Z perspektywy Camerona
- Zrób
głośniej. - Mruknąłem do Amira słysząc znajomą piosenkę w
radiu.
Leżałem
wyciągnięty na tylnym siedzeniu i z jednej strony marzyłem, żeby
iść spać a z drugiej modliłem się, żeby jednak wytrzymać
bez tego. Cały czas dręczył mnie jeden i ten sam sen.
Eva
leżąca w kałuży krwi i stojący nad nią Zack z umazanym czerwoną
cieczą nożem i diabolicznym uśmiechem na twarzy. Ja obserwujący
to wszystko zza krat, nie będący w stanie nic zrobić.
Ostatni
raz tak bardzo się bałem jak miałem być świadkiem egzekucji
Isobell. Oczywiście teraz wiem, że to wszystko to był tylko pic na
wodę, ale wtedy myślałem, że to dzieje się naprawdę. Tak jak
teraz to, co dzieje się z Evą. Nie mogłem nawet na chwilę
przestać myśleć o tym, co ten popieprzony psychopata może jej
właśnie robić. Torturować, zmuszać do jakichś okropnych
rzeczy...Chciało mi się wymiotować, jak o tym myślałem. Owszem,
przyznaję. Sam nie jestem święty. Ale nie mógłbym porywać i
wykorzystywać nastolatek tylko do tego, żeby rodziły mi kolejne
zmutowane dzieci, które potem szkoliłbym na własne potworki. Każdy
ma prawo wybierać kim chce zostać i po której stronie stać. I
nadal się zastanawiałem, jaki ojciec chciałby, żeby jego córka
była bezdusznym mordercą, narażającym się w imię jego
popieprzonych planów. Szczerze to na początku próbowałem to sobie
jakoś wyjaśnić. Gdybyśmy mieli wyraźne dowody wskazujące na to,
że jest niepoczytalny to chyba mógłbym mu to jeszcze jakoś
wybaczyć, bo w końcu taka osoba nie do końca zdaje sobie sprawę z
tego, co robi. Ale on był wszystkiego całkowicie świadom. Każdy
jego ruch, każda próba uniemożliwienia nam odnalezienia go, to
wszystko było przez niego szczegółowo zaplanowane. Budowa domu,
zabezpieczenie się przed ewentualnymi ciekawskimi, którzy chcieliby
takowy dom odnaleźć, podziemne tunele. On to planował latami i to
nie zaczęło się wraz z porwaniem Cornelii, ale dużo wcześniej.
Był jednym z agentów i spiskował z Margaret, Magdaleine i Bóg
wie, kim jeszcze. I jak tak teraz o tym myślę, to przecież byłem
obok i mogłem jakoś zareagować. Ale niczego nie zauważyłem. Nikt
nie zauważył przez ostatnie kilkanaście lat i przez to problem aż
tak bardzo urósł.
- Cameron...Słyszysz? -
Wyrwał mnie z zamyślenia głos Amira. Otworzyłem oczy i zdałem
sobie sprawę, że stoimy przed naszym domem. Popatrzyłem na
przyjaciela który przyglądał mi się we wstecznym lusterku. -
Jesteśmy na miejscu, stary. Iść z tobą? - Zapytał gasząc silnik
samochodu.
- Jak
chcesz... - Mruknąłem od niechcenia zdając sobie sprawę, że i tak
pójdzie.
Zostawiliśmy
w aucie Roberta, który rozmawiał z kimś przez telefon. Wszedłem
do domu i od razu w progu przywitał mnie kłębek czarnej sierści,
który rzucił się mi do butów. Wziąłem Lunę na ręce i nie
uszło mojej uwadze, że jest dużo cięższa, niż kiedy ją
ostatnio widziałem. Nic dziwnego, w końcu ostatnimi czasy więcej
czasu spędzam w agencji, niż w domu. Zaraz zleciały się też
pozostałe psy, wliczając w to także Cetusa i Roti, dwa dobermany
Xandera. Kucnąłem i przez kilka minut pozwalałem lizać się po
rekach i obwąchiwać całej gromadzie, witając się z każdym po
kolei. W końcu minąłem zwierzaki i ruszyłem w stronę swojego
pokoju, skąd musiałem wziąć jeszcze parę swoich rzeczy. Amir
rzecz jasna cały czas podążał za mną z wyraźnym niepokojem
wymalowanym na twarzy.
- Musimy
pogadać. - Oświadczył w końcu, zamykając za nami drzwi.
Westchnąłem głośno i zacząłem wspinać się po schodach na
górną część pokoju. - Nie udawaj idioty, idioto!- Warknął idąc
za mną. - Widzę, co się z tobą dzieje.
- Więc
co się dzieje? - Zapytałem z kpiną, odwracając się w jego stronę.
Ziewnąłem głośno, przypominając sobie, że miałem wypić
jeszcze kawę przed wyjazdem.
- Przemęczasz
się. Wiem, że zależy ci na jak najszybszym odbiciu Evy i jeśli
dojdzie do starcia z Marshalem to pierwszy na niego ruszysz, ale nie
dasz rady, jeśli tak dalej pójdzie.
- Daruj
sobie. Wszystko jest pod kontrolą. - Warknąłem bez cienia
uprzejmości, bo zaczynał mnie powoli denerwować. Niemal od razu
usłyszałem jak Al-kadi zaczyna śmiać się głośno, co tylko
jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Pod
kontrolą? Nie byłeś nawet w stanie powadzić samochodu.
Przyszedłem tu z tobą, bo się bałem, że spierdolisz się z tych
schodów niczym dzieciak.
- Odpierdol
się ode mnie!- Teraz już krzyknąłem w stronę bruneta, bo na
dobre wyprowadził mnie z równowagi. Odwróciłem się w jego stronę
i popatrzyłem groźnie, ale on nadal gapił się na mnie z tym
wkurwiającym uśmiechem.
-Nie
zapominaj Cami, że jak się człowiek złości, to mu się robią
zmarszczki. - Odparł niezwykle uradowany. - Nie wiem, czy słusznie,
ale uważam się za twojego najlepszego przyjaciela...
-Bo
nim jesteś.- przerwałem mu, nadal mierząc się z nim wzrokiem. - Póki co. - Dodałem.
- No
właśnie. Dlatego też martwię się, że w końcu zrobisz sobie
krzywdę, kretynie. Wiesz, na czym polega twój problem? - Zapytał
wymijając mnie jakby nigdy nic i wyciągając z lodówki puszkę
piwa i butelkę wody.
- Nie
chcę wody. - Mruknąłem, kiedy mi ją rzucił.
- Twój
organizm ma już dość kofeiny. Twój problem polega na tym, że ty
albo olewasz sprawę, albo angażujesz się...
- Całym
sobą. Tak, wiem. Mówiłeś mi to już. - Westchnąłem biorąc kilak
łyków z butelki. Lodowaty napój sprawił, ze choć na chwilę
odeszła mnie ochota na sen i trochę oprzytomniałem.
- No
właśnie. Osobiście już wolę jak to olewasz, bo przynajmniej nie
masz potem tych koszmarnych worów pod oczami. - Wskazał palcem na
moją twarz. Odstawiłem butelkę i zacząłem pakować do torby
najpotrzebniejsze rzeczy.
- Dziękuję
za troskę.
- Ale
ja tu się martwię też o siebie! Jak będziesz brzydki, to panienki
nie będą na ciebie tak leciały. A jeśli tak będzie, to ja nie
będę się miał z kim w klubach pokazywać. A obaj wiemy, że dwaj
przystojni i nadziani kolesie działają na panienki lepiej niż
jeden przystojny i nadziany koleś. - Przeczesał ręką włosy
tworząc taki artystyczny nieład i uśmiechnął się łobuzersko.
- Przypominam
ci, że teraz obaj już mamy panienki, koleś. - Ironizowałem
podnosząc pełną już torbę i schodząc po schodach. Al-kadi
zgniótł pustą puszkę po piwie i wrzucił do śmietnika.
- A
szkoda, bo gdyby nie to, to wziąłbym się za tego murzynka z
agencji. Całkiem, całkiem jest...
- Toby?
- No
tak...Teoretycznie, to gdyby trafił do nas na blok, to bym go sobie
wziął. - Stwierdził wzruszając ramionami.
- On
ma tylko siedemnaście lat. To jeszcze dzieciak.
- Eva
jest młodsza... - Podsunął mój przyjaciel.
- Eva
poszła ze mną do łóżka z własnej woli. Zgwałcenie
siedemnastolatka, to zupełnie co innego.
- Poprawka:
Zgwałcenie siedemnastolatka w więzieniu. Tam takie rzeczy to nie
przestępstwo.
- O
ile się nikt nie dowie. - Dopowiedziałem i obaj zaczęliśmy się
śmiać.
Wszedłem
do pokoju Xandera, bo chciał żebym wziął dla niego jakieś płyty.
Podszedłem do biurka i zacząłem przeszukiwać szuflady. W końcu
znalazłem fioletowe etui na płyty i zgarniając je do torby
ruszyłem z powrotem do samochodu.
- Hej,
chłopaki! - Przywitała nas Chanell, kiedy mieliśmy już wychodzić
i niemal od razu rzuciła mi się na szyję.
- Cześć
maleńka. Co...
- Słyszałam,
że Eva odeszła do Zacka. - Przerwała mi z wyraźnym smutkiem. -
Musisz czuć się teraz okropnie. - Powiedziała mi do ucha i
przytuliła jeszcze mocniej.
- Właściwie,
to...
- To
był jej wybór. - Przerwał mi Amir. Popatrzyłem na niego marszcząc
brwi. Przecież to była Chanell, nie musieliśmy jej okłamywać. -
Mogła być z nami, wybrała inaczej. - Wzruszył ramionami. Blondynka
tylko prychnęła z niezadowoleniem.
- I
nie ma szansy, żeby wróciła? - Zapytała odsuwając się nieco ode
mnie i patrząc prosto w oczy. Spojrzałem przelotnie na Amira, ale
on stał za nami i energicznie zaprzeczał ruchem głowy.
- Chyba
nie... - Skłamałem w końcu. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem.
Wydawało mi się, że Chanell naprawdę się tym przejęła.
- Przykro
mi. Tak słodko razem wyglądaliście. A gdzie się wybieracie? -
Zainteresowała się, zmieniając nagle temat.
- Do
agencji. Nadal szukamy jakiegoś konkretnego śladu, który mógłby
naprowadzić nas na trop Zacka. Więc wybacz, ale już pójdziemy. -
Odparł chłodno Amir i machnął głową, żebym poszedł za nim.
Wzruszyłem tylko ramionami i zostawiłem małą, idąc za brunetem.
- Dlaczego
ją okłamałeś? - Zapytałem z wyrzutem, kiedy już znaleźliśmy
się w aucie. Rosa grzecznie usadowiła się obok mnie na tylnym
siedzeniu.
- Dobrze
wiesz, że Chanell nie umie trzymać języka za zębami. A nie możemy
pozwolić, żeby wiadomość o Evie się teraz rozniosła. Lepiej
utrzymywać ją w niewiedzy, niż później żałować, że
powiedziała komuś jedno czy dwa słowa za dużo. - Odparł po chwili
namysłu. Nie do końca się z nim zgadzałem, ale nie drążyłem
tematu. - Prześpij się trochę. - Poprosił kiedy wyjeżdżaliśmy z
posesji.
Nie
miałem siły się z nim spierać, a poza tym oczy same mi się
zamykały. Szybko zasnąłem, nie wsłuchując się zbytnio w ciche
rozmowy Roberta i Amira. O dziwo tym razem nie miałem koszmarów. Co
więcej byłem trochę zły na chłopaków kiedy mi oznajmili, że
jesteśmy już pod agencją.
- Więc
przesiądź się tylko do drugiego samochodu. - Zarządził Amir,
kiedy powiedziałem, że nie wchodzę do środka bo chce mi się
spać.
Nie
protestowałem. Założyłem na głowę kaptur czarnej bluzy i szybko
przeniosłem się do ciemnoszarego Jeepa. Było tam więcej miejsca i
gdyby nie to, ze chłopaki trochę hałasowali, to powiedziałbym, że
śpi się wyśmienicie. I chyba coś mi się śniło, ale nie
pamiętam dokładnie, co. Może to i lepiej, bo miałem dość Zacka.
I jak myślałem sobie, że właśnie jedziemy obserwować jego dom,
to miałem ochotę wypierdzielić Amira zza kierownicy i pojechać
prosto do tego psychopaty, ale zdawałem sobie sprawę, że w
pojedynkę i w dodatku w takim stanie w jakim akurat się znajdowałem
to byłaby misja samobójcza. Ale pomarzyć zawsze można. W końcu
dotarliśmy pod jakiś zajazd znajdujący się na uboczu. Amir nic
nie powiedział, tylko widząc, że już się przebudziłem podał mi
swój telefon.
- Jego
posiadłość powinna znajdować się jakieś dziesięć kilometrów
stąd. Dalej pies musi biec, bo obawiamy się, że ludzie Marshala
patrolują okolicę. - usłyszałem Mię w słuchawce.
- Okej,
okej. - Mruknąłem ziewając.
Wyszedłem
z uradowaną Rosą na zewnątrz i ruszyłem jedną z alejek w stronę
lasu. Kamienna, nieco podniszczona dróżka doprowadziła mnie po
niedługim czasie tak daleko od zajazdu, że nie było go nawet
widać. Pies biegał obok mnie, co chwilę podnosząc jakiś patyk i
niosąc go w moją stronę, żebym mu go rzucił.
- Dobrze.
Zgubiłam was co znaczy, że jesteście już na terenie objętym
przez Zacka. Puść psa i wracaj do samochodu, tam ci wszystko
wyjaśnię. - Zakomunikowała Mia w słuchawce.
Kucnąłem
przy psie i położyłem telefon na kolanie. Rosa od razu zaczęła
lizać mnie po twarzy, przed czum próbowałem się bronić, ale
bezskutecznie. Sprawdziłem jeszcze raz, czy słuchawka w jej uchu
trzyma się jak należy.
- Pomożesz
nam, prawda mała? - Spytałem unieruchamiając jej głowę w
dłoniach. Pies patrzył na mnie tak, jakby rozumiał wszystko, co do
niego mówię. - Dzielna Rosa. - Powiedziałem głaszcząc ją po
karku. - Zostań. - Poleciłem wstając.
Odwróciłem
się na pięcie starając się nie zwracać uwagi na to, że zostawiam
ją samą. W ciągu swojego dziewięcioletniego życia Rosa nie raz nam
pomogła. Znalazła jednego z naszych ludzi, kiedy postrzelili go
podczas któregoś z pościgów, patrolowała posiadłość
człowieka, który nie wywiązywał się z umowy zawartej z moim
bratem i na którego polowaliśmy od dłuższego czasu.
