Z perspektywy Xandera
Siedzę po
turecku na niewygodnej pryczy i patrzę na przeciwległą ścianę. I
mam wrażenie, że już całkiem ogłupiałem przez to miejsce.
Spędzając prawie całą dobę w ciasnej klatce człowiek może
naprawdę zdziczeć. Bez względu na to, czy zmutowany genetycznie,
czy nie. Ale o to w tym wszystkim chyba właśnie chodzi. O izolację.
O pokazanie swojej przewagi nad drugim człowiekiem. O zemstę. I o
karę. I chociaż doskonale wiem, że sobie na to zasłużyłem, to
na dłuższą metę tak nie potrafię. Przeraża mnie myśl, że
miałbym spędzić w więzieniu tyle, ile przewidziała Rada. I
staram się nie zaprzątać sobie tym głowy, ale im więcej czasu
mija i dłużej się nad tym zastanawiam, to coraz bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że plan można było udoskonalić. I
wiem, że w jakimś stopniu popadam w paranoję, ale to do mnie
zupełnie podobne. Ponieważ mam zbyt dużo do stracenia. A
realizacja Omegi i tak się
opóźnia. Jedynym pocieszeniem dla mnie jest fakt, że to nie moi
ludzie powodują opóźnienia, a Agencja, w której nikt jeszcze nie
dopatrzył się nieprawidłowości. Mi osobiście na tym nie zależy,
ale im powinno. W końcu tylko od nich zależy, czy wydostanę się
stąd w sojuszu z nimi, czy po raz kolejny mordując ludzi. Ponieważ
tę drugą opcję też rozważam i zarówno ja, jak i moi ludzie,
jesteśmy na to przygotowani.
Jednak jest coś jeszcze, czego najbardziej nie mogę sobie darować.
Mianowicie, że nie byłem z Rocket, kiedy mnie najbardziej
potrzebowała. I chociaż myślenie o niej boli, to nie mogę się
powstrzymać. Bo przez pewien czas naprawdę byłem w stanie się
temu wszystkiemu poddać dla niej. Ale wiadomość o dziecku wszystko
zmieniła. Dziecku, które prawdopodobnie jest już na świecie, a ja
nawet nie wiem, jak się nazywa. I przez to czuję się jak zwyczajny
śmieć. I nie wiem, czy kiedykolwiek sobie to wybaczę.
Pochłonięty własnymi myślami prawie nie słyszę kroków, które
bezczelnie przerywają ciszę panującą dookoła. Przed okratowanymi
drzwiami do mojej celi staje trzech uzbrojonych strażników a ja
spoglądam na nich, bo powoli zdaję sobie sprawę, dlaczego po mnie przyszli.
Jeden z nich poleca mi, żeby stanął pod ścianą z rękoma
założonymi na kark. To właśnie robię. I tylko siłą woli powstrzymuję się przed zwycięskim
uśmiechem. On musi jeszcze poczekać.
Przeszukują mnie a potem krępują ręce i nogi i wyprowadzają na
korytarz. Chwilę zajmuje mi przyzwyczajenie się do nienaturalnie
jasnego światła jarzeniówek, ale w końcu orientuję się, gdzie
idziemy. Co jeszcze wcale nie oznacza, że mogę być spokojny. Wręcz
przeciwnie, teraz zaczyna się najtrudniejsza część całego planu.
Ale to jest jednocześnie niezwykle ekscytujące.
Mężczyźni prowadzą mnie korytarzem w lewo a potem schodami w
górę, co chwilę przystając, żeby za pomocą kart magnetycznych
albo odcisków palców otworzyć kolejne, okratowane drzwi. Już
jakiś czas temu odkryłem z niemała radością, że w całym
zakładzie stosuje się niezwykle nowoczesne środki bezpieczeństwa.
Czyli pełna automatyzacja. Gdyby tylko tutejsza dyrekcja wiedziała,
jak bardzo ułatwia to całą sprawę...
Zanim
przechodzimy do administracyjnej części budynku, ponownie zostaję
skrupulatnie przeszukany i należy tu wspomnieć, że w żadnym
wypadku ta sytuacja nie należy do przyjemności. Ale w przekonaniu
personelu więzienia jest to konieczne, bo w końcu mają mnie
wpuścić do tej części zakładu, gdzie nie każdy ma przy sobie
naładowaną broń. A ja w dalszym ciągu się nie sprzeciwiam bo
chcę, żeby cały ten cyrk już się skończył. Mnie w
przeciwieństwie do Camerona czy Nicholasa, takie udawanie w ogóle
nie bawi. Jest wręcz uciążliwe.
Wchodzimy do obszernego pomieszczenia, urządzonego w moim mniemaniu
kompletnie bez gustu. Przy półokrągłym biurku siedzi wysoka
kobieta w okularach i zerka na mnie z pogardą.
- Pan McClain już czeka. - Oznajmia wskazując palcem na drzwi
prowadzące do jego biura.
Jeden z mężczyzn otwiera drzwi bez pukania a moim oczom ukazuje się
niezwykle dziwny widok. McClain siedzi za wielkim, dębowym biurkiem,
a obok, na skórzanej sofie widzę Michaela Farella, Cody'ego i
Tristana. I o ile pierwszych trzech spodziewałem się zobaczyć, to
Keynes kompletnie mnie zaskakuje.
Kiedy drzwi otwierają się szerzej, dostrzegam również Domeina, ze
znudzeniem oglądającego swoje paznokcie. Widzę brata po raz
pierwszy od kilku miesięcy i z zaskoczeniem stwierdzam, że nie
wygląda najgorzej. A już na pewno lepiej ode mnie. I w
przeciwieństwie do mnie nie krępują go łańcuchy. Czuję na sobie
spojrzenie zarówno czarnego, jak i pozostałych. I mimowolnie
zaczynam się denerwować. Zachciewa mi się palić, chociaż już
nie tak bardzo, jak jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy nie mogłem z
tego powodu znaleźć sobie miejsca.
McClain wskazuje ręką wolne krzesło, stojące naprzeciwko jego
biurka, jednocześnie zwracając się do strażników, żeby
poczekali na zewnątrz. Ci tylko patrzą jeden na drugiego. Próbują
się sprzeciwić, ale Andreas wyraźnie daje im do zrozumienia, że
nie zamierza dyskutować
Zerkam na nich kątem oka a kiedy słyszę jak drzwi za moimi plecami
się zamykają, przenoszę wzrok na McClaina. Nie kazał mnie rozkuć
a ja doskonale wiem, że zrobił to tylko dla zasady. Jego przesadna
pewność siebie wręcz mnie bawi. Ale ostatnio zauważyłem, że
wiele ludzkich zachowań wydaje mi się śmieszne. Na moje usta
wpełza cień ironicznego uśmiechu, za co natychmiast karcę się w
myślach. Siadam na krześle i widząc zmieszanie na twarzach
pozostałych członków tego spotkania, zapatruję się w zegar
wybijający ósmą dziesięć. Tylko Domein nadal wydaje się
bardziej zajęty swoimi dłońmi, niż towarzystwem.
- Jak urlop? - Pytam, teoretycznie nie zwracając się do nikogo
konkretnego. Mija ponad minuta, zanim mój starszy przyjaciel się
odzywa:
- Zostawiłeś mnie z tym wszystkim samego i masz czelność pytać,
jak urlop? - Niekulturalnie odpowiada pytaniem na pytanie. Patrzy na
mnie z tą swoją miną Zamorduję cię, dzieciaku! ale nie
reaguję.
- Miałeś Nicholasa. - Odpowiadam obojętnie.
- Chyba sobie kpisz. - Prycha.
- W swojej obecnej sytuacji nawet nie miałbym czelności. - Mój ton
ocieka sarkazmem i tym razem nie bronię uśmiechowi pojawić się na
mojej twarzy.
Keynes odpowiada tym samym i aż przygryza wargę kiwając głową,
jakbyśmy tylko my dwaj rozumieli ten dowcip. Domein też wie, o co
nam chodzi, ale nie podziela naszego entuzjazmu. W ogóle wydaje się
taki bezbarwny. Ale chłonie wszystko, co się dzieje. Jak zawsze.
- Mieliśmy chyba porozmawiać... - Sztywno upomina nas Andreas.
- Oczywiście. - Mówię z przesadną uprzejmością. McClain mruży
groźnie oczy a ja wiem, że jest o krok od wybuchu. Powinien lepiej
nad sobą panować.
- Mamy dla was propozycję... - Zaczyna Farell, ale przerywam mu
natychmiast:
- Oczywiście.
Widzę ich zdziwienia. Ale odpowiadam na nie całkowitą
obojętnością. I chyba powoli obaj mężczyźni zaczynają się
domyślać, że wszystko to przewidziałem. Jedynie Franco wygląda
na zdezorientowanego. Jest też jakiś dziwnie przygaszony. To do
niego niepodobne.
- Domyślasz się, o czym chcemy rozmawiać? - Pyta Michael
niepewnie. Uśmiecham się lekko.
- O współpracy. Sojuszu. Naszym warunkowym zwolnieniu. Coś z
wymienionych. - Odzywam się beznamiętnie.
Wracam do oglądania zegara. Zaczyna mi się nudzić.
- Skąd ten pomysł? - Ton Andreasa zdradza zdenerwowanie. Nie
zaszczycam go spojrzeniem.
- W innym wypadku nie byłoby was tutaj. A poza tym to jest częścią
planu.
Zapada cisza. Wszyscy trawią moje słowa i właśnie zdają sobie
sprawę, że robią dokładnie to, co ja chcę. Ich plan składający
się z ukarania mnie a później wspaniałomyślnej z ich strony
propozycji współpracy, dzięki której mógłbym znowu być wolny,
nie powiódł się. W rzeczywistości propozycja zmuszałaby mnie do
zostania posłusznym pieskiem agencji. Brzydko nazwane, ale jakże
trafnie. I zarówno Farell, jak i McClain, a w końcu nawet Franco
zdają sobie sprawę, że to nie oni tu rozdają karty.
- Ale my wcale nie musimy darować wam wolności, wiesz o tym? - Z
ust naczelnika pada pytanie, na które czekałem. Patrzę na niego i
już to dowodzi mu, jak bardzo się w tej chwili myli.
- Nie musicie. - Odpowiadam zgodnie z prawdą. - Agencja ma w
zwyczaju nie dotrzymywać umowy, więc nie zdziwiłbym się, gdyby
było tak i tym razem. Ale istnieje też możliwość naszej
ucieczki, a wtedy nie obyłoby się bez rozlewu krwi. - Ich miny
niezwykle mnie śmieszą.
Nie wiem, czy możecie sobie wyobrazić, jak to jest po siedmiu
miesiącach nudy i monotonii, w końcu móc odetchnąć i szczerze
się uśmiechnąć. Co prawda czeka mnie jeszcze masa spraw do
załatwienia, ale mimo wszystko, jestem usatysfakcjonowany.
- Obiecałeś... - Mówi oskarżycielsko Michael, mrużąc oczy. Gra
tego pokrzywdzonego. Musi, przed McClainem.
- Wiem, co obiecałem. - Bronię się, udając złego. - Obiecałem
Agencji wszystkich trzech braci Parker, w zamian za amnestię dla
moich ludzi. Wszystko jest nagrane na dyktafonie, który niewątpliwie
miał pan ze sobą tamtego dnia. I co dostaję w zamian? Współpracę
i wykorzystywanie moich ludzi, przez Agencję. Tak samo, jak podczas
ścigania Marshala. A gdzie uniewinnienia? - Pytam, patrząc złowrogo
na członków Rady. Odpowiada mi cisza. - No właśnie. Teoretycznie
to wy nie dotrzymaliście obietnicy, więc ja mogę zrobić to samo.
Więc możecie albo darować wolność mi i braciom, albo pozwolić
nam doprowadzić do kolejnej masakry. Wasz wybór. - Kończę swój
monolog.
Obdarzam swoich rozmówców uśmiechem. Diabolicznym. Triumfującym.
Uśmiechem, jaki posyła swojej ofierze morderca tuż przed tym, jak
zada jej śmiertelny cios. Są jak muchy w mojej pajęczynie. A ja
mimo ich niemych krzyków i protestów, bez jakichkolwiek zahamowań,
zaczynam robić swoje.
- Wszystko to sobie zaplanowałeś, co? - Andreas wygląda, jakby
chciał mnie pożreć żywcem. Aż przez chwilę jestem
zaniepokojony.
- Większość. - Przyznaję. - Chociaż Oddzielenie od nas Camerona
było niemałym utrudnieniem... Jednak i z tym po czasie sobie
poradziłem. - Udziela mi się od Domiego i zaczynam ze znudzenia
oglądać swoje paznokcie. To i tak ciekawsze, niż patrzenie na
wiecznie niezadowoloną minę naczelnika.
- Myślałem, że się zmieniłeś. - Wyznaje Michael, nie kryjąc
się z tym, że czuję się zawiedziony. Jestem wobec niego pełen
podziwu. Gdybym nie był pewny jego przekrętu, naprawdę byłbym w
stanie uwierzyć, że ma mi to za złe.
- Zbyt długo siedzę w tym bagnie, żeby dać się tak wrobić... -
Mówię, kiedy nagle zdaję sobie sprawę, że o jednym zapomniałem.
- Oczywiście, możecie nas teraz zabić. Wyjaśnić to zagrożeniem
pańskiego życia. Zapewne nikt by w to nie wnikał. Ale jestem
pewien, że któryś z moich ludzi w końcu zainteresował się tym i
odwdzięczył należycie...
- To są jawne groźby! - Starszy mężczyzna podrywa się do góry,
wściekły i całkiem czerwony na twarzy. Uśmiecham się ironicznie
i wywracam oczami.
- To są środki bezpieczeństwa. - Wzruszam ramionami udając
obojętność.
Michael wstaje i sięga na biurko po granatową teczkę, którą
później podaje mnie. Drugą, taką samą wręcza Domeinowi.
Otwieram i widzę na dokumencie swoje imiona i nazwisko. Mam ścisły
umysł, a na artykułach prawnych znam się słabo, więc nie
ukrywam, że większość z tego co napisali na wydruku jest dla mnie
niczym obcy język. Część z tego jednak rozumiem i już wiem, że
to nie ułaskawienia, a zwolnienia na okres próbny.
Domi wyjmuje teczkę z moich rąk, przegląda papiery w niej zawarte
i bez słowa oddaje mi ją z powrotem. Więc według niego wszystko
się zgadza. Jeśli tak, to i ja nie mam zastrzeżeń. Podpisuję
papiery czarnym piórem, które z niechęcią wręcza mi McClain.
- Nie mam zielonego pojęcia, po co mam to podpisywać. Przecież ja
przez ostatnie lata byłem martwy. A w końcu nie da się złamać
prawa, będąc martwym! - Skarży się Domein, na co ja uśmiecham
się pod nosem.
- Zdradziłeś jako agent. Wiedziałeś, że planowana jest ucieczka
z więzienia w którym pracowałeś i mimo to nie zareagowałeś.
Pomogłeś zbiec dwóm niebezpiecznym przestępcom, zmuszając pilota
samolotu do zmiany kursu. - Wymienia Farell. - Studiowałeś prawo,
więc chyba doskonale wiesz, że to poważne oskarżenia. - Dodaje z
cieniem uśmiechu, patrząc na młodego.
- Owszem, ale w porównaniu z braćmi to i tak kropla w morzu. -
Tupie nogą w podłogę i marszczy niezadowolony brwi.
- Jeśli zaszłaby taka potrzeba, dorzuciłbym parę pikantnych
szczegółów. - Żartuję, na co on zwiesza ramiona i otwiera usta w
szoku.
- To ja dla was tak się poświęcam, a ty bezczelnie próbujesz mnie
pogrążyć? - Pyta. Najwyraźniej nie wziął tego jako żartu. Mój
błąd.
- Ale... - Próbuję się usprawiedliwić, ale nie daje mi skończyć.
- Weź się już zamknij! - Krzyczy, energicznie unosząc otwartą
dłoń i odwracając się do mnie tyłem.
Wydymam usta w zamyśleniu. Obraził się. I chociaż mam pewność,
że za pięć minut będzie już ze mną rozmawiał, to wypomni mi
ten dowcip co najmniej dwadzieścia razy, kiedy tylko będzie
nadarzała się do tego okazja. I pewnie jeszcze naskarży
Cameronowi. Ale to tylko dowodzi, że z roli młodszego brata nie da
się wyrosnąć.
Później wszystko dzieje się jak w przyśpieszonym tempie.
Przynajmniej ja tak to postrzegam, bo dla mnie osobiście to zbyt
dużo, jak na tak krótki czas. Siedzę sam w celi, później
spotykam się z Michaelem i Andreasem, wyjaśniamy sobie to
wszystko... Jak dla mnie, to za dużo. Za dużo do przemyślenia.
Naczelnik wychodzi ze swojego biura i rozmawia ze strażnikami którzy
nas tu przyprowadzili. Później jeden z nich zdejmuje mi kajdany a
pani sekretarka patrzy z niepokojem, kiedy mówię jej grzecznie Do
widzenia. Prowadzą nas jakimiś bocznymi korytarzami
prawdopodobnie przeznaczonymi dla personelu. Tristan znika gdzieś na
chwilę, a później pojawia się z dwiema czarnymi torbami, w
których są nasze ubrania. I mimo, że mój ulubiony płaszczyk jest
trochę pomięty po podróży w torbie, to świeżo wyprany leży
idealnie. Podobnie jak czarne glany i spodnie. Jednym słowem
wszystko, poza srebrnym wisiorkiem z moimi inicjałami na zawieszce,
jest czarne. Związuje przydługie włosy w luźnego koka. Zakładam
na głowę szeroki kaptur kryjący niemal całą moją twarz i
okulary przeciwsłoneczne. Zaglądam do torby i na jej dnie widzę
jeszcze mój telefon i słuchawki. Ktoś o mnie pomyślał. I mam
ochotę od razu włączyć jakiś stary utwór, który zapewne znam
na pamięć i zapomnieć o ostatnich miesiącach. Ale jest też coś,
co nie daje mi spokoju i o co koniecznie muszę zapytać Tristana.
Po minięciu szeregu okratowanych drzwi w końcu wydostajemy się na
zewnątrz. I ostatkiem sił zmuszam się, żeby nie zdjąć kaptura i
zaczerpnąć w płuca chodnego powietrza. Ale nie mogę sobie na to
pozwolić, choćbym nie wiem, jak bardzo chciał. Dlatego idę ku
bramie głównej udając, że mam wszystkich gdzieś.
O dziwo kiedy zamykają za nami drzwi wejściowe na teren więzienia
i jesteśmy już teoretycznie wolni, nie czuję żadnej zmiany. Wręcz
przeciwnie, chyba mając już porównanie wiem, że wolę opuszczać
takie miejsca wbrew prawu. W tym wypadku nie odczuwam takiej
ekscytacji. No może poza chwilami, kiedy zaczynam myśleć o Rocky.
Widzę dwa samochody i motor, o który opiera się nikt inny jak
Nicholas. Przez chwilę patrzę na niego i Domeina, obserwując ich
radość. Nicky nie może oderwać się od mojego młodszego
braciszka, który bez sprzeciwów pozwala mu się ściskać i
całować. Blondyn posyła mi szeroki, radosny uśmiech a ja kiwam
głową wiedząc, że na nic innego nie mogę w tej chwili liczyć.
Wsiadam do terenowego samochodu, jakim wozi się Tristan i patrzę na
przyjaciela, który wygląda na niezwykle uradowanego. Najwyraźniej
wie, o co chcę zapytać
- Co u Rocket? - Zadaję męczące mnie od dawna pytanie, a on
wybucha szczerym śmiechem.
Patrzy na mnie z wyraźną kpiną, a ja wiem, że jest złośliwy i
na pewno łatwo nie da z siebie nic wyciągnąć.
- Dobrze. - Wzrusza niedbale ramionami, jakby to mi miało
wystarczyć. Jęczę cicho.
- A konkretniej? - Dopytuję, bo niemal rozsadza mnie w środku.
Chciałbym żeby od razu powiedział mi wszystko. Najlepiej streścił
mi ostatnie miesiące.
- Konkretniej mogę powiedzieć tylko tyle, że tydzień temu
oficjalnie zostałeś tatą. - Mówi obojętnie, jednak spogląda na
mnie kiedy wyjeżdżamy z parkingu.
Mam wrażenie, że mija cała wieczność, zanim się odzywam
ponownie. Przez jakiś czas po prostu siedzę i patrzę przed siebie.
W ostatnim czasie sporo myślałem o tym, jak to będzie, kiedy ktoś
mi to w końcu powie. Ale na to się chyba nie da w żaden sposób
przygotować.
- Jestem ojcem... - Mówię patrząc na swoje dłonie, jakbym jeszcze
nie do końca zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. - Jestem
ojcem, wiesz? - Pytam Tristana z dumą i głupkowatym uśmiechem,
jakby on jeszcze o tym nie wiedział.
- No coś ty... - Mruczy sarkastycznie, nie patrząc na mnie, tylko
na drogę. - W życiu bym się nie domyślił... - Nagle przypominam
sobie o jednym, istotnym szczególe.
- To chłopiec, czy dziewczynka? - Obserwuję, jak Keynes ponownie
tego dnia zanosi się szczerym śmiechem i zastanawia mnie, co się
stało, że po raz kolejny swoim zachowaniem doprowadzam go do
takiego stanu. To wręcz niepodobne do nas. Do mnie i do niego. Ale
chyba od czasu do czasu każdy może pozwolić sobie na chwilę
wytchnienia i wyluzowania, prawda?
- Rocket kategorycznie zakazała mi czegokolwiek mówić. -
Odpowiada, a ja tylko wzdycham głośno bo już wiem, że nic więcej
od niego nie wyciągnę.
- Ale wszystko w porządku? - Upewniam się jeszcze, na co on kiwa
głową.
- W jak najlepszym. - Na te słowa opadam ze spokojem na siedzenie.
Co nie oznacza, że później już jestem w stanie trzeźwo myśleć.
I chociaż Tristan co chwilę próbuje poruszyć ze mną sprawy
służbowe, to nie potrafię się na nich skupić, chociaż chcę i
powinienem. Bo po takim czasie muszę sporo nadrobić. I zorientować
się, jak się mają sprawy z Agencją. Wzdycham ciężko, kiedy
sobie uświadamiam, ile mam jeszcze do zrobienia.
Docieramy na lotnisko, gdzie czeka na nas już mój prywatny samolot,
który dostałem od taty na trzydzieste urodziny. Jest trochę
większy od tego, który posiada Domein, ale tylko dlatego, że ja
swojego używam do podróży służbowych podczas których często
ktoś mi towarzyszy, a on do wypraw na zakupy w Europie.
Oddycham z ulgą, kiedy w końcu mogę rozsiąść się wygodnie w
skórzanym fotelu. Młoda stewardessa proponuje mi coś do picia.
Chcę whiskey z lodem. To zawsze mi pomaga w skupieniu się. Szybko
uwijam się ze zdjęciem zabezpieczeń ze swojego telefonu i
wyszukuję jedną z piosenek, której jeszcze nie miałem okazji
przesłuchać. Podłączam słuchawki i wkładam je do uszu. Słyszę
coś, co Domein nazywa wdzięcznie Darciem mordy. Moim
zdaniem to nie prawda, ale to chyba zależy od gustu.
Biorę na kolana swój czarny laptop z logo Apple i przez
chwilę po prostu tak z nim siedzę. Bo wiem, że jeśli już go
otworzę, to prędko się nie oderwę. Jestem uzależniony. Podobnie,
jak od nikotyny. I od muzyki. I od Rocket. Oddychanie o też
uzależnienie? Bo jeśli tak, to w tym przypadku też jestem
nałogowcem. Jak tak o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że
naprawdę mam problemy. Ale chyba mi z nimi dobrze.
Pierwsze, co robię, to zdejmuje wszystkie blokady. Nie jest to
oczywiście mój jedyny komputer. W domu mam całe swoje małe
komputerowe królestwo, które jednak nie zadziała bez niego. Bo to
on jest w pewnym sensie zasilaczem. No i są w nim dziesiątki
przydatnych programów i moich osobistych plików. Muszę mieć
pewność, że nikt się do niego nie włamie, więc nawet mnie,
twórcy jego zabezpieczeń trochę czasu zajmuje, zanim kończę
zdejmować je wszystkie. Co nie znaczy, że mnie to męczy. Wręcz
przeciwnie, to jak rozwiązywanie zadania matematycznego, którego
rozwiązanie się zna, ale trzeba się wykazać i wykonać wszystkie
obliczenia.
Nawet nie zdaję sobie sprawy, ile czasu mija w rzeczywistości. Na
chwilę patrzę przed siebie. Cody i Tristan pogrążeni są w
rozmowie, a Farell przysłuchuje się im w milczeniu, co chwilę
tylko kiwając głową, kiedy jeden z nich o coś go dopytuje.
Nicholas i Domi już dawno zamknęli się w kabinie sypialnej i
wątpię, żeby prędko stamtąd wyszli.
Rozlega się dźwięk dzwonka i Michael wstaje, wyjmując z kieszeni
telefon. Odbiera i rozmawia z kimś przez chwilę, ściszonym głosem.
Podchodzi do mnie i podaje komórkę.
- Są problemy z Cameronem. - Oznajmia. - Lepiej, żebyś sam z nim
porozmawiał.
Biorę słuchawkę będąc jednocześnie zaniepokojony i zły.
Zaniepokojony, bo to by był prawdziwy pech, gdyby teraz coś się
schrzaniło. Zły na Cama, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę,
że jeśli sobie coś postanowi, to trudno przekonać go do zmiany
zdania.
- Co jest? - Odzywam się do słuchawki. Rozlega się parsknięcie
typowe dla mojego młodszego braciszka.
- Też się stęskniłem. - Odpowiada sarkastycznie i nie do końca
orientuję się, w jakim jest nastroju.
- Podobno jest problem...
- Tak, tylko że to nie ja go tutaj mam! - Przerywa mi, niemal
krzycząc.
- Więc co się stało? - Pytam, jakbym rozmawiał z obrażonym
pięciolatkiem.
- Chcą, żebym przeprosił jakiegoś kolesia. - Mówi od razu. - To
nie moja wina, że się kurwa nie umiał bronić! Jakby się
zasłonił, to jego nos może byłby cały! No i to on uderzył mnie
pierwszy! - Wyrzuca z siebie a ja z trudem orientuję się we
wszystkim. Po chwili jednak udaje mi się wyłapać zdaje się
szczegółowe informacje.
- Kogo pobiłeś? - Pytam, nie ukrywając irytacji. Słyszę ciszę w
słuchawce. - Cameron, do cholery jasnej! - Nie wytrzymuję. Z kabiny
wychodzą chłopaki, a Domein stara się za wszelką cenę
doprowadzić do porządku, jednocześnie próbując ogarnąć
sytuację.
- Tego członka Rady, który miał wobec mnie wątpliwości za
pobicie tych strażaków... - Czuję, jak serce mi na moment staje i
zaczyna mi się robić gorąco.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Pytam udając obojętnego, w
rzeczywistości jednak gotuję się w środku.
- Bo się mnie czepiał! Przyszedł niby wyjaśnić problem, a
później sam zaczął mi ubliżać. Więc nie pozostałem mu dłużny!
A to nie moja wina, że tak łatwo puściły mu nerwy! Tylko się
broniłem! - Tłumaczy się, ale ja mam ochotę się rozłączyć.
Zamykam oczy i próbuję się opanować, on jednak nie wydaje się
być tym wszystkim zbytnio poruszony. To doprowadza mnie do jeszcze
większej furii.
- Obiecuję, że jeśli sam tego jakoś nie załatwisz, to ja cię
znajdę i osobiście złamię ci twój piękny nosek tak, że żadna,
nawet najdroższa operacja ci nie pomoże. - Grożę.
W rzeczywistości są to tylko puste słowa, bo nie podniósłbym
ręki na młodszego, ale chcę żeby wiedział, że jestem zły. Albo
i wściekły. I nie mam zamiaru tolerować u niego takiego zachowania
tym bardziej, że powinno mu chociaż trochę zależeć.
Słyszę jakieś chichoty w słuchawce i czuję się lekko
zdezorientowany.
- Okej, braciszku! Chciałem Ci tylko powiedzieć, że z Amirem i
Robertem od pół godziny czekamy na was na lotnisku. A wy jak zwykle
się spóźniacie! - Teraz już także on się śmieje. I chcę go
znowu zdrowo ochrzanić za to, że tak mnie wystraszył, ale rozłącza
się, nie dając mi do tego okazji.
Oddaję telefon Michaelowi i patrzę na resztę chłopaków, którzy
mają ze mnie szczery ubaw. Nawet Domi, co świadczy o tym, że był
we wszystko wtajemniczony. Posyłam mu mordercze spojrzenie, ale on
tylko wzrusza ramionami, dumny z siebie.
- Jeśli zaszłaby taka potrzeba, dorzuciłbym parę pikantnych
szczegółów. - Cytuje,
próbując naśladować mój głos.
Milczę uparcie. Mnie osobiście nie jest do śmiechu. I nie odzywam
się dopóki nie wychodzimy z samolotu. Reszta natomiast jest we
wspaniałym humorze i chyba nie przejęli się nawet tym, że nie
spodobał mi się ich dowcip. Dopiero, kiedy idziemy już do wyjścia,
raczę odezwać się do Michaela:
- Wiem, że ten przekręt z uniewinnieniami był celowy.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Pada
z jego ust odpowiedź równoznaczna z Zapomnijmy
o sprawie.
- Jak chcesz. Więc nie dziękuję. - Wzruszam ramionami i wychodzę
z samolotu.
Cameron zakrywa usta ręką, siedząc na jednej z ławek w ogromnym
budynku lotniska a ja idę z chęcią zdrowego opieprzenia go za ten
dowcip. Mięknę jednak, kiedy widzę jak się prostuje i uśmiecha.
I widzę, że nie tylko ja jestem w szoku. Mój brat ma brodę. I
wąsy. I rozpuszczone, ciemnobrązowe włosy, co oznacza, że wrócił
do swojego naturalnego koloru. Zero warkoczyków.
Wstaje, a ja od razu stwierdzam, że wydaje się większy. Ćwiczył.
I to sporo. Teraz może spokojnie konkurować i Tristanem o pozycję
mięśniaka w ekipie. I nagle to złamanie mu nosa nie wydaje mi się
już takie proste.
Mój bart wita mnie z radością, a
ja nie próbuję nic powiedzieć. Tylko obserwuję Cama, który
najwyraźniej jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że naprawdę wygląda
inaczej. Wychodzimy na parking a on podchodzi do swojego
czarno zielonego samochodu i wsiada na miejsce kierowcy. Domi zajmuje
miejsce z tyłu, więc ja siadam z przodu. Nasz kierowca rozmawia i
żartuje o czymś z Cody'm, co mnie naprawdę dziwi. Patrzę na
Domeina, ale on wzrusza ramionami najwyraźniej tak samo
zdezorientowany, jak ja. W końcu słyszę, że Franco wybiera się
do nas wraz z Robertem, na co mój braciszek bez namysłu się
zgadza, nie konsultując się wcześniej z nami, co jest karygodne!
Przecież każdy wie, że nikt nie może bez uprawnień wejść na
nasze osiedle. Tym bardziej agent!
Cameron zamyka drzwi i wkłada kluczyki do stacyjki. Patrzę na niego
żądając wyjaśnień.
- No co? - Pyta z wrzutem, uruchamiając auto. Potem patrzy na
Domeina, ale ten ma taką samą minę, jak ja.
- Wyjaśnisz nam to wszystko? - Zagaduje młodszy, z ciekawością
przekrzywiając głowę na bok. Robię to samo i podobnie jak on
zakładam ręce na piersi. Nasz braciszek zwiesza ramiona, patrząc
na ulicę.
- W domu jest impreza. A chłopaki są zaproszeni. - Teraz już obaj
wytrzeszczamy oczy z niedowierzaniem, mając nadzieję, że się
przesłyszeliśmy. - No co? Nikt wam nie powiedział? - Patrzy na nas
jak na dwóch idiotów, a ja powoli zaczynam tak się czuć zdając
sobie sprawę, że Cami z jakichś przyczyn wie dużo więcej, niż
my.
- Nie powiedział. Dlatego bylibyśmy wdzięczni za jakieś
wyjaśnienia. - Warczy Domi wyraźnie zły. A ja przytakuję. Cami
uśmiecha się pod nosem.
- Czyli widzę, że naprawdę jesteście strasznie do tyłu. No więc
powiem wam, że nasze osiedle już nie jest aż tak odosobnione jak
było. Cody bywa tam regularnie, żeby zabierać albo przywozić
Abigail. Co więcej, mała czuje miętę do Kierana. Najwyraźniej z
wzajemnością. No i Robert romansuje z naszą Lorą. Muszę koniecznie przeprowadzić z nim rozmowę pod tytułem Jeśli skrzywdzisz moją siostrę, to skręcę ci kark... - Unosi brwi.
- Właściwie, to kiedy ty wróciłeś? I w ogóle to co się z tobą
działo, bo mam wrażenie, że tylko my jesteśmy tak wycofani! -
Żąda od niego wyjaśnień Domi. I nie powiem, mnie także to
ciekawi.
- Bo tak jest! - Odpowiada jakby nigdy nic Cami. - Zaraz po tym, jak
was zabrali, Marshal próbował uciec. Powstrzymałem go, ratując
przy tym Abigail. I chyba po tym cała ta Rada trochę zmieniła
nastawienie do mnie. Może dlatego, że wszyscy byli tego świadkami.
Potem wzięli mnie na rozmowę i wydali wyrok nawet bez oficjalnego
procesu. Postanowili że najlepiej będzie, jak zostanę tutaj, w Los
Angeles pod okiem naczelnika Nelsona, który tak swoją drogą jest
naprawdę spoko gościem. Ogólnie to nie było najgorzej, a na nudę
czy samotność też za bardzo się skarżyć nie mogę...
- Chwila, moment! - Przerywam mu. - To ja chciałem ich wszystkich
pozabijać z troski o ciebie, a ty wpuszczasz ich na nasze osiedle?
Rozmawiasz z nimi, spoufalasz się? Cameron! - Dyszę ciężko.
Wyobrażam sobie wszystkie najgorsze scenariusze. Na naszym terenie
jest około dwustu osób mniej lub bardziej związanych ze światem
przestępczym, ale większość z nich jest poszukiwana w całym
kraju. A mój brat pod moją nieobecność wpuścił tam ludzi,
którzy na nich polują? Robi mi się na zmianę zimno i gorąco,
kiedy zdaję sobie powoli sprawę z tego, na jakie ryzyko ich
wszystkich wystawił.
- Ty sobie zdajesz sprawę, co takiego narobiłeś? - Domi wygląda
na szczerze oburzonego. Może nawet bardziej, niż ja.
Cameron zwiesza ramiona z uśmiechem, a ja mam szczerą ochotę go
udusić. Naprawdę nie ręczę za siebie więc lepiej dla niego, żeby
ostrożnie dobierał słowa i on chyba w końcu to zauważa. Bo
zarówno ja, jak i Domein jesteśmy na niego realnie wściekli i to
nie jest już ta złość, która mija po pięciu minutach. Zamiast
cieszyć się, że w końcu się widzimy, zaczynamy się kłócić. I
po raz pierwszy w życiu doświadczam takiego dziwnego uczucia, że w
ogóle nie rozumiem swojego brata. On natomiast cały się spina i
widać, że jego dobry nastrój gdzieś uleciał. Gasi samochód a ja
dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że jesteśmy na podjeździe
naszego domu, gdzie niezaprzeczalnie trwa impreza.
- Zasady na osiedlu się w niczym nie zmieniły. To agenci muszą się
dostosować, wchodząc tutaj. I zanim zdążysz cokolwiek powiedzieć
dodam, że w przeciwieństwie do was ja miałem ciągły kontakt z
chłopakami i byłem na bieżąco. I po jakimś czasie zrozumiałem,
że ci ludzie naprawdę próbują nam pomóc. Że ich celem nie jest
pozbycie się czy upodlenie nas, a zrozumienie i wzajemne korzyści
płynące z naszej współpracy. Zaufałem im. Tak, jak zawsze ufałem
wam. I dobrze ci radzę braciszku... - Mówi wskazując na mnie
palcem - Żebyś przestał udawać Piotrusia Pana, któremu
niestraszny Kapitan Hak, tylko zaczął myśleć jak dorosły. Bo
teraz już nie troszczysz się tylko o nas i Rocket, ale także o
swoje dziecko. A ono jest całkowicie zdane na ciebie. Ja swoje już
raz straciłem. I nie chcę nigdy więcej tego doświadczać. Więc
może czas w końcu się ogarnąć, nie sądzisz? - Wyjmuje kluczyki
ze stacyjki i otwiera drzwi z zamiarem wyjścia, ale po chwili
jeszcze się cofa, jakby o czymś zapomniał. - Ja już wybrałem,
Xander. Wasz wybór też uszanuję. Więc jeżeli postanowicie zaszyć
się w jakimś azylu albo nadal udawać, że jesteście
nieśmiertelni, to proszę bardzo. Nie będę wam w tym przeszkadzał.
Ale na moją pomoc też nie liczcie. - Mówi i wysiada, trzaskając
drzwiami.
Mijają kolejne minuty a ani ja, ani Domein nie odzywamy się do
siebie. Chyba każdy potrzebuje czasu, żeby to wszystko przetrawić.
W końcu to młodszy się odzywa cichym, ale zdecydowanym głosem:
- Myślę, że Cameron ma rację. - Przyznaje. - W więzieniu zdałem
sobie sprawę z trzech rzeczy. - Unosi trzy palce do góry i zaczyna
odliczać: - Po pierwsze: mam naprawdę słabe plecy i pewnie z tego
powodu następne tygodnie spędzę na masażach a Nicholas zapłaci
za to majątek. Druga rzecz to taka, że Rocket naprawdę nie gotuje
tragicznie. Gdyby zatrudniła się tam na kuchni, to na pewno
podniosłaby standardy. - Ściągam brwi, ale nie mogę się z nim
nie zgodzić. - I trzecia to taka, że za nic w świecie nie
chciałbym zostać tam na dłużej. Więc jeśli istnieje możliwość,
że to wszystko zostanie zapomniane i będziemy czyści, to ja w to
wchodzę. - Oznajmia. Uśmiecha się delikatnie i wychodzi. Na
zewnątrz prawdopodobnie czeka już na niego Nicholas.
A ja zostaję w środku. I boję się przyznać sam przed sobą, że
jestem przerażony. Bo w przeciwieństwie do nich, ja nie znam słowa
wolność. Uciekam odkąd tylko pamiętam i to nie jest powrót, a
coś zupełnie nowego. I nie wiem, czy dałbym sobie radę. Czuję,
jak mnie to wszystko przygniata. Bo wiem, że nawet, jeśli
postanowię zostać, to chłopaki nic nie powiedzą. Rozstaniemy się
w sztucznej atmosferze zrozumienia, chociaż w rzeczywistości każdy
będzie chował do pozostałych urazę. Ale najgorsze w tym wszystkim
jest to, że Cameron ma rację. Najwyższa pora dorosnąć. Bo nie
chcę sobie nawet wyobrażać, że mógłbym przechodzić to, co on
po stracie Isobell.
Wyciągam telefon i piszę do niego wiadomość z prośbą, żeby
przyszedł. Pojawia się niemal od razu. Chyba cały czas był gdzieś
w pobliżu. Otwiera drzwi i kuca przed samochodem, a ja patrzę się
w przyciemnianą szybę przed sobą. Nie pogania mnie, za co jestem
mu wdzięczny. Daje mi czas do namysłu.
- Boję się. - Wyznaję w końcu, przecierając policzek drżącą
dłonią.
Patrzę na niego z nadzieją, że w jakiś sposób mi pomoże. A to
dziwne, bo zwykle to ja jestem tym, który pomaga jemu.
- Chyba wiem, kto pomoże ci podjąć decyzję. - Oświadcza z
tajemniczym uśmiechem.
Wstaje i otrzepuje się, po czym wskazuje ręką, żebym ruszył
przodem. Tak też robię. Nie zwracam uwagi na kręcących się po
moim podwórku ludzi, którzy bezczelnie depczą mi trawnik. Cami
prowadzi mnie do domu, gdzie praktycznie nic się nie zmieniło.
Dźwięki muzyki z zewnątrz są skutecznie tłumione a mnie od razu
ogarnia dziwny rodzaj spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Jestem w
domu. Wśród swoich. Nikt nie może mi nic zrobić.
Mój brat pokazuje palcem na drzwi prowadzące do mojej sypialni a ja
dopiero wtedy orientuję się, do kogo chce mnie zaprowadzić. W
panice zaczynam kręcić przecząco głową, ale on niemal siłą
zaciąga mnie pod same drzwi, mając przy tym niezły ubaw. Jestem w
stanie go błagać, żeby nie kazał mi tam wchodzić, chociaż z
drugiej strony sam pragnę tam wejść. W końcu tracąc cierpliwość
otwiera drzwi, wpycha mnie do środka i zanim zdążę się odwrócić
i uciec, zamyka je, przytrzymując klamkę od zewnątrz. Odwracam się
powoli. Białe łóżko z podświetlającymi je lampkami jest
rozesłane, ale nikogo w środku nie ma. Idę powoli w jego kierunku,
ale zza rogu wychodzi Rocket. Ma na sobie luźną koszulkę i
spodenki do spania, a ja mógłbym przysiąc, że prezentuje się
najpiękniej na świecie. Podchodzę do niej, niczym pół dzikie
zwierzę do człowieka trzymającego w ręku jedzenie.
W końcu, kiedy jestem tuż przed nią i czuję zapach jej perfum,
pociągam palcem po jej policzku jakbym chciał sprawdzić, czy na
pewno jest prawdziwa. Czy to nie sen. Ale czuję jej ciepło a ona
uśmiecha się i dotyka swoimi ustami moje. Całuje delikatnie, a ja
po chwili nieśmiało to odwzajemniam. W końcu odsuwa się ode mnie
i widzę łzy w jej oczach. Nie płacz. Chcę powiedzieć. Nie
jestem tego warty. I mimo, że tego nie mówię, wyciera oczy
dłonią. Otwieram usta, żeby się odezwać, jednak rozlega się
dziwny dźwięk, którego wcześniej nie słyszałem. Przekrzywiam
głowę patrząc na lewo, skąd dociera nieznajomy odgłos. Moja
królowa się uśmiecha i bierze mnie za rękę. Idę za nią niczym
posłuszny pięciolatek dopóki nie spostrzegam za rogiem białej,
drewnianej, dziecięcej kołyski z jasnoniebieskim baldachimem.
Zatrzymuje się, realnie wystraszony. Ona tylko patrzy na mnie i
uśmiecha się zadziornie. Odsuwa zasłonę i mówi coś cicho do
wnętrza kołyski. Jestem w takim stanie, że prawdopodobnie nawet
gdyby krzyczała, nie usłyszałbym tego. Prostuje się, trzymając
coś na rękach. Odwraca się do mnie a ja chciałbym
rozejrzeć się dookoła w poszukiwaniu jakiejś kryjówki, ale nie
mogę oderwać od niej wzroku.
- Przedstawiam ci Mickeylę Paivi Parker. - Szepcze cicho, pokazując
mi zawinięte w kocyk dziecko. Patrzę na nie, a Rocky śmieje się i
choć stara się robić to cicho, to w końcu wydaje z siebie dziwny
pisk i w tym momencie maluch otwiera czarne jak węgle oczka. Moja
królowa wręcza mi dziecko, instruując, jak mam poprawnie je
trzymać. Osuwam się na łóżko bo wiem, że na stojąco z
pewnością bym je upuścił. I patrzę w oczy tej małej istotki, a
ona wpatruje się we mnie. Jakbyśmy oboje po raz pierwszy w życiu
widzieli coś tak dziwnego.
Czuję coś ciepłego, co spływa mi po policzkach. Po chwili dwie
krople spadają na niebieski kocyk, tworząc na nim małe, ciemne
plamki. Płaczę. Nie jest to jakiś lament, a zwykły, cichy płacz,
na który pozwalam sobie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów.
Bo uświadamiam sobie, że ta mała istotka którą trzymam w rękach,
jest moją córką. I w końcu dociera do mnie, że bez względu na
wszystko, muszę zacząć walczyć. Dla niej.
Miałam być tydzień temu, zrobiłam sobie parę dni wolnego. I stąd też mam u was okropne zaległości, ale obiecuję, że nadrobię wszystko jeszcze dziś!
Myślę, że nie zawiodę was takim zakończeniem mimo, że nie ma tu Evy i w sumie nie jest to do końca zakończenie, a nawet w pewnym sensie początek. Sama nie wiem, co mam myśleć o tym rozdziale poza tym, że po raz kolejny jest okropnie długi. Ale obiecuję, że popracuję nad tym. Mimo wszystko wiem, że każdy ma swoje życie i nie będzie go marnował jedynie na czytanie bloga Sekretnej xD
W sumie nawet nie wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastąpi (w sensie dzień zakończenia pamiętnika). Ale powiem tyle, że na początku nie miało to tak wyglądać. Jak tworzyłam bloga, to miał być to typowy romans. Może trochę zawiły, ale romans. Cam miał mieć (UWAGA!) nawet żonę i aż trójkę dzieci. Dlatego nie ma za bardzo powiązania z nazwą bloga a ja sama wielokrotnie chciałam ją zmienić, ale w ostateczności jednak sobie darowałam.
Ale kolejna część jest już bardziej przemyślana i mam nadzieję, że wam się spodoba. A tu adres:
Tak jak zapowiedziałam, prolog pojawi się jeszcze dziś tyle, że w okolicach szóstej-siódmej wieczorem. Ale już teraz możecie przeczytać zakładkę O historii w której jest opis opowiadania.
Nie żegnam się, bo to nie jest koniec, a początek :) I mam taką małą prośbę żeby każdy kto to czyta, skomentował, chociaż krótko. To wiele dla mnie znaczy :)
Buźki :*
Pierwsza po raz pierwszy w życiu! Tak, będę się jarać;D
OdpowiedzUsuńKochana, jak przeczytałam, że dodałaś ostatni rozdział to musiałam wpaść od razu ;) Nie wyobrażam sobie, żebym mogła go zostawić na inny termin, bo za bardzo zżerała mnie ciekawość. Szczerze powiedziawszy spodziewałam się tu jakiegoś rozlewu krwi albo coś, a był zadziwiająco spokojny. Ale podoba mi się to! Nawet bardzo. A wiesz dlaczego? Bo mnie cholernie zaskoczyłaś. Opowiadanie było emocjonujące, tajemnicze, często krwawe i takiego zakończenia się spodziewałam. A tutaj kompletnie coś innego... To była taka wisienka na torcie. Na początku tego nie widziałam, ale po scenie z Xanderem i Rocket zrozumiałam jak bardzo chłopaki się zmienili. Wcześniej widzieliśmy ich jako bezwzględnych morderców, inteligencję zdolną do rozszyfrowania nawet najtrudniejszych zagadek, ludzi, którzy są zdolni do wszystkiego i raczej z niewieloma rzeczami się liczą. Mieli swój własny pogląd na wszystko i nigdy nie wiedziałam czego się po nich spodziewać. Zresztą pamiętasz jak nawalałam na Cama;D Dlatego jak przeczytałam jego przemowę i to, że się zmienił to normalnie szczena mi opadła!! O ile u Doma albo Xandiego bym się tego jeszcze spodziewała to u Cama nigdy! Masakra :D Zbiłaś mnie z pantałyku i to nieźle. Ale kurde, nawet nie sądziłam, że taki racjonalny, mądry, spokojny Cam mi się tak spodoba;D Tylko paradoksalnie to wcale nie Eva go tak zmieniła (bo teraz to ona wariuje, haha), a córka. I tutaj doskonale pokazałaś jak dziecko może zmienić faceta. Jeżeli facet oczywiście chce tych zmian. Bo znam takich ojców, bo swoje dzieci mają lekko w dupie, a to już chore. Ale pomińmy xD
UsuńCo do ostatniej sceny to muszę Ci powiedzieć, że wyszła Ci FENOMENALNIE! Opis tej reakcji Xandera, jego uczuć, wszystkich przemyśleń, nawet te łzy, mnie naprawdę wzruszyły. Nie poryczałam się, co prawda, ale czytało mi się naprawdę świetnie. Widać, że się do tego przyłożyłaś, bo wszystkie emocje oddałaś idealnie... Rozpływałam się z każdym słowem i dokładnie widziałam to, co chciałaś przekazać. To była moim zdaniem jedna z najpiękniejszych scen w tym opowiadaniu. Może nawet najpiękniejsza, nie wiem! Aż sobie chyba jeszcze raz przeczytam <3
Ale wrócę jeszcze do początku. Mega mi się podobały opisy i cała perspektywa Xandera. Te jego przemyślenia, kombinowanie i to jak mówił o zamknięciu. Kochana, nie wiem czy to kiedyś mówiłam, pewnie tak, ale mega rozwinęłaś się w pisaniu! Pamiętam początki, kiedy to największym problemem Evy była chyba jakaś kłótnia z przyjaciółką bądź niezbyt dobre traktowanie przez rodziców, a tu teraz takie nowości i takie wydarzenia! A Twój styl tak poszedł w górę, że można zazdrościć ;)
Na koniec (boże, to serio koniec!?) chciałam Ci ogromnie podziękować za wszystkie rozdziały, za emocje, które mi dawałaś i nerwy, które psuł mi Cam;D Będę cudownie wspominać to opowiadanie, bo było nie dość, że oryginalne, to jeszcze mega intrygujące i wciągające. Dziękuję kochana za to wszystko!! Ale nie żegnam się, bo już zaobserwowałam nowego bloga i czekam na prolog! ;) Nie wiem czy zdążę skomentować dziś, skoro dziś ma być, ale na pewno przybędę;)
DZIĘKUJĘ!
Końcówka? :/
OdpowiedzUsuńCzytam, jestem., zawsze byłam. Niekiedy jako anonim, niekiedy nie, ale byłam od początku :)
Lece zajrzeć na twojego nowego bloga!
Pozdrawiam
Oj no nie powiem ale jest to piękne zakończenie tej części . Wyszło ci genialnie jak i całe opowiadanie i do wieczora bo juz nie moge sie doczekać co tam zastane :*
OdpowiedzUsuńUświadomiłaś mi coś! Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad powiązaniem między opowiadaniem a adresem bloga! A teraz tak sobie siedzę, myślę i w sumie nic nie wymyśliłam. :P
OdpowiedzUsuńZmieniony Cam zdecydowanie na plus. Na sam koniec zdążyłam się do niego przekonać. :D Chyba tego nie pisałam wcześniej, ale gdy zaczęłam przygodę z Twoim blogiem, za nic nie mogłam się z tą postacią polubić. Być może trochę naginałam fakty, nawet już sama nie pamiętam swoich komentarzy, czasem coś przemilczałam... Ale ciii, nie pamiętamy starych dziejów, żegnamy się w pokoju. :P
Końcówka jest chyba idealnym zwieńczeniem opowiadania. Złapała mnie za serducho. Doskonałe słowa na doskonałym miejscu. Kibicowałam Rocket, która zastępowała mi Eve w chwilach, gdy nie było o niej postów. Także jest miło i przyjemnie i w ogóle i w szczególe! Nawet nie umiem napisać porządnego komentarza. Zostawiłabym link do bloga, ale chyba sobie antyreklamę robię, bo jak ktoś pisze komentarze bez ładu i składu, to jak niby ma pisać interesujące rozdziały? :P
Aaaaa toż to jest zajebiste !
OdpowiedzUsuńWitaj, kocico! XD
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że rozdział z perspektywy Xandera jakoś tak fajnie mi pasuje w odniesieniu do całego opowiadania. Bo on jest takim szefem ich wszystkich. Jest takim bogiem komputerowym, który zawsze nad wszystkim czuwa. I gdyby Xand zdecydował się odejść, to nic nie byłoby już takie same. Dlatego cieszę się, że zakończyłaś tą część, przedstawiając jego myśli i rozważania. Xander pomyślał na końcu, że musi walczyć dalej, a to oznacza, że każdy kto znajduje się pod jego władaniem będzie walczył również. Co z kolei oznacza, że druga część na pewno będzie równie niesamowita!
Cieszę się strasznie, że chłopaki nie spędzą reszty życia w więzieniu. W ostatnim rozdziale mnie trochę nastraszyłaś, że ich plan może się nie powieść i naprawdę będą musieli siedzieć, ale na szczęście tak się nie stało. Cameron to dopiero miał szczęście! Cały czas był na wolności. I zmężniał! Jestem naprawdę ciekawa, co na to wszystko Eva! ;D
Sojusz z Agencją może im wszystkim wyjść jedynie na dobre. Dobrze mieć mocnego sojusznika, kiedy ma się przeciwko sobie naprawdę sporą grupę wrogów. Myślę, że oni wszyscy nauczą się ze sobą współpracować i stworzą naprawdę dobry zespół. ;)
I tak na koniec chciałam jeszcze dodać, że naprawdę cię podziwiam, bo ta historia ma 65 rozdziałów (sprawdziłam! XD), a każdy z nich jest naprawdę długi. I jestem teraz jak: łał, ja też tak chcę! A teraz już się zamykam. A na nowego bloga wpadnę na pewno!
Całuję, ściskam i pozdrawiam! ;**
Jak to już koniec ? o.O
OdpowiedzUsuńCały blog bardzo mi się podobał. Było wiele momentów, gdzie zdarzało mi się płakać i wiele, gdzie śmiałam się jak głupia. Akcja często trzymała w niepewności. Masz wielki talent do pisania, a ja już zmykam na Twój kolejny blog i śledzę dalsze losy tych bohaterów :3
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie było w pewnym sensie częścią mojego życia. Zawsze sprawdzałam czy dodałaś już rozdział, a gdy on się pojawiał byłam strasznie happy :D Zdecydowanie najbardziej podoba mi się ten ostatni rozdział, po części dlatego, że moją ulubioną postacią jest Xander, po części dlatego, że napisałaś go taki długi. To było idealne zakończenie tej historii ♡♡♡
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i lecę czytać dalej ;**
Trochę zasmuciło mnie to, że epilog nie jest z perspektywy Evy - w końcu to od niej wszystko się zaczęło, ale zauważyłam, że pierwszy rozdział drugiej części jest z jej perspektywy, więc okej xD
OdpowiedzUsuńAnyway, podoba mi się takie zakończenie. Chłopaki w końcu zrozumieli, że warto stanąć po właściwej stronie. Xander i jego panika odrobinkę mnie rozbawił, ale cieszę się, że tak im się ułożyło.
Lecę skomentować pierwszy rozdział!
dopiero wczoraj znalazłam ten blog i od razu przeczytałam wszystkie rozdziały bo nie mogłam się od nich oderwać :) ten rozdział jest mega :) zaraz idę na drugi blog czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńOho! też nie mogę w to uwierzyć, że Pamiętnik się kończy. Ostatni akapit rozczulił mnie w stu procentach. <3 oczywiście wiesz, że uwielbiam Rocket więc szczesliwa chwila jej rodzinki jest dla mnie pokarmem dla serca!
OdpowiedzUsuńW ogóle to jedno wielkie WOW na temat Camerona w tym rozdziale! Nie spodziewałam się tego. Od razu jakoś bardziej go polubiłam. Jestem ciekawa jak ten 'nowy' Cam będzie prezentował się z naszą Evą.
Myślałam, że rozdział dodasz z perspektywy Cama, a tu patrzę i widzę Xandera. Zdziwiłam się lekko, jednak wzięłam się do czytania i muszę przyznać, że jest to odpowiednia osoba na zakonczenie tej części, jednak nie potrafię powiedzieć dlaczego. Po prostu świetnie opisał to swoimi słowami.
Mój komentarz trochę nieskładny, ale jakoś nie mam dziś weny.
W każdym razei chcę Ci podziękować za Twoją pracę włożoną w to opowiadanie, które rozwijało się z każdym kolejnym rozdziałem i pod względem fabularnym i pod względem piśmienniczym. Widać, że włożyłaś w nie wiele serca, bo właśnie takie opowiadania są najlepsze! Cieszę się, że je przeczytałam!
Oczywiście będę czytać kolejną część, postaram się wpaść jutro :*
Pozdrawiam kochana i życzę mnóstwo weny! :*
Genialne
OdpowiedzUsuńSuper! Świetny rozdział :-)
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie. Wszystko przemyślane....charaktery, wizerunek no picuś glancuś. Wpadłam na nie przypadkiem �� szukałam czegoś dobrego po.latach o Tokio Hotel i oto jestem�� jako ich fanka powiem,że mnie nie.zawiodłaś. czytało mi się super to opowiadanie i aż żal sie z nim roztawac :/ w sumie czeka mnie druga część ale nie wiem czego sie moge spodziewać �� jeszcze raz dziękuję, że po tylu latach mogłam tak miło wrócić do przygody z Tokio Hotel ;) skonczylam czytać wraz z nowym rokiem �� nwm czy ktoś tu zaglądał w 2018 roku? Jeśli nie to jestem pierwsza ��
OdpowiedzUsuń