niedziela, 7 grudnia 2014

To podniesiona adrenalina ukazuje nam szaleństwo i radość, ale także ból i gorycz, starannie zapisane w uroki życia.

Z perspektywy Nicholasa

Od ponad godziny jechaliśmy z Domeinem w całkowitym milczeniu, co normalnie nie byłoby niezręczne, ale teraz wydawało mi się bardzo nieodpowiednie. Po raz trzeci zacząłem szukać w schowku czegoś do jedzenia. Burczało mi w brzuchu i nie jadłem nic od ponad trzech godzin. Rozejrzałem się po samochodzie i nie znalazłszy nic czym mógłbym zapełnić żołądek, ponownie zatopiłem się w fotel.

-Powiesz mi w końcu, co cię gryzie?-Usłyszałem niepewny głos Domiego.
Spojrzałem na niego ale on zapatrzony był w jezdnię. Normalnie to ja powinienem prowadzić, ale dzisiaj chyba nie byłbym w stanie skupić się na drodze. Eva nie powinna tego widzieć. I mimo że byłem pewny że nikomu nie wygada tego, co zobaczyła, to gdzieś w środku cholernie się o to bałem. Usłyszałem głośne kaszlnięcie czarnego i wiedziałem, że czeka na moją odpowiedź.
-Nic mi nie jest.-Powiedziałem starając się, żeby mój głos zabrzmiał naturalnie.-Po prostu to całe rozłączanie się z Evą trochę mnie zmęczyło. Wszystko w porządku.-Zapewniłem. Domi uśmiechnął się pod nosem i już wiedziałem, że mi nie wierzy. Zawsze potrafił dostrzec czyjeś kłamstwo.
-Nie musisz mnie okłamywać. Jeśli nie chcesz, po prostu mi nie mów.-Wzruszył ramionami ale ja wiedziałem, że jest na mnie zły.
Nie lubił, kiedy o czymś mu nie mówiłem. Westchnąłem głośno i przez następne kilka minut znowu zapanowała między nami cisza. Domein wjechał na parking przed budynkiem agencji i wysiadł bez słowa, trzaskając drzwiami. Także wysiadłem z auta i natknąłem się na jego chłodne spojrzenie. Zawsze jak tak na mnie patrzył to robiło mi się sucho w ustach. Domi od zawsze był humorzasty i potrafił dopiąć swego. Tupnął nóżką i koniec końcem zawsze ulegałem mu pod każdym względem. A żeby było śmieszniej, to i tak zawsze przy tym sprawiał wrażenie niewinnej dziewicy i każdy się dziwił, jak ten cichy, zagubiony chłopiec mógłby zrobić coś złego?
Nie spuszczał ze mnie wzroku, kiedy szedłem w jego stronę. Zarzuciłem mu ręce na szyję, ale on nadal pozostał niewzruszony.
-Mam drobne powody do zmartwień, ale z pewnością nie są to sprawy aż takiej wagi, żebym musiał cię w nie mieszać.-Mówiłem cicho, starannie dobierając słowa, żeby do niczego się nie przyczepił. Nadal nie wyglądał na zadowolonego, ale jego wyraz twarzy nieco złagodniał a ja w duchu odetchnąłem z ulgą.-Powiem ci, jeśli naprawdę zajdzie taka potrzeba. A póki co się nie zamartwiaj, bo ci się zmarszczki na ślicznej twarzyczce zrobią.-Dałem mu całusa w nos i uśmiechnąłem się szeroko. Wywrócił oczami i na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Uff...Ciężko uwierzyć, jak ja się czasami musiałem przy nim nagimnastykować. Ale czego się dla miłości nie robi, no nie?
Pierwszym moim celem po wejściu do budynku stała się kuchnia. Normalnie czułem jak mój brzuch domaga się jedzenia. Oczy rozszerzyły mi się jeszcze bardziej, kiedy w kuchni dostrzegłem Tristana wyjmującego z piekarnika lazanię ze szpinakiem i stawiającej ją obok dwóch pozostałych. Wyjąłem z szafki talerz, ale zanim zdążyłem się obejrzeć w kuchni była już cała chmara ludzi. Amir, Trevor, Chris, Hana i Caleb. A potem przyszli jeszcze Cam i Eva, no i Domi.
-Ty nakładasz sobie ostatni.-Usłyszałem głos Trisa i nie musiałem się do niego odwracać, żeby widzieć, że mówi do mnie.
-Jestem głodny!-Poskarżyłem się, ale on tylko się zaśmiał.
-jak zawsze. I zawsze jak nakładasz sobie pierwszy, to dla innych nie starcza. Znasz zasady.-Warknął z miną pokerzysty. 
Owszem, był moim najlepszym kumplem, ale chwilami, to mnie tak denerwował, że miałem ochotę go poćwiartować. No ale cóż ja mogę...Czekałem sobie cierpliwie, aż wszyscy już usiądą przy stole i kiedy na ostatnim talerzu zostało już tylko pół lazanii, sięgnąłem po widelec.
Dobra, względnie się najadłem. Co nie zmienia faktu, że kiedy godzinę później wchodziliśmy do konferencyjnej, to ja znowu mógłbym już coś przekąsić. Według ustaleń plan był taki, że równo o dwudziestej trzeciej Mana miała spotkać się z Jeanem w jakimś klubie Albatros. No poważnie, kto temu lokalowi dał taką nazwę? Jeśli to nie jest klub miłośników ptaków, to musi być koszmarne miejsce. Tak czy owak w środku mieli być z nią Amir i Mia. Natomiast ja, Kasandra, Cody i Trevor obserwować teren z zewnątrz. Jedyny problem był taki, że mieli tam cholernie dobrą ochronę i prawdopodobnie kilkoro z pracowników lokalu to tak naprawdę ludzie Marshala.
Kiedy już właściwie wszystko zostało ustalone i mogliśmy się rozejść poszedłem do swojego pokoju. Czekała nas pracowita noc a ja nie potrafię działać, jak oczy mi się zamykają od braku snu. Co prawda długo i tak bym się nie zdrzemnął, ale godzinkę czy dwie...Zawsze to już coś.
Przy drzwiach do pokoju Xandera leżał Radża, który kiedy tylko mnie zobaczył zaczął mruczeć radośnie. Podrapałem go pod szyją i wyciągnąłem się na łóżku. Ktoś był w łazience i myślałem, że to Xander bierze prysznic, ale po kilku minutach wyszła z niej Eva w krótkich spodenkach i długiej koszulce sięgającej jej prawie do kolan. Nie wiem czemu, ale od razu odeszła mi ochota na spanie. Żadne z nas się do siebie nie odezwało a ja...Ja czułem się niekomfortowo w jej towarzystwie, co dziwne, bo jeszcze niedawno świetnie mi się z nią gadało. Wiedziałem, że sama nie poruszy tego tematu chociażby ze względu na to, że to moja prywatna sprawa i w duchu jej za to dziękowałem, ale dałbym sobie rękę uciąć, że teraz dręczy ją mnóstwo pytań. Spojrzałem na nią kątem oka, ale ona w skupieniu piłowała paznokcie. Nie mogąc dłużej wytrzymać zerwałem się do pozycji siedzącej tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie.
-Coś się stało?-Zapytała zaskoczona, odrywając się od piłowania paznokci. Przez chwilę żałowałem, że w ogóle przychodziłem do tego pokoju, ale rozmowa i tak by nas nie ominęła.
-Musimy porozmawiać o tym, co dzisiaj zobaczyłaś...-Zacząłem niepewnie. Dziewczyna odłożyła pilniczek na szafkę i popatrzyła na mnie, przygryzając wargę.
-Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć.-Zaczęła cicho, nie spuszczając ze mnie wzroku.-Nie powinnam tego widzieć, nie panowałam nad tym, ale mimo wszystko bardzo cię za wszystko przepraszam.-Westchnąłem głośno i przeczesałem ręką włosy.
-I nie chcesz żadnych wyjaśnień?-Mruknąłem unosząc jedną brew.
-W innych okolicznościach na pewno bym chciała, bo to, co zobaczyłam wydawało co najmniej chore, ale to ja weszłam z butami do twojego mózgu, więc nie mam prawa ich od ciebie oczekiwać...
-Chwila!-Przerwałem jej.-W żadnym wypadku nie możesz tak myśleć. To nie była wina Richarda, ja sam chciałem, żeby to ze mną robił.-Zacząłem. Ona najwyraźniej nie rozumiała, a ja nie mogłem pozwolić, żeby obwiniała o wszystko Richa.-Wydawało mi się, że tak jest dobrze, że tak musi być...
-Doprawdy?-Tym razem to ona mi przerwała i chyba była trochę zirytowana moja odpowiedzią, czemu wcale się jej nie dziwiłem. Z Domeinem było tak samo, kiedy mu o tym wspomniałem.-Czyli ty jesteś masochistą?-Spytała siadając po turecku. Super. Czyli jednak będą wyznania. A mogłem nie drążyć tematu.
-Nie jestem masochistą.-Odpowiedziałem nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem, który sam cisnął mi się na usta.-Po prostu byłem młody, Richard wpajał mi że tak powinno być. Najpierw mówił, że mu na mnie zależy a potem robił co chciał i traktował jak najgorszą szmatę. Żyłem z przekonaniem, że tak powinno być i tak jest dobrze. Pewnie gdybym zbuntował się już na początku, to do niczego podobnego by nie doszło. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem, że to nie jest zwykła uległość a po prostu strach.-Westchnąłem głośno mając nadzieję, że dziewczyna chociaż połowicznie rozumie, co chcę jej przekazać.-To co widziałaś...To było nasze ostatnie spotkanie. Wtedy mu powiedziałem, że nie chcę tego dłużej ciągnąć. A on odmówił. Stwierdził, że już za późno, żebym mógł się wycofać. Wtedy go pobiłem. To był chwilowy przypływ siły bo jak teraz o tym myślę, to nie wiem, jakim cudem dałem radę go tak urządzić. Ale wtedy sprawiało mi to satysfakcję. Rozumiesz?
-Mniej więcej.-Przytaknęła błądząc wzrokiem po pokoju.-Nadal uważam, że to chore, ale nie wnikam w to, kto z kim jakie ma układy.-Wywróciła oczami i popatrzyła na mnie. I chyba chciała coś jeszcze dodać, ale drzwi do pokoju raptownie się otworzyły.
-No, tu jesteś!-Usłyszałem szorstki jak zawsze głos Christophera.-Idziesz, czy nie?-Warknął oschle.
Kocham tego chłopaka. On zawsze jest tak optymistycznie do wszystkich nastawiony. Uśmiechnąłem się przepraszająco do Evy i zgarniając swoje ciuchy z szafki, poszedłem do łazienki się przebrać.
Nie wiedzieć czemu, nagle wszyscy zaczęli być czymś zajęci. Mieliśmy tylko zgarnąć jakiegoś faceta, nie organizowaliśmy zamachu na prezydenta.
-Mógłbyś zacząć pomagać, a nie siedzisz i się gapisz!-Skarcił mnie Cody kiedy stałem oparty o drzwi magazynu z bronią. Zacząłem śmiać się głośno bo bawiła mnie jego postawa. Próbował ukryć to, jak bardzo się denerwuje.
-Stary...Spokojnie jak na wojnie! Przeżywasz, jakbyś pierwszy raz okresu dostał.-Parsknąłem wyjmując z jego drżących dłoni pistolet i dwa magazynki. Cody westchnął głośno, opierając się dłońmi o jedną z półek i przymknął oczy.
-Marshal ma moją córkę i zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo powodzenie tej akcji zależy od tego, czy ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę.-Powiedział spoglądając na mnie.
No fakt, nie pomyślałem o tym. Facet wyglądał na szczerze przygnębionego i nie wiem czemu, ale zacząłem mu naprawdę współczuć. Niby mieliśmy na pieńku, ale nie aż tak, no nie?
-O powodzenie akcji się nie martw. Mamy w końcu asa w rękawie, no nie?-Spytałem biorąc z półek potrzebne mi akcesoria, czyli cztery srebrne sztylety, które parę dni temu z nudów porządnie naostrzyłem. Najdłuższy schowałem do pokrowca ukrytego za paskiem, jeden w kurtkę, kolejny w buta i w nogawkę spodni. No i oczywiście niezawodny glock w wewnętrzną kieszeń kurtki oraz trzy maleństwa, które po prostu uwielbiam. Po wcześniejszym nałożeniu czarnych, skórzanych rękawiczek schowałem do kieszeni samurajskie shurikeny z ośmioma ostrzami, które wcześniej spryskane były trucizną. Broń na pozór nie groźna, ale po odpowiednich treningach może być naprawdę przydatna.
Odwróciłem się w stronę Codyego, który czekał na mnie w drzwiach.
-Niby co jest tym asem?-Spytał wyglądając na nieco zbitego z tropu.
-Nie co, a kto!-Poprawiłem go unosząc do góry palec wskazujący.-Mamy przecież mnie.-Uśmiechnąłem się szeroko, mijając go w drzwiach.
Tuż przed wyjściem każdy dostał słuchawkę do ucha dzięki czemu mogliśmy swobodnie komunikować się między sobą.
-Amir i Mia wejdą do środka.-Zaczął Cam patrząc na każdego po kolei.-Trevor jego węch i Kasandra obserwują teren z dołu, a Nicholas, jego wzrok i Cody mają miejsca na budynku obok.
Tak w sumie to całą tę współpracę z agencją gorzej sobie wyobrażałem. Na pewno nie myślałem, że będę jechał samochodem z wrogiem i obaj podśpiewywać będziemy Anybody seen my baby, Rolling Stonesów. Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy pod blok, z którego mieliśmy obserwować, co dzieje się w klubie. Szybko weszliśmy po schodach trzypiętrowego budynku i usadowiliśmy się tak, żeby móc obserwować jak największą część klubu. Od razu stwierdziłem, że nie jest w moich klimatach. Dwupiętrowy budynek z wielkim ogrodem na tyłach, parkingiem i wszędzie kręcącymi się ochroniarzami w smokingach. Wiecie, lokal tego rodzaju, do którego możesz nie wchodzić jeśli nie masz na sobie drogiego garnituru i co najmniej kilku tysięcy w portfelu. Zdecydowanie wolę nasze kluby. Owszem, w domu zawsze miałem to, o co poprosiłem, ale mama wpajała mi przy tym, że nie można ludzi kategoryzować tylko ze względu na to, co mają w portfelach.
-Czekaj, to on?-Wyrwał mnie z zamyśleń głos Amira w słuchawce.-Cholernie młody jest.
-Widzimy go na jednej z kamer.-Odezwał się Lin, który wraz z Cameronem, Domeinem i resztą obserwowali wszystko z agencji.-Ale Mana go wskazała, to musi być ten.
-Czyli teraz czekamy, aż wyjdą na zewnątrz, tak?-Spytał Amir niepewnie.
Nie zwróciłem uwagi na odpowiedź, bo w tej samej chwili ktoś przystawił mi lufę do głowy. Cody siedzący obok mnie napiął się cały i popatrzył na mnie kątem oka, a ja zdmuchnąłem niesforny loczek z czoła.
-Ręce do góry!-Usłyszałem polecenie jakiegoś czarnoskórego faceta. Zrobiłem to o co prosi, odwracając się jednocześnie w jego stronę.-Nie próbujcie żadnych sztuczek!-Rzucił ostrzegawczo. Wywróciłem oczami. Niedoczekanie.
-Mamy tu tego blondaska od Parkera.-Warknął do telefonu drugi, nieco niższy osiłek.
-Nicholas, miło mi.-Uśmiechnąłem się promiennie w ich stronę, kiedy jeden zaszedł mnie z tyłu, żeby skuć mi ręce. 
Murzyn w dość brutalny sposób pomógł mi wstać i zaczął mnie przeszukiwać. Zanim jednak zdążył zająć się tylnymi kieszeniami spodni, dyskretnie wyjąłem z jednej z nich malutki shuriken i zacisnąłem dłoń. Zaletą tych z ośmioma ostrzami jest to, że są stosunkowo cienkie i przy odpowiednich umiejętnościach i doświadczeniu można z nich zrobić bardzo dobry użytek w różnych czynnościach. Na przykład rozkuciu kajdanek, co zrobiłem zaraz po tym, jak mięśniak wyjął z moich spodni ostatni sztylet. Pociągnął mnie za sobą, kierując się w stronę schodów. Zatrzymałem się gwałtownie i trzymając lewą obręcz kajdanek w prawej dłoni dźgnąłem nią mięśniaka prosto w oko, za które ten zaraz się złapał, tracąc na chwilę kontrolę nad sytuacją. Korzystając z okazji wyrwałem z jego ręki czarny rewolwer i strzeliłem do drugiego mężczyzny, który właśnie wyprowadzał Codyego na klatkę schodową. Na szczęście Franco z resztą poradził sobie sam, powalając większego przeciwnika. Ze mną natomiast było gorzej, bo czarnoskóry zdążył już się nieco ogarnąć i ściskał moją szyję swoją wielką łapą tak, że nie mogłem oddychać. Resztkami sił przejechałem mu trzymanym do tej pory w lewej ręce shurikenem wzdłuż szyi. Niemal od razu mnie puścił a jego ciało zaczęło trząść się w konwulsjach. Zamachnąłem się i kopniakiem pchnąłem go na schody, z których spadł, uderzając głową w ścianę. Obserwowałem to przez chwilę, masując obolałą szyję. Przydusił mnie skurwiel. Zbiegłem za nim po schodach i zabrałem swoje zabawki patrząc, jak jego ciało powoli przestaje dygotać.
-Co mu zrobiłeś?-Spytał zdyszany Cody, który jakimś sposobem już zdążył się wyswobodzić z kajdanek.
-Cyjanowodór.-Wyjaśniłem krótko, pokazując shuriken.-Cholernie toksyczny.-Mruknąłem mijając go i kierując się z powrotem na dach.
-Co tam się u cholery działo?-Wrzasnął Cam, kiedy tylko przyłożyłem do ucha słuchawkę, która do tej pory leżała na betonie.
-Drobne komplikacje. Chyba nas zwęszyli.-Mruknąłem przeczesując ręką włosy.
-Co ty nie powiesz?-Warknął.-Jean z obstawą uciekają na północ, w kierunku centrum handlowego. Nasi siedzą im na ogonie, ale przyda im się wsparcie.
-Okej, robi się.-Westchnąłem biegnąc w stronę kolejnego budynku.
Zawsze lubiłem bieganie po blokach. Z góry miasto nocą wygląda zupełnie inaczej i podczas gdy inni wolą ganiać się zatłoczonymi nawet o północy chodnikami Vegas, to ja zawsze lubiłem wycieczki na wysokościach. Wskoczyłem na kolejny blok mieszkalny i rozejrzałem się dookoła. Na przeciwko nas znajdowało się niedawno wybudowane centrum handlowe, naprzeciwko którego na pustym parkingu samotnie stał czarny Jaguar. Chwilę potem zauważyłem grupę biegnącą w jego kierunku z kolesiem w białym garniturze pośrodku. Nakazując Codyemu, żeby został i atakował z góry, sam zeskoczyłem na czyjś balkon i zacząłem zsuwać się w dół. Po chwili lekko zdyszany dobiegłem do śmietników i trzymając w prawej dłoni swojego glocka, a w lewej ten rewolwer, który podkradłem tamtemu mięśniakowi, wyskoczyłem między czarny samochód a biegnącą w jego stronę grupę. Dosłownie ułamek sekundy później z dachu na którym wcześniej stałem, wystrzelono kilkanaście pocisków w stronę czarnego jaguara. Już miałem strzelić w stronę mięśniaka, który celował we mnie z pistoletu, ale ktoś mnie ubiegł i mężczyzna, podobnie jak trzech innych osunął się na ziemię.
-To nie fair! Ja chciałem!-Poskarżyłem się w stronę Trevora, który biegł w naszą stronę ze zwycięskim uśmiechem na ustach. Na parkingu został tylko ciemnowłosy chłopak w białym garniturze, patrzący się to na mnie, to na Treva ze strachem.
-Czego ode mnie chcecie?-Krzyknął drżącym głosem. No, może ja specjalistą nie jestem, ale na jakiegoś mega gangstera to on mi nie wyglądał. Będzie faza, jak się okaże, że goniliśmy nie za tym co trzeba. Chociaż...Miny Camerona to bym wtedy nie chciał widzieć.
-Jean Moren?-Spytała Mia wyłaniając się zza Jaguara, który teraz wyglądał jak po wojnie. Obok stała Kasandra trzymając lufę przy skroni ostatniego osiłka, który został przy życiu. Przyjrzałem się chłopakowi. Pokiwał głową ostrożnie i przegarnął dłonią kruczoczarne włosy.
-Pójdziesz z nami.-Oświadczył Cody, zeskakując ze śmietnika i idąc w stronę Jeana. Ten zaczął cofać się odruchowo, dopóki nie dotknął plecami ogrodzenia z siatki.
-Niby gdzie?-Spytał cicho. Stałem z rękoma skrzyżowanymi na piersi, patrząc na Morena.
-Myślisz to samo co ja?-Spytałem Trevora, ale ten tylko się uśmiechnął i pokręcił głową.
-Wspólnikiem Marshala to on raczej nie jest.-Westchnął.
Ruszyliśmy w stronę wiśniowego Mustanga w którym siedział Amir. Zamknąłem tylne drzwi samochodu po tym, jak Cody usadził w nim skutego i nic nie rozumiejącego Jeana. W sumie to  szkoda mi było tego chłopaka. Trochę przybity byłem, bo myślałem, że naprawdę uda nam się dopaść Marshala i w końcu pozbędziemy się kłopotu. Bo Cami na pewno oszczędzać go nie będzie, przynajmniej dopóki się nie upewni, że ten rzeczywiście nic nie wie.
Wsiadłem do samochodu i odetchnąłem z ulgą. Naprawdę nie lubię jak wszystko idzie gładko, ale zbędnych komplikacji też nie znoszę. W drodze powrotnej nie odzywaliśmy się do siebie z Codym, ale jakoś nie było to uciążliwe. Każdy myślał o swoich sprawach i tak było dobrze. Z zamyśleń wybudził mnie dopiero głos Amira dochodzący z głośników.
-Mamy ogon. Czarny Jaguar, taki sam jak ten pod centrum handlowym.
-Gdzie jesteście?-Spytałem w tej samej chwili co Trevor. Spojrzałem odruchowo w lusterko wsteczne.
-Wyjeżdżamy z Brooks Ave, jedziemy w stronę drogi głównej.-Zakomunikował. Skręciłem w boczną ulicę, skracając sobie drogę.
-Kretynie, to jest jednokierunkowa!-Warknął Cody, zapinając pasy, kiedy w naszym kierunku jechało drugie auto. Wywróciłem oczami.
-A czy ja jadę w dwóch kierunkach?-Spytałem nawet nie starając się wyminąć samochodu jadącego z naprzeciwka. Wjechałem na główną drogę i już po chwili zauważyłem czarnego jaguara, doganiającego Mustanga Amira.
-Nie możecie dopuścić do tego, żeby go odbili!-Warknął Cam w głośnikach.
-Miło, że postanowiłeś się odezwać.-Mruknął Trevor nie żałując sobie sarkazmu.-Niedługo kończą się zabudowania, tam to rozegramy. A póki co muszę oddać komuś Mię.
-Okej, biorę ją.-Mruknąłem jadąc prosto na ciężarówkę, której kierowca najwyraźniej nie był zadowolony, że wjechałem na jego pas. 
Podjechałem najbliżej jak się tylko dało auta Trevora, ale ponad sto trzydzieści kilometrów na godzinę z jazdą pod prąd, to trochę dużo nawet jak na moje możliwości. Ale spokojnie, nie z takich opresji się wychodziło cało. Otworzyłem szybę i wyciągnąłem rękę, żeby złapać dziewczynę, kiedy będzie przechodziła. I w momencie kiedy już miałem ją chwycić, rozległy się strzały dobiegające z tyłu. Chwilę potem rozległ się huk i jedna z szyb rozpryskała się na kawałeczki. Pomyślałem przelotnie, że Domi nie będzie zadowolony, kiedy wrócę w samochodzie podziurawionym jak ser szwajcarski.
-Nie dam rady!-Krzyknęła Mia patrząc za siebie.
-Spokojnie, Nie patrz na to!-Upomniałem ją, patrząc na nią przelotnie.
Dziewczyna chwyciła moją rękę i wysunęła się z auta Trevora. Pomagałem jej wejść do samochodu, podczas gdy Cody rozprawiał się z autem z tyłu, przestrzeliwując mu koła. Kiedy dziewczyna siedziała już na moich kolanach, poczułem coś ciepłego na koszulce.
-Krwawisz!-Krzyknął Zdenerwowany Cody, biorąc ją na swoje siedzenie. Dziewczyna trzęsła się i miała łzy w oczach, czemu się wcale nie dziwiłem. Zapewne nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
-Za dziesięć minut będziemy w agencji. Uciskajcie czymś tę ranę!-Poleciłem patrząc na drogę. To co rozgrywało się przede mną stanowczo można porównać do jakiejś sceny z filmu akcji. Amir w samochodzie z licznymi śladami po kulach oraz Trevor jadący prosto na czarnego Jaguara.-Trev, co ty do cholery robisz?-Wrzasnąłem obserwując poczynania blondyna.
-To, co trzeba!-Odparł.
To było jak powtórka z rozrywki, bo już kiedyś widziałem podobny manewr tyle, że w wykonaniu Xandera. Warto dodać, że nie wyszło mu to na dobre i kolejne kilka lat spędził na wózku inwalidzkim. Ostatnie co widziałem przed wielkim wybuchem to auto Trevora, które z wielkim impetem wjechało w czarnego jaguara. Potem już wszędzie był ogień.
Dobra, nie wiem, czemu tekst się tak wyświetla, ale jak się dowiem, to obiecuję, że to zmienię. Rozdział pisany i dodawany na szybko, więc zapewne jest masa błędów, za co bardzo przepraszam.  jest trochę akcji (z naciskiem na trochę, marne trochę) ale spokojnie, tragedia też będzie :) 
Ogółem to bardzo chciałabym wiedzieć, co sądzicie na temat Nicholasa. miałam zamiar dać mu w tym opowiadaniu trochę większą rolę i może jeszcze zdążę przed zakończeniem :) 
Co do części drugiej, to mam dwa pomysły. Albo zrobić taką tradycyjną drugą część, czyli to, co wydarzyło się po teraźniejszych wydarzeniach, albo to, co wydarzyło się przed wplątaniem się w to wszystko Evy, czyli przygody naszych trojaczków z przeszłości. Co wy na to? Bo ja nie mogę się zdecydować :P   

8 komentarzy:

  1. Hej ;)

    Na początku powiem, że nie spodziewałam się takiej reakcji Evy na temat przeszłości Nicholasa. Bardziej sobie wyobrażałam, że będzie go wypytywać, jak to robią na komisariacie... No cóż, zdziwiło mnie to, że według chłopaka "Tak musiało być". Od razu chciałam go przypisać do masochistów, ale skoro tak sprawę przedstawia, to nic mu nie zarzucam. Ale teraz to powiem, że nieco brakuje mi Cama (pokochałam jego postać :3), tak więc jeśli chcesz opisać przygody trojaczków z przeszłości - jestem za!
    Również jednak ciekawi mnie, co się stanie dalej... no i widzisz, też nie mogę się zdecydować :P Może zrób takie pół na pół?

    Pozdrawiam i dziękuję za komentarz u mnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie bij, ale nie mam kompletnie pomysłu na jakiś długi komentarz ;(
    Ja zwykle rozdział świetny i baaaardzo długi, a wiesz, że takie lubię ;D
    A ja Ci powiem co sadze o drugiej części... Ale nie tutaj ;*
    Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy zaskoczyła mnie reakcja Evy, ale na pewno ucieszyła. Widać, że nie chce wnikać w nieswoje sprawy i fakt, że widziała to czego nie powinna nie uznała za prawo do wtrącania się w czyjeś życie. Nie dziwię się wcale, że było im głupio w końcu zobaczyła to w bardzo oryginalny sposób, dokładnie i tak jakby tam była. Mogli czuć skrępowanie i bardzo fajnie, że je tak realistycznie i naturalnie przedstawiłaś. Poza tym reakcja Nicholasa wydała mi się jak najbardziej słuszna. Skoro Eva nie chciała zacząć tematu, a wisiał w powietrzu i sprawiał, że powstały niedomówienia, musiał to zrobić on. I dobrze, że o tym porozmawiali i sobie to wyjaśnili. Co nie zmienia faktu, że życie i perwersje Nicholasa to jego sprawa;D

    Bardzo podobała mi się dalsza część rozdziału. Wprowadziłaś tyle akcji, że byłam w szoku! Już dawno nie był tak emocjonująco. Wystraszyłam się kiedy ktoś przyłożył lufę do głowy Nicholasa i obawiałam się, że od tego momentu cała akcja zacznie się sypać. To wszystko na początku zapowiadało się zbyt spokojnie i w sumie musiało chyba tak skończyć. W końcu mają do czynienia z ludźmi Marshala, więc nie mogło pójść zbyt łatwo. I też mi się wydaje, że ten facet, którego znaleźli jest zbyt wystraszony na to wszystko. Jakby zupełnie nie wiedział co się dzieje. Ale dopuszczam też do siebie myśl, że może być po prostu doskonałym aktorem. W końcu wspólnik takiego bandyty musi mieć jakieś wybitne zdolności, byle kogo by nie wziął. Może ten gość jest po prostu doskonałym aktorem i wszystkich nas chce do siebie przekonać tą pozą niewinnego?

    No i mrożąca krew w żyłach końcówka... Ajajaja! Jestem mega ciekawa, co się z nimi stanie. Z samochodem, Mią i resztą... Zapowiada się tragicznie. Nie każ mi długo czekać! ;)

    Pozdrawiam!:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie wycięłabym ostatnie zdanie. Przecież wszystko miało się skończyć powodzeniem!
    Czytając ostatnie sceny czułam się jak przed ekranem telewizora oglądając Szybkich i Wściekłych.
    Lazania ze szpinakiem? Serio? Ja siedzę na głodzie i czekam sobie do obiadu a Ty mi mówisz o lazaniach?!
    Nadal jestem w szoku po przeczytaniu wcześniejszego rozdziału i podziwiam Eve, że z takim spokojem podchodzi do całej sprawy.
    Osobiście wolałabym tradycyjną, kolejną część, w której będzie dużo Evy! Ale wybór należy do Ciebie ;) No i pewnie po troszku od opinii innych czytelników :P

    OdpowiedzUsuń
  5. No wreszcie nadrobiłam i powiem że to była to czysta przyjemność. Piszesz bosko, a twoje opisy akcji są pełne emocji i miejscami aż ściskało mnie w dołku ;D
    Najbardziej z całego opowiadania polubiłam głównie Xandera, ale zaraz za nim są Nick i Eva. Ich połączenie umysłowe przyprawiło mnie o wybuch śmiechu. Choć nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji.
    Nie wiem jakbym zachowała się gdybym zobaczyła czyjeś najskrytsze tajemnice. Ale pewnie tak jak Eva.
    To przez co przechodził Nick było po prostu chore, ale poniekąd sam się o to prosił i zgadzam się z Evą że było to nieco masochistyczne. Litości kto chce być z osobą, która traktuje cię jak szmatę i wykorzystuje. Dobrze że w końcu Nicky mu się postawił. Trochę późno, ale dobrze, że w ogóle. ;)
    Cody? Kocham tego gościa. Jest tak denerwującą i nieprzyjemną postaciom, że aż można go polubić :D
    Już wspominałam, że jesteś geniuszem w opisywaniu każdego rodzaju akcji? Kiedy czytam jakąś strzelaninę, walka lub pościg to normalnie się wciągam a serce mi bije jak oszalałe. :)
    A teraz zrobię to co chciałam zrobić od początku komentarza. :)
    Aaaaa.... Co? W sensie Trevor poświecił się, zginął se ratując innym tyłki?! Kurde, nawet niewiele o nim było, ale cholernie nienawidzę takich momentów. Eh... No dobra. Nie będę już marudzić.
    No to zobaczymy co dalej wymyślisz, bo szczerze to jestem cholernie ciekawa jak zakończysz całą sprawę z Marshalem. No i jak Cam spotka Isy? Obawiam się, że Zack mógł zrobić z dziewczyny maszynę do zabijania co wcale nie napawa mnie optymizmem. No i błagam nie rób tego. Nie wtrącaj braci do więzienia. To nie może się tak zakończyć. Nieeee...!!!
    Cóż... I jeszcze te zdolności Evy. Jestem pewna, że czytanie w myślach i szybka regeneracja to dopiero początek. Aż strach myśleć do dalej. Puki co kibicuję im w walce z Marshalem, a tobie w pisaniu. c:
    Czekam i życzę oceanów wenny:*
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcówce rozpierdziucha na całego widzę! ;D
    Mam tylko nadzieję, że wszyscy wyjdą z tego w stanie dobrym i niezagrażającym życiu.

    No i teraz się już trochę zgubiłam w akcji. Ten cały Jean jest wspólnikiem Marshala, czy nie jest? Albo jest doskonałym aktorem i świetnie odgrywa rolę niewinątka, albo naprawdę nic nie wie.. Wolałabym, żeby jednak coś wiedział, a łapanie Marshala w końcu ruszyło z kopyta! ;)

    Dobrze, że Eva i Nick sobie wyjaśnili tę sprawę, bo inaczej pewnie by się z tym gryźli nie wiadomo ile i pewnie wszystkich tym wkurzali.

    Przepraszam za tak nieskładny i krótki komentarz.. Jakoś nie mam weny do pisania nawet ich.. ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, ile akcji! Na początku było w miarę spokojnie. Nickolas tłumaczący się przed Domim (a jednak go udobruchał!), potem rozmowa z Evą. Wiedziałam, że zamieścisz to w tym rozdziale. Dobrze, że porozmawiali, bo niedopowiedzenia się strasznie gryzące dla obu stron. Choć moje odczucia co do przeżyć Nicka, są podobne do Evy. Nie do końca ogarniam psychikę jego młodości. Ale kazdy jest inny, prawda? ;D
    Ale potem po prostu czytałam bardzo szybko! Obawiałam się, że zaraz stanie się coś złego. Tyle akcji! No i ten cyjanowodór :D Od razu mi się przypominają trzygodzinne zajęcia z chemii :D
    Ale to co jest na końcu...! OMG! dfklajgoidjgior! Dlaczego mi to robisz?! Dodawaj szybko następny rozdział! (Tym razem będę mogła przeczytać wcześniej, bo mam przerwę świąteczną, yay!)
    Co do pytania, to wolę, żeby była druga część jako ciąg dalszy ;)
    Pozdrawiam! Życzę dużo weny! :*
    Zapraszam do siebie na nowy rozdział!
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Zrób dwa naraz :)

    OdpowiedzUsuń