Niejednokrotnie była bardzo przydatna, a teraz miała sprawdzić się
po raz kolejny.
Szybko
wróciłem do samochodu, gdzie czekali już chłopaki. Dostałem od
Roberta kawę, za co byłem wdzięczny, dopóki nie wziąłem
pierwszego łyka.
- Jest
obrzydliwa! - Poskarżyłem się.
- Może,
ale dziewczyna która mi ją podawała była niczego sobie. -
Stwierdził patrząc w stronę budynku.
Zająłem
miejsce Amira i popatrzyłem na leżący na moich kolanach laptop, na
którym wyświetlał się widok z kamery doczepionej do obroży Rosy.
Włożyłem sobie słuchawkę do ucha, żeby wygodniej było mi
wydawać psu polecenia. Przez pierwsze kilkadziesiąt minut nie było
widać nic oprócz lasu i obawiałem się, że dość długo czasu
minie zanim znajdziemy ten dom. W końcu mieliśmy do przeszukania
spory teren i to chyba była tylko kwestia szczęścia, że
znaleźliśmy go już po niespełna godzinie. Właściwie, to na
początku nawet nie było widać domu, tylko wysoki ceglany mur,
którego fragmenty przebijały się przez drzewa go osłaniające.
Pies obszedł całość dookoła a my zauważyliśmy, że jedyne
wejście na teren posiadłości to nieduża, metalowa bramka. Od razu
skojarzyło mi się z więzieniem, ale chyba nie mogło być aż tak
źle. A może i mogło? Wyrzuciłem z głowy te myśli. Miałem
skupić się na jak najdokładniejszym przyjrzeniu się tej fortecy,
a nie rozmyślaniu na temat warunków, jakie Zack stwarzał Evie i
innym dzieciakom. Kazałem Rosie usiąść i zacząłem dokładniej
przyglądać się furtce i rosnącym tuż przy niej drzewom. Była
zdecydowanie zbyt wąska, żeby jakikolwiek samochód mógł się
przez nią przecisnąć, więc teoria z tunelami musiała być
słuszna.
- Tam
są kamery. - Wyrwał mnie ze skupienia głos Mii. Obraz z kamerki
przy obroży psa był wysyłany i do nas i do niej w agencji, przez
co wszyscy mogliśmy wszystko od razu widzieć. - Musicie się jakoś
postarać dostać do środka, bo nie jestem w stanie stworzyć
cyfrowego wizerunku domu.
- Wybacz,
ale nie zdążyłem nauczyć Rosy otwierania drzwi bez klucza. - Odpowiedziałem z sarkazmem. Może to przez brak snu, ale byłem
jakiś dziwnie rozdrażniony.
- Spokojnie.
Po prostu musicie się postarać. Mam już dokładną lokalizację
kamer i laserów, a teraz przydałby się jeszcze obraz z
wewnątrz...Tego czegoś. - Mruknęła po chwili namysłu.
Rosa
zaczęła kręcić się niespokojnie, więc szybko nakazałem jej
usiąść obserwując, jak furtka powoli się otwiera i na zewnątrz
wychodzi dwóch muskularnych kolesi.
- Mówiłem,
że to tylko jakiś zwierzak! - Warknął jeden do drugiego,
przyglądając się psu badawczo.
- Szefie,
to tylko pies. - Powiedział drugi otwierając telefon. Po chwili
zamknął aparat i schował go do kieszeni.
- I
co? - Zapytał ten, który nadal przyglądał się zwierzakowi.
- Mówi,
żeby go zastrzelić. - Odparł z niesmakiem. Obaj zaczęli patrzeć
na psa. - Nie zabiję go.
- Na
mnie nie patrz. Ja też nie. Po prostu go wystraszmy. - Zasugerował
ten nieco niższy, a ja w tym momencie wpadłem na genialny pomysł.
Mężczyzna,
który wcześniej rozmawiał z „szefem” uniósł do góry
pistolet i strzelił, a w tym samym momencie ja krzyknąłem głośno
do ucha Rosy, żeby biegła. Nie byłem pewien, czy da sobie radę,
ale pies już po chwili minął zaskoczonych kolesi i wdarł się na
posesję. Zaczął biegać dookoła jak dziki, mijając ludzi którzy
chcieli go złapać. W końcu rozległy się pierwsze strzały
skierowane w stronę zwierzaka a ja stwierdziłem, że chyba dość
już zabawy i pora się zwijać. Nic lepszego dla Mii nie mogliśmy
zrobić, a jako taki obraz miała. Teraz trzeba było zadbać o
bezpieczeństwo czworonoga, który chyba zdawał sobie sprawę, że
ma kłopoty, bo sam zaczął biec w stronę wyjścia, zostawiając
bezradnych mężczyzn za sobą.
- Biegnij
Rosa, biegnij! - Darłem się, drżąc ze strachu bo strzały nie
ustawały.
W
końcu rzuciłem laptop i słuchawkę na siedzenie i ruszyłem
biegiem w stronę miejsca, w którym zostawiłem zwierzaka. Zacząłem
rozglądać dookoła czekając, aż w końcu zobaczę biegnącego w
moją stronę psa, ale nigdzie nie było go widać. Ręce zaczynały
mi coraz bardziej drżeć bo chyba zdawałem sobie sprawę, że mogło
mu się coś stać. Nie mogłem zacząć jej szukać ani nawoływać,
bo mógłbym zwrócić na siebie uwagę, więc pozostawało mi
jedynie czekać i wierzyć, że nic jej się nie stało i odnajdzie
drogę powrotną. Jednak po upływie prawie trzydziestu minut
zacząłem się naprawdę martwić.
- Nie
ma jej? - Zapytał Amir idąc za mną. - Udało się, Cami. Mamy jako
taki obraz podwórka i domu. Nie dokładny, ale mamy. Z
umiejętnościami Xandera i Mii to na pewno wystarczy. - Próbował
mnie pocieszyć.
Oparłem
się o drzewo i w dalszym ciągu wypatrywałem jakiegokolwiek śladu
czworonoga. Zaczął wiać nieprzyjemnie chłodny wiatr więc
narzuciłem kaptur na głowę. Długo tak staliśmy a ja powoli
uświadamiałem sobie, że mimo swojego sprytu to jeśli tamtych
dwóch dobrze strzelało, to zwierzak nie miał szans. Było mi już
naprawdę zimno i w końcu wyjąłem telefon żeby sprawdzić, która
godzina. Powoli się ściemniało a staliśmy tam już ponad dwie
godziny.
- Powinna
już być. - Szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego.
- Wydaje
mi się, że powinniśmy już jechać. Jeśli będą węszyć,
prędzej czy później dowiedzą się, że tu byliśmy. - Odezwał się
Robert który w końcu do nas przyszedł.
Nie
chciałem, ale musiałem przyznać mu rację. Ruszyłem za chłopakami
w stronę wozu i już miałem wsiadać, kiedy usłyszałem coś,
jakby szczekanie. Odgłos był tak cichy i odległy, że równie
dobrze mogło mi się tylko wydawać. Nie spytałem chłopaków czy
to słyszeli bo byłem pewien, że nie. W takich momentach naprawdę
się cieszę, że jednak mam też zdolności braci. Dobry słuch
Domeina nie rzadko na wiele się przydaje.
- Daj
mi papierosy. - Powiedziałem wyciągając rękę w stronę Amira.
Ten popatrzył na mnie niepewnie.
- Nie
wiem stary, czy to dobry pomysł...
- Muszę
zapalić. Zaraz wrócę. - Wyjaśniłem. Brunet podał mi to, o co
prosiłem a ja bez słowa znowu ruszyłem kamienną alejką.
Ściemniało
się i wiatr jeszcze bardziej się wzmógł, więc było mi cholernie
nieprzyjemnie stać samemu, nasłuchując szczekania. Wypaliłem
jednego papierosa, a później kolejnego i zaśmiałem się z własnej
głupoty. Byłem zmęczony, a do tego targały mną emocje, bo
straciłem jednego ze swoich czworonogów. Nic dziwnego, że miałem
przewidzenia. Odwróciłem się na pięcie i naprawdę chciałem już
pójść do chłopaków, wsiąść do wozu i dać zawieść się do
Vegas, kiedy znowu to usłyszałem. Szczekanie, ale bardzo odległe.
Bez zastanowienia ruszyłem w stronę, z której zdawało mi się, że
je słyszę. Kiedy tak teraz o tym myślę, to powinienem był wrócić
po chłopaków i nakłonić ich, żeby poszli ze mną, a nie
zapuszczać się w ta gęstwinę sam, bez kurtki, czy jakiejkolwiek
broni. Może to przez wyczerpanie, ale nie myślałem wtedy o tym.
Nie myślałem też o tym, że nienawidzę lasów a jedyna moja
styczność z nimi, to podczas porannego biegania z Amirem albo kiedy
trzeba wyjść z psami na dłuższy spacer. Nienawidzę lasów,
dzikiej natury i nie jara mnie podziwianie jeleni w ich naturalnym
środowisku, czy innych leśnych zwierząt. Po prostu jestem
wychowany w mieście i na dobrą sprawę to nie potrafię się nawet
odnaleźć w dziczy. A wtedy sam przemierzałem jakieś chaszcze
mając nadzieję, że zwierzak nie przestanie dawać o sobie znać,
bo wtedy kompletnie bym się już zagubił.
Nie
wiem, która mogła być godzina, ale najprawdopodobniej już dość
późna, kiedy spostrzegłem coś ruszającego się na ziemi.
Zawołałem psa po imieniu a ten po chwili ponownie zaczął skomleć.
Zwierzak leżał z podkulonymi pod siebie łapami, cały ubłocony i
mokry, drżąc na całym ciele. Mimo wszystko próbował wstać a ja
nie zwracając uwagi na to, że moje nowiuśkie buty zatapiają się
w błocie a spodnie brudzą niemiłosiernie, przykucnąłem przy nim
mając nadzieję, że nic mu nie jest. Szybko jednak zorientowałem
się, że jest postrzelona w udo, a krew wycieka jej z rany. To nie
wróżyło nic dobrego.
- Spokojnie
mała. - Szepnąłem do Rosy głaszcząc ją po łbie i zdejmując
bluzę, żeby jakoś ją okryć, bo dygotała coraz bardziej. - Nie z
takich opresji wychodziliśmy cało, prawda? - Zapytałem rozglądając
się dookoła.
Jak
już wcześniej wspomniałem, nie miałem zielonego pojęcia, jak
odnaleźć się w lesie, do tego byłem zmęczony i było mi
niesamowicie zimno, kiedy oddałem swoją bluzę psu i sam zostałem
tylko w koszulce. Wydostałem zwierzaka z błota i wziąłem na ręce.
Całe szczęście, że Rosa jak na doga niemieckiego była
stosunkowo mała, bo ważyła tylko niecałe pięćdziesiąt kilo.
Nie miałem więc większego problemu z uniesieniem jej, przynajmniej
na początku. Nawet nie wiedziałem w którą stronę mam iść, bo
kiedy do niej szedłem wiedziałem tylko, że muszę ją odnaleźć.
Równie dobrze mogłem iść w stronę tej fortecy Marshala a głosy,
które zacząłem słyszeć mogły należeć do jego ludzi, którzy
zaraz by mnie zabili. Chyba mnie to w tamtej chwili nie obchodziło.
Miałem w głowie tylko myśl o tym, że mimo wszystko muszę jakoś
znaleźć drogę do chłopaków, uratować Rosę ale przede wszystkim
wydostać się z tej pierdolonej dziczy. Ale byłem wniebowzięty,
kiedy nie wiadomo skąd przede mną wyrosła postać Amira.
Patrzyliśmy prosto na siebie a ja musiałem chyba wyglądać
fatalnie, co zdołałem wyczytać ze spojrzenia, jakim obdarzył mnie
mój przyjaciel. Zaraz potem ruszył do mnie biegiem i zanim się
zorientowałem, stał już przy mnie. Nie do końca słyszałem co
mówi, ale zdaje mi się, że wołał Roberta, bo ten pojawił się
zaraz za nim.
- Co
ci strzeliło do tego pustego łba, żeby zapuszczać się tam
samemu, bez broni, czy choćby telefonu? - Głos Browna w końcu
przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Znalazłam
ją. - Odparłem szeptem, wsłuchując się w ciche piski wydawane
przez psa tuż przy moim uchu. Robert popatrzył na mnie ze
zmartwieniem i delikatnie wziął Rosę tak, żeby jeszcze bardziej
jej nie uszkodzić.
- Myśleliśmy,
że cię zwinęli. Ponad trzy godziny cię nie było! - Opieprzał
mnie Amir, zdejmując z siebie kurtkę i zarzucając mi ją na
ramiona. - Chyba jeszcze w życiu tak się o ciebie nie bałem,
idioto. - Skarcił mnie.
Chyba
w przeciwieństwie do mnie chłopaki wiedzieli którędy trzeba iść,
żeby wyjść z tej cholernej puszczy. Jak już z niej wyszliśmy,
to się czułem jakbym dostał kuźwa drugie życie. Ale dopiero
kiedy wsiedliśmy do samochodu zdałem sobie sprawę, jak bardzo jest
mi zimno i że brudzę nie tylko siedzenie na którym siedzę, ale
także wszystko, do czego tylko się dotknę.
- Nie
martw się o to. Ktoś to potem posprząta. - Powiedział Robert,
orientując się najwyraźniej, że staram się niczego nie dotykać,
co było cholernie trudne. On sam zajął miejsce obok mnie,
trzymając na kolanach Rosę. Dopiero wtedy zobaczyłem, że jej rana
wygląda jeszcze gorzej, niż wcześniej.
- Chodź,
trzeba to jakoś opatrzyć. - W drzwiach samochodu pojawił się Amir,
ponownie wpuszczając do niego zimny wiatr.
Pod
pachą ściskał dwa koce, z których jeden podał Robertowi, a
drugim pomógł mi okryć się po plecach. Potem zaczął przykładać
mi coś do czoła i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że
przemywa mi wodą utlenioną otarcie. Nawet nie wiedziałem, w jaki
sposób się tam znalazło. Spojrzałem na kumpla, który
najwyraźniej był na mnie zły za to, że odwaliłem mu taki numer.
- Teraz
przynajmniej wiemy, że ja naprawdę nie nadaję się do wojska. -
Powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać przed lekkim uśmiechem.
On tylko pokręcił głową, najwyraźniej również uznając to za
śmieszne.
- Idź
spać. - Nakazał mi tylko, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Nie
sprzeciwiałem się. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem, ale wiem,
że tym razem nie miałem koszmarów. Może po prostu nareszcie
zacząłem naprawdę wierzyć w to, że i Evę uda mi się odnaleźć.
Nawet, jeśli maiłbym znowu iść do tego lasu. Nawet, gdybym miał
przez to zginąć.
Miał być jutro, ale dodaję wcześniej. Szczerze mówiąc, to nie miałam w planach pisać tej sceny z Rosą, ale jakoś tak samo wyszło w praniu. W sumie, to tak się zastanawiam...może zamiast wsadzać Camerona do więzienia, to wyślemy go do wojska? Coś myślę, że tam by go skuteczniej przytemperowali :P W ogóle to cała ta scena w lesie mi osobiście wydała się na swój sposób śmieszna, mimo, że chyba wcale taka nie była. po prostu mam dzisiaj jakieś wahania nastroju :P
Ale nie o tym. Starałam się dać trochę więcej Amira, bo jakby nie było jest osobą bliską dla Cama, a prawie w ogóle nie ma go w opowiadaniu, nawet w rozdziałach pisanych z perspektywy Kasandry. Ale to kolejna postać, która pewnie w większości osób które to przeczytają wzbudzi mieszane uczucia. Dobra, nie przynudzam i życzę smacznego! :*
Czeeemu taki krótki ??? ;-;
OdpowiedzUsuńWalić to ! Jest zajebisty ! Boże, kocham *-*
Kiedy rozdział z perspektywy Evy ? Bo chce się dowiedzieć jak się przedstawia sytuacja u Zacka.
Wiesz jak ja wyczekiwałam tego rozdziału ? Chyba tysiąc razy dziennie wchodziłam na blogspota i paczałam. Serio się cieszę że już dodałaś ;)
Czekam na kolejny i pozdrawiam :*
Następny prawdopodobnie aż za dwa tygodnie. Chyba, że miałabym więcej czasu, żeby nad nim przysiąść. Cieszę się, że się podoba i bardzo dziękuję za komentarz :-*
UsuńPodczas czytania rozdziału miałam naprawdę różne odczucia i chyba właśnie o to chodzi.
OdpowiedzUsuńNa początku byłam poddenerwowana z powodu rozmów Amira i Camiego. No nie wiem, jakoś tak ta ich rozmowa o panienkach... Wiem, że są facetami i tak dalej, no ale... Może ten pomysł z wojskiem nie jest taki zły? :P
A potem akcja naprawdę trzymała w napięciu. Tak, należę do tego typu ludzi, których śmierć zwierzęcia absorbuje o wiele bardziej niż śmierć człowieka, więc cały czas denerwowałam się, czy z Rosą wszystko będzie w porządku. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie i że jej "poświęcenie" nie pójdzie na marne ;D
Jestem ciekawa co tam u Zacka i Evy... ;)
Pozdrawiam,
Sparks ;*
Hejo, cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńJuż od początku wydawało mi się, że rozdział będzie się kręcił wokół przemyśleń Cama na temat Evy, a tu mnie mile zaskoczyłaś. Działo się całkiem dużo, przynajmniej pod koniec.
Rosa! Biedactwo... nie cierpię, jak ludzie źle traktują zwierzęta, a sama nie mogę patrzeć na cierpienie tych słodkich stworzonek.
Akcja cały czas trzymała w napięciu. Cieszę się, że Cameron całkowicie nie zagłębił się w swoich myślach, bo Bóg wie, co mogłoby mu się jeszcze śnić... tia, to zdanie nie ma zbytnio sensu, wiem.
Coraz bardziej zaczynam nienawidzić Zacka. I to nie tylko dlatego, że kazał zastrzelić Rosę... :P W sumie jestem ciekawa, co się dzieje z Evą. Czy ona tam jeszcze żyje?
Jeszcze raz powrócę do Rosy - mam szczerą nadzieję, że wyjdzie z tego cało! *^*
Podsunęłaś nam tutaj kwestię Camerona jako wojskowego... ciekawe... naprawdę intryguje mnie, jak by się sprawował :D
Pozdrawiam i życzę potopu weny! *.^
Amir wydawał mi się w tym rozdziale cudowny, kiedy opiekował się Camem. Naprawdę, wspaniały przyjaciel z niego. Rzeczywiście, nie było go za dużo i warto było to nadrobić ;)
OdpowiedzUsuńTylko ten tekst o Tobym... Dla mnie jest to po prostu nieludzkie.
Biedy Cam. Nawet sny nie dają mu spokoju. Mamm nadzieję jednak że mimo wszystko wyśpi się, bo naprawdę, potrzebuje sił, by uratować Evę.
I Rosa sie odnalazła <3 Uwielbiam, kiedy psy odgrywają jakąś znaczącą rolę w czyimś uratowaniu, uważam, że jest to piękne. Jak to się mówi: pies to najlepszy przyjaciel człowieka i one często to udowadniają. Nie dziwię sie więc, że Cam chciał odzyskać pupila, ale rzeczywiście było to niebezpieczne. Na szczęście wszystko się udało! <3
Ja się niecierpliwię co u Evy. Mam nadzieję, że wktórce będzie o niej! ;)
Pozdrawiam :*
Hej kochana! ;*
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że jestem zdumiona obrazem Cama w tym rozdziale. Zaczyna sprawiać wrażenie coraz bardziej ludzkiego i z nieukrywaną satysfakcją stwierdzam, że jestem chyba w stanie go polubić! A to zaskoczenie, co? ;D Nie przypominam sobie, żebym do tej pory widziała go kiedykolwiek w takim wydaniu. Miał czasem momenty zawahania albo jakieś gorsze chwile, ale chyba nigdy nie cierpiał aż tak bardzo. I chyba właśnie to przygnębienie, strach, obawa, które teraz odczuwa sprawiają, że wydaje mi się jakiś bliższy. W końcu pokazuje, że nie jest taką bestią bez uczuć za jaką go czasami miałam, a wrażliwym człowiekiem, który śmiertelnie martwi się o ukochaną kobietę. Takiego ludzkiego Cama naprawdę mogłabym polubić, a to dlatego, że wreszcie go rozumiem ;) Dziękuję, że dałaś mi na to szansę! ;*
Scena z psem była naprawdę świetna i cieszę się, że ją dodałaś. Przede wszystkim trafiła do mnie dlatego, że sama uwielbiam zwierzęta i w takiej sytuacji czułabym się podobnie jak Cam. Obawiałam się, że ta psina rzeczywiście sama nie wróci, a z drugiej strony wiedziałam, że Parker nie może po nią iść... Sytuacja była naprawdę przygnębiająca, a tych ludzi strzelających do biednego zwierzaka powiesiłabym za jaja na suchej gałęzi! Cóż to stworzenie im zrobiło? Głupie tępaki! Żeby kiedyś ktoś do nich strzelał tak samo! grr! I nawet nie wiesz jak mi ulżyło, gdy się okazało że Rosa przeżyła i Cam ją znalazł. Co prawda jest postrzelona, ale teraz to mi już jej chyba nie uśmiercisz :D Kurde, fragment z psem, a tyle emocji we mnie wzbudził:D I muszę Ci powiedzieć, że w jednym momencie to normalnie zgryzłam lakier z paznokci, bo miałam przeczucia, że zgubią się w tym lesie, pies zdechnie, a Cama znajdą ludzie Marshala. Podkręciłaś atmosferę wzmianką o słabej orientacji przestrzennej naszego buntownika!
I jeszcze na temat Amira. Rzeczywiście było go trochę mało. Dlatego byłam zdziwiona, gdy Cam nazwał go swoim najlepszym kumplem. Wcześniej nie odczuwałam tego w ten sposób i bardziej bym postawiła na tym zacnym miejscu Xandera. Dlatego cieszę się, że na chwilę odstawiłaś trojaczki na bok i zajęłaś się postacią Amira, bo dzięki temu lepiej dotarło do mnie jakie znaczenie ma dla Cama. Co na jego temat? Hm.. Wydał mi się w porządku facetem. O ile w ogóle te teksty o Tobym były żartem. Bo jeśli nie to zmieniam zdanie! I coś za często ogląda się za kobietami. Facet to facet- wiadomo. Oczy ma i podziwiać może, ale czy troszkę nie przesadza?:D
Pozdrawiam! ;*
I informuję o nowości u mnie;)
Biedny Cami.. Świadomość, że jego największy wróg posiada obecnie jego najcenniejszy skarb musi go okropnie boleć. Ale pokazuje to również, jak bardzo kocha Evę. Myślę, że te wydarzenia tylko ich do siebie bardziej zbliżą, a to wyjdzie im na dobre. Nie mogę się doczekać, aż złapią Zacka. Jeśli tylko powrót Evy może poprawić humor i stan Camerona, to chcę, żeby stało się to jak najszybciej. Przecież ten chłopak się zamęczy! Czy jemu się wydaje, że jest jakąś maszyną i może funkcjonować bez żadnej przerwy? Jeśli tak, to źle mu się wydaje, bo nawet najlepsza maszyna, po zbyt obciążającym działaniu się psuje. Dobrze, że chociaż trochę się przespał. Ale szczerze? Czy drzemkę w samochodzie można nazwać spaniem?
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Rosy.. Wypełniła swoje zadanie, ale przy tym ucierpiała. Mam nadzieję, że uda jej się przeżyć, w końcu wiele zrobiła dla chłopaków i myślę, że żaden z nich nie chciałby, żeby zdechła. Eh, życie psa powinno być wypełnione szczęściem, a nie odgłosami strzałów. ;(
Pozdrawiam! ;**
Rozdział świetny Amir mi się najbardziej podobał i to jaki był opiekuńczy w stosunku do Camiego. No i oczywiście Rosa uwielbiam psy i strasznie sie bałam ze on jej nie znajdzie i ona zginie. A powiedz kiedy dodasz nowy rozdział ?
OdpowiedzUsuńJak ja kocham twojego bloga! Wspaniała akcja i niebanalna stylistyka. Zarwałam noc żeby go przeczytać, teraz z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuń