Z perspektywy Nicholasa
Od
ponad godziny jechaliśmy z Domeinem w całkowitym milczeniu, co
normalnie nie byłoby niezręczne, ale teraz wydawało mi się bardzo
nieodpowiednie. Po raz trzeci zacząłem szukać w schowku czegoś do
jedzenia. Burczało mi w brzuchu i nie jadłem nic od ponad trzech
godzin. Rozejrzałem się po samochodzie i nie znalazłszy nic czym
mógłbym zapełnić żołądek, ponownie zatopiłem się w fotel.
-Powiesz
mi w końcu, co cię gryzie?-Usłyszałem niepewny głos Domiego.
Spojrzałem
na niego ale on zapatrzony był w jezdnię. Normalnie to ja
powinienem prowadzić, ale dzisiaj chyba nie byłbym w stanie skupić
się na drodze. Eva nie powinna tego widzieć. I mimo że byłem
pewny że nikomu nie wygada tego, co zobaczyła, to gdzieś w środku
cholernie się o to bałem. Usłyszałem głośne kaszlnięcie
czarnego i wiedziałem, że czeka na moją odpowiedź.
-Nic
mi nie jest.-Powiedziałem starając się, żeby mój głos zabrzmiał
naturalnie.-Po prostu to całe rozłączanie się z Evą trochę mnie
zmęczyło. Wszystko w porządku.-Zapewniłem. Domi uśmiechnął się
pod nosem i już wiedziałem, że mi nie wierzy. Zawsze potrafił
dostrzec czyjeś kłamstwo.
-Nie
musisz mnie okłamywać. Jeśli nie chcesz, po prostu mi nie
mów.-Wzruszył ramionami ale ja wiedziałem, że jest na mnie zły.
Nie
lubił, kiedy o czymś mu nie mówiłem. Westchnąłem głośno i
przez następne kilka minut znowu zapanowała między nami cisza.
Domein wjechał na parking przed budynkiem agencji i wysiadł bez
słowa, trzaskając drzwiami. Także wysiadłem z auta i natknąłem
się na jego chłodne spojrzenie. Zawsze jak tak na mnie patrzył to
robiło mi się sucho w ustach. Domi od zawsze był humorzasty i
potrafił dopiąć swego. Tupnął nóżką i koniec końcem zawsze
ulegałem mu pod każdym względem. A żeby było śmieszniej, to i
tak zawsze przy tym sprawiał wrażenie niewinnej dziewicy i każdy
się dziwił, jak ten cichy, zagubiony chłopiec mógłby zrobić coś
złego?
Nie
spuszczał ze mnie wzroku, kiedy szedłem w jego stronę. Zarzuciłem
mu ręce na szyję, ale on nadal pozostał niewzruszony.
-Mam
drobne powody do zmartwień, ale z pewnością nie są to sprawy aż
takiej wagi, żebym musiał cię w nie mieszać.-Mówiłem cicho,
starannie dobierając słowa, żeby do niczego się nie przyczepił.
Nadal nie wyglądał na zadowolonego, ale jego wyraz twarzy nieco
złagodniał a ja w duchu odetchnąłem z ulgą.-Powiem ci, jeśli
naprawdę zajdzie taka potrzeba. A póki co się nie zamartwiaj, bo
ci się zmarszczki na ślicznej twarzyczce zrobią.-Dałem mu całusa
w nos i uśmiechnąłem się szeroko. Wywrócił oczami i na jego
ustach pojawił się delikatny uśmiech.
Uff...Ciężko
uwierzyć, jak ja się czasami musiałem przy nim nagimnastykować.
Ale czego się dla miłości nie robi, no nie?
Pierwszym
moim celem po wejściu do budynku stała się kuchnia. Normalnie
czułem jak mój brzuch domaga się jedzenia. Oczy rozszerzyły mi
się jeszcze bardziej, kiedy w kuchni dostrzegłem Tristana
wyjmującego z piekarnika lazanię ze szpinakiem i stawiającej ją
obok dwóch pozostałych. Wyjąłem z szafki talerz, ale zanim
zdążyłem się obejrzeć w kuchni była już cała chmara ludzi.
Amir, Trevor, Chris, Hana i Caleb. A potem przyszli jeszcze Cam i
Eva, no i Domi.
-Ty
nakładasz sobie ostatni.-Usłyszałem głos Trisa i nie musiałem
się do niego odwracać, żeby widzieć, że mówi do mnie.
-Jestem
głodny!-Poskarżyłem się, ale on tylko się zaśmiał.
-jak
zawsze. I zawsze jak nakładasz sobie pierwszy, to dla innych nie
starcza. Znasz zasady.-Warknął z miną pokerzysty.
Owszem,
był moim najlepszym kumplem, ale chwilami, to mnie tak denerwował,
że miałem ochotę go poćwiartować. No ale cóż ja
mogę...Czekałem sobie cierpliwie, aż wszyscy już usiądą przy
stole i kiedy na ostatnim talerzu zostało już tylko pół lazanii,
sięgnąłem po widelec.
Dobra,
względnie się najadłem. Co nie zmienia faktu, że kiedy godzinę
później wchodziliśmy do konferencyjnej, to ja znowu mógłbym już
coś przekąsić. Według ustaleń plan był taki, że równo o
dwudziestej trzeciej Mana miała spotkać się z Jeanem w jakimś
klubie Albatros. No poważnie, kto temu lokalowi dał taką nazwę?
Jeśli to nie jest klub miłośników ptaków, to musi być koszmarne
miejsce. Tak czy owak w środku mieli być z nią Amir i Mia.
Natomiast ja, Kasandra, Cody i Trevor obserwować teren z zewnątrz.
Jedyny problem był taki, że mieli tam cholernie dobrą ochronę i
prawdopodobnie kilkoro z pracowników lokalu to tak naprawdę ludzie
Marshala.
Kiedy
już właściwie wszystko zostało ustalone i mogliśmy się rozejść
poszedłem do swojego pokoju. Czekała nas pracowita noc a ja nie
potrafię działać, jak oczy mi się zamykają od braku snu. Co
prawda długo i tak bym się nie zdrzemnął, ale godzinkę czy
dwie...Zawsze to już coś.
Przy
drzwiach do pokoju Xandera leżał Radża, który kiedy tylko mnie
zobaczył zaczął mruczeć radośnie. Podrapałem go pod szyją i
wyciągnąłem się na łóżku. Ktoś był w łazience i myślałem,
że to Xander bierze prysznic, ale po kilku minutach wyszła z niej
Eva w krótkich spodenkach i długiej koszulce sięgającej jej
prawie do kolan. Nie wiem czemu, ale od razu odeszła mi ochota na
spanie. Żadne z nas się do siebie nie odezwało a ja...Ja czułem
się niekomfortowo w jej towarzystwie, co dziwne, bo jeszcze niedawno
świetnie mi się z nią gadało. Wiedziałem, że sama nie poruszy
tego tematu chociażby ze względu na to, że to moja prywatna sprawa
i w duchu jej za to dziękowałem, ale dałbym sobie rękę uciąć,
że teraz dręczy ją mnóstwo pytań. Spojrzałem na nią kątem
oka, ale ona w skupieniu piłowała paznokcie. Nie mogąc dłużej
wytrzymać zerwałem się do pozycji siedzącej tak szybko, że aż
zakręciło mi się w głowie.
-Coś
się stało?-Zapytała zaskoczona, odrywając się od piłowania
paznokci. Przez chwilę żałowałem, że w ogóle przychodziłem do
tego pokoju, ale rozmowa i tak by nas nie ominęła.
-Musimy
porozmawiać o tym, co dzisiaj zobaczyłaś...-Zacząłem niepewnie.
Dziewczyna odłożyła pilniczek na szafkę i popatrzyła na mnie,
przygryzając wargę.
-Nie
musisz mi się z niczego tłumaczyć.-Zaczęła cicho, nie
spuszczając ze mnie wzroku.-Nie powinnam tego widzieć, nie
panowałam nad tym, ale mimo wszystko bardzo cię za wszystko
przepraszam.-Westchnąłem głośno i przeczesałem ręką włosy.
-I
nie chcesz żadnych wyjaśnień?-Mruknąłem unosząc jedną brew.
-W
innych okolicznościach na pewno bym chciała, bo to, co zobaczyłam
wydawało co najmniej chore, ale to ja weszłam z butami do twojego
mózgu, więc nie mam prawa ich od ciebie oczekiwać...
-Chwila!-Przerwałem
jej.-W żadnym wypadku nie możesz tak myśleć. To nie była wina
Richarda, ja sam chciałem, żeby to ze mną robił.-Zacząłem. Ona
najwyraźniej nie rozumiała, a ja nie mogłem pozwolić, żeby
obwiniała o wszystko Richa.-Wydawało mi się, że tak jest dobrze,
że tak musi być...
-Doprawdy?-Tym
razem to ona mi przerwała i chyba była trochę zirytowana moja
odpowiedzią, czemu wcale się jej nie dziwiłem. Z Domeinem było
tak samo, kiedy mu o tym wspomniałem.-Czyli ty jesteś
masochistą?-Spytała siadając po turecku. Super. Czyli jednak będą
wyznania. A mogłem nie drążyć tematu.
-Nie
jestem masochistą.-Odpowiedziałem nie mogąc powstrzymać się
przed uśmiechem, który sam cisnął mi się na usta.-Po prostu
byłem młody, Richard wpajał mi że tak powinno być. Najpierw
mówił, że mu na mnie zależy a potem robił co chciał i traktował
jak najgorszą szmatę. Żyłem z przekonaniem, że tak powinno być
i tak jest dobrze. Pewnie gdybym zbuntował się już na początku,
to do niczego podobnego by nie doszło. Dopiero po jakimś czasie się
zorientowałem, że to nie jest zwykła uległość a po prostu
strach.-Westchnąłem głośno mając nadzieję, że dziewczyna
chociaż połowicznie rozumie, co chcę jej przekazać.-To co
widziałaś...To było nasze ostatnie spotkanie. Wtedy mu
powiedziałem, że nie chcę tego dłużej ciągnąć. A on odmówił.
Stwierdził, że już za późno, żebym mógł się wycofać. Wtedy
go pobiłem. To był chwilowy przypływ siły bo jak teraz o tym
myślę, to nie wiem, jakim cudem dałem radę go tak urządzić. Ale
wtedy sprawiało mi to satysfakcję. Rozumiesz?
-Mniej
więcej.-Przytaknęła błądząc wzrokiem po pokoju.-Nadal uważam,
że to chore, ale nie wnikam w to, kto z kim jakie ma
układy.-Wywróciła oczami i popatrzyła na mnie. I chyba chciała
coś jeszcze dodać, ale drzwi do pokoju raptownie się otworzyły.
-No,
tu jesteś!-Usłyszałem szorstki jak zawsze głos
Christophera.-Idziesz, czy nie?-Warknął oschle.
Kocham
tego chłopaka. On zawsze jest tak optymistycznie do wszystkich
nastawiony. Uśmiechnąłem się przepraszająco do Evy i zgarniając
swoje ciuchy z szafki, poszedłem do łazienki się przebrać.
Nie
wiedzieć czemu, nagle wszyscy zaczęli być czymś zajęci. Mieliśmy
tylko zgarnąć jakiegoś faceta, nie organizowaliśmy zamachu na
prezydenta.
-Mógłbyś
zacząć pomagać, a nie siedzisz i się gapisz!-Skarcił mnie Cody
kiedy stałem oparty o drzwi magazynu z bronią. Zacząłem śmiać
się głośno bo bawiła mnie jego postawa. Próbował ukryć to, jak
bardzo się denerwuje.
-Stary...Spokojnie
jak na wojnie! Przeżywasz, jakbyś pierwszy raz okresu
dostał.-Parsknąłem wyjmując z jego drżących dłoni pistolet i
dwa magazynki. Cody westchnął głośno, opierając się dłońmi o
jedną z półek i przymknął oczy.
-Marshal
ma moją córkę i zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo powodzenie
tej akcji zależy od tego, czy ją jeszcze kiedykolwiek
zobaczę.-Powiedział spoglądając na mnie.
No
fakt, nie pomyślałem o tym. Facet wyglądał na szczerze
przygnębionego i nie wiem czemu, ale zacząłem mu naprawdę
współczuć. Niby mieliśmy na pieńku, ale nie aż tak, no nie?
-O
powodzenie akcji się nie martw. Mamy w końcu asa w rękawie, no
nie?-Spytałem biorąc z półek potrzebne mi akcesoria, czyli cztery
srebrne sztylety, które parę dni temu z nudów porządnie
naostrzyłem. Najdłuższy schowałem do pokrowca ukrytego za
paskiem, jeden w kurtkę, kolejny w buta i w nogawkę spodni. No i
oczywiście niezawodny glock w wewnętrzną kieszeń kurtki oraz trzy
maleństwa, które po prostu uwielbiam. Po wcześniejszym nałożeniu
czarnych, skórzanych rękawiczek schowałem do kieszeni samurajskie
shurikeny z ośmioma ostrzami, które wcześniej spryskane były
trucizną. Broń na pozór nie groźna, ale po odpowiednich
treningach może być naprawdę przydatna.
Odwróciłem
się w stronę Codyego, który czekał na mnie w drzwiach.
-Niby
co jest tym asem?-Spytał wyglądając na nieco zbitego z tropu.
-Nie
co, a kto!-Poprawiłem go unosząc do góry palec wskazujący.-Mamy
przecież mnie.-Uśmiechnąłem się szeroko, mijając go w drzwiach.
Tuż
przed wyjściem każdy dostał słuchawkę do ucha dzięki czemu
mogliśmy swobodnie komunikować się między sobą.
-Amir
i Mia wejdą do środka.-Zaczął Cam patrząc na każdego po
kolei.-Trevor jego węch i Kasandra obserwują teren z dołu, a
Nicholas, jego wzrok i Cody mają miejsca na budynku obok.
Tak
w sumie to całą tę współpracę z agencją gorzej sobie
wyobrażałem. Na pewno nie myślałem, że będę jechał samochodem
z wrogiem i obaj podśpiewywać będziemy Anybody seen my baby,
Rolling Stonesów. Nawet nie zauważyłem, kiedy dojechaliśmy
pod blok, z którego mieliśmy obserwować, co dzieje się w klubie.
Szybko weszliśmy po schodach trzypiętrowego budynku i usadowiliśmy
się tak, żeby móc obserwować jak największą część klubu. Od
razu stwierdziłem, że nie jest w moich klimatach. Dwupiętrowy
budynek z wielkim ogrodem na tyłach, parkingiem i wszędzie
kręcącymi się ochroniarzami w smokingach. Wiecie, lokal tego
rodzaju, do którego możesz nie wchodzić jeśli nie masz na sobie
drogiego garnituru i co najmniej kilku tysięcy w portfelu.
Zdecydowanie wolę nasze kluby. Owszem, w domu zawsze miałem to, o
co poprosiłem, ale mama wpajała mi przy tym, że nie można ludzi
kategoryzować tylko ze względu na to, co mają w portfelach.
-Czekaj,
to on?-Wyrwał mnie z zamyśleń głos Amira w słuchawce.-Cholernie
młody jest.
-Widzimy
go na jednej z kamer.-Odezwał się Lin, który wraz z Cameronem,
Domeinem i resztą obserwowali wszystko z agencji.-Ale Mana go
wskazała, to musi być ten.
-Czyli
teraz czekamy, aż wyjdą na zewnątrz, tak?-Spytał Amir niepewnie.
Nie
zwróciłem uwagi na odpowiedź, bo w tej samej chwili ktoś
przystawił mi lufę do głowy. Cody siedzący obok mnie napiął się
cały i popatrzył na mnie kątem oka, a ja zdmuchnąłem niesforny
loczek z czoła.
-Ręce
do góry!-Usłyszałem polecenie jakiegoś czarnoskórego faceta.
Zrobiłem to o co prosi, odwracając się jednocześnie w jego
stronę.-Nie próbujcie żadnych sztuczek!-Rzucił ostrzegawczo.
Wywróciłem oczami. Niedoczekanie.
-Mamy
tu tego blondaska od Parkera.-Warknął do telefonu drugi, nieco niższy osiłek.
-Nicholas,
miło mi.-Uśmiechnąłem się promiennie w ich stronę, kiedy jeden
zaszedł mnie z tyłu, żeby skuć mi ręce.
Murzyn
w dość brutalny sposób pomógł mi wstać i zaczął mnie
przeszukiwać. Zanim jednak zdążył zająć się tylnymi
kieszeniami spodni, dyskretnie wyjąłem z jednej z nich malutki
shuriken i zacisnąłem dłoń. Zaletą tych z ośmioma ostrzami jest
to, że są stosunkowo cienkie i przy odpowiednich umiejętnościach
i doświadczeniu można z nich zrobić bardzo dobry użytek w różnych
czynnościach. Na przykład rozkuciu kajdanek, co zrobiłem zaraz po
tym, jak mięśniak wyjął z moich spodni ostatni sztylet. Pociągnął
mnie za sobą, kierując się w stronę schodów. Zatrzymałem się
gwałtownie i trzymając lewą obręcz kajdanek w prawej dłoni
dźgnąłem nią mięśniaka prosto w oko, za które ten zaraz się
złapał, tracąc na chwilę kontrolę nad sytuacją. Korzystając z
okazji wyrwałem z jego ręki czarny rewolwer i strzeliłem do
drugiego mężczyzny, który właśnie wyprowadzał Codyego na klatkę
schodową. Na szczęście Franco z resztą poradził sobie sam,
powalając większego przeciwnika. Ze mną natomiast było gorzej, bo
czarnoskóry zdążył już się nieco ogarnąć i ściskał moją
szyję swoją wielką łapą tak, że nie mogłem oddychać.
Resztkami sił przejechałem mu trzymanym do tej pory w lewej ręce
shurikenem wzdłuż szyi. Niemal od razu mnie puścił a jego ciało
zaczęło trząść się w konwulsjach. Zamachnąłem się i
kopniakiem pchnąłem go na schody, z których spadł, uderzając
głową w ścianę. Obserwowałem to przez chwilę, masując obolałą
szyję. Przydusił mnie skurwiel. Zbiegłem za nim po schodach i
zabrałem swoje zabawki patrząc, jak jego ciało powoli przestaje
dygotać.
-Co
mu zrobiłeś?-Spytał zdyszany Cody, który jakimś sposobem już
zdążył się wyswobodzić z kajdanek.
-Cyjanowodór.-Wyjaśniłem
krótko, pokazując shuriken.-Cholernie toksyczny.-Mruknąłem
mijając go i kierując się z powrotem na dach.
-Co
tam się u cholery działo?-Wrzasnął Cam, kiedy tylko przyłożyłem
do ucha słuchawkę, która do tej pory leżała na betonie.
-Drobne
komplikacje. Chyba nas zwęszyli.-Mruknąłem przeczesując ręką
włosy.
-Co
ty nie powiesz?-Warknął.-Jean z obstawą uciekają na północ, w
kierunku centrum handlowego. Nasi siedzą im na ogonie, ale przyda im
się wsparcie.
-Okej,
robi się.-Westchnąłem biegnąc w stronę kolejnego budynku.
Zawsze
lubiłem bieganie po blokach. Z góry miasto nocą wygląda zupełnie
inaczej i podczas gdy inni wolą ganiać się zatłoczonymi nawet o
północy chodnikami Vegas, to ja zawsze lubiłem wycieczki na
wysokościach. Wskoczyłem na kolejny blok mieszkalny i rozejrzałem
się dookoła. Na przeciwko nas znajdowało się niedawno wybudowane
centrum handlowe, naprzeciwko którego na pustym parkingu samotnie stał czarny
Jaguar. Chwilę potem zauważyłem grupę biegnącą w jego kierunku
z kolesiem w białym garniturze pośrodku. Nakazując Codyemu, żeby
został i atakował z góry, sam zeskoczyłem na czyjś balkon i
zacząłem zsuwać się w dół. Po chwili lekko zdyszany dobiegłem
do śmietników i trzymając w prawej dłoni swojego glocka, a w
lewej ten rewolwer, który podkradłem tamtemu mięśniakowi,
wyskoczyłem między czarny samochód a biegnącą w jego stronę
grupę. Dosłownie ułamek sekundy później z dachu na którym
wcześniej stałem, wystrzelono kilkanaście pocisków w stronę
czarnego jaguara. Już miałem strzelić w stronę mięśniaka, który
celował we mnie z pistoletu, ale ktoś mnie ubiegł i mężczyzna,
podobnie jak trzech innych osunął się na ziemię.
-To
nie fair! Ja chciałem!-Poskarżyłem się w stronę Trevora, który
biegł w naszą stronę ze zwycięskim uśmiechem na ustach. Na
parkingu został tylko ciemnowłosy chłopak w białym garniturze,
patrzący się to na mnie, to na Treva ze strachem.
-Czego
ode mnie chcecie?-Krzyknął drżącym głosem. No, może ja
specjalistą nie jestem, ale na jakiegoś mega gangstera to on mi nie
wyglądał. Będzie faza, jak się okaże, że goniliśmy nie za tym
co trzeba. Chociaż...Miny Camerona to bym wtedy nie chciał widzieć.
-Jean
Moren?-Spytała Mia wyłaniając się zza Jaguara, który teraz
wyglądał jak po wojnie. Obok stała Kasandra trzymając lufę przy
skroni ostatniego osiłka, który został przy życiu. Przyjrzałem
się chłopakowi. Pokiwał głową ostrożnie i przegarnął dłonią
kruczoczarne włosy.
-Pójdziesz
z nami.-Oświadczył Cody, zeskakując ze śmietnika i idąc w stronę
Jeana. Ten zaczął cofać się odruchowo, dopóki nie dotknął
plecami ogrodzenia z siatki.
-Niby
gdzie?-Spytał cicho. Stałem z rękoma skrzyżowanymi na piersi,
patrząc na Morena.
-Myślisz
to samo co ja?-Spytałem Trevora, ale ten tylko się uśmiechnął i
pokręcił głową.
-Wspólnikiem
Marshala to on raczej nie jest.-Westchnął.
Ruszyliśmy
w stronę wiśniowego Mustanga w którym siedział Amir. Zamknąłem
tylne drzwi samochodu po tym, jak Cody usadził w nim skutego i nic
nie rozumiejącego Jeana. W sumie to szkoda mi było tego
chłopaka. Trochę przybity byłem, bo myślałem, że naprawdę uda
nam się dopaść Marshala i w końcu pozbędziemy się kłopotu. Bo
Cami na pewno oszczędzać go nie będzie, przynajmniej dopóki się
nie upewni, że ten rzeczywiście nic nie wie.
Wsiadłem
do samochodu i odetchnąłem z ulgą. Naprawdę nie lubię jak
wszystko idzie gładko, ale zbędnych komplikacji też nie znoszę. W
drodze powrotnej nie odzywaliśmy się do siebie z Codym, ale jakoś
nie było to uciążliwe. Każdy myślał o swoich sprawach i tak
było dobrze. Z zamyśleń wybudził mnie dopiero głos Amira
dochodzący z głośników.
-Mamy
ogon. Czarny Jaguar, taki sam jak ten pod centrum handlowym.
-Gdzie
jesteście?-Spytałem w tej samej chwili co Trevor. Spojrzałem
odruchowo w lusterko wsteczne.
-Wyjeżdżamy
z Brooks Ave, jedziemy w stronę drogi głównej.-Zakomunikował.
Skręciłem w boczną ulicę, skracając sobie drogę.
-Kretynie,
to jest jednokierunkowa!-Warknął Cody, zapinając pasy, kiedy w
naszym kierunku jechało drugie auto. Wywróciłem oczami.
-A
czy ja jadę w dwóch kierunkach?-Spytałem nawet nie starając się
wyminąć samochodu jadącego z naprzeciwka. Wjechałem na główną
drogę i już po chwili zauważyłem czarnego jaguara, doganiającego
Mustanga Amira.
-Nie
możecie dopuścić do tego, żeby go odbili!-Warknął Cam w
głośnikach.
-Miło,
że postanowiłeś się odezwać.-Mruknął Trevor nie żałując
sobie sarkazmu.-Niedługo kończą się zabudowania, tam to
rozegramy. A póki co muszę oddać komuś Mię.
-Okej,
biorę ją.-Mruknąłem jadąc prosto na ciężarówkę, której
kierowca najwyraźniej nie był zadowolony, że wjechałem na jego
pas.
Podjechałem
najbliżej jak się tylko dało auta Trevora, ale ponad sto
trzydzieści kilometrów na godzinę z jazdą pod prąd, to trochę
dużo nawet jak na moje możliwości. Ale spokojnie, nie z takich
opresji się wychodziło cało. Otworzyłem szybę i wyciągnąłem
rękę, żeby złapać dziewczynę, kiedy będzie przechodziła. I w
momencie kiedy już miałem ją chwycić, rozległy się strzały
dobiegające z tyłu. Chwilę potem rozległ się huk i jedna z szyb
rozpryskała się na kawałeczki. Pomyślałem przelotnie, że Domi
nie będzie zadowolony, kiedy wrócę w samochodzie podziurawionym
jak ser szwajcarski.
-Nie
dam rady!-Krzyknęła Mia patrząc za siebie.
-Spokojnie,
Nie patrz na to!-Upomniałem ją, patrząc na nią przelotnie.
Dziewczyna
chwyciła moją rękę i wysunęła się z auta Trevora. Pomagałem
jej wejść do samochodu, podczas gdy Cody rozprawiał się z autem z
tyłu, przestrzeliwując mu koła. Kiedy dziewczyna siedziała już
na moich kolanach, poczułem coś ciepłego na koszulce.
-Krwawisz!-Krzyknął
Zdenerwowany Cody, biorąc ją na swoje siedzenie. Dziewczyna trzęsła
się i miała łzy w oczach, czemu się wcale nie dziwiłem. Zapewne
nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
-Za
dziesięć minut będziemy w agencji. Uciskajcie czymś tę
ranę!-Poleciłem patrząc na drogę. To co rozgrywało się przede
mną stanowczo można porównać do jakiejś sceny z filmu akcji.
Amir w samochodzie z licznymi śladami po kulach oraz Trevor jadący
prosto na czarnego Jaguara.-Trev, co ty do cholery robisz?-Wrzasnąłem
obserwując poczynania blondyna.
-To,
co trzeba!-Odparł.
To
było jak powtórka z rozrywki, bo już kiedyś widziałem podobny
manewr tyle, że w wykonaniu Xandera. Warto dodać, że nie wyszło
mu to na dobre i kolejne kilka lat spędził na wózku inwalidzkim.
Ostatnie co widziałem przed wielkim wybuchem to auto Trevora, które
z wielkim impetem wjechało w czarnego jaguara. Potem już wszędzie
był ogień.
Dobra, nie wiem, czemu tekst się tak wyświetla, ale jak się dowiem, to obiecuję, że to zmienię. Rozdział pisany i dodawany na szybko, więc zapewne jest masa błędów, za co bardzo przepraszam. jest trochę akcji (z naciskiem na trochę, marne trochę) ale spokojnie, tragedia też będzie :)
Ogółem to bardzo chciałabym wiedzieć, co sądzicie na temat Nicholasa. miałam zamiar dać mu w tym opowiadaniu trochę większą rolę i może jeszcze zdążę przed zakończeniem :)
Co do części drugiej, to mam dwa pomysły. Albo zrobić taką tradycyjną drugą część, czyli to, co wydarzyło się po teraźniejszych wydarzeniach, albo to, co wydarzyło się przed wplątaniem się w to wszystko Evy, czyli przygody naszych trojaczków z przeszłości. Co wy na to? Bo ja nie mogę się zdecydować :P
Hej ;)
OdpowiedzUsuńNa początku powiem, że nie spodziewałam się takiej reakcji Evy na temat przeszłości Nicholasa. Bardziej sobie wyobrażałam, że będzie go wypytywać, jak to robią na komisariacie... No cóż, zdziwiło mnie to, że według chłopaka "Tak musiało być". Od razu chciałam go przypisać do masochistów, ale skoro tak sprawę przedstawia, to nic mu nie zarzucam. Ale teraz to powiem, że nieco brakuje mi Cama (pokochałam jego postać :3), tak więc jeśli chcesz opisać przygody trojaczków z przeszłości - jestem za!
Również jednak ciekawi mnie, co się stanie dalej... no i widzisz, też nie mogę się zdecydować :P Może zrób takie pół na pół?
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz u mnie :D
Nie bij, ale nie mam kompletnie pomysłu na jakiś długi komentarz ;(
OdpowiedzUsuńJa zwykle rozdział świetny i baaaardzo długi, a wiesz, że takie lubię ;D
A ja Ci powiem co sadze o drugiej części... Ale nie tutaj ;*
Weny ;*
Nie wiem czy zaskoczyła mnie reakcja Evy, ale na pewno ucieszyła. Widać, że nie chce wnikać w nieswoje sprawy i fakt, że widziała to czego nie powinna nie uznała za prawo do wtrącania się w czyjeś życie. Nie dziwię się wcale, że było im głupio w końcu zobaczyła to w bardzo oryginalny sposób, dokładnie i tak jakby tam była. Mogli czuć skrępowanie i bardzo fajnie, że je tak realistycznie i naturalnie przedstawiłaś. Poza tym reakcja Nicholasa wydała mi się jak najbardziej słuszna. Skoro Eva nie chciała zacząć tematu, a wisiał w powietrzu i sprawiał, że powstały niedomówienia, musiał to zrobić on. I dobrze, że o tym porozmawiali i sobie to wyjaśnili. Co nie zmienia faktu, że życie i perwersje Nicholasa to jego sprawa;D
OdpowiedzUsuńBardzo podobała mi się dalsza część rozdziału. Wprowadziłaś tyle akcji, że byłam w szoku! Już dawno nie był tak emocjonująco. Wystraszyłam się kiedy ktoś przyłożył lufę do głowy Nicholasa i obawiałam się, że od tego momentu cała akcja zacznie się sypać. To wszystko na początku zapowiadało się zbyt spokojnie i w sumie musiało chyba tak skończyć. W końcu mają do czynienia z ludźmi Marshala, więc nie mogło pójść zbyt łatwo. I też mi się wydaje, że ten facet, którego znaleźli jest zbyt wystraszony na to wszystko. Jakby zupełnie nie wiedział co się dzieje. Ale dopuszczam też do siebie myśl, że może być po prostu doskonałym aktorem. W końcu wspólnik takiego bandyty musi mieć jakieś wybitne zdolności, byle kogo by nie wziął. Może ten gość jest po prostu doskonałym aktorem i wszystkich nas chce do siebie przekonać tą pozą niewinnego?
No i mrożąca krew w żyłach końcówka... Ajajaja! Jestem mega ciekawa, co się z nimi stanie. Z samochodem, Mią i resztą... Zapowiada się tragicznie. Nie każ mi długo czekać! ;)
Pozdrawiam!:*
Zdecydowanie wycięłabym ostatnie zdanie. Przecież wszystko miało się skończyć powodzeniem!
OdpowiedzUsuńCzytając ostatnie sceny czułam się jak przed ekranem telewizora oglądając Szybkich i Wściekłych.
Lazania ze szpinakiem? Serio? Ja siedzę na głodzie i czekam sobie do obiadu a Ty mi mówisz o lazaniach?!
Nadal jestem w szoku po przeczytaniu wcześniejszego rozdziału i podziwiam Eve, że z takim spokojem podchodzi do całej sprawy.
Osobiście wolałabym tradycyjną, kolejną część, w której będzie dużo Evy! Ale wybór należy do Ciebie ;) No i pewnie po troszku od opinii innych czytelników :P
No wreszcie nadrobiłam i powiem że to była to czysta przyjemność. Piszesz bosko, a twoje opisy akcji są pełne emocji i miejscami aż ściskało mnie w dołku ;D
OdpowiedzUsuńNajbardziej z całego opowiadania polubiłam głównie Xandera, ale zaraz za nim są Nick i Eva. Ich połączenie umysłowe przyprawiło mnie o wybuch śmiechu. Choć nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji.
Nie wiem jakbym zachowała się gdybym zobaczyła czyjeś najskrytsze tajemnice. Ale pewnie tak jak Eva.
To przez co przechodził Nick było po prostu chore, ale poniekąd sam się o to prosił i zgadzam się z Evą że było to nieco masochistyczne. Litości kto chce być z osobą, która traktuje cię jak szmatę i wykorzystuje. Dobrze że w końcu Nicky mu się postawił. Trochę późno, ale dobrze, że w ogóle. ;)
Cody? Kocham tego gościa. Jest tak denerwującą i nieprzyjemną postaciom, że aż można go polubić :D
Już wspominałam, że jesteś geniuszem w opisywaniu każdego rodzaju akcji? Kiedy czytam jakąś strzelaninę, walka lub pościg to normalnie się wciągam a serce mi bije jak oszalałe. :)
A teraz zrobię to co chciałam zrobić od początku komentarza. :)
Aaaaa.... Co? W sensie Trevor poświecił się, zginął se ratując innym tyłki?! Kurde, nawet niewiele o nim było, ale cholernie nienawidzę takich momentów. Eh... No dobra. Nie będę już marudzić.
No to zobaczymy co dalej wymyślisz, bo szczerze to jestem cholernie ciekawa jak zakończysz całą sprawę z Marshalem. No i jak Cam spotka Isy? Obawiam się, że Zack mógł zrobić z dziewczyny maszynę do zabijania co wcale nie napawa mnie optymizmem. No i błagam nie rób tego. Nie wtrącaj braci do więzienia. To nie może się tak zakończyć. Nieeee...!!!
Cóż... I jeszcze te zdolności Evy. Jestem pewna, że czytanie w myślach i szybka regeneracja to dopiero początek. Aż strach myśleć do dalej. Puki co kibicuję im w walce z Marshalem, a tobie w pisaniu. c:
Czekam i życzę oceanów wenny:*
Buziaki, Inna :3
W końcówce rozpierdziucha na całego widzę! ;D
OdpowiedzUsuńMam tylko nadzieję, że wszyscy wyjdą z tego w stanie dobrym i niezagrażającym życiu.
No i teraz się już trochę zgubiłam w akcji. Ten cały Jean jest wspólnikiem Marshala, czy nie jest? Albo jest doskonałym aktorem i świetnie odgrywa rolę niewinątka, albo naprawdę nic nie wie.. Wolałabym, żeby jednak coś wiedział, a łapanie Marshala w końcu ruszyło z kopyta! ;)
Dobrze, że Eva i Nick sobie wyjaśnili tę sprawę, bo inaczej pewnie by się z tym gryźli nie wiadomo ile i pewnie wszystkich tym wkurzali.
Przepraszam za tak nieskładny i krótki komentarz.. Jakoś nie mam weny do pisania nawet ich.. ;)
Pozdrawiam!
Wow, ile akcji! Na początku było w miarę spokojnie. Nickolas tłumaczący się przed Domim (a jednak go udobruchał!), potem rozmowa z Evą. Wiedziałam, że zamieścisz to w tym rozdziale. Dobrze, że porozmawiali, bo niedopowiedzenia się strasznie gryzące dla obu stron. Choć moje odczucia co do przeżyć Nicka, są podobne do Evy. Nie do końca ogarniam psychikę jego młodości. Ale kazdy jest inny, prawda? ;D
OdpowiedzUsuńAle potem po prostu czytałam bardzo szybko! Obawiałam się, że zaraz stanie się coś złego. Tyle akcji! No i ten cyjanowodór :D Od razu mi się przypominają trzygodzinne zajęcia z chemii :D
Ale to co jest na końcu...! OMG! dfklajgoidjgior! Dlaczego mi to robisz?! Dodawaj szybko następny rozdział! (Tym razem będę mogła przeczytać wcześniej, bo mam przerwę świąteczną, yay!)
Co do pytania, to wolę, żeby była druga część jako ciąg dalszy ;)
Pozdrawiam! Życzę dużo weny! :*
Zapraszam do siebie na nowy rozdział!
http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com
Zrób dwa naraz :)
OdpowiedzUsuń