czwartek, 21 sierpnia 2014

Im szyb­ciej dos­trzeżemy błędy, tym szyb­ciej będziemy je mog­li naprawić

Z perspektywy Camerona
-Odtworzone na wzór tej, którą miały w swoim ciele ofiary Oustina.-Wyjaśnił Chris patrząc na strzykawkę którą trzymał w dłoni Nicholas.-Oczywiście dużo słabsza, bo nie wiemy jaka dawka dokładnie powoduje śmierć...-Wzruszył ramionami i spojrzał na Rocky z niewinnym uśmieszkiem.
-A jeśli jest za słaba?-Spytała dziewczyna patrząc niepewnie na strzykawkę. Siedziałem po drugiej stronie pokoju ale i tak widziałem gęsią skórkę na jej nagich rękach. Do niedużego salonu weszli Michael i Cody i oparli się o ścianę. Wiedziałem, ze Rocky tylko zgrywa taką odważną bo w życiu by się nie przyznała, że teraz zaczyna się bać.
-Wtedy powtórzymy eksperyment z mocniejszą dawką.-Chris rozsiadł się wygodnie w czerwonym fotelu. Rocky pokiwała głową i spojrzała na wszystkich zebranych. Chwilę potem Nicholas bez słowa zrobił jej mały zastrzyk. Dziewczyna przez chwilę patrzyła niepewnie w miejscu gdzie pojawiła się mała czerwona kropka po ukłuciu.-A teraz masz jakieś cztery minuty zanim to coś zacznie działać.-Powiadomił ją jeszcze Christopher, który z promiennym uśmiechem przyglądał się jej.
-Więc wynocha stąd wszyscy!-Warknęła blondynka w naszą stronę.-Jak już będzie mi lepiej, to Xander was zawoła.-Dokończyła machając ręką jakby odganiała muchę. Wszyscy mimowolnie wyszli na korytarz pozostawiając Rocky i Xandera samych.
Skierowałem się od razu w stronę kuchni którą dzieliliśmy wraz z resztą ekipy i kilkoma agentami. Wczoraj Farell wręczył nam klucze do naszych mieszkań, które nie były wcale aż takie złe, jeśli nie liczyć tego, ze żeby cokolwiek zjeść trzeba było skierować się do kuchni i znosić mordercze spojrzenia innych mieszkańców. Szczerze mówiąc to miałem to gdzieś, nie pierwszy raz patrzą na mnie jak na wyrzutka. Można się przyzwyczaić. Poza tym gdyby oni pojawili się w moim domu to też pewnie tak bym zareagował. Ale nie wszyscy tacy byli. Ci którzy byli wczoraj na naradzie którą zwołał Farell, zachowywali się zupełnie inaczej. Nawet widziałem jak któryś rozmawia z Amirem. Podziwiam. Usiadłem na blacie w kuchni i wpatrywałem się za okno, jedząc kawałki melona z miski. Nagle z jadali która znajdowała się obok usłyszałem czyjś zirytowany głos.
-Znowu palisz? Co tym razem? Tylko papierosy, czy coś mocniejszego?
-Skręta, a co? Też chcesz?-Odpowiedział kobiecie jakiś nastolatek, śmiejąc się przy tym.
-Nie, nie chcę. Chciałabym ci tylko powiedzieć, że przeszukałam twój pokój i zabrałam wszystkie pieniądze, papierosy i prochy też. Rozmawiałam z twoją nauczycielką i wiesz co mi powiedziała? Że wczoraj nie było cię na lekcjach a dzisiaj znowu pobiłeś Marka...-W tym momencie rozległ się odgłos tłuczonego szkła a chwilę potem usłyszałem szloch kobiety. Nie chciałem podsłuchiwać, ale ta rozmowa wydawała mi się niezwykle interesująca, a nie miałem akurat nic ciekawego do roboty.
-Ty stara kurwo!-Wrzasnął dzieciak w momencie kiedy płacz kobiety wzmógł się jeszcze bardziej.-Jak śmiałaś grzebać w moich rzeczach...
-Boję się o ciebie Toby!-Powiedziała między jednym napadem płaczu a drugim.-Boję się, że skończysz w więzieniu albo z kulą w czole! Synku...
-Nie pierdol głupot!-Przerwał jej a ja miałem dziwne wrażenie że ją uderzył. Odstawiłem miskę na blat i podszedłem nieco bliżej wyjścia. Dostrzegłem ciemnoskórego chłopaka w chwili kiedy ten po raz kolejny zamachnął się na starszą kobietę. Ta upadła na podłogę i zakryła twarz dłońmi. Nie wiem, normalnie nie ingerowałbym w takie sprawy ale nigdy nie przepadałem za biciem kobiet. Niemal wbiegłem do jadalni kiedy nastolatek ponownie chciał ją uderzyć i stanąłem między nim a jego matką. Chłopak odsunął się widząc mnie a kobieta ponownie zaniosła się płaczem leżąc na podłodze.
-Chcesz się bić?-Spytałem go prowokująco. Czarnoskóry cofnął się nieco, widząc że nie żartuję.-Bo jeśli tak, to spróbuj ze mną.-Zachęciłem go pochylając głowę i patrząc mu w przekrwione oczy. Od razu było widać, że coś bierze.-Myślisz że to, ze pobijesz matkę sprawi że zyskasz w oczach innych? Że taki wyczyn zrobi z ciebie faceta? Jeśli jesteś taki odważny to czemu nie spróbujesz się ze mną?-Niemal krzyczałem na niego bo powoli wyprowadzał mnie z równowagi.
-Nie...Nie chcę się z tobą bić...-Niemal szepnął wystraszony. Wiedziałem, że nie będzie chciał. To proste.
-Więc czemu pobiłeś tamtego chłopaka?-Spytałem uśmiechając się szyderczo.-Dlaczego uderzyłeś matkę?-Wskazałem na kobietę leżącą na ziemi.-Co chciałeś tym zyskać? Wyżyć się? Ja ci pozwalam. Wyżyj się na mnie. Nie masz odwagi?-Spojrzałem na jego drżące dłonie. Dzieciak był przerażony, ale to dobrze. Należało mu się.-Ćpasz?-Spytałem unosząc jego podbródek i zmuszając by na mnie spojrzał. Pokiwał głową ze smutkiem. Miał łzy w oczach.-Skąd bierzesz kasę?
-Od mamy...-Wskazał głową na kobietę która nadal zapłakana chyba nie była w stanie się podnieść.
-Mam rozumieć, że tak po prostu daje ci kasę na prochy?-Chłopak ponownie zaprzeczył ruchem głowy.-Zabierasz matce kasę, bijesz się i ćpasz?-Pokiwałem głową z dezaprobatą.-A ile masz lat? Szesnaście?
-Siedemnaście...-Szepnął jakby sam do siebie.
-A wiesz, że w taki razie sam już za siebie odpowiadasz?-Uśmiechnąłem się do niego i zmarszczyłem brwi.-A z tego co wiem, to posiadanie narkotyków jest nielegalne. Kradzież i bójki to też przestępstwa, więc możesz za to trafić do pudła. Co prawda nie na długo, ale na co najmniej parę miesięcy.-Wzruszyłem ramionami z zadowoleniem.-Ile w normalnych warunkach zajęło by nam powitanie takiego nowego na bloku?-Spytałem stojącego w progu Amira. Ten tylko uśmiechnął się cwaniacko i podszedł do dzieciaka obejmując go w pasie. Nastolatek wzdrygnął się a po jego policzkach zaczęły płynąć łzy.
-Czterdzieści minut między powrotem z pod prysznica a liczeniem w zupełności by wystarczyło...-Szepnął mu do ucha.-Chyba rozumiesz aluzję?-Spytał odwracając jego głowę z w swoją stronę i przesuwając językiem po białych zębach. Chłopak kiwnął głową, trzęsąc się jak galareta.
-To spierdalaj i żeby cię więcej moje cudowne oczy oglądać nie musiały.-Warknąłem w jego stronę kiedy Al-Kadi już go się od niego odsunął. Chłopak niemal od razu puścił się w stronę korytarza.
Uśmiechnęliśmy się z Amirem porozumiewawczo. I tak nie był w naszym guście. Co nie oznacza, ze nie można było go trochę postraszyć. Odwróciłem się w stronę kobiety i pomogłem jej wstać. Nie wiem, na co liczyłem. Na pewno nie na podziękowania. Ale już na pewno nie na to, że uściska mnie niczym małe dziecko. Chcąc nie chcąc odwzajemniłem uścisk lekko skrępowany. No bo proszę was. Niby co ja takiego zrobiłem?
-Dziękuję.-Wyszeptała patrząc na mnie i Amira kiedy ten podawał jej chusteczki. Popatrzyła na nas z wdzięcznością malującą się w oczach i odeszła, lekko kulejąc. Dopiero wtedy zauważyłem, że całą scenę obserwowało kilkanaście osób z kuchni i korytarza. Wszyscy wydawali się niezwykle zszokowani. Popatrzyłem na nich zawstydzony i bez słowa ruszyłem korytarzem w stronę naszego mieszkania. W sensie tego, który dzieliłem z Xanderem, Rocket, Domeinem i Nicholasem.
Zdjąłem buty i koszulkę i położyłem się na wznak na niedużym łóżku stojącym przy ścianie. Zacząłem wpatrywać się w sufit i po około piętnastu minutach zdecydowałem się zadzwonić do ojca. Przy dobrych układach uda mi się pogadać z Evą, bo zdążyłem już za nią zatęsknić. Po kilku sygnałach telefon odebrała Elizabeth.
-Cześć, słońce, jak tam?-Spytała wesoło. Mimowolnie sam się uśmiechnąłem wyobrażając sobie jej minę.
-Jak sprawy z Evą?-Mruknąłem nieco niewyraźnie. Kobieta westchnęła głośno.
-W nocy się przebudziła.-Zaczęła niepewnie.-Ale zaczęła być agresywna. Ja...Nie wiem, nie znam się. Ale ona nie byłą sobą...-Szepnęła płaczliwym tonem.
-El, nie martw się, będzie dobrze...-Próbowałem ją jakoś pocieszyć, ale sam nie byłem w zbyt dobrym humorze. Biedna mała, powinienem być przy niej zamiast użerać się z tymi tutaj. A teraz musiała przez to wszystko przechodzić sama. Byłem na siebie za to wściekły. Nie chciałem, żeby cierpiała w samotności. Nie chciałem, żeby w ogóle cierpiała.
-Marcus też tak mówi. Siedzi teraz przy niej na dole. Zaczęła się okaleczać i trzeba było podać jej środki nasenne.-Miałem wrażenie, że płacze rozmawiając ze mną. Usiadłem na łóżku i zacząłem wpatrywać się w widoki za oknem. Nie dużo było widać. Boisko i biegające po nim dzieciaki w świetle lamp. Powoli robiło się ciemno.
-Daj mi znać, jak będzie jej lepiej. I powiedz, że przyjadę jak tylko będę mógł.
-Już jej to powiedziałam.-Kobieta rozweseliła się nieco.
Pożegnaliśmy się szybko a ja ponownie ległem na łóżku. Przez jakiś czas gapiłem się w sufit myśląc o tym wszystkim. O tym, co będzie dalej i jak jej o wszystkim powiedzieć. Bałem się reakcji Evy. Chociaż może dla niej to i lepiej, że odejdę. Jest młoda, szybko zapomni i poradzi sobie jakoś. W końcu zna mnie zaledwie niecałe dwa miesiące. A ja...Będę musiał sobie jakoś poradzić. Niby była opcja żeby tego nie kończyć, ale nie zadowalało mnie wyobrażenie że odwiedzałaby mnie co miesiąc w więzieniu. Dla niej byłbym wtedy tylko problemem. Jeszcze nie wiedziałem, jak uda mi się zakończyć to co jest między nami. Wcześniej myślałem, że po prostu jej to powiem, w końcu nie raz już tak robiłem. Ale chyba nie zniósł bym tego, że wyrządzę jej tym krzywdę. I tak za dużo przeszła. I tak źle i tak niedobrze. Westchnąłem głośno przymykając oczy. Pierdolenie. Trzeba z nią to obgadać i tyle. Z zamyśleń wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi.
-Co znowu?-Mruknąłem rozdrażniony. Nie miałem ochoty gadać z kimkolwiek więc nawet nie spojrzałem w stronę drzwi.
Michael Farell wszedł cicho do pokoju i usiadł na łóżku naprzeciwko, na którym wcześniej spali Nicholas i Domi. Przyglądał mi się uważnie z nikłym uśmiechem na ustach.
-Masz zamiar przeleżeć tak bezczynnie cały dzień?-Spytał w końcu wyraźnie czymś rozbawiony.
-Nie leżę bezczynnie.-Zaprzeczyłem natychmiast.
-W takim razie co robisz?-Rozsiadł się wygodnie zakładając ręce na piersi.
-Myślę.-Niemal szepnąłem nie patrząc na niego.-Leże i myślę. To jest jakieś zajęcie, prawda?
-Będziesz miał dość czasu na myślenie...
-W więzieniu?-Nie dałem mu skończyć.-Jak już nas przymkniecie? To chciał pan powiedzieć?
-Chciałem powiedzieć, że będziesz miał na to dość czasu kiedy będziesz stary.-Uśmiechnął się przyjaźnie, jak do dziecka. Czego on w ogóle ode mnie chciał?-To, jak dzisiaj potraktowałeś tego chłopaka...
-Wiem, wiem. Nie powinienem. Więcej się nie powtórzy.-Machnąłem ręką podnosząc się z łóżka. Wziąłem kilka łyków wody ze stojącej na szafce butelki.
-Nie powiedziałem, że źle zrobiłeś. Wręcz przeciwnie, nie spodziewałbym się po tobie tego, że pomożesz tej kobiecie.-Popatrzył na mnie z tym wkurwiającym uśmiechem a ja z irytacji aż ścisnąłem mocniej butelkę z wodą.-Tobyemu należała się nauczka. Kiedy poszedłeś...On przeprosił matkę. Widać, ze żałował tego, co zrobił i to się liczy. To, że potrafił przyznać się do winy. I nawet jeśli zrobił coś okropnego, to najważniejsze jest że potrafi ze skruchą przyznać sam przed sobą, że zrobił źle i starać się to naprawić.
-Co próbuje mi pan przez to powiedzieć, bo jakoś nie rozumiem sensu tej rozmowy...
-Sam wywnioskuj.-Powiedział po czym wstał i jakby nigdy nic wyszedł. Stałem tak przez chwilę gapiąc się na czerwone drzwi. 
Nie miałem siły ani ochoty teraz bawić się w szukaniu sensu jego wypowiedzi, więc zapakowałem się z powrotem do łóżka i poszedłem spać. Po paru godzinach do pokoju ktoś ponownie cicho zapukał, a ja miałem szczerą nadzieję, że to nie Farell, który zapomniał wcześniej mi czegoś powiedzieć i teraz wrócił. Na szczęście w drzwiach stanął Chris.
-Rocky mówi, że już czuje się dobrze, także jak masz ochotę odkryć jej mroczne sekrety, to chodź.-Cwaniacki uśmieszek nie schodził mu z ust. Przeciągnąłem się ziewając i skierowałem za nim na korytarz.
Rocky siedziała nieco blada, opierając głowę o ramię Xandera. Wszedłem do małego salonu należącego do Bonnie i usiadłem na krześle na przeciwko bratowej.
-Uświadamiam cię, że robimy to tylko po to, żeby wiedzieć co działa na ciebie jak blokada.-Urwała rozdrażniona. Pokiwałem głową w odpowiedzi.-Więc jeśli zaczniesz wyciągać jakieś moje brudy, to przyrzekam, że cię normalnie wykastruje, tak?-Spytała bez cienia uśmiechu a ja miałem dziwne wrażenie, że grzebanie w jej myślach naprawdę źle mogłoby się dla mnie skończyć.
Przełknąłem głośno ślinę przyprawiając tym samym Xandera i Domeina o atak śmiechu i spojrzałem jej w oczy. Właściwie to nie miałem, czego szukać w jej umyśle. Wiedziałem o niej dość dużo, żeby móc się z nią kumplować, ale każdy zasługuje na jakąś prywatność. Nie miałem zamiaru doszukiwać się jakichś jej mrocznych tajemnic. Ale było mi trudno. I z każdymi następnymi sekundami robiło się coraz gorzej. Jakbym płynął pod prąd. I wyraźnie czułem, że mnie to wykańcza. Potrząsnąłem głową nie chcąc, żeby skończyło się tak, jak ostatnio. Dziewczyna siedziała dziwnie we mnie wpatrzona, ale zaraz też się otrząsnęła. Pokiwałem głową w stronę starszego a on uśmiechnął się zamyślony.
-Czyli tak jak mówiłem.-Powiedział jakby sam do siebie, wychodząc na korytarz.
Chcąc nie chcąc poszedłem za nim, łapiąc się dłońmi za skronie, bo czułem tam lekkie pulsowanie. Już byłem zmęczony i jedyne czego chciałem, to pójść spać na jakieś dwa dni.
-Idź odpocząć, my pomyślimy, co dalej.-Starszy jakby czytał w moich myślach wskazał ręką na drzwi do naszego mieszkania. Bez protestu poszedłem w tamtą stronę.
Zanim się położyłem, spojrzałem odruchowo za okno. Coś poruszyło się na pobliskim drzewie. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, ale kiedy przyjrzałem się dokładniej zauważyłem ubraną na czarno, zakapturzoną postać. Była prawie nie widoczna. No właśnie. Prawie. Kierowała się w stronę jednego z okien. Stałem przez chwilę jak głupi, nie wiedząc, co zrobić, kiedy zdałem sobie sprawę że osób jest więcej. Wspinały się po gałęziach ku zamkniętemu jeszcze oknu, prowadzącemu do magazynu z bronią. Było zakratowane, ale podświadomość mówiła mi, że to ich nie powstrzyma. Ocknąłem się i wyjąłem czarną torbę. Na jej spodzie zawsze znajdowała się jakaś broń.
-Kurwa!-Warknąłem zły sam, na siebie. Zapomniałem, ze kazali nam oddać wszystko. Wybiegłem na korytarz niemal wpadając na Lina który kierował się w stronę sali obrad.
-Chodź!-Pociągnąłem go za sobą, nie zważając na jego protesty.-Ktoś się wkrada do magazynu z bronią!-Wypadłem za róg omal nie potrącając jakiejś nastolatki.
-Co ty...-Zaczął zdyszany chłopak ale przerwał słysząc szmery dochodzące z pomieszczenia. Wyjął zza paska czarny pistolet a ja wywróciłem oczami.
Wpadliśmy do magazynu w tym samym czasie, kiedy ktoś wybił szybę w oknie. Szczerze? Nie mieliśmy żadnych szans. Porwałem z półki dwa Glocki mając nadzieje, że przeciwników nie jest dużo. Chwilę potem usłyszeliśmy przeraźliwy wrzask dochodzący z korytarza. I rozpętało się piekło. Lin zaczął strzelać do wchodzących przez okno ludzi, którzy odwdzięczali się tym samym. Już po chwili Japończyk leżał na podłodze, ciężko dysząc a ja zestrzeliwałem tych, którzy byli jeszcze na zewnątrz póki nic już się nie ruszało. Wyjrzałem na korytarz gdzie zauważyłem młodą dziewczynę trzymająca się za brzuch. Są wszędzie! Usłyszałem w głowie głos Xandera. Spojrzałem na opartego o ścinę Lina. Z jego ran płynęło coraz więcej krwi. Dziewczyna z korytarza którą wziąłem na ręce też nie wyglądała dobrze, ale przynajmniej była przytomna. Położyłem ja ostrożnie obok Japończyka. Płakała cicho. Chciałem, naprawdę chciałem im pomóc, ale byłem potrzebny innym. Spojrzałem na Lina a on tylko skinął głową, przełykając głośno ślinę. Wziąłem z półek zapasowe magazynki, długi sztylet i karabinek maszynowy i wybiegłem na korytarz słysząc odgłosy walki. Wycelowałem w osobę siedzącą pod ścianą myśląc, że to ktoś z ludzi Marshala ale po chwili zorientowałem się, że to ten dzieciak, którego dziś opieprzyłem. Obejmował się rękoma za brzuch a po policzkach spływały mu łzy. Chciałem go ominąć i po prostu biec dalej, ale zawróciłem i przykucnąłem przy nim. Popatrzył na mnie przekrwionymi oczami.
-Nie chcę umierać...-Wyszeptał jąkając się przy tym.
-Musisz iść do magazynu z bronią.-Powiedziałem starając się brzmieć pewnie.-Tam są ranni, musisz im pomóc.-Spojrzałem na niego wyczekująco. Chłopak patrzył na mnie z autentycznym przerażeniem ale ja pomogłem mu wstać i wskazałem kierunek.
Wbiegłem na balkon i z wysokości jakichś sześciu metrów przypatrywałem się przez chwilę walczącym na holu osobom. Wszędzie było mnóstwo krwi i rannych, ale pocieszał mnie fakt, że większość trupów to byli ludzie Marshala. Po czym poznałem? Wszyscy mieli na sobie czarne stroje. Szczęście, że my takich nie nosiliśmy. Wyglądały komicznie. Patrzyłem na Nicholasa i Domeina jak we dwóch wymachują przed sobą szpadami. Dla niektórych wydawało się to staromodne, ale oni dwaj potrafili załatwić tym więcej osób niż nie jeden z karabinem. Strzałów prawie nie było słychać. Broń i puste magazynki walały się po podłodze a większość radziła sobie pięściami lub nożami. Wycelowałem w faceta który próbował uderzyć Amira i uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy padł na ziemię. Po mojej prawej pojawił się zdyszany Xander.
-Gdzieś ty był u chuja?-Spytał łapiąc powietrze. Na ręku miał długie rozcięcie.
-Chcieli dostać się przez magazyn broni.-Wyjaśniłem szybko, strzelając do kolejnych osób.
-Hana, Caleb i Kasandra pilnują Allana i Oustina. To po nich przyszli.-Wysapał między jednym wdechem a drugim. Wdać, ze był zmęczony. Ja też, ale chwilowo nie mogłem sobie pozwolić na jakikolwiek odpoczynek.-Tym w dole przydałaby się pomoc, nie sądzisz?-Wyjął z za pasa sztylet i uśmiechnął się do mnie. Wiedziałem, co ma na myśli.
Po chwili kiedy już skończyła mi się amunicja, odrzuciłem broń na ziemię i też wyjąłem połyskujący sztylet. Zeskoczyliśmy obaj na dół lądując plecami do siebie, gotowi do ataku. Bez wahania wbiłem swoje maleństwo w plecy jakiegoś mężczyzny i przejechałem nim po jego plecach. Facet zawył głośno, kiedy osuwał się na ziemię. Xander obok właśnie poderżnął gardło jakiemuś młodzikowi i część krwi pociekło mu na koszulę. Domi obok bawił się z jakąś kobietą, która chyba wiedziała, ze jej koniec jest bliski. Nie chciałem ich zranić. Chciałem ich zabić. I to właśnie robiłem. Zauważyłem, że ludzie w czarnych strojach przestają atakować innych i rzucają się na nas trzech. Przeciąłem gardło łysej kobiecie i kopniakiem powaliłem ją na ziemię. Niby nie lubię bicia kobiet, ale w końcu to wróg, prawda? To się chyba nie liczy. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i popchnął na ziemie, ale w ostatniej chwili odwróciłem się i upadłem na plecy zamiast na brzuch. Napastniczka zamachnęła się na mnie nożem rozcinając mi koszulkę i głęboko przecinając skórę.
-Nikt. Nie. Będzie. Niszczył. Mojego. Boskiego. Ciała!-Wrzasnąłem wkurwiony na maksa i pociągnąłem młodą dziewczynę za czarne włosy.
Uderzyłem nią o podłogę mając nadzieję, że jeszcze żyje, bo chciałem się z nią chwilę pobawić. Żyła, ale nie miała już siły się podnieść. Zaśmiałem się głośno, podnosząc z ziemi. Wokół panowała prawie absolutna cisza. Dookoła porozrzucane były ludzkie ciała a cała biała podłoga była we krwi. Uniosłem porwaną, zakrwawioną koszulkę odsłaniając brzuch. Była na nim widoczna ogromna, ciągnąca się od pępka aż po prawy sutek rana i która cholernie piekła. Chyba była jeszcze głębsza niż myślałem. Xander stał oparty o jeden z filarów a Domi oparł się dłońmi o kolana i pochylony oddychał głośno. Podniósł głowę a na jego zakrwawionej twarzy pojawił się słaby uśmiech.
-Gdzie jest Cody?-Wycharczał Xander rozglądając się po sali z furią w oczach. Odnalazł go w końcu siedzącego pod ścianą z zakrwawioną ręką.-Czy zorganizowałeś ewakuację tak, jak cię wczoraj prosiłem?-Spytał lodowatym tonem. Mężczyzna zaprzeczył wolnym ruchem głowy.-Dlaczego?-Starał się wyprostować ale widać było, że nieźle oberwał.
-Mówiliście, że mamy jeszcze trochę czasu...-Zaczął nieporadnie-Chciałem zająć się tym dzisiaj i...
-I przez ciebie oni wszyscy nie żyją...-Dokończył spokojnie starszy, rozglądając się po sali. W większości ofiarami były osoby w czarnych strojach, ale wśród nich odznaczało się kilka innych ciał.-Myślałem, że zadaniem agenta jest chronić swoich ludzi za wszelka cenę, a ty naraziłeś zarówno ich jak i nas.-Spojrzał po członkach naszej ekipy. Fakt, oprócz mnie, Domeina i Xandera nikt z tu obecnych nie wyglądał na ciężko rannego ale nie było paru osób. Zdjąłem i tak już nie nadającą się do niczego koszulkę i zacząłem uciskać ranę, żeby zatamować krwawienie. Bolało jak cholera, ale nie to w tej chwili było najważniejsze.
-Ja...Ja nie wiedziałem...-Zaczął tłumaczyć się Cody, ale Xander roześmiał się tylko a jego śmiech odbijał się echem po sali.
-Doskonale o tym wiedziałeś.-Powiedział w końcu zwracając się do niego.-Ale zignorowałeś zagrożenie. Nie mam zamiaru dłużej tego ciągnąć.-Jego głos był wyprany z jakichkolwiek emocji.-Jeśli do jutra rana nie zostawisz tej sprawy, to ja rezygnuje z takiej współpracy.-Dokończył a kilka osób aż się wzdrygnęło.
-Nie możesz...Zostaniesz aresztowany i...
-I co?-Xander ruszył wolno w jego stronę i podniósł go do góry za koszulę.-Ty mnie aresztujesz?-Zakpił.-Spójrz na siebie...-Puścił go a ten upadł głośno na ziemię prosto w kałużę krwi wylewającej się z ciała jakiejś kobiety.-Możesz przekazać to Farellowi. Czekam na odpowiedź do rana.-Ruszył wolno w stronę części mieszkalnej. Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie, ale ja tylko wzruszyłem ramionami i razem z Domim ruszyłem za starszym.
Najdłuższy rozdział Ever! Naprawdę, chciałam go jakoś skrócić, ale najzwyczajniej nie potrafiłam. Och...I nie wiem, co na jego temat napisać. Może po prostu nic nie napiszę a opinię zostawię wam.
Miałam niby dodać rozdział wcześniej, ale mam problemy z internetem, więc szczęście, że i tak jest dzisiaj :) Jeszcze trochę potrwa, zanim Eva na dobre zacznie się ponownie pokazywać, to pewne. 
A tak z innej beczki: Niedługo koniec wakacji...A ja idę do nowej szkoły więc we wrześniu rozdziały będą się rzadziej ukazywały. Następny postaram się wstawić 28 sierpnia a potem nie wiem, jak to będzie. 
Ściskam :*    

11 komentarzy:

  1. Pierwsza! Świetny rozdział. Cami gentelman?! Czekam na next.
    Życzę weny. :*
    LA.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że będę pierwsza... No trudno, mam srebro! :)
    Ale krwawo, ale długo *o* Ale cudownie <3 Dobrze, że Rocket jakoś specjalnie nie ucierpiała przez tą dziwną ciecz... Przestraszony Cameron... taki piekny widok, sama zaczęłam się rechotać do komputera xDD.
    Cóż, widać, że ciotka martwi się o Eve, więc ta mogłaby jej wybaczyć, bo skoro jest jej prawnym opiekunem, to później nie dostanie błogosławieństwa na ślubie i co wtedy? ^^
    Nie dziwię się Toby'emu, gdyby takich dwóch do mnie podeszło i zaczęło gadać o gwałcie w więzieniu.. Boże, na zawał bym padła xD. Wiem, że tylko żartowali, ale serio, to było straszne xD. Biedne dziecko... on ma dopiero 17 lat (w sumie, tyle co ja xD). No ale ładnie sie Cam zachowało, bo w końcu robił to wszystko dla tej kobiety.
    Głupi Cody... -.- przez niego zginęło tyle osób. Niby w agencji, niby agent, a zachował się jak gówniarz. Przecież mogły zginąć dzieci (jeśli nie zginęły), ech, dupek i idiota. Już go nie lubię.
    Pozdrawiam Serdecznie!

    Michelle
    [nad-przepascia-marzen]

    OdpowiedzUsuń
  3. No to ja mam brąz xD A Ty złoto za taki wspaniały rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie spodziewałam się po Cameronie takiego zachowanie.. To co powiedział Toby'emu i pomoc jego matce.. Zaskoczyło mnie to!
    Szkoda, że Cam nie może udać sie do Evy, ciekawe czy na niego też by się rzuciła! Wgl. co to za myśli, że ona jest młoda i zapomni? No bez jaj! Rozumiem, że chłopak jest już na tym świecie trochę czasu, ale nadal nie rozumie serca kobiety!
    Końcówka świetna! Xander jest moim ulubionym bohaterem! Taki stanowczy i bezwzględny! <3
    Mam nadzieję, że będzie go duużo więcej!
    Dużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, Cameron zyskał w mych oczach z tą sprawą z Tobym i jego matką. Bardzo dobrze zrobił. Niech teraz chłopak zmieni się i niech się nie wyżywa na innych za los, którego doświadcza.
    Bałam się o Rocket, ale teraz wszystko jest okej, to się cieszę. Nie dziwię się, że bała się zastrzyka, skoro mogło to być niebezpieczne.
    Niech Cameron się nie łudzi, że Eva kiedyś mu wybacz i zapomni o nim :D Nie ma szans. Co to on nie zna swojej dziewczyny? przecież wie, że jest uparta i stała w uczuciach. Jak się zakochała, to juz amen, nie ma innej opcji!
    Jak się ta akcja rozkręciła w połowie rozdziału. Nie wiedziałam co się dzieje normalnie. Tu krew, tam krew. Muszę przyznać, że świetnie piszesz sceny akcji. Jesteś w tym naprawdę dobra. Co do długości, fakt, że był to chyba najdłuższy rozdział, ale kto powiedział, że za długi? Absolutnie! Jakbyś wycięła choć jeden fragment, zrobiłabyś źle. Więc ogólnie rozdzial mi się baardzo podobał! Pozdrawiam i życzę weny w dalszym pisaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. O masz, nie wiem czy chciałabym zobaczyć swoją minę czytając końcówkę opowiadania z tym całym napadem, bijatykami i strzelaninami… o rany, to było przerażające wręcz. Tak mi było szkoda tych ludzi, którzy tam poginęli, ale rozumiem, że bądź co bądź ktoś zginąć musiał i całe szczęście, że w większości byli to ludzie tego Marshala. I najgorsze jest to, że ucierpieli na tym również i nasze cudowne trojaczki. Kurczę, a myślałam, że są nie do zdarcia! Miejmy nadzieję, że nie zostaną żadne ślady, chociaż sądząc po głębokiej ranie u Cama, będzie miał nie zbyt ciekawą "pamiątkę" na klacie w postaci blizny.

    Na miejscu Rocky, słysząc o tym zastrzyku, że mógłby spowodować śmierć, po prostu bym się bała. Tym bardziej, że oni tak naprawdę nie wiedzą jaką dawkę mogłaby przyjąć.
    Dziewczyna jest po prostu odważna. Całe szczęście, że nic jej nie było, a eksperyment (chyba) się powiódł.

    Sytuacja, w której ten cały Toby zaczął wyżywać się na swojej matce jest wręcz szokująca. Jak tak można? Przecież ta kobieta go urodziła i wychowała! Powinien mieć do niej szacunek, słuchać się jej i być jej wdzięczny za to, że ma dach nad głową!
    Jestem w szoku, że Cam wkroczył do akcji. Nie spodziewałabym się tego po nim. Zachował się naprawdę wspaniale broniąc tej kobiety. Był na tyle przekonujący w tym swoim straszeniu i tych wszystkich słowach, które mówił do chłopaka, że po prostu byłam z niego dumna. Ona nie zasłużyła na takie traktowanie i cieszę się, że Cam go w tym uświadomił iiii jak widać zrobił to naprawdę dobitnie skoro Toby na tyle się wystraszył, że wrócił do matki z przeprosinami, które i tak nie zrekompensują jego zachowania, ale zawsze to jakiś krok do przodu. Brawo Cam!
    Hahaha, a i z tym więzieniem i podtekstem "gejowskim" - genialne. xD

    Mam wrażenie, że ten cały Michael Farell mówiąc o tym Toby’m miał na myśli Cama i jego braci… Myślę, że dał mu do zrozumienia, że wcale nie muszą iść do więzienia. Nie jestem pewna, ale takie mam wrażenie.

    Co do Evy to fajnie, że mimo całego zamieszania panującego w tej agencji, Cam myśli o niej i martwi się o nią. Rozumiem, że chciałby przy niej być, jednak czy teraz, gdy jest taka agresywna, jest to dobrym pomysłem? Wiadomo, że on wiedziałby co zrobić w takiej sytuacji, ale może niech poczeka, aż ta przemiana minie.
    I niech nie zostawia Evy i nawet o tym nie myśli! Namieszał jej w głowie, rozkochał ja w sobie, a teraz jak gdyby nigdy nic chce ją zostawić, bo trafi do więzienia! Miłość przetrwa wszystko, a jeśli będzie ją to męczyć to sama zrezygnuje! A to jaki niedobry!

    Ok, zmykam. Myślę, ze to wszystko co chciałam napisać, choć w sumie nie do końca jestem pewna.
    Rozdział świetny, naprawdę :) I cieszę się, że jest taki długi – dla mnie osobiście mógłby być nawet i dłuższy, bo mimo tych wszystkich drastycznych akcji, naprawdę czyta się lekko i przyjemnie.

    Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i trochę szkoda, że zaczyna się wrzesień, bo będę musiała czekać dłużej na nowości, aaaale może jakoś to przeboleję. ;)
    Swoją drogą, jakie to dziwne uczucie czytać o tym, że ktoś idzie do szkoły, podczas gdy ja już nie muszę. :>

    Uciekam!

    http://nothing-happens-by-chance-flyaway.blogspot.com/
    buziak :*

    OdpowiedzUsuń
  7. O jezu! Tym rozdziałem to przeszłaś samą siebie po prostu ! Jestem pod wielkim wrażeniem, a akcja mnie zmiażdżyła. No, ale po kolei.

    Po pierwsze to cieszę się, że Cam wreszcie pokazał się od ludzkiej strony (przynajmniej na początku). Byłam pod wrażeniem jak obronił tą kobietę i jak przejął się jej losem. Nie sądziłam, że jest zdolny do obrony słabszych i miło mnie zaskoczył. Oczywiście zrobił to w swoim stylu, ale na takich "osiłków" jak ten czarnoskóry nie ma chyba innego sposobu niż strach. I jak widać zadziałało bo przeprosił. No, w tym momencie byłam dumna z Cama.

    Dalej: dziwnie mi się zrobiło czytając o odczuciach Cama względem Evy. Z jednej strony chce dla niej jak najlepiej, martwi się o nią i nie chce jej skrzywdzić, a z drugiej całą tą sytucję komentuje "trzeba obgadać sprawę". Jakby kurde chodziło o to czy kupić w sklepie dwa kilo jabłek czy try. Wydaje się kompletnie niezainteresowany tym wszystkim. Jestem przekonana, że to co czuje do Evy to nie jest miłość. Może jakieś oddanie, może zauroczenie, ale nie miłość. Bo wtedy traktowałby dziewczynę inaczej. "Obgadać sprawę"... też coś!

    No i kolejna część, a tu już Cam kompletnie w swoim żywiole. Rozumiem, że musiał zabijać bo gdyby tego nie zrobił to tamci ludzie zabiliby jego. Ale nigdy nie przywyknę do tego jego uśmiechu gdy wbija komuś noże w serce czy gardła. Jest po prostu maszynką. Masynką do zabijania. I nie wzbudza w nim to żadnych emocji, a to jest straszne.

    Czekam na kolejny rozdział!:) A w wolnej chwili zapraszam na nowy rozdział "Tajemnicy...".
    Ściskam, pozdrawiam i życzę miłego dnia;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Rzeczywiście długi rozdział! I strasznie dużo w nim akcji!
    Przepraszam, że dzisiaj nie napisze jakiegoś konstruktywnego komentarza, ale nie mam na to siły. A nie chcę tego odkładać, bo potem się okaże, że wpadnę dopiero za tydzień. :)

    Rocky jest odważna, to trzeba jej przyznać. Musi naprawdę kochać i ufać Xandrowi, skoro tak wiele ryzykuje.
    Cameron powinien wiedzieć,że najlepszą opcją w jego sytuacji jest po prostu rozmowa z Evą. Jeśli cokolwiek przed nią zatai, to dziewczyna będzie się czuła oszukana i na pewno będzie się chciała odegrać. Lepiej jej o wszystkim powiedzieć, przedstawić swoje obawy i razem zdecydować, co dalej.
    Mam nadzieje, że 'nasi' nie stracili zbyt wiele ludzi. Nie lubię gdy ktoś ginie, no chyba że jest wyjątkowym chamem.
    A Cody przegiął! To, że do tego ataku w ogóle doszło, to nie jego wina, ale to, że nie mieli się gdzie przed nim schronić? No to już jego niedopatrzenie. Wielkie niedopatrzenie!

    Przepraszam jeszcze raz i pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Chciałabym napisać jakiś długi komentarz, ale się nie da. Bo rozdział jest tak perfekcyjny, że i tak żadne moje słowa nic nie zmienią. Bardzo podobała mi się scena Cama, który pouczał ćpuna - to takie urocze, że nagle zainteresował się tym, co dzieje się wokół niego. No i fakt, że trochę osób go obserwowało w akcji daje mu na plus, prawda? Może przez tozmienią o nich zdanie? I bardzo dobrze, że Rocket poszła na ochotnika i dała sobie wstrzyknąć zastrzyk - dzięki temu już wiemy, co blokuje Cama ;) Trochę mi go szkoda, jak tak leżał w tym łóżku i doszedł do wniosku, że musi zakończyć sprawę z Evą - i co to za pomysł, że ona jest młoda i szybko o nim zapomni? Wręcz przeciwnie! Przecież młode osoby mają taką pamięć, że wszystko pamiętają, niech nawet nie próbuje tego robić, bo gołymi rękami skopię mu tyłek! Chociaż już i tak porządnie oberwał od tych czarnych ludzi. No, przyznam, że akcja ci się udała, trzymała w napięciu. Modliłam się tylko, żeby Domienowi nic nie było, bo nie wyobrażam go sobie z pistoletem czy coś - on jest taki kruchy ;) I oczywiście słowa Xandera do Codyego - ach! Określę to jednym zdaniem - I'am a Boss ;)
    kolacja-z-wampirem
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow. Świetny rozdział. Serio. Ta sprawa z Tobym - cudeńko. I cała akcja, tyle się działo, tak szybko się czytało. Fajnie. Jutro przeczytam kolejny rozdział, bo dziś już mnie gonią do spania.
    I zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. To chyba jeden z lepszych rozdziałów. Naprawdę.
    Cam zaskoczył mnie podczas sceny z tym chłopakiem. Cieszę się, że obronił tą kobietę i przynajmniej postarał się przemówić do rozumu jej synowi. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć co do znaczy siedzieć w pudle i wpakować się do tego całego bagna.
    I kurczę! Jak mogli dać się tak podejść! Powinni postawić więcej agentów do obrony! Mam nadzieję, że nie zginął nikt z tych ważniejszych postaci. No naprawdę, Cody to niby taki wykwalifikowany agent, a odstawia coś takiego! Naprawdę zniszczył resztki mojej niewytłumaczalnej sympatii do niego.

    OdpowiedzUsuń