środa, 27 sierpnia 2014

Jes­tem jak za­gad­ka, której sam nie mogę rozwiązać...

Z perspektywy Xandera
Otwieram oczy żeby spojrzeć na zegarek wskazujący siódmą czternaście. Przykrywam kołdrą Rocky, która nadal rozkrywa się w nocy niczym małe dziecko. Ona mamrocze tylko coś pod nosem i przekręca się na drugi bok. Odgarniam włosy z czoła i przyglądam się przez chwilę swojej królowej. Organizm domaga się nikotyny, więc wyjmuje paczkę Cameli i przyglądam się jej przez chwilę. Kolejny raz myślę o zerwaniu z nałogiem, ale po minucie czy dwóch i tak wyciągam papierosa. Podpalam jeden jego koniec, drugi wkładając do ust. Otwieram okno bo wiem, jak Domein nie lubi kiedy palę w domu. Opieram się o parapet i wyglądam przez okno. Duże boisko na którym grałem w piłkę jako dziecko. Pozostałe dwa budynki należące do agencji. Wszystko ogrodzone wysokim murem, zakrywanym przez rząd starych drzew. W głowie majaczą mi sceny mojego dzieciństwa. Dzieciństwa, które skończyło się stanowczo zbyt szybko. Wyrzucam niedopałek przez okno i idę w stronę łazienki. Staję przed lustrem i patrze na swoje odbicie. Wory pod oczami będące skutkiem całonocnego przesiadywania przed komputerem. W połączeniu z licznymi bliznami będącymi pamiątką po wypadku samochodowym dają przykry widok. Wchodzę pod prysznic ze smutkiem patrząc na swoje nagie ciało.
Przypominam sobie scenę, w której lekarz mówi, że już nigdy nie będę chodził. Odwiedziłem go po czterech latach spędzonych na operacjach i rehabilitacji. Powiedział, że to cud. Że Bóg i modlitwa sprawili, że znowu mogę chodzić. Nigdy nie modliłem się do Boga. Nie wierzę w Boga. Wierzę w siebie i moich bliskich. I to siła woli i ich pomoc sprawiły, że dzisiaj nie siedzę sparaliżowany w łóżku, czekając aż mi ktoś łaskawie pomoże się ubrać.
Wychodzę spod prysznica i wycieram włosy ręcznikiem. Ubieram się w czarną koszulkę i spodnie i wracam do pokoju po buty i laptopa.
Na korytarzu mijam ludzi opłakujących swoich bliskich, którzy wczoraj zginęli lub zostali ciężko ranni. Czuję się winny chociaż wiem, że nie powinienem. Xandera Parkera nie stać na współczucie. Morderca który zabija z zimną krwią nie ma pozytywnych emocji. Kierują nim strach, ból i cierpienie innych, a nie empatia czy współczucie. Uśmiecham się na tę myśl, wchodząc do kuchni. Kilka sekund wystarcza, żebym rozpracował znajdujące się w niej osoby. Dziwi mnie fakt, że wcale nie są zaniepokojone z powodu mojego przybycia. Wręcz przeciwnie, widać na ich twarzach ulgę. Szybko parzę sobie kawę i wychodzę do pustej jadalni. Siadam w kącie i otwieram laptop. Moje małe okno na świat, pełne liczb, kodów i mniej lub bardziej przydatnych informacji na temat przyjaciół i wrogów. Czekam na przybycie Farella, którego spodziewam się koło ósmej trzydzieści. Słyszę Camerona który wchodzi do jadalni z talerzem kanapek i wielkim uśmiechem na ustach. Odpowiadam mu tym samym, ale nie odrywam nawet wzroku od komputera. Przegapię jedną cyfrę i ktoś może się zorientować, że grzebię w policyjnej bazie danych. Kiedy w końcu otwieram foldery z potrzebnymi mi informacjami, mogę na chwilę oderwać wzrok od komputera.
Patrzę w oczy młodszemu bratu czując, jak przyśpiesza mi serce. Przez chwilę żaden z nas się nie odzywa a potem on splątuje swoje palce z moimi. Czuję jak Domi zachodzi mnie od tyłu i przytula za szyję. Nasze relacje nigdy nie były jak u innego rodzeństwa. Zawsze było w tym coś intymnego, na co nie możemy pozwalać sobie przy innych. Znamy swoje myśli, potrafimy porozumiewać się bez słów. Kocham moich braci. Nic nie może się równać z uczuciem, które pojawia się w moim sercu kiedy ta dwójka jest gdzieś w pobliżu.
Domi siada na krześle obok a Cam zajmuje się jedzeniem kanapek i proponuje, żebyśmy też zjedli. Domein odmawia, bo kolejny raz się głodzi. Robi to, żeby Nicholas w końcu zaczął się odzywać. Ja, ponieważ muszę zająć się kopiowaniem informacji.
Do jadalni wchodzi Farell w towarzystwie Mii i Codyego. Franco uśmiecha się do mnie z wyższością, jakby był pewien swojej przewagi. Skończywszy pracę zamykam komputer i z miną pokerzysty przyglądam się przybyłym. W drzwiach zbiera się kilka osób i patrzą na członków mającego się zaraz odegrać przedstawienia.
-Cody powiedział, że nie chcesz z nim współpracować...-Zaczyna Farell a stojący za nim rudzielec uśmiecha się sarkastycznie.
-Dziwi się pan że...-Wtrąca zirytowany Cameron ale uciszam go uniesieniem dłoni. Chłopak mruczy coś pod nosem, ale nie dokańcza swojej wypowiedzi.
Nie patrzę na Michaela, tylko na Codyego, który jak ognia unika mojego wzroku. Jest zwykłym tchórzem i gdybym miał charakter Camerona, to pewnie wykrzyczałbym mu to w twarz. Jednak w przeciwieństwie do mojego brata, lepiej umiem kontrolować swoje emocje i nie pokazuję ich całemu światu.
-Po rozmowie z Mią stwierdzam, że masz rację i odsuwam go od sprawy...-Widzę jak uśmiech Codyego znika z jego twarzy, ustępując miejsca zaskoczeniu i złości.
-Coś ty mu nagadała?-Pyta Franco dumną z siebie dziewczynę, która stoi z boku z założonymi na piersi rękoma.
-To, co już dawno powinnam powiedzieć. I zapewne Lin potwierdzi moje słowa jak tylko się obudzi. Jesteś zwykłym dupkiem.-Wyrzuca z siebie dziewczyna a ja skrycie podziwiam jej postawę. Nie dość, że od początku się nie wywyższała, to jeszcze była szczera i naprawdę przydatna. Uśmiecham się do niej lekko, pokazując że podoba mi się jej zachowanie.
Patrzę, jak Cody podchodzi do niej i unosi rękę żeby ją skrzywdzić, ale Domein w ostatniej chwili uderza go pięścią i twarz. Franco zatacza się i patrzy z rządzą mordu w oczach na mojego młodszego braciszka. Mam ochotę zabić go za to, że chce podnieść rękę na czarnego ale wiem, że powinienem dać Domiemu się wykazać. Kiedy rudzielec po raz kolejny próbuje uderzyć młodszego ten bez zastanowienia posyła mu kopniaka z półobrotu i kolejnym ciosem powala go na ziemię.
-Jak cię ojciec w domu szacunku dla kobiet nie nauczył, to ja cię zaraz nauczę...-Mruczy pod nosem do wijącego się z bólu Codyego, po czym wyciera dłonie o spodnie i zakłada ręce na piersi, patrząc na niego z góry.
-Tak więc po namyśle i rozmowie z kilkoma osobami chce cię prosić, żebyś to ty przy pomocy swoich braci poprowadził tę sprawę.-Oświadcza Farell, czym w ogóle mnie nie zaskakuje. Wręcz przeciwnie, myślałem wczoraj nad tym, czy zgodziłbym się poprowadzić to sam. Nawet rozmawiałem o tym z młodszymi i doszliśmy do wniosku że jak do tej pory Cody i tak był mało przydatny.
-A czy twoi ludzie ufają mi na tyle, żebym mógł to zrobić?-Odzywam się po raz pierwszy tego dnia. Mój głos jest dziwnie ochrypły, jak codziennie rano. Nie patrzę na Michaela, tylko na grupę przyglądających się nam osób. Farell odwraca się w ich stronę i przygląda im przez chwilę, po czym powraca do mnie. Otwiera usta żeby coś powiedzieć, ale ubiega go kobieta wyłaniająca sie z grupy.
-Nie ufam ci...-Wyznaje z odwagą a ja tylko dzięki sile woli nie otwieram ust ze zdziwienia.-Przez ciebie straciłam męża...-Jej ręce zaczynają się trząść, ale mimo to nadal na mnie patrzy, za co ją szczerze podziwiam.-Ale wczoraj gdyby nie twój brat, zginęłaby moja córka...-Jej wzrok wędruje na chwilę w stronę Camerona.-I nie wiem, co mam o was myśleć. Ale wiem, że jesteś jedyną osobą, która ma możliwość rozpracowania Marshala i zniszczenia go. I ufam że go dopadniecie.-Po jej policzku spływa samotna łza a ja mam szczerą ochotę ja przytulić.
Nie wiem, czemu. Nie powinno tak się dziać. Moje emocje powinny być takie, jak wyraz twarzy. Obojętne. Ale obojętność jest tym, do czego mi teraz daleko. Zdaję sobie sprawę, że zaczyna mi zależeć na życiu tych ludzi. Najchętniej uderzyłbym się za to. Nie powinno tak być. Człowiek który okazuje emocje, którym kierują pozytywne uczucia, to człowiek przewidywalny. Łatwo go rozpracować a przez to zniszczyć. A ja jestem niezniszczalny. Nieprzewidywalny. I czego by nie powiedzieli, to umysł, inteligencja i silna wola są moimi mocnymi stronami. Właśnie przez to zaszedłem tak daleko, a każdy agent w stanach zjednoczonych zna nazwisko Parker.
Zdaje sobie sprawę że już od minuty stoję na środku jadalni, w której wszyscy skupiają wzrok na mnie, czekając aż podejmę decyzję. Kiwam lekko głową i pozwalam sobie na delikatny uśmiech chociaż wiem, że nie powinienem.
-Póki Marshal nie zostanie schwytany, żadnemu członkowi agencji nie spadnie z naszego powodu włos z głowy. Zrozumiano?-Pytam słabym głosem chociaż wiem, jaka będzie odpowiedź.
-Tak jest szefunciu...-Mówi Cam w imieniu wszystkich i daje mi całusa w policzek. Mam ochotę go skarcić za to, że zrobił to w towarzystwie tylu osób ale nie potrafię się do tego zmusić. Kolejna moja słabość, zwana potocznie braterską miłością.
Biorę laptop ze stołu i wolnym krokiem udaję się z powrotem do pokoju. Osuwam się na podłogę i chowam twarz w dłoniach. Przytłacza mnie to wszystko. Ta odpowiedzialność za czyjeś życie. Ale taka jest cena bycia na szczycie. Bo wbrew pozorom ja jestem na szczycie. Chociaż niektórzy twierdzą, że bardziej stoczyć się nie można. Nie prawda. Mam swoje zdanie na ten temat i nie będę o tym dyskutował bo wiem, że to i tak nie ma sensu. Nigdy nie narzucałem nikomu swojego zdania. Uciekłem z więzienia w wieku dwudziestu lat, skracając tym samym swoją odsiadkę z dziesięcioletniej, na tylko dwuletnią. Dwa razy pomogłem bratu uciec z więzienia i niezliczoną ilość razy wykiwałem agentów. Dostanie się do policyjnej bazy danych, czy nawet dokumentów agencji jest dla mnie proste niczym wiązanie sznurowadeł. Mówią, że to geniusz. Bo tak nazwali mnie kiedy miałem piętnaście lat. Rzekomo ja i moi bracia mamy dużo wyższy iloraz inteligencji niż inni. Może i tak. I to jest najgorsze. I myślę nad tym już od kilku dni.
 Bo jeśli przeciętnego człowieka wpakują do więzienia, to nie pozostaje mu nic innego jak tylko odsiedzieć wyrok do końca. Myśli, że stamtąd nie ma wyjścia. Ja zauważam niedociągnięcia. Luki w systemie i potencjalne drogi ucieczki. I teraz miałbym przesiedzieć w takim miejscu resztę swojego życia. To jakby położyć przed dzieckiem cukierek i zabronić mu go zjeść. Śmieszne.
-Farell kazał ci przekazać, że chce z tobą porozmawiać...-Zawiadamia mnie Rocky, ale milknie kiedy tylko widzi w jakim jestem stanie.
Podchodzi do mnie i zdejmuje dłonie z twarzy. Przez chwilę patrzy mi prosto w oczy a ja wiem, że jako jedna z nielicznych potrafi mnie rozpracować. Nie muszę jej nic mówić, żeby w kilka sekund pojęła co mnie dręczy. Odgarnia mi włosy z czoła i przytula do siebie mocno. Ściskam ją niczym małe dziecko i tkwimy tak przez jakiś czas. Mógłbym obejmować ją tak godzinami. Kocham moją królową. Odsuwa się ode mnie powoli i całuje mnie w czoło. Wiem. Wiem, że muszę wstać, opanować się, wrócić tam i udawać tego twardego, aroganckiego dupka za którego wszyscy mnie uważają. Kiwam głową i uśmiecham się na znak, że już wszystko w porządku. Przegarniam ręką włosy wychodząc na korytarz i ponownie przybieram obojętny wyraz twarzy. Wchodzimy z resztą ekipy do sali obrad i zajmujemy swoje miejsca. Zauważam Codyego który siada po prawej Farella. Patrzy na mnie ze szczerą nienawiścią co mnie po prostu śmieszy. Dostrzegam w rogu Camerona rozmawiającego przez telefon, prawdopodobnie z Elizabeth albo naszym ojcem. Kiedy kończy rozmowę i siada obok mnie a wszystkie miejsca za okrągłym stołem są już zajęte, zapada prawie idealna cisza. Wszyscy skupiają swój wzrok na mnie a ja mimowolnie zaczynam się stresować. Wyjmuję papierosy i w pośpiechu zapalam jednego. Zaciągam się dymem i wzdycham głośno.
-Więc, jakie masz plany, geniuszu?-Pyta z sarkazmem i złością Franco, na co Cam wybucha śmiechem.
-Na pewno bardziej ambitne, niż siedzenie na dupie przez dwa dni i wydawanie bezsensownych poleceń...-Wypala młodszy. Cody zakłada ręce na piersi i unosi podbródek niczym obrażone dziecko.
-Trzeba przesłuchać Allana i może po raz kolejny Oustina...-Zaczynam, gapiąc się w sufit. To dużo ciekawsze niż widok kilkunastu tępo wpatrzonych we mnie osób.-Zajmiemy się tym z Camem i Domim. Można też złożyć wizytę Margaret i Dianie...Zakładam, że są w areszcie?-Zwracam się do Michaela. Mężczyzna kiwa głową.-Dobrze, Caleb i Amir z nimi porozmawiają. Jeśli nie będą chciały współpracować, Cameron wyciągnie z nich co trzeba.-Nie muszę patrzeć na brata, żeby wiedzieć, że na jego twarzy pojawia się cwaniacki uśmieszek. Cieszy się jak dziecko, o czym ja doskonale wiem.-Tu jest szkoła, więc zajęcia trzeba tymczasowo odwołać. W razie kolejnego ataku nie możemy narażać dzieciaków...
-Ale to się odbije na ich ocenach!-Przerywa mi oburzona kobieta siedząca obok Kasandry. Widząc moje zainteresowanie kontynuuje-Ja rozumiem zagrożenie, ale trzecioklasiści mają za trzy miesiące egzaminy. Nie mogą teraz przerwać nauki.-Mówi patrząc na mnie.No tak...Kolejny problem wagi państwowej. Wzdycham głośno.
-Zakładam, że jest pani dyrektorką szkoły...-Kobieta kiwa głową i patrzy na mnie oczekując dalszych wyjaśnień.-Powinna być pani przygotowana na takie okoliczności. Jeśli jednak pani się upiera, można zostawić uczniów w agencji, ale robi to pani na własną odpowiedzialność. W budynku powinny zostać tylko te osoby, które są kompletnie wyszkolone i na coś się przydadzą. Zostawianie nastolatków to niepotrzebne narażanie ich życia...-Tłumaczę jej jak małemu dziecku. Wydaje mi się, że nigdy nie zrozumiem toku myślenia niektórych ludzi. Kobieta kiwa głową ze zrozumieniem i nie dodaje nic więcej.
-To wszystko?-Pyta Farell. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez cały czas przygląda mi się uważnie.
-Trzeba jeszcze sprawdzić magazyny z bronią. Nicky, Chris...To wasza robota.- Spoglądam kątem oka na chłopaków.-I zapomniałbym. Trevor, porozmawiaj z siostrą. Nawet nieświadomie może coś wiedzieć.-Dodaję i wstaję, uważając rozmowę za zakończoną. Wychodzę z pomieszczenia jako pierwszy a zaraz za mną rusza cała reszta.
Na korytarzu dopada mnie Cami i oświadcza, że Eva jest w śpiączce i jak tylko się obudzi, nasz ojciec ją tu przywiezie. Młodszy cieszy się przy tym jak dziecko, więc na mojej twarzy też wykwita uśmiech. Zmienił się. Chociaż nie, źle to ujmuję. Eva go zmieniła. I pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo. Zanim się do siebie zbliżyli Cameron był prawdziwym dupkiem. Nie dbającym ani o siebie, ani o innych. Nie zależało mu na niczym, nawet na życiu. Uważał, że nie ma dla kogo żyć. Że jeśli mi by się coś stało, to ktoś by za mną płakał, a on jest sam. Zawsze z Domim mu wmawialiśmy, że ma nas dwóch, że dla nas jest najważniejszy, ale jego to nie obchodziło. Teraz taki nie jest. Częściej się uśmiecha i zaczął się przejmować. Domyślam się, ile kosztowała go taka zmiana i jestem z niego naprawdę dumny. Chociaż może to nie takie dobre. Bo gdyby nie zakochał się w Evie, teraz nie byłoby mu tak ciężko. Już raz stracił swoją miłość. A teraz będzie musiał stracić ją ponownie i domyślam się, jak bardzo będzie to przeżywał. Chciałbym mu tego oszczędzić, ale nie potrafię. Bo są rzeczy, z którymi musi sobie sam poradzić.
Siadam przy stole i jem zupę którą ugotowała Hana. Nawet nie zwracam uwagi na smak. Odstawiam talerz do zlewu i idę w stronę "naszego" mieszkania. Czuję się tu obco i wiem, że mnie tu nie chcą. Część z nich podjęła współpracę z nami ze względu na to, ze pozbędą się przez to Marshala a część, bo ja i młodsi się poddamy i będą mieli nas z głowy. Bo tak to właśnie działa. Jesteśmy dla nich tylko problemem, z którym w żaden inny sposób nie można sobie poradzić. Dlatego najlepiej zamknąć nas w klatkach bez dostępu do świata zewnętrznego. Bo tak właśnie się stanie. Włamałem się ostatnio do bazy danych agencji. Czego to człowiek z nudów nie zrobi...Tak czy inaczej przyglądałem się bliżej zakładom karnym podlegającym agencji i są dwie możliwości. San Antonio w Teksasie albo Richmond w Wirginii. Osobiście wolałbym Richmond. Odsiadywały tam takie osobistości jak Mark Butler czy Josh Marvin. Pierwszego aresztowali w pięćdziesiątym dziewiątym, drugiego w osiemdziesiątym piątym. Obaj nieźle namieszali i przez długi czas mieli pod sobą wszystkie większe gangi w całej Kalifornii, Nevadzie i Nowym Jorku. Po schwytaniu Marvina pojawił się kolejny powód do zmartwień. Xander Parker. Może to nieskromne z mojej strony, że stawiam się na równi z nimi, ale tak właśnie jest. Więc trzeba mnie powstrzymać. Jeśli miałbym wybierać między spędzeniem reszty życia w więzieniu a śmiercią, nawet najbardziej bolesną to z pewnością wybrałbym to drugie. Bo nie boję się śmierci. To byłoby głupstwo zważywszy na liczbę osób którym odebrałem życie. Wyszedłbym na tchórza. Agenci nie są aż tak głupi i doskonale zdają sobie z tego sprawę. Dlatego pozostawią mnie przy życiu. Kilkukrotnie zastanawiałem się co w moim przypadku oznacza słowo dożywocie. Na pewno dłużej, niż u przeciętnych ludzi, bo starzeję się wolniej. I nie jestem do końca pewny, ale podejrzewam że to zdecydowanie za długo jak dla mnie. I boję się, że prędzej czy później popełnię jakieś głupstwo. Jak zawsze. Bo z doświadczenia wiem, że człowiekowi w zamknięciu przychodzą różne, często głupie pomysły do głowy.
Słyszę głośny śmiech Rocky, która stoi tuż za mną. Domyślam się, czemu jest taka rozbawiona. Właśnie zauważyła mnie, siedzącego przy biurku przed zamkniętym laptopem i gapiącego się na ścianę. Też się uśmiecham i odwracam się na krześle obracanym. Siada mi okrakiem na kolanach i patrzy prosto w oczy. Ciągle sobie powtarzam, że robię to dla niej. Że dam się skuć i poniżyć po to, żeby jej wykroczenia zostały zapomniane i w końcu mogła mieć normalne życie. Żeby mogła ułożyć je sobie z normalnym facetem i być z nim w normalnym związku. Mieć dzieci i nie bać się, że agencja je powybija bo mają w sobie zmutowane geny. Tylko dlatego robię to wszystko. 
Pozwalam jej żeby zdjęła mi koszulkę i powoli przenoszę ją na łóżko. Zdaje sobie sprawę, że to najmniej odpowiednie miejsce i pora, na poddanie się naszym erotycznym zachciankom, ale ulegam kiedy tylko jej dłoń wędruje w kierunku mojego rozporka. Chcę mieć ją tylko dla siebie chociaż wiem, że niedługo stracę ją na zawsze. Czuję żal i smutek i karcę się za to w myślach, bo wiem, że beze mnie będzie jej lepiej. Ale bez względu na wszystko, dla mnie zawsze będzie moją królową.  
rozdział z dedykacją dla Fly away. Właściwie to gdyby nie jej nalegania, to rozdział z perspektywy Xandera prawdopodobnie nigdy by nie powstał :* 
Są dwie możliwości. Albo ten rozdział jest świetny, albo koszmarny. Więc ocenę pozostawiam wam. Miał być jutro, ale nie będę miała dostępu do internetu, a nie chciałam znowu dodawać z opóźnieniem. Przyznam, ze niezwykle przyjemnie mi się go pisało, ale bałam się publikowania go. I prawdopodobnie więcej z jego perspektywy nie będzie. i może nie wnosi za dużo do całej opowieści, ale tu chodziło o ukazanie jego przemyśleń i myślę, że to akurat mi się udało :) 
Czekam na wasze opinie :* 

10 komentarzy:

  1. Oczywiście że rozdział jest świetny nawet bardzo. Mam taką cichą nadzieje że następny będzie z perspektywy Evy. Tak w sumie to bardzo ale to bardzo cie proszę żeby tak właśnie było :)) Czekam na nexta
    Pozrawiam~Jo

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego nie chcesz pisać z perspektywy Xandera? Świetnie ci to wychodzi! Dziewczyno! Jeszcze chętnie bym przeczytała coś z perspektywy Domiena ;)
    Jeśli chodzi o rozdział, był perfekcyjny, wierz lub nie. Pokazałaś prawdziwego Xandera i powiem szczerze, że opisałaś jego charakter tak dokładnie, że nie sposób było opisać go inaczej. Chcę go więcej i więcej!
    Dzisiaj komentarz krótki, bo jeśli perfekcyjny rozdział to i krótki komentarz
    kolacja-z-wampirem

    OdpowiedzUsuń
  3. Słodkie i cudowne. Xander taki kochany, nie spodziewałam się, że aż tak. Cudny rozdział, choć wiele się nie wydarzyło, ale to co wniósł jest naprawdę genialne. Xander taki współcxujący i taki emocjonalny <3 Czekam na nexta, pozdrawiam i raz jeszcze przypominam o sobie ( jestem potworem, wiem)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurdę, czyżby się usunął mój komentarz? T.T

    Fajnie, że rozdział znowu z perspektywy Xandera. W ogóle to polubiłam go jeszcze bardziej gdy ciągle mówił "moja królowa" o Rocket. To jest przekochane :3 Ogromnie cieszę się, że tak traktuje swoją dziewczynę. Widać, że się kochają. Szkoda, że długo jeszcze ze sobą nie pobędą :c
    No i jeszcze ta więź z trojaczkami. Dobrze, że nie wstydzą się uczuć względem siebie. Pod tym względem (i w ogóle pod względem uczuć) są wyjątkowi. To zadziwiające, bo są twardzielami, ale mają bardzo rozbudowane emocje i uczucia.
    Znowu powtórzę się, że uwielbiam Rocket <3
    Pozdrawiam i życzę zapału do pisania oraz niezawodnej weny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, że świetny! Nie mam ani jednego zastrzeżenia. Długość mi odpowiada, tym bardziej, że przeważają opisy, a nie dialogi, dzięki czemu rozdział nabiera objętości. :) A ja lubię czytać opisy.

    Nie wiem, czy zrobiłaś to świadomie, czy nie, ale rozjaśniłaś mi trochę naturę ich relacji. Ale nadal wydaje mi się to dziwne. ;) Nie przywykłam do takiego zachowania między braćmi i raczej ciężko mi będzie się do tego przyzwyczaić, ale będę próbowała! :)

    Cieszę się, że Cam będzie miał Evę przy sobie! Ciężko mu na pewno, gdy nie może zobaczyć się ze swoją dziewczyną, a wie, że ona przechodzi ciężki okres. A mnie samej ciężko przełknąć fakt, że oni będą musieli się rozstać. To naprawdę niesprawiedliwe, że Cam po raz drugi straci miłość swojego życia. Ale wierzę, że znajdą sposób,by tego uniknąć!

    Pozdrawiam! :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście, że jest świetny i wyjątkowy! Nie waż się w to wątpić!
    Xander jest wspaniały i aż mnie ściska kiedy myślę, że Rocet się normalnie starzeje,a on ma to wszystko spowolnione! ;(
    Uczucia jakimi darzą się chłopcy są niesamowite!
    Fakt, że czytają sobie w myślach pogłębia ich relacje i sprawia, że razem czują się pełni i gotowi na wszystko!
    Więcej, więcej, więcej Xandera, Rocet i Camerona! <3
    Świetnie ukazałaś jego przemyślenia i rzuciłaś na niego całkiem inne światło! <3
    Całusy :*;*:*

    OdpowiedzUsuń
  7. O ile nie zdziwiłaś mnie rozdziałem z perspektywy akurat Xandera, to bardzo zaskoczyłaś treścią i przemyśleniami. Do tej pory, przyznam szczerze, uważałam go za jeszcze gorszego brutala od Cama. Po tym rozdziale zmieniam zdanie. Choć przed wszystkimi gra twardziela, który niczego się nie boi i o nic nie martwi, to po tym rozdziale widzę, ze ten chłopak ma autentyczne, szczere uczucia i nie jest takim potworem bez serca jak myślałam. I przyznam Ci, ze taki rozdział to strzał w dziesiątkę! Przynajmniej dla mnie był bardzo potrzebny. Jeszcze przydałby się jakiś z perspektywy Domeina. Wtedy mielibyśmy pełny obraz postrzegania tej sytuacji przez każdego z trojaczków.
    Pokazałaś również, że choć mają zdolność do "siedzenia" w swoich umysłach i są tak blisko ze sobą związani, to jednak różnią się od siebie. Mimo wszystko wydaje mi się, że Xander jest wrażliwszy od Cama. Jestem prawie pewna, że bardziej martwi się o Rocket niż Cam o Evę. Nie twierdzę, że Camowi nie zależy, w żadnym wypadku! ten rozdział utwierdził mnie również w tym, że mimo wszystko on się zmienił pod jej wpływem. Ale Xander jest z Rocket bardziej związany i cieszy mnie, że zdaje sobie sprawę z uczucia jakim ją darzy. Przede wszystkim chce jej dobra i to jest prawdziwe, męskie zachowanie. Xand, zyskałeś w moich oczach!
    Czekam na kolejny, kochana!:)

    W wolnej chwili zapraszam Cię do mnie na nowy rozdział.
    Ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. no sister co prawda wiedziałam jak to będzie wyglądało ale przeczytałam to drugi raz z taką samą ciekawością jak za pierwszym razem :D w sumie to pisze tu bo jesteś na blogu częściej niż na fejsie (!) xDD muszę cie postawić do pionu! *potrząsa za ramiona* nie bój sie tak tej nowej szkoły xD będzie mega mega kurde fajnie i jeszcze kiedyś będziesz chciała tam wrócić, oczywiście jak już będziesz starą marudą xD masz taką okazje żeby poznać kogoś nowego, startujesz z czystą kartą btw ja bym na Twoim miejscu wybrała burse, bo tam też można znaleźć cisze i sie skupić np na pisaniu nowego rozdziału a przynajmniej jest raźniej i nie musisz sama gotować ;D nie trzeba sie umawiać ze znajomymi, bo przecież mieszkacie razem wiec chill :) no ale jeśli już wybrałaś mieszkanie z dala od ludzi to mam nadzieje że kiedyś wbije do Cb do mieszkania i sb pare dni pomieszkamy razem :D to mogło by być epickie :D pomyśl o tym jak będzie super i wyluzuj :D to będzie najlepszy czas w naszym życiu :D o matko ale sie rozpisałam xD jestem słaba w pocieszaniu i przekonywaniu ale mam nadzieje że chociaż trocheeee ci ulży xDDD przez ten stres zrobią Ci sie zmarchy a egipska księżniczka musi mieć chyba mega nieskazitelną cerę wiec zluzuj :D
    luv Sandi <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Nawet nie wiesz jak Ci dziękuję za dedykację pod tym rozdziałem. Niezmiernie się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że pojawił się rozdział z perspektywy Xandera i to na dodatek dla mnie <3 W końcu to mój faworyt i jeśli chodzi o mnie, to z chęcią przeczytałabym nie jeden rozdział właśnie z jego perspektywy, nawet jeśli ma nic nie wnosić do opowiadania. Ten był genialny! Naprawdę! <3

    Ja też palę papierosy, ale faktem jest to, że nie wyobrażam sobie robić tego w domu, dlatego wcale nie dziwię się Domeinowi, że tego nie znosi. Zapach tytoniu dla osób niepalących nie musi być wcale przyjemny. :b

    Podoba mi się w tym rozdziale to, że wiele rzeczy można dowiedzieć się o Xanderze. W życiu nie pomyślałabym, że przechodził tak ciężkie chwilę i nie mógł chodzić. Całe szczęście, że mimo wszystko udało mu się wygrać z niepełnosprawnością i ponownie odzyskał władzę w nogach. Zgodzę się z tym lekarzem – faktycznie to cud! I jeśli Xander nie wierzy w Boga, to w takim razie powinien podziękować własnemu losowi, że nie zatrzymał go w tych mękach.

    Wyszło na to, że Xander mimo tej całej maski obojętności, którą nosi na co dzień, ma w sobie wiele pozytywnych uczuć i emocji. Nie wiem dlaczego to chowa… Może chce budzić respekt i chce żeby ludzie, którzy go otaczają po prostu się go bali. No, w każdym razie dobrze jest wiedzieć, że nie jest bezdusznym draniem i posiada w sobie trochę dobra.
    Po ostatniej sytuacji, gdzie zginęło wielu ludzi, wcale się nie dziwię, że ludzie czują ulgę widząc Xandera na swojej drodze. Jego może to pewnie dziwić, ale fakt, faktem może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale pomógł wielu ludziom przeżyć. Gdyby nie on i jego bracia, to być może zginęliby wszyscy (?).

    Relacja Xandera, Cama i Domiego jak dla mnie jest dziwna i nie wygląda na braterską, a bardziej… No wiadomo o co chodzi. Dobrze, że nie okazują sobie „uczuć” przy innych ludziach, ponieważ podejrzewam, że po pierwsze ludzie zmieniliby spojrzenie na nich, a po drugie to jednak troszkę zniesmacza. Aaaale i tak są uroczy i fajne jest w nich to, że mimo tego, potrafią się wesprzeć i pójdą za sobą w ogień!

    Cody od samego początku mnie drażnił tym swoim panoszeniem się, a w tym rozdziale przeszedł wręcz samego siebie. Gdzie jego maniery? Jak on mógł wyciągnąć rękę na kobietę? W każdym razie ważne, że Domi zareagował w odpowiedniej chwili. A właśnie! Apropo Domiego! Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że bije od niego taką delikatnością i byłam trochę w szoku, że tak potrafił załatwić sprawę. Co prawda, jest jednym z nich – tym złym i niedobrym, ale jednak to mi do niego jakoś nie pasuje. No dobra, dosyć o nim, bo przecież czeka mnie kolejny rozdział z jego perspektywy (z czego się bardzo cieszę) i tam będę mogła się rozwodzić nad jego osobą do woli. :b

    Fajnie, że Eva powoli wraca do formy. Z tego co pamiętam – śpiączka to ostatnia faza, tak więc ważne, że najgorsze ma już za sobą i niedługo przyjedzie do Cama, który z pewnością musi za nią tęsknić.

    I na koniec napiszę, że mimo tego, że jestem zazdrosna o związek Xandera z Rocky (właśnie tak, bo go uwielbiam!) to uważam, że ona jest dla niego naprawdę wspaniała, wspiera go i widać, że kocha. Cieszę się, że jest im razem dobrze i ich miłość jest tak silna.

    To na tyle. Uciekam czytać o Domim. :)

    http://nothing-happens-by-chance-flyaway.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaskoczyłaś mnie tą perspektywą Xandera. Jak już wcześniej mówiłam, wydaje mi się rozsądniejszych od Cama, choć obu lubię, nawet jeśli nie ze wszystkim się zgadzam.
    Na przykład z tym, że Xander nie ma uczuć. Przecież kocha rodzeństwo, Rocky, troszczy się o nich i tak dalej.
    A Cody to rzeczywiście dupek. Bosz, jak mógłby uderzyć Mię!? Dobrze, że Domi ją obronił. Kobiet się nie bije i lepiej żeby wbił to sobie do głowy.
    Nie do końca zgadzam się też z tą kwestią więzienia, no ale tacy już są Parkerowie i chyba trzeba to zaakceptować.
    Cieszę się, że już niedługo Eva do nich dołączy :)
    Sparks ;*

    OdpowiedzUsuń