sobota, 7 marca 2015

Prawdziwy przyjaciel nie zawaha się, żeby ruszyć Ci z pomocą...

Z perspektywy Camerona
- Zrób głośniej. - Mruknąłem do Amira słysząc znajomą piosenkę w radiu.
Leżałem wyciągnięty na tylnym siedzeniu i z jednej strony marzyłem, żeby iść spać a z drugiej modliłem się, żeby jednak wytrzymać bez tego. Cały czas dręczył mnie jeden i ten sam sen.
Eva leżąca w kałuży krwi i stojący nad nią Zack z umazanym czerwoną cieczą nożem i diabolicznym uśmiechem na twarzy. Ja obserwujący to wszystko zza krat, nie będący w stanie nic zrobić.
Ostatni raz tak bardzo się bałem jak miałem być świadkiem egzekucji Isobell. Oczywiście teraz wiem, że to wszystko to był tylko pic na wodę, ale wtedy myślałem, że to dzieje się naprawdę. Tak jak teraz to, co dzieje się z Evą. Nie mogłem nawet na chwilę przestać myśleć o tym, co ten popieprzony psychopata może jej właśnie robić. Torturować, zmuszać do jakichś okropnych rzeczy...Chciało mi się wymiotować, jak o tym myślałem. Owszem, przyznaję. Sam nie jestem święty. Ale nie mógłbym porywać i wykorzystywać nastolatek tylko do tego, żeby rodziły mi kolejne zmutowane dzieci, które potem szkoliłbym na własne potworki. Każdy ma prawo wybierać kim chce zostać i po której stronie stać. I nadal się zastanawiałem, jaki ojciec chciałby, żeby jego córka była bezdusznym mordercą, narażającym się w imię jego popieprzonych planów. Szczerze to na początku próbowałem to sobie jakoś wyjaśnić. Gdybyśmy mieli wyraźne dowody wskazujące na to, że jest niepoczytalny to chyba mógłbym mu to jeszcze jakoś wybaczyć, bo w końcu taka osoba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Ale on był wszystkiego całkowicie świadom. Każdy jego ruch, każda próba uniemożliwienia nam odnalezienia go, to wszystko było przez niego szczegółowo zaplanowane. Budowa domu, zabezpieczenie się przed ewentualnymi ciekawskimi, którzy chcieliby takowy dom odnaleźć, podziemne tunele. On to planował latami i to nie zaczęło się wraz z porwaniem Cornelii, ale dużo wcześniej. Był jednym z agentów i spiskował z Margaret, Magdaleine i Bóg wie, kim jeszcze. I jak tak teraz o tym myślę, to przecież byłem obok i mogłem jakoś zareagować. Ale niczego nie zauważyłem. Nikt nie zauważył przez ostatnie kilkanaście lat i przez to problem aż tak bardzo urósł.
- Cameron...Słyszysz? - Wyrwał mnie z zamyślenia głos Amira. Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że stoimy przed naszym domem. Popatrzyłem na przyjaciela który przyglądał mi się we wstecznym lusterku. - Jesteśmy na miejscu, stary. Iść z tobą? - Zapytał gasząc silnik samochodu.
- Jak chcesz... - Mruknąłem od niechcenia zdając sobie sprawę, że i tak pójdzie.
Zostawiliśmy w aucie Roberta, który rozmawiał z kimś przez telefon. Wszedłem do domu i od razu w progu przywitał mnie kłębek czarnej sierści, który rzucił się mi do butów. Wziąłem Lunę na ręce i nie uszło mojej uwadze, że jest dużo cięższa, niż kiedy ją ostatnio widziałem. Nic dziwnego, w końcu ostatnimi czasy więcej czasu spędzam w agencji, niż w domu. Zaraz zleciały się też pozostałe psy, wliczając w to także Cetusa i Roti, dwa dobermany Xandera. Kucnąłem i przez kilka minut pozwalałem lizać się po rekach i obwąchiwać całej gromadzie, witając się z każdym po kolei. W końcu minąłem zwierzaki i ruszyłem w stronę swojego pokoju, skąd musiałem wziąć jeszcze parę swoich rzeczy. Amir rzecz jasna cały czas podążał za mną z wyraźnym niepokojem wymalowanym na twarzy.
- Musimy pogadać. - Oświadczył w końcu, zamykając za nami drzwi. Westchnąłem głośno i zacząłem wspinać się po schodach na górną część pokoju. - Nie udawaj idioty, idioto!- Warknął idąc za mną. - Widzę, co się z tobą dzieje.
- Więc co się dzieje? - Zapytałem z kpiną, odwracając się w jego stronę. Ziewnąłem głośno, przypominając sobie, że miałem wypić jeszcze kawę przed wyjazdem.
- Przemęczasz się. Wiem, że zależy ci na jak najszybszym odbiciu Evy i jeśli dojdzie do starcia z Marshalem to pierwszy na niego ruszysz, ale nie dasz rady, jeśli tak dalej pójdzie.
- Daruj sobie. Wszystko jest pod kontrolą. - Warknąłem bez cienia uprzejmości, bo zaczynał mnie powoli denerwować. Niemal od razu usłyszałem jak Al-kadi zaczyna śmiać się głośno, co tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Pod kontrolą? Nie byłeś nawet w stanie powadzić samochodu. Przyszedłem tu z tobą, bo się bałem, że spierdolisz się z tych schodów niczym dzieciak.
- Odpierdol się ode mnie!- Teraz już krzyknąłem w stronę bruneta, bo na dobre wyprowadził mnie z równowagi. Odwróciłem się w jego stronę i popatrzyłem groźnie, ale on nadal gapił się na mnie z tym wkurwiającym uśmiechem.
-Nie zapominaj Cami, że jak się człowiek złości, to mu się robią zmarszczki. - Odparł niezwykle uradowany. - Nie wiem, czy słusznie, ale uważam się za twojego najlepszego przyjaciela...
-Bo nim jesteś.- przerwałem mu, nadal mierząc się z nim wzrokiem. - Póki co. - Dodałem.
- No właśnie. Dlatego też martwię się, że w końcu zrobisz sobie krzywdę, kretynie. Wiesz, na czym polega twój problem? - Zapytał wymijając mnie jakby nigdy nic i wyciągając z lodówki puszkę piwa i butelkę wody.
- Nie chcę wody. - Mruknąłem, kiedy mi ją rzucił.
- Twój organizm ma już dość kofeiny. Twój problem polega na tym, że ty albo olewasz sprawę, albo angażujesz się...
- Całym sobą. Tak, wiem. Mówiłeś mi to już. - Westchnąłem biorąc kilak łyków z butelki. Lodowaty napój sprawił, ze choć na chwilę odeszła mnie ochota na sen i trochę oprzytomniałem.
- No właśnie. Osobiście już wolę jak to olewasz, bo przynajmniej nie masz potem tych koszmarnych worów pod oczami. - Wskazał palcem na moją twarz. Odstawiłem butelkę i zacząłem pakować do torby najpotrzebniejsze rzeczy.
- Dziękuję za troskę.
- Ale ja tu się martwię też o siebie! Jak będziesz brzydki, to panienki nie będą na ciebie tak leciały. A jeśli tak będzie, to ja nie będę się miał z kim w klubach pokazywać. A obaj wiemy, że dwaj przystojni i nadziani kolesie działają na panienki lepiej niż jeden przystojny i nadziany koleś. - Przeczesał ręką włosy tworząc taki artystyczny nieład i uśmiechnął się łobuzersko.
- Przypominam ci, że teraz obaj już mamy panienki, koleś. - Ironizowałem podnosząc pełną już torbę i schodząc po schodach. Al-kadi zgniótł pustą puszkę po piwie i wrzucił do śmietnika.
- A szkoda, bo gdyby nie to, to wziąłbym się za tego murzynka z agencji. Całkiem, całkiem jest...
- Toby?
- No tak...Teoretycznie, to gdyby trafił do nas na blok, to bym go sobie wziął. - Stwierdził wzruszając ramionami.
- On ma tylko siedemnaście lat. To jeszcze dzieciak.
- Eva jest młodsza... - Podsunął mój przyjaciel.
- Eva poszła ze mną do łóżka z własnej woli. Zgwałcenie siedemnastolatka, to zupełnie co innego.
- Poprawka: Zgwałcenie siedemnastolatka w więzieniu. Tam takie rzeczy to nie przestępstwo.
- O ile się nikt nie dowie. - Dopowiedziałem i obaj zaczęliśmy się śmiać.
Wszedłem do pokoju Xandera, bo chciał żebym wziął dla niego jakieś płyty. Podszedłem do biurka i zacząłem przeszukiwać szuflady. W końcu znalazłem fioletowe etui na płyty i zgarniając je do torby ruszyłem z powrotem do samochodu.
- Hej, chłopaki! - Przywitała nas Chanell, kiedy mieliśmy już wychodzić i niemal od razu rzuciła mi się na szyję.
- Cześć maleńka. Co...
- Słyszałam, że Eva odeszła do Zacka. - Przerwała mi z wyraźnym smutkiem. - Musisz czuć się teraz okropnie. - Powiedziała mi do ucha i przytuliła jeszcze mocniej.
- Właściwie, to...
- To był jej wybór. - Przerwał mi Amir. Popatrzyłem na niego marszcząc brwi. Przecież to była Chanell, nie musieliśmy jej okłamywać. - Mogła być z nami, wybrała inaczej. - Wzruszył ramionami. Blondynka tylko prychnęła z niezadowoleniem.
- I nie ma szansy, żeby wróciła? - Zapytała odsuwając się nieco ode mnie i patrząc prosto w oczy. Spojrzałem przelotnie na Amira, ale on stał za nami i energicznie zaprzeczał ruchem głowy.
- Chyba nie... - Skłamałem w końcu. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Wydawało mi się, że Chanell naprawdę się tym przejęła.
- Przykro mi. Tak słodko razem wyglądaliście. A gdzie się wybieracie? - Zainteresowała się, zmieniając nagle temat.
- Do agencji. Nadal szukamy jakiegoś konkretnego śladu, który mógłby naprowadzić nas na trop Zacka. Więc wybacz, ale już pójdziemy. - Odparł chłodno Amir i machnął głową, żebym poszedł za nim. Wzruszyłem tylko ramionami i zostawiłem małą, idąc za brunetem.
- Dlaczego ją okłamałeś? - Zapytałem z wyrzutem, kiedy już znaleźliśmy się w aucie. Rosa grzecznie usadowiła się obok mnie na tylnym siedzeniu.
- Dobrze wiesz, że Chanell nie umie trzymać języka za zębami. A nie możemy pozwolić, żeby wiadomość o Evie się teraz rozniosła. Lepiej utrzymywać ją w niewiedzy, niż później żałować, że powiedziała komuś jedno czy dwa słowa za dużo. - Odparł po chwili namysłu. Nie do końca się z nim zgadzałem, ale nie drążyłem tematu. - Prześpij się trochę. - Poprosił kiedy wyjeżdżaliśmy z posesji.
Nie miałem siły się z nim spierać, a poza tym oczy same mi się zamykały. Szybko zasnąłem, nie wsłuchując się zbytnio w ciche rozmowy Roberta i Amira. O dziwo tym razem nie miałem koszmarów. Co więcej byłem trochę zły na chłopaków kiedy mi oznajmili, że jesteśmy już pod agencją.
- Więc przesiądź się tylko do drugiego samochodu. - Zarządził Amir, kiedy powiedziałem, że nie wchodzę do środka bo chce mi się spać.
Nie protestowałem. Założyłem na głowę kaptur czarnej bluzy i szybko przeniosłem się do ciemnoszarego Jeepa. Było tam więcej miejsca i gdyby nie to, ze chłopaki trochę hałasowali, to powiedziałbym, że śpi się wyśmienicie. I chyba coś mi się śniło, ale nie pamiętam dokładnie, co. Może to i lepiej, bo miałem dość Zacka. I jak myślałem sobie, że właśnie jedziemy obserwować jego dom, to miałem ochotę wypierdzielić Amira zza kierownicy i pojechać prosto do tego psychopaty, ale zdawałem sobie sprawę, że w pojedynkę i w dodatku w takim stanie w jakim akurat się znajdowałem to byłaby misja samobójcza. Ale pomarzyć zawsze można. W końcu dotarliśmy pod jakiś zajazd znajdujący się na uboczu. Amir nic nie powiedział, tylko widząc, że już się przebudziłem podał mi swój telefon.
- Jego posiadłość powinna znajdować się jakieś dziesięć kilometrów stąd. Dalej pies musi biec, bo obawiamy się, że ludzie Marshala patrolują okolicę. - usłyszałem Mię w słuchawce.
- Okej, okej. - Mruknąłem ziewając.
Wyszedłem z uradowaną Rosą na zewnątrz i ruszyłem jedną z alejek w stronę lasu. Kamienna, nieco podniszczona dróżka doprowadziła mnie po niedługim czasie tak daleko od zajazdu, że nie było go nawet widać. Pies biegał obok mnie, co chwilę podnosząc jakiś patyk i niosąc go w moją stronę, żebym mu go rzucił.
- Dobrze. Zgubiłam was co znaczy, że jesteście już na terenie objętym przez Zacka. Puść psa i wracaj do samochodu, tam ci wszystko wyjaśnię. - Zakomunikowała Mia w słuchawce.
Kucnąłem przy psie i położyłem telefon na kolanie. Rosa od razu zaczęła lizać mnie po twarzy, przed czum próbowałem się bronić, ale bezskutecznie. Sprawdziłem jeszcze raz, czy słuchawka w jej uchu trzyma się jak należy.
- Pomożesz nam, prawda mała? - Spytałem unieruchamiając jej głowę w dłoniach. Pies patrzył na mnie tak, jakby rozumiał wszystko, co do niego mówię. - Dzielna Rosa. - Powiedziałem głaszcząc ją po karku. - Zostań. - Poleciłem wstając.
Odwróciłem się na pięcie starając się nie zwracać uwagi na to, że zostawiam ją samą. W ciągu swojego dziewięcioletniego życia Rosa nie raz nam pomogła. Znalazła jednego z naszych ludzi, kiedy postrzelili go podczas któregoś z pościgów, patrolowała posiadłość człowieka, który nie wywiązywał się z umowy zawartej z moim bratem i na którego polowaliśmy od dłuższego czasu. Niejednokrotnie była bardzo przydatna, a teraz miała sprawdzić się po raz kolejny.
Szybko wróciłem do samochodu, gdzie czekali już chłopaki. Dostałem od Roberta kawę, za co byłem wdzięczny, dopóki nie wziąłem pierwszego łyka.
- Jest obrzydliwa! - Poskarżyłem się.
- Może, ale dziewczyna która mi ją podawała była niczego sobie. - Stwierdził patrząc w stronę budynku.
Zająłem miejsce Amira i popatrzyłem na leżący na moich kolanach laptop, na którym wyświetlał się widok z kamery doczepionej do obroży Rosy. Włożyłem sobie słuchawkę do ucha, żeby wygodniej było mi wydawać psu polecenia. Przez pierwsze kilkadziesiąt minut nie było widać nic oprócz lasu i obawiałem się, że dość długo czasu minie zanim znajdziemy ten dom. W końcu mieliśmy do przeszukania spory teren i to chyba była tylko kwestia szczęścia, że znaleźliśmy go już po niespełna godzinie. Właściwie, to na początku nawet nie było widać domu, tylko wysoki ceglany mur, którego fragmenty przebijały się przez drzewa go osłaniające. Pies obszedł całość dookoła a my zauważyliśmy, że jedyne wejście na teren posiadłości to nieduża, metalowa bramka. Od razu skojarzyło mi się z więzieniem, ale chyba nie mogło być aż tak źle. A może i mogło? Wyrzuciłem z głowy te myśli. Miałem skupić się na jak najdokładniejszym przyjrzeniu się tej fortecy, a nie rozmyślaniu na temat warunków, jakie Zack stwarzał Evie i innym dzieciakom. Kazałem Rosie usiąść i zacząłem dokładniej przyglądać się furtce i rosnącym tuż przy niej drzewom. Była zdecydowanie zbyt wąska, żeby jakikolwiek samochód mógł się przez nią przecisnąć, więc teoria z tunelami musiała być słuszna.
- Tam są kamery. - Wyrwał mnie ze skupienia głos Mii. Obraz z kamerki przy obroży psa był wysyłany i do nas i do niej w agencji, przez co wszyscy mogliśmy wszystko od razu widzieć. - Musicie się jakoś postarać dostać do środka, bo nie jestem w stanie stworzyć cyfrowego wizerunku domu.
- Wybacz, ale nie zdążyłem nauczyć Rosy otwierania drzwi bez klucza. - Odpowiedziałem z sarkazmem. Może to przez brak snu, ale byłem jakiś dziwnie rozdrażniony.
- Spokojnie. Po prostu musicie się postarać. Mam już dokładną lokalizację kamer i laserów, a teraz przydałby się jeszcze obraz z wewnątrz...Tego czegoś. - Mruknęła po chwili namysłu.
Rosa zaczęła kręcić się niespokojnie, więc szybko nakazałem jej usiąść obserwując, jak furtka powoli się otwiera i na zewnątrz wychodzi dwóch muskularnych kolesi.
- Mówiłem, że to tylko jakiś zwierzak! - Warknął jeden do drugiego, przyglądając się psu badawczo.
- Szefie, to tylko pies. - Powiedział drugi otwierając telefon. Po chwili zamknął aparat i schował go do kieszeni.
- I co? - Zapytał ten, który nadal przyglądał się zwierzakowi.
- Mówi, żeby go zastrzelić. - Odparł z niesmakiem. Obaj zaczęli patrzeć na psa. - Nie zabiję go.
- Na mnie nie patrz. Ja też nie. Po prostu go wystraszmy. - Zasugerował ten nieco niższy, a ja w tym momencie wpadłem na genialny pomysł.
Mężczyzna, który wcześniej rozmawiał z „szefem” uniósł do góry pistolet i strzelił, a w tym samym momencie ja krzyknąłem głośno do ucha Rosy, żeby biegła. Nie byłem pewien, czy da sobie radę, ale pies już po chwili minął zaskoczonych kolesi i wdarł się na posesję. Zaczął biegać dookoła jak dziki, mijając ludzi którzy chcieli go złapać. W końcu rozległy się pierwsze strzały skierowane w stronę zwierzaka a ja stwierdziłem, że chyba dość już zabawy i pora się zwijać. Nic lepszego dla Mii nie mogliśmy zrobić, a jako taki obraz miała. Teraz trzeba było zadbać o bezpieczeństwo czworonoga, który chyba zdawał sobie sprawę, że ma kłopoty, bo sam zaczął biec w stronę wyjścia, zostawiając bezradnych mężczyzn za sobą.
- Biegnij Rosa, biegnij! - Darłem się, drżąc ze strachu bo strzały nie ustawały.
W końcu rzuciłem laptop i słuchawkę na siedzenie i ruszyłem biegiem w stronę miejsca, w którym zostawiłem zwierzaka. Zacząłem rozglądać dookoła czekając, aż w końcu zobaczę biegnącego w moją stronę psa, ale nigdzie nie było go widać. Ręce zaczynały mi coraz bardziej drżeć bo chyba zdawałem sobie sprawę, że mogło mu się coś stać. Nie mogłem zacząć jej szukać ani nawoływać, bo mógłbym zwrócić na siebie uwagę, więc pozostawało mi jedynie czekać i wierzyć, że nic jej się nie stało i odnajdzie drogę powrotną. Jednak po upływie prawie trzydziestu minut zacząłem się naprawdę martwić.
- Nie ma jej? - Zapytał Amir idąc za mną. - Udało się, Cami. Mamy jako taki obraz podwórka i domu. Nie dokładny, ale mamy. Z umiejętnościami Xandera i Mii to na pewno wystarczy. - Próbował mnie pocieszyć.
Oparłem się o drzewo i w dalszym ciągu wypatrywałem jakiegokolwiek śladu czworonoga. Zaczął wiać nieprzyjemnie chłodny wiatr więc narzuciłem kaptur na głowę. Długo tak staliśmy a ja powoli uświadamiałem sobie, że mimo swojego sprytu to jeśli tamtych dwóch dobrze strzelało, to zwierzak nie miał szans. Było mi już naprawdę zimno i w końcu wyjąłem telefon żeby sprawdzić, która godzina. Powoli się ściemniało a staliśmy tam już ponad dwie godziny.
- Powinna już być. - Szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.
- Wydaje mi się, że powinniśmy już jechać. Jeśli będą węszyć, prędzej czy później dowiedzą się, że tu byliśmy. - Odezwał się Robert który w końcu do nas przyszedł.
Nie chciałem, ale musiałem przyznać mu rację. Ruszyłem za chłopakami w stronę wozu i już miałem wsiadać, kiedy usłyszałem coś, jakby szczekanie. Odgłos był tak cichy i odległy, że równie dobrze mogło mi się tylko wydawać. Nie spytałem chłopaków czy to słyszeli bo byłem pewien, że nie. W takich momentach naprawdę się cieszę, że jednak mam też zdolności braci. Dobry słuch Domeina nie rzadko na wiele się przydaje.
- Daj mi papierosy. - Powiedziałem wyciągając rękę w stronę Amira. Ten popatrzył na mnie niepewnie.
- Nie wiem stary, czy to dobry pomysł...
- Muszę zapalić. Zaraz wrócę. - Wyjaśniłem. Brunet podał mi to, o co prosiłem a ja bez słowa znowu ruszyłem kamienną alejką.
Ściemniało się i wiatr jeszcze bardziej się wzmógł, więc było mi cholernie nieprzyjemnie stać samemu, nasłuchując szczekania. Wypaliłem jednego papierosa, a później kolejnego i zaśmiałem się z własnej głupoty. Byłem zmęczony, a do tego targały mną emocje, bo straciłem jednego ze swoich czworonogów. Nic dziwnego, że miałem przewidzenia. Odwróciłem się na pięcie i naprawdę chciałem już pójść do chłopaków, wsiąść do wozu i dać zawieść się do Vegas, kiedy znowu to usłyszałem. Szczekanie, ale bardzo odległe. Bez zastanowienia ruszyłem w stronę, z której zdawało mi się, że je słyszę. Kiedy tak teraz o tym myślę, to powinienem był wrócić po chłopaków i nakłonić ich, żeby poszli ze mną, a nie zapuszczać się w ta gęstwinę sam, bez kurtki, czy jakiejkolwiek broni. Może to przez wyczerpanie, ale nie myślałem wtedy o tym. Nie myślałem też o tym, że nienawidzę lasów a jedyna moja styczność z nimi, to podczas porannego biegania z Amirem albo kiedy trzeba wyjść z psami na dłuższy spacer. Nienawidzę lasów, dzikiej natury i nie jara mnie podziwianie jeleni w ich naturalnym środowisku, czy innych leśnych zwierząt. Po prostu jestem wychowany w mieście i na dobrą sprawę to nie potrafię się nawet odnaleźć w dziczy. A wtedy sam przemierzałem jakieś chaszcze mając nadzieję, że zwierzak nie przestanie dawać o sobie znać, bo wtedy kompletnie bym się już zagubił.
Nie wiem, która mogła być godzina, ale najprawdopodobniej już dość późna, kiedy spostrzegłem coś ruszającego się na ziemi. Zawołałem psa po imieniu a ten po chwili ponownie zaczął skomleć. Zwierzak leżał z podkulonymi pod siebie łapami, cały ubłocony i mokry, drżąc na całym ciele. Mimo wszystko próbował wstać a ja nie zwracając uwagi na to, że moje nowiuśkie buty zatapiają się w błocie a spodnie brudzą niemiłosiernie, przykucnąłem przy nim mając nadzieję, że nic mu nie jest. Szybko jednak zorientowałem się, że jest postrzelona w udo, a krew wycieka jej z rany. To nie wróżyło nic dobrego.
- Spokojnie mała. - Szepnąłem do Rosy głaszcząc ją po łbie i zdejmując bluzę, żeby jakoś ją okryć, bo dygotała coraz bardziej. - Nie z takich opresji wychodziliśmy cało, prawda? - Zapytałem rozglądając się dookoła.
Jak już wcześniej wspomniałem, nie miałem zielonego pojęcia, jak odnaleźć się w lesie, do tego byłem zmęczony i było mi niesamowicie zimno, kiedy oddałem swoją bluzę psu i sam zostałem tylko w koszulce. Wydostałem zwierzaka z błota i wziąłem na ręce. Całe szczęście, że Rosa jak na doga niemieckiego była stosunkowo mała, bo ważyła tylko niecałe pięćdziesiąt kilo. Nie miałem więc większego problemu z uniesieniem jej, przynajmniej na początku. Nawet nie wiedziałem w którą stronę mam iść, bo kiedy do niej szedłem wiedziałem tylko, że muszę ją odnaleźć. Równie dobrze mogłem iść w stronę tej fortecy Marshala a głosy, które zacząłem słyszeć mogły należeć do jego ludzi, którzy zaraz by mnie zabili. Chyba mnie to w tamtej chwili nie obchodziło. Miałem w głowie tylko myśl o tym, że mimo wszystko muszę jakoś znaleźć drogę do chłopaków, uratować Rosę ale przede wszystkim wydostać się z tej pierdolonej dziczy. Ale byłem wniebowzięty, kiedy nie wiadomo skąd przede mną wyrosła postać Amira. Patrzyliśmy prosto na siebie a ja musiałem chyba wyglądać fatalnie, co zdołałem wyczytać ze spojrzenia, jakim obdarzył mnie mój przyjaciel. Zaraz potem ruszył do mnie biegiem i zanim się zorientowałem, stał już przy mnie. Nie do końca słyszałem co mówi, ale zdaje mi się, że wołał Roberta, bo ten pojawił się zaraz za nim.
- Co ci strzeliło do tego pustego łba, żeby zapuszczać się tam samemu, bez broni, czy choćby telefonu? - Głos Browna w końcu przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Znalazłam ją. - Odparłem szeptem, wsłuchując się w ciche piski wydawane przez psa tuż przy moim uchu. Robert popatrzył na mnie ze zmartwieniem i delikatnie wziął Rosę tak, żeby jeszcze bardziej jej nie uszkodzić.
- Myśleliśmy, że cię zwinęli. Ponad trzy godziny cię nie było! - Opieprzał mnie Amir, zdejmując z siebie kurtkę i zarzucając mi ją na ramiona. - Chyba jeszcze w życiu tak się o ciebie nie bałem, idioto. - Skarcił mnie.
Chyba w przeciwieństwie do mnie chłopaki wiedzieli którędy trzeba iść, żeby wyjść z tej cholernej puszczy. Jak już z niej wyszliśmy, to się czułem jakbym dostał kuźwa drugie życie. Ale dopiero kiedy wsiedliśmy do samochodu zdałem sobie sprawę, jak bardzo jest mi zimno i że brudzę nie tylko siedzenie na którym siedzę, ale także wszystko, do czego tylko się dotknę.
- Nie martw się o to. Ktoś to potem posprząta. - Powiedział Robert, orientując się najwyraźniej, że staram się niczego nie dotykać, co było cholernie trudne. On sam zajął miejsce obok mnie, trzymając na kolanach Rosę. Dopiero wtedy zobaczyłem, że jej rana wygląda jeszcze gorzej, niż wcześniej.
- Chodź, trzeba to jakoś opatrzyć. - W drzwiach samochodu pojawił się Amir, ponownie wpuszczając do niego zimny wiatr.
Pod pachą ściskał dwa koce, z których jeden podał Robertowi, a drugim pomógł mi okryć się po plecach. Potem zaczął przykładać mi coś do czoła i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przemywa mi wodą utlenioną otarcie. Nawet nie wiedziałem, w jaki sposób się tam znalazło. Spojrzałem na kumpla, który najwyraźniej był na mnie zły za to, że odwaliłem mu taki numer.
- Teraz przynajmniej wiemy, że ja naprawdę nie nadaję się do wojska. - Powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. On tylko pokręcił głową, najwyraźniej również uznając to za śmieszne.
- Idź spać. - Nakazał mi tylko, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.

Nie sprzeciwiałem się. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem, ale wiem, że tym razem nie miałem koszmarów. Może po prostu nareszcie zacząłem naprawdę wierzyć w to, że i Evę uda mi się odnaleźć. Nawet, jeśli maiłbym znowu iść do tego lasu. Nawet, gdybym miał przez to zginąć. 
Miał być jutro, ale dodaję wcześniej. Szczerze mówiąc, to nie miałam w planach pisać tej sceny z Rosą, ale jakoś tak samo wyszło w  praniu. W sumie, to tak się zastanawiam...może zamiast wsadzać Camerona do więzienia, to wyślemy go do wojska? Coś myślę, że tam by go skuteczniej przytemperowali :P W ogóle to cała ta scena w lesie mi osobiście wydała się na swój sposób śmieszna, mimo, że chyba wcale taka nie była. po prostu mam dzisiaj jakieś wahania nastroju :P  
Ale nie o tym. Starałam się dać trochę więcej Amira, bo jakby nie było jest osobą bliską dla Cama, a prawie w ogóle nie ma go w opowiadaniu, nawet w rozdziałach pisanych z perspektywy Kasandry. Ale to kolejna postać, która pewnie w większości osób które to przeczytają wzbudzi mieszane uczucia. Dobra, nie przynudzam i życzę smacznego! :*  

9 komentarzy:

  1. Czeeemu taki krótki ??? ;-;
    Walić to ! Jest zajebisty ! Boże, kocham *-*
    Kiedy rozdział z perspektywy Evy ? Bo chce się dowiedzieć jak się przedstawia sytuacja u Zacka.
    Wiesz jak ja wyczekiwałam tego rozdziału ? Chyba tysiąc razy dziennie wchodziłam na blogspota i paczałam. Serio się cieszę że już dodałaś ;)
    Czekam na kolejny i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny prawdopodobnie aż za dwa tygodnie. Chyba, że miałabym więcej czasu, żeby nad nim przysiąść. Cieszę się, że się podoba i bardzo dziękuję za komentarz :-*

      Usuń
  2. Podczas czytania rozdziału miałam naprawdę różne odczucia i chyba właśnie o to chodzi.
    Na początku byłam poddenerwowana z powodu rozmów Amira i Camiego. No nie wiem, jakoś tak ta ich rozmowa o panienkach... Wiem, że są facetami i tak dalej, no ale... Może ten pomysł z wojskiem nie jest taki zły? :P
    A potem akcja naprawdę trzymała w napięciu. Tak, należę do tego typu ludzi, których śmierć zwierzęcia absorbuje o wiele bardziej niż śmierć człowieka, więc cały czas denerwowałam się, czy z Rosą wszystko będzie w porządku. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie i że jej "poświęcenie" nie pójdzie na marne ;D
    Jestem ciekawa co tam u Zacka i Evy... ;)
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejo, cześć i czołem!
    Już od początku wydawało mi się, że rozdział będzie się kręcił wokół przemyśleń Cama na temat Evy, a tu mnie mile zaskoczyłaś. Działo się całkiem dużo, przynajmniej pod koniec.
    Rosa! Biedactwo... nie cierpię, jak ludzie źle traktują zwierzęta, a sama nie mogę patrzeć na cierpienie tych słodkich stworzonek.
    Akcja cały czas trzymała w napięciu. Cieszę się, że Cameron całkowicie nie zagłębił się w swoich myślach, bo Bóg wie, co mogłoby mu się jeszcze śnić... tia, to zdanie nie ma zbytnio sensu, wiem.
    Coraz bardziej zaczynam nienawidzić Zacka. I to nie tylko dlatego, że kazał zastrzelić Rosę... :P W sumie jestem ciekawa, co się dzieje z Evą. Czy ona tam jeszcze żyje?
    Jeszcze raz powrócę do Rosy - mam szczerą nadzieję, że wyjdzie z tego cało! *^*
    Podsunęłaś nam tutaj kwestię Camerona jako wojskowego... ciekawe... naprawdę intryguje mnie, jak by się sprawował :D
    Pozdrawiam i życzę potopu weny! *.^

    OdpowiedzUsuń
  4. Amir wydawał mi się w tym rozdziale cudowny, kiedy opiekował się Camem. Naprawdę, wspaniały przyjaciel z niego. Rzeczywiście, nie było go za dużo i warto było to nadrobić ;)
    Tylko ten tekst o Tobym... Dla mnie jest to po prostu nieludzkie.
    Biedy Cam. Nawet sny nie dają mu spokoju. Mamm nadzieję jednak że mimo wszystko wyśpi się, bo naprawdę, potrzebuje sił, by uratować Evę.
    I Rosa sie odnalazła <3 Uwielbiam, kiedy psy odgrywają jakąś znaczącą rolę w czyimś uratowaniu, uważam, że jest to piękne. Jak to się mówi: pies to najlepszy przyjaciel człowieka i one często to udowadniają. Nie dziwię sie więc, że Cam chciał odzyskać pupila, ale rzeczywiście było to niebezpieczne. Na szczęście wszystko się udało! <3
    Ja się niecierpliwię co u Evy. Mam nadzieję, że wktórce będzie o niej! ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej kochana! ;*
    Zacznę od tego, że jestem zdumiona obrazem Cama w tym rozdziale. Zaczyna sprawiać wrażenie coraz bardziej ludzkiego i z nieukrywaną satysfakcją stwierdzam, że jestem chyba w stanie go polubić! A to zaskoczenie, co? ;D Nie przypominam sobie, żebym do tej pory widziała go kiedykolwiek w takim wydaniu. Miał czasem momenty zawahania albo jakieś gorsze chwile, ale chyba nigdy nie cierpiał aż tak bardzo. I chyba właśnie to przygnębienie, strach, obawa, które teraz odczuwa sprawiają, że wydaje mi się jakiś bliższy. W końcu pokazuje, że nie jest taką bestią bez uczuć za jaką go czasami miałam, a wrażliwym człowiekiem, który śmiertelnie martwi się o ukochaną kobietę. Takiego ludzkiego Cama naprawdę mogłabym polubić, a to dlatego, że wreszcie go rozumiem ;) Dziękuję, że dałaś mi na to szansę! ;*

    Scena z psem była naprawdę świetna i cieszę się, że ją dodałaś. Przede wszystkim trafiła do mnie dlatego, że sama uwielbiam zwierzęta i w takiej sytuacji czułabym się podobnie jak Cam. Obawiałam się, że ta psina rzeczywiście sama nie wróci, a z drugiej strony wiedziałam, że Parker nie może po nią iść... Sytuacja była naprawdę przygnębiająca, a tych ludzi strzelających do biednego zwierzaka powiesiłabym za jaja na suchej gałęzi! Cóż to stworzenie im zrobiło? Głupie tępaki! Żeby kiedyś ktoś do nich strzelał tak samo! grr! I nawet nie wiesz jak mi ulżyło, gdy się okazało że Rosa przeżyła i Cam ją znalazł. Co prawda jest postrzelona, ale teraz to mi już jej chyba nie uśmiercisz :D Kurde, fragment z psem, a tyle emocji we mnie wzbudził:D I muszę Ci powiedzieć, że w jednym momencie to normalnie zgryzłam lakier z paznokci, bo miałam przeczucia, że zgubią się w tym lesie, pies zdechnie, a Cama znajdą ludzie Marshala. Podkręciłaś atmosferę wzmianką o słabej orientacji przestrzennej naszego buntownika!

    I jeszcze na temat Amira. Rzeczywiście było go trochę mało. Dlatego byłam zdziwiona, gdy Cam nazwał go swoim najlepszym kumplem. Wcześniej nie odczuwałam tego w ten sposób i bardziej bym postawiła na tym zacnym miejscu Xandera. Dlatego cieszę się, że na chwilę odstawiłaś trojaczki na bok i zajęłaś się postacią Amira, bo dzięki temu lepiej dotarło do mnie jakie znaczenie ma dla Cama. Co na jego temat? Hm.. Wydał mi się w porządku facetem. O ile w ogóle te teksty o Tobym były żartem. Bo jeśli nie to zmieniam zdanie! I coś za często ogląda się za kobietami. Facet to facet- wiadomo. Oczy ma i podziwiać może, ale czy troszkę nie przesadza?:D

    Pozdrawiam! ;*
    I informuję o nowości u mnie;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedny Cami.. Świadomość, że jego największy wróg posiada obecnie jego najcenniejszy skarb musi go okropnie boleć. Ale pokazuje to również, jak bardzo kocha Evę. Myślę, że te wydarzenia tylko ich do siebie bardziej zbliżą, a to wyjdzie im na dobre. Nie mogę się doczekać, aż złapią Zacka. Jeśli tylko powrót Evy może poprawić humor i stan Camerona, to chcę, żeby stało się to jak najszybciej. Przecież ten chłopak się zamęczy! Czy jemu się wydaje, że jest jakąś maszyną i może funkcjonować bez żadnej przerwy? Jeśli tak, to źle mu się wydaje, bo nawet najlepsza maszyna, po zbyt obciążającym działaniu się psuje. Dobrze, że chociaż trochę się przespał. Ale szczerze? Czy drzemkę w samochodzie można nazwać spaniem?

    Szkoda mi Rosy.. Wypełniła swoje zadanie, ale przy tym ucierpiała. Mam nadzieję, że uda jej się przeżyć, w końcu wiele zrobiła dla chłopaków i myślę, że żaden z nich nie chciałby, żeby zdechła. Eh, życie psa powinno być wypełnione szczęściem, a nie odgłosami strzałów. ;(
    Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział świetny Amir mi się najbardziej podobał i to jaki był opiekuńczy w stosunku do Camiego. No i oczywiście Rosa uwielbiam psy i strasznie sie bałam ze on jej nie znajdzie i ona zginie. A powiedz kiedy dodasz nowy rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak ja kocham twojego bloga! Wspaniała akcja i niebanalna stylistyka. Zarwałam noc żeby go przeczytać, teraz z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń