Z perspektywy Camerona
-Odtworzone
na wzór tej, którą miały w swoim ciele ofiary Oustina.-Wyjaśnił
Chris patrząc na strzykawkę którą trzymał w dłoni
Nicholas.-Oczywiście dużo słabsza, bo nie wiemy jaka dawka
dokładnie powoduje śmierć...-Wzruszył ramionami i spojrzał na
Rocky z niewinnym uśmieszkiem.
-A jeśli
jest za słaba?-Spytała dziewczyna patrząc niepewnie na strzykawkę.
Siedziałem po drugiej stronie pokoju ale i tak widziałem gęsią
skórkę na jej nagich rękach. Do niedużego salonu weszli Michael i
Cody i oparli się o ścianę. Wiedziałem, ze Rocky tylko zgrywa
taką odważną bo w życiu by się nie przyznała, że teraz zaczyna
się bać.
-Wtedy
powtórzymy eksperyment z mocniejszą dawką.-Chris rozsiadł się
wygodnie w czerwonym fotelu. Rocky pokiwała głową i spojrzała na
wszystkich zebranych. Chwilę potem Nicholas bez słowa zrobił jej
mały zastrzyk. Dziewczyna przez chwilę patrzyła niepewnie w
miejscu gdzie pojawiła się mała czerwona kropka po ukłuciu.-A
teraz masz jakieś cztery minuty zanim to coś zacznie
działać.-Powiadomił ją jeszcze Christopher, który z promiennym
uśmiechem przyglądał się jej.
-Więc
wynocha stąd wszyscy!-Warknęła blondynka w naszą stronę.-Jak już
będzie mi lepiej, to Xander was zawoła.-Dokończyła machając ręką
jakby odganiała muchę. Wszyscy mimowolnie wyszli na korytarz
pozostawiając Rocky i Xandera samych.
Skierowałem
się od razu w stronę kuchni którą dzieliliśmy wraz z resztą
ekipy i kilkoma agentami. Wczoraj Farell wręczył nam klucze do
naszych mieszkań, które nie były wcale aż takie złe, jeśli nie
liczyć tego, ze żeby cokolwiek zjeść trzeba było skierować się do
kuchni i znosić mordercze spojrzenia innych mieszkańców. Szczerze
mówiąc to miałem to gdzieś, nie pierwszy raz patrzą na mnie jak
na wyrzutka. Można się przyzwyczaić. Poza tym gdyby oni pojawili
się w moim domu to też pewnie tak bym zareagował. Ale nie wszyscy
tacy byli. Ci którzy byli wczoraj na naradzie którą zwołał Farell, zachowywali się zupełnie inaczej. Nawet widziałem jak
któryś rozmawia z Amirem. Podziwiam. Usiadłem na blacie w kuchni i
wpatrywałem się za okno, jedząc kawałki melona z miski. Nagle z
jadali która znajdowała się obok usłyszałem czyjś zirytowany
głos.
-Znowu
palisz? Co tym razem? Tylko papierosy, czy coś mocniejszego?
-Skręta,
a co? Też chcesz?-Odpowiedział kobiecie jakiś nastolatek, śmiejąc
się przy tym.
-Nie,
nie chcę. Chciałabym ci tylko powiedzieć, że przeszukałam twój
pokój i zabrałam wszystkie pieniądze, papierosy i prochy też.
Rozmawiałam z twoją nauczycielką i wiesz co mi powiedziała? Że
wczoraj nie było cię na lekcjach a dzisiaj znowu pobiłeś
Marka...-W tym momencie rozległ się odgłos tłuczonego szkła a
chwilę potem usłyszałem szloch kobiety. Nie chciałem
podsłuchiwać, ale ta rozmowa wydawała mi się niezwykle
interesująca, a nie miałem akurat nic ciekawego do roboty.
-Ty
stara kurwo!-Wrzasnął dzieciak w momencie kiedy płacz kobiety
wzmógł się jeszcze bardziej.-Jak śmiałaś grzebać w moich
rzeczach...
-Boję
się o ciebie Toby!-Powiedziała między jednym napadem płaczu a
drugim.-Boję się, że skończysz w więzieniu albo z kulą w czole!
Synku...
-Nie
pierdol głupot!-Przerwał jej a ja miałem dziwne wrażenie że ją
uderzył. Odstawiłem miskę na blat i podszedłem nieco bliżej
wyjścia. Dostrzegłem ciemnoskórego chłopaka w chwili kiedy ten po
raz kolejny zamachnął się na starszą kobietę. Ta upadła na podłogę
i zakryła twarz dłońmi. Nie wiem, normalnie nie ingerowałbym w
takie sprawy ale nigdy nie przepadałem za biciem kobiet. Niemal
wbiegłem do jadalni kiedy nastolatek ponownie chciał ją uderzyć i
stanąłem między nim a jego matką. Chłopak odsunął się widząc
mnie a kobieta ponownie zaniosła się płaczem leżąc na podłodze.
-Chcesz
się bić?-Spytałem go prowokująco. Czarnoskóry cofnął się
nieco, widząc że nie żartuję.-Bo jeśli tak, to spróbuj ze
mną.-Zachęciłem go pochylając głowę i patrząc mu w przekrwione
oczy. Od razu było widać, że coś bierze.-Myślisz że to, ze
pobijesz matkę sprawi że zyskasz w oczach innych? Że taki wyczyn
zrobi z ciebie faceta? Jeśli jesteś taki odważny to czemu nie
spróbujesz się ze mną?-Niemal krzyczałem na niego bo powoli
wyprowadzał mnie z równowagi.
-Nie...Nie
chcę się z tobą bić...-Niemal szepnął wystraszony. Wiedziałem, że nie będzie chciał. To proste.
-Więc
czemu pobiłeś tamtego chłopaka?-Spytałem uśmiechając się
szyderczo.-Dlaczego uderzyłeś matkę?-Wskazałem na kobietę leżącą
na ziemi.-Co chciałeś tym zyskać? Wyżyć się? Ja ci pozwalam.
Wyżyj się na mnie. Nie masz odwagi?-Spojrzałem na jego drżące
dłonie. Dzieciak był przerażony, ale to dobrze. Należało mu
się.-Ćpasz?-Spytałem unosząc jego podbródek i zmuszając by na
mnie spojrzał. Pokiwał głową ze smutkiem. Miał łzy w
oczach.-Skąd bierzesz kasę?
-Od
mamy...-Wskazał głową na kobietę która nadal zapłakana chyba nie
była w stanie się podnieść.
-Mam
rozumieć, że tak po prostu daje ci kasę na prochy?-Chłopak
ponownie zaprzeczył ruchem głowy.-Zabierasz matce kasę, bijesz się
i ćpasz?-Pokiwałem głową z dezaprobatą.-A ile masz lat?
Szesnaście?
-Siedemnaście...-Szepnął
jakby sam do siebie.
-A
wiesz, że w taki razie sam już za siebie odpowiadasz?-Uśmiechnąłem
się do niego i zmarszczyłem brwi.-A z tego co wiem, to posiadanie
narkotyków jest nielegalne. Kradzież i bójki to też przestępstwa,
więc możesz za to trafić do pudła. Co prawda nie na długo, ale na
co najmniej parę miesięcy.-Wzruszyłem ramionami z zadowoleniem.-Ile
w normalnych warunkach zajęło by nam powitanie takiego nowego na
bloku?-Spytałem stojącego w progu Amira. Ten tylko uśmiechnął się
cwaniacko i podszedł do dzieciaka obejmując go w pasie. Nastolatek
wzdrygnął się a po jego policzkach zaczęły płynąć łzy.
-Czterdzieści
minut między powrotem z pod prysznica a liczeniem w zupełności by
wystarczyło...-Szepnął mu do ucha.-Chyba rozumiesz aluzję?-Spytał
odwracając jego głowę z w swoją stronę i przesuwając językiem
po białych zębach. Chłopak kiwnął głową, trzęsąc się jak
galareta.
-To
spierdalaj i żeby cię więcej moje cudowne oczy oglądać nie musiały.-Warknąłem w jego
stronę kiedy Al-Kadi już go się od niego odsunął. Chłopak niemal od razu
puścił się w stronę korytarza.
Uśmiechnęliśmy
się z Amirem porozumiewawczo. I tak nie był w naszym guście. Co
nie oznacza, ze nie można było go trochę postraszyć. Odwróciłem
się w stronę kobiety i pomogłem jej wstać. Nie wiem, na co
liczyłem. Na pewno nie na podziękowania. Ale już na pewno nie na
to, że uściska mnie niczym małe dziecko. Chcąc nie chcąc
odwzajemniłem uścisk lekko skrępowany. No bo proszę was. Niby co
ja takiego zrobiłem?
-Dziękuję.-Wyszeptała
patrząc na mnie i Amira kiedy ten podawał jej chusteczki.
Popatrzyła na nas z wdzięcznością malującą się w oczach i
odeszła, lekko kulejąc. Dopiero wtedy zauważyłem, że całą scenę
obserwowało kilkanaście osób z kuchni i korytarza. Wszyscy
wydawali się niezwykle zszokowani. Popatrzyłem na nich zawstydzony
i bez słowa ruszyłem korytarzem w stronę naszego mieszkania. W
sensie tego, który dzieliłem z Xanderem, Rocket, Domeinem i
Nicholasem.
Zdjąłem
buty i koszulkę i położyłem się na wznak na niedużym łóżku
stojącym przy ścianie. Zacząłem wpatrywać się w sufit i po około
piętnastu minutach zdecydowałem się zadzwonić do ojca. Przy
dobrych układach uda mi się pogadać z Evą, bo zdążyłem już za
nią zatęsknić. Po kilku sygnałach telefon odebrała Elizabeth.
-Cześć,
słońce, jak tam?-Spytała wesoło. Mimowolnie sam się uśmiechnąłem
wyobrażając sobie jej minę.
-Jak
sprawy z Evą?-Mruknąłem nieco niewyraźnie. Kobieta westchnęła
głośno.
-W nocy
się przebudziła.-Zaczęła niepewnie.-Ale zaczęła być agresywna. Ja...Nie wiem, nie znam się. Ale ona nie byłą sobą...-Szepnęła płaczliwym tonem.
-El, nie
martw się, będzie dobrze...-Próbowałem ją jakoś pocieszyć, ale
sam nie byłem w zbyt dobrym humorze. Biedna mała, powinienem być
przy niej zamiast użerać się z tymi tutaj. A teraz musiała przez
to wszystko przechodzić sama. Byłem na siebie za to wściekły. Nie
chciałem, żeby cierpiała w samotności. Nie chciałem, żeby w
ogóle cierpiała.
-Marcus
też tak mówi. Siedzi teraz przy niej na dole. Zaczęła się
okaleczać i trzeba było podać jej środki nasenne.-Miałem
wrażenie, że płacze rozmawiając ze mną. Usiadłem na łóżku i
zacząłem wpatrywać się w widoki za oknem. Nie dużo było widać.
Boisko i biegające po nim dzieciaki w świetle lamp. Powoli robiło
się ciemno.
-Daj mi
znać, jak będzie jej lepiej. I powiedz, że przyjadę jak tylko
będę mógł.
-Już
jej to powiedziałam.-Kobieta rozweseliła się nieco.
Pożegnaliśmy
się szybko a ja ponownie ległem na łóżku. Przez jakiś czas
gapiłem się w sufit myśląc o tym wszystkim. O tym, co będzie
dalej i jak jej o wszystkim powiedzieć. Bałem się reakcji Evy.
Chociaż może dla niej to i lepiej, że odejdę. Jest młoda, szybko
zapomni i poradzi sobie jakoś. W końcu zna mnie zaledwie niecałe dwa miesiące. A
ja...Będę musiał sobie jakoś poradzić. Niby była opcja żeby tego
nie kończyć, ale nie zadowalało mnie wyobrażenie że odwiedzałaby
mnie co miesiąc w więzieniu. Dla niej byłbym wtedy tylko problemem.
Jeszcze nie wiedziałem, jak uda mi się zakończyć to co jest między
nami. Wcześniej myślałem, że po prostu jej to powiem, w końcu nie
raz już tak robiłem. Ale chyba nie zniósł bym tego, że wyrządzę
jej tym krzywdę. I tak za dużo przeszła. I tak źle i tak
niedobrze. Westchnąłem głośno przymykając oczy. Pierdolenie.
Trzeba z nią to obgadać i tyle. Z zamyśleń wyrwało mnie ciche
pukanie do drzwi.
-Co
znowu?-Mruknąłem rozdrażniony. Nie miałem ochoty gadać z
kimkolwiek więc nawet nie spojrzałem w stronę drzwi.
Michael
Farell wszedł cicho do pokoju i usiadł na łóżku naprzeciwko, na
którym wcześniej spali Nicholas i Domi. Przyglądał mi się
uważnie z nikłym uśmiechem na ustach.
-Masz
zamiar przeleżeć tak bezczynnie cały dzień?-Spytał w końcu
wyraźnie czymś rozbawiony.
-Nie
leżę bezczynnie.-Zaprzeczyłem natychmiast.
-W takim
razie co robisz?-Rozsiadł się wygodnie zakładając ręce na piersi.
-Myślę.-Niemal
szepnąłem nie patrząc na niego.-Leże i myślę. To jest jakieś zajęcie, prawda?
-Będziesz
miał dość czasu na myślenie...
-W
więzieniu?-Nie dałem mu skończyć.-Jak już nas przymkniecie? To
chciał pan powiedzieć?
-Chciałem
powiedzieć, że będziesz miał na to dość czasu kiedy będziesz
stary.-Uśmiechnął się przyjaźnie, jak do dziecka. Czego on w
ogóle ode mnie chciał?-To, jak dzisiaj potraktowałeś tego
chłopaka...
-Wiem,
wiem. Nie powinienem. Więcej się nie powtórzy.-Machnąłem ręką
podnosząc się z łóżka. Wziąłem kilka łyków wody ze stojącej na
szafce butelki.
-Nie
powiedziałem, że źle zrobiłeś. Wręcz przeciwnie, nie
spodziewałbym się po tobie tego, że pomożesz tej
kobiecie.-Popatrzył na mnie z tym wkurwiającym uśmiechem a ja z
irytacji aż ścisnąłem mocniej butelkę z wodą.-Tobyemu należała
się nauczka. Kiedy poszedłeś...On przeprosił matkę. Widać, ze
żałował tego, co zrobił i to się liczy. To, że potrafił przyznać się do winy. I nawet jeśli zrobił coś okropnego, to najważniejsze
jest że potrafi ze skruchą przyznać sam przed sobą, że zrobił
źle i starać się to naprawić.
-Co
próbuje mi pan przez to powiedzieć, bo jakoś nie rozumiem sensu
tej rozmowy...
-Sam
wywnioskuj.-Powiedział po czym wstał i jakby nigdy nic wyszedł.
Stałem tak przez chwilę gapiąc się na czerwone drzwi.
Nie miałem
siły ani ochoty teraz bawić się w szukaniu sensu jego wypowiedzi,
więc zapakowałem się z powrotem do łóżka i poszedłem spać. Po
paru godzinach do pokoju ktoś ponownie cicho zapukał, a ja miałem
szczerą nadzieję, że to nie Farell, który zapomniał wcześniej mi
czegoś powiedzieć i teraz wrócił. Na szczęście w drzwiach stanął
Chris.
-Rocky
mówi, że już czuje się dobrze, także jak masz ochotę odkryć jej
mroczne sekrety, to chodź.-Cwaniacki uśmieszek nie schodził mu z
ust. Przeciągnąłem się ziewając i skierowałem za nim na
korytarz.
Rocky
siedziała nieco blada, opierając głowę o ramię Xandera. Wszedłem
do małego salonu należącego do Bonnie i usiadłem na krześle na
przeciwko bratowej.
-Uświadamiam
cię, że robimy to tylko po to, żeby wiedzieć co działa na ciebie
jak blokada.-Urwała rozdrażniona. Pokiwałem głową w
odpowiedzi.-Więc jeśli zaczniesz wyciągać jakieś moje brudy, to
przyrzekam, że cię normalnie wykastruje, tak?-Spytała bez cienia
uśmiechu a ja miałem dziwne wrażenie, że grzebanie w jej myślach
naprawdę źle mogłoby się dla mnie skończyć.
Przełknąłem głośno ślinę przyprawiając tym samym Xandera i
Domeina o atak śmiechu i spojrzałem jej w oczy. Właściwie to nie
miałem, czego szukać w jej umyśle. Wiedziałem o niej dość dużo,
żeby móc się z nią kumplować, ale każdy zasługuje na jakąś
prywatność. Nie miałem zamiaru doszukiwać się jakichś jej
mrocznych tajemnic. Ale było mi trudno. I z każdymi następnymi
sekundami robiło się coraz gorzej. Jakbym płynął pod prąd. I
wyraźnie czułem, że mnie to wykańcza. Potrząsnąłem głową nie
chcąc, żeby skończyło się tak, jak ostatnio. Dziewczyna siedziała
dziwnie we mnie wpatrzona, ale zaraz też się otrząsnęła.
Pokiwałem głową w stronę starszego a on uśmiechnął się zamyślony.
-Czyli
tak jak mówiłem.-Powiedział jakby sam do siebie, wychodząc na
korytarz.
Chcąc
nie chcąc poszedłem za nim, łapiąc się dłońmi za skronie, bo
czułem tam lekkie pulsowanie. Już byłem zmęczony i jedyne czego
chciałem, to pójść spać na jakieś dwa dni.
-Idź
odpocząć, my pomyślimy, co dalej.-Starszy jakby czytał w moich
myślach wskazał ręką na drzwi do naszego mieszkania. Bez protestu
poszedłem w tamtą stronę.
Zanim
się położyłem, spojrzałem odruchowo za okno. Coś poruszyło się
na pobliskim drzewie. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, ale
kiedy przyjrzałem się dokładniej zauważyłem ubraną na czarno,
zakapturzoną postać. Była prawie nie widoczna. No właśnie.
Prawie. Kierowała się w stronę jednego z okien. Stałem przez
chwilę jak głupi, nie wiedząc, co zrobić, kiedy zdałem sobie
sprawę że osób jest więcej. Wspinały się po gałęziach ku
zamkniętemu jeszcze oknu, prowadzącemu do magazynu z bronią. Było
zakratowane, ale podświadomość mówiła mi, że to ich nie
powstrzyma. Ocknąłem się i wyjąłem czarną torbę. Na jej
spodzie zawsze znajdowała się jakaś broń.
-Kurwa!-Warknąłem
zły sam, na siebie. Zapomniałem, ze kazali nam oddać wszystko.
Wybiegłem na korytarz niemal wpadając na Lina który kierował się
w stronę sali obrad.
-Chodź!-Pociągnąłem
go za sobą, nie zważając na jego protesty.-Ktoś się wkrada do
magazynu z bronią!-Wypadłem za róg omal nie potrącając jakiejś
nastolatki.
-Co
ty...-Zaczął zdyszany chłopak ale przerwał słysząc szmery
dochodzące z pomieszczenia. Wyjął zza paska czarny pistolet a ja
wywróciłem oczami.
Wpadliśmy do magazynu w tym samym czasie, kiedy ktoś wybił szybę
w oknie. Szczerze? Nie mieliśmy żadnych szans. Porwałem z półki
dwa Glocki mając nadzieje, że przeciwników nie jest dużo. Chwilę
potem usłyszeliśmy przeraźliwy wrzask dochodzący z korytarza. I
rozpętało się piekło. Lin zaczął strzelać do wchodzących przez
okno ludzi, którzy odwdzięczali się tym samym. Już po chwili Japończyk leżał na podłodze, ciężko dysząc a ja zestrzeliwałem
tych, którzy byli jeszcze na zewnątrz póki nic już się nie
ruszało. Wyjrzałem na korytarz gdzie zauważyłem młodą
dziewczynę trzymająca się za brzuch. Są wszędzie! Usłyszałem
w głowie głos Xandera. Spojrzałem na opartego o ścinę Lina. Z
jego ran płynęło coraz więcej krwi. Dziewczyna z korytarza którą
wziąłem na ręce też nie wyglądała dobrze, ale przynajmniej była
przytomna. Położyłem ja ostrożnie obok Japończyka. Płakała
cicho. Chciałem, naprawdę chciałem im pomóc, ale byłem potrzebny
innym. Spojrzałem na Lina a on tylko skinął głową, przełykając
głośno ślinę. Wziąłem z półek zapasowe magazynki, długi
sztylet i karabinek maszynowy i wybiegłem na korytarz słysząc
odgłosy walki. Wycelowałem w osobę siedzącą pod ścianą myśląc, że to ktoś z ludzi Marshala ale po chwili zorientowałem się, że to
ten dzieciak, którego dziś opieprzyłem. Obejmował się rękoma za
brzuch a po policzkach spływały mu łzy. Chciałem go ominąć i po
prostu biec dalej, ale zawróciłem i przykucnąłem przy nim.
Popatrzył na mnie przekrwionymi oczami.
-Nie
chcę umierać...-Wyszeptał jąkając się przy tym.
-Musisz
iść do magazynu z bronią.-Powiedziałem starając się brzmieć
pewnie.-Tam są ranni, musisz im pomóc.-Spojrzałem na niego
wyczekująco. Chłopak patrzył na mnie z autentycznym przerażeniem
ale ja pomogłem mu wstać i wskazałem kierunek.
Wbiegłem
na balkon i z wysokości jakichś sześciu metrów przypatrywałem
się przez chwilę walczącym na holu osobom. Wszędzie było mnóstwo
krwi i rannych, ale pocieszał mnie fakt, że większość trupów to
byli ludzie Marshala. Po czym poznałem? Wszyscy mieli na sobie
czarne stroje. Szczęście, że my takich nie nosiliśmy. Wyglądały
komicznie. Patrzyłem na Nicholasa i Domeina jak we dwóch wymachują
przed sobą szpadami. Dla niektórych wydawało się to staromodne,
ale oni dwaj potrafili załatwić tym więcej osób niż nie jeden z
karabinem. Strzałów prawie nie było słychać. Broń i puste
magazynki walały się po podłodze a większość radziła sobie
pięściami lub nożami. Wycelowałem w faceta który próbował
uderzyć Amira i uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy padł na ziemię.
Po mojej prawej pojawił się zdyszany Xander.
-Gdzieś
ty był u chuja?-Spytał łapiąc powietrze. Na ręku miał długie
rozcięcie.
-Chcieli
dostać się przez magazyn broni.-Wyjaśniłem szybko, strzelając do
kolejnych osób.
-Hana, Caleb i Kasandra pilnują Allana i Oustina. To po nich
przyszli.-Wysapał między jednym wdechem a drugim. Wdać, ze był
zmęczony. Ja też, ale chwilowo nie mogłem sobie pozwolić na
jakikolwiek odpoczynek.-Tym w dole przydałaby się pomoc, nie
sądzisz?-Wyjął z za pasa sztylet i uśmiechnął się do mnie.
Wiedziałem, co ma na myśli.
Po
chwili kiedy już skończyła mi się amunicja, odrzuciłem broń na
ziemię i też wyjąłem połyskujący sztylet. Zeskoczyliśmy obaj na
dół lądując plecami do siebie, gotowi do ataku. Bez wahania wbiłem
swoje maleństwo w plecy jakiegoś mężczyzny i przejechałem nim po
jego plecach. Facet zawył głośno, kiedy osuwał się na ziemię.
Xander obok właśnie poderżnął gardło jakiemuś młodzikowi i
część krwi pociekło mu na koszulę. Domi obok bawił się z jakąś
kobietą, która chyba wiedziała, ze jej koniec jest bliski. Nie
chciałem ich zranić. Chciałem ich zabić. I to właśnie robiłem.
Zauważyłem, że ludzie w czarnych strojach przestają atakować innych i rzucają się na nas trzech. Przeciąłem gardło łysej
kobiecie i kopniakiem powaliłem ją na ziemię. Niby nie lubię bicia
kobiet, ale w końcu to wróg, prawda? To się chyba nie liczy. Ktoś
zaszedł mnie od tyłu i popchnął na ziemie, ale w ostatniej chwili
odwróciłem się i upadłem na plecy zamiast na brzuch. Napastniczka
zamachnęła się na mnie nożem rozcinając mi koszulkę i głęboko
przecinając skórę.
-Nikt.
Nie. Będzie. Niszczył. Mojego. Boskiego. Ciała!-Wrzasnąłem
wkurwiony na maksa i pociągnąłem młodą dziewczynę za czarne
włosy.
Uderzyłem nią o podłogę mając nadzieję, że jeszcze żyje, bo
chciałem się z nią chwilę pobawić. Żyła, ale nie miała już
siły się podnieść. Zaśmiałem się głośno, podnosząc z ziemi.
Wokół panowała prawie absolutna cisza. Dookoła porozrzucane były
ludzkie ciała a cała biała podłoga była we krwi. Uniosłem
porwaną, zakrwawioną koszulkę odsłaniając brzuch. Była na nim
widoczna ogromna, ciągnąca się od pępka aż po prawy sutek rana i
która cholernie piekła. Chyba była jeszcze głębsza niż
myślałem. Xander stał oparty o jeden z filarów a Domi oparł się dłońmi o kolana i pochylony oddychał głośno.
Podniósł głowę a na jego zakrwawionej twarzy pojawił się słaby
uśmiech.
-Gdzie
jest Cody?-Wycharczał Xander rozglądając się po sali z furią w
oczach. Odnalazł go w końcu siedzącego pod ścianą z zakrwawioną
ręką.-Czy zorganizowałeś ewakuację tak, jak cię wczoraj
prosiłem?-Spytał lodowatym tonem. Mężczyzna zaprzeczył wolnym
ruchem głowy.-Dlaczego?-Starał się wyprostować ale widać było,
że nieźle oberwał.
-Mówiliście,
że mamy jeszcze trochę czasu...-Zaczął nieporadnie-Chciałem zająć się tym
dzisiaj i...
-I przez
ciebie oni wszyscy nie żyją...-Dokończył spokojnie starszy,
rozglądając się po sali. W większości ofiarami były osoby w
czarnych strojach, ale wśród nich odznaczało się kilka innych
ciał.-Myślałem, że zadaniem agenta jest chronić swoich ludzi za
wszelka cenę, a ty naraziłeś zarówno ich jak i nas.-Spojrzał po
członkach naszej ekipy. Fakt, oprócz mnie, Domeina i Xandera nikt z
tu obecnych nie wyglądał na ciężko rannego ale nie było paru osób.
Zdjąłem i tak już nie nadającą się do niczego koszulkę i
zacząłem uciskać ranę, żeby zatamować krwawienie. Bolało jak
cholera, ale nie to w tej chwili było najważniejsze.
-Ja...Ja
nie wiedziałem...-Zaczął tłumaczyć się Cody, ale Xander roześmiał
się tylko a jego śmiech odbijał się echem po sali.
-Doskonale
o tym wiedziałeś.-Powiedział w końcu zwracając się do
niego.-Ale zignorowałeś zagrożenie. Nie mam zamiaru dłużej tego
ciągnąć.-Jego głos był wyprany z jakichkolwiek emocji.-Jeśli do
jutra rana nie zostawisz tej sprawy, to ja rezygnuje z takiej
współpracy.-Dokończył a kilka osób aż się wzdrygnęło.
-Nie
możesz...Zostaniesz aresztowany i...
-I co?-Xander ruszył wolno w jego stronę i podniósł go do góry za
koszulę.-Ty mnie aresztujesz?-Zakpił.-Spójrz na siebie...-Puścił
go a ten upadł głośno na ziemię prosto w kałużę krwi
wylewającej się z ciała jakiejś kobiety.-Możesz przekazać to Farellowi. Czekam na odpowiedź do rana.-Ruszył wolno w stronę
części mieszkalnej. Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie, ale ja tylko wzruszyłem ramionami i razem z Domim ruszyłem za starszym.
Najdłuższy rozdział Ever! Naprawdę, chciałam go jakoś skrócić, ale najzwyczajniej nie potrafiłam. Och...I nie wiem, co na jego temat napisać. Może po prostu nic nie napiszę a opinię zostawię wam.
Miałam niby dodać rozdział wcześniej, ale mam problemy z internetem, więc szczęście, że i tak jest dzisiaj :) Jeszcze trochę potrwa, zanim Eva na dobre zacznie się ponownie pokazywać, to pewne.
A tak z innej beczki: Niedługo koniec wakacji...A ja idę do nowej szkoły więc we wrześniu rozdziały będą się rzadziej ukazywały. Następny postaram się wstawić 28 sierpnia a potem nie wiem, jak to będzie.
Ściskam :*
Pierwsza! Świetny rozdział. Cami gentelman?! Czekam na next.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny. :*
LA.
Myślałam, że będę pierwsza... No trudno, mam srebro! :)
OdpowiedzUsuńAle krwawo, ale długo *o* Ale cudownie <3 Dobrze, że Rocket jakoś specjalnie nie ucierpiała przez tą dziwną ciecz... Przestraszony Cameron... taki piekny widok, sama zaczęłam się rechotać do komputera xDD.
Cóż, widać, że ciotka martwi się o Eve, więc ta mogłaby jej wybaczyć, bo skoro jest jej prawnym opiekunem, to później nie dostanie błogosławieństwa na ślubie i co wtedy? ^^
Nie dziwię się Toby'emu, gdyby takich dwóch do mnie podeszło i zaczęło gadać o gwałcie w więzieniu.. Boże, na zawał bym padła xD. Wiem, że tylko żartowali, ale serio, to było straszne xD. Biedne dziecko... on ma dopiero 17 lat (w sumie, tyle co ja xD). No ale ładnie sie Cam zachowało, bo w końcu robił to wszystko dla tej kobiety.
Głupi Cody... -.- przez niego zginęło tyle osób. Niby w agencji, niby agent, a zachował się jak gówniarz. Przecież mogły zginąć dzieci (jeśli nie zginęły), ech, dupek i idiota. Już go nie lubię.
Pozdrawiam Serdecznie!
Michelle
[nad-przepascia-marzen]
No to ja mam brąz xD A Ty złoto za taki wspaniały rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się po Cameronie takiego zachowanie.. To co powiedział Toby'emu i pomoc jego matce.. Zaskoczyło mnie to!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Cam nie może udać sie do Evy, ciekawe czy na niego też by się rzuciła! Wgl. co to za myśli, że ona jest młoda i zapomni? No bez jaj! Rozumiem, że chłopak jest już na tym świecie trochę czasu, ale nadal nie rozumie serca kobiety!
Końcówka świetna! Xander jest moim ulubionym bohaterem! Taki stanowczy i bezwzględny! <3
Mam nadzieję, że będzie go duużo więcej!
Dużo weny! :*
Kurczę, Cameron zyskał w mych oczach z tą sprawą z Tobym i jego matką. Bardzo dobrze zrobił. Niech teraz chłopak zmieni się i niech się nie wyżywa na innych za los, którego doświadcza.
OdpowiedzUsuńBałam się o Rocket, ale teraz wszystko jest okej, to się cieszę. Nie dziwię się, że bała się zastrzyka, skoro mogło to być niebezpieczne.
Niech Cameron się nie łudzi, że Eva kiedyś mu wybacz i zapomni o nim :D Nie ma szans. Co to on nie zna swojej dziewczyny? przecież wie, że jest uparta i stała w uczuciach. Jak się zakochała, to juz amen, nie ma innej opcji!
Jak się ta akcja rozkręciła w połowie rozdziału. Nie wiedziałam co się dzieje normalnie. Tu krew, tam krew. Muszę przyznać, że świetnie piszesz sceny akcji. Jesteś w tym naprawdę dobra. Co do długości, fakt, że był to chyba najdłuższy rozdział, ale kto powiedział, że za długi? Absolutnie! Jakbyś wycięła choć jeden fragment, zrobiłabyś źle. Więc ogólnie rozdzial mi się baardzo podobał! Pozdrawiam i życzę weny w dalszym pisaniu ;)
O masz, nie wiem czy chciałabym zobaczyć swoją minę czytając końcówkę opowiadania z tym całym napadem, bijatykami i strzelaninami… o rany, to było przerażające wręcz. Tak mi było szkoda tych ludzi, którzy tam poginęli, ale rozumiem, że bądź co bądź ktoś zginąć musiał i całe szczęście, że w większości byli to ludzie tego Marshala. I najgorsze jest to, że ucierpieli na tym również i nasze cudowne trojaczki. Kurczę, a myślałam, że są nie do zdarcia! Miejmy nadzieję, że nie zostaną żadne ślady, chociaż sądząc po głębokiej ranie u Cama, będzie miał nie zbyt ciekawą "pamiątkę" na klacie w postaci blizny.
OdpowiedzUsuńNa miejscu Rocky, słysząc o tym zastrzyku, że mógłby spowodować śmierć, po prostu bym się bała. Tym bardziej, że oni tak naprawdę nie wiedzą jaką dawkę mogłaby przyjąć.
Dziewczyna jest po prostu odważna. Całe szczęście, że nic jej nie było, a eksperyment (chyba) się powiódł.
Sytuacja, w której ten cały Toby zaczął wyżywać się na swojej matce jest wręcz szokująca. Jak tak można? Przecież ta kobieta go urodziła i wychowała! Powinien mieć do niej szacunek, słuchać się jej i być jej wdzięczny za to, że ma dach nad głową!
Jestem w szoku, że Cam wkroczył do akcji. Nie spodziewałabym się tego po nim. Zachował się naprawdę wspaniale broniąc tej kobiety. Był na tyle przekonujący w tym swoim straszeniu i tych wszystkich słowach, które mówił do chłopaka, że po prostu byłam z niego dumna. Ona nie zasłużyła na takie traktowanie i cieszę się, że Cam go w tym uświadomił iiii jak widać zrobił to naprawdę dobitnie skoro Toby na tyle się wystraszył, że wrócił do matki z przeprosinami, które i tak nie zrekompensują jego zachowania, ale zawsze to jakiś krok do przodu. Brawo Cam!
Hahaha, a i z tym więzieniem i podtekstem "gejowskim" - genialne. xD
Mam wrażenie, że ten cały Michael Farell mówiąc o tym Toby’m miał na myśli Cama i jego braci… Myślę, że dał mu do zrozumienia, że wcale nie muszą iść do więzienia. Nie jestem pewna, ale takie mam wrażenie.
Co do Evy to fajnie, że mimo całego zamieszania panującego w tej agencji, Cam myśli o niej i martwi się o nią. Rozumiem, że chciałby przy niej być, jednak czy teraz, gdy jest taka agresywna, jest to dobrym pomysłem? Wiadomo, że on wiedziałby co zrobić w takiej sytuacji, ale może niech poczeka, aż ta przemiana minie.
I niech nie zostawia Evy i nawet o tym nie myśli! Namieszał jej w głowie, rozkochał ja w sobie, a teraz jak gdyby nigdy nic chce ją zostawić, bo trafi do więzienia! Miłość przetrwa wszystko, a jeśli będzie ją to męczyć to sama zrezygnuje! A to jaki niedobry!
Ok, zmykam. Myślę, ze to wszystko co chciałam napisać, choć w sumie nie do końca jestem pewna.
Rozdział świetny, naprawdę :) I cieszę się, że jest taki długi – dla mnie osobiście mógłby być nawet i dłuższy, bo mimo tych wszystkich drastycznych akcji, naprawdę czyta się lekko i przyjemnie.
Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i trochę szkoda, że zaczyna się wrzesień, bo będę musiała czekać dłużej na nowości, aaaale może jakoś to przeboleję. ;)
Swoją drogą, jakie to dziwne uczucie czytać o tym, że ktoś idzie do szkoły, podczas gdy ja już nie muszę. :>
Uciekam!
http://nothing-happens-by-chance-flyaway.blogspot.com/
buziak :*
O jezu! Tym rozdziałem to przeszłaś samą siebie po prostu ! Jestem pod wielkim wrażeniem, a akcja mnie zmiażdżyła. No, ale po kolei.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze to cieszę się, że Cam wreszcie pokazał się od ludzkiej strony (przynajmniej na początku). Byłam pod wrażeniem jak obronił tą kobietę i jak przejął się jej losem. Nie sądziłam, że jest zdolny do obrony słabszych i miło mnie zaskoczył. Oczywiście zrobił to w swoim stylu, ale na takich "osiłków" jak ten czarnoskóry nie ma chyba innego sposobu niż strach. I jak widać zadziałało bo przeprosił. No, w tym momencie byłam dumna z Cama.
Dalej: dziwnie mi się zrobiło czytając o odczuciach Cama względem Evy. Z jednej strony chce dla niej jak najlepiej, martwi się o nią i nie chce jej skrzywdzić, a z drugiej całą tą sytucję komentuje "trzeba obgadać sprawę". Jakby kurde chodziło o to czy kupić w sklepie dwa kilo jabłek czy try. Wydaje się kompletnie niezainteresowany tym wszystkim. Jestem przekonana, że to co czuje do Evy to nie jest miłość. Może jakieś oddanie, może zauroczenie, ale nie miłość. Bo wtedy traktowałby dziewczynę inaczej. "Obgadać sprawę"... też coś!
No i kolejna część, a tu już Cam kompletnie w swoim żywiole. Rozumiem, że musiał zabijać bo gdyby tego nie zrobił to tamci ludzie zabiliby jego. Ale nigdy nie przywyknę do tego jego uśmiechu gdy wbija komuś noże w serce czy gardła. Jest po prostu maszynką. Masynką do zabijania. I nie wzbudza w nim to żadnych emocji, a to jest straszne.
Czekam na kolejny rozdział!:) A w wolnej chwili zapraszam na nowy rozdział "Tajemnicy...".
Ściskam, pozdrawiam i życzę miłego dnia;*
Rzeczywiście długi rozdział! I strasznie dużo w nim akcji!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dzisiaj nie napisze jakiegoś konstruktywnego komentarza, ale nie mam na to siły. A nie chcę tego odkładać, bo potem się okaże, że wpadnę dopiero za tydzień. :)
Rocky jest odważna, to trzeba jej przyznać. Musi naprawdę kochać i ufać Xandrowi, skoro tak wiele ryzykuje.
Cameron powinien wiedzieć,że najlepszą opcją w jego sytuacji jest po prostu rozmowa z Evą. Jeśli cokolwiek przed nią zatai, to dziewczyna będzie się czuła oszukana i na pewno będzie się chciała odegrać. Lepiej jej o wszystkim powiedzieć, przedstawić swoje obawy i razem zdecydować, co dalej.
Mam nadzieje, że 'nasi' nie stracili zbyt wiele ludzi. Nie lubię gdy ktoś ginie, no chyba że jest wyjątkowym chamem.
A Cody przegiął! To, że do tego ataku w ogóle doszło, to nie jego wina, ale to, że nie mieli się gdzie przed nim schronić? No to już jego niedopatrzenie. Wielkie niedopatrzenie!
Przepraszam jeszcze raz i pozdrawiam! :*
Chciałabym napisać jakiś długi komentarz, ale się nie da. Bo rozdział jest tak perfekcyjny, że i tak żadne moje słowa nic nie zmienią. Bardzo podobała mi się scena Cama, który pouczał ćpuna - to takie urocze, że nagle zainteresował się tym, co dzieje się wokół niego. No i fakt, że trochę osób go obserwowało w akcji daje mu na plus, prawda? Może przez tozmienią o nich zdanie? I bardzo dobrze, że Rocket poszła na ochotnika i dała sobie wstrzyknąć zastrzyk - dzięki temu już wiemy, co blokuje Cama ;) Trochę mi go szkoda, jak tak leżał w tym łóżku i doszedł do wniosku, że musi zakończyć sprawę z Evą - i co to za pomysł, że ona jest młoda i szybko o nim zapomni? Wręcz przeciwnie! Przecież młode osoby mają taką pamięć, że wszystko pamiętają, niech nawet nie próbuje tego robić, bo gołymi rękami skopię mu tyłek! Chociaż już i tak porządnie oberwał od tych czarnych ludzi. No, przyznam, że akcja ci się udała, trzymała w napięciu. Modliłam się tylko, żeby Domienowi nic nie było, bo nie wyobrażam go sobie z pistoletem czy coś - on jest taki kruchy ;) I oczywiście słowa Xandera do Codyego - ach! Określę to jednym zdaniem - I'am a Boss ;)
OdpowiedzUsuńkolacja-z-wampirem
Buziaki!
Wow. Świetny rozdział. Serio. Ta sprawa z Tobym - cudeńko. I cała akcja, tyle się działo, tak szybko się czytało. Fajnie. Jutro przeczytam kolejny rozdział, bo dziś już mnie gonią do spania.
OdpowiedzUsuńI zapraszam do siebie ;)
To chyba jeden z lepszych rozdziałów. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńCam zaskoczył mnie podczas sceny z tym chłopakiem. Cieszę się, że obronił tą kobietę i przynajmniej postarał się przemówić do rozumu jej synowi. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć co do znaczy siedzieć w pudle i wpakować się do tego całego bagna.
I kurczę! Jak mogli dać się tak podejść! Powinni postawić więcej agentów do obrony! Mam nadzieję, że nie zginął nikt z tych ważniejszych postaci. No naprawdę, Cody to niby taki wykwalifikowany agent, a odstawia coś takiego! Naprawdę zniszczył resztki mojej niewytłumaczalnej sympatii do niego.