Z perspektywy Evy
Nie
spałam prawie całą noc, ale to nawet i dobrze, bo miałam przez to
czas na przemyślenie sobie paru rzeczy. Stwierdziłam też, że
chyba Cameron miał rację i nie byłam jeszcze gotowa na
konfrontację z moim ojcem. Ale tak czy owak już byłam w jego
łapskach, więc należało chociaż spróbować doprowadzić to
wszystko do końca. Wstałam z łóżka i wzięłam z krzesła swoje
wczorajsze ubrania i ruszyłam na korytarz w celu znalezienia
łazienki. Uświadomiłam sobie coś strasznego, a mianowicie, że nie
mam nawet bielizny na zmianę. Moja sytuacja stawała się z minuty
na minutę coraz gorsza. Jedyna łazienka jaką znalazłam była
zajęta więc musiałam czekać jak idiotka na korytarzu licząc na
to, że w końcu się zwolni. Po kilku minutach w pośpiechu wyszła
z niej Vivian i widząc mnie zerknęła na zegarek i zmierzyła mnie
wzrokiem.
- Nie
mamy czasu. - Powiedziała tylko, po czym pociągnęła mnie za rękę,
niemal wrzucając do pokoju moje ubrania. Zbiegłam za nią po
schodach i stanęłyśmy w progu kuchni w chwili, kiedy Zack
wychodził akurat z piwnicy.
- Dlaczego
jesteś jeszcze w piżamie? - Zapytał z wyraźną irytacją.
- Bo
dopiero wstałam. - Odparłam obojętnie. Vivian ścisnęła mocniej
moją rękę i kiedy Marshal otworzył usta, żeby coś powiedzieć,
dodała szybko:
- Zapomniałam
jej obudzić. Przepraszam. - Szepnęła ze skruchą. Mężczyzna
popatrzył na nią karcącym wzrokiem i wskazał stół.
- U nas
śniadania są punktualnie o ósmej. Przyzwyczajaj się. - Rzekł i
widać było po nim, że jest na mnie zły.
Za co?
Bo spóźniłam się o te pół minuty i jestem tylko w koszulce i
spodenkach które znalazłam w szafie Isobell? Chciałam coś
powiedzieć, ale nastolatka stojąca obok mnie widząc moją minę
ponownie ścisnęła moją dłoń. Popatrzyłam na nią ale ona się
odwróciła i niemal pociągnęła mnie w stronę stołu, na którym
już czekały gotowe owsianka i sok. Usiadłam obok Vivian i zabrałam
się za zjadanie swojej porcji. Próbowałam nie zwracać uwagi na
to, że mój ojczulek cały czas bacznie mnie obserwuje. Myślałam,
że już nikt nic nie powie, aż w końcu odezwała się Vivian,
cichutkim głosem:
- Wypuścisz
dziś Jaspera?
- Nie
zasłużył sobie. - Odparł chłodno Zack, przerywając na moment
jedzenie.
- Obiecałeś
mu. - Zauważyła nieśmiało rudowłosa, na co Zack tylko się
zaśmiał.
- Jesteś
najbardziej naiwną osobą jaką znam, skoro wierzysz we wszystko, co
ci się powie. - Warknął do niej. - A poza tym jak się je, to się
nie mówi. Kończ śniadanie. - Dokończył i wstał od stołu, nawet
po sobie nie sprzątając. - Byłbym zapomniał! - Odwrócił się do
nas, zanim otworzył drzwi do piwnicy. - Vivian, oprowadź Evę po
domu i wszystko jej pokaż. - Zwrócił się do dziewczyny, po czym
wskazał na mnie palcem. - Będę chciał porozmawiać z tobą po
obiedzie. - Zakomunikował i nie wiem czemu, ale wyczułam w tym nutkę
groźby.
Zignorowałam ją jednak i wróciłam do jedzenia śniadania.
Udawałam, że nie interesuje mnie to, jak wpisuje jakiś kod w
klawiaturkę przy drzwiach a kiedy lampka nad nimi zapala się na
zielono, wchodzi do środka. Kiedy już prawie skończyłam jeść,
po schodach zeszła starsza kobieta trzymając na rękach jakieś
dziecko. Aż się wzdrygnęłam z zaskoczenia, kiedy rudowłosa
poderwała się z krzesła i pobiegła w stronę malucha.
- Dzień
dobry Evo. - Przywitała się ze mną starsza pani. - Jestem Harriet.
Miała
na oko z sześćdziesiąt pięć lat, siwiejące, kręcone włosy i
okulary w złotych oprawkach zsunięte na czubek nosa. uśmiechała się do mnie miło, ale coś mnie niepokoiło w tym, jak na mnie patrzyła.
Niepewnie odwzajemniłam uścisk jej dłoni.
- Harriet
jest jedną z naszych dwóch opiekunek. - Wyjaśniła mi natychmiast
Vivian. - A to Olivier. - Pokazała na blondyna trzymanego na rękach
przez starszą panią.
Nie
często miałam do czynienia z tak małymi dziećmi, więc nie
wiedziałam jak zachować się w stosunku do chłopca.
- Przypilnujcie
go a ja sprzątnę po śniadaniu. - Zarządziła Harriet, wręczając
mi malucha na ręce. Natychmiast oddałam go Vivian, na co ta tylko
się zaśmiała.
- Oli
ma już dwa latka i nie jest aż taki kruchy, jak mogłoby się
wydawać. - Powiedziała całując malca w czoło. - Chodź, pokażę
ci Jeszcze Oscara i Aquę. - Oświadczyła i pomaszerowała na górę.
Chcąc
nie chcąc poszłam za nią. Otworzyła drzwi do małego pokoiku o
żółtych ścianach. Było tam dużo barwniej niż w pomieszczeniu,
które ja zajmowałam. W rogu stał wielki kosz z zabawkami a obok
niego, na miękkim dywanie siedział wielki, pluszowy miś. Przy
przeciwnej ścianie ustawione były dwa łóżeczka dziecięce. W
jednym dzielnie stał mały chłopczyk o identycznym wyglądzie jak
Olivier. Aż parę razy przetarłam oczy ze zdziwienia. Nie trudno
było się domyślić, że są bliźniakami. W sumie Cam, Xander i
Domi też nimi byli, ale wbrew pozorom bardzo się różnili. Każdy
miał inny styl, różny charakter i sposób bycia. Przy takich
małych dzieciach tych różnic nie było widać. Vivian posadziła
Oliviera na dywanie a ten od razu zaczął wspinać się na
pluszowego misia, mówiąc przy tym coś niezrozumiale. Potem wyjęła
drugiego malca, zapewne Oscara i posadziła go obok brata.
- To
twoi bracia? - Zagadnęłam siadając obok chłopców.
- Przyrodni.
Są zmutowani, jak my.
- A
gdzie jest ich matka? - Zapytałam niby od niechcenia, ukradkiem
obserwując reakcję dziewczyny. Zaczęła nerwowo rozglądać się
po pokoju.
- Nie
żyje. Poświęciła swoje życie dla nich, tak jak twoja dla ciebie. -
Dobiegł mnie chłodny głos Harriet. Kobieta podeszła do chłopców
trzymając w dłoniach sporą miseczkę z jakąś białą papką.
Usiadła na dywanie i zaczęła karmić chłopców na zmianę
łyżeczką. - Na przyszłość takie pytania zadawaj mnie,
bądź swojemu ojcu. - Zakomunikowała patrząc na mnie z tym
niebezpiecznym błyskiem w oku. Jak zwykła starsza pani może być
aż tak przerażająca? No ja się pytam, jak?
- Przepraszam.
Rzeczywiście nie powinny mnie interesować takie sprawy. - Skłamałam.
Wcale
nie czułam się zawstydzona, wręcz przeciwnie. Teraz już
wiedziałam, że w tym domu należy siedzieć cicho i trzymać dziób
na kłódkę. Biedna Vivian chyba też była tego świadoma. I coś
mi mówiło, że Harriet wie więcej, niż powinna jako zwykła
niania.
- Chodź,
pokażę ci Aquę. - Rudowłosa pociągnęła mnie za rękę.
- Tylko
bądźcie cicho. Mała ostatnio jest niespokojna. - Powiedziała
Harriet, nienaturalnie słodkim głosem. Szczerze mówiąc to bałam
się zostawiać ją samą z bliźniakami. To jakby Powierzyć dwie
małe myszki wygłodniałej kocicy.
Weszłyśmy
do kolejnego pokoju, bardzo podobnego do poprzedniego. Różnica
polegała tylko na tym, że zamiast żółtych ścian, te były
jasnoniebieskie a zamiast kosza z zabawkami w rogu stał bujany fotel
w którym siedziała kobieta wyglądem w niczym nie przypominająca
Harriet. Czarne włosy związane miała w warkocz i gdyby nie liczne
zmarszczki i odznaczające się siwe odrosty dałabym jej maksymalnie
czterdzieści lat. Popatrzyła na nas dużymi, brązowymi
oczami i uśmiechnęła się, pokazując białe zęby. Chyba
wyglądała tak młodo właśnie przez ten uśmiech i przepiękne
oczy. Przyłożyła palec wskazujący do ust dając nam znak, żebyśmy
były cicho, a potem machnęła ręką abyśmy do niej podeszły. Na
rękach trzymała małe dziecko i mimo, że mój ojciec wspomniał coś
o tym, że ma już dwa tygodnie, to miałam wrażenie, że maluch
dopiero się urodził. Był słodki.
- To
jest właśnie Aqua. - Wyjaśniła cichutko Vivian, głaszcząc
kruszynę po zaciśniętej w pięść dłoni. - A to nasza druga
opiekunka, Michelle. - Przedstawiła mi starszą kobietę.
- Miło
mi cię poznać. - Odparła wyciągając dłoń, którą bez namysłu
uścisnęłam.
W
przeciwieństwie do Harriet, Michelle wyglądała całkowicie
niegroźnie, ale postanowiłam nie dać się zwieść. Skoro jedna z
nich wiedziała, że opiekuje się małymi mutantami, pewnie druga
też była we wszystko wtajemniczona.
- Kiedy
się obudzi? - Zapytała rudowłosa, z podziwem przypatrując się
dziewczynce.
- Nie
wiem, dopiero zasnęła. Pół nocy nie spała. Zawołam was. -
Zapewniła kobieta. Dziewczyna pokiwała głową i popatrzyła na
mnie.
- Chodź,
mamy jeszcze cały dom do zwiedzenia.
Cały
dom okazał się niedużym salonem z telewizorem plazmowym i sporą
kolekcją filmów oraz biblioteką ze stojącymi w niej dwoma
komputerami i dwa nieduże pomieszczenia w których odbywały się
lekcje z prywatnymi nauczycielami. Szczerze mówiąc to nic nie
przykuło zbytnio mojej uwagi, dopóki nie dotarłyśmy do
komputerów.
- Możemy
wchodzić na wszystkie strony, jakie tylko nam się podobają? - Zapytałam przyglądając się urządzeniu.
To do
siebie nie pasowało. Z jednej strony dom w lesie i całkowita
izolacja od reszty świata, a z drugiej komputer umożliwiający, a
przynajmniej ułatwiający ucieczkę z tego miejsca.
- Nie
ma internetu, ale w szafce jest sporo gier. Poza tym mają
zainstalowane encyklopedie więc służą jako pomoc w odrabianiu
lekcji. - Wzruszyła ramionami. - Chłopcy zwykle spędzali na nich
czas. Ja wolę czytać. - Wskazała na wielki regał zapełniony
książkami.
- A
Isobell? - Zapytałam. - Przyjaźniłaś się z nią?
- Oczywiście.
Ale ona wolała rysować. Od zawsze miała talent. Powinnaś obejrzeć jej prace. Miała całe tony rysunków. Najczęściej rysowała
takiego chłopaka z dredami. Mówiła, że to jej ojciec.- Uśmiechnęła
się jeżdżąc palcem po grzbietach książek.
- A
twoi rodzice? - Szepnęłam.
Dziewczyna
rozejrzała się dookoła jakby się bała, że toś może nas
usłyszeć i wróciła do przeglądania książek. Po chwili zrzuciła
kilka z nich i natychmiast uklękła, żeby je pozbierać. Pochyliłam
się, żeby jej pomóc.
- To
nie miejsce ani pora na takie rozmowy. - Wyszeptała, spoglądając
na mnie. Udałam, że nic nie słyszałam i szybko pomogłam jej
pozbierać książki i poustawiać je na półkach. Cały ten czas
byłam jeszcze w ubraniach, w których spałam, więc stwierdziłyśmy,
że żeby nie denerwować Zacka, znajdziemy mi coś do przebrania.
Szczęście, że Isobell była wysoka, bo inaczej chyba nie
znalazłybyśmy niczego, co by na mnie pasowało. Na obiad zeszłam
już w koszulce na ramiączka i narzuconej na nią bluzie, oraz
krótkich spodenkach. Zack widząc moje nagie nogi natychmiast
zarządził, że wieczorem Harriet ma pozwolić mi zamówić sobie
jakieś ciuchy w internecie. Obiad podobnie jak śniadanie, jedliśmy
w prawie całkowitym milczeniu. To było dla mnie dziwne, bo z
Parkerami nie można było się skupić na jedzeniu, bo każdy miał
coś do powiedzenia. Kiedy człowiek przez pięć minut się nie
uśmiechał, zaraz uznawali, że coś jest nie tak. Tutaj uśmiech
był czymś nienaturalnym. Miałam dziwne wrażenie, jakby wszystko
co się dzieje, to było tylko złudzenie.
- Musimy
porozmawiać. - Odezwał się w końcu Marshal, wstając od stołu.
Podali na obiad królika a ja przez prawie godzinę musiałam się
męczyć i wdychać zapach tego mięsa. Na szczęście ktoś pomyślał
i o mnie i nie musiałam zjadać biednego zwierzątka. Wstałam i
ruszyłam za ojczulkiem w stronę schodów. Otworzył pierwsze drzwi
po prawej i zaprosił mnie do niewielkiego pomieszczenia, służącego
chyba za jego gabinet. W środku stało jedynie duże biurko a za nim
wisiały półki na których poustawiane były kolorowe segregatory.
- Usiądź. - Usłyszałam za sobą głos Zacka. Zajęłam krzesło przy biurku, a
po drugiej stronie po chwili spoczął mój ojciec. - Jak ci się
podoba dom? - Zagadnął z niepokojącym uśmiechem. Ten człowiek
mnie naprawdę niepokoił. Raz był uśmiechnięty i zadowolony, a za
chwilę wyglądał, jakby gotów był zamordować za jeden zły ruch.
- Jest
spoko. - Kiwnęłam głową rozglądając się po pomieszczeniu. -
Trochę odludne miejsce, ale może być. - Wzruszyłam ramionami
widząc, że oczekuje jakiejś konkretniejszej odpowiedzi.
- Jest
odludne, ale to konieczność. To dobra kryjówka, której nie
mógłbym zapewnić dzieciom w centrum jakiegoś dużego miasta. - Powiedział przewiercając mnie wzrokiem. - Przeszłaś już
przemianę, Evo? - Zmienił nagle temat.
- Tak.
- Odparłam zgodnie z prawdą. W tej akurat kwestii nie musiałam go
oszukiwać. Z resztą i tak pewnie już dowiedział się o tym, ze
swoich źródeł.
- Znakomicie!
A czy wykształciły się już w tobie jakieś zdolności? - Wypytywał
dalej, wyraźnie się ożywiając.
- Jeszcze
nie. Nicholas mówił mi, że ujawnią się dopiero po moim napadzie
agresji. - Skłamałam.
Aż
dziwię się sobie, że tak naturalnie mi to przychodziło. Kiedyś
nie umiałam kłamać i mama zawsze mnie na tym przyłapywała. Albo
w takim razie moje zdolności aktorskie znacznie się polepszyły,
albo Marshal był cholernie naiwny. Ale nawet nie próbował ukryć,
jak bardzo zawiodłam go tą odpowiedzią.
- W
takim razie spotkasz się teraz z panią Wilson, a potem z doktorem
Pattisonem. - Oznajmił wracając do swojego oficjalnego tonu. Czegóż
mogłam się więcej spodziewać?
Nie
chciałam się z nim spoufalać, bo doskonale wiedziałam, jaki z
niego podły drań, ale liczyłam, że chociaż on będzie próbował
nawiązać ze mną jakąś bliższą relację. W końcu byłam jego
córką, a on z każdą chwilą udowadniał mi coraz bardziej, że
interesuje się mną tylko ze względu na to, że jestem mutantem.
Mimo wszystko zrobiło mi się przykro, kiedy tak po prostu mnie
odprawił.
Pani
Wilson okazała się trzydziestoletnią blondynką, z
którą miałam mieć większość zajęć. Zadawała mi masę pytań
dotyczących szkoły i nie była zadowolona, kiedy jej powiedziałam,
że od trzech miesięcy nie uczęszczam regularnie na żadne zajęcia.
Kiedy to usłyszała, od razu zaczęła wertować swoje notatki a
potem wyszła i wróciła po dziesięciu minutach z plikiem kartek w
ręku. Na każdej z nich była lista tematów z danego przedmiotu i
miałam za zadanie zaznaczyć, które z nich już przerabiałam.
Arkusz z matematyki zostawiłam prawie całkowicie pusty. Po prawie
dwóch godzinach pani Wilson stwierdziła że to wszystko, co chciała
wiedzieć, a na jutro przygotuje mi testy z tematów, które
zaznaczyłam, że umiem. Jakoś nie bardzo mnie tym pocieszyła.
Byłam już wykończona, a musiałam jeszcze spotkać się z tym
całym doktorem Pattisonem, o którym wspomniał mój ojciec.
Wcześniej
wyobrażałam sobie go jako garbatego staruszka z siwymi, osmalonymi
włosami sterczącymi na wszystkie strony świata i grubymi okularami
na nosie. Połowicznie miałam rację, bo okulary miał, podobnie jak
siwe włosy, ale był bardzo zadbany i na pewno się nie garbił. Co
więcej, był bardzo miły, co mnie trochę zdziwiło. Zdradził mi
nawet, że jest wieloletnim przyjacielem i wspólnikiem mojego ojca i
że wszyscy bardzo oczekiwali na moje przybycie. Normalnie jakbym
była Świętym Mikołajem. Pobrał mi próbki śliny oraz krew, co
było zdecydowanie najgorszym momentem naszego spotkania. Nie
wiedziałam, co mam o nim myśleć, bo wydawał się wyjątkowo
normalny, porównując go do Harriet czy samego Zacka. Na koniec
powiedział, że jeśli miałabym jakiekolwiek pytania co do
przemiany, to mogę śmiało go pytać. Na początku tyko się
uśmiechnęłam i miałam już wyjść, kiedy coś przyszło mi do
głowy:
- Czy
będąc mutantem, po moim wybuchu będę pragnęła krzywdzić
innych? - Zapytałam. Doskonale znałam odpowiedź, ale chciałam
poznać zdanie mężczyzny.
- Jeśli
pytasz mnie, czy Cameron Parker zabija ludzi dlatego, że jest
mutantem, to odpowiedź brzmi: Nie. - Odpowiedział patrząc na mnie
i uśmiechając się ciepło. - Cameron Parker zabija, bo tak został
wychowany. Jego ojciec był przestępcą, podobnie jak większość
rodziny. To, że prędzej czy później trafi za kratki było tylko
kwestią czasu. Jego córkę też czeka to samo. Dzięki ludziom
takim jak ty pozbędziemy się defektów takich, jak oni. - Mówił,
dalej się uśmiechając.
Tym
tylko mi udowodnił, że nic nie wie na temat przemiany. Cameron nie
był zły sam w sobie. On po prostu się mścił. A mutanci po
przemianie, kiedy już ich zdolności w pełni się uaktywnią
podświadomie pragną krwi. Nie jedzą mięsa, ale przyjemność
sprawia im zadawanie bólu. Może rzeczywiście są jak zwierzęta,
ale to właśnie ludzie tacy jak mój ojciec, czy doktor Pattison ich
takimi uczynili. A teraz zamiast pomóc, próbują wytępić. To tak,
jakby szkolili psy do walk, a potem mieli pretensje, że są
agresywne.
Pożegnałam
się grzecznie z doktorem i wyszłam z biblioteki, w której odbywała
się nasza rozmowa. Przegapiła mnie kolacja, ale nie byłam głodna.
Bardziej ciekawa tego, co ma mi do powiedzenia Vivian, bo przez cały
dzień chodziło mi to po głowie. Jakby wiedziała, po co zadaję
jej te wszystkie pytania. Nie musiałam długo szukać rudowłosej,
bo zastałam ją krzątającą się po moim pokoju.
- Jesteś
już! Przepraszam, że bez pukania, ale chciałam tylko pozbierać
rzeczy Isobell. - Tłumaczyła się, wskazując na pudło pełne
zeszytów i książek.
- I tak
nie mam tu żadnych swoich rzeczy. - Stwierdziłam, pomagając jej w
wyjmowaniu z szafek kolejnych przedmiotów. - Możemy porozmawiać? -
Zapytałam w końcu.
Nie
wiedziałam, jak mam się zachować w stosunku do dziewczyny.
Wydawała się w porządku, ale zdawałam sobie sprawę, że dla niej to Zack jest ojcem i pewnie jeśli jej opowiem, po co przybyłam, to
natychmiast mu na mnie doniesie. Jednak wiedziałam, że ona
niewątpliwie coś podejrzewa, tylko nie miałam pojęcia, jak mam się
zabrać do wydobycia z niej jakichkolwiek informacji. Na szczęście
ona sama przyszła mi z pomocą.
- Nie
możesz tak otwarcie o tym mówić! - Upomniała mnie surowo,
zamykając drzwi a uprzednio wyglądając na korytarz. Włączyła
radio stojące na jednej z półek na tyle głośno, żeby jego
odgłos tłumił nasze szepty. - W domu są kamery i podsłuchy.
