niedziela, 8 lutego 2015

A co, jeżeli rzeczy­wis­tość tak nap­rawdę jest iluzją i nic nie is­tnieje?

Z perspektywy Evy
Nie spałam prawie całą noc, ale to nawet i dobrze, bo miałam przez to czas na przemyślenie sobie paru rzeczy. Stwierdziłam też, że chyba Cameron miał rację i nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z moim ojcem. Ale tak czy owak już byłam w jego łapskach, więc należało chociaż spróbować doprowadzić to wszystko do końca. Wstałam z łóżka i wzięłam z krzesła swoje wczorajsze ubrania i ruszyłam na korytarz w celu znalezienia łazienki. Uświadomiłam sobie coś strasznego, a mianowicie, że nie mam nawet bielizny na zmianę. Moja sytuacja stawała się z minuty na minutę coraz gorsza. Jedyna łazienka jaką znalazłam była zajęta więc musiałam czekać jak idiotka na korytarzu licząc na to, że w końcu się zwolni. Po kilku minutach w pośpiechu wyszła z niej Vivian i widząc mnie zerknęła na zegarek i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie mamy czasu. - Powiedziała tylko, po czym pociągnęła mnie za rękę, niemal wrzucając do pokoju moje ubrania. Zbiegłam za nią po schodach i stanęłyśmy w progu kuchni w chwili, kiedy Zack wychodził akurat z piwnicy.
- Dlaczego jesteś jeszcze w piżamie? - Zapytał z wyraźną irytacją.
- Bo dopiero wstałam. - Odparłam obojętnie. Vivian ścisnęła mocniej moją rękę i kiedy Marshal otworzył usta, żeby coś powiedzieć, dodała szybko:
- Zapomniałam jej obudzić. Przepraszam. - Szepnęła ze skruchą. Mężczyzna popatrzył na nią karcącym wzrokiem i wskazał stół.
- U nas śniadania są punktualnie o ósmej. Przyzwyczajaj się. - Rzekł i widać było po nim, że jest na mnie zły.
Za co? Bo spóźniłam się o te pół minuty i jestem tylko w koszulce i spodenkach które znalazłam w szafie Isobell? Chciałam coś powiedzieć, ale nastolatka stojąca obok mnie widząc moją minę ponownie ścisnęła moją dłoń. Popatrzyłam na nią ale ona się odwróciła i niemal pociągnęła mnie w stronę stołu, na którym już czekały gotowe owsianka i sok. Usiadłam obok Vivian i zabrałam się za zjadanie swojej porcji. Próbowałam nie zwracać uwagi na to, że mój ojczulek cały czas bacznie mnie obserwuje. Myślałam, że już nikt nic nie powie, aż w końcu odezwała się Vivian, cichutkim głosem:
- Wypuścisz dziś Jaspera?
- Nie zasłużył sobie. - Odparł chłodno Zack, przerywając na moment jedzenie.
- Obiecałeś mu. - Zauważyła nieśmiało rudowłosa, na co Zack tylko się zaśmiał.
- Jesteś najbardziej naiwną osobą jaką znam, skoro wierzysz we wszystko, co ci się powie. - Warknął do niej. - A poza tym jak się je, to się nie mówi. Kończ śniadanie. - Dokończył i wstał od stołu, nawet po sobie nie sprzątając. - Byłbym zapomniał! - Odwrócił się do nas, zanim otworzył drzwi do piwnicy. - Vivian, oprowadź Evę po domu i wszystko jej pokaż. - Zwrócił się do dziewczyny, po czym wskazał na mnie palcem. - Będę chciał porozmawiać z tobą po obiedzie. - Zakomunikował i nie wiem czemu, ale wyczułam w tym nutkę groźby.
Zignorowałam ją jednak i wróciłam do jedzenia śniadania. Udawałam, że nie interesuje mnie to, jak wpisuje jakiś kod w klawiaturkę przy drzwiach a kiedy lampka nad nimi zapala się na zielono, wchodzi do środka. Kiedy już prawie skończyłam jeść, po schodach zeszła starsza kobieta trzymając na rękach jakieś dziecko. Aż się wzdrygnęłam z zaskoczenia, kiedy rudowłosa poderwała się z krzesła i pobiegła w stronę malucha.
- Dzień dobry Evo. - Przywitała się ze mną starsza pani. - Jestem Harriet.
Miała na oko z sześćdziesiąt pięć lat, siwiejące, kręcone włosy i okulary w złotych oprawkach zsunięte na czubek nosa. uśmiechała się do mnie miło, ale coś mnie niepokoiło w tym, jak na mnie patrzyła. Niepewnie odwzajemniłam uścisk jej dłoni.
- Harriet jest jedną z naszych dwóch opiekunek. - Wyjaśniła mi natychmiast Vivian. - A to Olivier. - Pokazała na blondyna trzymanego na rękach przez starszą panią.
Nie często miałam do czynienia z tak małymi dziećmi, więc nie wiedziałam jak zachować się w stosunku do chłopca.
- Przypilnujcie go a ja sprzątnę po śniadaniu. - Zarządziła Harriet, wręczając mi malucha na ręce. Natychmiast oddałam go Vivian, na co ta tylko się zaśmiała.
- Oli ma już dwa latka i nie jest aż taki kruchy, jak mogłoby się wydawać. - Powiedziała całując malca w czoło. - Chodź, pokażę ci Jeszcze Oscara i Aquę. - Oświadczyła i pomaszerowała na górę.
Chcąc nie chcąc poszłam za nią. Otworzyła drzwi do małego pokoiku o żółtych ścianach. Było tam dużo barwniej niż w pomieszczeniu, które ja zajmowałam. W rogu stał wielki kosz z zabawkami a obok niego, na miękkim dywanie siedział wielki, pluszowy miś. Przy przeciwnej ścianie ustawione były dwa łóżeczka dziecięce. W jednym dzielnie stał mały chłopczyk o identycznym wyglądzie jak Olivier. Aż parę razy przetarłam oczy ze zdziwienia. Nie trudno było się domyślić, że są bliźniakami. W sumie Cam, Xander i Domi też nimi byli, ale wbrew pozorom bardzo się różnili. Każdy miał inny styl, różny charakter i sposób bycia. Przy takich małych dzieciach tych różnic nie było widać. Vivian posadziła Oliviera na dywanie a ten od razu zaczął wspinać się na pluszowego misia, mówiąc przy tym coś niezrozumiale. Potem wyjęła drugiego malca, zapewne Oscara i posadziła go obok brata.
- To twoi bracia? - Zagadnęłam siadając obok chłopców.
- Przyrodni. Są zmutowani, jak my.
- A gdzie jest ich matka? - Zapytałam niby od niechcenia, ukradkiem obserwując reakcję dziewczyny. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pokoju.
- Nie żyje. Poświęciła swoje życie dla nich, tak jak twoja dla ciebie. - Dobiegł mnie chłodny głos Harriet. Kobieta podeszła do chłopców trzymając w dłoniach sporą miseczkę z jakąś białą papką. Usiadła na dywanie i zaczęła karmić chłopców na zmianę łyżeczką. - Na przyszłość takie pytania zadawaj mnie, bądź swojemu ojcu. - Zakomunikowała patrząc na mnie z tym niebezpiecznym błyskiem w oku. Jak zwykła starsza pani może być aż tak przerażająca? No ja się pytam, jak?
- Przepraszam. Rzeczywiście nie powinny mnie interesować takie sprawy. - Skłamałam.
Wcale nie czułam się zawstydzona, wręcz przeciwnie. Teraz już wiedziałam, że w tym domu należy siedzieć cicho i trzymać dziób na kłódkę. Biedna Vivian chyba też była tego świadoma. I coś mi mówiło, że Harriet wie więcej, niż powinna jako zwykła niania.
- Chodź, pokażę ci Aquę. - Rudowłosa pociągnęła mnie za rękę.
- Tylko bądźcie cicho. Mała ostatnio jest niespokojna. - Powiedziała Harriet, nienaturalnie słodkim głosem. Szczerze mówiąc to bałam się zostawiać ją samą z bliźniakami. To jakby Powierzyć dwie małe myszki wygłodniałej kocicy.
Weszłyśmy do kolejnego pokoju, bardzo podobnego do poprzedniego. Różnica polegała tylko na tym, że zamiast żółtych ścian, te były jasnoniebieskie a zamiast kosza z zabawkami w rogu stał bujany fotel w którym siedziała kobieta wyglądem w niczym nie przypominająca Harriet. Czarne włosy związane miała w warkocz i gdyby nie liczne zmarszczki i odznaczające się siwe odrosty dałabym jej maksymalnie czterdzieści lat. Popatrzyła na nas dużymi, brązowymi oczami i uśmiechnęła się, pokazując białe zęby. Chyba wyglądała tak młodo właśnie przez ten uśmiech i przepiękne oczy. Przyłożyła palec wskazujący do ust dając nam znak, żebyśmy były cicho, a potem machnęła ręką abyśmy do niej podeszły. Na rękach trzymała małe dziecko i mimo, że mój ojciec wspomniał coś o tym, że ma już dwa tygodnie, to miałam wrażenie, że maluch dopiero się urodził. Był słodki.
- To jest właśnie Aqua. - Wyjaśniła cichutko Vivian, głaszcząc kruszynę po zaciśniętej w pięść dłoni. - A to nasza druga opiekunka, Michelle. - Przedstawiła mi starszą kobietę.
- Miło mi cię poznać. - Odparła wyciągając dłoń, którą bez namysłu uścisnęłam.
W przeciwieństwie do Harriet, Michelle wyglądała całkowicie niegroźnie, ale postanowiłam nie dać się zwieść. Skoro jedna z nich wiedziała, że opiekuje się małymi mutantami, pewnie druga też była we wszystko wtajemniczona.
- Kiedy się obudzi? - Zapytała rudowłosa, z podziwem przypatrując się dziewczynce.
- Nie wiem, dopiero zasnęła. Pół nocy nie spała. Zawołam was. - Zapewniła kobieta. Dziewczyna pokiwała głową i popatrzyła na mnie.
- Chodź, mamy jeszcze cały dom do zwiedzenia.
Cały dom okazał się niedużym salonem z telewizorem plazmowym i sporą kolekcją filmów oraz biblioteką ze stojącymi w niej dwoma komputerami i dwa nieduże pomieszczenia w których odbywały się lekcje z prywatnymi nauczycielami. Szczerze mówiąc to nic nie przykuło zbytnio mojej uwagi, dopóki nie dotarłyśmy do komputerów.
- Możemy wchodzić na wszystkie strony, jakie tylko nam się podobają? - Zapytałam przyglądając się urządzeniu.
To do siebie nie pasowało. Z jednej strony dom w lesie i całkowita izolacja od reszty świata, a z drugiej komputer umożliwiający, a przynajmniej ułatwiający ucieczkę z tego miejsca.
- Nie ma internetu, ale w szafce jest sporo gier. Poza tym mają zainstalowane encyklopedie więc służą jako pomoc w odrabianiu lekcji. - Wzruszyła ramionami. - Chłopcy zwykle spędzali na nich czas. Ja wolę czytać. - Wskazała na wielki regał zapełniony książkami.
- A Isobell? - Zapytałam. - Przyjaźniłaś się z nią?
- Oczywiście. Ale ona wolała rysować. Od zawsze miała talent. Powinnaś obejrzeć jej prace. Miała całe tony rysunków. Najczęściej rysowała takiego chłopaka z dredami. Mówiła, że to jej ojciec.- Uśmiechnęła się jeżdżąc palcem po grzbietach książek.
- A twoi rodzice? - Szepnęłam.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła jakby się bała, że toś może nas usłyszeć i wróciła do przeglądania książek. Po chwili zrzuciła kilka z nich i natychmiast uklękła, żeby je pozbierać. Pochyliłam się, żeby jej pomóc.
- To nie miejsce ani pora na takie rozmowy. - Wyszeptała, spoglądając na mnie. Udałam, że nic nie słyszałam i szybko pomogłam jej pozbierać książki i poustawiać je na półkach. Cały ten czas byłam jeszcze w ubraniach, w których spałam, więc stwierdziłyśmy, że żeby nie denerwować Zacka, znajdziemy mi coś do przebrania. Szczęście, że Isobell była wysoka, bo inaczej chyba nie znalazłybyśmy niczego, co by na mnie pasowało. Na obiad zeszłam już w koszulce na ramiączka i narzuconej na nią bluzie, oraz krótkich spodenkach. Zack widząc moje nagie nogi natychmiast zarządził, że wieczorem Harriet ma pozwolić mi zamówić sobie jakieś ciuchy w internecie. Obiad podobnie jak śniadanie, jedliśmy w prawie całkowitym milczeniu. To było dla mnie dziwne, bo z Parkerami nie można było się skupić na jedzeniu, bo każdy miał coś do powiedzenia. Kiedy człowiek przez pięć minut się nie uśmiechał, zaraz uznawali, że coś jest nie tak. Tutaj uśmiech był czymś nienaturalnym. Miałam dziwne wrażenie, jakby wszystko co się dzieje, to było tylko złudzenie.
- Musimy porozmawiać. - Odezwał się w końcu Marshal, wstając od stołu.
Podali na obiad królika a ja przez prawie godzinę musiałam się męczyć i wdychać zapach tego mięsa. Na szczęście ktoś pomyślał i o mnie i nie musiałam zjadać biednego zwierzątka. Wstałam i ruszyłam za ojczulkiem w stronę schodów. Otworzył pierwsze drzwi po prawej i zaprosił mnie do niewielkiego pomieszczenia, służącego chyba za jego gabinet. W środku stało jedynie duże biurko a za nim wisiały półki na których poustawiane były kolorowe segregatory.
- Usiądź. - Usłyszałam za sobą głos Zacka. Zajęłam krzesło przy biurku, a po drugiej stronie po chwili spoczął mój ojciec. - Jak ci się podoba dom? - Zagadnął z niepokojącym uśmiechem. Ten człowiek mnie naprawdę niepokoił. Raz był uśmiechnięty i zadowolony, a za chwilę wyglądał, jakby gotów był zamordować za jeden zły ruch.
- Jest spoko. - Kiwnęłam głową rozglądając się po pomieszczeniu. - Trochę odludne miejsce, ale może być. - Wzruszyłam ramionami widząc, że oczekuje jakiejś konkretniejszej odpowiedzi.
- Jest odludne, ale to konieczność. To dobra kryjówka, której nie mógłbym zapewnić dzieciom w centrum jakiegoś dużego miasta. - Powiedział przewiercając mnie wzrokiem. - Przeszłaś już przemianę, Evo? - Zmienił nagle temat.
- Tak. - Odparłam zgodnie z prawdą. W tej akurat kwestii nie musiałam go oszukiwać. Z resztą i tak pewnie już dowiedział się o tym, ze swoich źródeł.
- Znakomicie! A czy wykształciły się już w tobie jakieś zdolności? - Wypytywał dalej, wyraźnie się ożywiając.
- Jeszcze nie. Nicholas mówił mi, że ujawnią się dopiero po moim napadzie agresji. - Skłamałam.
Aż dziwię się sobie, że tak naturalnie mi to przychodziło. Kiedyś nie umiałam kłamać i mama zawsze mnie na tym przyłapywała. Albo w takim razie moje zdolności aktorskie znacznie się polepszyły, albo Marshal był cholernie naiwny. Ale nawet nie próbował ukryć, jak bardzo zawiodłam go tą odpowiedzią.
- W takim razie spotkasz się teraz z panią Wilson, a potem z doktorem Pattisonem. - Oznajmił wracając do swojego oficjalnego tonu. Czegóż mogłam się więcej spodziewać?
Nie chciałam się z nim spoufalać, bo doskonale wiedziałam, jaki z niego podły drań, ale liczyłam, że chociaż on będzie próbował nawiązać ze mną jakąś bliższą relację. W końcu byłam jego córką, a on z każdą chwilą udowadniał mi coraz bardziej, że interesuje się mną tylko ze względu na to, że jestem mutantem. Mimo wszystko zrobiło mi się przykro, kiedy tak po prostu mnie odprawił.
Pani Wilson okazała się trzydziestoletnią blondynką, z którą miałam mieć większość zajęć. Zadawała mi masę pytań dotyczących szkoły i nie była zadowolona, kiedy jej powiedziałam, że od trzech miesięcy nie uczęszczam regularnie na żadne zajęcia. Kiedy to usłyszała, od razu zaczęła wertować swoje notatki a potem wyszła i wróciła po dziesięciu minutach z plikiem kartek w ręku. Na każdej z nich była lista tematów z danego przedmiotu i miałam za zadanie zaznaczyć, które z nich już przerabiałam. Arkusz z matematyki zostawiłam prawie całkowicie pusty. Po prawie dwóch godzinach pani Wilson stwierdziła że to wszystko, co chciała wiedzieć, a na jutro przygotuje mi testy z tematów, które zaznaczyłam, że umiem. Jakoś nie bardzo mnie tym pocieszyła. Byłam już wykończona, a musiałam jeszcze spotkać się z tym całym doktorem Pattisonem, o którym wspomniał mój ojciec.
Wcześniej wyobrażałam sobie go jako garbatego staruszka z siwymi, osmalonymi włosami sterczącymi na wszystkie strony świata i grubymi okularami na nosie. Połowicznie miałam rację, bo okulary miał, podobnie jak siwe włosy, ale był bardzo zadbany i na pewno się nie garbił. Co więcej, był bardzo miły, co mnie trochę zdziwiło. Zdradził mi nawet, że jest wieloletnim przyjacielem i wspólnikiem mojego ojca i że wszyscy bardzo oczekiwali na moje przybycie. Normalnie jakbym była Świętym Mikołajem. Pobrał mi próbki śliny oraz krew, co było zdecydowanie najgorszym momentem naszego spotkania. Nie wiedziałam, co mam o nim myśleć, bo wydawał się wyjątkowo normalny, porównując go do Harriet czy samego Zacka. Na koniec powiedział, że jeśli miałabym jakiekolwiek pytania co do przemiany, to mogę śmiało go pytać. Na początku tyko się uśmiechnęłam i miałam już wyjść, kiedy coś przyszło mi do głowy:
- Czy będąc mutantem, po moim wybuchu będę pragnęła krzywdzić innych? - Zapytałam. Doskonale znałam odpowiedź, ale chciałam poznać zdanie mężczyzny.
- Jeśli pytasz mnie, czy Cameron Parker zabija ludzi dlatego, że jest mutantem, to odpowiedź brzmi: Nie. - Odpowiedział patrząc na mnie i uśmiechając się ciepło. - Cameron Parker zabija, bo tak został wychowany. Jego ojciec był przestępcą, podobnie jak większość rodziny. To, że prędzej czy później trafi za kratki było tylko kwestią czasu. Jego córkę też czeka to samo. Dzięki ludziom takim jak ty pozbędziemy się defektów takich, jak oni. - Mówił, dalej się uśmiechając.
Tym tylko mi udowodnił, że nic nie wie na temat przemiany. Cameron nie był zły sam w sobie. On po prostu się mścił. A mutanci po przemianie, kiedy już ich zdolności w pełni się uaktywnią podświadomie pragną krwi. Nie jedzą mięsa, ale przyjemność sprawia im zadawanie bólu. Może rzeczywiście są jak zwierzęta, ale to właśnie ludzie tacy jak mój ojciec, czy doktor Pattison ich takimi uczynili. A teraz zamiast pomóc, próbują wytępić. To tak, jakby szkolili psy do walk, a potem mieli pretensje, że są agresywne.
Pożegnałam się grzecznie z doktorem i wyszłam z biblioteki, w której odbywała się nasza rozmowa. Przegapiła mnie kolacja, ale nie byłam głodna. Bardziej ciekawa tego, co ma mi do powiedzenia Vivian, bo przez cały dzień chodziło mi to po głowie. Jakby wiedziała, po co zadaję jej te wszystkie pytania. Nie musiałam długo szukać rudowłosej, bo zastałam ją krzątającą się po moim pokoju.
- Jesteś już! Przepraszam, że bez pukania, ale chciałam tylko pozbierać rzeczy Isobell. - Tłumaczyła się, wskazując na pudło pełne zeszytów i książek.
- I tak nie mam tu żadnych swoich rzeczy. - Stwierdziłam, pomagając jej w wyjmowaniu z szafek kolejnych przedmiotów. - Możemy porozmawiać? - Zapytałam w końcu.
Nie wiedziałam, jak mam się zachować w stosunku do dziewczyny. Wydawała się w porządku, ale zdawałam sobie sprawę, że dla niej to Zack jest ojcem i pewnie jeśli jej opowiem, po co przybyłam, to natychmiast mu na mnie doniesie. Jednak wiedziałam, że ona niewątpliwie coś podejrzewa, tylko nie miałam pojęcia, jak mam się zabrać do wydobycia z niej jakichkolwiek informacji. Na szczęście ona sama przyszła mi z pomocą.
- Nie możesz tak otwarcie o tym mówić! - Upomniała mnie surowo, zamykając drzwi a uprzednio wyglądając na korytarz. Włączyła radio stojące na jednej z półek na tyle głośno, żeby jego odgłos tłumił nasze szepty. - W domu są kamery i podsłuchy. Tylko w łazience i sypialniach ich nie ma. -  Powiadomiła mnie, siadając na łózko i zmuszając, żebym zrobiła to samo. - Wiem, po co przyjechałaś. I oni też to podejrzewają, dlatego są w stosunku do ciebie tacy uprzedzeni. Dlatego musisz przestać zadawać tyle pytań. Węszysz, a on tego nie lubi.
- Masz na myśli...
- Naszego ojca. - Przerwała mi. - Pytałaś o moich rodziców. Też jestem córką Zacka, a moja matka nie żyje. Sprowadza tu młode dziewczyny, których zadaniem jest jedynie urodzić kolejne dziecko. Potem je zabija. Byłoby nas więcej, gdyby nie kilka nieudanych prób i poronień. Wszystko robi w piwnicy, a tam nie pozwala nam wchodzić. Jasper i Kieran włamali się tam parę razy...
- Kto to Jasper? - Zapytałam starając się przyswoić wszystko to, co dziewczyna mi mówi.
- To mój starszy, a twój młodszy brat. Chociaż nie jestem pewna, czy nie jest synem któregoś z ochroniarzy. Ojciec często wypomina mu, że nie jest jego dzieckiem. - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno. - Jakieś dwa tygodnie temu Kieran i Jasper włamali się do piwnicy i zaczęli grzebać w papierach Zacka. Strasznie się na nich zdenerwował i obu zamknął gdzieś na dole. Kierana widziałam potem tylko, kiedy stąd wyjeżdżali, razem z Isobell. - Dokończyła, bawiąc się kosmykiem włosów i nadal nerwowo rozglądając po pokoju.
- Czyli wy...
- Wiemy doskonale, jakie nasz ojciec ma co do nas plany, chociaż on osobiście nigdy nam ich nie zdradzał. Ja też nie chciałam w nie wierzyć, dopóki Jason nie zmarł podczas przemiany. Wszyscy patrzyliśmy jak umiera, a kiedy Kieran chciał mu pomóc, Zack kazał swoim ludziom go pobić. -  Szepnęła patrząc mi prosto w oczy. Coraz bardziej zaczynałam się bać i zastanawiałam się, po jaką cholerę ja dałam się w to wplątać?
- Musimy się stąd jakoś wydostać. - Mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.
- Wiem, ale to nie będzie takie proste. Harret, Michelle, Doktor Pattison i ta nieznośna Wilson...Wszyscy z nim współpracują. Samego domu strzeże pięciu goryli. Potrzebujemy kogoś z zewnątrz. - Powiedziała wyglądając przez okno. - Tak czy owak jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, to koniecznie musisz porozmawiać z Jasperem. On wie na ten temat dużo więcej, niż ja. - Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo drzwi się otworzyły i do środka wparował Jean.
- Wpadłem powiedzieć do widzenia. - Oświadczył. Chyba zobaczył niepokój na mojej twarzy, bo dodał zaraz: - Obaj z Zackiem uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli przemyślę sobie to wszystko. Mam w okolicy znajomego, więc będę do was wpadał. - Oznajmił podchodząc i ni z tego, ni z owego przytulając mnie na pożegnanie. - Nie martw się, powiadomię tego gostka w przyluźnych spodniach, gdzie ma nas szukać. - Szepnął mi do ucha, po czym machnął jeszcze Vivian i wyszedł. Rudowłosa patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi, po czym zaczęła śmiać się głośno.
- On jest dziwny. - Stwierdziła w końcu, zbierając pudła z rzeczami Isobell.
No cóż, nie zamierzałam się z nią o to sprzeczać. Miałam tyko nadzieję, że Zack nie namącił mu w głowie i Jean rzeczywiście powiadomi Cama, gdzie ma nas szukać.
Witam :) Więc tak: ten rozdział podoba mi się dużo bardziej niż poprzedni, ale nadal nie jestem pewna, czy wszystko jest tak, jak powinno. Mam u niektórych zaległości, ale nadrobię to pewnie jeszcze dzisiaj. I przez najbliższy tydzień nie będę miała dostępu do komputera, więc jeśli pojawią się jakieś nowe rozdziały, to skomentuję je aż w weekend. Nie wiem też, kiedy pojawi się kolejny rozdział ale mogę was zapewnić, że już niedługo koniec. Znając życie i tak będę przedłużać jak tylko się da, ale wytrzymajcie ze mną jeszcze trochę :) 

7 komentarzy:

  1. Kurna, nie mam za bardzo czasu, ale i tak skomentuje ;D
    Rozdział zajebisty, naprawdę. Podobał mi się, teraz muszę leciec, ale chce tylko żebyś wiedziała, że czytam twoje rozdziały ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale na pierwszy tydzień ferii postanowiłam całkowicie odciąć się od internetowego społeczeństwa :P (matko, jak to brzmi...)
    Stwierdzam, że Zack nie jest aż tak dobrym przestępcą. To znaczy jasne, jest okrutny, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale nie najlepiej wyszło mu to wychowywanie sobie mutantów. Oczywiście, to lepiej dla Cama i dla Isobell i w ogóle do wszystkich, ale wyobrażałam sobie, że te dzieciaki będą tam po niezłym praniu mózgu.
    Tak czy siak, jego dom jest straszny a Harriet taka... creepy. Mam nadzieję, że szybko wypełni się jej plan i będzie mogła się stamtąd wyrwać, choć z drugiej strony to będzie koniec opowiadania...
    A i jeszcze co do poprzedniego rozdziału. Chłopcy zdziwili mnie z tym, że mają plan b. Naprawdę uwierzyłam w to, że uwierzyli w wymiar sprawiedliwości i zamierzają odsiedzieć swoją karę. Naprawdę ich lubię, no ale zabili ludzi. Ale niech będzie, niech Rocki nie będzie sama :P
    Pozdrawiam,
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, dotarłam, przeczytałam i obecnie komentuję...
    Tak, wiem, początek nie ma sensu. Ja chyba ostatnio nic porządnego nie skleję w komentarzach :P
    Podziwiam Evę, gdyż jest strasznie odważna. W domu Zacka porusza się jako tako swobodnie i zadaje śmiałe pytania, oraz kłamie w żywe oczy psychopatycznemu człowiekowi! Szacun...
    Postać Vivian jest dla mnie nie do rozgryzienia. Może ona tęskni za kimś? Tak wywnioskowałam po jednym z dialogów tutaj przeprowadzonych. Co mi się nie spodobało - jest niedziela, jutro szkoła (za tydzień ferie, będę silna *^*) a tutaj pojawia się babka, która zamierza zrobić test Evie z materiałów, które ta zapisała na egzemplarzu. Nawet tutaj przypominają mi o teście i szkole... zlitujcie się ;_;
    Tak, tak, musiałam się uczepić tego fragmentu xD
    Cóż, mam szczerą nadzieję, że za niedługo będzie tutaj niezła jatka. W końcu, Zack jest tym złym, Cam na pewno nie pozostawi Evy na pastwę losu w łapach tego człowieka. A co z tym wiążę? Mega wyczesana walka i odbicie Evy z domu tego szaleńca!
    Pozdrawiam i życzę potoku weny ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam! ;)

    Rozdział bardzo mi się podoba! Nie wiem, dlaczego masz co do niego mieszane uczucia. Przede wszystkim pokazałaś, że Eva zaczyna węszyć, ale robi to w zbyt widoczny sposób. Myślę, że musi trochę przystopować. Oczywiście czas gra w tej akcji sporą rolę, ale Eva nic nie osiągnie, jeśli nie wzbudzi zaufania Zacka. Na tym się musi na razie skupić. No i na tym, by perfekcyjnie się przygotować do starcie, jakie na pewno nadejdzie w odpowiednim czasie. Może szkolić swoje umiejętności wtedy, kiedy ma pewność, że jest sama. Może nauka to też nie jest zły pomysł? Rozumiem jej niechęć, ale wszystko czego się nauczy, może jej się tylko przydać. Poza tym Zack chce, żeby Eva się uczyła. Jeśli się do tego przyłoży i pokaże mu, że się stara, to zdobędzie jego zaufanie. Musi działać rozważnie. Musi planować i być bardziej ostrożna. Wierzę, że ten plan ma szansę na powodzenie, ale pochopnym działaniem nic nie osiągnie.

    Całuję! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem. Spóźniona jak cholera, ale jestem. Wybaczysz, prawda? :3
    No to jedziemy z tym koksem... Rozdział świetny jak każdy inny i mogliśmy trochę od wewnątrz poznać sytuację w "domu" Zacka. Ten gość mnie cholernie irytuje. Bo ja wiem, że on coś wie i podejrzewa powód przebywania tam Evy. A może ma nawet pewność czemu tam jest? Zastanawia mnie czy naprawdę jest na tyle głupi, aby się nie zabezpieczać... Założę się, że na pewno szpieguje ją i nie zdziwiłabym się gdyby w jej pokoju też założył podsłuch... Hm... No nie wiem. Mam nadzieję, że ten Jean rzeczywiście powie reszcie o tym, gdzie przebywa Eva. Nie wiem jak całą nadzieję można podkładać w kim... taki, ale mam nadzieję, że się uda. Kibicuję.
    Bracia w końcu zawsze muszą uratować sytuację ^^
    Niedługo koniec? Tym miałaś pocieszyć? Jeśli tak to średnio ci to wyszło, bo ja zaraz się poryczę. Dlaczego to co najlepsze tak szybko się kończy...? ;-;
    Ehh, no nic. Czekam na następny i życzę epidemii weny!
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tez jestem, choć obiecałam już to dawno. No cóż, chyba nie powinnam składać obietnic :D
    Współczuję Evie, że musi być w tak okropnym miejscu. Nie dość, że Zack jest tyranem, dom jest z dala od wszystkiego to jeszcze Eva musi wstawać punktualnie i siedzieć cicho. Serio, to wszystko jest takie przerażające. Eva nie może zrobić nic, nawet się odezwać, jeśli nie jest to po myśli ojca. On jest jeszcze bardziej chory niż myślałam, a nie sądziłam, że to możliwe.
    Wiedziałam, że będzie miał na oku Evę. Było to już od początku jasne, ale mam nadzieję, że jednak nie będzie jej kontrolował non stop i na przykład będzie mogła spotkać się z Jasperem. Wow, śmiesznie tak poznać swoje rodzeństwo. To musi być takie dziwne...
    Vivian jest fajna! A przynajmniej tak mi się wydaje!
    Oby Jean rzeczywiście był po stronie Parkerów. Gdyby Zack go zmącił, wkurzyłabym się!
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana, masz pełne prawo mnie zabić. Powiedziałam, że komentarz będzie wcześniej, a jest dopiero teraz, ale nie dałam rady. Przeczytać zdążyłam, a komentarz musiał zaczekać. Wybacz! ;)

    Cóż to był za rozdział! Mimo że początek typowo informacyjny i może spokojny, ale ja i tak leciałam przez tekst jak oszalała, bo miałam przeczucie, że zaraz wydarzy się coś złego. Eva rzeczywiście musi uważać i cieszy mnie, że sama doszła do tego wniosku. Widać, że ma coraz więcej wątpliwości i doskonale to rozumiem. Chyba nie do końca rozumiała na co się pisze, idąc do ojca, którego zna tylko z opowiadań. Teraz jest w jego domu, zdana na jego łaskę i wystarczy kiwnięcie palcem by te goryle połamały jej kości. Jest praktycznie bezbronna, a mam wrażenie, że już zwróciła na siebie uwagę. W tym negatywnym sensie. Za dużo chciałaby wiedzieć, za często zadaje pytania i nie jestem pewna, czy Zack nie domyśla się prawdziwych powodów przybycia córki. Pomysł kłótni z Camem przy Zacku był dobry, ale może nie wystarczyć by przechytrzyć ojczulka i przekonać go o szczerości zamiarów. Ten mężczyzna nie wydaje się groźny, jest raczej taki spokojny i opanowany. Ale czuć, że wieje od niego czymś złym i ten jego spokój to tylko pozory. Ciekawa jestem, co może wymyśleć...

    Jeszcze jedno spostrzeżenie nasunęło mi się na myśl. Ten dom jest piękny. Wydaje się, że dzieciom niczego nie brakuje. Piękne pokoje, gry na komputer, towarzystwo innych ludzi... Żyją w dostatku o jakim wiele dzieci na świecie może tylko pomarzyć. A mimo wszystko chcą uciec. Z boku wydaje się, że super im się żyje, ale wchodząc w tym sytuację głębiej człowiek jest przerażony! Porywanie kobiet by je zapłodnić i zabić, jakieś tajemnicze pomieszczenia w piwnicy , zero uśmiechu u tych dzieci i ogromna chęć ucieczki.... To dopiero horror!

    Świetny rozdział, kochana! ;* Lecę do kolejnego póki mnie nic nie goni:D

    OdpowiedzUsuń