"Nadal poszukiwani
są Tristan Keynes, Nicholas Bell oraz Xander Parker, którzy w
zeszły czwartek uciekli z więzienia w..." nie dokończył
dziennikarz w radiu, gdyż w odbiornik z wielkim impetem uderzył
kubek po kawie. Chwilę później rozległ się przeraźliwy huk,
kiedy oba przedmioty spadały na podłogę. Blondynka odsunęła od
siebie talerz z niedojedzoną kanapką i westchnęła ciężko.
Spojrzała na telewizor wiedząc, że jeśli tylko go włączy, na
którymś kanale na pewno będą nadawać tę samą informację.
Usłyszała czyjeś kroki na schodach a potem głośne parsknięcie.
- Nie będę tego
sprzątał. - Poinformował ją stający w drzwiach niski blondyn w
czarnej koszuli i spodniach od garnituru.
Wziął stojącą na
szafce butelkę i upił z niej kilka łyków wody, po czym zmierzwił
włosy swojej młodszej siostrze. Był jedyną osobą, która nie
skreśliła jej i dała dach nad głową po wyjściu z poprawczaka.
- Daruj sobie, Paul... -
Warknęła rozeźlona dziewczyna w jego stronę.
Doceniała jego
starania, ale nie miała nastroju na żarty. Nie potrafiła cieszyć
się wolnością jak należy, podczas gdy tak ważne dla niej osoby
były w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Chłopak jakby
zrozumiał, o co jej chodzi i objął ją ramieniem.
- Zapomnij o nim, Rocky.
Dopiero zaczęłaś nowe życie, a doskonale wiesz, że on nie jest w
stanie zapewnić ci bezpiecznej przyszłości. - Szepnął głaszcząc
ją po włosach. Dziewczyna próbowała go odepchnąć, co jednak
było trudniejsze, niż się wydawało. - Nie chcę nigdy ciebie z
nim widzieć! - Paul podniósł głos, tracąc cierpliwość. - To
nie jest już ten sam facet, którego znałaś. Oboje skończylibyście
w jakichś slumsach nafaszerowani narkotykami, o ile nie sprzedałby
cię wcześniej do jakiegoś burdelu! - Krzyczał, kiedy dziewczyna
zdążyła się już wyrwać i pokonywała kolejne schodki chcąc
dostać się do swojego pokoju i odciąć od świata. - Przykro mi
Rocket, ale taka jest prawda! - Usłyszała jeszcze, zanim
zatrzasnęła za sobą drzwi.
Rzuciła się na łóżko
i zaczęła wylewać z siebie potoki łez. Nienawidziła użalania
się nad sobą, ale to było jedyne, co przychodziło jej do głowy.
Nie wierzyła bratu. Może była naiwna, ale nadal widziała w tym
chłopaku kogoś więcej, niż nieudacznika, za którego mieli go
wszyscy dookoła. Za zagrożenie.
Usłyszała stukanie
pierwszych kropel deszczu o okna i podniosła się, uświadamiając
sobie, że nie może spędzić całego dnia płacząc w poduszkę.
Otarła oczy rękawami cienkiego sweterka który akurat miała na
sobie i rozejrzała się po pokoju, w którym zdążyła już się
trochę urządzić. Jej uwagę przyciągnęła czyjaś sylwetka
stojąca na balkonie, doskonale widoczna przez okno. W pierwszej
chwili jedyne, co przyszło jej do głowy, to uciekać. Jak
najszybciej i jak najdalej. Dopiero, kiedy zaczęła dostrzegać
szczegóły, zerwała się żeby otworzyć drzwi.
Była pewna, że
wyglądał inaczej, kiedy ostatni raz go widziała. Wydawał się jej
jeszcze wyższy i mężniejszy, niż wcześniej. W czarnych dżinsach
i skórzanej, opiętej kurtce ociekającej deszczem był spełnieniem
jej najśmielszych snów. Przyglądał się jej, jakby chciał
przewidzieć reakcję dziewczyny, jednak tego co powiedziała, z pewnością
się nie spodziewał.
- Nikt ci nie
wytłumaczył, do czego służy dzwonek do drzwi? - Rzuciła jakby
nie widzieli się jedynie przez weekend, lecz było to pierwszym, co
przyszło jej na myśl.
Patrzyła, jak na jego
twarzy pojawia się coraz szerszy uśmiech. Nie powinna z nim
rozmawiać. Nie powinna wpuszczać go do domu. Nie powinna pozwalać,
żeby ją objął, a potem pocałował. Ale na wszystko to się
godziła. Był zbiegiem, niebezpiecznym przestępcą. Był jej
księciem z bajki.
- Nawet nie wiesz, jak
bardzo za tobą tęskniłem. - Wyszeptał odrywając się na chwilę
od jej ust. Ujął jej twarz w dłonie i doprowadził do rumieńców,
niemal przeszywając wzrokiem na wylot. Odwrócił głowę i
rozluźnił uścisk, jakby zdał sobie sprawę, ze robi coś
zabronionego. - Boże... - Wyrwało się z jego rozchylonych ust. Po
tak długim czasie rozłąki nie był w stanie panować nad sobą
tak, jakby tego chciał. Miał jej powiedzieć że ją kocha, ale
musi odejść, a tymczasem pozwalał sobie na chwilę słabości,
jeszcze bardziej krzywdząc ich oboje.
- Zostań ze mną. -
Szepnęła błagalnie domyślając się, co chłopak chce zrobić.
Nie zamierzała mu na to pozwolić. Nie chciała, żeby znowu
odszedł, zostawiając ją samą, ze złamanym sercem.
- Oni mnie szukają,
Rocket. - Odparł szeptem, wracając wzrokiem z powrotem do niej. -
Szukają mnie wszędzie i jeszcze przez długi czas nie dadzą mi
spokoju.
- Więc czemu uciekłeś?
- Krzyknęła łamiącym się głosem. Zaraz skarciła się za to w
myślach. To logiczne. Dla wolności.
- Bo ja umierałem,
Rocky... - Szepnął przyglądając się jej z miną winowajcy. -
Umierałem bez ciebie każdego dnia od nowa i myślałem... Myślałem,
że robię to dla nas, ale teraz widzę, że to było dla mnie. Że
to ja nie mogłem żyć bez ciebie, a nie na odwrót. I przepraszam.
Przepraszam, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Chodzi o
to... - Motał się coraz bardziej nie wiedząc, jak ma ująć w słowa
to, co ma na myśli.
- Nie odchodź... -
Szepnęła. - Nie obchodzi mnie, że cię szukają. Ja w ciebie
wierzę. - Desperacko próbowała go zatrzymać.
Patrzył na nią jakby
kłócił się sam ze sobą i w rzeczywistości tak właśnie było.
Gdyby z nim poszła mogliby być razem. Wbrew pozorom dla kogoś
takiego jak on były jeszcze bezpieczne miejsca. Ale na jak długo?
Prędzej czy później trzeba będzie zmierzyć się z brutalną
rzeczywistością, w której nie chciał widzieć swojej królowej.
- Nawet, jeśli będzie
niebezpiecznie? Jeśli mnie złapią... Wiesz, że jeśli tak się
stanie, to nie oszczędzą nikogo, kto jest ze mną. Nie chcę dla
ciebie takiej przyszłości...
- Więc musisz robić
wszystko, żeby tak się nie stało. Pokaż wszystkim, że mylili się
co do ciebie. A ja będę z tobą.
- Na zawsze? - Zapytał
niczym dziecko, przyciągając ją bliżej do siebie. Położyła
dłoń na jego piersi a drugą odgarnęła mokre włosy spadające mu
na oczy.
- Na zawsze...
Podniosłam
się gwałtownie do pozycji siedzącej i przymknęłam oczy, czując
zawroty głowy. Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się w
stronę łazienki. Spojrzałam w lustro na swoją zmęczoną twarz
którą po chwili przemyłam zimną wodą, zmywając ostatnie ślady
zaschłych łez. Jedynych i ostatnich, jakie wylałam po stracie
Xandera. To było oczywiste. Zaletą bycia dziewczyną lidera jednego
z największych gangów w Stanach były pieniądze, luksus, oraz
niewątpliwie szacunek u innych, ale przecież należy liczyć się
też z tymi ciemnymi stronami. Że czasami trzeba pociągnąć za
spust. Nauczyć się w pół minuty pakować to, co ma wystarczyć na
kilkutygodniową ucieczkę przed policją. Przywyknąć do tego, że
śmierć staje się codziennością. Że końcu dopada jedyną
osobę, jaka ci w życiu pozostała.
Wyprostowałam
się i ponownie zerknęłam na swoje odbicie, podciągając koszulkę
do góry. Dziewiąty tydzień. Jak stwierdziła doktor Monsen,
stworek znajdujący się we mnie ma już ponad dwa centymetry i
powoli zaczyna przypominać miniaturkę człowieka. Poza dziwnym
uczuciem, że we mnie znajduje się jakaś inna istota, nie
zauważyłam żadnych większych zmian. Mój brzuch też wyglądał
jak zwykle mimo że przytyłam prawie dwa kilogramy. W sumie myślę,
że było to bardziej wynikiem mojego całkowitego już odstawienia
papierosów, przez co częściej sięgałam po coś do jedzenia.
Uśmiechnęłam
się pod nosem. To dziwne, bo na początku byłam przerażona wizją
mnie z ciążowym brzuszkiem, albo z dzieckiem. Ale widok tak
zadowolonego Xandera, który co chwilę spoglądał w kierunku mojego
brzucha chyba przynajmniej częściowo przekonał mnie, że to nie
koniec świata. Póki on był ze mną. A jeśli miałam go stracić i
zostać sama, to wcale nie uśmiechało mi się to całe
macierzyństwo. Ale było już za późno. Co prawda miałam numer do
lekarza, który za nic nie znaczącą dla mnie sumę pomógłby mi
pozbyć się dziecka i kiedy tylko Cameron powiedział mi o śmierci
Xandera to taka opcja wydała mi się najwłaściwsza, ale przecież
nie wolno mi było tego zrobić. Poza tym Xnader chyba umarłby z
rozpaczy i na pewno nigdy mi nie wybaczył, gdybym to zrobiła. Chyba
powinnam nauczyć się kochać to coś. Tego kogoś. To wydawało mi
się najwłaściwsze. I nie powinnam dawać mu już od początku
złego przykładu, całkowicie się załamując. Nawet, jeśli to tak
bardzo bolało.
Zrzuciłam
z siebie rozciągniętą koszulkę i związałam włosy w koński
ogon, po czym udałam się z powrotem do pokoju, żeby poszukać w
szafie czegoś do ubrania. Wybrałam czarne szorty z ćwiekami i
pasujący do nich top moro, odsłaniający tatuaż w kształcie nutki
przy pępku. Na to zarzuciłam jeszcze czarny żakiet i wyglądałam
jak normalna Rocket. Nie smutna, cierpiąca, rozdarta wewnątrz.
Westchnęłam głośno i uśmiechnęłam się sztucznie do lustra. Z
tym uśmiechem było najgorzej, bo za nim nie przepadałam. Ale była
to jedyna możliwość żeby trzymać ludzi na dystans.
Zabrałam
z szafki telefon i wyszłam z pokoju. W małym korytarzyku spał
Radża i na mój widok jedynie leniwie zamruczał. Nie myślałam, że
po wyjściu na zewnątrz będzie mi aż tak źle. Ludzie mijali mnie
i patrzyli jakby było im niezmiernie przykro. Jedna kobieta nawet
podeszła do mnie i powiedziała że wie, jak mi ciężko, bo ona też
straciła męża i musiała sama wychowywać dziecko. Gówno prawda.
Gdyby rzeczywiście wiedziała przez co przechodzę, to nie
wygadywałaby takich bzdur. Ale ja oczywiście zacisnęłam tylko
mocniej zęby, przywołałam swój znienawidzony uśmiech i ruszyłam
dalej mając nadzieję, że w kuchni nie spotkam nikogo, kto chciałby
powiedzieć mi coś podobnego. Rzeczywiście, nie mówili. Co nie
zmieniało faktu, że czułam się jak ofiara losu. Nienawidziłam
takiego uczucia. Nie chciałam, żeby ludziom było mnie żal. Byłam
do jasnej cholery Rocket Hill! A mimo wszystko kiedy już nalałam
sobie wody w szklankę, zrobiłam ledwie łyk i poczułam, że za
kolejnym chyba się udławię. Miałam wrażenie, że połamię sobie
zęby od ich zaciskania. Wstałam od stołu z chęcią odstawienia
reszty do zlewu i powrotu do pokoju bo doszłam do wniosku, że
marnym pomysłem było w ogóle z niego wychodzenie. Po prostu miałam
tego dość. Myślałam, że wylałam już wszystkie łzy, ale
najwyraźniej tak nie było.
Z
dłońmi zaciśniętymi w pięści wymaszerowałam z kuchni tak
pochłonięta własnymi myślami, że niechcący zderzyłam się z
kimś, kto akurat wchodził, a właściwie wbiegał do pomieszczenia.
Już chciałam opieprzyć daną osobę, że to nie jest autostrada,
żeby tak zapierdzielać, oraz posłać jej wiązankę epitetów, ale
zmiękłam w jednej chwili. Powinnam w tamtym momencie chcieć
zamordować Camerona za to, co powiedział a Nicholasa zaraz potem,
że potwierdził te wszystkie kłamstwa. Powinnam, ale na tę chwilę
zapomniałam o całym świecie patrząc mu w oczy. Chciałam mu tyle
powiedzieć... Że go kocham, że za nim tęskniłam, że cierpiałam,
że nigdy więcej nie pozwolę mu już tak ryzykować. Zamiast tego
po prostu rzuciłam mu się na szyję z obawą, że zaraz zniknie
albo to ja się obudzę.
- Myślałam,
że nie żyjesz... - Szepnęłam, jakby to nie było oczywiste.
Dopiero
wtedy poczułam ogarniającą całe moje ciało słabość. Jakby
uleciały ze mnie resztki sił. Gardziłam słabością, ale w tamtej
chwili właśnie taka pragnęłam się czuć. Krucha i bezbronna,
ochraniana przez mojego wymarzonego księcia z bajki. Jedynym
powodem, dla którego nadal choć trochę próbowałam nad sobą
panować, byli otaczający nas ludzie. Było niedzielne popołudnie,
a co za tym szło, zdecydowane przeludnienie w agencji. Pociągnęłam
głośno nosem starając się jednocześnie zatamować napływające
do oczu łzy. Xander cofnął sie trochę i popatrzył na mnie a ja
nie potrafiłam odczytać kompletnie nic z wyrazu jego twarzy.
- Nigdy
nie wolno ci płakać z mojego powodu, słyszysz? - Ujął moją
twarz w dłonie i otarł kciukami łzy z policzków. - Jesteś moja,
nie możesz być nieszczęśliwa. - Szepnął wtulając się w moje
włosy.
- Ale
ja jestem szczęśliwa. - Powiedziałam tak cicho, że tylko on mógł
to usłyszeć. - I wkurwiona. - Dokończyłam już głośniej. Odsunął
się ode mnie a ja wytarłam dłońmi twarz, na dobre pozbywając się
łez i smutku.
- W to
akurat nie wątpię. - Odparł uśmiechając się szeroko.
- Więc
mam rozumieć, że przygotowałeś sobie jakąś wiarygodną wymówkę,
tak? - Zapytałam ciągnąc go za sobą do salonu i sadzając na
fotelu. Nie muszę chyba dodawać, że nie tylko ja byłam ciekawa,
co Parker ma na swoje wytłumaczenie, bo dookoła nas uformowała się
już spora grupka ciekawskich, w tym Domein i Cameron, którzy
patrzyli na brata z chęcią mordu w oczach.
- Zacznijmy
może najpierw od tego, czemu nagle wszyscy zaczęli myśleć, że
nie żyję, co? - Zapytał rozglądając się dookoła.
- Się
pytasz, dlaczego? - Wybuchł nieoczekiwanie Cody. - Ten dom się
zawalił i płonął, a tylko ty z niego nie wyszedłeś! No i
dzwonili powiedzieć, że znaleźli zwłoki kogoś z tatuażem na
dłoni, podobnym do twojego!
- No
tak... Doszło do strzelaniny... Zabiłem go. - Wzruszył ramionami
Parker. - Dlaczego to cię tak obchodzi? - Spojrzał na Franca,
podobnie jak reszta, która zaciekawiona była jego nagłym wybuchem.
- A czy
to istotne? Gadaj lepiej, gdzie byłeś! - Zażądał.
Założyłam
nogę na nogę zwracając tym samym na siebie uwagę Xandera i dając
mu wyraźnie do zrozumienia, że nie tylko Cody tutaj oczekuje
jakichś wyjaśnień. Nasz lider w końcu westchnął i wywrócił
oczami niczym małe dziecko, któremu się czegoś zabrania.
Zdecydowanie nie czuł się komfortowo, ale o to właśnie chodziło.
- Zaczęło
się od tego... - Podjął w końcu. - Że kiedy z Chrsiem szukaliśmy
pomieszczenia, w którym miała przebywać ta dziewczyna, przypadkowo
natknęliśmy się na jakieś centrum dowodzenia, czy coś... -
Wzruszył ramionami niedbale. - Christopher poszedł dalej a ja nie
mogłem chociaż na chwilę tam nie zostać żeby przekonać się,
czy nie znajdę czegoś ciekawego. Żaden z komputerów nie chciał
odpalić, bo przecież nie było prądu, więc zacząłem przekopywać
się przez sterty dokumentów w których nie było praktycznie nic,
czego już bym nie wiedział. I kiedy wreszcie natknąłem się na
jakieś dziwne akta ludzi, których w życiu nie widziałem, w progu
stanął ten chłopak z tatuażem. Zaczęliśmy się szarpać, ale w
końcu zadźgałem go jego własnym nożem. Tyle, że on nie był
sam, bo razem z nim był jakiś facet, który uciekł jak tylko się
zorientował, że ten drugi nie żyje. Więc ruszyłem za nim. Nawet
nie wiedziałem, że ten dom się zawalił. Musiało mnie już tam
nie być. - Ponownie wzruszył ramionami.
Jako
że mnie tam nie było, to nie wiedziałam, co się działo. Mimo
wszystko takie wytłumaczenie mnie nie zadowalało. Chłopaków chyba
też nie, bo nie wydawali się zbytnio przekonani wyjaśnieniami
brata.
- I
którędy niby stamtąd wyszedłeś, co? - Zainteresował się Cam,
wyraźnie poirytowany.
- No... Tunelami. -
Stwierdził Xand.
- Ale one były zasypane. - Wtrącił siedzący na oparciu sofy Amir i
spojrzał na szefa z ironicznym uśmiechem.
- Były,
ale ten facet je wysadził. Chyba z godzinę go ganiałem, bo w
przeciwieństwie do niego nie znałem w ogóle tych tuneli i koniec
końcem jak już go dopadłem i znalazłem wyjście, to okazało się,
że jesteśmy w samym sercu jakiejś dzikiej puszczy pełnej robali i
dzięciołów. Z żadnym z chłopaków nie mogłem złapać kontaktu
a w tym lesie nie było zasięgu! Byłem już wykończony, jak w
końcu znalazłem ścieżkę i wlokąc za sobą tego faceta
doszedłem do jakiegoś miasta. No i jak już w końcu znalazłem
zasięg, to bateria mi się wyczerpała. Nie miałem kasy, a przecież
nie mogłem w takim stanie iść szukać pomocy, bo wyglądałem
okropnie! Poza tym ciekaw jestem jakby ludzie reagowali, jakby
widzieli że mam ze sobą ledwo przytomnego, związanego
sześćdziesięciolatka. - Westchnął patrząc na nas jakby
oczekiwał odpowiedzi. - No i w końcu ukradłem samochód jakiejś
Carren, która jest wielką miłośniczką country, czyli jedynego
gatunku muzyki, której nie jestem w stanie przełknąć. No i trzeba
było jeszcze jakoś dotrzeć tutaj, a tym gratem to naprawdę nie
było proste zadanie. Tylko cudem nie skończyło nam się paliwo i
nie zatrzymał żaden patrol. - Zakończył patrząc gdzieś na dywan
i kręcąc głową z niedowierzaniem.
Przez
chwilę nikt się nie odzywał. Xander walczył w jakiejś dziczy o
przetrwanie podczas gdy my wszyscy mazaliśmy się myśląc, że nie
żyje. Nicholas chyba myślał o tym samym, bo w jednej chwili ku
niezrozumieniu innych, oboje parsknęliśmy szczerym śmiechem. Mój
wzmógł się jeszcze bardziej, kiedy słyszałam jak Bell
charakterystycznie chrumka, chowając czerwoną jak burak twarz w
dłonie, co znowu przyprawiło pozostałych o uśmiechy.
- Bo
tam było pełno dzięciołów... - Pisnął błękitnooki, kiedy
przez chwilę mógł złapać oddech.
- No bo
było... Wszędzie stukały! - Oburzył się Parker z uśmiechem. -
Znaczy, że się nie gniewasz? - Zapytał z nadzieją, na co ja
pokręciłam głową, wycierając łzy, które tym razem były
wynikiem radości.
- Nie,
nie... I tak masz przejebane, słonko... - Wydusiłam z siebie na co
entuzjazm mojego Xandera trochę osłabł. Chyba chciał coś
powiedzieć, ale rozległo się trzaskanie drzwiami i do
pomieszczenia wparował Chris z jakimś świstkiem w ręku.
- Przyszedłem
wam tylko powiedzieć, że ta skwarka w kostnicy to nie Xander, także
wstrzymujemy imprezę pogrzebową. - Oznajmił z tym
charakterystycznym dla siebie sarkazmem.
- Wiemy
już, cześć, Chris. - Parker podniósł dwa palce do góry.
- No,
to po co ja zostawiałem resztę swoich skwarek, co? One tam się
domagają mojego zainteresowania! - Warknął i ruszył w stronę
drzwi, ale zatrzymał się w pół kroku. - Pewnie to już też
wiecie, ale Farell rozmawia właśnie przed agencją z moim tatusiem
i wujkiem Marcusem. No i nieodłącznie z ciocią Lucy! - Rzucił
jeszcze już zza drzwi.
- Ja
rozumiem, że sporo mnie ominęło, ale co tutaj nasz tatuś robi? -
Xander najwyraźniej niczego nie rozumiał.
- Przyjechał
po Chanell, no i po ciebie. - Mruknął pod nosem Cam wstając i
przeciągając się. - Ale skoro żyjesz, to tylko po Chanell.
- A co
tu robi Chanell?
- Prawdopodobnie
sprawia kłopoty... - Warkoczyk ruszył przodem a za nim Domi i
rozradowany Nicholas. Reszta też jakoś zaczęła się rozchodzić i
w końcu tylko ja i Xander zostaliśmy na swoich miejscach, wpatrując
się w siebie nawzajem.
Wstałam
i powoli podeszłam do chłopaka, po czym usiadłam mu na kolanach.
Pochylił się nade mną chcąc pocałować, ale odsunęłam się
trochę, uniemożliwiając mu to.
- Musisz
się wykąpać. - Szepnęłam na co on tylko się uśmiechnął i
podniósł się, biorąc mnie na ręce. Rzeczywiście nie pachniał
fiołkami, ale jakoś wyjątkowo nie zwracałam na to uwagi.
Posadził
mnie na szafce obok umywalki a sam zdjął z siebie ubranie,
wkładając je do kosza na pranie. Cały czas bezwstydnie mu się
przyglądałam, po raz enty oglądając jego tatuaże na przeróżnych
częściach ciała. Mimo swoich zdolności nie był tak umięśniony
jak Cami, ale dla mnie był perfekcyjny. Zawsze się dziwiłam, że
ktoś taki jak on, mógł chcieć kogoś takiego jak ja. Rozumiałam
to, kiedy jeszcze byliśmy młodzi, ale z jego pozycją lidera mógłby
mieć każdą laskę, dużo młodszą ode mnie.
- Dlaczego
tak patrzysz? - Spytał podchodząc do mnie całkiem nagi.
Uśmiechnęłam się zwycięsko widząc ogromne rumieńce na jego
twarzy. Zarzuciłam mu ręce na ramiona.
- Zgubiłeś
kolczyk z lewego sutka. - poinformowałam go. Spojrzał we wskazane
miejsce i jęknął głośno, przytulając się do mnie.
- To
był mój ulubiony... - Westchnął a ja w geście pocieszenie
pogłaskałam go po głowie, nie mogąc jednak powstrzymać się
przed wywróceniem oczami w geście dezaprobaty.
- Kupimy
ci nowy. - Szepnęłam bezskutecznie próbując przybrać poważny
ton. Zaczął coś mruczeć mi do ucha a potem całować po szyi.
Domyśliłam się, o co mu chodzi, kiedy spróbował pozbyć się
mojego żakietu, więc szybko się wywinęłam. Popatrzył na mnie
kompletnie zaskoczony. - Nic z tego, kiciu. Masz się wykąpać, a
poza tym dalej jestem zła. Szlaban na seks do odwołania. -
Oznajmiłam, po czym wyszłam, zamykając za sobą drzwi, zanim zdąży
cokolwiek powiedzieć.
Rzuciłam się na łóżko chichocząc niczym małolata. Byłam tak
szczęśliwa, że Xander jednak żyje, a jednocześnie rozbawiona tą
swoją paniką, ale nigdy nie chciałabym przeżywać tych kilkunastu
godzin na nowo. W takich sytuacjach ludzie zaczynają naprawdę
doceniać to, co mają. Co nie oznaczało jednak, że zamierzałam
zbytnio rozczulać się nad moim kochanym mężczyzną.
Wzięłam
z szafki jego Iphone'a i podłączyłam do ładowarki. Ściągnęłam
z siebie żakiet i wyciągnęłam się wygodniej na łóżku.
Musiałam przysnąć, bo ocknęłam się dopiero, kiedy Xander w
samych bokserkach ładował się obok mnie pod kołdrę. Przysunął
się do mojego brzucha a ja wywróciłam oczami bezradnie, bo
ostatnio robił to coraz częściej.
- Jak
ją nazwiemy? - Zapytał przykładając nos do mojego brzucha.
- Skąd
pewność, że to będzie ona, a nie on? - Zapytałam unosząc do góry
jedną brew.
- Nie
wiem.- Wzruszył ramionami. - I prawdę powiedziawszy jest mi to bez
znaczenia. Ale jeśli to będzie dziewczynka, to chce, żeby miała
na imię Mickeyla. A na drugie Paivi. - Stwierdził nie odrywając
wzroku od mojego brzuszka, przez co zaczynałam się powoli irytować.
-Dlaczego
Paivi?
-Bo
Paivi to dzień, a dni tworzą życie. - Odparł z uśmiechem.
- A
jeśli to będzie chłopiec? - Udałam , że nie zwróciłam uwagi na
jego wcześniejszą wypowiedź.
- To
nie wiem. Ty coś wymyśl. - Popatrzył na mnie.
- Nie
wiem. Nie potrafię wymyślić tego teraz. - Zaśmiałam się, jednak
on jakby posmutniał.
- Właściwie... Może
to i lepiej. - Szepnął w końcu. - Im więcej będę wiedział o tym
dziecku, tym trudniej będzie mi potem się z nim rozstać i
zapomnieć. - Wyznał i było w tym tyle smutku i bólu, o ile nie
byłabym nawet w stanie go podejrzewać.
- Więc
chrzań to. Chrzań to, Xander, i ucieknij. Weź chłopaków i
skontaktuj się z Maxem, on was ukryje. Potem wrócicie, jak sprawa
przycichnie...
- Chciałbym.
- Przerwał mi zapatrzony w jakiś punkt za oknem. - Ale to nie jest
wyjście. Ucieczka byłaby oszustwem i oznaką tchórzostwa. Nie
jestem tchórzem i nie będę kłamał. Dałem słowo Michaelowi i go
dotrzymam. Poza tym jeśli my trzej byśmy uciekli, to rozpętałaby
się prawdziwa wojna i nikt nie byłby bezpieczny, zwłaszcza ty. - Popatrzył na mnie.
Miał trochę racji. Nie można było sprowadzać
dziecka w sam środek burzy, żeby nie powtórzyła się sytuacja
sprzed lat.
Zamrugałam
kilkakrotnie, żeby nie zobaczył jak łzy zbierają mi się w
oczach. Po raz kolejny tego dnia. Mazałam się niczym mała
dziewczynka, ale usprawiedliwiałam się ciążą i wahaniem
nastrojów. Mi można.
- Chciałabym
móc zdjąć z ciebie ten ciężar. - Szepnęłam a on tylko się
uśmiechnął.
- Za
dużo się mną przejmujesz, królowo. - Odparł kładąc głowę na
poduszce. - Poza tym zawsze mogą wystąpić nieprzewidziane
sytuacje, mieszające trochę w historii. - Mruknął ospale i
odwrócił się do mnie plecami, kończąc tym samym temat.
Mogłam
wtedy zacząć go wypytywać, co ma na myśli, ale pewnie i tak by mi
nie powiedział. Zamiast tego po prostu przysunęłam się do niego
bliżej i zaczęłam masować swój płaski brzuszek.
- Widzisz,
Mickey? Twój tatuś jest dziwny. Ale nie martw się. Przynajmniej
mamusia jest normalna.
Posłałam
chłopakowi mordercze spojrzenie, kiedy zaczął się serdecznie
śmiać, ale oczywiście tego nie widział. Nachyliłam się więc
tylko nad nim i zaczęłam całować po odkrytej części ręki. Niby powiedziałam mu o
tym całym szlabanie, ale kto by się tam tym przejmował?
Miałam dodać rano, ale nie miałam internetu. Mam u was zaległości i nie obiecuję, że przed czwartkiem je nadrobię, bo mam ostatnie cztery dni na poprawę matematyki, inaczej zamiast zaczynać nowego bloga, w wakacje będę jeździła na korki, żeby w sierpniu móc zaliczyć matematykę. I tak zrobię to później niż przypuszczałam, bo ten rozdział musiałam rozdzielić na dwie części, inaczej wyszedłby dwa razy dłuższy. No i do kolejnej części nie pasowałaby już perspektywa Rocket. Tak w ogóle czy tylko ja mam wrażenie, że wyszedł przesłodzony? Ale nie martwcie się. jeszcze wam zaserwuję trochę krwi przed końcówką ;)
Całusy :*
to czekam na nn
OdpowiedzUsuńTo. Jest. Najlepsze. Opowiadanie. 4ever. ♥ Rozdział cudowny :* Czekam na next :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dopiero 9 tydzień? Ja to już czekam na rozwiązanie. :D
OdpowiedzUsuńDużo Rocket. Podoba mi się.
Nie, rozdział nie jest przesłodzony, przynajmniej moim zdaniem. Ale nie pogardzę krwawą sceną. ;)
Pozdrawiam, www.w-popiolach-igrzysk.blogspot.com
Jak dla mnie wcale nie jest przesłodzone, a retrospekcja Rocket świetnie się tu sprawdziła. Poza tym, pokazała nam, że nawet gdyby Xander jednak umarł ona dałaby sobie radę. Ale mimo wszystko - uroczy są razem, dobrze że Rocki trochę rządzi ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnym rozdziale w końcu pojawi się Eva ;)
Pozdrawiam
Mam nadzieję, że dałaś radę z matmą!
Rocket jest niesamowita! Chciałabym mieć taką samą siłę w sobie, jaką ma ona! Jej facet umarł (a przynajmniej ona tak myślała) i zamiast pogrążać się w bólu, cierpieniu i samotności ona wyznaczyła sobie granice! Teraz płaczę, ale za 5 minut nie będzie po łzach ani śladu. I to jest jej siła. I za to ją podziwiam! ;)
OdpowiedzUsuńPerypetie Xandera zaprawdę są bardzo ciekawe! Pomińmy ten sarkazm może ;D Xand jak to Xand jak zobaczył komputery, to od razu się do nich rzucił. Takie zboczenie. ;D Ale jestem ciekawa, co z tymi dokumentami, które znalazł. Co one zawierają? Czy wniosą coś nowego do sprawy? Oby, bo nie uśmiecha mi się oglądać chłopaków zza krat.
I właśnie... Xand sam powiedział, że nie ucieknie, bo nie chce być tchórzem. I po części ma rację. Lepiej czasem dać się złapać i przetrwać to, co zgotował los, zamiast bezcelowo uciekać. Mimo wszystko nie chcę, by oni szli do pudła. To od początku był zły układ. Pomagają agencji, a w nagrodę trafiają do więzienia. Coś tu jest nie halo.. Eh, coś musi się zdarzyć.
Pozdrawiam i całuję! ;*
Koniec roku się zbliża, a ja nadal spóźniona...
OdpowiedzUsuńBłagam o wybaczenie! :)
Ale już jestem i chyba to się liczy, co nie?
Dobra, jedziemy z tą oceną:
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jednak Xander żyje. Może i wylałam już moją euforię po dowiedzeniu się, że on nie zginął, w poprzednim komentarzu, ale teraz też muszę się z tego wygadać :P Co ja bym zrobiła, gdyby on zginął... a, oczywiście współczułabym najbardziej Rocket. W końcu to ona go kochała i miała z nim dziecko. Mogę sobie tylko wyobrazić jej szczęście, kiedy zobaczyła Xandera, czytając ten rozdział (mój mózg odmawia mi posłuszeństwa, nie zdziw się, jeśli ten komentarz będzie niezbyt sensownie zbudowany)
No i te scenki z nimi były po prostu przeurocze ^^ A retrospekcja Rocket świetnie się wpasowała w cały rozdział i pokazała, że mimo wszystko, dziewczyna jest wierna Xanderowi.
Pozdrawiam serdecznie ;)
Gdy tylko przeczytałam że rozdział z perspetywy Rocket, od razu przybiegłam! Cieszę się, że był taki spokojny i szczęśliwy. Ale nie przesłodzony, tego było nam trzeba! Właśnie tego oczekiwałam: epickiego spotkania Rocket i Xandera, jej ostrego języka i jego zawstydzonej miny! :D Serio, wiedziałam, że tak to przedstawisz i jestem mega zadowolona <3 Tym bardziej, że jeszcze dwa rozdziały wcześniej myślałąm, że serio uśmierciłaś Xandera, a tu taka niespodzianka <3
OdpowiedzUsuńRetrospekcja też była cudowna!
W ogóle to cały rozdział był pokarmem dla mej duszy, bo o mojej ulubionej bohaterce, więc nie mogę być bardziej zadowolona! <3
Czekam na następne rozdziały, chcę dowiedzieć się czegoś o Cameronie i Evie!
Pozdrawiam! :* Życzę zdanej matematyki i dłuugich i udanych wakacji! <3
Kiedy coś z perspektywy Evy? xD
OdpowiedzUsuńKochana!
OdpowiedzUsuńNa początek ogromnie przepraszam, że przybywam dopiero teraz. Dałam dupy jak cholera, ale najpierw zupełnie nie miałam czasu, a potem postanowiłam zostawić sobie Twoje rozdziały jako wisienkę na torcie, żeby nie skomentować 'na odczep się' i tak mi zeszło... Ale mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się skomentować też następny rozdział, bo powiem szczerze, że mi aż ślinka na niego cieknie;D No, ale skupię się na razie na tym;D
I zacznę od tego, że początek mnie po prostu rozłożył! Jak sobie wyobraziłam Xandera na tym balkonie, w tej skórce, zmoczonego przez deszcz, takiego męskiego, z tym błyskiem w oku i w ogóle to aż mi się coś zrobiło! :D Pewnie już zdążyłaś mnie poznać na tyle, by wiedzieć, że tego typu sprawy mega na mnie działają no i popatrz- zadziałało! :D Kreujesz swoich bohaterów na niezłe ziółka, a to mnie mega jara i domagam się więcej fragmentów typu tego;D Jeszcze fakt, że jest poszukiwany.... grrr to mu dodaje takiego pazura, że ło;D Uwielbiam Cię normalnie za ten moment na balkonie!
Bardzo podobała mi się perspektywa Rocket, bo poznaliśmy tę dziewczynę z innej strony. Wcześniej była silna, miałam wrażenie, że zawsze wie co robić, a tutaj wreszcie widać było jej smutki, żale i płacze. Był mi potrzebny taki rozdział by zobaczyć w niej wrażliwą, kochającą kobietę, a nie tylko siłaczkę, która ze wszystkim da sobie radę. Przez to widzę, że jej uczucie jest naprawdę silne, a ta miłość niesamowicie mocna. Ja ich razem uwielbiam. Potrafią mnie rozśmieszyć i wzruszyć! Stworzyłaś piękną parę i ja nadal się łudzę, że jednak nie masz zamiaru ich rozdzielić. Ja wiem, że taki smutny koniec byłby świetnym podkreśleniem wszystkich tych wydarzeń, ale się modlę o happy end! :D Ja po prostu jestem przekonana, że Xander się nie podda i nie zostawi tak swojego dziecka. Przecież oni mają jakiś tam plan, o którym nie mówią, więc wierzę, że to całe gadanie o odejściu to tylko bujda. Przysięgam, że jeśli da się wpakować do pudła to pójdę tam w nocy i samodzielnie go uduszę!
Podoba mi się to, że Rocket nie jest do końca pewna czy chce tego dziecka. To jest do niej podobne, bo takie silne jednostki raczej wolą pracować, żyć adrenaliną, a nie siedzieć w pieluchach. Ale cieszę się, że nie ma zamiaru usuwać tego dziecka i wydaje mi się, że niedługo zacznie kompletnie inaczej patrzeć na tego malucha. W końcu to mały Xander! Albo Xanderka. Pokocha go na pewno i będą zyli długo i szczęśliwie. Tak? No, ja wiem, że tak;D
"-Dlaczego Paivi?
-Bo Paivi to dzień, a dni tworzą życie. " - Jaaaaaa.... piękne to było <3
A no i jeszcze zapomniałam o tym,że maga podobał mi się ten moment ze zgubionym kolczykiem;D Wyobraziłam sobie Xanderka z miną zbitego psa, bo zgubił ulubiony kolczyk. Hihi mężczyźni są czasem jak dzieci, nie?;D
UsuńPozdrawiam! ;* I oczekuj mnie niebawem z komentarzem odnośnie najnowszego rozdziału;)
A przy okazji informuję, że u mnie nowy;)
Ściskam, kocham i całuję! <333