piątek, 24 stycznia 2014

Co­raz bar­dziej ut­wier­dzam się w prze­kona­niu, że to nie życie a ludzie są beznadziejni.

Książkę skończyłam dopiero późnym wieczorem. Bonnie spała, a ja wsłuchując się w ciszę, którą zakłócał tylko spokojny oddech dziewczyny, mimowolnie zaczęłam myśleć o ostatnich wydarzeniach. Nadal nie do końca wierzyłam, że mój ojciec nie żyje. Co prawda nie byłam z nim w zbyt zażyłych relacjach, bo jako jeden z najlepszych lekarzy w kraju ciągle musiał gdzieś wyjeżdżać. Czasami przez długie tygodnie nie było go w domu, więc przyzwyczaiłam się, że w gruncie rzeczy wychowuje mnie tylko mama. Ale mimo wszystko bardzo bolała mnie jego strata, może właśnie dlatego, że nie spędzałam z nim zbyt wiele czasu.
Myślałam również o Cameronie. Mimo, że praktycznie go nie znałam, to podczas zaledwie jednego tygodnia zrobił dla mnie więcej, niż mogłabym przypuszczać. I chociaż nie wywarł na mnie pozytywnego pierwszego wrażenia, to w dziwny sposób mnie przyciągał. W jego towarzystwie czułam się, jakbyśmy znali się od lat, a nie od zaledwie kilku dni.
Wstałam i cichutko poszłam do łazienki, gdzie oparłam się o umywalkę i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam okropnie. Bez moich kosmetyków, ciuchów i w zwykłym luźnym kucyku wyglądałam jak zjawa. Miałam wory pod oczami, a na czole zauważyłam małe krostki. No pięknie. Musiałam jak najszybciej zdobyć dobry tonik na trądzik, bo w przeciwnym razie zaatakowałyby mnie jeszcze pryszcze. I dlatego musiałam jak najszybciej zobaczyć się z mamą, a potem zmobilizować Bonnie na jakiś wypad na miasto mimo, że prawdę mówiąc nie miałam na niego szczególnej ochoty. Spróbowałam się względnie doprowadzić do porządku i wróciłam do pokoju, gdzie czekała już na mnie blondynka z kolacją. Szybko zjadłam kanapki, kiedy ona była w łazience.
- Twoja mama niedawno przyjechała, a Margaret chciałaby się z tobą zobaczyć, w związku z tamtym... - Spojrzała w stronę łazienki, wycierając włosy ręcznikiem.
- Incydentem. - Dokończyłam za nią. Miałam kilka pytań, które chciałam zadać tej całej Margaret. Chyba była kimś ważnym. - Tak właściwie, to jaki dzisiaj dzień? - Zwróciłam się do niej, zaczynając myć zęby.
- Za kilka minut dwudziesty siódmy grudnia. Tak szybko straciłaś rachubę? - Spytała z uśmiechem na ustach. Świetnie. Przynajmniej jedna z nas miała dobry humor.
- Chciałam się upewnić. - Założyłam szarą bluzę z kapturem i ciemne dżinsy. Wyglądałam nie wiele lepiej niż wcześniej. Chociaż w sumie, gdyby tak założyć worek na głowę, to kto wie...
Szłyśmy już od dobrych dziesięciu minut, co chwile przystając, żeby Bonnie mogła wpisać jakiś kod, przepuszczający nas za kolejne drzwi. Kiedy wcześniej pokazywała mi budynek, nie byliśmy w tej części. Pewnie uczniowie nie mieli tu wstępu. Kolejny pusty korytarz. I ciąg drzwi, po lewej i prawej. Bonnie cicho zapukała do tych, z numerem osiemnaście.
- Wejdźcie! - Usłyszałyśmy kobiecy głos.
W środku siedziała  rudowłosa, około czterdziestoletnia kobieta, którą widziałam w parku tuż przed tym, jak zginął mój ojciec. No i oczywiście nikt inny jak moja matka. Podczas gdy ja wyglądałam jak chodząca rozpacz, ona chyba miała się świetnie. Jakby właśnie wróciła z jakiegoś ekskluzywnego kurortu. Nie miała na sobie śladu żałoby. Pierwszy raz widziałam u niej skórzane spodnie, do których  świetnie pasowała różowa, koronkowa bluzka. Uśmiechnęła się na mój widok.
- Eva! Właśnie wróciłam z...
- Ciebie też miło widzieć, mamusiu! I jestem ci dozgonnie wdzięczna, że byłaś przy mnie, w tych trudnych dla mnie chwilach! - Warknęłam ze złością. Od razu przestała się uśmiechać, i zaczęła bawić się końcówkami rękawów. Może się myliłam, ale myślałam, że wiadomość o śmierci mojego ojca przekaże mi sama, chociażby przez telefon. Nawet to byłoby lepsze, niż dowiedzenie się o tym z ust zupełnie obcej osoby. Tak, z całą pewnością miałam do niej o to  żal.  
- Musimy poważnie porozmawiać Evo, więc usiądź i postaraj się skupić. - Powiedziała do mnie przesadnie grzecznie ruda kobieta, siedząca za biurkiem.
- Owszem, musimy porozmawiać, bo mam kilka takich drobnych pytań, które zapewne dręczą każdą nastolatkę w moim wieku... - Wysyczałam w jej stronę, biorąc krzesło z pod ściany i siadając na przeciw biurka. Bonnie usadowiła się w kącie pomieszczenia, sprawdzając coś w telefonie, czerwona na twarzy. 
- Mam zadzwonić do Caleba? - Spytała nieśmiało kierując się do Margaret. 
- Powiedz, niech przyprowadzą Parkera. - Wtrąciła moja mama.
- Nie! Już i tak za bardzo go w to wciągnęliśmy. Ta sprawa jego w ogóle nie dotyczy. - Zaprzeczyła natychmiast rudowłosa.
- Dotyczyła od początku. Poza tym, on zna odpowiedzi na pytania, na które my nie mamy zielonego pojęcia. - Mama spojrzała na mnie, jakby chcąc coś dodać, ale się powstrzymała.
- Dobrze, ale moim zdaniem, to zły pomysł. Zrobi się z tego jeszcze większy bałagan. Idź po nich. - Rzuciła Margaret w stronę Bonnie, która posłusznie wyszła z pokoju. Zapadła niezręczna cisza, którą w końcu przerwała kobieta za biurkiem. - Wiemy, że to, co się teraz dzieje jest dla ciebie obce, ale Eva, uwierz! My ci próbujemy pomóc. - Powiedziała delikatnie, jakby mówiła do pięciolatki. Już jej nie lubiłam. Świetny początek, nie ma co.
- Jakoś dziwnie się do tego zabieracie... - Mruknęłam przewracając oczami.
- Eva, nie bądź niegrzeczna! - Upomniała mnie mama. I że niby po tym wszystkim miałam jej posłuchać?
- Będę wredna, bo mi się tak podoba. - Odcięłam się.
- Jesteś tego częścią, Eva. Częścią agencji i to nie zależy ani od ciebie, ani od nas. To się stało, jeszcze zanim się uro... - Nie dokończyła, bo w tym momencie do pokoju weszła Bonnie, a za nią dwóch mężczyzn, trzymających skutego Camerona, co wprawiło mnie w osłupienie. Warkoczyki miał wilgotne i moczyły mu szary podkoszulek, który świetnie eksponował jego mięśnie. Normalnie nie lubię facetów z długimi włosami, ale jemu to po prostu dodawało uroku. Przyłapałam się na tym, że się na niego gapię. Mój błąd. Ale nie moja wina, że nawet w zwykłych dresach i mokrej koszulce wyglądał seksownie. 
- Rozkujcie go i poczekajcie na zewnątrz. - Rzuciła Margaret w stronę mężczyzn. Wykonali polecenie, po czym wyszli z biura. Chwilę potem wszedł też Caleb. Obaj z Camem, bez słowa usiedli na krzesłach pod ścianą.
- Więc, skoro jesteśmy w komplecie, to może ktokolwiek raczyłby mi wyjaśnić wszystko po kolei. - Spojrzałam na wszystkich w pomieszczeniu. Wszystkie oczy zostały zwrócone na mnie. Świetnie. W takich momentach zawsze się rumienię.
- Żeby wyjaśnić wszystko po kolei, to najpierw trzeba by cofnąć się kilkadziesiąt lat wstecz. - Zaczął Cam, przykuwając tym samym uwagę wszystkich, za co w duchu mu dziękowałam.
- A nikt nie wyjaśni tego tak dokładnie, jak ty. - Dokończyła mama, patrząc na Cama. Miałam tylko nadzieję, że nie szykują mi wykładu z historii.  
- Jesteś pewna? - Zapytał. - Bo mój punkt widzenia, różni się nieco, od punktu widzenia agencji. - Spojrzał na Margaret, która tylko cmoknęła z niesmakiem i zbyła go machnięciem ręki. - Czyli jednak tak. Tyko proszę nie przerywać, bo nie lubię jak mi się wchodzi w słowo. - Przeczesał ręką włosy, jakby chcąc sobie coś przypomnieć. Potem popatrzył na mnie i zaczął swój monolog: - No to wszystko zaczyna się w latach czterdziestych, kiedy to naukowcy z agencji chcieli stworzyć szpiega idealnego. Takiego jakby super bohatera. No i oczywiście wyniki swoich eksperymentów testowali na przestępcach i agentach którzy zgłosili się na ochotników. Niestety wieloletnie testy nie przyniosły żadnych skutków...- Mówił wpatrzony we mnie. Ja również nie mogłam oderwać od niego wzroku, niczym zahipnotyzowana. Jakby nagle wszyscy dookoła nas zniknęli a on mówił to tylko do mnie, jak jakiś sekret. - W pierwszym pokoleniu. Bo w następnym, rodziły się dzieci które w wieku kilkunastu lat zaczynały się dziwnie zachowywać. Później przechodziły długie i bolesne przemiany, przez co uaktywniały się w nich nadludzkie zdolności. Ponadto zaczynali starzeć się dużo wolniej niż przeciętni ludzie. Mieli być pokoleniem najlepszych szpiegów. Ale ktoś chciał takiego potworka tylko dla siebie. I mamy rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy. Najmłodsza z sióstr Cox jest na drugim roku szkoły... - Przerwał na chwilę, a moja mama, Margaret i Caleb uśmiechnęli się znacząco. - Muszę mówić dalej? To osobiste. - Cam spojrzał w ich stronę a ja miałam wrażenie, jakbym byłą jedyną osobą, dla której to wszystko jest nowością. Niewątpliwie tak było, bo reszta w przeciwieństwie do mnie, wyglądała jakby znała tę opowieść na pamięć. 
- Oj daj spokój, przecież wszyscy znamy tę historię. - Zachęcała go mama z uśmiechem na twarzy.
- Ja nie znam! - Wcięłam się z wypiekami na twarzy. 
- No dobra... - Westchnął z rezygnacją. - Cornelia Cox, najmłodsza z sióstr Cox i najładniejsza dziewczyna, jaką w życiu spotkałem. Oraz pierwsza miłość. Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Podczas gdy ja, jako młody agent byłem na misji w Holandii, ona została w agencji. Nikt nie myślał, że Zack okaże się zdrajcą. Zawsze kochał Cornelię, ale nikt nie przypuszczał, że z zazdrości posunął by się do czegoś takiego. Wykradł z laboratorium probówkę z substancją, którą wstrzykiwali naszym rodzicom, i podał ją Cornelii. O wiele za dużą dawkę. Porwał ją, a potem bił, gwałcił i kto wie, co jeszcze z nią wyprawiał. Znalazłem ją ledwie żywą, po trzech miesiącach. Była z nim w ciąży. - Spojrzał na mnie. O matko, była w ciąży. A to dziecko... - Jedenastego stycznia, dziewięćdziesiątego ósmego roku tuż przed północą na świat przychodzi Eva Cox. Córka Cornelii Cox i Zacka Marshala. Który szukał ciebie, i twojej matki. Więc trzeba było was gdzieś ukryć. I padło na Polskę. Zostawiłem ciebie z Elizabeth, Magdaleine i twoją matką, a sam chciałem znaleźć Zacka. Utrudniał to fakt, że niesłusznie byłem poszukiwany za porwanie Ciebie i Cornelii. Nie brałem pod uwagę tego, że twoja matka będzie chciała dostać się do agencji i wszystko wyjaśnić, żeby mnie oczyścić. Ludzie Zacka zabili ją na lotnisku. Ustaliliśmy, że będziesz Evą Sobiecką. Tak było dla ciebie najlepiej. później Zack jakimś cudem dowiedział się, że żyjesz, ale zawsze udawało nam się ukryć cię przed nim. A teraz musieliśmy cię odnaleźć, bo czym bliżej twojej przemiany, tym bardziej twój ojciec chce cię dla siebie. - Dokończył patrząc na mnie wyczekująco. - Jakieś pytania?
- Jaką rolę w tym wszystkim odgrywał mój... Znaczy... Człowiek, który przez ostatnie szesnaście lat odgrywał mojego ojca? - Spytałam blada jak ściana. O ile na początku było ciekawie, to później zrobiło się okropnie. Jeżeli to wszystko rzeczywiście była prawda, to by znaczyło, że właściwie całe moje życie było jednym wielkim kłamstwem. To by było zbyt okrutne. Nie po tym, co już się wydarzyło. 
- Jerzy Sobiecki zgodził się udawać twojego ojca. Moi ludzie płacili mu za to, Eva. I tak miałaś się dowiedzieć, więc kiedyś trzeba było to skończyć. A Maggie prawdopodobnie miała romans z Zackiem. No i uważała, że to przez ciebie Cornie nie żyje. Dlatego chciała cię zabić.
- Czyli chcesz przez to powiedzieć, że całe moje dotychczasowe życie było stertą kłamstw? Że człowiek, którego tak bardzo kochałam i uważałam za najważniejszą osobę na świecie, to wynajęty facet, który miał udawać, że mu na mnie zależy? Świetnie, po prostu świetnie! A wiecie, co ja na to? - Spojrzałam po wszystkich dookoła. - Pierdolcie się wszyscy! - Wrzasnęłam. Byłam bezczelna, ale nie obchodziło mnie to. Musiałam jakoś dać upust emocjom.
Wybiegłam z pokoju i o dziwo, wszystkie drzwi, które wcześniej Bonnie musiała otwierać za pomocą kodów, teraz ustępowały bez problemu. Może dlatego, że chciałam wyjść a nie wejść. Bonnie i mama (o ile mogłam ją tak jeszcze nazywać) biegły za mną, ale ja szybciej znalazłam swój pokój, i zamknęłam drzwi na klucz. Zamknęłam się w łazience. I chyba zasnęłam tam, na podłodze. A z resztą, co to za różnica...  
*  *  * 

Wiem, że późno, ale miałam masę rzeczy do zrobienia, a poza tym, net się tnie. Trochę wyjaśnień, no i znowu wszystko się w życiu kochanej Evy delikatnie mówiąc pieprzy. Mam nadzieję, że się spodoba, bo do moich ulubionych nie należy. Jak będzie dużo koment ( mam na myśli co najmniej liczbę dwucyfrową) to następny za tydzień w niedzielę. Ferie i wszyscy krzyczą hurra! ( chyba, że ktoś jeszcze ferii nie ma :P). Tak, czy owak czytajcie, czytajcie i komentujcie! :)

czwartek, 23 stycznia 2014

Ile ra­zy trze­ba upaść, by pod­nieść się ostatecznie?

Zerwałam się szybko z łóżka. Bonnie trzymała w ręku pistolet. I ty go cały czas Ze sobą miałaś? Chciałam wrzasnąć. Bez namysłu podbiegłam szybko do cioci. Jej dłonie i jasne włosy całe pokryte były krwią, ale na szczęście oddychała i jakoś trzymała się na nogach. Chyba bym nie wytrzymała, gdybym ją też straciła.
- Trzeba jej pomóc! - Krzyknęłam do dziewczyny stojącej przy oknie, kiedy kobieta niebezpiecznie się zachwiała
- Ja z nią zostanę. Jest ich pełno. - Ciocia Maggie wzięła głęboki oddech. Nigdzie nie było widać, gdzie krwawi. - Musisz odwrócić ich uwagę. Odciągnąć od Evy... - Znowu urwała.
- Na pewno sobie poradzicie? - Spytała blondynka, przeczesując nerwowo włosy. Wiedziałam, że sobie nie poradzimy. Ciocia była ledwo przytomna, a ja nawet nie chodziłam na szkolne zajęcia karate, nie mówiąc o radzeniu sobie z prawdziwym niebezpieczeństwem.
- Idź. Zajmę się nią. Nic nam nie będzie. - Starałam się być przekonywująca. Blondynka zniknęła za drzwiami. Zostałyśmy same. - Zaraz to wytrę. - Ruszyłam do łazienki.
Cholera jasna, gdybym ja tylko wiedziała, jak się udziela pierwszej pomocy! Te lekcje też ominęłam. Na filmach, to w łazience zawsze jest apteczka, prawda? No właśnie. Tylko, że tam jej nie było! Namoczyłam szybko ręcznik i spojrzałam w lustro. Naprzeciwko mnie, w drzwiach stała ciocia Magdaleine. Wyglądała jak zwykle, może pomijając zakrwawioną twarz.
- Przepraszam, Eva. On ciebie chce, a ja muszę robić, co mi każe. Przepraszam... - Wycelowała we mnie z broni, której wcześniej u niej nie widziałam.. Spojrzałam na lufę i w jednej chwili czułam, jak wcześniej zjedzona zapiekanka podchodzi mi do gardła. Nawet moja kochana ciocia Maggie była przeciwko mnie. - Nie próbuj uciekać. - Wyjęła telefon z kieszeni i spojrzała na ekran. Stała jakieś dwa metry ode mnie, a ja czułam, jak łzy spływają po moich policzkach.
- Czemu mi to robisz? - Spytałam cicho, próbując opanować drżenie rąk, poprzez zaciskanie dłoni w pięści. - przecież ja Ci nic nie zrobiłam! - Wykrzyczałam. Kobieta spojrzała na mnie dziwnie. jakby mnie nienawidziła. Nigdy nie podejrzewałabym jej o takie zachowanie. 
- To przez Ciebie ona nie żyje. To wszystko twoja wina... - Wysyczała do mnie, dysząc ciężko. - Musisz za to odpowiedzieć. - chwyciła mocniej za broń. Zamknęłam oczy. Usłyszałam strzał. A potem ktoś upadł na ziemię.
Klęczałam na zimnych płytkach, pokrytych krwią. Płakałam. Było tak już od mniej więcej pięciu minut. Ja płakałam, a Cam tylko mnie przytulał. Nic nie mówił. Otworzyłam oczy. Moja ciocia, a właściwie jej ciało, leżało obok, roztaczając wokół siebie coraz większą kałużę czerwonej, gęstej cieczy, kontrastującej z białymi płytkami.
- Co ty tutaj robisz? - Spytałam między jednym atakiem płaczu, a drugim. W ogóle go nie znałam, a on po raz kolejny prawdopodobnie ocalił mi życie. Zabijając przy tym Magdaleine. 
- Po raz drugi ratuję twój jakże seksowny tyłeczek. - Powiedział cicho, gładząc mnie po włosach. Wdychałam bijący od niego zapach mięty. Jak wtedy, kiedy pierwszy raz do nas strzelali. Miałam nadzieję, że już zawsze tak będzie. Że Cameron będzie blisko, kiedy tego potrzebuję. Mimo, że nawet go nie znałam, to jego obecność kojarzyła mi się z bezpieczeństwem. Miałam ochotę wtedy zapomnieć o wszystkim i trwać w jego ramionach. - Zaraz tu przyjdą...
- I wszystko popsują. - Dokończyłam za niego.- Cam, ja tak nie chcę. Nie chcę tracić wszystkich, na których mi zależy... - Wtuliłam się w niego mocniej. Był dorosły, a już na pewno starszy ode mnie. To dziwne, jak wielkie nadzieje pokładałam w nim od samego początku. I jak bardzo mu ufałam. 
Ktoś wszedł do pokoju.
- Cholera! - Ryknął Caleb stojąc w drzwiach łazienki. W zdrowej ręce trzymał pistolet. - Bonnie? Pytałaś zdaje mi się, czy z Parkerem nie będzie problemów? Wydaje mi się, że znam odpowiedź. - Do pokoju wparowała Bonnie, a za nią dwóch ubranych na czarno mężczyzn.
- Więc mam kolejne pytanie. - Zaczęła blondynka. - Czemu ty ją do jasnej cholery zabiłeś?! - Wydarła się tak głośno, że aż Caleb stojący obok niej, lekko się odsunął.
- Ona mi groziła... - Zaczęłam cicho. Cameron pogładził moje włosy, wstając. - Cameron zabił ją, ponieważ ona groziła, że zabije mnie. - Powiedziałam głośniej, ocierając łzy z oczu. Wiedziałam, że on i tak ma już kłopoty, ale nie wiedziałam, jakie i dlaczego. Nie chciałam, żeby przeze mnie miał ich jeszcze więcej.
- Magdaleine chciała cię zabić? - Spytała Bonnie patrząc na mnie, jakby mi nie wierzyła. - Ona była umierająca!
- Więc obejrzyj ją i zobacz, gdzie jest ranna. Dostała ode mnie kulkę w szyję. Wcześniej nic jej nie było. - Powiedział Cameron, patrząc na ciało Maggie. Oczy nadal miała otwarte. Zrobiło mi się niedobrze, jak na nią spojrzałam.
nagle poczułam w sobie przypływ energii. Nie wiem, skąd on się wziął, bo przecież po takim wydarzeniu powinno być mi jeszcze gorzej, a było wręcz przeciwnie. Chcieli mnie zabić? To musieli się bardziej postarać. Bo nie zamierzałam im tego ułatwiać.  
Wstałam z podłogi w jednej chwili nakazując sobie spokój i w dużej części mi się to udało.  Spojrzałam po wszystkich obecnych.
- Muszę się umyć. Nie pogniewaj się Cameron, ale oboje jesteśmy wysmarowani krwią. I nie wiem jak tobie, ale mi to przeszkadza. - Spojrzałam na Bonnie. - Załatw mi jakieś ubrania. No i trzeba ogarnąć ten bałagan. - Oparłam się o umywalkę, patrząc w lustro. Wszyscy, począwszy na Calebie i Bonnie, przez dwóch mężczyzn ubranych na czarno wpatrywali się we mnie w szoku. Tylko Cam uśmiechał się jakby chciał powiedzieć: No, brawo mała. Odwzajemniłam uśmiech. - Chcę się jeszcze dzisiaj zobaczyć z mamą. I nie obchodzi mnie, gdzie jest. Niech się chociaż raz wysili i pokaże, że ja też coś dla niej znaczę. - Szłam w stronę szafy, z rzeczami które przyniosła mi wcześniej blondynka. - I Bonnie? Pójdziemy potem na zakupy. Te ubrania... Kompletnie nie mój styl.
- Oczywiście... - Wydusiła z siebie, blada jak ściana. 
Po wykąpaniu się i przebraniu, patrzyłam z rozbawieniem jak biedna Bonnie się ze wszystkim uwija. Do pokoju przyszły sprzątaczki, a jacyś ludzie wynieśli ciało Maggie. Tak czy owak po półtorej godziny zarówno pokój jak i łazienka wyglądały jak przed całym zajściem.
- Twoja mama będzie wieczorem. Chcesz coś jeszcze? - Spytała dziewczyna siadając na łóżku naprzeciwko mnie.
- Na razie nie. I Bonnie?
- Tak? - spytała sprawdzając coś w telefonie.
- Wiem, że byłam trochę wredna. I przepraszam za to. - Spojrzała na mnie znad telefonu, po czym odłożyła go na półkę. Nie chciałam aż tak na nią naskoczyć, ale zrobiłam to impulsywnie. 
- Powiem w ten sposób, mała: - Zaczęła, a ja bałam się, że zaraz mnie obstawi. - Nie jesteś zwyczajną uczennicą tej akademii i nigdy nie będziesz. Jesteś... Wyjątkowo cenna. I dlatego spełniane są wszystkie twoje zachcianki. A poza tym, podoba mi się taka ostrzejsza wersja Ciebie. Myślałam, że jesteś kolejną zakompleksioną małolatą. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Jeszcze jedno pytanko, a mianowicie jak tu jest z kasą? - Spytałam układając się na łóżku z jakimś kryminałem, który przyniosła mi dziewczyna. 
- Agencja ma jej zdecydowanie za dużo. Wiem, bo czasami zajmuje się rachunkowością. A czemu pytasz?
- Bo w takim razie jutro idziemy na zakupy. - Mruknęłam i przykładając palec do ust, zanurzyłam się w lekturze.       
Siemka:) Wiem, pisałam, że oba rozdziały mają pojawić się w piątek, ale ten jest szybciej. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Dałam trochę akcji. Nieźle się ciocia siostrzenicą opiekuje. No i wraca buntownicza Eva. W takim wydaniu lubię ją najbardziej. Czekam na komentarze, nie zawiedźcie mnie. Pod ostatnim postem nie było tragicznie, więc daruję limity, ale mimo wszystko liczę na was! 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Poukładałeś so­bie życie? Świet­nie! Los cze­ka tyl­ko na to, by pok­rzyżować Two­je plany.

Od piętnastu minut szłam za Bonnie, która z radością pokazywała mi kolejne pomieszczenia. Nie słuchałam wszystkiego co do mnie mówiła, bo nadal rozmyślałam nad ostatnimi wydarzeniami i trudno mi było uwierzyć w to, co się działo. Nie dało się nie zauważyć, że agencja była ogromna. Zastanawiałam się, jak taki wielki budynek może nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Ktoś przecież musi się kiedyś tym zainteresować. Właśnie znajdowałyśmy się w skrzydle szpitalnym. Tylko dwa razy w życiu byłam w szpitalu. Pierwszy jak odwiedzałam mamę po wycięciu wyrostka, a drugi jak skręciłam kostkę i byłam na prześwietleniu. Ale tamten, w niczym nie przypominał tego. Nawet nie umiem nazwać sprzętów, które się tam znajdowały. Skręcałyśmy właśnie do wyjścia, kiedy z jednego z korytarzy wyszedł znajomy blondyn.  Bonnie spojrzała na niego, i zaniosła się głośnym chichotem. Ja również nie mogłam powstrzymać się przed uśmiechem, ale odczułam również wielką ulgę, że chłopak jednak żyje. Pielęgniarka wychodząca z jednej z sal spojrzała na nas dziwnie, po czym ruszyła do kolejnego pokoju.
- Nie ma za co, młoda. Z radością jeszcze raz uratowałbym twój tyłek. Oberwałem w żebro i mam złamany obojczyk. Rzeczywiście bardzo śmieszne. - Caleb podszedł i zmierzwił mi włosy zdrową ręką.
- A co z tym czymś na czole? - Pokazała Bonnie na jego opatrunek. Ja próbowałam się nie uśmiechać, ale średnio mi to wychodziło. 
- To po jakimś szkle. Nawet nie wiem, jak się tam znalazło. - Dotknął opatrunku i przeniósł wzrok na mnie. - A wam jak idzie?
- Świetnie! Począwszy od tego, że kompletnie nie wiem, gdzie się znajduję i dlaczego ktoś chciał mnie porwać... - Tu macie rozumieć zabić, ale Bonnie nie podobało się, jak tak to nazywałam. - Skończywszy na tym, że ty przeze mnie prawie nie straciłeś życia a mój ojciec nie żyje. Po prostu norma. - Powiedziałam z sarkazmem. Bonnie tylko przewróciła oczami. 
- Znowu zaczynasz? Chodź, pokażę ci teraz akademik, i sale lekcyjne. - Pociągnęła mnie za rękę, w stronę schodów. Jak miałam nie zaczynać? Czy powinnam przyzwyczaić się do nowej sytuacji zaledwie po jednej nocy? 
- Pozwól, że spytam... - Zaczął cicho Caleb. - Ale wtedy, jak zaczęli strzelać, to czy mieliście z Cameronem jakieś problemy w dotarciu do parku? - Odwróciłam się w jego stronę, bo nie bardzo rozumiałam pytanie. 
- Oprócz tego, że dostał kulkę w brzuch, to wcale. - Uśmiechnęłam się szeroko. Głupie pytanie, to i głupia odpowiedź. Proste, logiczne. 
- To dobrze. - Mruknął po chwili zastanowienia. 
- Myślisz, że będą z nim jakieś kłopoty? - Spytała Bonnie, otwierając z klucza drzwi, za którymi znajdował się prosty korytarz, właściwie niczym nie różniący się od tych w normalnych szkołach.
- Mam nadzieję, że nie. Mam szczerze dość kłopotów. W sobotę mam go odwieźć z powrotem, i po sprawie. - Mruknął tak niewyraźnie, że prawie nie rozumiałam jego słów. 
- Mówisz to z taką obojętnością. Aż nie chce się wierzyć, że kiedyś byliście najlepszymi przyjaciółmi. - Szłam za nimi, udając, że przyglądam się z zainteresowaniem plakatom na ścianach.
- Nie możemy żyć przeszłością, Bonnie. To twoje słowa. - Uśmiechnął się, ale widać było, że to jest sztuczny uśmiech. - No, ja jestem wykończony. Lecę do siebie. - Machnął mi ręką i ruszył w głąb jednego z korytarzy.
  Zwiedziłam wszystkie sale lekcyjne, i musiałam przyznać, że mięli nieziemskie wyposażenie. A sala gimnastyczna? Poezja. I siłownia, czynna od szóstej rano, do dziesiątej wieczorem. Czułam, że nawet mimo początkowej niechęci, mogłoby mi się spodobać w takiej szkole. Oczywiście, gdyby nie okoliczności.
Okazało się, że ten pokój, w którym poprzednio się obudziłam, należy do innej dziewczyny z pierwszego roku. Mojej przyszłej współlokatorki, która tymczasowo wyjechała na święta, do rodziców. 
Bonnie poinformowała mnie uprzejmie, że ja będę musiała nadrobić całe pierwsze półrocze, zaczynając od jutra. Najwyraźniej od razu chcieli mnie rzucić na głęboką wodę. Cóż za odpowiedzialne podejście biorąc pod uwagę, że jako nastolatka mogłam być trochę przytłoczona tym, co ostatnio mnie spotkało. Bonnie  nie kłamała mówiąc, że nie umie gotować. Ale ze względu na to, że byłam naprawdę głodna, to jakoś przełknęłam tą jej zapiekankę (o ile to coś można było nazwać zapiekanką). Wlazłam pod prysznic, i siedziałam tam chyba z pół godziny. Bonnie znowu czytała tą swoją książkę. Położyłam się, licząc, że szybko uda mi się zasnąć i kiedy powoli już odpływałam, do pokoju wpadła ciocia Maggie, cała we krwi. Miałam tylko nadzieję, że nie swojej
- Przyszli po nią. - Wymamrotała osuwając się na ziemię. 

Rozdział krótki, i mało się dzieje, ale to ze względu na brak czasu. następny w piątek i uwaga: W piątek dodam 2 rozdziały, ze względu na to, że potem mam ferie i jadę w góry. Więc nie będę miała za bardzo czasu na dodawanie rozdziałów. Bardzo proszę o komentarze, i wasze opinie, bo pod ostatnim postem mało ich było. W następnych dwóch rozdziałach planuję dodać trochę akcji, bo z tego właściwie nic nie wynika. macie tak czasami, że wiecie, co będzie w historii dalej, ale nie umiecie tego przelać na papier? Bo ja tak właśnie teraz mam. Napisałam już następny rozdział, i muszę przyznać, że w przeciwieństwie do tego, kolejny mi się udał. Ale na jego drugą część nie starczyło weny. może przez ten tydzień mi się poprawi. mam nadzieję. No i wy komentujcie, komentujcie :D      

czwartek, 16 stycznia 2014

Mo­je ży­cie to po­goń w niez­na­ne...cza­sami zas­ka­kujące, ale często przyk­re...jed­nak w każdej sy­tuac­ji uczę sie cze­goś nowego.

Pierwsze co pamiętam, to okropne łupanie w głowie. I ciemność. A potem zaczęłam sobie wszystko przypominać. Poderwałam się na łóżku, chcąc zacząć krzyczeć, ale to co zobaczyłam, totalnie mnie zszokowało. Leżałam (a właściwie siedziałam) na całkiem wygodnym łóżku, w małym pokoju. Ściany były pomalowane na zielono. Po drugiej stronie  stało drugie łóżko takie same jak to, na którym ja spałam a obok niego białe drzwi. Na posłaniu naprzeciwko mnie leżała jakaś dziewczyna ze słuchawkami w uszach, czytająca książkę. Jak tylko mnie zobaczyła wyjęła słuchawki z uszu.
- Wstałaś już? To dobrze. Jestem Bonnie Hael. Twoja przewodniczka po agencji. - Wstała i wyciągnęła do mnie rękę na powitanie, ale widząc że nie zamierzam odwzajemnić gestu, szybko ją opuściła. -Swoją drogą straszny z Ciebie śpioch. Zaraz...
- Gdzie ja jestem do jasnej cholery?! - Wydarłam się na cały pokój, nie dając jej skończyć. Pożałowałam tego, bo głowa zabolała mnie jeszcze bardziej. Czułam się, jakbym miała kaca. Ja pierdzielę. Nieprzyjemne uczucie. Miałam milion pytań, które chciałam zadać tajemniczej blondynce, ale zanim zdążyłam to zrobić, postanowiła mnie nieco oświecić. 
- Eva, spokojnie. Jesteś w siedzibie głównej tajnej agencji, na oddziale edukacyjnym, mieszczącym się w Las Vegas. Zaraz zadzwonię po twoją mamę... - Wyjęła telefon i zaczęła czegoś w nim szukać.
- To jej tu nie ma?! I jakim cudem ja się nagle znalazłam w Las Vegas? jeśli to ma być jakiś głupi żart, to on mnie wcale nie śmieszy! - Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju. Las Vegas? Też mi coś. Mogli wymyślić coś bardziej oryginalnego. Chwila, moment... - Gdzie mój tata? - Spytałam, przypominając sobie scenkę, zanim no wiecie... Odleciałam. Momentalnie na skórze poczułam nieprzyjemne dreszcze, kiedy przed oczami zobaczyłam krwawiącego mężczyznę. - Co z nim?
- On nie żyje, Eva. Wczoraj był jego pogrzeb. Przykro mi. - Dziewczyna spojrzała na mnie przygryzając wargi, jakby nie wiedziała, czy coś jeszcze dodać. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie rozpłaczę się. Nie tutaj i nie przy niej. Zacisnęłam zęby, przyglądając się jej z nieufnością. 
- Kłamiesz! - Oskarżyłam ją mierząc nienawistnym wzrokiem. 
- To prawda, Evo. Byłaś nieprzytomna prawie cztery dni. Dzisiaj Boże Narodzenie. Chyba nieodpowiedni moment, żeby życzyć wesołych świąt? - Spytała siadając obok mnie. Nawet nie zauważyłam, jak mocno ściskam poduszkę w rękach. - Wiem, że to wszystko wydaje się trudne, ale...
- Strzelali do mnie! - Wydarłam się do niej - I zabili mi ojca! A ty mówisz, że to trudne? Jestem na drugim końcu świata, i nawet nie było mnie na jego pogrzebie! - Krzyczałam ze łzami w oczach. Poczułam jak moje ciało ogarnia nieprzyjemne zimno i bezradność. Dziewczyna przysunęła mnie do siebie i przytuliła mocno. To dziwne, bo nawet jej nie znałam.
- Wiem mała. Wiem jak to jest. Zabili moich rodziców jak miałam czternaście lat. Rozstrzelali ich na moich oczach. Rozumiem Cię. I postaram się Ci pomóc. Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś cenna. Szukaliśmy Cię od lat, nawet nie wiedząc, czy żyjesz. Dopiero Cameron zgodził się nam pomóc, co dziwne, bo zwykle tacy jak on nie chcą nam pomagać. - Popatrzyła na mnie, podając mi chusteczki. mimowolnie skupiałam się na tym, co mówi, próbując powstrzymać napływające łzy. Chwila... Czy ona wspomniała o Camie? Przecież jego też postrzelili...
- Co z Cameronem? - Spytałam. Jakby nie było, uratował mi życie. - I z Calebem?
- Caleb jest teraz w skrzydle szpitalnym, ale nic mu nie będzie. - Zamyśliła się na chwilę, po czym dodała: - A o Parkera bym się nie martwiła. Z gorszych opresji wychodził cało.
- Mogę się zobaczyć z nimi? I z mamą?- Wiedziałam, że zachowuję się jak dziecko, krzycząc: Ja chcę do mamy! Ale w końcu miałam do tego prawo, w obecnej sytuacji. I dziwiłam się, że to właśnie nie kobieta jest ze mną w takiej sytuacji, ale myślałam, że też przechodzi żałobę. 
- Twoja mama wczoraj po pogrzebie razem z Margaret poleciała do Polski, dokończyć kilka spraw. Przyleci jutro wieczorem. Do tej pory ja się tobą opiekuję. To w sumie fajnie, bo i tak w święta nikogo prawie tu nie ma. Póki co, musisz jeszcze wypocząć. Proponowałabym Ci wziąć prysznic. Ja skoczę po coś do jedzenia. - Powiedziała, wpychając mnie do łazienki.
- Ale jak to?- Stałam w drzwiach małej łazienki, gapiąc się w swoje odbicie w lustrze. Rzeczywiście, najlepiej to ja nie wyglądałam. Przetłuszczone, skołtunione włosy, pogięte ubranie i twarz cała we łzach .Naprawdę pilnie potrzebowałam się wykąpać. Albo umrzeć. Zabili mi ojca, a  Bonnie wręczyła mi ręcznik, szlafrok i sporych wielkości kosmetyczkę jakbym pierwszy raz nocowała u nowej koleżanki.  To bolało jeszcze bardziej. 
- Tak to mała. Z zasady wiem, że nie ma co myśleć o przeszłości. Co chcesz na śniadanie? - Spytała, biorąc telefon z szafki.
- Cokolwiek. - Wątpiłam, żebym mogła cokolwiek zjeść. 
Położyłam kosmetyczkę na szafce w łazience. w środku był balsam do ciała, żel pod prysznic, szampon i odżywka. Powąchałam balsam. Miętowy... Ktoś potrafił poprawić mi nastrój.
- Więc mogę ci zaproponować tosty z dżemem i... Tak w sumie, to tylko tosty z dżemem. Nie uczą nas tu gotować. Właściwie to i dobrze, bo pewnie puściłabym wtedy z dymem całą agencję. Wracam za dziesięć minut. - Powiedziała, wychodząc z pokoju.
 Czyli podsumowując:
 Mój tata nie żyje, a moja mama jest na drugim końcu świata.
Przespałam cztery dni z życia, budząc się w pokoju jakieś dziewczyny, która nie wiadomo dlaczego, zachowuje się jak moja najlepsza przyjaciółka.
Jestem tak cenna, że ktoś chce mnie zabić.
 Po prostu wyśmienicie. I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu największym moim problemem było zagrożenie z matmy. Poezja. 
Wychodząc z łazienki zastałam Bonnie z kubkiem herbaty w ręku.
- Twoje jest na biurku. - Wskazała ręką na tacę postawioną na blacie.
Cały talerzyk tostów z dżemem i kubek ciepłego kakao. Naprawdę nie spodziewałam się, że jednak będę mogła cokolwiek z tego przełknąć Ale wiecie, jak to jest, kiedy tyle czasu nie ma się nic w ustach. No dobra, pewnie nie wiecie. Ja też do tej pory nie wiedziałam. Tak, czy owak jeszcze nigdy nie pochłonęłam takiej ilości żarcia, w tak krótkim czasie. 
- No, to jakie masz pytania, skarbie? - Spytała blondyna, kiedy już zjadłam i przebrałam się w za dużą na mnie bluzę i moje dżinsy i położyłam się na łóżku. Właściwie nie miałam ochoty na rozmowę. Chciałam żeby wręczyła mi mój telefon i słuchawki i sobie poszła. Nie byłam na pogrzebie własnego ojca... 
W końcu widząc, że nie pozbędę się jej tak łatwo, postanowiłam zadać te najbardziej nurtujące mnie pytania:
- Po pierwsze, Gdzie ja jestem? I nie mów, że w Las Vegas, bo to już wiem.
- Wiesz, co to jest FBI, tak? - Spytała patrząc gdzieś przez okno.
- No, tak.
- No właśnie, na tym rzecz polega. Wszyscy wiedzą, co to jest FBI, nie wspominając o policji, ale prawie nikt nie wie, czym jest agencja. Działamy prawie tak samo, i czasami z nimi współpracujemy, ale w gruncie rzeczy zajmujemy się dużo większymi sprawami. Na całym świecie. Nasi agenci, to elita elit. A tu, gdzie się teraz znajdujemy, jest jedyna taka instytucja, która ma uprawnienia do szkolenia młodych agentów. Rocznie przyjmuje się tutaj ponad trzydziestu uczniów z całego świata. Są to ludzie zwykle w wieku piętnastu do szesnastu lat. Niezwykle uzdolnieni w różnych dziedzinach. Nasza organizacja obejmuje wszystkie kontynenty, a uczniowie po czterech latach nauki są wysyłani do wszystkich państw na świecie. To jest to, o czym ty, jako uczennica powinnaś najpierw wiedzieć. - Powiedziała, jakby to była regułka wykuta przez nią na pamięć. Ziewnęłam głośno. Mimo wszystko wsłuchiwałam się w jej słowa, bo brzmiały one nieprawdopodobnie. I nadal miałam dziwne wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze. Za dużo faktów na raz. 
- Prześpij się teraz. Wieczorem pokażę ci większość budynku. - Mruknęła otwierając książkę.
- Zaraz, moment. A tak właściwie, to kto chce mnie zabić? - Spytałam układając się na łóżku.
- Zabić? - Uśmiechnęła się, jakbym ją bardzo rozśmieszyła. - Eva, ty jesteś dużo bardziej wartościowa żywa, niż martwa. - Zamyśliła się na chwilę - Ale  o tym, to nie ja powinnam z tobą rozmawiać. Prześpij się, potrzebujesz dużo energii, bo jakby nie było, opuściłaś prawie całe pierwsze półrocze szkoły. Musisz to jak najszybciej nadrobić.
- Jak to szkoła? - Podniosłam jeszcze głowę z poduszki.
- No normalnie, mała. Chyba nie myślałaś, że wszyscy będą w kółko nad tobą skakać. Musisz nauczyć się, jak się bronić sama. A nigdzie nie nauczysz się tego tak dobrze, jak w akademii szkolącej tajnych szpiegów. - Uśmiechnęła się do mnie, po czym założyła słuchawki i zajęła się czytaniem książki.
Mówiła o tym, jak o najnormalniejszej w świecie rzeczy. Dla mnie to wszystko nie było takie proste. O dziwo byłam naprawdę zmęczona, dlatego niektóre fakty trochę mi umykały, ale może to i lepiej. Pewnie gdybym zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać, zemdlałabym po raz kolejny. 
 Ja pierdzielę, Eva. W co ty się wpakowałaś?             
Dobra, wiem, że nic się nie dzieje i w ogóle, bo pewnie po końcówce ostatniego rozdziału to chcielibyście, żeby było dużo akcji, ale cóż. Dodałam stronkę z postaciami, a na górze macie kochanego Camerona. Wiem, że niektórzy nie lubią Tokio Hotel, ale Tom idealnie nadawał się do postaci Cama. Komentujcie również stronkę z postaciami. Myślę, że dobrze dobrałam bohaterów. O, i zapomniałabym. Pod poprzednim postem 8 komentarzy. Wielkie dzięki :*Do poniedziałku dodam kolejnego posta, i ogólnie teraz postaram się je częściej dodawać. No i jak dało się zauważyć, to na próbę wzięłam sobie do serca wasze rady, i postanowiłam inaczej zapisywać wypowiedzi. Piszcie, czy się podoba, czy mam wrócić do poprzedniego stylu. 
Pozdrawiam i całuję :*
Sekretna     

piątek, 10 stycznia 2014

Śmierć blis­kiej oso­by to zmiana, która naj­bru­tal­niej karze nam przyz­wyczaić się do no­wej sytuacji.

Czy siódmego dnia Bóg nie stworzył po to, żeby odpoczywać? Bo jeśli tak, to z mojej mamy najwyraźniej słaba katoliczka. O wpół do ósmej kazała mi wstawać. Kto budzi swoje dzieci tak wcześnie, i to jeszcze w dzień wolny?! Wyrodna matka. Chociaż tak właściwie, to nie ona tylko jej krzyki mnie obudziły.
- Jerzy, w tej chwili wyłaź z tej łazienki! - Nie zapominając oczywiście o waleniu pięściami w drzwi. Jak na drobną osobę o wzroście zaledwie metr sześćdziesiąt to moja mama potrafiła narobić bardzo dużo hałasu. Sięgnęłam po telefon. Cztery połączenia nieodebrane od zastrzeżonego numeru. Pewnie operator. Tak czy owak mamusia zarządziła, że pójdziemy na zakupy świąteczne z samego rana, bo później jest tłok. 
- Mam wolne, nigdzie nie idę! - Buntowałam się.
 Ale ta kobieta nie miała litości. Może w zawodzie prawnika to się sprawdza, ale w wychowywaniu dziecka na pewno nie. Biedny mój tatuś. No bo ja miałam dorosnąć i się wyprowadzić, on wtedy sam z nią biedny miał zostać. Po powrocie z zakupów mama wzięła się za pieczenie ciast na święta. Szczęście, że nie kazała mi pomagać. Tata oglądał jakiś film w telewizji, ale że moją rodzicielkę ogarnął prawdziwy świąteczny szał, zabrała mu pilot i przełączyła na kolędy. Normalnie ustać na środku tego wszystkiego i zacząć walić głową w ścianę. Ale potem to mnie dobiła.
- Eva, kochanie, pozdejmuj firanki bo trzeba uprać. - Że co? Jakiś dziadek stojący na chodniku patrzył na mnie dziwnie, kiedy stanęłam na taborecie. Miałam ochotę wypiąć mu język. No przecież nie skoczyłabym z okna, no nie? Nie ogłupiałam. Byłam już wykończona tymi całymi świątecznymi porządkami, które zajęły mi ponad połowę pierwszego dnia ferii. Na szczęście, po południu przyszła mi z pomocą Klaudia. Sięgnęłam po swój telefon, kiedy tylko usłyszałam przychodzącą wiadomość. 
 Wpadnij do mnie
Dziękuję kotek, życie mi ratujesz.
Za godzinkę.
Skończyłam odkurzać, do czego również zostałam zmuszona przez moją kochaną mamusię. Korzystając z okazji, że była właśnie niezwykle pochłonięta rozmową z ciotką Magdaleine, dyskretnie dając znać tacie wyszłam z domu. Idąc do Klaudii zastanawiałam się, co za rodzice dają swojej córce na imię Magdaleine? No dobra, pochodzi z USA, ale żeby od razu coś takiego? Zresztą, imię mojej mamusi nie jest lepsze. Elizabeth. Nazwijcie ją tak, a pożre was wzrokiem. Dlatego tata mówił do niej El. Tak po prostu. Kiedy wchodziłam do bloku Klaudii, było już parę minut po siedemnastej. Otworzyła mi drzwi z szerokim uśmiechem.
- Czekaliśmy na Ciebie. - Niebieskooka tworzyła mi drzwi i ustami wykrzywionymi  w ogromnym uśmiechu. Powędrowałam od razu do salonu, gdzie... No właśnie. Na kanapie siedziało dwóch chłopaków. Pierwszy blondyn o wpatrujących się we mnie zielonych oczach, drugi większy i postawniejszy od towarzysza, z zaplecionym mnóstwem czarnych francuskich warkoczyków. - To jest Caleb... - Pisnęła radośnie moja przyjaciółka, pokazując na blondynka. Znałąm ją na tyle dobrze, żeby od razu wyczuć, że ma do niego słabość. - A to Cameron. Przeprowadzili się tu kilka dni temu i zaczynają studia. - Spojrzałam na nich podejrzliwie.
 Nie wyglądali na studentów. Wręcz mnie niepokoili. Chyba nie byli typami grzecznych chłopców. A Klaudia miała słabość do takich typów. Mimo, że była ode mnie rok starsza i powinna być mądrzejsza. Miałam zamiar ją później wypytać, skąd ich wytrzasnęła. 
- Eva... - Przywitałam się machając niedbale ręką. Nie miałam zamiaru się z nimi zaznajamiać bliżej niż było to konieczne. I nie wiedziałam, po co Klaudia mnie wplątąłą w to wszystko.  
- To co oglądamy? - Spytał brunet zabierając mi chipsy które wcześniej wzięłam ze stolika.
- Może niech dziewczyny coś wymyślą. - Rzucił Caleb patrząc w moją stronę.
- Jest już ciemno, więc zgaśmy światła i obejrzyjmy jakiś horror.- Zaproponowałam.
- Myślałem, że powiesz porno. - Mruknął z rezygnacją Cameron, za co został spiorunowany wzrokiem przez swojego towarzysza. 
 Klaudia przyszła z jeszcze dwiema paczkami chipsów a Caleb załączył jakiś film na telewizorze plazmowym. Ogółem dla mnie, w całości były tylko dwie straszne scenki. Ale blondynka co chwilę podskakiwała ze strachu i wtulała się mocniej w Caleba, na co Cameron przewracał oczami i uśmiechał się z wyraźną drwiną. Po filmie blondyn włączywszy światło zaczął coś grzebać przy telewizorze. W pewnym momencie mignęło mi coś czerwonego przed oczami. Cameron natychmiast zesztywniał.
- Cal, nie ruszaj się, dobra? - Poprosił nagle nienaturalnie poważny. Na czarnej koszulce blondyna widać było dwie małe czerwone plamki. Stał nieruchomo, a ja miałam ochotę zacząć się śmiać i przywalić Cameronowi za nastraszenie mnie.
- Namierzyli nas. - Szepnął Caleb.
- Klaudia, wyjdź z pokoju jakby nigdy nic. Ciebie nie ruszą. - Zarządził Cameron patrząc na nią groźnie. Dziewczyna najpierw patrzyła na niego osłupiała, ale warkoczyk spojrzał jej jakoś dziwnie w oczy i ta potulnie wyszła z pokoju, a kiedy tylko to zrobiła ruszyła szybko w stronę drzwi, i wybiegła z mieszkania. Chciałam krzyknąć, ale czyjaś silna ręka popchnęła mnie na podłogę. Chwilę potem usłyszałam strzały. Mnóstwo. I brzdęk tłuczonego szkła. Miałam wrażenie, że to wszystko mi się śni. 
- Wyprowadź ją! - Wrzasnął Caleb.
- Zabiją Cię, jak tu zostaniesz! - Krzyknął do niego czarnowłosy chłopak, osłaniając mnie własnym ciałem. Nie wiedziałam, czy to jakiś durny dowcip i mam zacząć się śmiać, czy rzeczywiście z nieznanych mi przyczyn grozi nam niebezpieczeństwo. Wtedy należałoby krzyczeć. 
- Zabiją nas obu, jak jej się coś stanie! - Usłyszałam krzyk blondyna.
Kompletnie nie rozumiałam, o co chodzi. Brunet nachylił się do mnie, tak, że moją twarz dzieliły milimetry od jego. Spojrzałam w  jego czarne oczy, w których było widać teraz przebłyski brązu. Pachniał miętą. Uwielbiam miętę. 
- Eva, musisz mi zaufać, rozumiesz? - Szepnął do mnie. To chyba naprawadę żart! 
- To jakiś dowcip? - Krzyknęłam resztkami sił próbując zachować spokój, ale on pokręcił przecząco głową i zrobił to z taką powagą, że nie zaryzykowałabym się nawet uśmiechnąć. - Czego oni chcą? - Spytałam siląc się na spokój, ale nie bardzo mi to wyszło. Dopadało mnie prawdziwe przerażenie. Zupełnie, jakbym wylądowała w środku jakiejś durnej gry komputerowej. Cameron spojrzał na Caleba, po czym popatrzył na mnie.
- Oni chcą ciebie, Eva. Przyszli po ciebie. - Szepnął patrząc mi w oczy, po czym chwycił mnie za ręce, i pociągnął w stronę korytarza. Wypadliśmy na klatkę schodową w chwili, kiedy nadeszła następna fala strzałów. Zakręciło mi się w głowie, ale chłopak pociągnął mnie w dół schodów. - Daj mi telefon! - Krzyknął, kiedy byliśmy już na trzecim piętrze. Szybko podałam mu swojego Samsunga. Wybrał jakiś numer. -Margaret? Gdzie jesteście? - Usłyszałam damski głos w słuchawce, ale nie odróżniałam słów. - On został w środku. - Tym razem krzyki. - Nic nie kombinuję, mam Evę. Zaraz będziemy. - Rozłączył się i podał mi komórkę. Biegłam najszybciej, jak potrafiłam. Kierowaliśmy się w stronę parku. Nagle stanęłam jak wryta na środku chodnika, uświadamiając sobie co tak właściwie robię. -No chodź! - Ponaglił mnie chłopak, rozglądając się dookoła.
- Kim jesteś? I co się w ogóle dzieje? - Wykrzyczałam na całe gardło. Spojrzał na mnie, a potem wziął mnie delikatnie za rękę.
- Jestem Cameron Parker. I właśnie ratuję ci tyłek. Swoją drogą całkiem seksowny. Ale nie pora na przyjemności. Zaraz ci wszystko wy... - Nie dokończył, bo za nami rozległo się kilka strzałów. Cameron zgiął się w pół. - Kurwa! - Wrzasnął prostując się.
 Miał na brzuchu czerwoną plamę, która szybko się powiększała. Ruszyliśmy biegiem. Jeszcze tylko skręcić w lewo i... Zobaczyłam w parku mnóstwo samochodów. Nie tylko policji, ale też czarnych jeepów. Dookoła kręciło się multum ludzi. Zobaczyłam jakąś rudowłosą kobietę idącą żwawo w naszym kierunku
- Parker? Nic wam nie jest? - Spytała biorąc go za ramię. Nie powiedziałabym, że było z nim wszystko w porządku. Jakaś młoda dziewczyna podeszła i wzięła go pod rękę.
- Ja się nim zajmę, Mar. - Powiedziała, po czym poszła z nim w stronę jednego z samochodów.
- Pilnujcie go. - Nakazała rudowłosa dwóm uzbrojonym policjantom. Zobaczyłam mężczyznę biegnącego w naszą stronę.
- Tata! - Wyrwało mi się. Tak się bałam, i cała się trzęsłam, więc myśl o tym że zaraz tu będzie sprawiła, że mało co się nie rozpłakałam. I wtedy rozległy się strzały. I zobaczyłam krew. Krew mojego taty. Stałam tam, podczas zimy i mrozu, aż poczułam łzy na policzkach. Zdałam sobie sprawę że osuwam się na ziemię. Rudowłosa krzyczała coś do mnie, ale ja w głowie miałam tylko jedną myśl. Oni chcą ciebie, Eva. Przyszli po ciebie. Nie pamiętam, co było potem.