Z perspektywy Camerona.
- To boli! - Poskarżyłem
się kobiecie zajmującej się moim zadrapaniem na czole, które jak
się okazało było na tyle poważne, że postanowiła założyć mi
jeden szew. Dla niej tylko jeden, dla mnie aż jeden. - Jest pani
pewna, że nie zostanie mi po tym blizna? - Zapytałem patrząc
niepewnie w swoje odbicie w oknie.
- Jojczysz gorzej niż
mały dzieciak. - Mruknęła Isobell siedząc obok mnie. - Nie
dostaniesz nalepki dzielnego pacjenta!
- Nie strasz go, bo
ucieknie. - Zaśmiała się pielęgniarka, na co ja tylko
zmarszczyłem brwi, co trochę zabolało. - Nic się nie martw.
Zapewne nie zostanie ci żaden ślad. Nie zdziwiłabym się, gdyby
takie szybkie gojenie się ran to też był wynik tych waszych
mutacji. Trevor też bardzo szybko zdrowieje. - Wyjaśniła szukając
czegoś w jednej z szuflad. - A teraz powiedz mi kochanie, jaki
chcesz plasterek! Żółty z małpką czy zielony z żółwiem? -
Wyciągnęła do mnie dwa małe pudełka. Korciło mnie, żeby wziąć
ten z małpką bo przypominała mi Amira, ale chyba byłoby to nie na
miejscu.
- Chyba wezmę zwykły... -
Westchnąłem z rozżaleniem. Isy natomiast wzięła sobie zielony i
nakleiła na mały palec.
Wyszedłem na korytarz
gdzie chodząc tam i z powrotem czekał na mnie Amir. Skrzywił się
kiedy tylko na mnie popatrzył i syknął znacząco. Od razu
wiedziałem, że nie jest dobrze.
- Rany! Koleś! Minus
dziesięć do męskości! Poważnie!
- Ciesz się, że nie
wziąłem plasterka z małpką. - Wypaliłem na co mój przyjaciel
ponownie się skrzywił, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.- Co z
Rosą?
- Nie mają tu weterynarza,
ale doktor powiedział, że się postara. Robert obiecał się nią
zająć. - Wyjaśnił rozglądając się dookoła i skubiąc kciuk.
Nerwowy tik świadczący o tym, że musi zapalić a niestety w tej
części agencji było to zabronione.
- Nie ma potrzeby. Zaraz
się wszystkim...
- Zaraz to ty pójdziesz
spać. Wyglądasz okropnie. Niby powinno mnie to cieszyć, bo takie
zmęczenie cię postarza, ale jednak... - Westchnęła Isobell.
Popatrzyliśmy na nią z Amirem niemal w tej samej chwili. - No co? -
Zapytała wzruszając ramionami. - Jesteś moim ojcem i masz prawie
czterdzieści lat! Jak długo można wyglądać jak dwudziestolatek?
- Mam tylko trzydzieści
osiem lat! Nie postarzaj mnie! - Oburzyłem się, na co oboje się
roześmiali. Jęknąłem głośno.
- Osiem, Cami. Osiem. Nikt
w to nie wątpi. - Obronił mnie z udawaną powagą Amir. - Ale Isy ma
rację. Idziemy spać.
- Świetnie, bo nocuję
dziś u ciebie. - Wskazałem na niego palcem. - Isy nie ma tu swojego
lokum a nie może wiecznie nocować u córki Cody'ego, więc śpi u
mnie. Kasandra pojechała spotkać się z Dianą więc masz połowę
łóżka wolnego. Możesz też oddać mi całe ale nie wiem, gdzie
wtedy sam się podziejesz. Możesz dogadać się z Radżą, żeby
odstąpił ci połowę swojego materaca, ale nie polecam. Jakieś
pytania? - Zerknąłem na niego kątem oka a on bezczelnie wypiął
mi język.
- Jeśli myślisz, że dam
ci się przelecieć, to się przeliczyłeś, koleś. - Syknął, kiedy
już zamknąłem drzwi za ledwo żywą Isobell. Swoją drogą
dlaczego dziecko w jej wieku nie spało o czwartej nad ranem?
- Mówisz tak, jakbyś kiedyś mi na to pozwolił. - Warknąłem niby zły.
- Bo zawsze kiedy tego chcieliśmy to zaczynała się kłótnia o dominację. Dlatego
ograniczało się to tylko do seksu grupowego. Poza tym chyba nie
mógłbym potem patrzeć na ciebie tak samo...Sam nie wiem...Możesz
nie zadawać mi tak trudnych pytań o tak nieprzyzwoitej porze? -
Zapytał kiedy zsuwałem spodnie i w samych bokserkach wyciągnąłem
się na jego łóżku.
Nie odpowiedziałem, tylko
uśmiechnąłem się wtulając w poduszkę. Nie wiem, czy Kasandra
będzie zadowolona, jak się dowie, że spałem z jej chłopakiem. Na
swoją obronę miałem to, że mocno uderzyłem się w głowę i nie
do końca mogłem być świadomy tego, co robię. Miałem zamiar
poczekać jeszcze trochę, ale zasnąłem, zanim Al-Kadi wrócił z
łazienki.
Nie wiem, jak długo
spałem, ale nie miałem żadnych koszmarów. A przynajmniej nic nie
pamiętałem. I prawdopodobnie spałbym dalej, ale Amir miał w
zwyczaju otwierać rano okna, żeby się wywietrzyło i zrobiło mi
się zimno. Zakryłem się szczelniej kołdrą i uchyliłem jedno
oko, żeby zerknąć na chłopaka. Leżał po drugiej stronie na
brzuchu i opierając się na łokciach palił papierosa. Na twarzy
miał kilkudniowy zarost a fryzurę jak zawsze w artystycznym
nieładzie. Zerknął na mnie wydmuchując przez nos dym z papierosa.
- Amir? - Zagadnąłem
rozciągając się. - Wyglądasz zajebiście.
- Brakuje tu tylko skacowanej
Locki między nami i poczułbym się jak za starych czasów. - Uśmiechnął się krzywo i przetarł twarz dłonią. - Tęsknisz za
tym? No wiesz...Wyścigi, kluby, strzelaniny... Ciągłe życie na
krawędzi. Nie ciągnie cię do tego? - Zapytał. Zastanawiałem się
przez moment.
- W tej chwili najbardziej
tęsknię za Evą. - Przyznałem w końcu. - I mam nadzieję, że nic
jej nie jest. Nie wiem, co bym zrobił, jakby coś jej się stało...
- Właściwie, to czemu się
na to zgodziłeś? - Zapytał w końcu. - Przecież obaj doskonale wiemy, że to
wbrew tobie.
- Przecież sam mówiłeś,
że da sobie radę.
- Owszem, mówiłem, ale
nie myślałem, że tak łatwo się na to zgodzisz.
- Chyba... - Zacząłem nie
bardzo wiedząc, jak ująć to w słowa tak, żeby zrozumiał. - Chyba
po prostu czułem, że muszę uszanować jej decyzję bez względu na
to, jaka by nie była. Ale nie powinienem był tego robić.
Powinienem starać się ją zatrzymać a teraz wydaje mi się, że nie
zrobiłem w tym celu absolutnie wszystkiego. Rozumiesz? - Spytałem.
Pokiwał głową w zamyśleniu.
- Też tak mam. - Powiedział
w końcu po paru minutach ciszy. Podniosłem głowę chcąc go
wyraźniej widzieć, bo nie do końca wiedziałem, co ma na myśli. - Powinienem był cię powstrzymać, zanim dałeś z siebie zrobić
kozła ofiarnego. - Spojrzał na mnie chłodno. Wywróciłem tylko
oczami i podniosłem się do pozycji siedzącej. Patrzył na mnie
jakby oczekiwał, że coś powiem, ale zignorowałem go i wstałem,
szukając swoich ubrań. - Świetnie! Masz zamiar unikać tego
tematu?- Zapytał z wyrzutem i zgniótł niedopałek w popielniczce.
- Owszem, bo ten temat jest skończony! - Warknąłem jeszcze chłodniej, niżbym chciał.
- Jaki ty jesteś uparty!
Jak osioł! - Wstał i zmierzył mnie wzrokiem.- Powiedz mi, że macie
plan. Że nie dasz im się udupić...- Zaczął ubierać spodnie.
- Nie ma planu. - Skłamałem.
Jeśli Xander nie mógł powiedzieć Rocket, to ja żeby nie wiem co,
też musiałem grać fair i nie pisnąć słowa nawet Amirowi. - To
była moja decyzja! Dostaliśmy od Farella propozycję którą
akceptowaliśmy godząc się na konsekwencje. Tak trudno to pojąć?
- Tak, bo wiem, że ty nie
dasz sobie z tym rady! Obaj wiemy, że ty nigdy nie tańczysz tak,
jak ci góra zagra! No chyba, że nagle postanowiłeś być takim
świętoszkiem i szukać pieprzonego światełka w tunelu! Tylko że
to by było bardzo nie w twoim stylu i wręcz nie chce mi się w to
wierzyć. - Syknął mi do ucha a ja wiedziałem, że się nie myli.
- Zawsze musisz mieć
rację, co? - Naskoczyłem na niego. - Więc przyznaję! Masz rację,
to nie w moim stylu. I nie wiem, jak to zrobię, ale taki mam właśnie
zamiar. Chociażby po to, żeby Eva i Isobell miały od tego
wszystkiego święty spokój. Albo żebyś ty mógł wrócić do
Arabii, przedstawić ojcu Kasandrę i powiedzieć, że już nikt cię
nie szuka i nie musisz się ukrywać. Właśnie po to. - Tłumaczyłem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu przerwałem: -
Koniec tematu, Amir. - Powiedziałem kończąc tym samym dyskusję.
Patrzył na mnie przez chwilę jakby był śmiertelnie urażony tym,
co powiedziałem a ja doskonale sobie zdawałem z tego sprawę. - Idź
zrobić nam śniadanie. Chcę grzanki i kawę. - Poleciłem mu.
Posłał mi ostatnie wściekłe spojrzenie i trzasnął drzwiami od
łazienki w której się znajdowaliśmy. Potem usłyszałem jeszcze
niesamowity huk drzwi wejściowych i zostałem sam.
Oparłem się o zimne
kafelki próbując trochę ochłonąć. Nie chciałem go odprawiać,
ale nie miałem innego wyjścia. W innym wypadku w końcu bym nie
wytrzymał i powiedział mu wszystko, albo sam by się domyślił
obserwując moje zachowanie. Zbyt dobrze mnie znał. Byliśmy niemal
tacy sami i chyba dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy chociaż nie zaprzeczam, że i często kłóciliśmy o nawet największe głupoty. Mieliśmy
te same zainteresowania, podobny gust w kwestii muzyki, ubrań, czy
nawet kobiet. Zawsze doskonale wiedział jak zareaguję na daną
sytuację bo wiedział, jak on by się zachował. Ale chwilami
sprawiało to więcej kłopotu niż pożytku. Na przykład teraz.
Miałem tylko nadzieje, że da sobie już spokój i nie będzie
drążył tematu.
Wziąłem szybki prysznic
i ubrałem się w czyste ubrania. Po drodze do kuchni zaszedłem
jeszcze do nas i wypuściłem Radżę, bo takie ciągłe siedzenie w
zamknięciu nie bardzo mu służy.
Amir siedział w pustej
kuchni z kubkiem kawy w jednej ręce i papierosem w drugiej. Na
przeciwko czekało moje śniadanie, więc bez słowa zabrałem się
za jedzenie. Przez cały czas nie spuszczałem z niego wzroku
wiedząc, że tego nie cierpi, ale mimo wszystko udało mu się mnie
ignorować. Właśnie zbierałem się na odwagę żeby coś
powiedzieć, kiedy pojawił się Robert.
- Nie wiem jak wam, ale mi
okropnie chce się spać. - Zakomunikował. - Co tak ładnie pachnie?
Jestem głodny...
- Weź moje śniadanie. Ja
jakoś straciłem apetyt. - Warknął Al-Kadi pod nosem, wstając od
stołu.
- Coś nie tak? - Zdziwił
się blondyn patrząc to na mnie, to na Amira.
- Zapytaj kozła
ofiarnego. - Warknął i wyraźnie zły wyszedł z kuchni. A przecież
chciałem się pogodzić!
- Okej... - Brown popatrzył
za nim i przeniósł wzrok na mnie. - Wpadłem nie w porę?
- Długo by gadać. - Wzruszyłem ramionami. - Co z Rosą?
- Jest drobny problem, a
właściwie był, bo już go nie ma. Trzeba było jej amputować
łapę...
- Co? - Przerwałem mu. -
Amputowaliście mojemu psu łapę bez mojej wiedzy?
- To była jedyna szansa
żeby ją uratować, a przynajmniej tak mówi lekarz. Jest stara no i
była wykończona. Cud, że w ogóle żyje. Trevor powiedział, że
będzie się nią opiekował, bo jest z nim lepiej a nie chcą go
jeszcze wypuścić ze szpitalnego. - Wyjaśnił.
Myślałem, że zaraz
wybuchnę. Jak oni mogli zrobić coś takiego mojej psinie? I to
jeszcze po tym wszystkim, co wczoraj razem przeszliśmy! Do teraz
czuję się jakbym miał błoto we włosach chociaż szorowałem je
wczoraj chyba z godzinę! No i te wszechobecne pająki, komary i w
ogóle robactwo...Ohyda! Skrzywiłem się na samą myśl.
- Dobra. Niech będzie, że
ci wybaczam. Ale jak Rosa będzie chciała cię po wszystkim ugryźć,
to nie licz, że ci pomogę. - Warknąłem na co ten tylko się
uśmiechnął.
- Użerałem się z tobą
przez trzy lata więc wydaje mi się, że pies o trzech łapach nie
będzie stanowił większego problemu. - Mrugnął do mnie i odstawił
swój talerz po grzankach do zmywarki.
- Nie marudź! Nie byłem
aż taki zły!
- Żartujesz? - Parsknął
śmiechem. - Byłeś prawdziwym utrapieniem dla wszystkich strażników.
Dziesiątki razy mówiliśmy Dianie, że powinna pomyśleć o
przeniesieniu ciebie w bardziej odpowiednie miejsce, ale nigdy się
nie zgadzała. Teraz w sumie wiem, czemu. Byłeś jak rozwydrzony
bachor i im bardziej ci się czegoś zabraniało, tym usilniej
próbowałeś to robić. Prawdę powiedziawszy to wszyscy odetchnęli,
kiedy już nie musieli cię znosić. Tak w ogóle to od kiedy ty się tym
przejmujesz? - Obrócił się i popatrzył na mnie z zaciekawieniem.
