niedziela, 22 lutego 2015

Roz­wiąza­nie prob­le­mu to tyl­ko kwes­tia czasu...

Z perspektywy Domeina
Przeciągnąłem się po raz kolejny i odwróciłem głowę w lewą stronę słysząc, że ktoś kładzie się obok mnie na łóżku.
- Wstawaj śpiąca królewno. - Mruknął Nicky z uśmiechem, dając mi całusa.
Wydałem z siebie jakiś dziwny pomruk, niezdolny do powiedzenia czegoś sensownego.
Odwróciłem się do niego tyłem i nakryłem kołdrą aż po sam nos. Już po chwili poczułem jego zimne palce na moich plecach co sprawiło, że mimowolnie się wzdrygnąłem. Chcąc nie chcąc podniosłem się do pozycji siedzącej, do pasa nadal przykryty kołdrą. Popatrzyłem na Nicholasa z irytacją, ale on tylko uśmiechał się szeroko, nic sobie nie robiąc z moich groźnych spojrzeń.
- Jesteś okropny. - Westchnąłem z rezygnacją. Wstałem i niemal od razu zgiąłem się w pół czując nieprzyjemne kłucie w kręgosłupie. - Chcę do domu... - Jęknąłem przechodząc do łazienki.
- A to dlaczego? - Zapytał udając zdziwionego i maszerując za mną. - Nie mów, że ci się tu nie podoba! - Zakpił z niemal dziecinnym uśmiechem.
- Samo mieszkanie jest małe, urządzone w złym guście a kurze ścierać można by było codziennie. W nocy jest okropnie duszno a jak otwiera się okno to natychmiast wlatują insekty gotowe cię pożreć żywcem. Łóżko jest małe i cholernie niewygodne i nabawię się przez nie problemów z kręgosłupem. - Wyliczałem na palcach, opierając się o umywalkę a on przysłuchiwał się temu z coraz większym rozbawieniem, przez co jeszcze bardziej się denerwowałem. - Nie śmiej się. Lepiej mnie na masaż do Bethany umów. - Odwróciłem się i popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze.
No tak. Brak jakiegokolwiek makijażu zakrywającego niedoskonałości na skórze, rozczochrane włosy i pieprzyk, a raczej malutka ciemna plameczka pod dolną wargą, którą jak najszybciej trzeba było czymś zakryć. Ileż to człowiek musi się namęczyć, żeby jakoś wyglądać?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żeby to były teraz jedyne twoje problemy. - Mruknął Nicky obejmując mnie w pasie i muskając ustami mój obojczyk.
- Czyli uważasz, że to nie jest ważne? - Zapytałem patrząc na niego z urazą. Pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył w stronę drzwi.
- Za pół godziny jest śniadanie. - Oznajmił na odchodne.
Od razu wszedłem pod prysznic. Pół godziny. Ciekaw jestem, jakim sposobem miałbym doprowadzić się do porządku w trzydzieści minut i móc się jeszcze pokazać tak ludziom? Sam prysznic, wysuszenie i ułożenie włosów, zatuszowanie tego, czego ludzie nie powinni oglądać zajmuje sporo czasu. Nie mowa już o wyborze ubrań, do których trzeba dopasować kolor lakieru do paznokci. Stanąłem przed szafą w której miałem zaledwie garstkę swoich rzeczy, bo więcej się w niej nie zmieściło. Właśnie. Zapomniałem poskarżyć się jeszcze, że nie mam tu prywatnej garderoby. Jak można tak żyć?
- Skończyłeś już? - Spytał Nicholas ponownie wchodząc do pokoju.
Nie odezwałem się, tylko pokazałem mu dwa wieszaki. Na jednym wisiała koszulka w czarno białą kratkę i dżinsowa kamizelka a na drugiej sweterek w wiśniowo białe paseczki. Przyglądał się im przez chwilę przygryzając kciuk, po czym małym palcem wskazał na sweterek. Wziąłem jeszcze z szafy czerwone rurki i czarne trampki i zacząłem się ubierać. Nicky wziął telefon i przez chwilę przyglądał mu się w skupieniu, po czym popatrzył na mnie z dziwną ekscytacją.
- Wiesz, jaki dziś dzień? - Zapytał.
- Szesnasty... - Powiedziałem bez namysłu. - Szesnasty! - Powtórzyłem zdając sobie sprawę co ma na myśli. - Zapomniałem! - Powiedzieliśmy w tej samej chwili.
- Chodź! Szybko! - Ponaglił mnie chłopak, ciągnąc w stronę drzwi. Nawet nie zdążyłem przejrzeć się w lustrze.
Szybko przeszliśmy korytarzem w stronę kuchni, ale większość osób, łącznie z Tristanem była w jadalni, więc Nicky szybko mnie tam zaciągnął.
- Ale... - Chciałem coś powiedzieć, bo zauważyłem, że jeden kosmyk włosów mi dziwnie odstaje, ale Nicku nie słuchał.
- Wszystkiego najlepszego! - Krzyknął rozkładając ręce na boki i bezceremonialnie pakując się Tristanowi na kolana, niczym dziecko Świętemu Mikołajowi w centrum handlowym. Ten tylko jęknął i wywrócił oczami. - Właściwie, to nie mam czego ci życzyć. Dziewczynę masz, samochód i dom masz...
- Nas masz! - Wciął się Chris który akurat wszedł do salonu, a zaraz za nim Xander i większość ekipy. No tak, chłopaki zwęszyli że się już obudziłem, więc pewnie zaraz zechcą wlepić mi jakąś robotę.
- Rzeczywiście, największy skarb... - Mruknął Tris wyraźnie rozbawiony. Przycupnąłem sobie na rogu sofy i przypatrywałem się wszystkiemu z boku, bo jakoś nie czułem większej potrzeby, żeby się udzielać..
- Nie mówiłeś, że masz urodziny! - Uśmiechnęła się Mia opierając się o stół stojący w kącie.
- Które? - Zainteresował się Lionel.
- Czterdzieste! - Oznajmił dobitnie Xander chowając do kieszeni swój telefon. - Też nie wiem, czego mam ci życzyć. - Stwierdził kładąc ręce na oparciu fotela, na którym siedział Tris. - Masz super pracę, szefa który toleruje twoją trzyletnią nieobecność... Szczerze mówiąc, to trochę nam będzie smutno, jak już cię wyślemy do domu spokojnej starości. - Zakpił.
- Jak to? - Zdziwiła się Mia. - Już chcecie się go pozbyć?
- W naszym fachu tak to działa. Jak stuknie ci czterdziestka to jesteś już albo martwy, albo ustawiony do końca życia. Emerytura. - Wyjaśnił starszy, mierzwiąc Tristanowi włosy.
W tamtej chwili w ogóle mu nie zazdrościłem. A jego urodziny się dopiero zaczęły.
- Więc teoretycznie mógłbym się spakować, jechać do domu, włączyć sobie mecz i oglądać, popijając piwo. - Stwierdził Keynes odwracając głowę w stronę naszego lidera. - Tak miałoby wyglądać moje odejście? W takim razie równie dobrze mógłbym iść siedzieć. Poza tym ja tu robię za twój zdrowy rozsądek, którego ty nie masz. I pragnę przypomnieć ci, że dzisiejszy dzień jest ważny, nie tylko ze względu na moje urodziny. - Poinformował.
- Doprawdy? Nie przypominam sobie... - Zaczął Xander marszcząc brwi. W rzeczywistości doskonale wiedział, o co chodzi chłopakowi.
- Dzień wypłaty! - Zawołali Chris i Nicholas jednocześnie.
- Wieczorem, jak Loca przywiezie kasę. - Lider pokiwał głową z uśmiechem. - Doprawdy nie wiem, za co ja wam płacę. Powinniście teraz siedzieć razem z Cameronem i Amirem i szukać tego domu, w którym Zack przetrzymuje Evę a nie porozsadzaliście się po kanapach zadowoleni. Nie dałem wam urlopu! - Krzyknął poganiając wszystkich.
- Ktoś tu ma dzisiaj dobry humor... - Podsunąłem, doganiając starszego i idąc z nim w stronę sali w której Cami od tygodnia siedział i prawie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przeszukiwał mapy w poszukiwaniu posiadłości, o której wspominał Kieran.
Warkoczyk praktycznie nie spał, tylko ciągle ślęczał nad papierami w poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu obecności Marshala w tamtych okolicach, ale bez powodzenia. Dwa dni po wyjeździe Evy dostaliśmy wiadomość od Jeana w której pisał, że Zack rzeczywiście coś knuje i domek w lesie naprawdę istnieje, ale nie było żadnych konkretów poza potwierdzeniem przez chłopaka lokalizacji posiadłości. Mieliśmy pomysł, żeby wysłać tam kogoś, ale Groveland to mała miejscowość w której ludzie natychmiast zauważyliby obcych a gdyby Marshal się o tym dowiedział, Eva mogłaby mieć przez to kłopoty. Naprawdę nie wiem, czemu tyle zajmowało znalezienie budynku. Przecież to nie budka dla ptaków, nie da się go tak po prostu przeoczyć!
- Byliśmy dzisiaj rano z Rocky na USG i podglądaliśmy malucha i... - Westchnął mój brat i popatrzył w sufit. - Wiem, że nie powinienem tak się nakręcać, ale to silniejsze. Latami namawiałem ją na dziecko a teraz to się dzieje i to jest tak cholernie ekscytujące! Do tego jesteśmy coraz bliżej Marshala i jest nadzieja, że niedługo to wszystko się skończy. I wiem, że najtrudniejsze jeszcze przed nami ale ja już nawet jestem w stanie się temu poddać...Rozumiesz? - Zapytał z niemal dziecinnym uśmiechem. Wywróciłem oczami.
- Napaliłeś się jak szczerbaty na suchary. - Stwierdziłem ze znudzeniem. - Ja ci mówię, ty namów Farella, żeby ci pozwolił wziąć ze sobą do pudła z tonę podręczników dla młodych rodziców, to przynajmniej będziesz miał czym się zająć. - Mruknąłem przyglądając się szczęśliwemu jak dzieciak Xanderowi.
Chyba wcale mnie nie słuchał, bo szedł z tym głupkowatym uśmiechem, bardziej przypominając Nicholasa, niż siebie. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się cieszę szczęściem mojego brata. Nawet bardzo, ale dziecko w domu oznacza straszny bałagan a ja nienawidzę nieporządku. Musi być czysto i cicho. I dlatego wolę koty a właściwie moją Perełkę. To jest moje dziecko, które nie płacze w nocy, nie trzeba go przewijać i karmić co pięć minut i nosić godzinami na ręku, bo akurat ma taki kaprys. Mówiąc wprost nie przepadam za dziećmi. Nie mam nic do nich. Niech ludzie sobie je mają, nawet całymi gromadami, ale z daleka ode mnie. A potem dzieci troszkę podrastają i zaczynają zadawać mnóstwo pytań na najbardziej banalne tematy: A po co? A dlaczego? A jak to? No szału można dostać! A czasu na przeczytanie choćby książki to człowiek w ogóle nie znajdzie a nawet jakby znalazł, to zaraz: Poczytasz mi? Naprawdę. Ale kochałem Isobell. W końcu była moją bratanicą i naprawdę byłbym zwyrodnialcem, gdybym nic do niej nie czuł. Osobiście jednak wolę podziwianie z daleka. Pomagać przy przewijaniu na pewno nie zamierzam.
Weszliśmy do ogromnej sali pełnej komputerów i grzebiących przy nich osób, gdzie przy największym siedzieli Amir i Cameron z kubkami kawy w dłoniach i chyba trzema pustymi stojącymi obok. Warkoczyk gapił się w ekran przekrwionymi oczami i nawet nie zareagował, kiedy weszliśmy do środka.
- Coś nowego? - Zapytał Xander cicho a uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Cami pokręcił przecząco głową.
- To samo co i wczoraj i jeszcze wcześniej. Drzewa, krzaki kurwa, a budynków ani śladu. Czuję się, jakbym wciąż przeglądał ten sam fragment lasu.
- Jedyne, co nas niepokoi to ten obszar. - Wtrącił Amir jeżdżąc kursorem w kółko po ekranie. - To jest obecny wygląd drzew, a tutaj z dwutysięcznego dziesiątego roku. - Pokazał nam kartkę, którą potem przyłożył do ekranu. W miejscu, gdzie na papierze nie było drzew tylko widoczne przerzedzenie, na ekranie widniała gęstwina.
- To są aktualne mapy? Z teraz? - Zainteresował się Xander przyglądając uważniej zielonym plamom widniejącym na monitorze.
- Z teraz. Agencja ma własne satelity, które nadają obraz na żywo. - Cami podniósł głowę z biurka i popatrzył na nas widocznie zmęczony. - Żeby było ciekawiej, nieco dalej na wschód widnieje identyczna kopia tego miejsca. Amir, pokaż. - Zwrócił się do chłopaka. Ten zaczął naciskać odpowiednie klawisze na klawiaturze i po chwili pokazał nam obszar, o którym mówił warkoczyk.
- Wiem, że na ogół wszystko wydaje się takie samo, ale są pewne szczegóły, które się nie powtarzają. Tutaj natomiast... - Al-Kadi wziął następną kartkę i przyłożył ją obok ekranu, żebyśmy mogli mieć porównanie. -Tego nie ma. Grając w Znajdź pięć różnic nie zauważylibyśmy ani jednej.
- Sprawdzaliśmy to. - Przytaknął Cam. - Mieliśmy do was z tym przyjść, ale skoro jesteście...Coś tu jest nie tak. Musisz to sprawdzić.- Powiedział do Xandera.
- Okej...Tylko potrzebuję torby ze swoim sprzętem. Mogę już ją odzyskać? - Zapytał zamieniając się z Amirem na miejsca tak, że to Xand siedział teraz przed monitorem.
- Przyniosę ci ją. - Zaoferował Al-Kadi zanim wyszedł. Starszy zaczął stukać w klawisze i po chwili zamiast mapy na ekranie wyświetlały się najróżniejsze litery i cyfry na białym tle.
Popatrzyłem na Camerona. Nie trzeba było być geniuszem żeby stwierdzić, że cierpi. Zrobił to, czego przez ostatnie lata tak bardzo starał się uniknąć. Oddał Evę Marshalowi. Tak naprawdę to nie wiedzieliśmy nawet, czy mała jeszcze żyje. Dwa dni po jej wyjeździe Jean napisał nam w liście, że Zack chyba nie ma zamiaru jej skrzywdzić a przynajmniej na razie na to się nie zapowiada. Ale przez pięć dni sporo mogło się zmienić. Nikt z nas nie mógł jej ochronić i musiała polegać jedynie na sobie. A Cami chyba stracił już jakąkolwiek nadzieję, że odzyskamy ją całą i zdrową.
Przede mną stanął Amir z torbą podróżną w ręku, którą po chwili postawił na biurku.
- Ostrożniej! - Xander wzdrygnął się i natychmiast zaczął sprawdzać, czy nic się nie uszkodziło. - Co za brak poszanowania dla dóbr materialnych. - Zrzędził wyjmując sporych rozmiarów czarny laptop z logo Apple i stawiając go przed ekranem komputera. Zaraz wyjął jeszcze kilka kabli i jakąś małą, czarną skrzynkę i podłączył wszystko do siebie.
- Nie martw się Cami. Znajdziemy ich. - Spróbowałem pocieszyć brata, ale ten leżał na biurku z twarzą schowaną w dłoniach i nawet nie zareagował.
- Oby. - Westchnął Amir patrząc na chłopaka. - Dzisiejszej nocy nie spał w ogóle a co za tym idzie, ja także. To się odbije na naszej urodzie. - Jęknął przegarniając ręką włosy.
- To trzeba ci było iść spać i teraz nie wypominać... - Warknął Cam, podnosząc głowę z blatu.
- Teraz to słyszysz! Nie mogłem sobie pójść, bo jako twój najlepszy przyjaciel powinienem być z tobą w takich chwilach.
- I tak gadałeś tylko przez telefon. - Burknął znowu warkoczyk.
- Bo tatuś znowu chce mnie wydziedziczyć. Hajsam mówi, że staruszek powiedział ostatnio na rodzinnej kolacji, że prędzej powierzy swój majątek Zumiemu niż mi. - Wzruszył ramionami, na co Cameron tylko się zaśmiał.
- Na twoim miejscu nie byłbym zadowolony, że ojciec chce przekazać twoją część majątku jaszczurce. Poza tym on już nie raz cię tak straszył.
- Ale teraz chyba nie żartuje. Po tym, jak Hajsamowi urodziła się czwarta córka stwierdził, że ja też powinienem założyć rodzinę i póki nie przedstawię mu swojej kandydatki na żonę, nie dostanę z rodzinnego majątku ani dirhama*. No i oczywiście mam się ustatkować. - Amir zrobił cudzysłów w powietrzu a Cami ponownie parsknął śmiechem.
- I masz zamiar przedstawić mu Kasandrę? - Zapytał czerwony na twarzy. - A ona w ogóle wie, że jest twoją kandydatką na żonę? - Zakpił. Arab tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie wie. I wyśmiałaby mnie, gdybym zaproponował jej spotkanie z tatuśkiem. Oczywiście ja nie zamierzam do tego dopuścić. On rybaczki i koszulkę na krótki rękaw uważa za skąpy strój. Wolę nie myśleć, jakby na nią zareagował. - Wzdrygnął się patrząc gdzieś przed siebie.
- A znając życie Kass nie przebierałaby w słowach, gdyby ją obraził. Ty lepiej trzymaj ich jak najdalej od siebie. - Doradził warkoczyk.
- Bingo! - Przerwał im dyskusję Xander, podrywając się na krześle. Po chwili jednak pochylił się, jakby to, co zobaczył bardzo go zaniepokoiło. Ja rzecz jasna nadal nie widziałem niczego poza chińskimi znaczkami. - Powiedzcie Farellowi, że zwołuję oficjalne zebranie. Przekażcie mu, że znamy dokładne miejsce pobytu Marshala. - Oświadczył najwyraźniej zadowolony z siebie. Amir odwrócił się na pięcie i wyszedł a w ślad za nim ruszył Cam.
- Zakładam, że są jakieś kłopoty? - Zapytałem, bo kiedy tylko chłopaki opuścili salę, Xander znowu wydał się zmartwiony. Pokiwał tylko głową wyglądając, jakby nie rozumiał nic z tego co widzi na ekranie komputera. Zaczął kręcić przecząco głową.
- Szczerze? Po raz pierwszy w życiu siedzę przed komputerem i nie wiem, co mam zrobić. -  Westchnął łapiąc się dłońmi za skronie. W pierwszej chwili myślałem, że sobie ze mnie drwi ale po sekundzie zdałem sobie sprawę, że nie żartowałby w takiej sprawie.
- Aż tak źle? - Odruchowo złapałem się za szyję bo nagle poczułem, że nie mogę oddychać.
- Wręcz przeciwnie. To banalne. - Odparł starszy ze zmartwieniem.
Z wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami patrzyłem jak odłącza od tych wszystkich kabli swój laptop i pakując go do torby podróżnej wychodzi z pomieszczenia. Przez chwilę jeszcze stałem w miejscu nie wiedząc, co mu takiego chodzi po głowie. Mimo, że Xander to mój brat i dzielimy razem myśli, to czasami nawet ja nie potrafię go zrozumieć. A mówią, że to ja mam dziwny tok myślenia.
W końcu ruszyłem schodami w dół a potem skierowałem się w stronę sali obrad która powoli się zapełniała. Wcale mi się tam nie śpieszyło. Nie chciałem stawać oko w oko z ludźmi, z którymi kiedyś współpracowałem. Właściwie to nawet nie brakowało mi tego aż tak bardzo jak bym przypuszczał. Ale mimo wszystko byłem zdrajcą. Wszyscy myśleli, że zginąłem jako bohater, walcząc w słusznej sprawie. Tymczasem ja uciekłem. Czy żałuję? Wydaje mi się, że nie. Czasami myślę tylko co by było, gdybym wtedy nie dał się ponieść. Nie postawił wszystkiego na jedną kartę i nie uciekł do braci i Nicholasa. Byłbym teraz szczęśliwy? Na pewno samotny. W naszym otoczeniu mogłem malować paznokcie, chodzić w butach na nieprzyzwoicie wysokich koturnach i swobodnie wyrażać własne zdanie i nikt mnie za to nie krytykował. Nikt nie mówił mi, że jestem inny czy chory. Tam każdy wyrażał siebie na swój własny sposób i wszyscy to akceptowali. Pamiętam, że kiedy tylko przyjechałem do chłopaków, to przez pierwsze dni siedziałem w domu bojąc się, że mieszkańcy naszego osiedla zabiją mnie, kiedy tylko rozpoznają. W końcu nie bez powodu chronili się u mojego brata. Znajomymi chłopaków byli płatni zabójcy, hakerzy, handlarze narkotykami i to nie tacy podrzędni tylko ci, za których głowy jako glina dostałbym całe masy odznaczeń i awansów. A tam żyli sobie jakby nigdy nic, nie rzadko mając rodzinę. Wychodzili z psami na spacer i z dziećmi na plac zabaw jakby mieli zupełnie czyste sumienie. Ulice były czyste mimo, że nie było osób które bezpośrednio byłyby za to odpowiedzialne. Nigdzie nie było bezdomnych czy bezpańskich psów. Każdy miał dla siebie jakieś zajęcie i nikt nie skarżył się, że brakuje mu pieniędzy. Mój ojciec stworzył idealny świat, który mój brat potem ulepszył tak, żeby ludzie w nim żyjący mieli jak najlepiej. A ja pokochałem to miejsce i życie. I nie marzyło mi się wracać do agencji pełnej plotek, stereotypów i kategoryzowania względem pochodzenia czy stanu majątkowego. I jak tak teraz o tym myślę, to zastanawiam się, dlaczego ja byłem taki głupi i już wcześniej nie przeszedłem na tę ciemną stronę mocy? No dlaczego?
- Wolne? - Wyrwał mnie z zamyślenia głos mojego chłopaka, który wskazał miejsce obok mnie i nie czekając na odpowiedź rozsiadł się wygodnie.
Wzdrygnąłem się i dreszcz przeszedł mi po plecach. Wystraszył mnie. Zdałem sobie sprawę, że siedzę obok Xandera w sali obrad i chyba odpłynąłem na parę minut bo zarówno bracia, jak i Nicky patrzą na mnie niepewnie. Chwyciłem dłoń blondyna.
- Odpłynąłem na chwilę. - Wyjaśniłem cicho.
Xander rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, że wszyscy już są. Chyba doliczył się wszystkich dwudziestu czterech osób, które miały się zjawić, bo otworzył laptopa i zaczął stukać w klawiaturę. Najpierw to było naturalne, ale po dwóch czy trzech minutach zaczęło być niezręcznie, kiedy wszyscy czekali aż cokolwiek powie, a on nadal grzebał w urządzeniu. Odkaszlnąłem głośno dając mu do zrozumienia, że najwyższa pora zaczynać.
- Chwila. Ładuje się. - Mruknął pod nosem.
Rzeczywiście, po niespełna minucie na dużym ekranie wiszącym za naszymi plecami pokazała się mapa, którą wcześniej oglądaliśmy w centrum dowodzenia. Starszy zerknął jeszcze raz na monitor laptopa po czym wyjął z kieszeni paczkę Cameli i wyjąwszy jednego papierosa podpalił go i zaczął przechadzać się po sali.
- Pozwolicie, że daruję sobie wyjaśnianie, po co to spotkanie. Wiemy, gdzie jest Marshal. Ktoś włamał się do centrum dowodzenia nad waszymi satelitami i wyjątkowo tym kimś nie byłem ja. -  Wskazał na siebie ręką a w sali rozległo się kilka zduszonych chichotów. - Ten ktoś wkleił w mapy fałszywy obraz, który ma zamazać to, co w rzeczywistości znajduje się w tym miejscu.- Wskazał palcem na wiszący ekran. - Czyli w tym przypadku posiadłość Zacka. I tu pojawia się problem...
- Przepraszam... - Wtrąciła ciemnowłosa kobieta siedząca obok Kasandry. - A czy nie możesz tego po prostu jakoś odblokować? - Zapytała wskazując dłonią na monitor. Xander tylko uśmiechnął się wydmuchując dym z papierosa.
- Do tego zmierzam. - Pstryknął palcami. - Zabezpieczenia są banalnie proste do złamania, ale o to właśnie może Zackowi chodzić. - Przerwał i zaczął przechadzać się po sali, gdzie panowałaby idealna cisza, gdyby nie jego kroki i cichy szum włączonych maszyn.
- Chyba nie bardzo rozumiemy... - Wtrącił Michael podnosząc długopis do góry. Xander popatrzył na niego i zwiesił ramiona.
- Chodzi o to... - Zaczął znowu, tym razem siadając już przy stole. - Że to bomba. Zack zadał sobie tyle trudu żeby włamać się do waszego systemu i zmienić mapy, ale zabezpieczenia są tak nieudane, że mógłbym w kilka minut je złamać. A dlaczego? Ponieważ Zack tylko na to czeka. Jeśli zacznę grzebać, natychmiast się o tym dowie. A wtedy będzie już oczywiste, że wiemy gdzie się znajduje.- Skończył kładąc ręce na stole. - Teraz to już jasne?
- A nie możemy po prostu użyć innej satelity? - Wtrącił jakiś gość po lewej. Kojarzyłem go chyba z działu ochrony, ale nie dam głowy uciąć.
- Można, ale nie mamy pewności, czy inne także nie są... Zainfekowane. Jeśli tak, to Zack także wtedy dowie się, że coś knujemy.
- A droga? - Wciął się Lin siedzący chyba najdalej. - Skoro jest dom, to musi być i droga. A tu jej nie ma... - Machnął ręką. Starszy popatrzył na niego i przechylił głowę, jakby wcześniej coś takiego mu nie przyszło do głowy.
- Nie wpadłem na to. - Przyznał odwracając się przodem do ekranu. - A to prawda...
- Możliwe, że poruszają się tunelami. - Wciął się Cami. Do tej pory myślałem, że śpi, bo głowę trzymał na stole i nakrywał się na nią dłońmi. - A jeśli tak, to można użyć filtra czułego na zmianę temperatury. Wtedy będziemy wiedzieli, jeśli ktoś będzie jechał do posiadłości, albo z niej wyjeżdżał i dotrzemy do wylotu tuneli. Ale nie słuchajcie mnie. Ja śpię. - Mruknął nadal nie podnosząc głowy.
- Cameron, ty jesteś geniuszem! - Westchnął z podziwem Xander i zaczął grzebać w swoim niezastąpionym czarnym cudeńku.
- No ja wiem! - Poderwał się z miejsca Cam. - Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego...- Popatrzył na mnie ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Wydawał się kompletnie nieobecny.
- Czyli jaki jest oficjalny plan? - Zapytał Cody, który do tej pory był wyjątkowo milczący.
- Musimy przyjrzeć się tej posiadłości, ale bez udziału kamer, samochodów i w ogóle ludzi. Przecież to środek lasu o powierzchni kilkuset hektarów. Żaden wędrowiec by się tam nie zapuszczał.
- Więc wykorzystajmy Rosę. - Wtrącił znowu warkoczyk. Wydawał się jakiś bardziej ożywiony. - Jak wtedy w dwutysięcznym dziewiątym.
- Co to Rosa? - Dopytała się Mia.
- Nie co, tylko kto? Dog Niemiecki. Patrolował już nie jeden teren. Przyczepimy jej kamerę do obroży, nadajnik i słuchawkę do ucha. Poradzi sobie. - Odparł Cam.
- Czyli co? Zostawiamy wszystko w rękach psa? - Zakpił Cody.
- Możemy też doczepić ci rogi i wysłać ciebie jako łosia. - Powiedział Xander nie odrywając wzroku od laptopa. Kilka osób zaczęło się szczerze śmiać, a Franco założył ręce na piersi i wyglądał jak obrażone małe dziecko.
- Świetnie. Czyli kiedy ruszamy na Marshala? - Zapytał Amir klaszcząc w dłonie.
- Póki co wszyscy mają się przygotować. A jeśli wszystko pójdzie według planu, to za trzydzieści godzin z Zacka i jego planów nie zostanie nawet śladu. - Stwierdził starszy zamykając laptopa.
Wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc, więc ja również wstałem i natychmiast tego pożałowałem, bo coś ponownie zakuło mnie w kręgosłupie. Świetnie! Niewyspany, obolały a do tego z masą roboty na głowie. Czego można chcieć więcej? 

*Dirham - waluta Zjednoczonych Emiratów Arabskich czyli państwa, z którego pochodzi Amir. 
Jestem! Rozdział spóźniony, ale chyba teraz będę dodawała rozdziały rzadziej niż co tydzień ze względu na masę innych obowiązków. Mamy trochę więcej Domeina i jestem bardzo ciekawa, co o nim myślicie, bo wydaje mi się, że trochę pomijam go w opowiadaniu. Może to ze względu na to, że to bardzo specyficzna postać i być może nie każdemu odpowiada. Na pewno bardzo różni się od braci.  
Ostatnio zdałam sobie sprawę, że na blogu jakaś 1/4 rozdziałów jest praktycznie niepotrzebna i nic nie wnosząca do opowiadania. Nawet nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest. I zaczynam się poważnie zastanawiać, czy pisanie drugiej części to jednak dobry pomysł. A mam mało czasu do namysłu, bo jak zapewne się domyślacie, wszystko niebawem się rozwiąże. Mam pomysł na drugą część i mogę zapewnić, że będzie bardziej dopracowana niż ta. No bo co tu dużo mówić...Początek tej historii nie jest powalający. Ale na razie nic nie zdradzam :) 
Do następnego :* 

8 komentarzy:

  1. Hejka ^^
    Jestem pierwsza? Wow. Chyba, że ktoś mnie wyprzedzi przed publikacją :P
    Cóż, rozdział jest jednym z tych potrzebnych, gdyż ukazuje nam plany odnośnie Marshala. Ciekawie się zaczęło, a zakończyłaś w takim momencie... i znowu muszę czekać na kolejny rozdział? Litości... ja chcę go już! I strasznie chcę się dowiedzieć, co się dzieje z Evą.
    Wiemy już, że Zack jest szczwany i mógł "zainfekować" satelitę tak, aby zmylić Xandera. Ale skubaniec się nie da! Haha! I za to go lubię. Nikt tam nie ma łatwego toku myślenia, a ja sama się gubię czasami xD Mam również nadzieję, że Eva powróci jakoś do reszty i Zack nie skrzywdzi jej, bo by się Cam załamał :D A tego byśmy nie chcieli!
    Z perspektywy Domeina jakoś tak... nie powiem, fajnie się czyta, lecz ja jako miłośniczka Xandera i Camiego wolę, jak oni opisują bieg wydarzeń :) Domein jakoś nie wdał się w moje uwielbienie... przynajmniej nie a tak, jak reszta rodzeństwa.
    No i oczywiście jestem bardzo ciekawa, co będzie z Xanderem. W końcu, on spodziewa się, że będzie ojcem, a ma pójść do więzienia. Dlaczego ;_; Ja się na to nie godzę! Błagam, niech oni uciekną, albo niech ich nie wsadzają do więzienia. Może za dobre sprawowanie i pomoc w złapaniu Marshala jakoś im to darują?
    Jak planujesz drugą część, to ja oczywiście nie mogę się jej doczekać ^^ Tylko nie każ mi czekać zbyt długo, jasne?
    Pozdrawiam i ślę masę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!
    Zostałaś nominowana do Liebster Award :)
    Więcej informacji na http://wojowniczaraisa.blog.pl/2015/02/22/liebster-award/

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hah, Domein mnie szczerze bawi. Naprawdę, niejedna kobieta przyszykowałaby się szybciej! Jak dla mnie pół godziny to prawdziwy luksus :P Ciekawe, jak on sobie wyobraża więzienie. Ale tak czy siak jest sympatyczny i dobrze, że się wyróżnia. Cały czas nie wiem, co myśleć w związku z nazywaniem agencji jako tej ciemnej strony mocy. Fakt, nie radzi sobie ona najlepiej, ale tworzenie "bezpiecznego domu" dla przestępców... No nie ważne.
    Nieźle to sobie wymyśliłaś z tymi kamerami. Ach, już się nie mogę doczekać całej akcji i co z tego wszystkiego wyniknie!
    Myślę, że jeśli masz pomysł na część drugą i chce ci się ją pisać, to oczywiście, że powinnaś to rozwijać! Nawet jeśli początki nie były najlepsze, to przecież cały czas się rozwijasz! Zapewniam cię, że widać różnicę pomiędzy pierwszymi rozdziałami :)
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytam! Na pewno. Zaklepuję miejsce. Idę robić spaghetti.
    U mnie nowy rozdział, więc zapraszam.
    http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/
    Wrócę. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powracam!
      Czytam sobie fragment o Rocky i USG i przyszło mi do głowy, że jesteś nieprzewidywalna i możesz coś wykombinować. Zatem ostrzegam Cię - zostaw w spokoju malucha, bo aż się boję, że w Twoich planach Rocky może się coś stać. A ja na tego bobaska czekam tak bardzo jak i rodzice.
      Co do planu: przyznaję, że masz niesamowitą wyobraźnię. Nie potrafiłabym tak obmyślić całego związanego z nim wątku.
      Brakuje mi Evy. To ona najbardziej wzbudza we mnie emocje (w sumie to te pozytywne), ale wiesz... Dziewczyna jest dla mnie takim "centrum bloga". Myślę, że wiesz, co mam na myśli :P.
      Już niedługo wiele się wyjaśni, dlatego czekam z niecierpliwością.
      Ach, zapomniałabym. Domein. Z jednej strony jest naprawdę spoko i fajnie mi się czyta rozdział z jego perspektywy. Jednak coś mi w nim nie gra. I to chyba nie jest skłonność do przesadnego dbania o wygląd (to akurat mnie po prostu bawi), lecz no... Sama nie wiem. W każdym razie dobrze, że o nim nie zapomniałaś.

      Na koniec chciałam zauważyć, że jesteś szybsza od prędkości światła. Ja Cię tutaj informuję o nowym rozdziale, wchodzę na bloga, tam już komentarz od Sekretnej czeka na pierwszym miejscu, zanim sama zdążyłam go przeczytać i przeanalizować. :) Bardzo mnie to cieszy, że moja historia Cię wciąga. Mam nadzieję, że matura nie przeszkodzi mi w dalszym pisaniu.
      Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/

      Usuń
  5. Oh! Lubię Domeina, ale chyba nie wtedy gdy znam jego myśli. On jest gorszy od takiej typowej baby z dowcipów! Nie bardzo mogę sobie wyobrazić jak facet może być taki... lalusiowaty. W pół godziny to ja potrafię się cała ogarnąć i dom poodkurzać, a ten gada, że dla niego to za mało by móc wyjść do ludzi. Jakbym go złapała to bym nim potrząsnęła. Serio, nienawidzę takich mężczyzn;D Tym bardziej jak zaczął gadać o malowaniu paznokci i dobierania koloru do ubrań. Nie. Nie wierzę. Już przeszło mi przez myśl, że o wiele bardziej wolę zdegenerowanego Cama niż lalusiowatego Domeina. Serio, a przecież wiesz jak jechałam po Camie za jego brak uczuć. A tutaj proszę. Nie no, ale naprawdę, Rozumiem, ze chce wyglądać dobrze, że ma swoje różne dziwactwa (każdy człowiek je ma), ale momentami naprawdę grubo przesadzał. Sytuacja jest napięta, wszyscy się spinają i myślą nad rozwiązaniem, uratowali dwójkę dzieciaków, Eva poszła do Zacka, wszyscy główkują, co robić dalej i o co chodzi z tym domem, a Domein ..... przeżywa, że pół h to za mało by się ubrać i uczesać. Dajcie mi młotek!
    Mega podobał mi się moment, gdy Xander rozgryzał plan Zacka i mówił o tych zabezpieczeniach. Kochana, takie fragmenty to zdecydowanie Twój konik! To było świetne. A Xander to ma łeb, naprawdę. Inny na jego miejscu od razu dobrałby się do zabezpieczeń nawet nie myśląc nad konsekwencjami, a potem dopiero doszedł do wniosku (albo i nie), że coś jest nie tak. A on wszystko przewiduje! Mam wrażenie, że mimo mądrości Zacka, braciom uda się go przechytrzyć. Może i on jest cwany, ale Xander... Bez przerwy mnie zaskakuje! A to jak cieszy się z dziecka jest naprawdę słodkie!

    Ale ulubionym moim tekstem w tym rozdziale jest zdecydowanie propozycja wysłania Cody'ego jako łosia. To Ci wyszło! :D:D Uśmiałam się;D

    Pozdrawiam! ;*
    I jeszcze raz przepraszam Cię strasznie za te moje opóźnienia. Mam nadzieję, że to się już nie powtórzy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam! ;)
    Pytasz co myślę o Domeinie? Jak dla mnie to taka męska primadonna. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu! ;D Mogę się założyć, że bez niego to opowiadanie wyglądałoby całkiem inaczej. On wnosi taką świeżość.. Nie wiem, jak to ująć. Po prostu Domeina nie da się nie lubić. ;) Tak się tylko zastanawiam, czy to, co nam teraz pokazałaś, to jego prawdziwa twarz? Wiele w życiu przeszedł i na pewno niejednokrotnie był wytykany palcami przez wzgląd na swój wygląd, czy orientację.. To sprawia, że człowiek cierpi i zamyka się w sobie. Nieakceptacja społeczeństwa jest trudna do przełknięcia. Czy ten Domein to prawdziwy Domein? Czy może po prostu jest taki, by łatwiej się dopasować do reszty?
    Cameron zdecydowanie się przemęcza! Jak tak dalej pójdzie, to zamiast iść i wyciągnąć Evę od Marshalla to on zostanie w domu, bo nie będzie miał siły zrobić dwóch kroków! No, ale trzeba przyznać, że nawet wyczerpany jest geniuszem! Dzięki niemu sprawa popędziła do przodu i za niedługo być może wydostaną Evę! ;D Cieszę się z tego bardzo! Mam nadzieję, że dziewczyna się jakoś trzyma i Zack niczego nie będzie podejrzewał. ;)
    A Xander wykonał kawał niezłej roboty! Jego podejrzliwość się na coś przydała! Tylko zastanawia mnie, dlaczego Zack tak bardzo zaryzykował? Skoro ustawił proste zabezpieczenia.. No kto ustawia proste zabezpieczenia, jeśli nie chce wzbudzać podejrzeń? Chyba, że o to mu chodziło. (Węszę wszędzie spisek ostatnimi czasy ;D) Może specjalnie nakierował Xandera.. Chłopcy muszą być ostrożni, bo nigdy nie wiadomo, co Zack jeszcze wymyślił.
    Xander jako przykładny tatuś? Na pewno by podołał, ale jeszcze nie potrafię sobie tego wyobrazić. Na razie prześladuje mnie wizja Xanda siedzącego w celi i czytającego, jak przewijać niemowlęta. A potem przychodzi smutek, no bo jak to tak iść siedzieć, gdy jest się ojcem?
    Mam nadzieję, że Zack już nic nie kombinuje, a chłopaki zdołają odbić Evę i resztę dzieciaków.
    Całuję i pozdrawiam! :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Uff, przybyłam wreszcie!
    Spodziewałam się prespektywy Evy bądź Camerona, ale Domieniem też nie pogardzę. Rzeczywiście jest dość oryginalną postacią i przez to ciekawą! Uwielbiam czytać, jak on przeżywa swój wygląd i wgl wszystko :D
    Strasznie mnie zainteresowałaś tą sprawą z mapą i tajemniczą nieobecnością domka w lesie. Czytałam z wielkim zaciekawieniem i kiedy Xander powiedział dlaczego nic nie mogli zobaczyć, otworzyłam szeroko oczy. Naprawdę, jak dla mnie super to wymyśliłaś.
    Jestem ciekawa jak tam z Evą. Jej to mi okropnie szkoda. No i Cam mógłby się chociaż chwilę zdrzemnąć! Bo potem nie będzie miał siły uratować ukochanej, a tego chyba by nie chciał!
    Nie mogę się doczekać, aż zniszczą Marshala i uwolnią Evę i dzieciaki. Nie zasługują na przebywanie w takim miejscu.
    A tam, zawsze muszą być rozdziały spokojniejsze. Jak już kiedyś pisałam, gdyby każdy był przesiąknięty akcją, mogłoby być to już męczące. Wszystko jest potrzebne, jak jest umiar. Także nie przejmuj się i mam nadzieję, że jednak zdecydujesz się napisać następną część, skoro masz na nią pomysł ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń