sobota, 1 listopada 2014

Są wy­bory ko­nie­czne, których nikt nie zrozumie…

Z perspektywy Camerona
Siedziałem na przeciwko mojego braciszka już od piętnastu minut ze śmiertelnym znudzeniem przypatrując się jego poczynaniom. Aż mnie palce świerzbiły, żeby  go teraz naszkicować, z podkrążonymi oczami, funkcjonującego tylko dzięki kawie i napojom energetycznym.
-Długo mam jeszcze czekać?-Spytałem w końcu patrząc jak odstawia kolejny pusty kubek.-Która to kawa?
-Druga.-Odparł bez namysłu.
Nie trzeba było być geniuszem żeby domyślić się, że kłamie. Zmarniał ostatnio. A to pewnie dlatego, że odpuścił sobie siłownię, wszystkie wyjścia i imprezy. Właściwie to siedział tylko przed komputerem i nawet nie wiem, kiedy ostatnio porządnie się przespał.
-Kłamiesz...-Mruknąłem zirytowany.-Potrzebujesz odpoczynku.
-Odpocznę, kiedy to wszystko się skończy.-Odparł zamykając komputer. Do stołu podszedł Mike z grubą teczką pod pachą i kubkiem kawy w ręku.
-Teraz mam chwilę, o co chodzi?-Spytał jakby już wcześniej rozmawiał ze starszym. Xander popatrzył najpierw na mnie a potem na niego a ja od razu się domyśliłem, że ma wobec mnie jakieś większe plany.
-Ktoś musi jechać do tej kobiety...Many.-Zaczął biorąc głęboki wdech.-Nie wyślemy tam całego oddziału antyterrorystycznego, bo przyglądałem się okolicy i samemu domowi w którym mieszka i nie wydaje mi się, żeby była szczególnie niebezpieczna. Rozmawiałem z Michaelem i obaj stwierdziliśmy, że najlepiej będzie żeby pojechały tam dwie osoby. Jedną będziesz ty...-Wskazał mnie palcem i uśmiechnął się niewinnie. Wywróciłem oczami i cmoknąłem złośliwie w jego stronę.-A drugą ktoś z agencji. Zanim przyślą go z Vegas minie parę godzin a nam zależy na czasie...Mówiąc krótko potrzebujemy kogoś, kto mógłby jechać z Cameronem.-Popatrzył na Mike a ten nie wiadomo czemu od razu przeniósł wzrok na mnie.
-Zakładam, że Andrew odpada?-Spytał z uśmiechem a ja dosłownie zaniemówiłem. I tak miałem zły dzień, a wszyscy za główny cel obrali sobie dobicie mnie. jak nic moja uroda na tym ucierpi...
-Może weźmy jego, Dianę i Marshala i zróbmy ognisko?-Zaproponowałem sarkastycznie.-Będziemy piec pianki i opowiadać sobie o starych dobrych czasach...-Założyłem kaptur na głowę i oparłem się czołem o blat stołu.-Dobijcie mnie.
-Nie teraz kotek. Jak skończymy robotę...-Mruknął Xander a ja usłyszałem w głowie jego głośny śmiech.
-Robert z tobą pojedzie.-Zakomunikował Nelson wstając.-Ja mam za dużo na głowie. A i Xander...Prześpij się. Nie wyglądasz najlepiej...-Mruknął wychodząc. Wskazałem za nim ręką, równocześnie patrząc na brata.
-Widzisz? Nawet on zauważył że coś jest nie tak...Odpuść sobie trochę.
-Zbieraj się.-Warknął starszy ponownie otwierając komputer.-Zaraz ruszacie.-Powiedział w chwili kiedy do pokoju wszedł Robert. Wstałem i upewniwszy się, że mam w kieszeni kluczyki do samochodu, ruszyłem w kierunku wyjścia.
-Mógłbym się dowiedzieć, gdzie konkretnie jedziemy?-Spytał Robert kiedy wyjeżdżaliśmy z podziemnego parkingu. Szczerze mówiąc to trochę działało mi na nerwy, że to właśnie on ze mną jechał. Wolałbym żeby to była Mia albo Lin, ale ta pierwsza była potrzebna mojemu bratu a ten drugi nadal niezdolny do takich wypadów.
-Mamy jechać do San Diego sprawdzić niejaką Manę Aoki, która może nas doprowadzić do Marshala.-Zacząłem wyjaśniać wyjeżdżając na ulicę. Chłopak westchnął głośno.-Równie dobrze mogę sam to załatwić więc jeśli pojechanie tam to dla ciebie taki problem, to możesz jeszcze wysiąść...-Warknąłem zirytowany, patrząc na niego kątem oka. Korzystając z okazji, że o drugiej w nocy na ulicach Los Angeles ruch jest niewielki nie zwalniałem poniżej setki nawet na światłach.
-Musisz być taki ostry?-Naskoczył na mnie blondyn.-Al-Kadi mówi, że się nie staramy, ale uwierz mi, że ja osobiście usiłuję jakoś nad sobą panować. Ty też dla odmiany byś mógł...
-Wybacz, że nie jestem względem ciebie jakoś szczególnie optymistycznie nastawiony!-Odparłem sarkastycznie. Robert tylko się zaśmiał, a ja zacisnąłem dłonie mocniej na kierownicy.
-Naprawdę ja myślałem, że ten twój sarkazm to jest taka maska ochronna na czas pobytu w więzieniu, ale ty naprawdę taki jesteś!-Parsknął.-Wiesz co? Współczuję osobom, które muszą cię znosić na co dzień. Tę twoją opryskliwość i...
-W ogóle mnie nie znasz!-Niemal krzyknąłem jeszcze bardziej przyśpieszając. Zdecydowanie to nie był mój dobry dzień.
-A jak niby ktokolwiek miałby cię poznać, skoro wszystkich od siebie odpychasz?-Spytał a ja odwróciłem głowę w jego stronę.-Patrz na drogę!-Dodał szybko.
-Tak jest dziadku...-Wróciłem wzrokiem z powrotem na jezdnię.-Kiedy ludzie się poznają, ujawniają przed sobą swoje słabości...Dlatego lepiej trzymać się na dystans...-Mruknąłem bardziej do siebie niż do niego.-Tym bardziej, że niedługo to się skończy i wszystko znowu wróci do normy. Na tym polega nasza umowa.
-A gdyby anulować umowę?-Spytał po dłuższej chwili ciszy.
-Kpisz ze mnie?-Spytałem między jednym napadem śmiechu a drugim. To by mogło być ciekawe.
-Pytam całkowicie poważnie.-Odparł urażony.-Myślisz, że mógłbyś wrócić do tego co było kiedyś, gdyby ktoś dał ci czystą kartę?-Zapytał. Zastanawiałem się przez chwilę.-Ej, mieliśmy jechać do San Diego!-Powiedział w chwili, kiedy wjechałem na podjazd naszego domu, teraz z każdej strony oświetlonego dziesiątkami lamp.
-Muszę wziąć coś z domu.-Powiedziałem.-Trochę mi zejdzie, więc...Chodź, jak chcesz.-Zaproponowałem modląc się w duchu, żeby odmówił. Teoretycznie jakbym wpuścił go tylko na korytarz, czy do kuchni, to nic by się nie stało, ale...Przerażał mnie fakt, że ktoś obcy może tam wejść.
-Miałbym odmówić wycieczki po twierdzy Parkerów?-Spytał, spoglądając na dom z cwaniackim uśmiechem.-Chętnie napiję się kawy.-Minął mnie i ruszył przodem. Bliski spoliczkowania za to siebie samego ruszyłem wolno za nim, wyobrażając sobie minę Xandera, kiedy się dowie, że go tu wpuściłem.
-Trzeba wpisać kod...-Mruknąłem rozbawiony widząc, jak Robert mocuje się z klamką. Odwrócił się kiedy wystukiwałem na wyświetlaczu dwanaście cyfr po czym przycisnąłem do czytnika kciuk. Drzwi ustąpiły i otworzyły się automatycznie, pozwalając nam wejść do środka
-To wy...-Mruknęła Eva schodząc po schodach w mojej koszulce która sięgała jej prawie do kolan.
-Och...Spodziewałaś się kogoś innego?-Spytałem obejmując ją i wtulając w jeszcze wilgotne włosy. Popatrzyła na mnie i wywróciła oczami.
-Może...-Powiedziała przygryzając wargę.-Ile mamy czasu?
-Nie dużo...-Westchnąłem z rezygnacją, obserwując przy tym jej minę. Zdecydowanie nie była zadowolona z mojej odpowiedzi.-Ale jak wrócę, to znajdę parę minut...
-To jedź już!-Klepnęła mnie w pośladki.-Musimy jakoś spożytkować nadmiar mojej energii...-Szepnęła mi cicho i dała szybkiego całusa. Nie sposób opisać jak jej słowa na mnie podziałały. Co dziwne, bo mnie zwykle trudno podniecić, a ona robiła to chyba nawet nieświadomie.
-Przepraszam, ale ja naprawdę chcę się napić kawy...-Dobiegł mnie z tyłu głos Roberta. Przygryzłem wargę patrząc kątem oka na niechcianego gościa który przyglądał się nam z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Miałem ochotę go tak porządnie pieprznąć za to, że popsuł taką chwilę, ale Eva w porę zareagowała.
-Chodź!-Minęła mnie i pociągnęła go za rękę w stronę schodów.-A my wrócimy do tego tematu później!-Rzuciła przez ramię.
Wszedłem do swojego pokoju z głupawym uśmiechem na ustach i od razu spostrzegłem Radżę leżącego tuż pod drzwiami i uderzającego ogonem o podłogę. Zerwał się z miejsca jak tylko mnie zobaczył i niemal przewrócił, ocierając się o mnie swoim wielkim cielskiem. Tak w sumie to zamiast rozwiązywać sprawy agencji to powinienem zająć się sobą i zwierzakami, bo teraz, to już praktycznie nie mogę nazywać ich swoimi. W większości opiekowały się nimi Loca i Layla.
Zrzuciłem z siebie koszulkę i wszedłszy do łazienki popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Niech ludzie gadają co chcą, ja uważam, że jestem piękny. Już nie tylko przystojny ale po prostu idealnie piękny. Zanim ktoś spyta, to tak! Poniekąd jestem w sobie zakochany. I właściwie to nawet się z tym nie kryję. No bo czemu ludzie mieliby nie wiedzieć, że jestem cudowny?
Przejechałem palcem po ranie jaką zafundowała mi ostatnio ta laska przysłana przez Marshala. Niby wszystko ładnie się goiło, ale i tak byłem przerażony tym, że mój śliczny brzuszek mogłaby szpecić jakakolwiek blizna.
Wziąłem szybki prysznic i owinięty tylko ręcznikiem w pasie wszedłem po metalowych schodach na górną część mojego pokoju w celu wybrania sobie jakichś ubrań. Ubierałem się słysząc za sobą ciche pomrukiwanie lygrysa. Wiedział, że gdzieś się wybieram i najwyraźniej chciał iść ze mną.
-Ciekawe, czy wujek Robcio boi się dużych kotków, co?-Spytałem targając go za wielki łeb. Odpowiedział mi cichym warknięciem a ja nie miałem sumienia, żeby go tak tu zostawić.-Ale masz być grzeczny.-Powiedziałem schodząc z powrotem na dół. Miałem już wychodzić, kiedy do pokoju cicho wsunął cię Nicholas.
-Masz chwilę?-Spytał rozglądając się po pokoju. Nie czekając na odpowiedź rozsiadł się na łóżku i zaczął wyjmować z teczki którą ze sobą przyniósł, jakieś papiery i mi je pokazywać.-pobrałem Evie krew i próbki naskórka i trochę poeksperymentowałem i...Krótko mówiąc dziewczyna jest naprawdę ciekawa.-Powiedział patrząc to na mnie, to w papiery. Otworzyłem stojącą na szafce puszkę Red Bulla i pociągnąłem sporego łyka.
-Nie bardzo rozumiem...Jest z nią coś nie tak?-Spytałem zaniepokojony.
Wszyscy wiedzieli, że na Evę trzeba uważać bo to, że bez większych problemów przeszła przemianę nie znaczy, że teraz już będzie z górki. Wręcz przeciwnie, bo teraz trzeba nauczyć ja kontrolować zdolności i przede wszystkim panować nad sobą, jeśli miała zostać w agencji i nikomu przy tym nie zrobić krzywdy.
-Prostymi słowami powiem tak: jeśli ktoś uciąłby jej rękę, to by nie odrosła jak ogon u jaszczurki. Ale gdyby doszło do otwartego złamania to prawdopodobnie bez niczyjej pomocy kość zrosłaby się w ciągu maksymalnie kilku godzin.-Powiedział szczerząc się co akurat u Nicholasa było częste.-Jej komórki niezwykle szybko się regenerują. Nie znaczy to, że można do niej strzelać aż będzie podziurawiona jak ser szwajcarski bo prawdopodobnie umrze, jak każdy, ale nie stanie się to w wyniku ran postrzałowych a z wyczerpania, gdyż taka regeneracja to jednak spora utrata energii w organizmie.-Mówił głaszcząc Radżę po brzuchu i dalej przyglądając się papierom.-Innymi słowy trafiła ci się laska nie do zdarcia.-Uśmiechnął się jeszcze szerzej. A ja rzuciłem w niego leżącą na podłodze piszczącą zabawką któregoś ze zwierzaków.
-Nie pozwalaj sobie.-Skarciłem go słysząc jego głośny chichot.
-Chyba sprostasz zadaniu, co?-Spytał podnosząc na chwilę głowę i po raz kolejny zanosząc się śmiechem.-Jakby co to mogę powiedzieć chłopakom żeby ci pomogli!
-Mam rozumieć, że ty sobie z Domim radzisz świetnie?-Przekręciłem głowę a on w jednej sekundzie znieruchomiał i zaczął mruczeć zupełnie jak Radża kilka minut wcześniej.
-On jest cholernie niewyżyty...-Mruknął przyciskając twarz do poduszki. Po czym złapał się za brzuch.-A ja teraz cholernie głodny. Nie jadłem nic od dwóch godzin i burczy mi w brzuchu!-poskarżył się wstając i zbierając porozrzucane kartki.-A wracając do Evy, to prawdopodobnie coś się jeszcze u niej rozwinie...Hormony jej szaleją i trzeba mieć ją non stop na oku. Ona jeszcze...
-Nie!-Uciąłem krótko.-I nie możemy do tego dopuścić.
-Wiem stary...Ale to będzie trudne, zważywszy na jej charakterek, nie sądzisz?-Spytał stojąc już w drzwiach.-Powinieneś z nią pogadać. Lepiej, żeby o wszystkim dowiedziała się od ciebie niż potem panikowała nie wiedząc, co się dzieje.-Powiedział patrząc na mnie i wyszedł. Stałem przez chwilę zastanawiając się nad jego słowami po czym słysząc wołanie z korytarza dopiłem szybko napój i wrzuciłem puszkę do kosza.
-Co to jest?-Spytał Robert patrząc na Radżę, czołgającego się za mną śmiesznie po podłodze.
-To jest Radża. Nudzi mu się, więc jedzie z nami.-Mruknąłem idąc w stronę garaży i zostawiając zszokowanego blondyna za sobą. Obszedłem dookoła wszystkie wozy i podszedłem do gablotki, żeby wyciągnąć z niej kluczyki do czarnego Jeepa. Otworzyłem tylne drzwi a do auta natychmiast wskoczył lygrys i wsiadłem za kierownicę.-Tak.-Powiedziałem wyjeżdżając na podjazd.
-Co tak?-Robert zmarszczył brwi a ja wywróciłem oczami.
-Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak.-Powtórzyłem i widząc jak blondyn marszczy brwi dodałem szybko:-Pytałeś, czy byłbym w stanie wrócić do tego, co było kiedyś. Ze statusu uciekiniera do agenta. Możliwe, że tak, ale tylko gdybyśmy postanowili to wszyscy trzej. Gdyby chociaż jeden z nas się nie zgodził, nie zrobiłbym tego. Bo uwierz mi, że fakt, że poluje na ciebie twój własny brat bliźniak nie jest przyjemny.-Niemal wyszeptałem i powiedziałem coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewał.-Nigdy nie chciałem takiego życia. Ale mając dwadzieścia dwa lata nie chciałem iść do więzienia na resztę życia za coś, czego nie zrobiłem. A tak przynajmniej jestem z braćmi. I cokolwiek by się nie wydarzyło, zostanę z nimi do końca.

-Masz broń?-Zapytałem stając na ulicy na przeciwko małego domku jednorodzinnego.
-Desert eagle.-Powiedział odsuwając bluzę.-Przecież mamy tylko ją aresztować, tak?
-Przezorny zawsze ubezpieczony.-Wyjąłem ze schowka glocka osiemnaście i sprawdziłem magazynek. Wyszedłem z samochodu i zamknąłem za sobą drzwi, po czym wypuściłem Radżę.-Zostań.-Szepnąłem głaszcząc go po łbie. Kot zaczął mruczeć, ale po chwili położył się przy kole samochodu.
-Kto będzie rozmawiał?-Spytał Robert idąc przede mną.
-A kto ma odznakę?-Odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Chłopak westchnął głośno i zadzwonił do drzwi. Przez dłuższy czas nikt nie otwierał i dopiero kiedy zadzwonił po raz drugi, w oknie na górze zaświeciło się światło. Po niecałej minucie drzwi otworzyła wysoka Azjatka, otulająca się czarnym prześwitującym szlafrokiem.
-Czego chcecie?-Rzuciła opryskliwie, mierząc nas dwóch wzrokiem.
-Jesteśmy znajomymi Jeana, ale ostatnio straciliśmy z nim kontakt...Mogłaby pani pomóc nam się z nim jakoś skontaktować?-Spytał uprzejmie Robert nie zwracając uwagi na pogardliwą minę Azjatki.
-Towarzyszę mu tylko w trakcie gry w karty, nie jestem jego sekretarką!-Oburzyła się.-I proszę mnie więcej nie nachodzić!-Dokończyła chcąc zatrzasnąć nam drzwi przed nosami, ale wysunąłem przed siebie stopę, skutecznie jej to uniemożliwiając.-Jeżeli mnie nie zostawicie, zadzwonię po policję!
-Chyba nie będzie takiej potrzeby.-Oświadczył Robert wyjmując z za koszulki odznakę i pokazując ją kobiecie.-Agent Robert Brown, zechce pani z nami?-Spytał oficjalnie i nie czekając na zgodę ruszył w kierunku drzwi.
-Aresztujecie mnie?-Popatrzyła na nas zdziwiona.-Nic nie zrobiłam, nie możecie!-Patrzyła na mnie z nienawiścią wymalowaną na twarzy.-Jestem w piżamie!-Zakomunikowała w końcu kiedy Robert ją skuł i prowadził w kierunku samochodu, tłumacząc że ma prawo zachować milczenie i takie tam bzdety, które słyszałem dziesiątki razy.
-Spokojnie, Radża ma gęste futerko to cię ogrzeje.-Mruknąłem widząc kota czekającego na nas tuż przy wozie. Wskoczył do jeepa kiedy tylko otworzyłem drzwi gotowy do zabawy z kobietą która niemal płakała siadając obok niego i nie wiem, czy z odrazy czy ze strachu.-Zapewniam że jest tak spokojny, jak i jego właściciel.-Powiedziałem do niej wsiadając za kierownicę
-I to mnie właśnie martwi...-Mruknął Brown siadając na miejscu pasażera.
-No coś ty! On cię polubił!-Popatrzyłem w lusterko i na kota który łasił się do Azjatki i mruczał niczym mały kociak.-Chociaż w sumie czemu się dziwić...On kompletnie nie zna się na ludziach...
-Zamknij się i jedź już!-Skarcił mnie trącając w ramię.
Uśmiechnąłem się tylko pod nosem, ale zanim dojechaliśmy do Los Angeles straciłem cały dobry humor bo siedząca za mną Mana co chwilę wybuchała szaleńczym płaczem a Robert chyba starał się tłumić ten odgłos śpiewając głośno piosenki puszczane w radiu...  

I znowu przychodzę późno z rozdziałem, a obiecywałam poprawę...chociaż nie było aż tak długiej przerwy, jak ostatnio :) ale chyba powoli wraca mi wena i nie jest już tak źle jak jeszcze 2 tygodnie temu, a to chyba dobry znak :D mam u was zaległości, ale nadrobię je jeszcze w ten weekend, obiecuję :) A co do rozdziału to jeśli ktoś spodziewał się jakiejś większej akcji, to będzie zawiedziony...ale już niedługo coś wymyślę, możecie być tego pewne :) A i przepraszam za ewentualne błędy, rozdział sprawdzałam na szybko.
pozdrawiam :* 

5 komentarzy:

  1. Och Caaaami ! <3 I jak go nie uwielbiać?
    Po raz kolejny pokazujesz, że to facet niesamowity! Ja nie wiem jak udało Ci się stworzyć w tej swojej uroczej główce takich fajnych bohaterów!
    Mam nadzieję, że Xander się ogarnie bo ja tu sobie nie życzę śmierci w wyczerpania albo nadmiaru kofeiny!
    Co do zdolności Evy to... WOW. Jest prawie nieśmiertelna.. Zastanawiam się czy jakby została postrzelona w głowę, a kula przeszła przez mózg to on też by się zregenerował? A co jakby dostała w serce?
    No i jeszcze sprawa z tymi hormonami... Mm nadzieję, że nie planujesz niczego okropnego!
    I jeszcze trochę pozachwycam się Cameronem.. Ta jego wypowiedź, że mógłby wrócić i pracować jako Agent..Zaskoczyłaś mnie ;)
    Weny, weny i jeszcze raz weny młoda! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Z początku zastanawiałam się z czyjej to perspektywy, bo nie jest na górze napisane, ale po drugiej linijce już się ogarnęłam :D
    Najbardziej zaciekawiła mnie rozmowa Nicka z Camem. Byłam zainteresowana zdolnościami Evy i teraz wiemy coś o niej więcej. A to ciekawe. Jesli moglabym mieć jakąś super moc, chciałąbym by było to uzdrawianie. Serio :D Dlatego zazdroszczę Evie ogromnie :D
    Ej, to jeszcze coś czeka przed Evą? czyli to jeszcze nie koniec? co jeszcze powinna wiedzieć? Naprawdę zaintrygowałaś mnie tym! Proszę, szybko wyjaśnij co jeszcze trzymasz w zanadrzu!
    Oooo i Radża się pokazała <3
    No i niech Xander wyluzuje. Niech Rocket się nim zajmie i pomoże mu wypocząć, bo chłopak się zamęczy na śmierć.
    hahaha, i nie mogę z Camerona i z jego próżności :D To jest takie śmieszne i genialne, ze mówi sobie, że jest piękny :D Nie mogę :D
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie na nowy rozdział Cienia Gritmore:
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Aresztowanie Man poszło zaskakująco szybko! Obawiałam się jakiejś strzelaniny, pułapki, że coś pójdzie nie tak, a sprawy się pokomplikują, a tu spokój i cisza. Naprawdę łatwo im poszło, ale to dobrze. Może teraz Cam będzie miał czas by zająć się Evą;D Swoją drogą rzeczywiście miał chyba gorszy dzień. Bo choć nacodzień jest chamem i wredotą to nie do takiego stopnia jak dziś. Nic mu nie pasowało. Chyba tylko spotkanie Evy jakoś ukoiło jego nerwy. Gdy zaczął wyrażać pochlebne opinie na temat swojej osoby, wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. To dopiero skromność! Nie lubię osób, które są zakochane same w sobie i on chyba też trochę z tym przesadza. Znać swoją wartość, a kochać samego siebie to różnica.
    Interesujące wydaje mi się pytanie Roberta. I wydaje mi się, że nie zadał go od tak, po prostu. Za tym musi kryć się coś więcej. Gdyby chłopcy zgodzili się zostać agentami, uniknęliby więzienia. Mogliby dalej spotykać się ze swoimi drugimi połówkami i to byłoby chyba najlepsze wyjście. Ciekawi mnie, co postanowią.

    Dużo weny! ;*
    A przy okazji serdecznie zapraszam na kolejny rozdział "Walczę i zwyciężę" ! Pozdrawiam i życzę miłego dnia ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje opowiadanie znalazłam przypadkowo. Weszłam w zakładkę "Bohaterowie" i zaskoczyła mnie taka ogromna ilość bohaterów. Zaczęłam czytać i zakochałam się! Jako, że nareszcie mam długi weekend, mam chwilę czasu- przeczywałam wszystkie rozdziały od razu. Pokochałam Cam'a. Cudowny z niego facet, chociaż czasami nie potrafię go zrozumieć. Jest dosyć skomplikowany. Zazwyczaj jest tak, że nienawidzę głównych bohaterek, a u Ciebie? Polubiłam Eve, nie jest taka głupia jak mi się na początku wydawało. Jest dojrzałą i mądrą dziewczyną jak na swój młody wiek! Poza tym ich związek jest dosyć dziwny. Niby między nimi jest spora różnica czasu, ale jakoś się dogadują. Może dlatego, że ten staruch często zachowuję się jak dzieciak. Fajne jest to, że piszesz z perspektyw innych bohaterów, a nie tylko jednego, Bardzo ciekawi mnie ta cała przemiana Eve. Przeszła ją, prawda? Sądzę, że te szybkie leczenie się to dopiero początek i będzie tych jej "mocy" dużo więcej. Mam nadzieję, że przy "poznawaniu" nowej siebie nikogo nie skrzywdzi. Przy okazji zdziwiło mnie, że dziewczyna nie brzydziła się rozkrajać tego ciała. Eww.. Ja pewnie bym wymiotowała. No i interesujące jest to pytanie Roberta. Gdyby chłopcy zgodzili się zostać agentami, uniknęliby więzienia, prawda? Byliby wolni, mogliby spotykać się ze swoimi parterami itd. Strasznie ciekawi mnie co zrobią.

    Przepraszam za długość komentarza. W sumie to pierwszy raz komentuję to opowiadanie, ale jestem pewna, że często tu będę zaglądała. No i przepraszam za ewentualne błędy- dodaję komentarz z komórki, więc może ich się pojawić bardzo dużo.

    Pozdrawiam i życzę dużo weny! :)
    /Zuzanna

    OdpowiedzUsuń
  5. No, widzę że szybko im to wszystko zeszło. W sumie trochę szkda mi tej prostytutki, jeśli nie wiedziała o wszystkich sprawkach swoich klientów. No bo to byłoby naprawdę głupie ze strony Jeana gdyby rozpowiadał o wszystkim swoim... ekhem, koleżankom. Mimo to mam nadzieję, że Mana im pomoże i niedługo dojdzie do wielkiej konfrontacji!

    OdpowiedzUsuń