- Właściwie to się nie
przejmuję. Pytam z czystej ciekawości. I wiedz, że utrudnianie wam
pracy było dla mnie czystą przyjemnością. - Ukłoniłem się
teatralnie, na co Brown wybuchł śmiechem.
Właściwie to facet by
znośny. Nawet bardzo, jak na glinę. Sam nie wiem, dlaczego z czasem
zacząłem tak uważać. Na pewno bardziej niż Cody, chociaż
złośliwości i to ciągłe obrażanie się Franca było dla mnie
bardziej zabawne niż irytujące. Może to po prostu kwestia
postrzegania. Wiem tylko, że jak zobaczyłem go pierwszy raz, kiedy
bił się z Xanderem, a raczej został przez niego pobity, to
myślałem, że ta cała współpraca nie wyjdzie, bo ciągle będzie
dochodzić do podobnych incydentów. I przynajmniej na początku
miałem wrażenie, że to sprawka Farella, że ludzie z agencji
wyjątkowo spokojnie nas przyjęli, no bo przecież byliśmy wrogami.
Zabijaliśmy im rodziny, a oni nam i nie wszyscy musieli godzić się
na pokojowe rozwiązanie jakie opracowali Xander i Michael. I nie
wiem, czy po kilku tygodniach tam spędzonych dalej ludzie nas
postrzegali jako najgorszych wrogów, ale ja z częścią to w sumie
mógłbym się jakoś dogadać. Na przykład z Linem z Mią czy z
Robertem. Tak w sumie to nawet Cody'ego mógłbym jakoś przełknąć.
- Cameron Parker? - Zapytał
jakiś koleś w garniturze, łapiąc mnie za ramię. Pokiwałem
głową, ale on nie czekał na potwierdzenie. - Zechce pan pójść ze
mną. - Warknął chłodno.
- Zależy, w jakim celu. - Odparłem tak samo oschle. Robert odkaszlnął znacząco i patrząc
na zmianę na mnie i na obcego mężczyznę wyciągnął rękę w
jego stronę.
-Dzień dobry panie
Brown. - Przywitał się z nim obcy ze sztucznym uśmiechem. - Oczekuję
od pana raportu, wie pan o tym?- Zapytał a ja z każdą chwilą
byłem coraz bardziej zdezorientowany. Po co ten koleś tu w ogóle
przylazł?
- Ale dopiero po
zakończeniu sprawy... - Zaczął nieporadnie Robert patrząc na mnie
ze zmieszaniem. - Dlaczego jest pan tak wcześnie? Coś się stało?
- Powiedzmy, że
zaniepokoiły mnie pewne incydenty...Nie ma pan nic przeciwko, żebym
zechciał go wcześniej?
- Oczywiście, że nie.
Mogę zająć Cameronowi chwilę? On musi odprowadzić swojego kota
do pokoju. - Wskazał na Radżę i nie czekając na odpowiedź
pociągnął mnie za bluzę w stronę drzwi.
- Co to za... - Zacząłem,
kiedy tylko wyszliśmy na korytarz, ale Brown przyłożył palec do
ust nakazując ciszę.
- To Andreas McClain. Po
zakończeniu sprawy Z Marshalem mamy oddać was do więzienia
niepodlegającego agencji...
- Jak to? - Przerwałem mu
stając w pół kroku. Pociągnął mnie do przodu i kontynuował
ściszonym głosem.
- Cały ten sojusz z wami
nie jest prosty, przynajmniej z tej prawnej strony. Dziesiątki ludzi
którzy byli poszukiwani za poważne przestępstwa zostaje
uniewinnionych i rezygnujemy z maksymalnego wyroku, jakim w przypadku
was trzech jest śmierć. I dlatego tą sprawę trzeba jak
najbardziej zatuszować, a przecież agencja nie działa sama. Są
też inne tajne służby i one nie do końca zgadzają się na to
wszystko. Dlatego ja i kilka innych osób współpracujących z wami
mieliśmy złożyć na koniec raporty dotyczące waszego podejścia i
zaangażowania w sprawę. Czysta teoria, nie musisz się o to
martwić. Ale jest ktoś, kogo powinieneś się obawiać i tą osobą
jest właśnie McClain. Trzyma was w garści i to od niego zależy,
co potem z wami będzie. Więc dla swojego własnego dobra bądź
choć przez chwilę grzeczny i nie daj się podpuścić. - Poradził
na koniec.
Wysłuchiwałem tego
wszystkiego będąc w niemałym szoku, że agencja nas komuś tak po
prostu oddaje. Wszyscy zawsze wychodzili z założenia, że skoro to
tamtejsi naukowcy stoją za naszymi mutacjami, to wiedzą na nasz
temat najwięcej i to oni powinni się nami zajmować. Nikt z nas
chyba nawet nigdy nie brał pod uwagę, że naszą sprawą mogą
zainteresować się inne służby choć niewątpliwie wiedziały o
naszych poczynaniach i nie przegapiłyby żadnej okazji żeby nas
przyskrzynić.
- Czyli chcesz powiedzieć,
że mam podlizywać się temu całemu Andreasowi tylko dlatego, że
mój los jest w jego rękach? - Zapytałem Roberta na co ten
energicznie pokiwał głową. - A wydawało mi się, że jednak lepiej
mnie znasz... - Westchnąłem i z drwiącym uśmiechem wszedłem do
biura Farella, nie przejmując się pukaniem. Robert odetchnął
cicho i wślizgnął się za mną do środka, zamykając za sobą
drzwi. - Dzień dobry! - Rzuciłem niedbale do nikogo konkretnego,
podchodząc do dzbanka z kawą i nalewając dwa kubki. Stanąłem z
nimi przed drzwiami w momencie, kiedy te się otworzyły.
- Cami, jesteś wielki. -
Pochwalił mnie wchodzący Xander odbierając kawę i nie zwracając jeszcze uwagi, że w
biurze są obcy. Podążająca za nim Mia uśmiechnęła się do mnie
z wdzięcznością, biorąc kubek z parującym napojem. - Przepraszamy
za spóźnienie, ale dokumenty nie chciały się wysłać...Trzeba
było odświeżać program i... - Rozejrzał się dookoła jakby nagle
zdał sobie sprawę, że nie jesteśmy tu sami. Popatrzył na mnie
siedzącego już wygodnie na kanapie tuż obok Domeina, jakby szukał
pomocy, ale my tylko wzruszyliśmy ramionami.
- To jest Andreas McClain.
Zajmuje się waszą sprawą i przyjechał, żeby porozmawiać z wami na
parę interesujących go tematów. - Wyjaśnił Farell wstając zza
biurka i przedstawiając siwiejącego mężczyznę. Obok niego
siedział nieco niższy brunet o Azjatyckich rysach twarzy, który w
skupieniu przyglądał się Domeinowi. Miałem dziwne wrażenie, że
skądś go znam, ale nie mogłem sobie przypomnieć, skąd.
- Dobrze. Rozmawiajmy
więc. - Postanowił obojętnie Xander opierając się o parapet,
który był chyba jego ulubionym miejscem w całym tym gabinecie. -
Co konkretnie pana interesuje? - Zapytał lustrując mężczyznę od
góry do dołu.
- Interesuje mnie to, jakie
poczyniliście postępy poza tym, że wysłaliście niewiele lepszemu
szaleńcowi od was szesnastolatkę, która była jedynym, co na niego
mieliśmy. - Wypalił od razu na co ja aż wytrzeszczyłem oczy,
cofając jednocześnie głowę. Robert posłał mi błagalne
spojrzenie. Zagryzłem więc wargę i nic nie powiedziałem, ale w
głowie szykowałem już sobie z tuzin obelg na tego pieprzonego
eleganta. Mój brat natomiast wydał się niewzruszony i trzymając
kubek kawy w ręku zapatrzył się gdzieś za okno.
- Racja. Wysłaliśmy tam
Evę, ale odzyskaliśmy przy tym trójkę dzieci z jego...
- No właśnie! - Przerwał
mu ostro McClain. - Przyjechał na wymianę. Mogliście go sprzątnąć
i byłoby po sprawie. A tymczasem wy bez powodu oddajecie mu
bezbronną nastolatkę...
- Jakie studia pan
kończył? - Przerwał mu Xander.
- Co proszę?
- Pytam, jakie studia pan
kończył. Medycynę, Coś z chemią, biologią...
- Przez piętnaście lat
byłem sędzią wojskowym, obecnie pracuję jako naczelnik
więzienia.... - Zaczął wyraźnie rozeźlony Anderas ale mój brat
nie dał mu skończyć.
- Więc prawo? A to nie
bardziej nauki humanistyczne, z tego co się orientuję? Mimo
wszystko musi się pan znać na mutacjach, być obeznanym z naszą
sprawą i całą dokumentacją przemiany Evy którą moi ludzie
udostępnili agencji?
- Mam te dokumenty, ale
jeszcze nie zdążyłem się z nimi zapoznać. - Odparł McClain
biorąc łyk kawy z kubka.
- Więc dlaczego sądzi
pan, że Eva jest bezbronna? Nicholas wyraził swoja opinię w jej
temacie i z tego co pamiętam, to wspominał że będzie już
potrafiła się obronić w razie niebezpieczeństwa.
- A przepraszam bardzo,
jakie Nicholas skończył studia? - Zapytał wyraźnie czymś
rozbawiony.
- Żadne. Prawdę mówiąc,
to nie skończył nawet szkoły a na mutacji ludzkich genów zna się
pewnie lepiej niż my wszyscy tu obecni razem wzięci. Może to z nim
powinien pan porozmawiać, skoro interesuje pana ta kwestia? - Zapytał
mierząc się z mężczyzną wzrokiem.
- Obejdzie się. A teraz
wytłumacz mi się, dlaczego to wszystko trwa tak długo. Chyba nie
grasz na zwłokę, prawda? - Zagadnął. Miałem ochotę podejść i
mu pieprznąć. Tak porządnie, od serca. Ale powtarzałem sobie w
kółko, że miałem być grzeczny. Ten jeden, jedyny raz ci się
uda, Cami. Na pewno.
- Póki co nie mam
obowiązku tłumaczyć się przed panem z każdego swojego kroku.
Jedyne, co teraz muszę, to skutecznie zająć się Zackiem. Tak więc
ma pan jeszcze jakieś pytania? - Ton głosu Xandera był chłodny ale
opanowany, jak zawsze.
Szczerze mówiąc to zazdrościłem mu tego,
że tak dobrze się kontroluje. To mnie zawsze najbardziej ponosiły
emocje i tak stało się i wtedy, kiedy nasz rozmówca nie odzywał
się przez chwilę najpierw udając, że pije kawę a potem zjadając
jedno z ciastek ze stojącego na biurku Michaela talerzyka, co biorąc
pod uwagę okoliczności było bardzo niekulturalne z jego strony.
Andreas wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie do końca
wiedział, co.
- Tak więc jak widzimy,
pańskie argumenty to inwalidzi. Zapraszamy, jak już będzie pan
miał jakąś naprawdę ważną sprawę. - Zakpiłem.
- Jak na przykład groźby
gwałtu siedemnastolatkowi i współżycie z małoletnią? - Uśmiechnął się a we mnie coś się zagotowało. Do tamtej pory
jeszcze mogłem jako tako nad sobą panować, ale to było czyste
szaleństwo!
- Poprawka! Grożenie
gwałtem znęcającemu się nad matką siedemnastoletniemu ćpunowi,
który zapewne i tak wyląduje w więzieniu, gdzie jak zapewne pan
wie takie gadki są na porządku dziennym. A jeśli chodzi o Evę, to
ona miała już pełne szesnaście lat, więc to nie
przestępstwo. Ale po co ja się produkuję...? Pewnie i tak zostanę
przedstawiony jako gwałciciel i pedofil. W sumie z tego co się
orientuję, to akurat tych zarzutów o dziwno jeszcze w mojej
kartotece nie ma, więc stanowiły by przyjemną odmianę, nie sądzi
pan? - Mówiłem wkładając w to tyle jadu i sarkazmu, na ile tylko
było mnie stać.
Andreas też był już na
skraju wytrzymałości bo najwyraźniej nie tak wyobrażał sobie tę
rozmowę. Nie wiem, czego się spodziewał. Że zaprzestaniemy na
uprzejmościach i obietnicy poprawy? To śmieszne. Śmieszne i
żałosne. Uśmiechnąłem się sam do siebie a potem przeniosłem
wzrok na Roberta. Wyglądał jakby mu było okropnie wstyd. A Mia
siedząca obok niego nie wyglądała lepiej.
- Sam widzisz Michaelu, że
to już nie są zagubione dzieci. Wydaje mi się, że dość już
zostało dzisiaj powiedziane. Ale nie martw się. Zaopiekuję się
nimi w swoim ośrodku. I mogę cię zapewnić, że dołożę
wszelkich starań, żeby żaden z tej trójki już nie opuścił jego
murów.
- Świetnie. W takim razie
możemy to już skończyć? Chyba potrzebuję Aspiryny... - Odezwał
się wreszcie Domi. - Muszę powiedzieć Nicholasowi, żeby przygotował
mi zimny okład na czoło. - Ruszył w stronę drzwi.
- Chciałem jeszcze tylko
powiedzieć, że Kaito z wami zostanie i codziennie osobiście będzie
mi składał raporty z postępów w sprawie. - Wskazał na Azjatę
siedzącego pod ścianą. Wstał chyba z zamiarem wyjścia, ale w tym
samym czasie rozdzwoniły się telefony Mii i Xandera.
- Chryste... - Szepnęła Mia
Patrząc na starszego, po czym rzuciła się do drzwi a zaraz za nią
Xander, oboje mijający rozkojarzonego Domeina. Poczułem nagłą
potrzebę, żeby szybko iść za nimi.
- Kto jest przy
komputerach? - Krzyczał w stronę Mii mój brat, doganiając ją na
schodach.
- Nikt, ale wszystko co
przychodzi jest zapisywane. - Wyjaśniła dopadając do swojego
miejsca w centrum dowodzenia. Zaraz obok niej usiadł Xander,
natychmiast otwierając swój komputer i podłączając go do innego,
większego.
- Czy ty coś do jasnej
cholery zrobiłaś? - Zapytał trzymając dłonie tuż nad klawiaturą.
- Nic a nic! Samo leci! - Pisnęła podekscytowana. Ja nie widziałem tam nic oprócz milionów
pojawiających się i znikających znaków.
- Mogę wiedzieć, o co
chodzi? - Zapytałem w końcu stojąc obok tak samo zdezorientowanego
jak ja Cody'ego.
- Ktoś właśnie zdjął
blokady Zacka. Na chwilę, ale wystarczająco, żeby rozpocząć i
zakończyć pobieranie wszystkich danych. - Szepnął mój brat niemal
z zafascynowaniem. - Nie zrobił tego sam Zack, bo widać ślady
włamywania. Eva potrafiłaby robić coś takiego?
- Jasper. - Usłyszeliśmy
czyjś głos dochodzący z końca sali. Isobell stała w drzwiach w
piżamie, na boso.
- Co ty tu robisz? - Zaciekawiłem się podchodząc do niej. - Jest wieczór, powinnaś
spać.
- Wiem, ale...Odczułam
usilną potrzebę pójścia do ciebie. Masz kłopoty? - Zapytała ze
strachem. Zaprzeczyłem ruchem głowy a ona wzięła mnie za ręką
i podprowadziła do komputera. - Jasper zna się na komputerach. To
na pewno on pomaga Evie a jeśli tak jest, to znaczy, że oboje są w
śmiertelnym niebezpieczeństwie. - Rzekła ze stoickim spokojem.
Właściwie to wyglądała trochę jak w transie. Zauważyłem, że
zaczęli zjawiać się ludzie z ekipy, między innymi Nicholas, który
bacznie przyglądał się małej.
- Domein? Jak wygląda
sprawa naszego uzbrojenia? - Zapytał Xander, z prędkością światła
klikając przeróżne przyciski na klawiaturze.
- Pełna gotowość. -
Odparł młodszy który najwyraźniej zapomniał o swoim bólu głowy.
- Cameron? Ile zajmie twoim
chłopcom sprowadzenie sprzętu niezbędnego do zaatakowania Marshala
do Groveland? - Zwrócił się nasz lider tym razem do mnie.
- Nie więcej niż
dziewięćdziesiąt minut. - Wyprostowałem się jak struna
wyczuwając, co mój brat zaraz powie.
- Świetnie. - Rzekł
wyciągając się w fotelu. - W takim razie zaczynamy zabawę...
Hej hej kochani! miałam rozdział dodać wczoraj, ale nie zdążyłam go skończyć. Mimo wszystko chciałabym wam życzyć trochę spóźnionych Wesołych Świąt! I dobrej pogody na ich końcówkę, bo ta akurat by się przydała!
A co do samego rozdziału, to nie jestem z niego zadowolona ale to głownie dlatego, że są prawie same rozmowy. Naprawdę się staram pracować nad opisami ale czasami po prostu się nie da! Nie wiem, może to ja mam jakiś problem...W każdym bądź razie postaram się, żeby następny był już lepszy, jeśli chodzi i to. I może wydawać się taki trochę niepotrzebny, ale ja wręcz musiałam go dodać i uważam, że jednak coś tam wnosi do opowiadania (i wcale nie mówię tu o rozważaniach chłopaków na temat seksu). A w następnym możecie spodziewać się już jakiejś tam, mniejszej albo większej akcji :) Aaa! Byłabym zapomniała! Czy tylko mnie się wydaje, że Cameron przeszedł tutaj samego siebie? takie teraz odnoszę wrażenie :P
Pozdrawiam! :*
Rozdział świetny jak zwykle. Też odnoszę takie wrażenie ;)
OdpowiedzUsuńBoski rozdział *.*
OdpowiedzUsuńCały czas zastanawia mnie na czym polega ten plan chłopaków. Rozumiem, że nie mogą nikomu powiedzieć, ale... Po cichu mam trochę nadzieję, że po średnio uda ci się jeszcze trochę utemperować Camerona. I tak wiele się zmienił dla Evy, ale no...
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Rosy. To tylko psina, choć mam nadzieję, że jakoś się dostosuje do nowej sytuacji i dalej będzie mogła "pracować".
Wyczuwam, że niedługo będzie się działo, więc czekam do następnego!
Pozdrawiam,
Sparks ;*
Jeju, biedna Rosa...
OdpowiedzUsuńNie lubię, jak zwierzęta cierpią... [powiedziała sadystka 3:)] Szkoda mi jej bardzo.
Rozdział był nieco spokojniejszy i według mnie wiele wniósł do historii. Na przykład wiemy już, że chłopaki mają pliki danych z komputera Zacka, czyli misja Evy i poświęcenie [*] Jaspera nie poszło na marne! Cóż, to jest naprawdę dobra wiadomość.
Początek mnie nieco rozbawił, zwłaszcza kiedy Cameron wybierał plaster xD Ech, uwielbiam go...
No, to teraz szykuję się akcja ratownicza, co nie? I być może wreszcie Cam spotka się z Evą, Zack zakosztuje porażki, przy czym będzie epicka bitwa! Tia, mi tylko akcja ostatnio w głowie... :P
Pozdrawiam ;D
też wziełabym żółty plaster z małpką, bo nie lubię zielonego :D W ogóle to śmiesznie zachowywał sie Cameron u pielęgniarki. Taki duży dzieciak :D
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Rosy i Camerona! Biedny piesek... Tak wspaniale się spisała a taką cenę musiała zapłacić :(
Uhuhu, ile kłótni :D Ale Cam w sumie dał radę z byciem grzecznym chłopcem :D To dalej to został sprowokowany i się nie liczy. Bardzo dobrze odpowiedział!
No! I właśnie, postać epizodyczna przyczyniła się do odblokowania zabezpiecze, dzięki temu chłopcy mogą zacząć odbijanie więźniów! Gdyby nie Jasper, mogłoby zająć to wszystko znacznie dłużej. A tutaj czas bardzo się liczy! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Następny rozdział zapowiada się wspaniale! Aż nie mogę się doczekać! Pozdrawiam serdecznie :*
Zapraszam do siebie również na nowy rozdział: http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com
A ja wyjątkowo chyba nie mam ni do Camerona w tym rozdziale;D No może ta rozmowa na temat seksu... ale do tego wrócę;) W sumie tyle się tutaj działo, że nie wiem od czego zacząć;D To może od początku.
OdpowiedzUsuńU pielęgniarki Cam zachowywał się trochę jak takie duże dziecko:D W sumie nie jest tajemnicą, że niektórzy mężczyźni nigdy do końca nie dorastają i zawsze ten zalążek dzieciaka w nich zostaje i tutaj się to sprawdza:D Uśmiałam się przy plasterkach z małpką. Czasem potrzebne są takie wesołe fragmenty, więc serdecznie dziękuję;D
Co do tej rozmowy z Amirem, to sama nie wiem do końca co myśleć. Nie dałaś nam jasno do zrozumienia o co chodzi, ale te wszystkie podteksty, półsłówka przywodzą mi na myśl jakieś wymyślne erotyczne harce z udziałem obu panów. I jeszcze to spanie razem... Tzn ja nie widzę nic złego w tym, że dwóch facetów śpi w jednym łóżku. Na Boga, jestem studentką! Widziałam czasami czterech facetów w jednym łóżku i to nie oznaczało jednego;D Ale te ich teksty już nie pierwszy raz mnie zastanawiają. Dla swojego dobra uznam po prostu, że to były żarty. Tak będzie lepiej! :D
Co do tajemnic jakie ma Cam, wcale mu się nie dziwię. Mimo iż Amir jest jego najlepszym kumplem to sądzę, że robi słusznie nic mu nie mówiąc. W końcu jak sekret to sekret. Czasem im mniej osób wtajemniczonych tym lepiej dlatego przybijam Camowi piątala za trzymanie języka za zębami.
Mega mnie ucieszyło, że udało im się odkryć to włamanie do systemu, którego sprawcą był Jasper. Gdyby się nie udało to oznaczałoby, że jego poświęcenie poszło na marne, a jego śmierć była zupełnie bezsensowna. Mam nadzieję, że uda im się zdobyć adres i ruszą z misją ratowniczą, bo Eva może być w koszmarnym niebezpieczeństwie. Ci tu gadu gadu, plasterki w małpki i te sprawy, a cholera wie co dzieje się teraz z Marshalówną. Do boju chłopaki!
Mega martwi mnie jeszcze jedna rzecz. Ten cały Andreas i jego plany. Na to chłopcy nie byli przygotowani i ciekawa jestem czy dadzą radę wykonać swój plan jeśli sprawy się lekko pokomplikowały. Mam nadzieję, że tak, bo szczerze powiedziawszy byłam lekko przerażona jego pojawieniem się tutaj. Może sporo namieszac... Tym bardziej, że już wprowadza swoich ludzi na przeszpiegi. Nieładnie Robert! Kompletnie już nie ufam temu gościowi.
Pozdrawiam! ;*
Jeśli jeszcze ktoś określi związek Evy i Camerona mianem 'nielegalny', to rozszarpię na kawałki. Wkurza mnie, gdy ktoś się wpieprza tam, gdzie nie powinien. A Andreas jak najbardziej to robi. Cóż, mam nadzieję, że chłopcy razem ze swoim genialnym planem, o którym nie mówią ani słówka, zetrą mu ten uśmieszek z twarzy i wyrolują go, ale tak porządnie! Będzie miał nauczkę! Poza tym, co on sobie myślał, przychodząc do nich, żądając natychmiastowych efektów i wyjaśnień na temat każdego podjętego kroku? A potem jeszcze ma czelność próbować ich zastraszać! Też coś! Nie polubiłam go, jak z resztą doskonale widać.
OdpowiedzUsuńI nadszedł dzień sądu. Teraz wszystko się rozstrzygnie. Mam nadzieję, wielką nadzieję, że cała akcja pójdzie im jka po maśle, bo naprawdę nie zniosę, jeśli stracą jeszcze kogoś. Zack powinien się bać. Naprawdę powinien, ale znając jego, pewnie ich zlekceważy. Byleby oni nie zlekceważyli jego. Ten skurczybyk może mieć jakiegoś asa w rękawie. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele wie Jasper. Wiedział, że może tę wiedzę przekazać Evie, a mimo to zaryzykował i dopuścił do ich spotkania, a nawet dał im szansę na rozmowę! To mi coraz bardziej śmierdzi. Obym się myliła. Oby wszystko poszło po ich myśli!
Pozdrawiam! ;**