Z perspektywy Camerona
Pierwszym, co zobaczyłem
po wyjściu z tunelu było ciało jakiegoś faceta w kałuży krwi.
Pewnie ktoś inny będąc na moim miejscu zwróciłby na to większą
uwagę, ale mnie nie interesowało wtedy nic, poza odnalezieniem Evy.
- Wszyscy nie żyją. - Potwierdził Amir doganiając mnie i kierując na mnie światło
swojej latarki.
Przyłożyłem palec do
ust nakazując mu ciszę a potem wskazałem w miejsce gdzie leżał
trup. Zacząłem rozglądać się dookoła nasłuchując jednocześnie
jakichś niepokojących dźwięków. Chyba znajdowaliśmy się w
podziemiach, o których wspominał nam Kieran. Jeśli dobrze się
orientuję, to było z nich jedno wyjście, nie licząc tunelu, który
zawalił się przed kilkoma minutami. Ruszyłem szerokim korytarzem
słysząc niepokojące dźwięki, z pewnością nie dochodzące w
góry. Dopiero po przemierzeniu kilku metrów usłyszałem dziewczęcy
śmiech, a raczej głośny, odbijający się echem chichot. Zamarłem
na moment, a idący za mną Amir uniósł trzymany przez siebie
pistolet kilka centymetrów wyżej, przygotowując się do oddania
strzału. Domyślałem się, do kogo należał ten śmiech i na samą
myśl, co właśnie może się wyprawiać serce mi stanęło.
Przyśpieszyłem kroku idąc za dziwnymi odgłosami i po chwili razem
z osłaniającym mnie Amirem znaleźliśmy się w szerszej części
korytarza z metalowymi schodami prowadzącymi na górę. Tuż przy
nich dostrzegłem kolejne ciało a cała podłoga była spryskana
krwią w jednych miejscach bardziej, w innych mniej.
- Jeśli to robota Evy, to
powinno już jej przejść, no nie? - Zasugerował cicho Amir,
przysuwając się bliżej mnie. Pokręciłem przecząco głową,
przełykając jednocześnie ślinę, bo było to jedynym na co w
tamtej chwili było mnie stać.
W normalnych
okolicznościach przejąłbym się bardziej znalezieniem stamtąd
jakiegoś wyjścia, ale prawdopodobnie była tam rządna krwi Eva,
dla której nie stanowiłoby większego problemu poderżnięcie
gardła któremuś z nas. Amir miał rację. Zwykle po dokonaniu
mordu ludzie się uspokajali, czasami mdleli lub płakali, nie do
końca zdając sobie jeszcze sprawę, co takiego narobili. Jak po
przejściu huraganu, kiedy dopiero wychodząc ze schronu orientujemy
się, jak wielkie są zniszczenia. Przypadek Evy był zupełnie inny,
bo miała potężniejsze zdolności a przemianę przeszła dużo
łagodniej niż większość mutantów, także nikt nie wiedział,
czego można się po niej spodziewać.
Usłyszałem chrzęst.
Tak, jakby ktoś szedł po drobnych kamieniach i był tuż za mną.
Natychmiast się odwróciłem i skierowałem światło latarki przed
siebie. Stała dwa kroki ode mnie, przypominając demona z
najmroczniejszych koszmarów. Włosy miała rozczochrane, całe w
zakrzepłej krwi, a w oczach, w których nie można było odróżnić
tęczówek od źrenic, nic nie można było dostrzec. Uśmiechnęła
się do mnie i wyciągnęła delikatnie rękę. Popatrzyłem na jej
zakrwawione paznokcie a później znowu na twarz, która również
cała była ubrudzona w czerwonej cieczy. Nie byłem naiwny, a Eva
stojąca przede mną z pewnością nie była sobą. Zacząłem szybko
się zastanawiać jak ją stąd wydostać zanim zacznie brakować
tlenu i to tak, żeby nie zrobić jej ani nikomu innemu żadnej
krzywdy.
- Chodź do mnie. - Szepnęła
a jej głos zaczął owijać się wokół mnie najpierw delikatnie,
ale z każdą chwilą uciskając coraz bardziej aż w końcu miałem
wrażenie, że zaraz zacznę się dusić, ale zaniosłem się tylko
kaszlem.
Coś zdecydowanie było
nie tak... Jakby próbowała mnie zahipnotyzować. Nie mogłem się
powstrzymać, żeby nie dotknąć jej dłoni, nadal wyciągniętej w
moją stronę. Wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem w tamtej
sytuacji. Najpierw ujęła ją lekko a potem ścisnęła. W jednym
momencie się ocknąłem i chciałem wyrwać, ale była silniejsza.
Nic dziwnego, jej zdolności były teraz najpotężniejsze. Nie
wiadomo, skąd w jej drugiej dłoni pojawił się nóż, którym
przecięła moją rękę tuż przy łokciu. Krzyknąłem bardziej z
zaskoczenia niż bólu i w tej chwili puściła mnie a z jej gardła
wydobyło się głośne zawodzenie. Cofnęła się kilka kroków i
przyłożyła ostrze noża do ust, delikatnie zlizując moją krew,
która na nim została. Zgiąłem rękę próbując zatamować
krwawienie i cofnąłem się odruchowo. Powinienem był coś zrobić.
Cokolwiek, byleby tylko ją unieszkodliwić, ale nie byłem w stanie.
To, jak się zachowywała i jak wyglądała było dla mnie zbyt dużym
szokiem. W niczym nie przypominała mojej Evy i miałem dziwne
wrażenie, że już nigdy nie będzie taka sama, jak jeszcze przed
kilkoma tygodniami. Potknąłem się o coś i poleciałem na ziemię,
a właściwie na coś miękkiego, co na ziemi leżało. Nie miałem
odwagi by skierować światło latarki z Evy na podłogę bo bałem
się, że dziewczyna gdzieś ucieknie. Ręką wyczułem w ciemności
czyjeś palce a później dotknąłem wyżej a moja ręka pokryła
się zimną już, gęstą cieczą. Nie miałem czasu, żeby dłużej
skupiać się na czym, a raczej na kim właśnie siedzę, ponieważ
nagle znalazła się przy mnie klęcząca Eva. Poruszała się z
szybkością wampirów z filmów, a ja miałem wrażenie, że
znajduję się właśnie w jakimś tanim horrorze, w którym
niewątpliwie miałem grać ofiarę.
Amir gdzieś zniknął i
miałem tylko nadzieję, że nic mu nie jest. Spróbowałem pierwszej
rzeczy, jaka wpadła mi do głowy i w tamtej chwili wydawała się
najlepszym rozwiązaniem. Wpływanie na umysły innych mutantów było
dużo trudniejsze, niż normalnych ludzi, ponieważ silniej się
bronili, ale nie było to niemożliwe. Spróbowałem nawiązać z nią
kontakt wzrokowy, ale najwyraźniej wcale nie miała na to ochoty.
Cały czas oświetlałem ją latarką więc kiedy pochyliła się nad
trupem, z którego dopiero przed chwilą się zsunąłem, mogłem
zobaczyć jak odgarnia mu grzywkę z czoła i uśmiecha się jakby
obserwowała śpiące dziecko. Jakimś cudem udało mi się nie
zwymiotować i wykorzystać moment, w którym nie była aż tak
skupiona na mnie i wyrwać jej nóż z ręki. Odrzuciłem narzędzie
gdzieś na bok i złapałem ją, kiedy próbowała je odzyskać. Dla
Evy całkowita ciemność zdawała się nie przeszkadzać, co dawało
jej znaczną przewagę. Jakimś cudem udało mi się spojrzeć jej w
oczy i resztką siły woli nie odwróciłem wzroku.
Przez kilka ciągnących
się w nieskończoność sekund wydawało mi się, że widzę w niej
prawdziwego potwora. Kogoś, kim z pewnością nie powinna się
nigdy stać. Kim żaden z nas, mutantów nigdy nie powinien być a
prawda była taka, że w każdym kryło się to monstrum bez względu
na to, czy przeszedł przemianę dwadzieścia lat temu, czy jest
dopiero przed nią. A najgorsze w tym wszystkim było to, że my
nawet nie mieliśmy na to wpływu. Bo przecież gdyby Eva była sobą,
to nigdy nie posunęłaby się do morderstwa i to tak okrutnego.
I nie uderzyłaby mnie
pięścią prosto w mój śliczny, kształtny nosek, co właśnie
zrobiła! Okropnie bolał i miałem taką cichutką nadzieję, że
nie jest uszkodzony, bo niewątpliwie odbiłoby się to na mojej
urodzie. Oczywiście moja dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty
zostać zahipnotyzowana i jak najszybciej chciała odzyskać swoją
ostrą zabawkę, co musiałem jej uniemożliwić. Zastanawiałem się,
co ja do cholery mam z nią zrobić i gdzie podziewa się Amir?
Wiedząc, że inaczej sobie z nią nie poradzę wykręciłem jej
rękę. Musiało zaboleć, czego dowodem był syk wydobywający się
z jej ust, ale nie miałem innego wyjścia. Na moje nieszczęście
latarka wypadła mi z ręki i już po chwili poczułem jak jej zęby
boleśnie wbijają się w moje palce. Posłałem jej wiązankę
siarczystych przekleństw z nadzieją, że nie będzie tego pamiętać,
kiedy będzie po wszystkim. Odnotowałem sobie również, żeby
dokładnie sobie wszystko przemyśleć, zanim zechcę się z nią
kiedyś pokłócić. Tak dla własnego bezpieczeństwa.
Starałem się jak
najlepiej ją unieruchomić, ale wyślizgiwała mi się, prychając i
sycząc przy tym jak rozwścieczony kot. Usłyszałem za sobą czyjeś
kroki a po chwili ręce Evy zaczęły oplatać przeróżne liny.
- Miło, że postanowiłeś
wpaść. - Warknąłem na Amira.
- Nawet nie wiesz, koleś,
jak trudno było znaleźć w tych ciemnościach jakieś mocne liny. -
Mówił chłopak a ja patrzyłem jak zręcznie robi kolejne supły
dookoła rąk i nóg Evy. Nie byłem sadystą, więc co chwilę
musiałem sobie powtarzać, że robimy to dla jej dobra i żeby nie
mogła zrobić nikomu krzywdy.
- Tylko nie za mocno. -
Upomniałem, kiedy związywał jej kostki.
Żadne przekonywanie się
w duchu nie pomagało. Nadal miałem wrażenie, że żeby nie wiem,
co złego robiła, powinienem wziąć ją w ramiona i wynieść stąd
jak najdalej, a potem dać wypłakać się w swój rękaw nawet,
jeśli chciałaby mnie przy tym zabić.
- Masz do czynienia z
zawodowym uległym z wieloletnim stażem. Jakbyś był na więcej niż
jednej sesji u państwa Rawlinson to sam umaiłbyś zrobić porządny
węzeł. - Odgryzł się najwyraźniej kończąc swoją pracę. - Jak
przetransportujemy ją na zewnątrz?
- To zależy, czy znalazłeś
wyjście. - Odparłem przewieszając ją sobie przez ramię. Wiła się
i próbowała gryźć, ale całe szczęście Al-Kadi naprawdę umiał
ją unieruchomić.
- To zależy, co rozumiesz
przez słowo wyjście. -
Mruknął wymijająco a ja posłałem mu zniecierpliwione spojrzenie
orientując się dopiero po chwili, że przez tę ciemność i tak
nie może tego zobaczyć. - Jeżeli wyjście
oznacza zatłoczoną alejkę prowadzącą do klubu ze striptizem, to
jej nie znalazłem. Ale jeśli przez wyjście
rozumiesz metalowe drzwi zamknięte na trzy spusty, to jestem w
stanie cię do nich zaprowadzić! - Zakończył dobitnie a ja tylko
wywróciłem oczami i poprawiłem nadal protestującą za moimi
plecami Evę.
- Nie
gadaj, tylko prowadź. - Poleciłem tracąc powoli cierpliwość. Nos
nadal bolał i miałem nadzieję, że ci na górze radzą sobie
lepiej od nas.
Amir
skierował światło latarki na lewo, zaraz obok trupa z raną po
postrzale tuż nad okiem. Eva musiała go zauważyć, bo przerwała
na chwile swoje protesty i zaczęła śmiać się jak mała
dziewczynka. Wdrapanie się po schodach podczas kiedy ona wyrywała
się krzycząc przy tym najróżniejsze wyzwiska było nie lada
wyczynem, ale w końcu stanąłem przed metalowymi drzwiami.
Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby nam
się stamtąd wydostać, ale nic takiego nie zauważyłem. Zaniosłem
się jedynie kaszlem, bo coraz trudniej było mi oddychać.
- Potrzeba
kodu. Bez prądu automatycznie się zatrzaskują. - Stwierdził
Al-Kadi oglądając urządzenie umieszczone przy drzwiach. Zasłonił
sobie usta koszulką najwyraźniej chcąc ograniczyć wdychanie dymu
z pożaru.
- Jak
myślisz, jest tam ktoś jeszcze? - Zapytałem opierając się czołem
o ścianę. Zmęczenie dawało mi się we znaki a szamocząca się
Eva niczego nie ułatwiała.
- Musi
być, nie zostawiliby nas. Poza tym pożar wybuchł na tyłach domu i
może zdążyli już zacząć go gasić. Odsuń się. - Poprosił.
Odsunąłem się dwa kroki do tyłu przyglądając się, jak wyjmuje
zza kurtki pistolet i zaczyna strzelać w drzwi w kilkusekundowych
odstępach, aż do opróżnienia magazynku.
- Weź
mój. - sięgnąłem do kieszeni spodni, ale on tylko machnął ręką.
- Nie
możemy zostać bez broni... - Zamyślił się i zaczął chodzić w
kółko. Ponownie zaniosłem się kaszlem, czując jak płuca
wypełnia coś ciężkiego i duszącego.
- Mogę... Mogę
spróbować połączyć się jakoś z chłopakami... - Podsunąłem.
Co prawda już w tunelach tego próbowałem, ale najwyraźniej obaj
byli za daleko.
Zamknąłem
oczy i spróbowałem odsunąć od siebie wszystkie niepotrzebne myśli
skupiając się jedynie na Domeinie i Xanderze. Powoli przestawałem
zwracać uwagę na próbującą się oswobodzić Evę, ale trujący
dym nie dał o sobie tak łatwo zapomnieć. Odkaszlnąłem i
splunąłem czymś gorzkim na podłogę.
- Tak
się kurwa nie da! - Warknąłem spoglądając na kumpla.
Przeczesał
ręką włosy i podszedł do mnie uważając przy tym, żeby nie
oberwać kopniaka od Evy, która chyba jako jedyna z nas nadal nie
traciła energii. Swoją drogą do niej też zaczynałem już powoli
tracić cierpliwość.
- Więc
pozyskaj energię ode mnie. - Powiedział patrząc mi prosto w oczy.
- Potrafisz to zrobić. - Przez chwilę byłem w szoku, że w ogóle
mógł zaproponować coś takiego.
- Ale
robiłem to obcym ludziom! - Starałem się krzyknąć, ale z moich ust
wydobył się tylko jakiś skrzek. - Nie zrobię ci tego!
- Nie
mamy innego wyjścia, Cam. A ja ci ufam. - Kiwnął ponaglająco
głową.
Przełknąłem
głośno ślinę, hamując ponowny atak kaszlu i koncentrując się
na pozyskaniu energii od Amira. Nie ukrywam, że było dużo
prościej, kiedy moja ofiara sama mi ją oferowała. Przez tyle lat
poznałem już swoje zdolności na tyle, żeby móc wykorzystać je w
jak największym stopniu. Teoretycznie mógłbym wyssać z niego całe
siły życiowe, ale wymagało to większego skupienia niż to, na
które stać było mnie w tamtej chwili. Poza tym, chciałem od niego
tylko tyle, ile naprawdę było mi niezbędne. Problem jednak polegał
na tym, że podczas gdy rozpoczęcie całego procesu było niezwykle
proste, to jego zatrzymanie wymagało sporego wysiłku. Próbowałem
powoli wycofać się z jego umysłu, bo gdybym zrobił to zbyt
gwałtownie, mogłoby odbić się to później na jego psychice.
Kiedy tylko poczułem że łącząca nas nić pęka, Al-Kadi osunął
się na kolana, a ja sam byłem prze chwilę bliski upadku.
Posadziłem Evę na ziemi a ta zapatrzyła się w stronę schodów.
- Chcieli
mnie zgwałcić. - Syknęła nienaturalnym tonem. Przechyliła głowę
i uśmiechnęła się ukazując zakrwawione zęby. W tamtej chwili
żałowałem, że mogłem to zobaczyć w nikłym świetle latarki
upuszczonej przez Amira. - Zgwałcić mnie... - Powtórzyła jakby sama
do siebie. - Wiesz co? Zajebiście było patrzeć, jak zdychają... -
Szepnęła patrząc na mnie.
Przez
moment wydawała mi się jeszcze bardziej przerażająca, ale
starałem się nie brać do siebie jej słów tłumacząc sobie, że to
wszystko przez przemianę. Przestałem zwracać na nią uwagę, kiedy
zaczęła nucić coś sobie pod nosem i popatrzyłem na Amira, który
powoli zbierał się z podłogi. Nie tracąc czasu ponownie
spróbowałem nawiązać jakiś kontakt z którymś z chłopaków.
Tym razem nawet dym mi nie przeszkadzał i po jakimś czasie zacząłem
słyszeć delikatne szmery. Domein najwyraźniej też próbował się
ze mną skontaktować, ale coś przeszkadzało nam w łączności.
Osunąłem się na ziemię z nadzieją, że to wystarczy, żeby udało
im się nas odnaleźć. Z minuty na minutę coraz lepiej jednak
słyszałem obu braci i byłem już pewny, że po nas idą. Amir
siedział pod ścianą chowając twarz w dłoniach i oddychając
ciężko. Przynajmniej nie stracił przytomności, bo to oznaczałoby,
że jest kiepsko. Chwilę później rozległy się krzyki i potężny
huk. Ktoś wyrwał resztki drzwi z zawiasów i w kłębach dymu
dostrzegłem Xnadera, Chrisa, Domeina i Cody'ego. Cała czwórka
wpadła do środa, a mój młodszy braciszek natychmiast pochylił
się nade mną z maską przeciwgazową. Xander i Chris zbiegli po
schodach ale Domi natychmiast pośpieszył mi z wyjaśnieniami.
- Kieran
mówi, że tam może być jakaś kobieta w ciąży. - Szepnął
pomagając mi wstać.
Podszedł
do Evy biorąc się pod boki jakby nie wiedział, co konkretnie ma z
nią zrobić. Po chwili Przerzucił ją sobie przez ramię tak, jak
ja wcześniej i nie zwracając uwagi na przekleństwa, jakimi zaczęła
go obrzucać, ruszył z nią w stronę wyjścia. Wszędzie pełno
było dymu i idąc dwa kroki za Cody'm prawie go nie widziałem. Na
zewnątrz wcale nie było lepiej. Przez chwilę się czułem jak
podczas nalotu policji na jeden z naszych domów parę lat temu.
Wtedy też wszędzie pełno było czerwono niebieskich świateł
policyjnych i z każdej strony słychać było strzały. Nie wiem, w
której chwili Evie udało się wyswobodzić jedną rękę i zacząć dusić Domeina, ale nie potrafiłem zrobić nic, oprócz stania jak
kołek i patrzenia, jak podbiega do niej Nicholas i bez cienia
delikatności wbija jej igłę w szyję i wstrzykuje jakąś
przezroczystą substancję. Naprawdę miałem ochotę go wtedy
uderzyć za to, że tak ją potraktował, ale ona wtedy nie była
sobą. W tym szale prawdopodobnie nawet nie czuła ukłucia. Prawda
była taka, że byłem bezsilny i musiałem zdać się na
umiejętności Bell'a.
Ktoś
do mnie podszedł i zaprowadził do jednej z karetek, gdzie jakaś
młoda kobieta zaczęła oczyszczać mi zadraśnięcie na ręce.
Obok ktoś inny zajmował się jakimś małym rozpłakanym chłopcem
z zadrapanym noskiem. Dziecko wyciągało rączki chyba po to, żeby
ktoś wziął je na ręce, ale sanitariusze mieli za dużo pracy,
żeby poświęcić mu więcej uwagi niż tyle, ile rzeczywiście konieczne.
Popatrzyłem na chłopca z realnym współczuciem, kiedy dotarło do
mnie, że prawdopodobnie nie ma na świecie kogoś, kto by je chciał
i kochał tak, jak na to zasługiwało.
Brunetka
sprawnie opatrzyła mi ranę i po chwili, z zabandażowaną od
nadgarstka aż po łokieć ręką podszedłem do zapłakanego malca i
wziąłem go na ręce. Przyczepił się rączkami do mojej bluzy
niczym mały kotek. Przykryłem go kocem, na którym chłopiec wcześniej
siedział i słysząc ogromny huk zrobiłem krok w stronę wyjścia z
karetki, żeby zobaczyć jak dach domu zawala się a wraz z jedną ze
ścian a w powietrzu unosi się coraz więcej dymu i żaru. Jeden ze
strażaków pomagał Chrisowi prowadzić trzymającą się za brzuch
młodą dziewczynę. Zacząłem rozglądać się dookoła w
poszukiwaniu znajomej twarzy brata, a potem przytulając mocniej
przestającego płakać chłopca spróbowałem jakoś dostać się do
umysłu Xandera, niestety z marnym skutkiem. Wtedy jeszcze
tłumaczyłem to sobie zmęczeniem, nie dopuszczając do siebie myśli
o tragedii, która niezaprzeczalnie się wydarzyła.
Hej :) Tytuł tyczy się chyba do Evy, a gif... Same wiecie. Przyznam, że dopiero dzisiaj kończyłam ten rozdział i nie było żadnego sposobu, żeby bardziej go wydłużyć. Jedna z czytelniczek pisała, że mam nie zabijać Rocket... Więc po tym rozdziale już chyba się domyślicie, kogo postanowiłam się pozbyć :) A co do samego rozdziału, to sama nie wiem, co o nim myśleć... Wydaje mi się, że jest kiepski. Może nie beznadziejny, ale kiepski. No i podpowiem, że koniec już bardzo blisko. Wytrzymajcie ze mną jeszcze trochę :) I teraz się zastanawiam, czy robienie kolejnej części to rzeczywiście dobry pomysł... Tak czy owak piszcie, co myślicie :) A błędy poprawię w wolnej chwili.
Buziaki! :*
Rozdział jak zwykle świetny :-) Ale mam nadzieję ze Xander żyje i nic mu nie jest. Oby nosek Camiego był cały :-P Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i weny życzę :-*
OdpowiedzUsuńTylko nie Xander! :'( Rozdział świetny, ale dlaczego Xander!?
OdpowiedzUsuńUważam ze druga część tego opowiadania to dobry pomysł.Ja np. Nie chciałabym się rostawać z tym opowiadaniem.
OdpowiedzUsuńXander... :(
OdpowiedzUsuńNo to sobie Eva zaszalała. Zgadzam się z tytułem rozdziału. To prawda. Najgorsze z najgorszych jest utrata człowieczeństwa.
Tylko nasuwa się pytanie, czy Evie przejdzie ten stan.
Mimo, że lubię kiedy dzieje się taka akcja-krew, zabijanie te sprawy, to jednak nie za bardzo mi się podobała jej odsłona maszyny do zabijania. No bo skoro nawet Cam się jej bał no to... Hah no już dobrze dobrze :D
Nie przynudzam.. :)
Rozdział świetny, a nie, żaden kiepski!
Pozdrawiam :*
www.wojowniczaraisa.blog.pl
Mam nadzieje ze Evie wroci czlowieczenstwo a Xander bedzie caly i zdrow. Kolejna czesc opowiadania to dobry pomysl ;), rozdzial swietny jak zawsze czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńWitam!
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, jak ten rozdział miał według ciebie wyglądać, ale od razu zaznaczam, że mi osobiście bardzo się podobał! Chociaż jest bardzo dramatyczny. No bo ciężko czytać o Evie w takim stanie. Zawsze ją kojarzyłam jako dziewczynę, która wybiera dobro a nie zło.Ale tym razem nie miała wyboru. Nie mogła nic poradzić no to, jaka się stała, ani na następstwa swojej przemiany. Nie wyobrażam sobie, co musiał czuć Cameron na jej widok. Niby rozdział z jego perspektywy i jest tam co nieco na ten temat, ale czy on miał w ogóle czas o tym pomyśleć? Raczej o to ciężko, gdy walczy się o swoje życie i rozmyśla nad wyjściem z prawie beznadziejnej sytuacji.
Koniec końców wyszli z tego. Ale dlaczego bez Xandera, co?! Nie rozumiem tego... Przecież on był takim moim małym promyczkiem.. ;( Wiem, że nie bardzo to okazywałam, ale to sama prawda. I co teraz zrobi Rocket? Nie możesz go tak po prostu uśmiercić, nie zgadzam się!
Całuję! :*
Proszę nie zabijaj Xandera, ani Domeina, ani Camerona. (,'-',) Ja tak bardzo proszę. :(
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale bardzo podoba mi się Eva. Lubię takie nieco psychiczne zachowanie u postaci :3 Dla mnie to ciekawy wątek, który można opisać na wiele sposobów.
OdpowiedzUsuńDobra, zaczynając nie po kolei... powiedziałaś, że nie uśmiercisz Rocket, ale napisałaś także, że zamierzasz się kogoś pozbyć...
Proszę, nie mów mi, że to będzie Xander. Nie godzę się na to. A jeśli już ma umrzeć, to niech potem okażę się, że żyje, zmartwychwstanie, bo ja się z tym nie pogodzę...
Będę beczeć ;_;
Wracając do początku - Eva przeżyła dość spory szok i jej psychika wywróciła się do góry nogami i teraz mamy Evę, która nie zawaha się zrobić z kogoś sera, kiedy ten śpi. Czy mi się podoba? Nawet bardzo, tylko szkoda właśnie, że postradała zmysły całkowicie i mogłaby też zabić Camerona... a tego to ja bym też nie chciała!
Cóż, pozdrawiam i ślę dużo weny ;D
Kochana!
OdpowiedzUsuńJedno mogę powiedzieć na pewno - bomba! Jak już zaczęłam to się oderwać nie mogłam. Ogromnie zaskoczyłaś mnie tą siłą i nowym wcieleniem Evy. Do tej pory uważałam, że nikt nie jest w stanie przechytrzyć Cama i ten chłopak niczego się nie boi. A gdy zobaczył swoją ukochaną to poczułam, że na jego skórze pojawił się dość potężny dreszcz. A skoro Cam się bał to ja odczuwałam to jeszcze silniej! Nigdy się nie spodziewałam, że on z taką pewnością przyzna, że ktoś jest silniejszy od niego... I to jeszcze Eva... Młoda dziewczyna, która jeszcze niedawno kompletnie nie potrafiła się w tym wszystkim odnaleźć. A tu taka zmiana!
Ogromnie podoba mi się to jak przedstawiłaś jej przemianę. Do tej pory o takich przypadkach słyszeliśmy jedynie z opowiadań bohaterów. Były to ważne, mega ciekawe informacje, ale nadal tylko informacje. Teraz widzimy to w pewnym sensie na żywo i dopiero teraz słowa chłopaków nabierają sensu. Dopiero teraz tak naprawdę widać jakim potworem staje się człowiek podczas przemiany. Cały czas czekałam na moment, gdy Eva będzie walczyła z samą sobą, gdy spojrzy na Cama i nagle wróci do poprzedniego wcielenia. Jak na filmach. Ale nic takiego się nie stało! A to mnie ucieszyło jeszcze bardziej, bo nie zastosowałaś przewidywalnych rozwiązań i pokazałaś, że z tej przemiany uwolnić się nie da. Eva jako morderczyni... Eva jako zimny potwór... Eva zdolna zaatakować i zabić Cama! No tego się nie spodziewałam. Dałaś czadu! <3
Czytając rozdział nie odniosłam wrażenia, że masz zamiar uśmiercić kogoś ważnego. Może po prostu zbyt wciągnęłam się w wątek Cama i Evy i żadne inne bodźce do mnie nie dochodziły. Rozpierduchę tutaj zrobiłaś totalną - to fakt. Ale nie sądziłam, że może się to skończyć dla kogoś tragedią. Chyba nastawiłam się na szczęśliwy powrót do domu, uspokajanie Evy i happy end. Nie potrafię sobie wyobrazić, że Xander może zginąć. W sumie do tej pory nie jestem tego pewna i nadal wierzę, że to jednak nie jego masz zamiar zabić. Przecież on zostanie wkrótce ojcem! Dobra, nie popadam w paranoję, bo na razie nic nie wiadomo. Zaczekam na następny rozdział i tam EWENTUALNIE będę wylewać swoje łzy i żale.
Także do następnego!
Całuję! ;**
PS Nie wiem czy czytałaś moją odpowiedź na Twój kom pod 4(5). Oglądałam Fast 7<33 Boże, 'mój Mangus' taki męski!!!! Ja jebię... Nie wiedziałam, że Vin Diesel jest AŻ TAK pociągający ^^
Szczerze mówiąc lubię taką Evą. Taką drapieżną, mimo że jest trochę niebezpieczna. Mam nadzieję, że po tym będzie jeszcze silniejsza. Ale to dobrze, że Cameron trochę jej się przestraszył. Heh. (Rozbawiło mnie to, że tak się bał o swój nos, ale cóż - cały Cam).
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że zabiłaś Xandera. Nie, nie zrobiłaś tego. Zawsze wydawał mi się najrozsądniejszy z Parkerów (no dobra, był najrozsądniejszy). Co biedni bracia zrobią bez niego! Co Rocky zrobi bez niego! No właśnie. Sama z dzieckiem, którego przecież nie za bardzo chciała. Ale może zmieni zdanie - może uzna, że to ktoś, kto został jej po swoim ukochanym...
Liczę na to, że to część jakiegoś wyszukanego "planu".
Pozdrawiam ;*
Niee 😞 tylko nie Xander. On jest nam potrzebny. Miał być ojcem, wychowywać dziecko z Rocket. Odcinek świetny. Odcinek nie jest jednoznaczny, jeszcze wszystko można zmienic/wyjasnic/odwrocic w następnym odcinku. Tylko nie zabieraj nam Xandera, prosimy. On jest nam potrzebny 😓😓
OdpowiedzUsuńTo chyba ja byłam tą mówiąca osobą, by nie zabijać Rocket. I jak się domyślam, tego nie zrobisz. Ale... Xander? :( To nie sprawia, że czuję się lepiej, bo teraz moja ulubiona bohaterka będzie cierpiała ;(
OdpowiedzUsuńW sumei to Cię podziwiam, że byłaś w stanie zdecydować się zabić któregoś bliźniaka. Nie powiem, bardziej obstawiałam, że byłabyś w stanie zabić Domiena, ale Xandera to w życiu bym nie zgadła. Eh, szkoda go :( Nigdy nie pozna swojego dziecka. Dziecka, którego tak bardzo pragnął, a Rocket nie byłą zdecydowana. No nie, ja sobie tego nie wyobrażam :(
O Evę to się poważnie boję! Niech wróci niedługo ta nasza kochana nastolatka z ciętym językiem i odwagą jak wielka góra. Bo jako śmiercionośna wariatka to mi się ona nie podoba ;( Ale wierzę, że akurat u nij wszystko się ułoży. No i u Cama. Choć w to wątpię, skoro Xander to jest bliżniak.
Pozdrawiam serdecznie! Nie mogę uwierzyć, że już kończysz opowiadanie. Kurczę, niby tyle już za nami, ale jeszcze bym poczytała.
W wolnej chwili zapraszam do siebie! :*