Z perspektywy Evy
Znowu obudziły mnie
jakieś krzyki z dołu. Prawdopodobnie to wydzierał się mój ojciec
na swoich osiłków. Jak do tej pory kręciło się po domu dwóch
czy trzech, tak teraz najechało się ich chyba z dziesięciu i
obradowali w piwnicy, do której ja nie miałam dostępu. Byłam
niezmiernie ciekawa, co mój tatulo tam takiego trzyma, że nie
pozwala nam tam schodzić. Zapewne była to cała jego dokumentacja.
A ja nie mogłam się już doczekać, kiedy wróci Jasper, bo według
Vivian to on wiedział najwięcej o poczynaniach Zacka i mógłby mi
pomóc. Nie wiem, czy to dzięki temu, że o nim myślałam czy
ojciec po prostu miał dość dręczenia go, ale chłopak pojawił
się tego samego dnia rano przy śniadaniu. Jak co dzień zeszłam na
dół ubrana w spodnie i koszulkę na krótki rękaw zakupione przez
internet, bo to był jedyny sposób robienia takich zakupów.
Schodząca przede mną Vivian zobaczywszy chłopka ruszyła pędem w
jego stronę, jakby nie widzieli się co najmniej sto lat.
Przyjrzałam się mu uważniej. Miał gęste ciemnobrązowe włosy i
był bardzo chudy. Może to właśnie przez to wydawał się wyższy.
Do tego miał wielkie oczy wyglądające wręcz nienaturalnie na jego
bladej, wychudzonej twarzy i niezwykle miły uśmiech, którym mnie
obdarzył jak tylko rudowłosa się już od niego odkleiła.
- Jasper. - Przedstawił się
wyciągając rękę w moją stronę.
- Eva. - Odwzajemniłam
uścisk. W przeciwieństwie do mnie chłopak najwyraźniej w ogóle
nie czuł się niezręcznie i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Wiem. Sporo ostatnio się
o tobie mówi. I mam nadzieję, że jesteś ciekawszą osobą od
Vivian, bo w przeciwnym razie teraz, kiedy nie ma tu Kierana, zanudzę
się na śmierć. - Powiedział spoglądając kątem oka na rudowłosą,
która uderzyła go lekko w ramię.
Typowe docinki rodzeństwa.
Prawda była taka, że kiedy nie było w pobliżu Zacka, wszystko
wydawało się bardziej ludzkie. Harriet, która na ogół była dość
chłodna, zwłaszcza w stosunku do mnie bawiła się z małymi
bliźniakami a Michelle nawet pomagała mi z pracą domową, bo bez
pomocy internetu każdego dnia byłam bliska płaczu.
- Tata miał wypuścić cię
już ponad tydzień temu... - Zaczęła nieporadnie Vivian, grzebiąc łyżką
w talerzu.
To był pierwszy raz odkąd
się tu pojawiłam, kiedy śniadanie jedliśmy bez niego. W sumie to
skłamałabym gdybym powiedziała, że mi to w jakikolwiek sposób
przeszkadzało.
- Bo tak miało być, ale
rzekomo napyskowałem jednemu z ochroniarzy i stwierdził, że
najwyraźniej niczego się jeszcze nie nauczyłem. - Wzruszył
ramionami. - Prawda jest taka, że chciał mnie na początku oddzielić
od Evy, bo mógłbym szepnąć jej słowo czy dwa za dużo... - Szepnął wymownie w moją stronę. Podniosłam wzrok napotykając
spojrzenie jego sarnich oczu.
W tamtej chwili pomyślałam
sobie, że jest przystojny, jeżeli ktoś lubi taki typ chłopaka. Ja
rzecz jasna tęskniłam za swoim Cameronem, ale nie mogłam
powstrzymać się przed takim stwierdzeniem. A Jasper wyglądał,
jakby chciał mnie sprawdzić. Przekonać się, czy jestem godna jego
zaufania. I biła od niego taka dziwna pewność siebie i dorosłość.
Odpowiedzialność. W tamtej chwili jeszcze nie zdawałam sobie z
tego sprawy ale teraz już wiem, kogo mi przypominał i dlaczego
miałam takie dziwne przeczucie, że gdzieś kiedyś już odbyłam z
kimś podobną rozmowę.
Nie odpowiedziałam mu
przez kilka minut, ale jego to najwyraźniej nie przejęło. Jakby
zdawał sobie sprawę, że właśnie próbuję zinterpretować jego
zachowanie.
- Bo może tego właśnie
chcę? - Zapytałam patrząc mu prosto w oczy. - Może chcę twojej
pomocy?
Milczał przez chwilę a
mi wydawało się to wiecznością. Z tym dziwnym uśmiechem
popatrzył na swoje śniadanie i odsunął talerz jakby z odrazą.
- Chodźmy do mnie. - Rzucił
krótko i wstał od stołu. Byłam głodna, ale w tamtej chwili nie
potrafiłam być na niego zła za to, że nie pozwala mi dokończyć
śniadania.
Weszliśmy do pokoju który
prawdopodobnie wcześniej dzielił z Kieranem. Usiadłam obok Vivian
na jednym z łóżek a Jasper zajął miejsce na tym stojącym przy
przeciwnej ścianie, wcześniej włączając radio na tyle głośno,
żeby ktoś z korytarza nie usłyszał naszych ściszonych głosów.
- Więc co chcesz
wiedzieć? - Zapytał a kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
- Wszystko, co tylko możesz
mi powiedzieć. - Odparłam mierząc się z nim wzrokiem. Pewnie
jeszcze parę tygodni temu spuściłabym wzrok i mu uległa, ale w
ostatnim czasie nauczyłam się chyba nie pokazywać tak łatwo
swojej słabości nawet, jeśli ten chłopak w rzeczywistości bardzo
mnie niepokoił.
- Co za ciekawość. Ale
nadal nie wiem, czy na pewno mogę ci zaufać. - Rzekł nie
spuszczając ze mnie wzroku. - Skąd mam pewność, że nie pójdziesz
z tymi informacjami do Zacka? - Zapytał. - Może moje życie nie jest
usłane różami, ale nie jestem samobójcą. - Uśmiechnął się
szerzej.
- Ponieważ podobnie jak
tobie, tak i mi zależy na wydostaniu się stąd. Prawdopodobnie już
nas szukają i to tylko kwestia czasu, zanim to wszystko dobiegnie
końca. - Syknęłam, wkładając w tę wypowiedź chyba zbyt dużo
złości. Popatrzył na mnie i westchnął ciężko.
- Dobrze więc. Mam
nadzieję, że wiesz, czym wszyscy ryzykujemy. - Wstał i przesiadł
się na łóżko, na którym siedziałam z Vivian. Rudowłosa nie
odezwała się nawet słowem a ja miałam wrażenie, że jest tutaj
tylko dla zasady. Miała się nie wtrącać, żeby nie ściągać na
siebie zbyt dużych kłopotów. - Ostatnio grzebiąc z Kieranem w
rzeczach Zacka, odkryliśmy coś na kształt...Kartotek policyjnych.
Większość osób Kieran kojarzył, ale pojawiły się cztery
zupełnie obce. Zamiast imion i nazwisk były numery i pełno było w
ich teczkach kartek i wycinków z różnymi wynikami badań. Nasz
ojciec ich wyhodował. Trzech mężczyzn, jedna kobieta. Przeszli
przemianę w taki sam sposób, jak Jason z tą tylko różnicą, że
w przeciwieństwie do niego oni przeżyli. Zack twierdzi, że
przejście przez przemianę bez czyjejkolwiek ingerencji hartuje
człowieka i udowadnia jego siłę. Taka selekcja naturalna. Tyle
tylko, że ja żadnego z tych ludzi na oczy nie widziałem mimo że
prawdopodobnie żyją. - Mówił patrząc na mnie i obserwując moją
reakcję i każdy ruch. - Nie jesteśmy jedyni, Eva. Ponadto Zack
przetrzymuje w piwnicy ciężarną dziewczynę i chyba dwie, które
ma zapłodnić. To chore. I im mniej wiemy na ten temat, tym dla nas
lepiej. Ale ja tak nie mogę. Stąd musi być jakieś wyjście. Nie
mogę tak po prostu pozwolić, żeby Olivier, Oscar, Aqua i te
nienarodzone dzieci spotkał taki los. Nie będę po raz kolejny stać
i patrzeć jak w mękach umiera osoba na której mi zależy. Więc
jeśli możesz, pomóż nam. - Usłyszałam błagalną nutę w jego
głosie. Vivian popatrzyła na mnie ze łzami w oczach a ja już
wiedziałam, jak wielkie nadzieje we mnie pokładają. Nie wiem
czemu, ale w tej chwili i prawdopodobnie właśnie z tego powodu
zechciało mi się wymiotować. Nie mogłam pogodzić się z myślą,
że ci ludzie tak bardzo na mnie liczą a ja prawdopodobnie w ogóle
nie potrafię im pomóc.
- Masz pomysł, jak dostać
się do piwnicy? - Zapytałam w końcu, starając się przybrać minę
osoby opanowanej, chociaż nie myślę, żeby wyszło mi to tak, jak
chciałam. Odpowiedział mi głośny i niesamowicie szczery śmiech
chłopaka.
- Włamałem się tam
cztery razy, a oni nawet nie zmienili zabezpieczeń. Piąty raz nie
stworzy większego problemu. - Mrugnął do mnie. - Po prostu daj mi
czas do wieczora.
Nie miałam innego
wyjścia. Musiałam czekać. Zajęcia z panią Wilson dłużyły mi
się nawet bardziej niż zwykle. Dzisiaj przerabialiśmy część
moich zaległości z fizyki, która nie była moją dobrą stroną.
Co więcej, jej związek z matematyką sprawiał, że nie pojmowałam
kompletnie nic. Ale przytakiwałam rzecz jasna, kiedy tylko moja
nauczycielka pytała, czy wszystko rozumiem. Pod koniec
zapowiedziała, że następnego dnia zrobimy powtórkę z całego
materiału. No cóż...Przeczuwałam swoją nieuniknioną klęskę.
Recz jasna nie powiedziałam jej tego tylko zapewniłam, że powtórzę
sobie jeszcze wszystko przed snem, czego oczywiście nie miałam
zamiaru robić. Już to widzę. Fizyka przed spaniem a potem koszmary
senne.
Na obiedzie i kolacji też
Zacka nie było. W ogóle oprócz opieprzu od nauczycielki który
miałam zapewniony następnego dnia, to było wyjątkowo spokojnie.
Dopiero kiedy kończyliśmy kolację z piwnicy wymaszerowało sześciu
osiłków a ja dostrzegłam u jednego czy dwóch broń schowaną za
ciemnymi kurtkami. Jasper spojrzał na nich a potem przeniósł wzrok
na mnie dając do zrozumienia, żebym nie zwracała uwagi na ten
widok. Po kolacji wróciliśmy na górę. Vivian sprawnie się
wywinęła mówiąc, że ma dużo nauki, a my z Jasperem poszliśmy
prosto do niego.
- Wyszli na patrol. Wczoraj
mieli jakiś dziwny incydent i ciągle o nim mówią. Zack się boi,
że nas odkryją. - Wyjaśnił a ja dopiero po chwili zdałam sobie
sprawę, że mówi o tych sześciu gorylach. Chłopak podszedł do
biurka i wyjął z niego mały przedmiot wyglądający, jak część
z telewizora czy innego podobnego urządzenia. Wyglądało co
najmniej niepokojąco, zwłaszcza z tymi dwoma kabelkami zwisającymi
u dołu.
- Co to do cholery jest?
- Urządzenie dzięki
któremu bez karty i kodu dostępu dostaniemy się do piwnicy. -
Uśmiechnął się szeroko. - Zacząłem nad nim pracować, kiedy podczas przedostatniego włamania odkryłem że Zack steruje wszystkim za pomocą głównego komputera. I jest sprawdzone. Działa.
- Świetnie... - Wydusiłam
z siebie nieporadnie. - A jaki mamy plan?
- Plan jest prosty. -
Powiedział chowając przedmiot z powrotem do szafki i opierając się
o blat biurka. - Prawie wszyscy wyszli na patrol, więc mamy ułatwione
zadanie. W piwnicy został Zack, dwóch ochroniarzy i prawdopodobnie
doktor Pattison. Wszyscy zapewne siedzą w biurze Marshala, więc nie
zorientują się, że ktoś wchodzi do środka. Pójdziemy prosto do
centrum monitoringu. Ma zabezpieczenia, ale moja zabawka się ich
pozbędzie. Mamy jakieś dziesięć minut, zanim się zorientują, co
robimy, a wtedy...
- Jak to się zorientują? -
Przerwałam mu. - Nie mogą się zorientować. Zdradzę się przed
nimi.
- Wiem, ale to konieczne,
jeśli chcesz poznać całą prawdę. Oni już przeczuwają, że coś
się święci, a jeśli masz racje i twoi przyjaciele są na naszym
tropie, to anulując zabezpieczenia dam im trochę czasu na
dokładniejszą naszą lokalizację i dostęp do wszystkich
dokumentów przez kilka minut, a Zack nawet się nie zorientuje.
Znaczy... Na początku. Ale zanim to zrobi, oni zdążą już
skopiować i przeanalizować wszystkie dane, a co za tym idzie,
przyjść nam z pomocą. - Wyjaśnił.
- I do tego wszystkiego
posłuży nam ta twoja zabawka? - Zapytałam z powątpiewaniem.
Pokiwał energicznie głową.
- Jeżeli wśród
twoich kumpli jest Kieran, to od razu się zorientuje, kto im
pomaga. - Uznając, że rozmowa jest zakończona wyjął swoją
zabawkę z szafki i spojrzał na zegarek wiszący na ścianie.
- I tak po prostu tam
wejdziemy? - Upewniłam się bo wydało mi się to czystym
szaleństwem.
- Tak. Dokładnie o
dwudziestej pierwszej, bo wtedy Zack i Pattison spotykają się na
wieczorne pogaduchy. Ochroniarze prawdopodobnie będą czekali przed
ich drzwiami. - Stwierdził wzruszając ramionami.
Wiedziałam. Wiedziałam,
że to czyste szaleństwo i graniczy z cudem, żeby się nam udało.
A mimo wszystko się zgodziłam. Zaufałam chłopakowi którego
znałam niespełna dzień i który chciał włamać się do centrum
zarządzania mojego ojca, żeby pomóc mi i reszcie dzieciaków w
ucieczce stąd.
Zeszliśmy po schodach nie
zapalając światła. Harriet szykowała chłopców do snu a Michelle
jak zwykle siedziała z małą Aquą, tak więc nikt nam nie
przeszkadzał. Nie wiem, skąd Jasper wziął latarkę, ale wręczył
mi ją i kazał świecić na urządzenie, które znajdowało się
przy drzwiach. Zaczął wyjmować z niego jakieś kable i w ich
miejsce wsadzać te ze swojego cacka. Potem wcisnął trzy zera i
drzwi zapiszczały cicho, automatycznie się uchylając. Weszliśmy
do środka a ja natychmiast zgasiłam latarkę. Jasper złapał mnie
za rękę a kiedy odruchowo na niego popatrzyłam przyłożył palec
wskazujący do ust, nakazując ciszę. Było ciemno i gdyby mi nie
wskazał, to zapewne nie zauważyłabym schodów prowadzących na
dół. Miałam wrażenie, że ciągną się w nieskończoność. W
końcu dotarliśmy na sam dół a mój towarzysz pociągnął mnie w
lewo. Zdziwiło mnie to, jak dobrze zna teren i jak potrafi wszystko
przewidywać. Jakieś dziesięć metrów przed nami, w korytarzu
który w przeciwieństwie do naszego był bardzo dobrze oświetlony
pojawiła się niska postać jakiegoś mężczyzny. Może to dziwne,
ale się nie bałam. Wręcz przeciwnie, byłam cholernie
podekscytowana, że robimy coś zabronionego, ale na pewno nie
wystraszona. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy facet popatrzył w
gałąź korytarza w której się chowaliśmy i jakby nigdy nic sobie
poszedł. Jasper widząc moją minę odwzajemnił uśmiech. Kazał mi
ruszyć za sobą więc starając się robić jak najmniej hałasu
podążałam w stronę tej oświetlonej części. Kiedy tylko tam
dotarliśmy Jasper rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, że
nikogo nie ma, dał mi znak, że możemy ruszać. Przebiegł Przez
korytarz a zaraz za nim zrobiłam to ja. Nadal nie wiem, co nam wtedy
przyszło do głowy, żeby tak ryzykować. Co mi przyszło do głowy,
bo dla Jaspera najwyraźniej to nie było nic nowego. Zatrzymał się
przy jednych z drzwi po lewej stronie korytarza i w nikłym świetle
znowu majstrował przy urządzeniu za pomocą którego otwierały się
drzwi. To, co przy nim robił nie trwało dłużej niż minutę i po
chwili mogliśmy już wejść do środka. Mimo, że świeciły się
liczne światła, to nikogo tam nie było. Jasper zamknął za nami
drzwi i chyba je zablokował, bo nad nimi na chwilę zaświeciła się
czerwona lampka, która zgasła po kilku piknięciach.
- Cokolwiek by się nie
działo, masz dbać o siebie, jasne? - Spytał przyglądając mi się
uważnie. Oboje wiedzieliśmy, że nas znajdą, ale wtedy tylko on
wiedział, jakie to poniesie za sobą konsekwencje. - Mówię
poważnie, Eva. To był mój pomysł i masz się bronić nawet moim
kosztem.
- Mówisz, jakby mieli ci
zrobić naprawdę coś strasznego. - Stwierdziłam patrząc mu prosto
w oczy. Tak. W tamtej chwili naprawdę myślałam, że jest mega
przystojny. Ale było to czyste stwierdzenie. Nie byłabym w stanie
niczego do niego poczuć, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie
miałam szansy lepiej go poznać.
- Mój los jest
przesądzony. Nawet, jeśli teraz mnie oszczędzi, to umrę podczas
przemiany. Ty jesteś szansą. Szansą dla Vivian, Oscara, Oliviera,
Aquy i tej kobiety którą Zack tu przetrzymuje i jej nienarodzonego
dziecka. Ja jestem tylko postacią epizodyczną. Kimś, kto się
pojawia, pomaga ci i znika. Ale tak jest dobrze. - Dokończył mówiąc
jakby sam do siebie.
Nagle poczułam się
ciężka. Jakby ktoś realnie położył na moich barkach całą tę
odpowiedzialność. Wszystkie nadzieje, które nie tylko Jasper, ale
i cała reszta we mnie pokładali. To było tak okropnie
przytłaczające, że zachciało mi się schować gdzieś pod biurko
i nigdy nie wychodzić.
-Jesteś w stanie się tak
poświęcić, nie mając nawet pewności, że podołam zadaniu?
-To się nazywa nadzieja,
z tego co mi wiadomo. - Mówił siadając do komputera i nie patrząc
na mnie. Wystukiwał kolejne znaki które po chwili pojawiały się
na ekranie, tworząc jakiś szyfr, który tylko on był w stanie
odczytać. - Poza tym dla kogoś takiego jak ja nie jest ważne, czy
umrze teraz, czy za dziesięć lat. Ja jestem... Urodzony w niewoli,
że tak powiem. Mam siedemnaście lat, a czuję się chwilami jakbym
miał siedemdziesiąt. Dla mnie wolność jest tak odległa, jak
Mars. Mogę ją oglądać na zdjęciach czy w filmach, ale prawda
jest taka, że nie wiem, jak to jest poczuć ją na własnej skórze.
Po prostu chcę, żeby Vivian i reszta mogli się tym nacieszyć. - Odparł ze stoickim spokojem. Rzeczywiście, mówił jakby przeżył
już kilkadziesiąt lat i nie jedno widział. Stałam przez chwilę
otępiała, kompletnie nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. - Rozejrzyj się, jeśli chcesz. I tak zaraz nas znajdą, a jeśli wie
się, czego szukać, można znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy. -
Westchnął kolejny raz, nadal zapatrzony w komputer.
Było mi po prostu głupio.
On naprawdę mówił jakby był pewien, że go zabiją. Owszem, mój
ojciec było okropny, ale nie uważałam, żeby był w stanie zrobić
mu jakąś większą krzywdę. Przecież nie po to go wychował, żeby
teraz zabić, tylko zrobić z niego swojego idealnego wojownika,
prawda?
W końcu zaczęłam
rozglądać się po pomieszczeniu. Przerzucałam teczki nie
znajdując w nich nic ciekawego, aż w końcu dotarłam do kopii
kartotek najpierw Nicholasa, potem Ericki, aż w końcu Camerona i
całej reszty. Widziałam już kilka podobnych teczek z tą samą
zawartością, toteż nie było tam dla mnie żadnej nowości.
Zdjęcie Parkera w kartotece policyjnej w niczym nie przypominało
tych z filmów. Tam ludzie się garbią i wyglądają możliwie
najkoszmarniej, a on tu miał wypisaną drwinę na twarzy a w oczach
widać było wyraźne rozbawienie. Jakby to były żarty. Kiedy
widziałam to zdjęcie po raz pierwszy, trochę mnie zaniepokoiło bo
od razu zauważyłam, że jest jakieś inne. Nie wiedziałam tylko,
co to sprawiło, a on sam nic nie powiedział. Dopiero po wnikliwszej
analizie doszłam do takich wniosków. A teraz wydawało mi się to
wręcz oczywiste.
Z zamyśleń wyrwało mnie ciche pikanie kontrolki nad drzwiami, które z każdą chwilą
wydawało się coraz głośniejsze i bardziej irytujące. Popatrzyłam
na Jaspera.
- Chyba zorientowali się, że tu jesteśmy. - Powiedziałam, jakby to nie było oczywiste.
Może dlatego, że dopiero
zaczęło dochodzić do mnie, co takiego zrobiliśmy. Do tej pory
zachowywałam się, jakbyśmy włamali się do szkolnego
sekretariatu, a nie miejsca pracy psychopaty! Jak już wrócę, muszę
koniecznie porozmawiać z jakimś dobrym lekarzem o moim mózgu i
prędkością z jaką dochodzą do niego niektóre fakty. Bo
zdecydowanie było z nim coś nie tak. Może to też wina przemiany?
- Mamy trzy minuty. Właśnie
tymczasowo zdjąłem blokady ze wszystkich urządzeń które
podporządkowane są temu komputerowi. Jeżeli ktoś z twoich
znajomych akurat grzebie przy którymś z nich, powinien nie mieć
problemu żeby całkowicie je zdjąć. - Powiedział z nadzieją i
zakręcił się na krześle obrotowym, zupełnie jak dziecko.
- Możesz być pewien, że
Xander nie odpuściłby sobie takiej okazji. - Spróbowałam się
uśmiechnąć, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Mało tego,
byłam przerażona, bo zaczęłam słyszeć szybkie kroki dochodzące
z korytarza.
Usłyszałam jak ktoś
pociąga za klamkę a drzwi się otwierają. Nie trzeba było być
geniuszem żeby stwierdzić, że skoro Jasper wyłączył wszystkie
zabezpieczenia, to urządzenia kontrolujące zamykanie i otwieranie
drzwi również nie działają.
- Nie broń się. Dla
własnego dobra. - To było ostatnie, co usłyszałam od Jaspera.
Nie cackali się z nami.
Czułam się jakbym grała w jakimś marnych filmie gangsterskim,
gdzie FBI robi nalot na dom jakiegoś dilera narkotykowego. Tyle, że
tu nie było strzałów. Po prostu otwarte na oścież drzwi i kilku
ubranych na czarno kolesi, którzy o dziwo w pierwszej chwili nie
rzucili się na Jaspera, tylko na mnie! A przecież ja byłam tylko
jego towarzyszką i właściwie to nie wiedziałam nawet, jak on
zdjął te zabezpieczenia oprócz tego, że użył do tego
skonstruowanego przez siebie urządzenia. Po raz pierwszy w życiu
miałam skute dłonie (nie licząc tego razu jak Cameron przykuł się
do mnie w agencji. Po czasie stwierdzam, że to było słodkie.
Bardzo głupie, ale i słodkie) i zapewniam, że nie jest to
przyjemne uczucie. Jeden z ludzi Zacka wypchnął mnie siłą na
korytarz, gdzie stał rozwścieczony mój ojciec. Spojrzał na mnie
tak lodowato, że po raz pierwszy pomyślałam, że naprawdę jest w
stanie zrobić mi okropną krzywdę. To była czysta furia i to nie
taka, w którą wpadał Cameron, gdzie można było jakoś go
uspokoić i przemówić mu do rozsądku, ale złość która tkwi w
człowieku. Nie potrafię tego opisać. Wiem tylko, że nagle
wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba i byłam gotowa błagać,
żeby nie robił Jasperowi krzywdy i że to wszystko moja wina. I już
miałam zacząć krzyczeć, kiedy zobaczyłam jak mój ojciec bierze
od jednego ze swoich ludzi pistolet i celuje nim w stronę chłopaka.
Ten z poważną miną, bez krzty wstydu czy strachu patrzył na Zacka
i przez chwilę, która dla mnie wydawała się wiecznością
mierzyli się wzrokiem. A potem mój ojciec strzelił. Strzelił do
siedemnastolatka, ale nie słyszałam strzału, a przynajmniej teraz
nie potrafię sobie przypomnieć tego dźwięku. Nie widziałam też,
jak to zrobił, ponieważ mężczyzna trzymający mnie za ramię,
zakrył mi oczy swoją dłonią, mówiąc, żebym na to nie patrzyła.
- Niech patrzy! Niech kurwa
patrzy na to, co narobiła! - Darł się Zack, rzucając gniewne
spojrzenie chłopakowi, który tylko chciał mnie uchronić przed tym
widokiem.
Jego dłoń zsunęła się
z moich oczu a ja w końcu mogłam dostrzec skutego chłopaka
leżącego w kałuży własnej krwi, której coraz więcej wydobywało
się z jego głowy. Nie miałam mdłości. Nie krzyczałam, nie
płakałam. Chyba byłam w szoku, co dziwne, bo przecież widziałam
już zabijanych ludzi. Byłam świadkiem jak Cameron pozbawia ich
życia, ale nie czułam się wtedy aż tak źle i podle. Może
dlatego, że ich nie znałam. Nie rozmawiałam z nimi, nie wiedziałam,
jacy byli. O Jasperze też praktycznie nic nie wiedziałam, ale mimo
to było mi go bardziej szkoda.
Mężczyzna, który mnie
trzymał ruszył ze mną w głąb korytarza. Powłóczyłam nogami
nadal mając przed oczami krwawiącego Jaspera. Zatrzymaliśmy się
przed jakimiś drzwiami w nieoświetlonej części korytarza a on
wyjął pęk kluczy i otworzył drzwi, które jako jedyne można było
otworzyć bez użycia karty czy kodu. Potem rozkuł mi ręce i
popchnął lekko, bo chyba nie byłam w stanie sama wejść do
środka. Przypatrywał mi się przez chwilę i wycofał się, jakby
chciał odejść, ale po namyśle ponownie się do mnie odwrócił. Nie
wiem, czy widział jak bardzo go nienawidzę, jak bardzo gardzę nim
i jemu podobnymi, czy tylko dostrzegał w jak okropnym jestem stanie.
- Przepraszam. Nic nie
mogłem zrobić. - Szepnął tylko i wyszedł, zamykając za sobą
drzwi na klucz.
Nie wiem, jakim cudem
udało mi się dotrzeć do wąskiego łóżka, które znajdowało się
w rogu pomieszczenia. Właściwie było ono urządzone prawie tak,
jak wyobrażałam sobie wnętrze więziennej celi. Łóżko, toaleta
z umywalką po przeciwnej stronie i nic więcej. Nawet kurewskiego
okna, przez które można było by wyjrzeć. I ta przerażająca
ciemność.
Nie wiem, ile czasu tam
przesiedziałam, ale nie bardzo mnie to obchodziło. Właściwie to
miałam w głowie tylko jedną myśl, a właściwie wspomnienie
rozmowy. Rozmowy, którą przeprowadziłam z Cameronem dość dawno.
I wspomnienie jego słów, że został już tak skrzywdzony przez
agencję, że gdyby urządzali masowe egzekucje, to z chęcią by na
to popatrzył. A potem, tego samego wieczoru jak mówił mi, że
będę niezniszczalna. Że będę w stanie pokonać swojego ojca. I siedząc dalej w tych ciemnościach zaczęłam się
zastanawiać, czy byłabym w stanie kogoś zabić. I zdałam sobie
sprawę, że właśnie tego pragnę. Że chcę mieć krew mojego ojca
na rękach. To jedyne, czego w tamtej chwili pragnęłam. Ale kiedy
przyszedł po mnie jeden z ludzi Zacka, nakazując mi wyjść, nie
opierałam się. Zauważyłam, że osiłek mimo, że trochę lepiej
zbudowany, niezwykle przypominał z wyglądu Xandera. Był mniej
więcej tego samego wzrostu, blond włosy związane w wysoki kucyk,
chociaż trochę dłuższe oraz kilkudniowy zarost. Brakowało tylko
tatuaży no i glanów, które Xander chyba lubił, bo często w nich
chodził. Jeden tatuaż jednak miał i to na dłoni, taki sam jak
Parker.
Oderwałam od niego wzrok
zdając sobie sprawę, że ktoś do mnie coś mówi i po raz kolejny
tego dnia doznałam prawdziwego szoku.
- Witaj, Evo. - Odezwała
się znienawidzona przeze mnie blondynka. Stałam przez chwilę
modląc się, żeby nie zemdleć.
- Chanell...?
No i jestem z nowym rozdziałem! miał być wczoraj i pisany przez Camerona, ale postanowiłam nieco przyśpieszyć niektóre sprawy :) Przez kilka dni praktycznie nie zaglądałam na bloggera i poświęciłam się przez ten czas czytaniu książek, na co nie miałam czasu odkąd zaczął się rok szkolny, ale muszę przyznać, że taka przerwa mimo, że krótka, to dobrze mi zrobiła. I mimo, że rozdział pisałam na szybko, w jeden dzień i właściwie nawet nie do końca byłam pewna, w jakim momencie go skończę i jakie sceny w nim będą, to całkiem mi się podoba. A teraz się boję, bo zbliża się ten moment kulminacyjny w opowiadaniu, a ja nie wiem, czy całkowicie tego nie zepsuję. Po prostu boję się, że was zawiodę. Ale póki mam wenę, to zaczynam pisać kolejny rozdział a ci, którzy nie otrzymali jeszcze ode mnie komentarza, niebawem mogą się go spodziewać :)
Całusy! :*
Wiedziałam że ta suka od początku coś kręci ! Cholera no ! Dfskdsnsbs
OdpowiedzUsuńRozdział boski :* Nie mam czasu, więc kom krótki ;/ :* :*
Od początku nie lubiłam Chanell. Rozdział świetny.Masz fajny styl. Życze weny i czekam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńJa tam się cieszę, że w przypływie weny napisałaś rozdział z perspektywy Evy, bo bardzo mi się podoba. Byłam ciekawa, jak jej się mieszka z Zackiem. Cieszę się, że w końcu spotkała się z Jasperem. Podziwiam jego postawę i to, że jest w stanie poświęcić się dla reszty. Czytając rozdział, miałam nadzieję, że mimo wszystko uda mu się uratować, a tu klops. Zack jest potworem. I nie mogę uwierzyć, że Chanell... Nawet nie chodzi o to, czy ją lubiłam czy nie, ale wydawało mi się, że ich rodzinne stosunki są wręcz idealne. Liczę na to, że to jakiś tajny szpieg czy coś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i powodzenia z finałową sceną!
Sparks ;*
Rozdział świetny :-* Bardzo mi się podoba twoje opowiadanie i mam nadzieję ze Cami nie pójdzie do paki :) życzę dużo dużo weny. Nie stresuj się zakończeniem opowiadania na pewno będzie świetne ;) trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńChanell... co za zdradziecka baba... nigdy jej nie lubiłam.
OdpowiedzUsuńCóż, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Jadąc po kolei:
Eva zebrała w sobie całą odwagę i z pomocą Jaspera włamała się do piwnicy, w której znalazła coś przydatnego. Cóż, miejmy nadzieję, że w tym czasie, w którym Jasper zdjął blokadę z komputera, ktoś z ekipy bawił się w hakera. Choćby Xander, on wiecznie siedzi przy komputerze.
Ta rozmowa mnie przeraziła. Mam na myśli rozmowę Evy i Jaspera. Dlaczego chłopak tak bardzo... czemu jemu śmierć jest taka... obojętna? Jaki człowiek ma w sobie tak mało determinacji? Nie potrafię tego zrozumieć.
Ale to, co zrobił Zack przekroczyło limit mojego zaskoczenia. Zabił Jaspera. Z zimną krwią zabił człowieka. Ja rozumiem, że to jakiś bzik, ale no...
Dziwię się, czemu Eva jeszcze nie zwariowała przez niego.
No i Chanell - czyli jedno wielkie surprise motherfucker. Nie lubiłam jej. Mówiłam to chyba na początku, co nie?
Albo ja źle zrozumiałam, albo ona coś złego zrobi Evie. Lub powie. Mniejsza z tym.
Pozdrawiam ;)
Nawet mi nie mów, że zbliża się koniec, bo ja sobie tego nawet nie wyobrażam. Przez te miesiące zdążyłam się zżyć z bohaterami i przyzwyczaić, że co jakiś czas mam szansę czytać o ich nowych losach, wiec ja nawet nie chcę myśleć o zakończeniu. Nie! I już.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... kochana przeszłaś samą siebie. Wiesz, co najbardziej cenię w tym opowiadaniu? Że nie boisz się drastycznych metod i ostrych zagrań. Tym rozdziałem i zabiciem Jaspera tylko utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że jesteś zdolna do wszystkiego! A to mi się niesamowicie podoba. No i mogę mieć pewność, że na pewno nie będę się nudzić czytając Twoje twory;)
Zawsze lecę przez Twoje teksty z szybkością, ale dziś to już w ogóle. Oderwać się nie mogłam:D Zastanawia mnie tylko jedna rzecz... Czy nie było innego wyjścia? Czy Jasper nie mógł przemyśleć tego wszystkiego na spokojnie i znaleźć innego rozwiązania? On czuł, że idzie na śmierć. Nawet nie był zaskoczony, gdy ich znaleźli. Można powiedzieć, że świadomie poszedł na misję samobójczą. To z jego strony ogromne poświęcenie, tym bardziej, że zrobił to dla bliskich osób. Te jego słowa o wolności, o tym, że on nigdy jej nie znał, a pragnie jej dla sióstr były naprawdę wzruszające. I świetnie wyszło Ci ukazanie tego, że pogodził się ze swoim losem. Ja do samego końca wierzyłam, że jednak wyjdzie z tego cało, a on wiedział, że nie. Miał przyłożoną broń do głowy, a mimo to nie błagał o litość, nie skomlał. Umarł z honorem i był na to gotowy... Przerażające! I teraz nasuwa się pytanie, czy jego śmierć miała w ogóle sens. Czy Cam i reszta chłopaków wychwycili ten moment? Włamali się do bazy, wiedzą, gdzie jest dom Zacka? Bo jeśli nie to mamy ogromny problem. Marshall już wie, że Eva jest wtyką i pewnie wcześniej też się tego domyślał. Więc jeśli ktoś zaraz nie przybędzie jej na ratunek to może być naprawdę źle. Ależ Ty nas trzymasz w niepewności!
Kochana pisz szybko następny, bo gryzę paznokcie ze zniecierpliwienia! ;)
Ściskam! ;*
Ucieszyłam sie, że rozdział z perspektywy Evy, bo już zaczełam się o nią martwić! Muszę przyznać, że mimo iż Jasper pojawił się praktycznie przez chwilę, polubiłam go. Wydawał się taki zaradny, odważny no i oczywiście: przystojny! Szkoda, że umarł, bo chętnie poczytałabym, jak zdobywa jakąś sympatię.
OdpowiedzUsuńZack jest okropny. Nawet nie mam przymiotników, by go określić, ani siły, by się bulwersować. Z każdym poczynaniem jest gorszy niż myślałam. Wiedziałąm, że wypad Evy i Jaspera będzie skrajnie niebezpieczny i skończy się źle, ale miałam cichą, malutką nadzieję, że oszczędzisz ich życia. Biedny Jasper! ;( RIP.
Ciekawe, co stanie się z Evą...
Uświadomiłaś mi pewną sprawę, o której podświadomie wiedziałam, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę. Chodzi mi o to, co powiedział Jasper. Że jest tylko postacią epizodyczną, że prędzej czy później umrze. właśnie! Często w opowieściach występuje bohater, który ma jakieś główne, bardzo ważne zadanie, ale bez niektórych ludzi (tych "epizodycznych") czasem nie zrobiłby za wiele. I chodzi mi o to, że takie postaci powinny być bardzo doceniane. Dlatego dziś doceniam Jaspera!
OMG, OMG, OMG. Ale... Chanell?! Nie spodziewałam się! To było mocne!
Lecę na następny rozdział! :*
Ekhem. Dwa tygodnie musiały minąć, żebym w końcu ogarnęła swoje cztery litery i nadrobiła zaległości. Wstyd mi okropnie.
OdpowiedzUsuńRozdział można by uznać za pozytywny, gdyby nie śmierć Jaspera, siedemnastoletniego chłopaka, który nigdy nie zaznał wolności, który przeszedł naprawdę wiele, który zachowywał się jak doświadczony przez życie siedemdziesięciolatek. Jestem lekko otępiała po tym, co się stało. Jeśli wypisuję jakieś bzdury, to po prostu je pomiń, bo ja chyba nie jestem w stanie panować nad emocjami. Wgapiam się w ekran rozszerzonymi oczami i nie mam pojęcia, co napisać. Jak mogę się cieszyć z uratowania Evy i innych, kiedy udało się to tylko dzięki poświęceniu Jaspera. Powinni mu postawić pomnik. Serio. Przyjął śmierć z godnością. Nigdy nie dał się złamać Zackowi, nie dał mu nad sobą władzy, a naprawdę o to trudno, kiedy nie ma się innej alternatywy niż życie w uwięzieniu.
I co będzie z Evą? Dziewczyna była świadkiem jego śmierci, co więcej, może nawet będzie się o nią obwiniać. Jak ona to przeżyje? Załamie się? Zmasakruje Zacka w akcie zemsty? Ech, ona ma dopiero szesnaście lat, to na pewno się odbije na jej psychice!
Ale mimo wszystko cieszę się, że chłopcy zdążyli na czas. Cieszę się, że teraz już wszystko się rozwiąże. A co z Zackiem? Kto pierwszy go dopadnie, trojaczki czy Eva? I czy dziewczyna naprawdę byłaby w stanie go zabić? Powiedziałabym, ze nie, jednak Zack nie zasłużył na litość czy współczucie, więc myślę, że byłaby.
I jeszcze kwestia chłopaków.. Nie chcę, by szli do kicia. Przyczynili się w znacznym stopniu do złapania tego psychopaty, a w nagrodę dostają dożywotnie wakacje w więzieniu z usługą all inclusive? Nie zgadzam się!
Pozdrawiam! ;**