, biorąc mnie pod rękę. - Ale nie martw się. Ona traktuje tak wszystkie dziewczyny naszego braciszka....
- Nie jestem jego dziewczyną! - Przerwałam jej rozdrażniona. Raz, jeden jedyny raz go pocałowałam. Nie byłam jego dziewczyną. Fakt, tęskniłam za nim i na samą myśl o nim przechodził mnie dreszcz. I tak bardzo bym chciała, żeby był wtedy ze mną, ale do cholery to jeszcze chyba nic nie znaczy. Prawda?
- Oj, tak tylko mówię. Po prostu kiedy Cam jest w domu, to ona jest jego faworytką. A teraz jego cała uwaga jest skupiona na tobie, więc ona jest po prostu zazdrosna. - Powiedziała tak cicho, że ledwo ją słyszałam.
- Wszystko słyszałam! I wcale nie jestem zazdrosna! - Wrzasnęła ta, idąc trzy metry przed nami.
- Wiem, że słyszałaś. Przecież na tym polegają twoje umiejętności. Tylko mogłabyś nie marnować ich na podsłuchiwanie. - Odpysknęła jej brunetka z uśmiechem.
Caleb otworzył kolejne drzwi, za którymi znajdowało się laboratorium. Nawet gdybym chciała, to nie umiałabym opisać tego, co się w nim znajdowało. Ale wszystko wydawało się bardzo... Sterylne. Brakowało tylko szczurów laboratoryjnych, które w filmach zwykle wykorzystuje się do różnych badań. Zawsze szkoda mi było tych małych zwierzątek.
- Wszystko do waszej dyspozycji, tak długo, jak będzie trzeba. Ale zależy nam na czasie, bo nie wiemy, jakie zagrożenie stanowi ta substancja znaleziona w ciałach ofiar. - Zwrócił się Peters do dziewczyn. - Ivy wam wszystko wyjaśni i pokaże. - Dokończył wskazując na nadchodzącą właśnie niską, rudowłosą dziewczynę.
- Dobra, ale potrzebuję kawy, bo bez niej długo nie pociągnę. - mruknęła pod nosem Chanell, przeglądając papiery które wręczyła jej Ivy.
- Ja pójdę. - Zaproponowała Bonnie, kierując się w stronę wyjścia.
- Idę z tobą! - Krzyknęłam ochoczo, ruszając za blondynką, bo miałam już serdecznie dość zachowania Chanell.
- Macie rację. Bo Parzenie kawy to jest taki skomplikowany proces. Powodzenia! - Usłyszałam za nami sarkastyczny śmiech siostry Cama. Mówiłam już, że nie przypadła mi do gustu? Jak nie, to teraz to właśnie mówię. Nie polubiłam jej. I chyba z wzajemnością.
- Pieprzona małolata... - Mruknęła pod nosem Bonnie, wyciągając papierosy z kieszeni. - Nie będzie ci przeszkadzać? - Spytała machając mi paczką przed nosem. Pokiwałam przecząco głową.
- A czy ona przypadkiem nie jest starsza od ciebie? - Spytałam z uśmiechem, na co blondynka tylko przewróciła oczami.
- Dwa lata, wielkie rzeczy. A zachowuje się jak dziesięciolatka. Nigdy jej nie lubiłam. Cholerny charakter Camerona. Z tym, że on na więcej sobie pozwala. - Mruknęła jakby sama do siebie, zaciągając się dymem. - Już w dzieciństwie lubiła robić nam głupie dowcipy, jak chociażby wplątywanie gumy do żucia we włosy, przez co musiałam ściąć je na krótko. - Marudziła, kiedy szliśmy do automatu z kawą. Ziewnęłam głośno, wciągając kaptur bluzy na głowę.
- Chyba pójdę się przespać... - Mruknęłam pod nosem, przeciągając się leniwie.
- Na pewno nie teraz. - Powiedziała biorąc dwa kubki z kawą. - Masz zaraz trzygodzinny trening z Oustinem, nie pamiętasz? - Spytała najwyraźniej rozbawiona moim lenistwem. - I on zaczął się trzy minuty temu... - Kończyła, kiedy ja już biegłam korytarzem w stronę sali gimnastycznej.    
Pierwsza sprawa: wiem, że rozdział nudny, ale przynajmniej pojawiają się Chanell i Layla. W trakcie kolejnych postaram się dać trochę więcej akcji. Druga sprawa: dziękuje wszystkim za komentarze pod poprzednim rozdziałem :* I na koniec: wiem, że mam zaległości z niektórymi blogami, ale postaram się nadrobić wszystko jak najszybciej, Pozdrawiam :*
Sekretna    

niedziela, 16 marca 2014

Uciążli­wa ta­jem­ni­ca od­da­na w niepo­wołane ręce, będzie na językach...

Całą noc nie spałam. Było mi na zmianę gorąco i zimno. Za każdym razem, jak tylko zmrużyłam oczy, widziałam tamtego faceta stojącego za mną. Koniec końcem rankiem byłam skonana i miałam wory pod oczami, a czułam się jakby walec po mnie przejechał. Koszmar. A Bonnie oświadczyła mi, że muszę iść do biura Margaret wyjaśnić co tak właściwie się stało. A najlepsze w tym wszystkim było to, że Alex prawie wcale się tym wszystkim nie przejęła. Znaczy, tym, co Bonnie jej powiedziała. Fakt, że nie wspomniała słowem o tym, że morderca uciekł i buszuje teraz gdzieś po Agencji na myśl o czym ja dostawałam gęsiej skórki. No i o kilku innych szkopułach też nie napomniała, jak na przykład o tym, że to ja znalazłam wtedy Dorotheę. Zrezygnowana i zmęczona ruszyłam za Bonnie, nie zwracając w ogóle uwagi na to, co do mnie mówi.
- Zaraz przyjdę, trafisz sama, prawda? - Spytała a ja ponieważ nie wiedziałam, co wcześniej mówiła, zgodziłam się kiwając głową.
Poszłam wzdłuż korytarza, mijając po drodze kilka osób spieszących się w różne strony. Zapukałam ostrożnie, po czym weszłam do pokoju w którym byli już Elizabeth, Margaret i Caleb, dyskutujący o czymś zawzięcie. Ucichli, kiedy tylko weszłam i usiadłam na krześle pod ścianą.
- Jeśli wam w czymś przeszkadzam, to równie dobrze mogę sobie iść. - Powiedziałam z sarkazmem, po czym uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie, my po prostu... - Próbowała jakoś wybrnąć moja ciotka którą kiedyś zwałam matką.
- Musisz nam opowiedzieć, co się wczoraj stało. Wszystko po kolei i z najdrobniejszymi szczegółami. - Wyjaśnił rzeczowo Caleb. Najwyraźniej z całej ich trójki tylko on potrafił się jakoś wysłowić. Doprawdy godne podziwu.
Po tym, jak już szczegółowo wszystko opisałam, Margaret zaczęła zapisywać coś zawzięcie w dokumentach, Elizabeth w ogóle gdzieś sobie poszła a Caleb i Bonnie (która przyszła w połowie mojego wykładu, nie ładnie) wyglądali tak, jak ja przy odrabianiu zadań z matmy. Jednym słowem katastrofa. 
- To do siebie w ogóle nie pasuje. - Zaczął nagle Cal.
- W jakim sensie nie pasuje? - Podniosła głowę z za stosów papierów Mar i spojrzała na blondyna z zainteresowaniem.
- Po co ktoś miałby załatwiać pracownika monitoringu, tylko po to, żeby od tak sobie iść i zabić starą bibliotekarkę? - Mruknął pod nosem agent. - Przecież to bezsensowne. Rozumiem, zabić kogoś z jakiegoś powodu, ale przecież tylko kompletny debil chodzi sobie od drzwi do drzwi i wybija wszystkich po kolei. - Zastanawiał się dalej.
- Może to po prostu seryjny morderca? - Podsunęła Bonnie a przeze mnie od razu przeszedł zimny dreszcz.
- A może on czegoś szukał? - Podsunęłam, nawet nie wiedząc, że mówię to na głos. Nic dziwnego, w końcu byłam na pół przytomna. Wszyscy spojrzeli na mnie, jakby w oczekiwaniu dalszych relacji. - Sorry, ale dzisiaj słabo kontaktuję. Nie zwracajcie na mnie uwagi.
- Mamy następny problem! - Wcięła się w tym momencie Elizabeth, wchodząc do biura i podając Mar teczkę dokumentów, które ta natychmiast zaczęła przeglądać. - Zarówno u Dorothei jak i w drugim ciele znaleziono jakąś nieznaną substancję. Jest to prawdopodobnie jakaś mieszanka, a nasi eksperci nie są w stanie dokładnie określić co się w niej znajduje. Przyślą kogoś z Japonii, ale to potrwa co najmniej dwa dni. - Oznajmiła ciemnowłosa, dysząc ciężko.
- Za dwa dni ktoś następny może już nie żyć. Musimy działać teraz. - Powiedziała stanowczo Margaret.
- Więc potrzebujemy kogoś, kto w szkole był bardzo dobry z chemii. - Podsunęła Bonnie patrząc znacząco na Caleba.
- Wiem, co myślisz. Ale po pierwsze, nie mamy z nimi żadnego kontaktu. Po drugie, za żadne skarby świata, nikt nie zgodzi się, żebyśmy je tu sprowadzili. A po trzecie, one się na to nigdy nie zgodzą. - Skończył wyliczać blondyn, patrząc na dziewczynę która wysłuchiwała tego kazania potakując głową jakby od niechcenia.
- Taa, pieprzenie w ogrodzenie. Mówisz tak, bo posprzeczałeś się z Parkerem i nie chcesz z nim gadać. Prawda jest taka, że jak się do nich z tym nie zwrócimy, to już wkrótce nasz mały potworek może dopaść któregoś z uczniów a wtedy to będzie tylko i wyłącznie nasza wina. - Powiedziała patrząc na niego surowo.
- Dobrze, dobrze! Zadzwonimy do Parkera i koniec kłótni. - Zadecydowała rudowłosa wznosząc ręce do góry na znak bezradności. Wzięła telefon i wybrała jakiś numer z żółtej karteczki przyklejonej do ekranu komputera stojącego na biurku. - Z tej strony Margaret Cox, dyrektor Agencji w Las Vegas, czy mogłabym rozmawiać z naczelnikiem Thomson? - Spytała grzecznie, a Bonnie i Caleb uśmiechnęli się do siebie, jakby to ich niezmiernie bawiło, czego kompletnie nie rozumiałam. Rudowłosa skarciła ich spojrzeniem, na co tylko wypięli jej języki, chichocząc dalej. - Witaj, Diano. - Przerwała, żeby wysłuchać co ma do powiedzenia jej rozmówczyni, po czym dodała: - Tak, koniecznie musimy się tam wybrać. Ale ja teraz dzwonię w sprawie służbowej. Mianowicie potrzebuję porozmawiać z Cameronem Parkerem. - Znowu przerwała, a dwójka agentów siedzących pod ścianą nakazując sobie nawzajem powagę, przysłuchiwała się całej rozmowie. - Tak, tak wiem, kochana. Oczywiście, że poczekam. - Mruknęła pod nosem, wysłuchując kolejnych wywodów swojej rozmówczyni. Po około pięciu minutach ich jakże interesującej konwersacji w słuchawce zapadła chwila ciszy a Margaret położyła telefon na biurku, ustawiając na głośny.
- Noo? -  Rozległ się w słuchawce niski, męski głos który przyprawił mnie o gęsią skórkę.
- Mamy problem i musisz nam pomóc. A właściwie to Layla i Chanell muszą. - Zaczął stanowczo Caleb na co nasz rozmówca odpowiedział przeciągłym, głośnym śmiechem.
- Nie wiem, jak wy sobie beze mnie dawaliście radę przez tyle lat, skoro teraz nie mogę was zostawić nawet na tydzień. - Mówił, chichocząc nadal od czasu do czasu. - Naprawdę, zaczynam myśleć, że za wysoko was oceniałem. Skąd pewność, że moje siostry zechcą wam w czymkolwiek pomóc? - Spytał nagle, poważniejąc nieco.
- Muszą, Cam, nie ma innego wyjścia. Ktoś zabił wczoraj wieczorem Dorotheę, uczniowie są zagrożeni! - Uniósł się Peters, wyglądając na poruszonego.
- Komuś udało się ubić Dorotheę? Zazdroszczę, zawsze była z niej jędza... Tak czy owak ja z moimi kochanymi siostrzyczkami nie mam kontaktu od jakichś trzech lat, także...
- Do jasnej cholery pomożesz, czy nie? - Krzyknęłam do słuchawki, wyprowadzona z równowagi.
- Eva? Cholera jasna, musieliście ją w to wciągnąć, prawda? Jak zawsze... Mógłbym się chociaż dowiedzieć, jaka rolę ona gra w tym wszystkim? - Warknął do słuchawki. Cholercia, może ja wcale nie powinnam się odzywać.
- Ona była w bibliotece, kiedy to się stało. Musieliśmy. To jak, pomożesz nam, czy nie? - Odezwała się Margaret.
- Nie skontaktujecie się bezpośrednio z dziewczynami, ale z Locą, a ona was do nich jakoś przekieruje. - Powiedział po chwili Cam, po czym podyktował Margaret dwa różne numery telefonu które ta natychmiast zanotowała. - Tylko nie mieszajcie ich w to za bardzo. Tata by sobie tego nie życzył. - Dokończył a po krótkiej chwili ciszy, kiedy ciotka Mar wyciągnęła rękę żeby wyłączyć telefon, Cam krzyknął szybko do słuchawki: - Cal, mówiłeś, że gdzie on ją zabił?
- No w bibliotece. - Odparł zdezorientowany blondyn, przysuwając się do telefonu. - A co?
- Domyśliliście się już może, czego szukał morderca? - Spytał nasz rozmówca takim tonem, jakby już się tego dowiedział.
- No nie... Podejrzewamy, że to może być seryjny...
- Cal, nie udawaj debila i powiedz mi, gdzie kilkanaście lat temu schowaliśmy ostatnie pięć probówek z tym cholerstwem? - Krzyknął tamten na co Peters poderwał się w jednej chwili na nogi, biorąc telefon do ręki. - No właśnie, kretynie! W archiwum!
- Ale z biblioteki nie ma bezpośredniego przejścia do archiwum... - Wcięła się Bonnie, podobnie jak ja głowiąca się nad tym, co przed chwilą usłyszała.
- Ale było! Za jednym z regałów... - Mówił jakby sam do siebie Caleb, po czym zamyślony ruszył truchtem w stronę wczorajszego miejsca zbrodni. Ja oczywiście, podobnie jak reszta zmuszona byłam iść za nim, co zważywszy na ostatnią noc było nie lada wyzwaniem, ale cóż... Takie życie. -Miałeś zrobić coś z tym przejściem! - Darł się blondyn do słuchawki.
- A jak niby miałem niezauważony zamurować dziurę w ścianie? - Spytał ironicznie Cam, kiedy tylko Cal zatrzymał się przed stojącym pod ścianą, wielkim, drewnianym regałem zapełnionym książkami i wyglądającym na bardzo, bardzo stary. On i Bonnie zaczęli powoli odsuwać ciężki mebel, podczas gdy ja trzymałam telefon w ręku.
- Ktoś przedarł mapę, którą było zakryte przejście. - Mruknął blondyn zaglądając do ciemnego pomieszczenia.
- No popatrz tylko, ktoś zniszczył taką wartościową pomoc naukową... Sprawdź szybko, czy jest książka. - Rzucił jakby od niechcenia Parker.
- Ale w której my to schowaliśmy? - Mruknął Cal, przyglądając się zakurzonym regałom.
- Taa, skleroza nie boli. W starym podręczniku od łaciny na trzeciej półce od góry. Szybko, bo zaraz mi telefon zabiorą! - Warknął poganiając blondyna.
Ten po krótkiej chwili poszukiwań wyjął z półki czarną, zakurzoną książkę ze złotymi literami na okładce. Otworzył ją, a w środku zamiast stron wyżłobiona była mała skrytka, wystarczająca, by włożyć do niej pomarańcze. Albo coś bardziej interesującego...
- Cameron? Nie ma ich... Ktoś zabrał probówki... - Szepnął do słuchawki wystraszony Caleb.
- No... To mamy prawdziwy problem. - Odparł równie przerażony Cam.
Nie wiedziałam, czemu, ale widząc minę Caleba i słysząc głos Camerona, zaczynałam się poważnie niepokoić...
Nareszcie wszystko zaczyna się dziać tak, jak to sobie wyobraziłam :P Osobiście podoba mi się rozdział, następny tak, jak w rozpisie, chyba, ze będzie mniej niż 8 komentarzy. I jeszcze pytanko: Czy mam dodawać co jakiś czas rozdziały z perspektywy Cama? Bo mam pomysł na kilka, ale nie jestem pewna, czy poprzedni wam się podobał. I zapraszam oczywiście na drugiego bloga, gdzie pojawił się nowy rozdział :) 
Sekretna 

poniedziałek, 10 marca 2014

Wiel­kie tra­gedie mie­szczą się w małych sekundach.

Szłam pustym korytarzem w stronę swojego pokoju. Nic dziwnego, że nikogo nie było. W końcu mieliśmy piątkowy wieczór, a dokładniej mówiąc prawie jedenastą w nocy. Przez ostatni tydzień nie miałam nawet chwili wytchnienia. Treningi z Oustinem, lekcje z matematyki, historii i angielskiego a do tego wszystkiego jeszcze musiałam nadrobić pięć lektur obowiązkowych, żeby potem przerobić je z nauczycielką. Obłęd! Stanęłam w drzwiach pokoju, kiedy przypomniałam sobie, że miałam jeszcze zajrzeć do biblioteki po dodatkowe ćwiczenie z angielskiego.
- Myślisz, że biblioteka jest jeszcze otwarta? - Spytałam Alex która kończyła właśnie jakieś zadanie w zeszycie. Ta spojrzała na mnie po czym sprawdzając coś w książce mruknęła prawie niezrozumiale:
- Chyba Dorothea jeszcze tam jest. Zawsze w piątki zostaje dłużej, w razie jakby ktoś czegoś zapomniał. No właśnie, pamiętaj, że jutro biblioteka jest czynna tylko od dziesiątej do dwunastej. - Przypomniała mi, po czym ziewnęła przeciągle. - Iść tam z tobą? - Spytała, czemu się wcale nie dziwiłam. Bonnie chyba jej nakazała pilnować mnie, żeby mi się nic nie stało a Alex najwyraźniej wzięła to bardzo serio.
Drzwi do biblioteki były uchylone, więc weszłam cicho do środka. Oprócz dającej słabe światło lampki stojącej na biurku, w pomieszczeniu było całkowicie ciemno. Rozejrzałam się w poszukiwaniu bibliotekarki. Trochę przerażała mnie ta cisza, ale wmawiałam sobie, że to przez ostatnie wydarzenia, że jestem przewrażliwiona. Chciałam już wrócić do pokoju, kiedy zza ogromnych regałów z książkami dobiegło mnie ciche posykiwanie. Ostrożnie ruszyłam w tamtą stronę, co chwilę oglądając się za siebie. Nawet nie wiedziałam, że ta biblioteka była taka wielka. Odgłosy stawały się coraz głośniejsze a kiedy doszłam do przedostatniego regału spostrzegłam, w bardzo słabym świetle, drobną postać leżącą na podłodze. Z przerażeniem podbiegłam w stronę krwawiącej bibliotekarki modląc się w duchu, żeby jeszcze żyła. Kobieta odwróciła powoli głowę w moją stronę i z załzawionymi oczami jęknęła cicho.
- Już dobrze, zaraz wezwę pomoc. - Powiedziałam cicho, widząc jak z jej brzucha wydobywa się coraz więcej czerwonej cieczy, brudząc przy tym podłogę.
Kobieta zaczęła otwierać usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wiedziałam, że nie uda mi się jej pomóc w żaden sposób i łzy pociekły mi po policzkach.
- Uciekaj... - Wyszeptała w końcu, po czym utkwiła wzrok w czymś ponad mną.
Odwróciłam się a stojąca kilka kroków ode mnie postać wysokiego mężczyzny w czarnym płaszczu, trzymająca w ręku duży nóż, zaczęła uciekać w stronę drzwi. Stałam przez moment bez ruchu, po czym rzuciłam się za mężczyzną, który poruszał się z nadzwyczajną szybkością. Wybiegłam zdyszana na hol, ale jego nigdzie nie było. Spanikowana, że jest jeszcze gdzieś w pobliżu cofnęłam się pod ścianę, oglądając każdy zakamarek biblioteki w poszukiwaniu faceta w płaszczu. Ale wszędzie panowała idealna cisza. Bałam się. Tak cholernie się bałam, że on tu gdzieś jest i tylko czeka, aż spróbuje cokolwiek zrobić. Eva, do jasnej cholery, dziewczyno opanuj się! Nie pierwszy raz jesteś w takiej sytuacji! Nakazałam sobie w myślach. Tak, tylko że w takich sytuacjach zwykle pojawia się Cam i wszystko naprawia, a jego tu kurwa nie widać! Ruszyłam ostrożnie w stronę ciemnego korytarza. Szłam cichutko, ale gdy tylko usłyszałam skrzypniecie gdzieś w oddali, które odbiło się echem po pustym pomieszczeniu, puściłam się biegiem w stronę pokoju Caleba. Teoretycznie wiedziałam, gdzie się znajduje. Bonnie wyjaśniała mi to kilkakrotnie, ale w rzeczywistości wszystko zaczynało mi się ze sobą mieszać. Dobra, pokój numer dwanaście. To po dziewiątce, prawda? Dopadłam do drzwi, waląc w nie pięściami i modląc się, żeby Peters był łaskaw je otworzyć. Po upływie około minuty zaczęłam już myśleć, że się pomyliłam, czy coś, kiedy w progu stanął Caleb ubrany tylko w spodnie dresowe i z rozczochranymi włosami.
- C-co się... - Zaczął zaspany ziewając głośno, ale wytrzeszczył oczy, widząc w jakim jestem stanie (swoją drogą musiałam wtedy wyglądać nie najlepiej, ale to szczegół, bo ostatnimi czasy często się to zdarzało).
- Ktoś był w bibliotece... - Zaczęłam mówić, jąkając się przy tym nieco. - Dorothea, ona nie... - Nie byłam w stanie powiedzieć tego na głos. W jednej chwili stanął mi w oczach obraz starszej, umierającej kobiety. Chłopak wciągnął mnie do pokoju i zaczął zakładać leżący na fotelu siwy podkoszulek. Stałam i patrzyłam jak ten krząta się po pokoju (w którym był z resztą straszny bałagan), wyjmuje broń z szafki i trzymając ją w ręku wybiera jakiś numer w telefonie.
- Ktoś zabił Dorotheę, Eva przy tym była... - Urwał, ale dodał po chwili: - Jest ze mną, zaraz tam będziemy. - Zakomunikował i rozłączył się bez pożegnania. - Chodź! - Ponaglił, a ja posłusznie ruszyłam za nim.
Wyszliśmy na korytarz po czym Caleb nie czekając na zaproszenie otworzył drzwi jednego z sąsiednich pokojów.
- Evans, będziesz potrzebny, wstawaj! - Krzyknął do zdezorientowanego chłopaka leżącego w łóżku, po czym ruszył truchtem w stronę biblioteki. Z trudem udawało mi się dotrzymywać kroku blondynowi. Na korytarzu obok miejsca niedawnej tragedii stało już kilkanaście osób, z czego co najmniej połowa z nich była uzbrojona.
- Jak to do jasnej cholery jest możliwe, że ktoś tak po prostu sobie wszedł i ją zabił?! - Wydzierała się Margaret wychodząc z biblioteki, która teraz była doskonale oświetlona. - Wy dwaj, macie w tej chwili skontrolować każdy pokój w akademiku! Ale biegiem! - Wrzasnęła rudowłosa kobieta w stronę dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Obaj pokiwali posłusznie głowami, po czym ruszyli w stronę pokoi uczniów. - Naill, chce widzieć wszystkich agentów w sali obrad, za piętnaście minut! - Rozkazała brunetowi, który poprawiając okulary ruszył w stronę schodów. Wreszcie kobieta przeniosła wzrok na mnie, po czym jej mina zmieniła się ze zdenerwowanej w wręcz współczującą. - Eva, tak mi przykro, że byłaś tego świadkiem. - Powiedziała z troską podchodząc do mnie. - Caleb, sprawdź proszę nagrania z monitoringu. - Rzuciła do blondyna stojącego obok mnie a  ten wywróciwszy oczami, oddalił się z ociąganiem.
- Ja... Chciałam jej pomóc, ale... - Zaczęłam się jąkać, patrząc na kobietę która przytuliła mnie mocno.
- Nic nie mogłaś zrobić, Evo. Miała przebitą tętnicę w dwóch miejscach, nie dałabyś rady jej pomóc. - Wyszeptała mi do ucha, po czym odsunęła się trochę i spojrzała na mnie. - Powinnaś iść odpocząć. Zaraz zawołam... O, jest! Bonnie, weź Evę do pokoju i przypilnuj, żeby się jej nic nie stało. - Krzyknęła w stronę nadchodzącej blondynki.
- Ale przecież zwołałaś posiedzenie... - Zaczęła dziewczyna, przeczesując ręką włosy ze zdenerwowania.
- Wszystko ci potem sama wyjaśnię. - Powiedziała rudowłosa, po czym oddaliła się w stronę jakiejś brunetki. Kiedy odchodziłyśmy, minęłyśmy się z Calebem, który szedł zamyślony w stronę biblioteki. Usłyszałam jeszcze tylko fragment jego rozmowy z Margaret.
- Mamy problem, wszystkie kamery zostały wyłączone godzinę temu.
- Jak to? A kto miał wtedy zmianę?
- No właśnie i to ten problem. Bo facet który był wtedy przy monitoringu, on... Nie żyje.
I widzicie jaka ładna liczba komentarzy pod ostatnim postem? Obiecałam trochę akcji...więc trochę jest. Na razie trochę, mam nadzieję że wena dopisze i w kolejnych też jej nie zabraknie. jak pod tym postem będzie chociaż zbliżona liczba komentarzy co pod poprzednim, to kolejny rozdział 16 marca, tak jak w rozpisie. Wbijajcie na drugi blog, niedługo pojawi się tam nowy rozdział :) pozdrawiam :*
Sekretna