Tylko w łazience i sypialniach ich nie ma. - Powiadomiła mnie,
siadając na łózko i zmuszając, żebym zrobiła to samo. - Wiem, po
co przyjechałaś. I oni też to podejrzewają, dlatego są w
stosunku do ciebie tacy uprzedzeni. Dlatego musisz przestać zadawać
tyle pytań. Węszysz, a on tego nie lubi.
- Masz
na myśli...
- Naszego
ojca. - Przerwała mi. - Pytałaś o moich rodziców. Też jestem
córką Zacka, a moja matka nie żyje. Sprowadza tu młode
dziewczyny, których zadaniem jest jedynie urodzić kolejne dziecko.
Potem je zabija. Byłoby nas więcej, gdyby nie kilka nieudanych prób i poronień. Wszystko robi w piwnicy, a tam nie pozwala nam
wchodzić. Jasper i Kieran włamali się tam parę razy...
- Kto
to Jasper? - Zapytałam starając się przyswoić wszystko to, co
dziewczyna mi mówi.
- To
mój starszy, a twój młodszy brat. Chociaż nie jestem pewna, czy
nie jest synem któregoś z ochroniarzy. Ojciec często wypomina mu,
że nie jest jego dzieckiem. - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się
smutno. - Jakieś dwa tygodnie temu Kieran i Jasper włamali się do
piwnicy i zaczęli grzebać w papierach Zacka. Strasznie się na nich
zdenerwował i obu zamknął gdzieś na dole. Kierana widziałam
potem tylko, kiedy stąd wyjeżdżali, razem z Isobell. - Dokończyła,
bawiąc się kosmykiem włosów i nadal nerwowo rozglądając po
pokoju.
- Czyli
wy...
- Wiemy
doskonale, jakie nasz ojciec ma co do nas plany, chociaż on
osobiście nigdy nam ich nie zdradzał. Ja też nie chciałam w nie
wierzyć, dopóki Jason nie zmarł podczas przemiany. Wszyscy
patrzyliśmy jak umiera, a kiedy Kieran chciał mu pomóc, Zack
kazał swoim ludziom go pobić. - Szepnęła patrząc mi prosto w
oczy. Coraz bardziej zaczynałam się bać i zastanawiałam się, po
jaką cholerę ja dałam się w to wplątać?
- Musimy
się stąd jakoś wydostać. - Mruknęłam pod nosem, bardziej do
siebie niż do niej.
- Wiem,
ale to nie będzie takie proste. Harret, Michelle, Doktor Pattison i
ta nieznośna Wilson...Wszyscy z nim współpracują. Samego domu
strzeże pięciu goryli. Potrzebujemy kogoś z zewnątrz. -
Powiedziała wyglądając przez okno. - Tak czy owak jeśli chcesz
dowiedzieć się czegoś więcej, to koniecznie musisz porozmawiać z
Jasperem. On wie na ten temat dużo więcej, niż ja. - Nie zdążyłam
nic odpowiedzieć, bo drzwi się otworzyły i do środka wparował
Jean.
- Wpadłem
powiedzieć do widzenia. - Oświadczył. Chyba zobaczył niepokój na
mojej twarzy, bo dodał zaraz: - Obaj z Zackiem uznaliśmy, że
najlepiej będzie, jeśli przemyślę sobie to wszystko. Mam w okolicy
znajomego, więc będę do was wpadał. - Oznajmił podchodząc i ni z
tego, ni z owego przytulając mnie na pożegnanie. - Nie martw się,
powiadomię tego gostka w przyluźnych spodniach, gdzie ma nas
szukać. - Szepnął mi do ucha, po czym machnął jeszcze Vivian i
wyszedł. Rudowłosa patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi, po
czym zaczęła śmiać się głośno.
- On
jest dziwny. - Stwierdziła w końcu, zbierając pudła z rzeczami
Isobell.
No
cóż, nie zamierzałam się z nią o to sprzeczać. Miałam tyko
nadzieję, że Zack nie namącił mu w głowie i Jean rzeczywiście
powiadomi Cama, gdzie ma nas szukać.
Witam :) Więc tak: ten rozdział podoba mi się dużo bardziej niż poprzedni, ale nadal nie jestem pewna, czy wszystko jest tak, jak powinno. Mam u niektórych zaległości, ale nadrobię to pewnie jeszcze dzisiaj. I przez najbliższy tydzień nie będę miała dostępu do komputera, więc jeśli pojawią się jakieś nowe rozdziały, to skomentuję je aż w weekend. Nie wiem też, kiedy pojawi się kolejny rozdział ale mogę was zapewnić, że już niedługo koniec. Znając życie i tak będę przedłużać jak tylko się da, ale wytrzymajcie ze mną jeszcze trochę :)
Kurna, nie mam za bardzo czasu, ale i tak skomentuje ;D
OdpowiedzUsuńRozdział zajebisty, naprawdę. Podobał mi się, teraz muszę leciec, ale chce tylko żebyś wiedziała, że czytam twoje rozdziały ;*
Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale na pierwszy tydzień ferii postanowiłam całkowicie odciąć się od internetowego społeczeństwa :P (matko, jak to brzmi...)
OdpowiedzUsuńStwierdzam, że Zack nie jest aż tak dobrym przestępcą. To znaczy jasne, jest okrutny, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale nie najlepiej wyszło mu to wychowywanie sobie mutantów. Oczywiście, to lepiej dla Cama i dla Isobell i w ogóle do wszystkich, ale wyobrażałam sobie, że te dzieciaki będą tam po niezłym praniu mózgu.
Tak czy siak, jego dom jest straszny a Harriet taka... creepy. Mam nadzieję, że szybko wypełni się jej plan i będzie mogła się stamtąd wyrwać, choć z drugiej strony to będzie koniec opowiadania...
A i jeszcze co do poprzedniego rozdziału. Chłopcy zdziwili mnie z tym, że mają plan b. Naprawdę uwierzyłam w to, że uwierzyli w wymiar sprawiedliwości i zamierzają odsiedzieć swoją karę. Naprawdę ich lubię, no ale zabili ludzi. Ale niech będzie, niech Rocki nie będzie sama :P
Pozdrawiam,
Sparks ;*
Cześć, dotarłam, przeczytałam i obecnie komentuję...
OdpowiedzUsuńTak, wiem, początek nie ma sensu. Ja chyba ostatnio nic porządnego nie skleję w komentarzach :P
Podziwiam Evę, gdyż jest strasznie odważna. W domu Zacka porusza się jako tako swobodnie i zadaje śmiałe pytania, oraz kłamie w żywe oczy psychopatycznemu człowiekowi! Szacun...
Postać Vivian jest dla mnie nie do rozgryzienia. Może ona tęskni za kimś? Tak wywnioskowałam po jednym z dialogów tutaj przeprowadzonych. Co mi się nie spodobało - jest niedziela, jutro szkoła (za tydzień ferie, będę silna *^*) a tutaj pojawia się babka, która zamierza zrobić test Evie z materiałów, które ta zapisała na egzemplarzu. Nawet tutaj przypominają mi o teście i szkole... zlitujcie się ;_;
Tak, tak, musiałam się uczepić tego fragmentu xD
Cóż, mam szczerą nadzieję, że za niedługo będzie tutaj niezła jatka. W końcu, Zack jest tym złym, Cam na pewno nie pozostawi Evy na pastwę losu w łapach tego człowieka. A co z tym wiążę? Mega wyczesana walka i odbicie Evy z domu tego szaleńca!
Pozdrawiam i życzę potoku weny ;D
Witam! ;)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba! Nie wiem, dlaczego masz co do niego mieszane uczucia. Przede wszystkim pokazałaś, że Eva zaczyna węszyć, ale robi to w zbyt widoczny sposób. Myślę, że musi trochę przystopować. Oczywiście czas gra w tej akcji sporą rolę, ale Eva nic nie osiągnie, jeśli nie wzbudzi zaufania Zacka. Na tym się musi na razie skupić. No i na tym, by perfekcyjnie się przygotować do starcie, jakie na pewno nadejdzie w odpowiednim czasie. Może szkolić swoje umiejętności wtedy, kiedy ma pewność, że jest sama. Może nauka to też nie jest zły pomysł? Rozumiem jej niechęć, ale wszystko czego się nauczy, może jej się tylko przydać. Poza tym Zack chce, żeby Eva się uczyła. Jeśli się do tego przyłoży i pokaże mu, że się stara, to zdobędzie jego zaufanie. Musi działać rozważnie. Musi planować i być bardziej ostrożna. Wierzę, że ten plan ma szansę na powodzenie, ale pochopnym działaniem nic nie osiągnie.
Całuję! ;*
Jestem. Spóźniona jak cholera, ale jestem. Wybaczysz, prawda? :3
OdpowiedzUsuńNo to jedziemy z tym koksem... Rozdział świetny jak każdy inny i mogliśmy trochę od wewnątrz poznać sytuację w "domu" Zacka. Ten gość mnie cholernie irytuje. Bo ja wiem, że on coś wie i podejrzewa powód przebywania tam Evy. A może ma nawet pewność czemu tam jest? Zastanawia mnie czy naprawdę jest na tyle głupi, aby się nie zabezpieczać... Założę się, że na pewno szpieguje ją i nie zdziwiłabym się gdyby w jej pokoju też założył podsłuch... Hm... No nie wiem. Mam nadzieję, że ten Jean rzeczywiście powie reszcie o tym, gdzie przebywa Eva. Nie wiem jak całą nadzieję można podkładać w kim... taki, ale mam nadzieję, że się uda. Kibicuję.
Bracia w końcu zawsze muszą uratować sytuację ^^
Niedługo koniec? Tym miałaś pocieszyć? Jeśli tak to średnio ci to wyszło, bo ja zaraz się poryczę. Dlaczego to co najlepsze tak szybko się kończy...? ;-;
Ehh, no nic. Czekam na następny i życzę epidemii weny!
Buziaki, Inna :3
Ja tez jestem, choć obiecałam już to dawno. No cóż, chyba nie powinnam składać obietnic :D
OdpowiedzUsuńWspółczuję Evie, że musi być w tak okropnym miejscu. Nie dość, że Zack jest tyranem, dom jest z dala od wszystkiego to jeszcze Eva musi wstawać punktualnie i siedzieć cicho. Serio, to wszystko jest takie przerażające. Eva nie może zrobić nic, nawet się odezwać, jeśli nie jest to po myśli ojca. On jest jeszcze bardziej chory niż myślałam, a nie sądziłam, że to możliwe.
Wiedziałam, że będzie miał na oku Evę. Było to już od początku jasne, ale mam nadzieję, że jednak nie będzie jej kontrolował non stop i na przykład będzie mogła spotkać się z Jasperem. Wow, śmiesznie tak poznać swoje rodzeństwo. To musi być takie dziwne...
Vivian jest fajna! A przynajmniej tak mi się wydaje!
Oby Jean rzeczywiście był po stronie Parkerów. Gdyby Zack go zmącił, wkurzyłabym się!
Pozdrawiam :*
Kochana, masz pełne prawo mnie zabić. Powiedziałam, że komentarz będzie wcześniej, a jest dopiero teraz, ale nie dałam rady. Przeczytać zdążyłam, a komentarz musiał zaczekać. Wybacz! ;)
OdpowiedzUsuńCóż to był za rozdział! Mimo że początek typowo informacyjny i może spokojny, ale ja i tak leciałam przez tekst jak oszalała, bo miałam przeczucie, że zaraz wydarzy się coś złego. Eva rzeczywiście musi uważać i cieszy mnie, że sama doszła do tego wniosku. Widać, że ma coraz więcej wątpliwości i doskonale to rozumiem. Chyba nie do końca rozumiała na co się pisze, idąc do ojca, którego zna tylko z opowiadań. Teraz jest w jego domu, zdana na jego łaskę i wystarczy kiwnięcie palcem by te goryle połamały jej kości. Jest praktycznie bezbronna, a mam wrażenie, że już zwróciła na siebie uwagę. W tym negatywnym sensie. Za dużo chciałaby wiedzieć, za często zadaje pytania i nie jestem pewna, czy Zack nie domyśla się prawdziwych powodów przybycia córki. Pomysł kłótni z Camem przy Zacku był dobry, ale może nie wystarczyć by przechytrzyć ojczulka i przekonać go o szczerości zamiarów. Ten mężczyzna nie wydaje się groźny, jest raczej taki spokojny i opanowany. Ale czuć, że wieje od niego czymś złym i ten jego spokój to tylko pozory. Ciekawa jestem, co może wymyśleć...
Jeszcze jedno spostrzeżenie nasunęło mi się na myśl. Ten dom jest piękny. Wydaje się, że dzieciom niczego nie brakuje. Piękne pokoje, gry na komputer, towarzystwo innych ludzi... Żyją w dostatku o jakim wiele dzieci na świecie może tylko pomarzyć. A mimo wszystko chcą uciec. Z boku wydaje się, że super im się żyje, ale wchodząc w tym sytuację głębiej człowiek jest przerażony! Porywanie kobiet by je zapłodnić i zabić, jakieś tajemnicze pomieszczenia w piwnicy , zero uśmiechu u tych dzieci i ogromna chęć ucieczki.... To dopiero horror!
Świetny rozdział, kochana! ;* Lecę do kolejnego póki mnie nic nie goni:D