niedziela, 14 czerwca 2015

Dopiero podczas tragedii ludzie zdają sobie sprawę, jak wiele mieli do stracenia.

"Nadal poszukiwani są Tristan Keynes, Nicholas Bell oraz Xander Parker, którzy w zeszły czwartek uciekli z więzienia w..." nie dokończył dziennikarz w radiu, gdyż w odbiornik z wielkim impetem uderzył kubek po kawie. Chwilę później rozległ się przeraźliwy huk, kiedy oba przedmioty spadały na podłogę. Blondynka odsunęła od siebie talerz z niedojedzoną kanapką i westchnęła ciężko. Spojrzała na telewizor wiedząc, że jeśli tylko go włączy, na którymś kanale na pewno będą nadawać tę samą informację. Usłyszała czyjeś kroki na schodach a potem głośne parsknięcie.
- Nie będę tego sprzątał. - Poinformował ją stający w drzwiach niski blondyn w czarnej koszuli i spodniach od garnituru.
Wziął stojącą na szafce butelkę i upił z niej kilka łyków wody, po czym zmierzwił włosy swojej młodszej siostrze. Był jedyną osobą, która nie skreśliła jej i dała dach nad głową po wyjściu z poprawczaka.
- Daruj sobie, Paul... - Warknęła rozeźlona dziewczyna w jego stronę.
Doceniała jego starania, ale nie miała nastroju na żarty. Nie potrafiła cieszyć się wolnością jak należy, podczas gdy tak ważne dla niej osoby były w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Chłopak jakby zrozumiał, o co jej chodzi i objął ją ramieniem.
- Zapomnij o nim, Rocky. Dopiero zaczęłaś nowe życie, a doskonale wiesz, że on nie jest w stanie zapewnić ci bezpiecznej przyszłości. - Szepnął głaszcząc ją po włosach. Dziewczyna próbowała go odepchnąć, co jednak było trudniejsze, niż się wydawało. - Nie chcę nigdy ciebie z nim widzieć! - Paul podniósł głos, tracąc cierpliwość. - To nie jest już ten sam facet, którego znałaś. Oboje skończylibyście w jakichś slumsach nafaszerowani narkotykami, o ile nie sprzedałby cię wcześniej do jakiegoś burdelu! - Krzyczał, kiedy dziewczyna zdążyła się już wyrwać i pokonywała kolejne schodki chcąc dostać się do swojego pokoju i odciąć od świata. - Przykro mi Rocket, ale taka jest prawda! - Usłyszała jeszcze, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Rzuciła się na łóżko i zaczęła wylewać z siebie potoki łez. Nienawidziła użalania się nad sobą, ale to było jedyne, co przychodziło jej do głowy. Nie wierzyła bratu. Może była naiwna, ale nadal widziała w tym chłopaku kogoś więcej, niż nieudacznika, za którego mieli go wszyscy dookoła. Za zagrożenie.
Usłyszała stukanie pierwszych kropel deszczu o okna i podniosła się, uświadamiając sobie, że nie może spędzić całego dnia płacząc w poduszkę. Otarła oczy rękawami cienkiego sweterka który akurat miała na sobie i rozejrzała się po pokoju, w którym zdążyła już się trochę urządzić. Jej uwagę przyciągnęła czyjaś sylwetka stojąca na balkonie, doskonale widoczna przez okno. W pierwszej chwili jedyne, co przyszło jej do głowy, to uciekać. Jak najszybciej i jak najdalej. Dopiero, kiedy zaczęła dostrzegać szczegóły, zerwała się żeby otworzyć drzwi.
Była pewna, że wyglądał inaczej, kiedy ostatni raz go widziała. Wydawał się jej jeszcze wyższy i mężniejszy, niż wcześniej. W czarnych dżinsach i skórzanej, opiętej kurtce ociekającej deszczem był spełnieniem jej najśmielszych snów. Przyglądał się jej, jakby chciał przewidzieć reakcję dziewczyny, jednak tego co powiedziała, z pewnością się nie spodziewał.
- Nikt ci nie wytłumaczył, do czego służy dzwonek do drzwi? - Rzuciła jakby nie widzieli się jedynie przez weekend, lecz było to pierwszym, co przyszło jej na myśl.
Patrzyła, jak na jego twarzy pojawia się coraz szerszy uśmiech. Nie powinna z nim rozmawiać. Nie powinna wpuszczać go do domu. Nie powinna pozwalać, żeby ją objął, a potem pocałował. Ale na wszystko to się godziła. Był zbiegiem, niebezpiecznym przestępcą. Był jej księciem z bajki.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłem. - Wyszeptał odrywając się na chwilę od jej ust. Ujął jej twarz w dłonie i doprowadził do rumieńców, niemal przeszywając wzrokiem na wylot. Odwrócił głowę i rozluźnił uścisk, jakby zdał sobie sprawę, ze robi coś zabronionego. - Boże... - Wyrwało się z jego rozchylonych ust. Po tak długim czasie rozłąki nie był w stanie panować nad sobą tak, jakby tego chciał. Miał jej powiedzieć że ją kocha, ale musi odejść, a tymczasem pozwalał sobie na chwilę słabości, jeszcze bardziej krzywdząc ich oboje.
- Zostań ze mną. - Szepnęła błagalnie domyślając się, co chłopak chce zrobić. Nie zamierzała mu na to pozwolić. Nie chciała, żeby znowu odszedł, zostawiając ją samą, ze złamanym sercem.
- Oni mnie szukają, Rocket. - Odparł szeptem, wracając wzrokiem z powrotem do niej. - Szukają mnie wszędzie i jeszcze przez długi czas nie dadzą mi spokoju.
- Więc czemu uciekłeś? - Krzyknęła łamiącym się głosem. Zaraz skarciła się za to w myślach. To logiczne. Dla wolności.
- Bo ja umierałem, Rocky... - Szepnął przyglądając się jej z miną winowajcy. - Umierałem bez ciebie każdego dnia od nowa i myślałem... Myślałem, że robię to dla nas, ale teraz widzę, że to było dla mnie. Że to ja nie mogłem żyć bez ciebie, a nie na odwrót. I przepraszam. Przepraszam, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Chodzi o to... - Motał się coraz bardziej nie wiedząc, jak ma ująć w słowa to, co ma na myśli.
- Nie odchodź... - Szepnęła. - Nie obchodzi mnie, że cię szukają. Ja w ciebie wierzę. - Desperacko próbowała go zatrzymać.
Patrzył na nią jakby kłócił się sam ze sobą i w rzeczywistości tak właśnie było. Gdyby z nim poszła mogliby być razem. Wbrew pozorom dla kogoś takiego jak on były jeszcze bezpieczne miejsca. Ale na jak długo? Prędzej czy później trzeba będzie zmierzyć się z brutalną rzeczywistością, w której nie chciał widzieć swojej królowej.
- Nawet, jeśli będzie niebezpiecznie? Jeśli mnie złapią... Wiesz, że jeśli tak się stanie, to nie oszczędzą nikogo, kto jest ze mną. Nie chcę dla ciebie takiej przyszłości...
- Więc musisz robić wszystko, żeby tak się nie stało. Pokaż wszystkim, że mylili się co do ciebie. A ja będę z tobą.
- Na zawsze? - Zapytał niczym dziecko, przyciągając ją bliżej do siebie. Położyła dłoń na jego piersi a drugą odgarnęła mokre włosy spadające mu na oczy.
- Na zawsze...

Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej i przymknęłam oczy, czując zawroty głowy. Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę łazienki. Spojrzałam w lustro na swoją zmęczoną twarz którą po chwili przemyłam zimną wodą, zmywając ostatnie ślady zaschłych łez. Jedynych i ostatnich, jakie wylałam po stracie Xandera. To było oczywiste. Zaletą bycia dziewczyną lidera jednego z największych gangów w Stanach były pieniądze, luksus, oraz niewątpliwie szacunek u innych, ale przecież należy liczyć się też z tymi ciemnymi stronami. Że czasami trzeba pociągnąć za spust. Nauczyć się w pół minuty pakować to, co ma wystarczyć na kilkutygodniową ucieczkę przed policją. Przywyknąć do tego, że śmierć staje się codziennością. Że końcu dopada jedyną osobę, jaka ci w życiu pozostała.
Wyprostowałam się i ponownie zerknęłam na swoje odbicie, podciągając koszulkę do góry. Dziewiąty tydzień. Jak stwierdziła doktor Monsen, stworek znajdujący się we mnie ma już ponad dwa centymetry i powoli zaczyna przypominać miniaturkę człowieka. Poza dziwnym uczuciem, że we mnie znajduje się jakaś inna istota, nie zauważyłam żadnych większych zmian. Mój brzuch też wyglądał jak zwykle mimo że przytyłam prawie dwa kilogramy. W sumie myślę, że było to bardziej wynikiem mojego całkowitego już odstawienia papierosów, przez co częściej sięgałam po coś do jedzenia.
Uśmiechnęłam się pod nosem. To dziwne, bo na początku byłam przerażona wizją mnie z ciążowym brzuszkiem, albo z dzieckiem. Ale widok tak zadowolonego Xandera, który co chwilę spoglądał w kierunku mojego brzucha chyba przynajmniej częściowo przekonał mnie, że to nie koniec świata. Póki on był ze mną. A jeśli miałam go stracić i zostać sama, to wcale nie uśmiechało mi się to całe macierzyństwo. Ale było już za późno. Co prawda miałam numer do lekarza, który za nic nie znaczącą dla mnie sumę pomógłby mi pozbyć się dziecka i kiedy tylko Cameron powiedział mi o śmierci Xandera to taka opcja wydała mi się najwłaściwsza, ale przecież nie wolno mi było tego zrobić. Poza tym Xnader chyba umarłby z rozpaczy i na pewno nigdy mi nie wybaczył, gdybym to zrobiła. Chyba powinnam nauczyć się kochać to coś. Tego kogoś. To wydawało mi się najwłaściwsze. I nie powinnam dawać mu już od początku złego przykładu, całkowicie się załamując. Nawet, jeśli to tak bardzo bolało.
Zrzuciłam z siebie rozciągniętą koszulkę i związałam włosy w koński ogon, po czym udałam się z powrotem do pokoju, żeby poszukać w szafie czegoś do ubrania. Wybrałam czarne szorty z ćwiekami i pasujący do nich top moro, odsłaniający tatuaż w kształcie nutki przy pępku. Na to zarzuciłam jeszcze czarny żakiet i wyglądałam jak normalna Rocket. Nie smutna, cierpiąca, rozdarta wewnątrz. Westchnęłam głośno i uśmiechnęłam się sztucznie do lustra. Z tym uśmiechem było najgorzej, bo za nim nie przepadałam. Ale była to jedyna możliwość żeby trzymać ludzi na dystans.
Zabrałam z szafki telefon i wyszłam z pokoju. W małym korytarzyku spał Radża i na mój widok jedynie leniwie zamruczał. Nie myślałam, że po wyjściu na zewnątrz będzie mi aż tak źle. Ludzie mijali mnie i patrzyli jakby było im niezmiernie przykro. Jedna kobieta nawet podeszła do mnie i powiedziała że wie, jak mi ciężko, bo ona też straciła męża i musiała sama wychowywać dziecko. Gówno prawda. Gdyby rzeczywiście wiedziała przez co przechodzę, to nie wygadywałaby takich bzdur. Ale ja oczywiście zacisnęłam tylko mocniej zęby, przywołałam swój znienawidzony uśmiech i ruszyłam dalej mając nadzieję, że w kuchni nie spotkam nikogo, kto chciałby powiedzieć mi coś podobnego. Rzeczywiście, nie mówili. Co nie zmieniało faktu, że czułam się jak ofiara losu. Nienawidziłam takiego uczucia. Nie chciałam, żeby ludziom było mnie żal. Byłam do jasnej cholery Rocket Hill! A mimo wszystko kiedy już nalałam sobie wody w szklankę, zrobiłam ledwie łyk i poczułam, że za kolejnym chyba się udławię. Miałam wrażenie, że połamię sobie zęby od ich zaciskania. Wstałam od stołu z chęcią odstawienia reszty do zlewu i powrotu do pokoju bo doszłam do wniosku, że marnym pomysłem było w ogóle z niego wychodzenie. Po prostu miałam tego dość. Myślałam, że wylałam już wszystkie łzy, ale najwyraźniej tak nie było.
Z dłońmi zaciśniętymi w pięści wymaszerowałam z kuchni tak pochłonięta własnymi myślami, że niechcący zderzyłam się z kimś, kto akurat wchodził, a właściwie wbiegał do pomieszczenia. Już chciałam opieprzyć daną osobę, że to nie jest autostrada, żeby tak zapierdzielać, oraz posłać jej wiązankę epitetów, ale zmiękłam w jednej chwili. Powinnam w tamtym momencie chcieć zamordować Camerona za to, co powiedział a Nicholasa zaraz potem, że potwierdził te wszystkie kłamstwa. Powinnam, ale na tę chwilę zapomniałam o całym świecie patrząc mu w oczy. Chciałam mu tyle powiedzieć... Że go kocham, że za nim tęskniłam, że cierpiałam, że nigdy więcej nie pozwolę mu już tak ryzykować. Zamiast tego po prostu rzuciłam mu się na szyję z obawą, że zaraz zniknie albo to ja się obudzę.
- Myślałam, że nie żyjesz... - Szepnęłam, jakby to nie było oczywiste.
Dopiero wtedy poczułam ogarniającą całe moje ciało słabość. Jakby uleciały ze mnie resztki sił. Gardziłam słabością, ale w tamtej chwili właśnie taka pragnęłam się czuć. Krucha i bezbronna, ochraniana przez mojego wymarzonego księcia z bajki. Jedynym powodem, dla którego nadal choć trochę próbowałam nad sobą panować, byli otaczający nas ludzie. Było niedzielne popołudnie, a co za tym szło, zdecydowane przeludnienie w agencji. Pociągnęłam głośno nosem starając się jednocześnie zatamować napływające do oczu łzy. Xander cofnął sie trochę i popatrzył na mnie a ja nie potrafiłam odczytać kompletnie nic z wyrazu jego twarzy.
- Nigdy nie wolno ci płakać z mojego powodu, słyszysz? - Ujął moją twarz w dłonie i otarł kciukami łzy z policzków. - Jesteś moja, nie możesz być nieszczęśliwa. - Szepnął wtulając się w moje włosy.
- Ale ja jestem szczęśliwa. - Powiedziałam tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć. - I wkurwiona. - Dokończyłam już głośniej. Odsunął się ode mnie a ja wytarłam dłońmi twarz, na dobre pozbywając się łez i smutku.
- W to akurat nie wątpię. - Odparł uśmiechając się szeroko.
- Więc mam rozumieć, że przygotowałeś sobie jakąś wiarygodną wymówkę, tak? - Zapytałam ciągnąc go za sobą do salonu i sadzając na fotelu. Nie muszę chyba dodawać, że nie tylko ja byłam ciekawa, co Parker ma na swoje wytłumaczenie, bo dookoła nas uformowała się już spora grupka ciekawskich, w tym Domein i Cameron, którzy patrzyli na brata z chęcią mordu w oczach.
- Zacznijmy może najpierw od tego, czemu nagle wszyscy zaczęli myśleć, że nie żyję, co? - Zapytał rozglądając się dookoła.
- Się pytasz, dlaczego? - Wybuchł nieoczekiwanie Cody. - Ten dom się zawalił i płonął, a tylko ty z niego nie wyszedłeś! No i dzwonili powiedzieć, że znaleźli zwłoki kogoś z tatuażem na dłoni, podobnym do twojego!
- No tak... Doszło do strzelaniny... Zabiłem go. - Wzruszył ramionami Parker. - Dlaczego to cię tak obchodzi? - Spojrzał na Franca, podobnie jak reszta, która zaciekawiona była jego nagłym wybuchem.
- A czy to istotne? Gadaj lepiej, gdzie byłeś! - Zażądał.
Założyłam nogę na nogę zwracając tym samym na siebie uwagę Xandera i dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie tylko Cody tutaj oczekuje jakichś wyjaśnień. Nasz lider w końcu westchnął i wywrócił oczami niczym małe dziecko, któremu się czegoś zabrania. Zdecydowanie nie czuł się komfortowo, ale o to właśnie chodziło.
- Zaczęło się od tego... - Podjął w końcu. - Że kiedy z Chrsiem szukaliśmy pomieszczenia, w którym miała przebywać ta dziewczyna, przypadkowo natknęliśmy się na jakieś centrum dowodzenia, czy coś... - Wzruszył ramionami niedbale. - Christopher poszedł dalej a ja nie mogłem chociaż na chwilę tam nie zostać żeby przekonać się, czy nie znajdę czegoś ciekawego. Żaden z komputerów nie chciał odpalić, bo przecież nie było prądu, więc zacząłem przekopywać się przez sterty dokumentów w których nie było praktycznie nic, czego już bym nie wiedział. I kiedy wreszcie natknąłem się na jakieś dziwne akta ludzi, których w życiu nie widziałem, w progu stanął ten chłopak z tatuażem. Zaczęliśmy się szarpać, ale w końcu zadźgałem go jego własnym nożem. Tyle, że on nie był sam, bo razem z nim był jakiś facet, który uciekł jak tylko się zorientował, że ten drugi nie żyje. Więc ruszyłem za nim. Nawet nie wiedziałem, że ten dom się zawalił. Musiało mnie już tam nie być. - Ponownie wzruszył ramionami.
Jako że mnie tam nie było, to nie wiedziałam, co się działo. Mimo wszystko takie wytłumaczenie mnie nie zadowalało. Chłopaków chyba też nie, bo nie wydawali się zbytnio przekonani wyjaśnieniami brata.
- I którędy niby stamtąd wyszedłeś, co? - Zainteresował się Cam, wyraźnie poirytowany.
- No... Tunelami. - Stwierdził Xand.
- Ale one były zasypane. - Wtrącił siedzący na oparciu sofy Amir i spojrzał na szefa z ironicznym uśmiechem.
- Były, ale ten facet je wysadził. Chyba z godzinę go ganiałem, bo w przeciwieństwie do niego nie znałem w ogóle tych tuneli i koniec końcem jak już go dopadłem i znalazłem wyjście, to okazało się, że jesteśmy w samym sercu jakiejś dzikiej puszczy pełnej robali i dzięciołów. Z żadnym z chłopaków nie mogłem złapać kontaktu a w tym lesie nie było zasięgu! Byłem już wykończony, jak w końcu znalazłem ścieżkę i wlokąc za sobą tego faceta doszedłem do jakiegoś miasta. No i jak już w końcu znalazłem zasięg, to bateria mi się wyczerpała. Nie miałem kasy, a przecież nie mogłem w takim stanie iść szukać pomocy, bo wyglądałem okropnie! Poza tym ciekaw jestem jakby ludzie reagowali, jakby widzieli że mam ze sobą ledwo przytomnego, związanego sześćdziesięciolatka. - Westchnął patrząc na nas jakby oczekiwał odpowiedzi. - No i w końcu ukradłem samochód jakiejś Carren, która jest wielką miłośniczką country, czyli jedynego gatunku muzyki, której nie jestem w stanie przełknąć. No i trzeba było jeszcze jakoś dotrzeć tutaj, a tym gratem to naprawdę nie było proste zadanie. Tylko cudem nie skończyło nam się paliwo i nie zatrzymał żaden patrol. - Zakończył patrząc gdzieś na dywan i kręcąc głową z niedowierzaniem.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Xander walczył w jakiejś dziczy o przetrwanie podczas gdy my wszyscy mazaliśmy się myśląc, że nie żyje. Nicholas chyba myślał o tym samym, bo w jednej chwili ku niezrozumieniu innych, oboje parsknęliśmy szczerym śmiechem. Mój wzmógł się jeszcze bardziej, kiedy słyszałam jak Bell charakterystycznie chrumka, chowając czerwoną jak burak twarz w dłonie, co znowu przyprawiło pozostałych o uśmiechy.
- Bo tam było pełno dzięciołów... - Pisnął błękitnooki, kiedy przez chwilę mógł złapać oddech.
- No bo było... Wszędzie stukały! - Oburzył się Parker z uśmiechem. - Znaczy, że się nie gniewasz? - Zapytał z nadzieją, na co ja pokręciłam głową, wycierając łzy, które tym razem były wynikiem radości.
- Nie, nie... I tak masz przejebane, słonko... - Wydusiłam z siebie na co entuzjazm mojego Xandera trochę osłabł. Chyba chciał coś powiedzieć, ale rozległo się trzaskanie drzwiami i do pomieszczenia wparował Chris z jakimś świstkiem w ręku.
- Przyszedłem wam tylko powiedzieć, że ta skwarka w kostnicy to nie Xander, także wstrzymujemy imprezę pogrzebową. - Oznajmił z tym charakterystycznym dla siebie sarkazmem.
- Wiemy już, cześć, Chris. - Parker podniósł dwa palce do góry.
- No, to po co ja zostawiałem resztę swoich skwarek, co? One tam się domagają mojego zainteresowania! - Warknął i ruszył w stronę drzwi, ale zatrzymał się w pół kroku. - Pewnie to już też wiecie, ale Farell rozmawia właśnie przed agencją z moim tatusiem i wujkiem Marcusem. No i nieodłącznie z ciocią Lucy! - Rzucił jeszcze już zza drzwi.
- Ja rozumiem, że sporo mnie ominęło, ale co tutaj nasz tatuś robi? - Xander najwyraźniej niczego nie rozumiał.
- Przyjechał po Chanell, no i po ciebie. - Mruknął pod nosem Cam wstając i przeciągając się. - Ale skoro żyjesz, to tylko po Chanell.
- A co tu robi Chanell?
- Prawdopodobnie sprawia kłopoty... - Warkoczyk ruszył przodem a za nim Domi i rozradowany Nicholas. Reszta też jakoś zaczęła się rozchodzić i w końcu tylko ja i Xander zostaliśmy na swoich miejscach, wpatrując się w siebie nawzajem.
Wstałam i powoli podeszłam do chłopaka, po czym usiadłam mu na kolanach. Pochylił się nade mną chcąc pocałować, ale odsunęłam się trochę, uniemożliwiając mu to.
- Musisz się wykąpać. - Szepnęłam na co on tylko się uśmiechnął i podniósł się, biorąc mnie na ręce. Rzeczywiście nie pachniał fiołkami, ale jakoś wyjątkowo nie zwracałam na to uwagi.
Posadził mnie na szafce obok umywalki a sam zdjął z siebie ubranie, wkładając je do kosza na pranie. Cały czas bezwstydnie mu się przyglądałam, po raz enty oglądając jego tatuaże na przeróżnych częściach ciała. Mimo swoich zdolności nie był tak umięśniony jak Cami, ale dla mnie był perfekcyjny. Zawsze się dziwiłam, że ktoś taki jak on, mógł chcieć kogoś takiego jak ja. Rozumiałam to, kiedy jeszcze byliśmy młodzi, ale z jego pozycją lidera mógłby mieć każdą laskę, dużo młodszą ode mnie.
- Dlaczego tak patrzysz? - Spytał podchodząc do mnie całkiem nagi. Uśmiechnęłam się zwycięsko widząc ogromne rumieńce na jego twarzy. Zarzuciłam mu ręce na ramiona.
- Zgubiłeś kolczyk z lewego sutka. - poinformowałam go. Spojrzał we wskazane miejsce i jęknął głośno, przytulając się do mnie.
- To był mój ulubiony... - Westchnął a ja w geście pocieszenie pogłaskałam go po głowie, nie mogąc jednak powstrzymać się przed wywróceniem oczami w geście dezaprobaty.
- Kupimy ci nowy. - Szepnęłam bezskutecznie próbując przybrać poważny ton. Zaczął coś mruczeć mi do ucha a potem całować po szyi. Domyśliłam się, o co mu chodzi, kiedy spróbował pozbyć się mojego żakietu, więc szybko się wywinęłam. Popatrzył na mnie kompletnie zaskoczony. - Nic z tego, kiciu. Masz się wykąpać, a poza tym dalej jestem zła. Szlaban na seks do odwołania. - Oznajmiłam, po czym wyszłam, zamykając za sobą drzwi, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć.
Rzuciłam się na łóżko chichocząc niczym małolata. Byłam tak szczęśliwa, że Xander jednak żyje, a jednocześnie rozbawiona tą swoją paniką, ale nigdy nie chciałabym przeżywać tych kilkunastu godzin na nowo. W takich sytuacjach ludzie zaczynają naprawdę doceniać to, co mają. Co nie oznaczało jednak, że zamierzałam zbytnio rozczulać się nad moim kochanym mężczyzną.
Wzięłam z szafki jego Iphone'a i podłączyłam do ładowarki. Ściągnęłam z siebie żakiet i wyciągnęłam się wygodniej na łóżku. Musiałam przysnąć, bo ocknęłam się dopiero, kiedy Xander w samych bokserkach ładował się obok mnie pod kołdrę. Przysunął się do mojego brzucha a ja wywróciłam oczami bezradnie, bo ostatnio robił to coraz częściej.
- Jak ją nazwiemy? - Zapytał przykładając nos do mojego brzucha.
- Skąd pewność, że to będzie ona, a nie on? - Zapytałam unosząc do góry jedną brew.
- Nie wiem.- Wzruszył ramionami. - I prawdę powiedziawszy jest mi to bez znaczenia. Ale jeśli to będzie dziewczynka, to chce, żeby miała na imię Mickeyla. A na drugie Paivi. - Stwierdził nie odrywając wzroku od mojego brzuszka, przez co zaczynałam się powoli irytować.
-Dlaczego Paivi?
-Bo Paivi to dzień, a dni tworzą życie. - Odparł z uśmiechem.
- A jeśli to będzie chłopiec? - Udałam , że nie zwróciłam uwagi na jego wcześniejszą wypowiedź.
- To nie wiem. Ty coś wymyśl. - Popatrzył na mnie.
- Nie wiem. Nie potrafię wymyślić tego teraz. - Zaśmiałam się, jednak on jakby posmutniał.
- Właściwie... Może to i lepiej. - Szepnął w końcu. - Im więcej będę wiedział o tym dziecku, tym trudniej będzie mi potem się z nim rozstać i zapomnieć. - Wyznał i było w tym tyle smutku i bólu, o ile nie byłabym nawet w stanie go podejrzewać.
- Więc chrzań to. Chrzań to, Xander, i ucieknij. Weź chłopaków i skontaktuj się z Maxem, on was ukryje. Potem wrócicie, jak sprawa przycichnie...
- Chciałbym. - Przerwał mi zapatrzony w jakiś punkt za oknem. - Ale to nie jest wyjście. Ucieczka byłaby oszustwem i oznaką tchórzostwa. Nie jestem tchórzem i nie będę kłamał. Dałem słowo Michaelowi i go dotrzymam. Poza tym jeśli my trzej byśmy uciekli, to rozpętałaby się prawdziwa wojna i nikt nie byłby bezpieczny, zwłaszcza ty. - Popatrzył na mnie.
 Miał trochę racji. Nie można było sprowadzać dziecka w sam środek burzy, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed lat.
Zamrugałam kilkakrotnie, żeby nie zobaczył jak łzy zbierają mi się w oczach. Po raz kolejny tego dnia. Mazałam się niczym mała dziewczynka, ale usprawiedliwiałam się ciążą i wahaniem nastrojów. Mi można.
- Chciałabym móc zdjąć z ciebie ten ciężar. - Szepnęłam a on tylko się uśmiechnął.
- Za dużo się mną przejmujesz, królowo. - Odparł kładąc głowę na poduszce. - Poza tym zawsze mogą wystąpić nieprzewidziane sytuacje, mieszające trochę w historii. - Mruknął ospale i odwrócił się do mnie plecami, kończąc tym samym temat.
Mogłam wtedy zacząć go wypytywać, co ma na myśli, ale pewnie i tak by mi nie powiedział. Zamiast tego po prostu przysunęłam się do niego bliżej i zaczęłam masować swój płaski brzuszek.
- Widzisz, Mickey? Twój tatuś jest dziwny. Ale nie martw się. Przynajmniej mamusia jest normalna.
Posłałam chłopakowi mordercze spojrzenie, kiedy zaczął się serdecznie śmiać, ale oczywiście tego nie widział. Nachyliłam się więc tylko nad nim i zaczęłam całować po odkrytej części ręki. Niby powiedziałam mu o tym całym szlabanie, ale kto by się tam tym przejmował? 
Miałam dodać rano, ale nie miałam internetu. Mam u was zaległości i nie obiecuję, że przed czwartkiem je nadrobię, bo mam ostatnie cztery dni na poprawę matematyki, inaczej zamiast zaczynać nowego bloga, w wakacje będę jeździła na korki, żeby w sierpniu móc zaliczyć matematykę. I tak zrobię to później niż przypuszczałam, bo ten rozdział musiałam rozdzielić na dwie części, inaczej wyszedłby dwa razy dłuższy. No i do kolejnej części nie pasowałaby już perspektywa Rocket. Tak w ogóle czy tylko ja mam wrażenie, że wyszedł przesłodzony? Ale nie martwcie się. jeszcze wam zaserwuję trochę krwi przed końcówką ;) 
Całusy :* 

10 komentarzy:

  1. to czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. To. Jest. Najlepsze. Opowiadanie. 4ever. ♥ Rozdział cudowny :* Czekam na next :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero 9 tydzień? Ja to już czekam na rozwiązanie. :D
    Dużo Rocket. Podoba mi się.
    Nie, rozdział nie jest przesłodzony, przynajmniej moim zdaniem. Ale nie pogardzę krwawą sceną. ;)
    Pozdrawiam, www.w-popiolach-igrzysk.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie wcale nie jest przesłodzone, a retrospekcja Rocket świetnie się tu sprawdziła. Poza tym, pokazała nam, że nawet gdyby Xander jednak umarł ona dałaby sobie radę. Ale mimo wszystko - uroczy są razem, dobrze że Rocki trochę rządzi ;)
    Mam nadzieję, że w następnym rozdziale w końcu pojawi się Eva ;)
    Pozdrawiam
    Mam nadzieję, że dałaś radę z matmą!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rocket jest niesamowita! Chciałabym mieć taką samą siłę w sobie, jaką ma ona! Jej facet umarł (a przynajmniej ona tak myślała) i zamiast pogrążać się w bólu, cierpieniu i samotności ona wyznaczyła sobie granice! Teraz płaczę, ale za 5 minut nie będzie po łzach ani śladu. I to jest jej siła. I za to ją podziwiam! ;)
    Perypetie Xandera zaprawdę są bardzo ciekawe! Pomińmy ten sarkazm może ;D Xand jak to Xand jak zobaczył komputery, to od razu się do nich rzucił. Takie zboczenie. ;D Ale jestem ciekawa, co z tymi dokumentami, które znalazł. Co one zawierają? Czy wniosą coś nowego do sprawy? Oby, bo nie uśmiecha mi się oglądać chłopaków zza krat.
    I właśnie... Xand sam powiedział, że nie ucieknie, bo nie chce być tchórzem. I po części ma rację. Lepiej czasem dać się złapać i przetrwać to, co zgotował los, zamiast bezcelowo uciekać. Mimo wszystko nie chcę, by oni szli do pudła. To od początku był zły układ. Pomagają agencji, a w nagrodę trafiają do więzienia. Coś tu jest nie halo.. Eh, coś musi się zdarzyć.
    Pozdrawiam i całuję! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Koniec roku się zbliża, a ja nadal spóźniona...
    Błagam o wybaczenie! :)
    Ale już jestem i chyba to się liczy, co nie?
    Dobra, jedziemy z tą oceną:
    Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jednak Xander żyje. Może i wylałam już moją euforię po dowiedzeniu się, że on nie zginął, w poprzednim komentarzu, ale teraz też muszę się z tego wygadać :P Co ja bym zrobiła, gdyby on zginął... a, oczywiście współczułabym najbardziej Rocket. W końcu to ona go kochała i miała z nim dziecko. Mogę sobie tylko wyobrazić jej szczęście, kiedy zobaczyła Xandera, czytając ten rozdział (mój mózg odmawia mi posłuszeństwa, nie zdziw się, jeśli ten komentarz będzie niezbyt sensownie zbudowany)
    No i te scenki z nimi były po prostu przeurocze ^^ A retrospekcja Rocket świetnie się wpasowała w cały rozdział i pokazała, że mimo wszystko, dziewczyna jest wierna Xanderowi.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdy tylko przeczytałam że rozdział z perspetywy Rocket, od razu przybiegłam! Cieszę się, że był taki spokojny i szczęśliwy. Ale nie przesłodzony, tego było nam trzeba! Właśnie tego oczekiwałam: epickiego spotkania Rocket i Xandera, jej ostrego języka i jego zawstydzonej miny! :D Serio, wiedziałam, że tak to przedstawisz i jestem mega zadowolona <3 Tym bardziej, że jeszcze dwa rozdziały wcześniej myślałąm, że serio uśmierciłaś Xandera, a tu taka niespodzianka <3
    Retrospekcja też była cudowna!
    W ogóle to cały rozdział był pokarmem dla mej duszy, bo o mojej ulubionej bohaterce, więc nie mogę być bardziej zadowolona! <3
    Czekam na następne rozdziały, chcę dowiedzieć się czegoś o Cameronie i Evie!
    Pozdrawiam! :* Życzę zdanej matematyki i dłuugich i udanych wakacji! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy coś z perspektywy Evy? xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana!
    Na początek ogromnie przepraszam, że przybywam dopiero teraz. Dałam dupy jak cholera, ale najpierw zupełnie nie miałam czasu, a potem postanowiłam zostawić sobie Twoje rozdziały jako wisienkę na torcie, żeby nie skomentować 'na odczep się' i tak mi zeszło... Ale mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się skomentować też następny rozdział, bo powiem szczerze, że mi aż ślinka na niego cieknie;D No, ale skupię się na razie na tym;D

    I zacznę od tego, że początek mnie po prostu rozłożył! Jak sobie wyobraziłam Xandera na tym balkonie, w tej skórce, zmoczonego przez deszcz, takiego męskiego, z tym błyskiem w oku i w ogóle to aż mi się coś zrobiło! :D Pewnie już zdążyłaś mnie poznać na tyle, by wiedzieć, że tego typu sprawy mega na mnie działają no i popatrz- zadziałało! :D Kreujesz swoich bohaterów na niezłe ziółka, a to mnie mega jara i domagam się więcej fragmentów typu tego;D Jeszcze fakt, że jest poszukiwany.... grrr to mu dodaje takiego pazura, że ło;D Uwielbiam Cię normalnie za ten moment na balkonie!

    Bardzo podobała mi się perspektywa Rocket, bo poznaliśmy tę dziewczynę z innej strony. Wcześniej była silna, miałam wrażenie, że zawsze wie co robić, a tutaj wreszcie widać było jej smutki, żale i płacze. Był mi potrzebny taki rozdział by zobaczyć w niej wrażliwą, kochającą kobietę, a nie tylko siłaczkę, która ze wszystkim da sobie radę. Przez to widzę, że jej uczucie jest naprawdę silne, a ta miłość niesamowicie mocna. Ja ich razem uwielbiam. Potrafią mnie rozśmieszyć i wzruszyć! Stworzyłaś piękną parę i ja nadal się łudzę, że jednak nie masz zamiaru ich rozdzielić. Ja wiem, że taki smutny koniec byłby świetnym podkreśleniem wszystkich tych wydarzeń, ale się modlę o happy end! :D Ja po prostu jestem przekonana, że Xander się nie podda i nie zostawi tak swojego dziecka. Przecież oni mają jakiś tam plan, o którym nie mówią, więc wierzę, że to całe gadanie o odejściu to tylko bujda. Przysięgam, że jeśli da się wpakować do pudła to pójdę tam w nocy i samodzielnie go uduszę!

    Podoba mi się to, że Rocket nie jest do końca pewna czy chce tego dziecka. To jest do niej podobne, bo takie silne jednostki raczej wolą pracować, żyć adrenaliną, a nie siedzieć w pieluchach. Ale cieszę się, że nie ma zamiaru usuwać tego dziecka i wydaje mi się, że niedługo zacznie kompletnie inaczej patrzeć na tego malucha. W końcu to mały Xander! Albo Xanderka. Pokocha go na pewno i będą zyli długo i szczęśliwie. Tak? No, ja wiem, że tak;D

    "-Dlaczego Paivi?
    -Bo Paivi to dzień, a dni tworzą życie. " - Jaaaaaa.... piękne to było <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no i jeszcze zapomniałam o tym,że maga podobał mi się ten moment ze zgubionym kolczykiem;D Wyobraziłam sobie Xanderka z miną zbitego psa, bo zgubił ulubiony kolczyk. Hihi mężczyźni są czasem jak dzieci, nie?;D

      Pozdrawiam! ;* I oczekuj mnie niebawem z komentarzem odnośnie najnowszego rozdziału;)
      A przy okazji informuję, że u mnie nowy;)

      Ściskam, kocham i całuję! <333

      Usuń