poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Cza­sami wys­tar­czy pocze­kać, a roz­wiąza­nie po­jawi się samo.

Z perspektywy Camerona. 
- To boli! - Poskarżyłem się kobiecie zajmującej się moim zadrapaniem na czole, które jak się okazało było na tyle poważne, że postanowiła założyć mi jeden szew. Dla niej tylko jeden, dla mnie aż jeden. - Jest pani pewna, że nie zostanie mi po tym blizna? - Zapytałem patrząc niepewnie w swoje odbicie w oknie.
- Jojczysz gorzej niż mały dzieciak. - Mruknęła Isobell siedząc obok mnie. - Nie dostaniesz nalepki dzielnego pacjenta!
- Nie strasz go, bo ucieknie. - Zaśmiała się pielęgniarka, na co ja tylko zmarszczyłem brwi, co trochę zabolało. - Nic się nie martw. Zapewne nie zostanie ci żaden ślad. Nie zdziwiłabym się, gdyby takie szybkie gojenie się ran to też był wynik tych waszych mutacji. Trevor też bardzo szybko zdrowieje. -  Wyjaśniła szukając czegoś w jednej z szuflad. - A teraz powiedz mi kochanie, jaki chcesz plasterek! Żółty z małpką czy zielony z żółwiem? - Wyciągnęła do mnie dwa małe pudełka. Korciło mnie, żeby wziąć ten z małpką bo przypominała mi Amira, ale chyba byłoby to nie na miejscu.
- Chyba wezmę zwykły... - Westchnąłem z rozżaleniem. Isy natomiast wzięła sobie zielony i nakleiła na mały palec.
Wyszedłem na korytarz gdzie chodząc tam i z powrotem czekał na mnie Amir. Skrzywił się kiedy tylko na mnie popatrzył i syknął znacząco. Od razu wiedziałem, że nie jest dobrze.
- Rany! Koleś! Minus dziesięć do męskości! Poważnie!
- Ciesz się, że nie wziąłem plasterka z małpką. - Wypaliłem na co mój przyjaciel ponownie się skrzywił, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.- Co z Rosą?
- Nie mają tu weterynarza, ale doktor powiedział, że się postara. Robert obiecał się nią zająć. -  Wyjaśnił rozglądając się dookoła i skubiąc kciuk. Nerwowy tik świadczący o tym, że musi zapalić a niestety w tej części agencji było to zabronione.
- Nie ma potrzeby. Zaraz się wszystkim...
- Zaraz to ty pójdziesz spać. Wyglądasz okropnie. Niby powinno mnie to cieszyć, bo takie zmęczenie cię postarza, ale jednak... - Westchnęła Isobell. Popatrzyliśmy na nią z Amirem niemal w tej samej chwili. - No co? - Zapytała wzruszając ramionami. - Jesteś moim ojcem i masz prawie czterdzieści lat! Jak długo można wyglądać jak dwudziestolatek?
- Mam tylko trzydzieści osiem lat! Nie postarzaj mnie! - Oburzyłem się, na co oboje się roześmiali. Jęknąłem głośno.
- Osiem, Cami. Osiem. Nikt w to nie wątpi. - Obronił mnie z udawaną powagą Amir. - Ale Isy ma rację. Idziemy spać.
- Świetnie, bo nocuję dziś u ciebie. - Wskazałem na niego palcem. - Isy nie ma tu swojego lokum a nie może wiecznie nocować u córki Cody'ego, więc śpi u mnie. Kasandra pojechała spotkać się z Dianą więc masz połowę łóżka wolnego. Możesz też oddać mi całe ale nie wiem, gdzie wtedy sam się podziejesz. Możesz dogadać się z Radżą, żeby odstąpił ci połowę swojego materaca, ale nie polecam. Jakieś pytania? - Zerknąłem na niego kątem oka a on bezczelnie wypiął mi język.
- Jeśli myślisz, że dam ci się przelecieć, to się przeliczyłeś, koleś. - Syknął, kiedy już zamknąłem drzwi za ledwo żywą Isobell. Swoją drogą dlaczego dziecko w jej wieku nie spało o czwartej nad ranem?
- Mówisz tak, jakbyś kiedyś mi na to pozwolił. - Warknąłem niby zły.  
- Bo zawsze kiedy tego chcieliśmy to zaczynała się kłótnia o dominację. Dlatego ograniczało się to tylko do seksu grupowego. Poza tym chyba nie mógłbym potem patrzeć na ciebie tak samo...Sam nie wiem...Możesz nie zadawać mi tak trudnych pytań o tak nieprzyzwoitej porze? - Zapytał kiedy zsuwałem spodnie i w samych bokserkach wyciągnąłem się na jego łóżku.
Nie odpowiedziałem, tylko uśmiechnąłem się wtulając w poduszkę. Nie wiem, czy Kasandra będzie zadowolona, jak się dowie, że spałem z jej chłopakiem. Na swoją obronę miałem to, że mocno uderzyłem się w głowę i nie do końca mogłem być świadomy tego, co robię. Miałem zamiar poczekać jeszcze trochę, ale zasnąłem, zanim Al-Kadi wrócił z łazienki.
Nie wiem, jak długo spałem, ale nie miałem żadnych koszmarów. A przynajmniej nic nie pamiętałem. I prawdopodobnie spałbym dalej, ale Amir miał w zwyczaju otwierać rano okna, żeby się wywietrzyło i zrobiło mi się zimno. Zakryłem się szczelniej kołdrą i uchyliłem jedno oko, żeby zerknąć na chłopaka. Leżał po drugiej stronie na brzuchu i opierając się na łokciach palił papierosa. Na twarzy miał kilkudniowy zarost a fryzurę jak zawsze w artystycznym nieładzie. Zerknął na mnie wydmuchując przez nos dym z papierosa.
- Amir? - Zagadnąłem rozciągając się. - Wyglądasz zajebiście.
- Brakuje tu tylko skacowanej Locki między nami i poczułbym się jak za starych czasów. - Uśmiechnął się krzywo i przetarł twarz dłonią. - Tęsknisz za tym? No wiesz...Wyścigi, kluby, strzelaniny... Ciągłe życie na krawędzi. Nie ciągnie cię do tego? - Zapytał. Zastanawiałem się przez moment.
- W tej chwili najbardziej tęsknię za Evą. - Przyznałem w końcu. - I mam nadzieję, że nic jej nie jest. Nie wiem, co bym zrobił, jakby coś jej się stało...
- Właściwie, to czemu się na to zgodziłeś? - Zapytał w końcu. - Przecież obaj doskonale wiemy, że to wbrew tobie.
- Przecież sam mówiłeś, że da sobie radę.
- Owszem, mówiłem, ale nie myślałem, że tak łatwo się na to zgodzisz.
- Chyba... - Zacząłem nie bardzo wiedząc, jak ująć to w słowa tak, żeby zrozumiał. - Chyba po prostu czułem, że muszę uszanować jej decyzję bez względu na to, jaka by nie była. Ale nie powinienem był tego robić. Powinienem starać się ją zatrzymać a teraz wydaje mi się, że nie zrobiłem w tym celu absolutnie wszystkiego. Rozumiesz? - Spytałem. Pokiwał głową w zamyśleniu.
- Też tak mam. - Powiedział w końcu po paru minutach ciszy. Podniosłem głowę chcąc go wyraźniej widzieć, bo nie do końca wiedziałem, co ma na myśli. - Powinienem był cię powstrzymać, zanim dałeś z siebie zrobić kozła ofiarnego. - Spojrzał na mnie chłodno. Wywróciłem tylko oczami i podniosłem się do pozycji siedzącej. Patrzył na mnie jakby oczekiwał, że coś powiem, ale zignorowałem go i wstałem, szukając swoich ubrań. - Świetnie! Masz zamiar unikać tego tematu?- Zapytał z wyrzutem i zgniótł niedopałek w popielniczce.
- Owszem, bo ten temat jest skończony! - Warknąłem jeszcze chłodniej, niżbym chciał.
- Jaki ty jesteś uparty! Jak osioł! - Wstał i zmierzył mnie wzrokiem.- Powiedz mi, że macie plan. Że nie dasz im się udupić...- Zaczął ubierać spodnie. 
- Nie ma planu. - Skłamałem. Jeśli Xander nie mógł powiedzieć Rocket, to ja żeby nie wiem co, też musiałem grać fair i nie pisnąć słowa nawet Amirowi. - To była moja decyzja! Dostaliśmy od Farella propozycję którą akceptowaliśmy godząc się na konsekwencje. Tak trudno to pojąć?
- Tak, bo wiem, że ty nie dasz sobie z tym rady! Obaj wiemy, że ty nigdy nie tańczysz tak, jak ci góra zagra! No chyba, że nagle postanowiłeś być takim świętoszkiem i szukać pieprzonego światełka w tunelu! Tylko że to by było bardzo nie w twoim stylu i wręcz nie chce mi się w to wierzyć. - Syknął mi do ucha a ja wiedziałem, że się nie myli.
- Zawsze musisz mieć rację, co? - Naskoczyłem na niego. - Więc przyznaję! Masz rację, to nie w moim stylu. I nie wiem, jak to zrobię, ale taki mam właśnie zamiar. Chociażby po to, żeby Eva i Isobell miały od tego wszystkiego święty spokój. Albo żebyś ty mógł wrócić do Arabii, przedstawić ojcu Kasandrę i powiedzieć, że już nikt cię nie szuka i nie musisz się ukrywać. Właśnie po to. -  Tłumaczyłem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu przerwałem: - Koniec tematu, Amir. -  Powiedziałem kończąc tym samym dyskusję. Patrzył na mnie przez chwilę jakby był śmiertelnie urażony tym, co powiedziałem a ja doskonale sobie zdawałem z tego sprawę. - Idź zrobić nam śniadanie. Chcę grzanki i kawę. - Poleciłem mu. Posłał mi ostatnie wściekłe spojrzenie i trzasnął drzwiami od łazienki w której się znajdowaliśmy. Potem usłyszałem jeszcze niesamowity huk drzwi wejściowych i zostałem sam.
Oparłem się o zimne kafelki próbując trochę ochłonąć. Nie chciałem go odprawiać, ale nie miałem innego wyjścia. W innym wypadku w końcu bym nie wytrzymał i powiedział mu wszystko, albo sam by się domyślił obserwując moje zachowanie. Zbyt dobrze mnie znał. Byliśmy niemal tacy sami i chyba dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy chociaż nie zaprzeczam, że i często kłóciliśmy o nawet największe głupoty. Mieliśmy te same zainteresowania, podobny gust w kwestii muzyki, ubrań, czy nawet kobiet. Zawsze doskonale wiedział jak zareaguję na daną sytuację bo wiedział, jak on by się zachował. Ale chwilami sprawiało to więcej kłopotu niż pożytku. Na przykład teraz. Miałem tylko nadzieje, że da sobie już spokój i nie będzie drążył tematu.
Wziąłem szybki prysznic i ubrałem się w czyste ubrania. Po drodze do kuchni zaszedłem jeszcze do nas i wypuściłem Radżę, bo takie ciągłe siedzenie w zamknięciu nie bardzo mu służy.
Amir siedział w pustej kuchni z kubkiem kawy w jednej ręce i papierosem w drugiej. Na przeciwko czekało moje śniadanie, więc bez słowa zabrałem się za jedzenie. Przez cały czas nie spuszczałem z niego wzroku wiedząc, że tego nie cierpi, ale mimo wszystko udało mu się mnie ignorować. Właśnie zbierałem się na odwagę żeby coś powiedzieć, kiedy pojawił się Robert.
- Nie wiem jak wam, ale mi okropnie chce się spać. - Zakomunikował. - Co tak ładnie pachnie? Jestem głodny...
- Weź moje śniadanie. Ja jakoś straciłem apetyt. - Warknął Al-Kadi pod nosem, wstając od stołu.
- Coś nie tak? - Zdziwił się blondyn patrząc to na mnie, to na Amira.
- Zapytaj kozła ofiarnego. - Warknął i wyraźnie zły wyszedł z kuchni. A przecież chciałem się pogodzić!
- Okej... - Brown popatrzył za nim i przeniósł wzrok na mnie. - Wpadłem nie w porę?
- Długo by gadać. - Wzruszyłem ramionami. - Co z Rosą?
- Jest drobny problem, a właściwie był, bo już go nie ma. Trzeba było jej amputować łapę...
- Co? - Przerwałem mu. - Amputowaliście mojemu psu łapę bez mojej wiedzy?
- To była jedyna szansa żeby ją uratować, a przynajmniej tak mówi lekarz. Jest stara no i była wykończona. Cud, że w ogóle żyje. Trevor powiedział, że będzie się nią opiekował, bo jest z nim lepiej a nie chcą go jeszcze wypuścić ze szpitalnego. - Wyjaśnił.
Myślałem, że zaraz wybuchnę. Jak oni mogli zrobić coś takiego mojej psinie? I to jeszcze po tym wszystkim, co wczoraj razem przeszliśmy! Do teraz czuję się jakbym miał błoto we włosach chociaż szorowałem je wczoraj chyba z godzinę! No i te wszechobecne pająki, komary i w ogóle robactwo...Ohyda! Skrzywiłem się na samą myśl.
- Dobra. Niech będzie, że ci wybaczam. Ale jak Rosa będzie chciała cię po wszystkim ugryźć, to nie licz, że ci pomogę. - Warknąłem na co ten tylko się uśmiechnął.
- Użerałem się z tobą przez trzy lata więc wydaje mi się, że pies o trzech łapach nie będzie stanowił większego problemu. - Mrugnął do mnie i odstawił swój talerz po grzankach do zmywarki.
- Nie marudź! Nie byłem aż taki zły!
- Żartujesz? - Parsknął śmiechem. - Byłeś prawdziwym utrapieniem dla wszystkich strażników. Dziesiątki razy mówiliśmy Dianie, że powinna pomyśleć o przeniesieniu ciebie w bardziej odpowiednie miejsce, ale nigdy się nie zgadzała. Teraz w sumie wiem, czemu. Byłeś jak rozwydrzony bachor i im bardziej ci się czegoś zabraniało, tym usilniej próbowałeś to robić. Prawdę powiedziawszy to wszyscy odetchnęli, kiedy już nie musieli cię znosić. Tak w ogóle to od kiedy ty się tym przejmujesz? - Obrócił się i popatrzył na mnie z zaciekawieniem.
- Właściwie to się nie przejmuję. Pytam z czystej ciekawości. I wiedz, że utrudnianie wam pracy było dla mnie czystą przyjemnością. - Ukłoniłem się teatralnie, na co Brown wybuchł śmiechem.
Właściwie to facet by znośny. Nawet bardzo, jak na glinę. Sam nie wiem, dlaczego z czasem zacząłem tak uważać. Na pewno bardziej niż Cody, chociaż złośliwości i to ciągłe obrażanie się Franca było dla mnie bardziej zabawne niż irytujące. Może to po prostu kwestia postrzegania. Wiem tylko, że jak zobaczyłem go pierwszy raz, kiedy bił się z Xanderem, a raczej został przez niego pobity, to myślałem, że ta cała współpraca nie wyjdzie, bo ciągle będzie dochodzić do podobnych incydentów. I przynajmniej na początku miałem wrażenie, że to sprawka Farella, że ludzie z agencji wyjątkowo spokojnie nas przyjęli, no bo przecież byliśmy wrogami. Zabijaliśmy im rodziny, a oni nam i nie wszyscy musieli godzić się na pokojowe rozwiązanie jakie opracowali Xander i Michael. I nie wiem, czy po kilku tygodniach tam spędzonych dalej ludzie nas postrzegali jako najgorszych wrogów, ale ja z częścią to w sumie mógłbym się jakoś dogadać. Na przykład z Linem z Mią czy z Robertem. Tak w sumie to nawet Cody'ego mógłbym jakoś przełknąć.
- Cameron Parker? - Zapytał jakiś koleś w garniturze, łapiąc mnie za ramię. Pokiwałem głową, ale on nie czekał na potwierdzenie. - Zechce pan pójść ze mną. - Warknął chłodno.
- Zależy, w jakim celu. - Odparłem tak samo oschle. Robert odkaszlnął znacząco i patrząc na zmianę na mnie i na obcego mężczyznę wyciągnął rękę w jego stronę.
-Dzień dobry panie Brown. - Przywitał się z nim obcy ze sztucznym uśmiechem. - Oczekuję od pana raportu, wie pan o tym?- Zapytał a ja z każdą chwilą byłem coraz bardziej zdezorientowany. Po co ten koleś tu w ogóle przylazł?
- Ale dopiero po zakończeniu sprawy... - Zaczął nieporadnie Robert patrząc na mnie ze zmieszaniem. - Dlaczego jest pan tak wcześnie? Coś się stało?
- Powiedzmy, że zaniepokoiły mnie pewne incydenty...Nie ma pan nic przeciwko, żebym zechciał go wcześniej?
- Oczywiście, że nie. Mogę zająć Cameronowi chwilę? On musi odprowadzić swojego kota do pokoju. - Wskazał na Radżę i nie czekając na odpowiedź pociągnął mnie za bluzę w stronę drzwi.
- Co to za... - Zacząłem, kiedy tylko wyszliśmy na korytarz, ale Brown przyłożył palec do ust nakazując ciszę.
- To Andreas McClain. Po zakończeniu sprawy Z Marshalem mamy oddać was do więzienia niepodlegającego agencji...
- Jak to? - Przerwałem mu stając w pół kroku. Pociągnął mnie do przodu i kontynuował ściszonym głosem.
- Cały ten sojusz z wami nie jest prosty, przynajmniej z tej prawnej strony. Dziesiątki ludzi którzy byli poszukiwani za poważne przestępstwa zostaje uniewinnionych i rezygnujemy z maksymalnego wyroku, jakim w przypadku was trzech jest śmierć. I dlatego tą sprawę trzeba jak najbardziej zatuszować, a przecież agencja nie działa sama. Są też inne tajne służby i one nie do końca zgadzają się na to wszystko. Dlatego ja i kilka innych osób współpracujących z wami mieliśmy złożyć na koniec raporty dotyczące waszego podejścia i zaangażowania w sprawę. Czysta teoria, nie musisz się o to martwić. Ale jest ktoś, kogo powinieneś się obawiać i tą osobą jest właśnie McClain. Trzyma was w garści i to od niego zależy, co potem z wami będzie. Więc dla swojego własnego dobra bądź choć przez chwilę grzeczny i nie daj się podpuścić. - Poradził na koniec.
Wysłuchiwałem tego wszystkiego będąc w niemałym szoku, że agencja nas komuś tak po prostu oddaje. Wszyscy zawsze wychodzili z założenia, że skoro to tamtejsi naukowcy stoją za naszymi mutacjami, to wiedzą na nasz temat najwięcej i to oni powinni się nami zajmować. Nikt z nas chyba nawet nigdy nie brał pod uwagę, że naszą sprawą mogą zainteresować się inne służby choć niewątpliwie wiedziały o naszych poczynaniach i nie przegapiłyby żadnej okazji żeby nas przyskrzynić.
- Czyli chcesz powiedzieć, że mam podlizywać się temu całemu Andreasowi tylko dlatego, że mój los jest w jego rękach? - Zapytałem Roberta na co ten energicznie pokiwał głową. - A wydawało mi się, że jednak lepiej mnie znasz... - Westchnąłem i z drwiącym uśmiechem wszedłem do biura Farella, nie przejmując się pukaniem. Robert odetchnął cicho i wślizgnął się za mną do środka, zamykając za sobą drzwi. - Dzień dobry! - Rzuciłem niedbale do nikogo konkretnego, podchodząc do dzbanka z kawą i nalewając dwa kubki. Stanąłem z nimi przed drzwiami w momencie, kiedy te się otworzyły.
- Cami, jesteś wielki. - Pochwalił mnie wchodzący Xander odbierając kawę i nie zwracając jeszcze uwagi, że w biurze są obcy. Podążająca za nim Mia uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością, biorąc kubek z parującym napojem. - Przepraszamy za spóźnienie, ale dokumenty nie chciały się wysłać...Trzeba było odświeżać program i... - Rozejrzał się dookoła jakby nagle zdał sobie sprawę, że nie jesteśmy tu sami. Popatrzył na mnie siedzącego już wygodnie na kanapie tuż obok Domeina, jakby szukał pomocy, ale my tylko wzruszyliśmy ramionami.
- To jest Andreas McClain. Zajmuje się waszą sprawą i przyjechał, żeby porozmawiać z wami na parę interesujących go tematów. - Wyjaśnił Farell wstając zza biurka i przedstawiając siwiejącego mężczyznę. Obok niego siedział nieco niższy brunet o Azjatyckich rysach twarzy, który w skupieniu przyglądał się Domeinowi. Miałem dziwne wrażenie, że skądś go znam, ale nie mogłem sobie przypomnieć, skąd.
- Dobrze. Rozmawiajmy więc. - Postanowił obojętnie Xander opierając się o parapet, który był chyba jego ulubionym miejscem w całym tym gabinecie. - Co konkretnie pana interesuje? - Zapytał lustrując mężczyznę od góry do dołu.
- Interesuje mnie to, jakie poczyniliście postępy poza tym, że wysłaliście niewiele lepszemu szaleńcowi od was szesnastolatkę, która była jedynym, co na niego mieliśmy. - Wypalił od razu na co ja aż wytrzeszczyłem oczy, cofając jednocześnie głowę. Robert posłał mi błagalne spojrzenie. Zagryzłem więc wargę i nic nie powiedziałem, ale w głowie szykowałem już sobie z tuzin obelg na tego pieprzonego eleganta. Mój brat natomiast wydał się niewzruszony i trzymając kubek kawy w ręku zapatrzył się gdzieś za okno.
- Racja. Wysłaliśmy tam Evę, ale odzyskaliśmy przy tym trójkę dzieci z jego...
- No właśnie! - Przerwał mu ostro McClain. - Przyjechał na wymianę. Mogliście go sprzątnąć i byłoby po sprawie. A tymczasem wy bez powodu oddajecie mu bezbronną nastolatkę...
- Jakie studia pan kończył? - Przerwał mu Xander.
- Co proszę?
- Pytam, jakie studia pan kończył. Medycynę, Coś z chemią, biologią...
- Przez piętnaście lat byłem sędzią wojskowym, obecnie pracuję jako naczelnik więzienia.... - Zaczął wyraźnie rozeźlony Anderas ale mój brat nie dał mu skończyć.
- Więc prawo? A to nie bardziej nauki humanistyczne, z tego co się orientuję? Mimo wszystko musi się pan znać na mutacjach, być obeznanym z naszą sprawą i całą dokumentacją przemiany Evy którą moi ludzie udostępnili agencji?
- Mam te dokumenty, ale jeszcze nie zdążyłem się z nimi zapoznać. - Odparł McClain biorąc łyk kawy z kubka.
- Więc dlaczego sądzi pan, że Eva jest bezbronna? Nicholas wyraził swoja opinię w jej temacie i z tego co pamiętam, to wspominał że będzie już potrafiła się obronić w razie niebezpieczeństwa.
- A przepraszam bardzo, jakie Nicholas skończył studia? - Zapytał wyraźnie czymś rozbawiony.
- Żadne. Prawdę mówiąc, to nie skończył nawet szkoły a na mutacji ludzkich genów zna się pewnie lepiej niż my wszyscy tu obecni razem wzięci. Może to z nim powinien pan porozmawiać, skoro interesuje pana ta kwestia? - Zapytał mierząc się z mężczyzną wzrokiem.
- Obejdzie się. A teraz wytłumacz mi się, dlaczego to wszystko trwa tak długo. Chyba nie grasz na zwłokę, prawda? - Zagadnął. Miałem ochotę podejść i mu pieprznąć. Tak porządnie, od serca. Ale powtarzałem sobie w kółko, że miałem być grzeczny. Ten jeden, jedyny raz ci się uda, Cami. Na pewno.
- Póki co nie mam obowiązku tłumaczyć się przed panem z każdego swojego kroku. Jedyne, co teraz muszę, to skutecznie zająć się Zackiem. Tak więc ma pan jeszcze jakieś pytania? - Ton głosu Xandera był chłodny ale opanowany, jak zawsze. 
Szczerze mówiąc to zazdrościłem mu tego, że tak dobrze się kontroluje. To mnie zawsze najbardziej ponosiły emocje i tak stało się i wtedy, kiedy nasz rozmówca nie odzywał się przez chwilę najpierw udając, że pije kawę a potem zjadając jedno z ciastek ze stojącego na biurku Michaela talerzyka, co biorąc pod uwagę okoliczności było bardzo niekulturalne z jego strony. Andreas wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie do końca wiedział, co.
- Tak więc jak widzimy, pańskie argumenty to inwalidzi. Zapraszamy, jak już będzie pan miał jakąś naprawdę ważną sprawę. - Zakpiłem.
- Jak na przykład groźby gwałtu siedemnastolatkowi i współżycie z małoletnią? - Uśmiechnął się a we mnie coś się zagotowało. Do tamtej pory jeszcze mogłem jako tako nad sobą panować, ale to było czyste szaleństwo!
- Poprawka! Grożenie gwałtem znęcającemu się nad matką siedemnastoletniemu ćpunowi, który zapewne i tak wyląduje w więzieniu, gdzie jak zapewne pan wie takie gadki są na porządku dziennym. A jeśli chodzi o Evę, to ona miała już pełne szesnaście lat, więc to nie przestępstwo. Ale po co ja się produkuję...? Pewnie i tak zostanę przedstawiony jako gwałciciel i pedofil. W sumie z tego co się orientuję, to akurat tych zarzutów o dziwno jeszcze w mojej kartotece nie ma, więc stanowiły by przyjemną odmianę, nie sądzi pan? - Mówiłem wkładając w to tyle jadu i sarkazmu, na ile tylko było mnie stać.
Andreas też był już na skraju wytrzymałości bo najwyraźniej nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę. Nie wiem, czego się spodziewał. Że zaprzestaniemy na uprzejmościach i obietnicy poprawy? To śmieszne. Śmieszne i żałosne. Uśmiechnąłem się sam do siebie a potem przeniosłem wzrok na Roberta. Wyglądał jakby mu było okropnie wstyd. A Mia siedząca obok niego nie wyglądała lepiej.
- Sam widzisz Michaelu, że to już nie są zagubione dzieci. Wydaje mi się, że dość już zostało dzisiaj powiedziane. Ale nie martw się. Zaopiekuję się nimi w swoim ośrodku. I mogę cię zapewnić, że dołożę wszelkich starań, żeby żaden z tej trójki już nie opuścił jego murów.
- Świetnie. W takim razie możemy to już skończyć? Chyba potrzebuję Aspiryny... - Odezwał się wreszcie Domi. - Muszę powiedzieć Nicholasowi, żeby przygotował mi zimny okład na czoło. -  Ruszył w stronę drzwi.
- Chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że Kaito z wami zostanie i codziennie osobiście będzie mi składał raporty z postępów w sprawie. - Wskazał na Azjatę siedzącego pod ścianą. Wstał chyba z zamiarem wyjścia, ale w tym samym czasie rozdzwoniły się telefony Mii i Xandera.
- Chryste... - Szepnęła Mia Patrząc na starszego, po czym rzuciła się do drzwi a zaraz za nią Xander, oboje mijający rozkojarzonego Domeina. Poczułem nagłą potrzebę, żeby szybko iść za nimi.
- Kto jest przy komputerach? - Krzyczał w stronę Mii mój brat, doganiając ją na schodach.
- Nikt, ale wszystko co przychodzi jest zapisywane. - Wyjaśniła dopadając do swojego miejsca w centrum dowodzenia. Zaraz obok niej usiadł Xander, natychmiast otwierając swój komputer i podłączając go do innego, większego.
- Czy ty coś do jasnej cholery zrobiłaś? - Zapytał trzymając dłonie tuż nad klawiaturą.
- Nic a nic! Samo leci! - Pisnęła podekscytowana. Ja nie widziałem tam nic oprócz milionów pojawiających się i znikających znaków.
- Mogę wiedzieć, o co chodzi? - Zapytałem w końcu stojąc obok tak samo zdezorientowanego jak ja Cody'ego.
- Ktoś właśnie zdjął blokady Zacka. Na chwilę, ale wystarczająco, żeby rozpocząć i zakończyć pobieranie wszystkich danych. - Szepnął mój brat niemal z zafascynowaniem. - Nie zrobił tego sam Zack, bo widać ślady włamywania. Eva potrafiłaby robić coś takiego?
- Jasper. - Usłyszeliśmy czyjś głos dochodzący z końca sali. Isobell stała w drzwiach w piżamie, na boso.
- Co ty tu robisz? - Zaciekawiłem się podchodząc do niej. - Jest wieczór, powinnaś spać.
- Wiem, ale...Odczułam usilną potrzebę pójścia do ciebie. Masz kłopoty? - Zapytała ze strachem. Zaprzeczyłem ruchem głowy a ona wzięła mnie za ręką i podprowadziła do komputera. - Jasper zna się na komputerach. To na pewno on pomaga Evie a jeśli tak jest, to znaczy, że oboje są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. - Rzekła ze stoickim spokojem. Właściwie to wyglądała trochę jak w transie. Zauważyłem, że zaczęli zjawiać się ludzie z ekipy, między innymi Nicholas, który bacznie przyglądał się małej.
- Domein? Jak wygląda sprawa naszego uzbrojenia? - Zapytał Xander, z prędkością światła klikając przeróżne przyciski na klawiaturze.
- Pełna gotowość. - Odparł młodszy który najwyraźniej zapomniał o swoim bólu głowy.
- Cameron? Ile zajmie twoim chłopcom sprowadzenie sprzętu niezbędnego do zaatakowania Marshala do Groveland? - Zwrócił się nasz lider tym razem do mnie.
- Nie więcej niż dziewięćdziesiąt minut. - Wyprostowałem się jak struna wyczuwając, co mój brat zaraz powie.
- Świetnie. - Rzekł wyciągając się w fotelu. - W takim razie zaczynamy zabawę...
Hej hej kochani! miałam rozdział dodać wczoraj, ale nie zdążyłam go skończyć. Mimo wszystko chciałabym wam życzyć trochę spóźnionych Wesołych Świąt! I dobrej pogody na ich końcówkę, bo ta akurat by się przydała! 
A co do samego rozdziału, to nie jestem z niego zadowolona ale to głownie dlatego, że są prawie same rozmowy. Naprawdę się staram pracować nad opisami ale czasami po prostu się nie da! Nie wiem, może to ja mam jakiś problem...W każdym bądź razie postaram się, żeby następny był już lepszy, jeśli chodzi i to. I może wydawać się taki trochę niepotrzebny, ale ja wręcz musiałam go dodać i uważam, że jednak coś tam wnosi do opowiadania (i wcale nie mówię tu o rozważaniach chłopaków na temat seksu). A w następnym możecie spodziewać się już jakiejś tam, mniejszej albo większej akcji :) Aaa! Byłabym zapomniała! Czy tylko mnie się wydaje, że Cameron przeszedł tutaj samego siebie? takie teraz odnoszę wrażenie :P  
Pozdrawiam! :* 

7 komentarzy:

  1. Rozdział świetny jak zwykle. Też odnoszę takie wrażenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski rozdział *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cały czas zastanawia mnie na czym polega ten plan chłopaków. Rozumiem, że nie mogą nikomu powiedzieć, ale... Po cichu mam trochę nadzieję, że po średnio uda ci się jeszcze trochę utemperować Camerona. I tak wiele się zmienił dla Evy, ale no...
    Szkoda mi Rosy. To tylko psina, choć mam nadzieję, że jakoś się dostosuje do nowej sytuacji i dalej będzie mogła "pracować".
    Wyczuwam, że niedługo będzie się działo, więc czekam do następnego!
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju, biedna Rosa...
    Nie lubię, jak zwierzęta cierpią... [powiedziała sadystka 3:)] Szkoda mi jej bardzo.
    Rozdział był nieco spokojniejszy i według mnie wiele wniósł do historii. Na przykład wiemy już, że chłopaki mają pliki danych z komputera Zacka, czyli misja Evy i poświęcenie [*] Jaspera nie poszło na marne! Cóż, to jest naprawdę dobra wiadomość.
    Początek mnie nieco rozbawił, zwłaszcza kiedy Cameron wybierał plaster xD Ech, uwielbiam go...
    No, to teraz szykuję się akcja ratownicza, co nie? I być może wreszcie Cam spotka się z Evą, Zack zakosztuje porażki, przy czym będzie epicka bitwa! Tia, mi tylko akcja ostatnio w głowie... :P
    Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. też wziełabym żółty plaster z małpką, bo nie lubię zielonego :D W ogóle to śmiesznie zachowywał sie Cameron u pielęgniarki. Taki duży dzieciak :D
    Szkoda mi Rosy i Camerona! Biedny piesek... Tak wspaniale się spisała a taką cenę musiała zapłacić :(
    Uhuhu, ile kłótni :D Ale Cam w sumie dał radę z byciem grzecznym chłopcem :D To dalej to został sprowokowany i się nie liczy. Bardzo dobrze odpowiedział!
    No! I właśnie, postać epizodyczna przyczyniła się do odblokowania zabezpiecze, dzięki temu chłopcy mogą zacząć odbijanie więźniów! Gdyby nie Jasper, mogłoby zająć to wszystko znacznie dłużej. A tutaj czas bardzo się liczy! Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
    Następny rozdział zapowiada się wspaniale! Aż nie mogę się doczekać! Pozdrawiam serdecznie :*
    Zapraszam do siebie również na nowy rozdział: http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja wyjątkowo chyba nie mam ni do Camerona w tym rozdziale;D No może ta rozmowa na temat seksu... ale do tego wrócę;) W sumie tyle się tutaj działo, że nie wiem od czego zacząć;D To może od początku.

    U pielęgniarki Cam zachowywał się trochę jak takie duże dziecko:D W sumie nie jest tajemnicą, że niektórzy mężczyźni nigdy do końca nie dorastają i zawsze ten zalążek dzieciaka w nich zostaje i tutaj się to sprawdza:D Uśmiałam się przy plasterkach z małpką. Czasem potrzebne są takie wesołe fragmenty, więc serdecznie dziękuję;D

    Co do tej rozmowy z Amirem, to sama nie wiem do końca co myśleć. Nie dałaś nam jasno do zrozumienia o co chodzi, ale te wszystkie podteksty, półsłówka przywodzą mi na myśl jakieś wymyślne erotyczne harce z udziałem obu panów. I jeszcze to spanie razem... Tzn ja nie widzę nic złego w tym, że dwóch facetów śpi w jednym łóżku. Na Boga, jestem studentką! Widziałam czasami czterech facetów w jednym łóżku i to nie oznaczało jednego;D Ale te ich teksty już nie pierwszy raz mnie zastanawiają. Dla swojego dobra uznam po prostu, że to były żarty. Tak będzie lepiej! :D

    Co do tajemnic jakie ma Cam, wcale mu się nie dziwię. Mimo iż Amir jest jego najlepszym kumplem to sądzę, że robi słusznie nic mu nie mówiąc. W końcu jak sekret to sekret. Czasem im mniej osób wtajemniczonych tym lepiej dlatego przybijam Camowi piątala za trzymanie języka za zębami.

    Mega mnie ucieszyło, że udało im się odkryć to włamanie do systemu, którego sprawcą był Jasper. Gdyby się nie udało to oznaczałoby, że jego poświęcenie poszło na marne, a jego śmierć była zupełnie bezsensowna. Mam nadzieję, że uda im się zdobyć adres i ruszą z misją ratowniczą, bo Eva może być w koszmarnym niebezpieczeństwie. Ci tu gadu gadu, plasterki w małpki i te sprawy, a cholera wie co dzieje się teraz z Marshalówną. Do boju chłopaki!

    Mega martwi mnie jeszcze jedna rzecz. Ten cały Andreas i jego plany. Na to chłopcy nie byli przygotowani i ciekawa jestem czy dadzą radę wykonać swój plan jeśli sprawy się lekko pokomplikowały. Mam nadzieję, że tak, bo szczerze powiedziawszy byłam lekko przerażona jego pojawieniem się tutaj. Może sporo namieszac... Tym bardziej, że już wprowadza swoich ludzi na przeszpiegi. Nieładnie Robert! Kompletnie już nie ufam temu gościowi.

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeśli jeszcze ktoś określi związek Evy i Camerona mianem 'nielegalny', to rozszarpię na kawałki. Wkurza mnie, gdy ktoś się wpieprza tam, gdzie nie powinien. A Andreas jak najbardziej to robi. Cóż, mam nadzieję, że chłopcy razem ze swoim genialnym planem, o którym nie mówią ani słówka, zetrą mu ten uśmieszek z twarzy i wyrolują go, ale tak porządnie! Będzie miał nauczkę! Poza tym, co on sobie myślał, przychodząc do nich, żądając natychmiastowych efektów i wyjaśnień na temat każdego podjętego kroku? A potem jeszcze ma czelność próbować ich zastraszać! Też coś! Nie polubiłam go, jak z resztą doskonale widać.

    I nadszedł dzień sądu. Teraz wszystko się rozstrzygnie. Mam nadzieję, wielką nadzieję, że cała akcja pójdzie im jka po maśle, bo naprawdę nie zniosę, jeśli stracą jeszcze kogoś. Zack powinien się bać. Naprawdę powinien, ale znając jego, pewnie ich zlekceważy. Byleby oni nie zlekceważyli jego. Ten skurczybyk może mieć jakiegoś asa w rękawie. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele wie Jasper. Wiedział, że może tę wiedzę przekazać Evie, a mimo to zaryzykował i dopuścił do ich spotkania, a nawet dał im szansę na rozmowę! To mi coraz bardziej śmierdzi. Obym się myliła. Oby wszystko poszło po ich myśli!

    Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń