niedziela, 31 maja 2015

Smu­tek pożeg­na­nia nieporówny­wal­ny jest z ra­dością powrotu.

Z perspektywy Camerona
Na twarzy dziewczyny powoli wykwitał coraz szerszy uśmiech. Z ozu ciekły jej łzy a ona mimo wszystko uśmiechała się, sprawiając wrażenie psychicznie chorej. Po chwili wręcz parsknęła śmiechem i przyłożyła trzęsącą się dłoń do ust. Odwróciła twarz i spojrzała w jakiś punkt poza moim polem widzenia.
- Twierdził, że to tylko rutynowa akcja, jak każda inna. - Szepnęła w końcu tak, że ledwo mogłem ją usłyszeć. - Powinnam być na to w jakiś sposób przygotowana, no nie? - Wróciła wzrokiem z powrotem do mnie i prychnęła jakby z wyrzutem. - Przygotowana na to, że z jednej z takich akcji może nie wrócić. Przecież to normalne w tym zawodzie. Więc czemu czuję jakby jakaś wielka gula rosła wewnątrz mnie, chcąc uniemożliwić oddychanie? - Zapytała przechylając głowę i patrząc mi w oczy, jakby w nich poszukiwała odpowiedzi. - Przecież takie sytuacje zdarzają się codziennie, dlaczego więc nie potrafię przyjąć tego faktu obojętnie? Do cholery, Cam, dlaczego? - Dokończyła niemal krzycząc.
Stałem tam jak ostatni idiota, niezdolny jakkolwiek jej pocieszyć. Może dlatego, że poniekąd czułem to samo, co ona? Pustkę? Żal? Niewyobrażalną złość i poczucie winy? Sam nie wiem.
Już się nie uśmiechała. Po prostu płakała, chociaż tak bardzo chciała się opanować, przywołać tą twardą Rocket, która gdzieś się zagubiła.
- Chodź, Rocky... - Spojrzałem na Mię która najwyraźniej chciała objąć ją ramieniem.
- Odpieprzcie się ode mnie wszyscy! - Wrzasnęła blondynka odtrącając agentkę. - Przecież właśnie tego chcieliście... - Warknęła szybko idąc w stronę wyjścia ze skrzydła szpitalnego.
Mia przez chwilę stała przede mną jak słup soli, patrząc na mnie szklanymi oczami, po czym wytarła je szybko rękawem i ruszyła za Rocket.
Odwróciłem się chcąc jak najszybciej znaleźć się u siebie, z dala od wszystkich, gdzie wreszcie będę mógł uwolnić swoje emocje. Bez świadków. Bez spojrzeń obcych ludzi cieszących się porażką mojego brata. Zamiast jednak na drzwi wyjściowe, mój wzrok natrafił na przeszklone drzwi do ostatniej z sal, gdzie na łóżku siedziała doskonale znana mi dziewczyna w białej koszuli, w towarzystwie dwóch mężczyzn. Moja siostra patrzyła prosto na mnie, ignorując lekarza, który najwyraźniej o coś ją pytał. Podszedłem do sali i wyciągnąłem rękę w stronę klamki, jednak została ona zatrzymana przez postawnego mężczyznę w kamizelce kuloodpornej.
- Tam nie można wchodzić. - Poinformował mnie sucho. Spojrzałem jeszcze raz na Chanell, która tępo mi się przyglądała.
- Nie rozumiesz... Ja muszę tam wejść. To moja siostra... - Mówiłem nadal mierząc wzrokiem moją małą siostrzyczkę wyglądającą na szczerze przerażoną.
W chwili, w której to powiedziałem lekarz będący z nią w sali odwrócił się i spojrzał na mnie znad okularów. Był to ten sam starszy mężczyzna który kilka tygodni wcześniej operował Trevora. Ruszył w kierunku drzwi które po chwili otworzył, mierząc wzrokiem kolejno strażnika i mnie.
- Porozmawiajmy. - Zaczął w końcu odciągając mnie na bok. Nie rozumiałem, czego mogą chcieć od Chanell, więc od razu posłałem mu pełne zniecierpliwienia spojrzenie. Jeżeli to miał być jakiś głupi żart, albo przekręt ze strony agencji, to nie miałem najmniejszego zamiaru go tolerować.
- Czego od niej chcecie? - Zapytałem trochę zbyt ostro. Lekarz zdjął okulary i zaczął masować się dłonią po skroniach. Odniosłem wrażenie, że zastanawiał się jak przekazać mi jakąś wyjątkowo trudną informację. Po niespełna minucie mogłem się przekonać, że miałem rację.
- Twoja siostra została aresztowana za współpracę z Zackiem. Była jego szpiegiem. - Powiedział w końcu, spoglądając mi w oczy. Gdyby nie poprzednie wydarzenia, od razu pewnie bym go wyśmiał i pogratulował dobrego dowcipu, ale w tamtej chwili sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Oczywiście, nie miałem zamiaru uwierzyć mu tak od razu i mężczyzna chyba doskonale o tym wiedział. - Nie żartuję, Cameron. Ona jest niezrównoważona psychicznie...
- To niemożliwe. - Przerwałem mu odwracając wzrok w jej stronę. Nadal na mnie patrzyła jakby chciała żebym ją stamtąd zabrał. I naprawdę przez chwilę chciałem to zrobić.
- Trzy godziny temu próbowała popełnić samobójstwo. Ona potrzebuje leczenia...
- Chcę się z nią zobaczyć. - Przerwałem mu znowu. Miałem dość tego gadania. Mojej siostrze nic nie było i na pewno nie spoufaliłaby się z kimś takim, jak Marshal.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Z resztą Trevor dzwonił już po Laylę. Cameron, ty masz teraz ważniejsze problemy, a Chanell jest w dobrych rękach. Zaufaj nam, chociaż raz. - Poprosił łapiąc mnie za ramię.
Co miałem zrobić? Tak po prostu się z tym zgodzić? Uwierzyć, że moja mała siostrzyczka jest chora psychicznie i potrzebuje leczenia? Że sprzymierzyła by się z Zackiem? Niby po co? Jedyny powód, jaki przychodził mi na myśl to jakaś ukryta nienawiść do mnie, bo przecież miała pieniądze, więc dla nich chyba nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego. Ale lekarz nie wyglądał mi na żartownisia, natomiast byłem przekonany, że jest w stanie doskonale stwierdzić, czy moja siostra rzeczywiście jest tak, jak mówił niezrównoważona psychicznie.
I zrobiłem to, czego teoretycznie nie powinienem. Zaufałem. Nie zadawałem żadnych pytań. Bez sprzeciwu przyjąłem to do siebie. Po prostu byłem już zmęczony. Przytłaczało mnie to wszystko i nie miałem siły ani ochoty z nikim o nic się spierać. Prawdę mówiąc chciałem, żeby już było po wszystkim.
- Mimo wszystko będę chciał z nią potem porozmawiać. - Powiedziałem w końcu, resztkami sił zmuszając się do opanowania. Lekarz pokiwał głową ze zrozumieniem i spojrzał w kierunku Chanell.
Nie czekałem na odpowiedź i ruszyłem do wyjścia nadal zastanawiając się nad tym wszystkim. Prawie nie zauważyłem, że podąża za mną Robert. Na szczęście nic nie mówił. Nie miałem ochoty gadać z kimkolwiek. Dopiero kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami naszego tymczasowego mieszkania, wyjawiłem mu to, o czym myślałem przez całą drogę.
- Mogłeś mnie nie powstrzymywać. Gdybym nawet go nie uratował, to może sam bym zginął. - Miałem wrażenie, że mówię to sam do siebie. W ogóle nie odpowiedział, czego zresztą nawet nie oczekiwałem. Chciałem już zamknąć za sobą drzwi, kiedy wysunął na przód stopę, uniemożliwiając mi to.
- Jest mi przykro z powodu tego, co się stało. Ale chcę... Chcę, żebyś wiedział, że sprawiedliwość nie zawsze jest satysfakcjonująca. - Wyszeptał patrząc prosto na mnie i sam zatrzasnął za sobą drzwi.
Nie chciałem nawet zastanawiać się nad jego słowami. Widząc śpiącą w moim łóżku po lewej Isobell i Domeina robiącego to samo w drugim, wszedłem szybko do łazienki. Zdjąłem bluzę i koszulkę i zrzuciłem je na podłogę. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. To zabawne, ale nawet ktoś taki jak ja, będąc niewyspanym, zmęczonym i po prostu nieszczęśliwym jest średnio atrakcyjny. Sięgnąłem do kieszeni po czarny telefon i wybrałem numer taty. Nie zapowiadało się na lekką rozmowę, ale wcześniej czy później ktoś ją musiał odbyć.
- No! Nareszcie mój syn sobie o mnie przypomniał! - Niemal krzyknął do słuchawki a w tle dało się słyszeć głosy Elizabeth i cioci Lucindy.
- Tato, muszę ci coś powiedzieć... - Zacząłem, zastanawiając się jednocześnie, jak delikatnie mu przekazać, że jego syn nie żyje a chora umysłowo córka jest podejrzana o szpiegostwo.
- O mój Boże... Eva jest w ciąży? - Szepnął z przerażeniem a ja mimowolnie słabo się uśmiechnąłem.
- Nie, nie! Nic z tych rzeczy! - Zaprzeczyłem natychmiast, słysząc czyjeś siarczyste przekleństwa. - Chodzi o Xandera...
- Jednak zrobił sobie ten kolczyk w penisie? Naprawdę, ten dzieciak już sam nie wie, co ma ze sobą zrobić... - Warknął z ironią.
- Nie, tato! Daj mi skończyć! - Uniosłem się, tracąc powoli cierpliwość. Zapomniałem, że z moim ojcem jest chwilami gorzej niż z małym dzieckiem. - Przepraszam. Po prostu... To poważna sprawa. Możemy pogadać sami? - Zapytałem mając na myśli Elizabeth i ciotkę Luci. Tata tylko westchnął ciężko, ale po chwili głosy ucichły a w słuchawce nastała nieprzyjemna cisza.
- Stało się coś? - Zapytał w końcu. - Tylko nie próbuj wciskać mi jakichś bajek... - Wyobraziłem go sobie jak rozsiada się na fotelu w swojej sypialni i patrzy przez okno na wodospad.
- Złapaliśmy Zacka, tato. I Eva wybuchła, i próbowała mnie zabić. Powstrzymaliśmy ją, ale Xander wszedł do tego budynku i wybuchł pożar... - Wyrzucałem z siebie bez ładu i składu, ale miałem pewność, że on i tak będzie potrafił ułożyć z tego chronologiczną całość. - Nie zdołałem go uratować. Nie pomogłem mu w żaden sposób, tato. - Całkowicie straciłem kontrolę nad sobą.
Zdawałem sobie sprawę, że śmierć mojego brata po części była moją winą, bo nie potrafiłem mu pomóc. Trzymałem drżącą dłonią aparat przy uchu, siedząc na podłodze i opierając się plecami o zimne kafelki. A on uparcie milczał. Są chwile, kiedy człowiek woli być zdrowo opieprzony niż pocieszany i usprawiedliwiany. Kiedy wszyscy dookoła usilnie próbują wmówić, że nie zawalił sprawy mówiąc jedynie, że nie miał wpływu na to, co się stanie. Takiego zdrowego opieprzu w tamtej chwili oczekiwałem chyba od mojego ojca. Wycierałem łzy napływające mi do oczu marząc, żeby w końcu wytknął mi, że pozwoliłem bratu zginąć, jednocześnie pozwalając mi upaść na samo dno. W jakiś sposób byłbym tym usatysfakcjonowany. Na pewno bym cierpiał, ale to byłby pozytywny ból. Taki, który z pewnością należałby mi się. Ale mój ojciec nie potrafiłby mi tego powiedzieć nawet, gdyby rzeczywiście tak sądził. Doskonale o tym wiedziałem. Zawsze był dla mnie zbyt pobłażliwy i wszyscy dookoła mu to powtarzali. Może on widział we mnie kogoś więcej. Kogoś, kim z pewnością nie miałem prawa być.
- To już pewne, że nie żyje? - Zapytał po tych ciągnących się w nieskończoność minutach ciszy podczas których słychać było tylko moje pociąganie nosem.
- Chyba tak. Mają robić jakieś badania tożsamości, ale chyba tak. - Wydusiłem z siebie w końcu. O dziwo mój głos zabrzmiał pewnie, jakbym nie przeżywał właśnie jednej z największych tragedii jakie mogły mi się przydarzyć. - Przepraszam. - Wyszeptałem mimo wszystko niezdolny, żeby wypowiedzieć coś więcej i znowu się nie rozmazać.
- Za co? - Zapytał, ale w jego głosie nie słychać było żadnego zdziwienia, czy niezrozumienia. On dokładnie wiedział, co sobie zarzucam. A ja nie mogłem znieść, że zaraz zacznie robić to samo, co inni, czyli mnie usprawiedliwiać. Tym bardziej, że przecież to dla jego syna pozwoliłem umrzeć. - Nic nie dzieje się bez przyczyny, Cami. Twój brat wiedział, na co się pisze uciekając z więzienia. Zdawał sobie sprawę, że zostając liderem największej kilki rządzącej Kalifornią, Nevadą i Nowym Jorkiem podpisuje na siebie wyrok śmierci. On wiedział, że to jest droga na szczyt i jeśli z niej spadnie, to już nie wstanie. A ty trwałeś przy nim prawie od samego początku. Siedziałeś nad nim całymi nocami, kiedy po wypadku był w szpitalu i dałeś się złapać policji wiedząc, że to może być również twój koniec. Wbrew temu co myślisz, to ani ty, ani Domein nie macie sobie nic do zarzucenia. Nie możesz się obwiniać, a wręcz przeciwnie. Bo w dużym stopniu przyczyniłeś się do tego, że zaszedł tak daleko. - Rzekł ze stoickim spokojem.
Mogłem tylko się domyślać, co teraz dzieje się w jego głowie. Ale on w przeciwieństwie do mnie nie unosił się płaczem. Tak samo jak ja wiedział, że nie może sobie na to pozwolić, ale dla mnie było to za dużo.
- Więc co mam teraz zrobić? - Szepnąłem bardziej do siebie niż do niego. Milczał przez dłuższą chwilę i miałem dziwne wrażenie, że się uśmiecha.
- Na pewno nie siedzieć w łazience i ryczeć, jakby cię właśnie ktoś zgwałcił. - Odparł a ja chcąc, nie chcąc musiałem się uśmiechnąć i po raz enty otarłem cieknącą mi po policzku łzę. - Musisz wziąć się w garść bo tego teraz ludzie od ciebie oczekują. Z pewnością będzie to trudne, zwłaszcza na początku, ale twoi przyjaciele muszą widzieć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie możesz się poddać, bo zrobią to samo a tobie nie wolno do tego dopuścić, zrozumiano? - Pouczał mnie niczym małego chłopca. Poniekąd było mi lepiej po tej rozmowie mimo że bez wątpienia nie takich słów się spodziewałem.
- Tato, jest jeszcze coś... - Zacząłem mając tylko nadzieję, że nie będzie próbował mi przerywać.
- Wiem o Chanell. Layla już do mnie dzwoniła... - Urwał na moment a ja podniosłem się przez ten czas i popatrzyłem na swoją zmęczoną twarz odbijającą się w lustrze. - Przyjedziemy po nią jutro. I tak mieliśmy was odwiedzić, a teraz przynajmniej będzie okazja. - Zakończył.
- Dzięki tato. - Powiedziałem w końcu, opierając się o umywalkę. - Za wszystko. - Rzuciłem jeszcze na pożegnanie.
Wziąłem zimny prysznic z nadzieją, że mnie to trochę otrzeźwi i chyba tak się stało, a przynajmniej połowicznie. To zadziwiające, jak jedna rozmowa potrafi postawić człowieka na nogi. Czułem się koszmarnie, to fakt, ale musiałem przyznać ojcu rację. Ostatnie, na co mogłem sobie pozwolić w tamtej chwili to załamanie. Zawsze do wszystkiego podchodziłem zbyt emocjonalnie, ale przecież z jego śmiercią zginęła tylko część mnie. Ta pozostała musiała jakoś sobie poradzić i zacząć funkcjonować tak, jak należy. A na żałobę będę miał mnóstwo czasu spędzając resztę życia w jakimś wojskowym więzieniu. Jak to w ogóle brzmi?
Cicho zamykając za sobą drzwi wszedłem z powrotem do pokoju w którym nic się nie zmieniło poza tym, że Isy zsunęła z siebie prawie całą kołdrę i leżała zwinięta w kłębek. Przykryłem ją a ona złapała pościel w rękę i przekręciła się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem. Trochę czasu zajęło mi żeby się przyzwyczaić, że ją odzyskałem. To jeden z nielicznych plusów jakie przyniosły ostatnie wydarzenia i czasami nadal zastanawiałem się, czy przypadkiem sobie tego wszystkiego nie zmyśliłem.
Położyłem się obok Domeina na którego najwyraźniej nadal działały środki uspokajające, bo spał jak kamień. Nie miałem pojęcia, jak on zareaguje na to wszystko, ale byłem pewien, że będzie umiał kamuflować się lepiej ode mnie. W przeciwieństwie do mnie doskonale wiedział, jak nie zwracać na siebie uwagi. Myślałem, że po tym wszystkim nie będę mógł zasnąć, ale najwyraźniej byłem zbyt zmęczony i wystarczyło kilka minut, żebym na dobre odpłynął.

Siedziałem w kuchni mając przed sobą talerz pełen kanapek, które pewnie w innych okolicznościach wyglądałyby całkiem apetycznie, jednak nie w głowie było mi żarcie. Słońce za oknami powoli wstawało a ja przed godziną dostałem wiadomość, że przywieźli ciała i będą robić te pieprzone badania tożsamości. Powinienem tam iść i jakoś się tym zainteresować, ale odwlekałem to na wszystkie możliwe sposoby. Wcale nie miałam ochoty zobaczyć świstka świadczącego o tym, że Xander rzeczywiście jest martwy i pogrzebać resztki mojej nadziei. Złudnej, aczkolwiek chyba jako jedynej trzymającej mnie przy zdrowych zmysłach. Na przeciwko mnie siedział Cody i w niesamowitym skupieniu przyglądał się obudowie swojego telefonu. Niczego nie ułatwiał dziwny szum który słychać było już od dobrych paru minut. Na początku myślałem, że to tylko tymczasowe, ale kiedy po kilku minutach się nasiliło, stało się naprawdę irytujące.
- Co tak kurewsko szumi? - Warknąłem w końcu a wyrwany z zamyślenia Cody aż się wzdrygnął.
- Co takiego?
- Pytam, co tak szumi, bo mnie to wkurwia! - Powtórzyłem się odsuwając od siebie talerz i wstając, żeby wyjrzeć za okno.
- Nic nie szumi... - Mruknął Franco przyglądając mi się badawczo. Na boisku rzeczywiście nie widać było żadnych śladów remontu ani niczego innego, co mogłoby powodować taki odgłos. - Cameron...  Z której strony konkretnie dochodzi ten odgłos? - Zapytał.
Miałem ochotę go skrzyczeć, bo przecież trzeba było być kompletnym idiotą żeby tego nie słyszeć, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że sam nie potrafię stwierdzić, skąd konkretnie dochodzi. Nie minęła minuta a szum zmienił się wręcz w łomotanie, sprawiając okropny ból głowy. Ból, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa, bo doskonale wiedziałem, co to oznacza. Fakt, że najpierw pojawiło się niedowierzanie, bo przecież to niemożliwe, ale później wszystko wydawało się już jasne. Spojrzałem na Franca z uśmiechem małego chłopca, który właśnie dostał wymarzony prezent na święta.
- Cameron... Zaczynam się ciebie bać... - Powiedział podnosząc się z krzesła.
- I słusznie. - Odparłem rozradowany.
Łomotanie w głowie odbierało mi już prawie możliwość logicznego myślenia, ale mimo wszystko pognałem w stronę schodów na których dogoniłem pędzącego do wyjścia Domeina. W tamtym momencie nie obchodziły mnie słowa Farella mówiące, że nie wolno mi wychodzić poza budynek agencji.
Wypadliśmy na dwór i przecinając trawnik gnaliśmy w stronę głównej bramy, przed którą stał stary, czerwony Mustang, zatrzymywany przez ochroniarzy.
- Mógłby mi ktoś wyjaśnić, dlaczego nie chcą mnie wpuścić? - Zza rogu wyszedł rozwścieczony Xander.
 Chyba był całkowicie zaskoczony tym, że objąłem go niczym małe dziecko, ale nie dbałem o to. On żył. Żył, a ja w tamtej chwili nie chciałem niczego więcej.
O Domeinie mało, więc macie go chociaż na gifie :) Jak widać prawie nikt nie dał się nabrać na śmierć Xandera...Czyżbym była mało przekonywująca? Rozdział jest krótki, ale za to następny będzie dużo dłuższy, chyba już przedostatni (chyba, że w międzyczasie znowu coś wymyślę, co może się zdarzyć).  W ogóle to ten rozdział wyszedł mi tak średnio i są chyba tylko dwa fragmenty, które mogę uznać za naprawdę udane, ale opinię pozostawiam wam.
mogą zdarzać się błędy, bo sprawdzałam tylko pobieżnie. 
Pozdrawiam :* 

12 komentarzy:

  1. Taaak! Kocham cię normalnie. Już przy tym że Cameronowi coś szumi się skapnęłam (pewnie jak większość)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś świetna, a śmierć Xandera była po prostu nie do przyjęcia :) dlatego też każdy tak myślał.
    I słusznie bo on żyje!
    Czekam na reakcje Rocket. Czuję że będzie awantura, a potem miłość :D
    Nie moge się doczekać kolejnego rozdziału. Choć szkoda, że zbliża się koniec :/
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Woow, super, że Xander żyje ! Naprawdę, myślałam, że się popłaczę.... A tak serio to rozdział mnie ucieszył bo mi się strasznie nudziło ;> Tylko co z Evą ? Minęły już jej te mordercze instynkty ? Zobaczymy w następnym rozdziale ;3
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczynam coraz bardziej lubić Camerona. Za to jego tata... moim zdaniem powinni zamienić się charakterami, bo w takiej sytuacji zachował się bardzo niepoważnie.
    Najwidoczniej wszyscy myślą, że nie jesteś taka zła, by zabierać nam Xandera. xD Chcę już przeczytać o reakcji Rocky, gdy się zobaczą.
    Co do rozdziału - rozwiewam Twoje wątpliwości, bo jest naprawdę dobry. Ale to już naprawdę końcówka? Chyba wolę, żebyś rozbiła kolejne rozdziały na mniejsze kawałki i serwowała nam je przez jakiś czas. Co prawda, to bardziej trzyma czytelnika w niepewności, ale przecież o to chodzi, nieprawdaż? :)

    ps. u mnie na blogu dzień Dożynek. Jeśli jesteś ciekawa, kogo wybrano na Igrzyska Śmierci, zajrzyj.
    Pozdrawiam, http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, dzięki, dzięki!!!! Już naprawdę mnie przeraziłaś tą śmiercią Xandera, a tu taki obrót spraw. Nie mogę się doczekać co będzie dalej. Mam nadzieję na szczęśliwy happy end, po tych wszystkich zawirowaniach.
    Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  6. I dzięki Bogu, że Xand żyje, bo gdyby on odszedł, to moje serce ruszyłoby za nim. I choć nadal wszystko jest strasznie pogmatwane; sprawa z Channel; z Evą i całą resztą, to powrót Xandera zdaje się część z tego rekompensować. Teraz znów pojawią się uśmiech na twarzach tych wszystkich luidzi. Znowu w ich serca wstąpi nadzieja.I Rocket! Boże, już wyobrażam sobie jej reakcje! Xand, przygotuj sobie maść na siniaki, bo będzie boleć! ;D
    Brakuje mi odrobinkę Evy w tym rozdziale, ale rozumiem, ze chwilowo to Xander zajmuje najważniejsze miejsce. Mimo wszystko mam nadzieję, że jej stan się poprawił. Nie chciałabym, by stała się jakimś cholernym zoombie.
    A ojciec chłopaków jest świetny! Więcej takich rozmów proszę, bo się uśmiałam! ;D Przynajmniej na początku rozmowy. Ale wdać, że to mądry facet i, że zna swoich synów. ;)
    Pozdrawiam i całuję! ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, tak, tak!! Mamy Xandera :D :D o matko dziękuję za to, ze nam zwróciłaś kochanego Xandera. Bez niego to juz by nie bylo to samo. O matko juz się nie mogę doczekać następnych rozdziałów oraz reakcji Rocket i innych.

    OdpowiedzUsuń
  8. Xander!!! Wróciłeś!!! Jeju, ale radocha. Żebyś ty widziała mój uśmiech, kiedy przeczytałam: "Zza rogu wyszedł rozwścieczony Xander." ja tylko czekałam na jego wielki powrót. Nie mogłaś Nam go zabrać, to byłoby za bardzo smutne...
    No, to teraz mnie ciekawi, co się dzieje z Evą. Przez prawie że cały rozdział nic o niej nie napisano. No, poza może małą wzmianką, która nieco mnie rozbawiła. A prawie przez cały rozdział byłam smutna, bo Xander nie żyje... ale on żyje! Cieszę się niezmiernie ^^
    Ten ich ojciec jest całkiem fajny. Spodziewałam się bardziej wymagającego rodzica, ale on jest naprawdę spoko.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. hahahaa! Wiedziałam! Wiedziałam, że go nie uśmiercisz! Tzn. tak naprawdę to nie wiedziałam, ale mogę sobie trochę pododawać co? :D
    Pod poprzednim rozdziałem pisałam, że nie uwierzę w śmierć Xandera dopóki nie dostanę jasnych dowodów na jego śmierć, ale tutaj powoli zaczęłam się łamać. Niby czułam, że możesz nas zaskoczyć i rzeczywiście wpakować go do trumny (mam wrażenie, że byłabyś do tego zdolna;D), ale uparcie wierzyłam, że to moje pierwsze odczucie było słuszne. Tylko, że po tych wszystkich przygnębiających opisach, po reakcji Rocket i telefonie do ojca zaczęłam myśleć, że to naprawdę się dzieje. No i proszę... Końcówką ponownie zwaliłaś mnie z nóg! Zakręciłaś mną kompletnie, ale bardzo się cieszę z tego powodu, bo efekt zaskoczenia został zachowany, a moja radość na wieść o życiu Xandera- przeogromna! :D
    Pytasz czy byłaś mało przekonywująca. Odpowiedź brzmi: nie! Ja po prostu miałam nadzieję, że nam go nie odbierzesz i to nie pozwoliło mi wierzyć w ten zgon;D Ah... dziękuję, że nam go oddałaś <3

    Dobra, ogólnie już było teraz przejdźmy do szczegółów. Bardzo podobało mi się jak opisałaś reakcję Rocket. Ten śmiech mieszany z niedowierzaniem i płaczem wyszedł Ci mega realnie i aż przykro mi się zrobiło uświadamiając sobie, że to biedne małe dzieciątko prawdopodobnie nie będzie miało ojca, a ta świetna, silna dziewczyna, którą jest Rocky- straci najważniejszą osobę w swoim życiu. To prawda, że w pewnym sensie powinna być na to wszystko przygotowana, bo Xander ryzykował nie pierwszy raz, ale z drugiej strony... przecież na śmierć ukochanej osoby nie da się przygotować! Chociażby się człowiek starał to ból i tak będzie zbyt duży by tak po prostu sobie z nim poradzić. Mimo to myślę, że Rocky byłaby w stanie się pozbierać. Po czasie, wiadomo, ale stanęłaby na nogi. To silna kobieta i to było widać.

    Kompletnie załamany Cam to widok, który niezmiernie mnie zaskoczył, ale chyba na coś takiego podświadomie czekałam. Tyle razy po nim jeździłam, tyle razy to ON zadawał ból, że karma się wreszcie odwróciła. Oczywiście nie życzę mu źle, ale (uwaga, to zabrzmi podle) miło było przeczytać, że on również posiada takie uczucie jak smutek, żal, cierpienie. Stał się teraz w moich oczach bardziej ludzki i chyba odeszły ode mnie wcześniejsze uprzedzenia. Jest jaki jest, ale to dobry chłopak i w tym rozdziale bardzo wyraźnie to zobaczyłam. Podobała mi się też rozmowa z jego ojcem. Ten spokój na wieść o śmierci syna był przerażający, a z drugiej strony... Dojrzały. Widać, ze ojciec zdawał sobie sprawę z konsekwencji działań swoich synów i choć cierpi to potrafi na to spojrzeć z innej perspektywy. A może po prostu łatwo się mówi dopóki jest się daleko od wydarzeń? No i wieść o zdradzie Channel... Taki gwóźdź do trumny Camerona. Jak dobrze, że Xander przeżył. Teraz wszystko inne odejdzie na bok! ;D

    Dziękuję Ci kochana za to zamotanie, za wszystkie emocje i pozostawienie X przy zyciu. Dałaś czaduu!!!

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Myślę, że tak mało osób uwierzyło w śmierć Xandera dlatego, że to był Xander - po prostu. Ale cieszę się, że Cam przeżył te chwile żałoby. Nie życzyłam tego Rocky - nie powinna się zamartwiać i w ogóle. Nie wiem, czemu ale wyobrażam sobie jak się wkurza, kiedy dowiaduje się, ze Xander jednak żyje. No wiesz: "Ty draniu! Jak mogłeś mi to zrobić!" i takie tam.

    Ale wracając do Cama. Częściej powinien być taki ludzki ;) Podobała mi się jego rozmowa z tatą, którego zachowanie rzeczywiście było dziwne, ale może to dlatego, że zdawał sobie sprawę z poczynań synów. Znał ich konsekwencje, a Cam tak jakby je ignorował.

    I kiedy będzie Eva!? Prawie koniec, ale co z nią!?

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobra, teraz czuję się naprawdę głupia. Napisałaś, że prawie nikt nie dał się nabrać na śmierć Xandera. Jak widać, ja się nabrałam :D Ej, no kurde, poważnie się nabrałam! :D
    Byłąm przekonana, bo kiedyś pisałaś, że zabijesz jedną z głównych postaci. A kto nie jak Xander? :D Przecież nie Eva i Cameron :D
    ale jednak muszę powiedzieć: HA! <3 Dzięki Ci, że go nam nie odebrałaś. Dzięki, że nie odebrałaś go Rocket i małemu dziecku <3
    No to jestem teraz szczęśliwa :D
    Czekam co tam wkrótce napiszesz ;) Liczę na epicką scenę spotkania Xandera i Rocket! Oraz oczywiście trochę o Evie! ;)
    Pozdrawiam serdecznie :-*
    dalej nie wierzę, że się nabrałam XD
    zapraszam wkrótce do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń